Archiwum 14 marca 2009


Clipy 
mar 14 2009 Liza Minelli - Losing My Mind
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 14 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 3/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 14 2009 „Jak w górze, tak na dole"
Komentarze: 1

O co w tym wszystkim właściwie chodzi? To proste: astrologia przykładnie odzwierciedla zdanie „Jak w górze, tak na dole", a nowa fizyka ubrała je w szatę wzorów i teorii (jeśli nawet nie to akurat miała na celu). Może inne metody ezoteryczne, które - jak można przypuszczać - są w jakiś sposób ze sobą powiązane, pozwolą odkryć, dlaczego „w górze" jest tak jak „na dole"... Zanim nazwiemy je po imieniu, musimy wziąć niewielki rozbieg. Nowoczesna nauka zna cztery podstawowe siły (elektromagnetyczną, jądrową mocniejszą i słabszą oraz grawitację), które są (lub powinny być) odpowiedzialne za wszystko, co się dzieje we wszechświecie, nie wyłączając zjawisk przebiegających wewnątrz atomu. Gdy fizycy zawzięcie starają się stworzyć jednolitą teorię pola, którą Einstein rzekomo zabrał ze sobą do grobu, a która mogłaby z tych czterech sił podstawowych uczynić jedną, to ezoterycy (i niektórzy spośród naukowców) kroczą inną drogą. Poszukują oni piątej siły. Naukowcy uważają wprawdzie taką wersję raczej za rozwiązanie doraźne, przyznają jednak, że takie protezy stosuje się także w „normalnej" fizyce (np. wprowadzenie nieskończoności w równaniach). Od czasu do czasu zdarza się, że nagle nabierają realnych kształtów sztuczne, wyimaginowane wielkości, jak np. neutrino, którego istnienie zakładano, aby nadać nazwę deficytowi energii w przypadku słabego rozpadu jądrowego, a które dzisiaj ma swoje miejsce w szeregu cząstek elementarnych. Można tu dostrzec pewną paralelę między wyobrażeniem piątej siły, wykraczającej poza przyjęte cztery, a przysłowiowym szóstym zmysłem poza pięcioma normalnymi. Przyznajemy, że to tylko gra słów, ale jednak niezupełnie pozbawiona sensu. Trzeba się tylko zdobyć na odwagę wyznawania nieortodoksyjnych idei. Nasz mózg - a ściślej nasz umysł, gdyż to niekoniecznie to samo - jest tworem złożonym. Nikt nie rozumie, w jaki sposób funkcjonuje, a gdyby ktoś zechciał twierdzić, że mózg został zbadany, byłoby to tym samym, co mówienie o podboju kosmosu po wylądowaniu na Księżycu. Już sama tylko liczba możliwych połączeń między przeszło 100 miliardami komórek naszego aparatu do myślenia przewyższa o niebo całkowitą liczbę atomów we wszechświecie. Jednocześnie mózg rejestruje niewiarygodnie słabe bodźce (choć często są one przekazywane bezpośrednio do sfery podświadomości i wcale ich nie zauważamy -przynajmniej nie pierwszoplanowo). Szczególnie dobitnie dowodzi tego fakt, że ośrodki wzrokowe mózgu reagują już na jeden jedyny kwant światła. Równie wielkie wrażenie wywiera fakt, że ludzie są w stanie dalej myśleć bez przeszkód, mimo że ich mózg został podzielony, częściowo zniszczony albo na skutek najróżniejszych przyczyn całkowicie utracił zdolność funkcjonowania. Istnieje ogromna liczba opisów takich nie wyjaśnionych przypadków, a medycyna i biologia stoją (znowu) przed zagadką. Przyjmijmy teraz dalsze założenie, że nasze mózgi wykonują funkcje wymykające się naszej świadomości albo rejestrowane przez nią tylko bardzo mgliście. Pokazują to liczne osobliwe talenty - łączone wspólnymi określeniami, takimi jak ESP (extrasensory perception - postrzeganie pozazmysłowe), parapsychologia, zdolności okultystyczne itd. Nie dość na tym, fenomenom tego rodzaju nie da się już zaprzeczyć, jeśli nawet konsekwentnie podejmuje się takie próby. Powoli zarysowuje się myśl, że nasze zapoznane „supermózgi" odgrywają istotniejszą rolę w scenariuszu makro- i mikrokosmosu, niż pierwotnie sądzono. Jest ona bliska koncepcjom wiedzy ezoterycznej. Tu trzeba drążyć; chodzi o jeden z „szóstych zmysłów", który wykazuje jednoznacznie (także) cechy ezoteryczne. Mamy na uwadze wspomnianą już intuicję. Prezentuje ona stale naszej zdumionej świadomości całkowicie gotowe, dojrzałe i nierzadko bardzo złożone myśli, których procesy rozwojowe pozostają w ukryciu. Oczywiście istnieje mnóstwo teorii na temat nieświadomych procesów wszelkiego rodzaju, które nagle jako kompletna inspiracja wydostają się na powierzchnię (myśli). A jednak żadna z tych teorii nie jest do końca zadowalająca i nie może objaśnić wszystkiego. Naukowcy przyznają, że często wiemy więcej, niż powinniśmy. Ponieważ jednak wiemy o mózgu tyle co o powierzchni Jowisza - a więc niesłychanie mało - nie będziemy się mieszać do dyskusji nowoczesnych badaczy mózgu na temat, jak mogą przebiegać takie procesy. Wielka jest wprawdzie pokusa, by rozpatrzeć najróżniejsze „modele mózgu", ale nie posuniemy się w ten sposób do przodu na naszej drodze. Trzymajmy się stwierdzenia, że w naszych głowach dzieją się niezbadane rzeczy. I że być może mamy dostęp do informacji „z zewnątrz". Jaka jest ich natura, tym na razie nie będziemy się zajmować. Teraz niech wystarczy skonstatowanie, że one istnieją. Pokażemy to na podstawie dwóch znamiennych przykładów wybranych spośród wielu. Rafael informował, że widział oczami duszy swój nieśmiertelny obraz Madonny sykstyńskiej ze wszystkimi szczegółami, zanim przystąpił do pracy, i że namalował swoją inspirację. Jeszcze dziwniejsza jest historia Battle Hymn of the Republic, owej porywającej pieśni, która zdaniem Abrahama Lincolna uratowała Unię (stany Północy). Ten zapewne najsłynniejszy prezydent USA nie mógł powstrzymać łez, słysząc ją po raz pierwszy. Okoliczności powstania pieśni były nie mniej dramatyczne niż jej słowa, które już wkrótce miały się znaleźć na ustach setek tysięcy żołnierzy armii Północy. W nocy 18 listopada 1861 r., kiedy wydawało się, że szala zwycięstwa w amerykańskiej wojnie domowej nieuchronnie przechyli się na stronę Konfederatów (stanów Południa), Julia Ward Howe nieoczekiwanie zbudziła się z głębokiego snu. Poprzedniego wieczora obserwowała przez okno znanego hotelu Willard w Waszyngtonie nie kończące się kolumny ciężko pobitych oddziałów Północy. Przygnębiona i zmęczona długą jazdą pociągiem z Bostonu padła na łóżko. I oto na krótko przed świtem zbudziła się przy biurku w pokoju hotelowym. Nie pamiętała, kiedy wstała z łóżka, a to, co robiła przy biurku, najwidoczniej już od jakiegoś czasu, było dla niej kompletnym zaskoczeniem - pisała. Nie rozumiała treści zapisywanych słów, ale układały się one w rymy. Było to dziwne, bo rymowanie zawsze przychodziło jej z trudem, całkiem inaczej niż w tej chwili. Jej pióro ślizgało się po papierze, słabo widocznym w półmroku, niczym zdalnie sterowane. Po spisaniu zagadkowego wiersza - czy cokolwiek to było - osłabiona kobieta znowu padła całkiem wyczerpana na łóżko. Kiedy późnym przedpołudniem odzyskała przytomność umysłu, odkryła swoje nocne dzieło. Był to wiersz, dzięki któremu jej nazwisko miało przejść do historii. Oczywiście, nie mogła o tym wiedzieć. Choć prawie nie była w stanie wyobrazić sobie, że sama napisała ten wiersz, to jednak tak jej się spodobał, że posłała go do miesięcznika „Atlantic Monthly". Utwór wydrukowano w numerze z lutego 1862 r. za honorarium w wysokości czterech dolarów. Jak się okazało, Battle Hymn of the Republic pani Howe trafił dokładnie w swój właściwy czas i miejsce (próżno dociekać, czy zrządził to przypadek, czy coś innego ). W każdym razie wiersz ten do tego stopnia zafascynował pewnego czytelnika, że miał go przy sobie, kiedy dostał się do niewoli w Winchester i przewieziono go do szpitala polowego dla jeńców w Libby. Czytelnikiem tym był kapelan Charles McCabe ze 112 regimentu ochotników z Ohio. Intuicyjnie (!) zorientował się, że ten wiersz to wprost na miarę skrojony tekst do melodii John Brown 's Body, o wiele bardziej porywający od jej pierwotnego tekstu. Zaśpiewał Battle Hymn swoim towarzyszom, którzy z entuzjazmem przyłączyli się do śpiewu, aż drżały kraty w oknach. Po zwolnieniu z niewoli kapelan McCabe opowiadał w pewnym teatrze swoje przeżycia i wspomniał o pieśni, która tak zachwyciła jego i jego towarzyszy. Kiedy ją zaintonował, nagle zaczęli śpiewać wszyscy widzowie. Obecny w teatrze prezydent Lincoln zerwał się z miejsca ze łzami w oczach i prosił, aby ją jeszcze raz zaśpiewać. W ten sposób nieśmiertelne słowa: I have seen Him in the watchfires of a hundred circling camps... Glory, glory, halleluja - His truth goes marching on..., stały się częścią historii Stanów Zjednoczonych Ameryki, a w rezultacie i świata. Jeszcze w 1910 r., mając 91 lat, Julia Ward Howe upierała się, że nie ona jest autorką tych słynnych słów. „One się same napisały" - twierdziła, a chyba to najlepiej wiedziała. Zaskakujące - prawda? W przeciwieństwie do przypadku Rafaela, mamy tu do czynienia ze skanalizowaniem informacji, wiedzy - czy jakkolwiek jeszcze zechcemy to nazwać - która dla odbiorcy jest w pewnym sensie obca. Trochę to przypomina sprawę znanych materiałów Seta, a jednak niezupełnie. Wydaje się, że duch pani Howe połączył się z jakimś (w przeciwieństwie do Seta biernym) źródłem informacji, które miało na podorędziu Battle Hymn of the Republic. Dlaczego stało się to akurat wtedy, gdy było najbardziej potrzeba, to na razie inna sprawa. Po raz pierwszy jednak natrafiamy w tej sprawie na coś w rodzaju bezpośredniego przewodu łączącego nas z wiedzą kosmiczną (która w przekonaniu starożytnych filozofów i mędrców Dalekiego Wschodu istniała zawsze). Jest to koncepcja, do której dziś dopełzają najróżniejsze dyscypliny naukowe z przeróżnych punktów wyjścia (doprawdy trudno to nazwać dochodzeniem).

hjdbienek : :