Archiwum 16 marca 2009


Clipy 
mar 16 2009 Rhythm of the Heart - Native American - Buffalo...
Komentarze: 1

hjdbienek : :
Nauka 
mar 16 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 5/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 16 2009 Kształtująca przyczynowość
Komentarze: 0

Już w latach siedemdziesiątych brytyjski biochemik dr Rupert Sheldrake zaczął się interesować bardzo drażliwym tematem. Na tyle drażliwym, że naukowcy woleli dotychczas zajmować się czymś innym. Ale nie Rupert Sheldrake. Zajmował się on czterema podstawowymi problemami biologii, które podstępnie ukrywają się pod z pozoru jasno zdefiniowanymi zasadami. Pierwsza z nich to: „Występowanie form charakterystycznych i specyficznych (u organizmów żywych)", następne brzmią zwyczajnie: „Regulacja systemu", „Regeneracja" i „Reprodukcja". A gdzie problemy? W pierwszej zasadzie przechodzi się skromnie do porządku dziennego nad tym, że już samo powstawanie specyficznych form stanowi absolutną zagadkę; w drugiej, trzeciej i czwartej nad niezaprzeczalną niewytłumaczalnością wymienionych procesów. Różnorodność form materii (ożywionej czy nieożywionej) mogłaby wyjaśnić jedynie koncepcja wszechświata pełnego niewidzialnych planów konstrukcyjnych, można powiedzieć, szablonów dla wszelkich form i zachowań. Większość nie odważyła się posunąć do takiej koncepcji; jednak nie Rupert Sheldrake. Wprawdzie istniały już wyjaśnienia, ale były one niezadowalające pod względem filozoficznym albo naukowym. Nie wolno zapominać, że wspomniane cztery fenomeny są pojmowane w kategoriach skutku i przyczyny. Forma nie może powstać „z niczego", system nie reguluje się „bez impulsu", a regeneracja i reprodukcja nie następują „bez powodu". I tu już dochodzi do gwałtownych konfliktów z przyjętymi poglądami. Filozofowie albo zwolennicy dawniejszych dyscyplin mają ułatwione zadanie. Mówią o sprawczych czynnikach albo siłach życiowych itd. Niczego się w ten sposób nie poddaje rzeczywistej analizie, ale dziecku można przynajmniej nadać imię. Naukowcy powołują się na programy genetyczne, chemiczne czy fizyczne, a więc w gruncie rzeczy mechanistyczne, które w zasadzie działają jak programy komputerowe. Wynikają stąd przy bliższym rozpatrzeniu natychmiast poważne problemy, brakuje bowiem programisty. Jeśli przytoczyć argument, że analogia między programami genetycznymi a normalnymi programami komputerowymi jest nietrafna, ponieważ program genetyczny można byłoby porównać tylko z samoistnie się organizującym i odnawiającym programem komputerowym, trudność polega na tym, że takich programów (komputerowych) nie ma. A nawet gdyby były, to programista nie stałby się przez to zbędny. Byłby potrzebny, tylko wcześniej. Jakkolwiek podchodzić do tego zagadnienia, to w taki czy inny sposób wszystko się sprowadza do jednej elementarnej zasady podstawowej, której nie da się tak łatwo zbyć mówieniem o ewolucji, programach genetycznych itd. Greccy mędrcy antyczni mieli coś podobnego na myśli, używając terminu entelechia. Rozumie się przez to, że coś nosi swój cel już w sobie. Nie dość na tym - jeśli normalna droga rozwoju zostaje zakłócona, to system dąży do ostatecznego celu innymi drogami. W przyrodzie ożywionej zasadę tę spotyka się wszędzie, trzeba tylko przyznać, że tak jest. Przykładem są instynkty zwierząt (nie wyłączając Homo sapiens jako ssaka wszystkożernego, który według Schopenhauera odróżnia się od reszty fauny jedynie wyprostowaną postawą i złym charakterem). Reakcje instynktowne mogą być przekazywane za pośrednictwem pamięci kolektywnej gatunku i prędzej czy później upowszechniają się jako wrodzony zwyczaj całego gatunku. Parapsycholog W. Carrington porównuje zachowanie instynktowne do tkania pajęczyny, prowadzącego do włączenia indywiduum (w tym przypadku pająka) w szerszy system. Jeszcze dalej idzie zoolog Alister Hardy. Jego zdaniem, wspólne wszystkim doświadczenie spełnia funkcję uwewnętrznionego szablonu. Jeśli doprowadzić rozumowanie do ostatecznej konsekwencji, to entelechia okazuje się, można powiedzieć, zaprogramowanym procesem pamięci. Gatunek rozwija się zatem, przybierając swoją ostateczną postać, ponieważ korzysta z pamięci wszystkich wcześniejszych stadiów rozwojowych - każdej fazy ewolucji czy też rozwoju indywidualnego. To rzeczywiście śmiała myśl, ale nie pozbawiona sensu, choć wymagająca wyjaśnienia. Ostatecznie jeszcze nie powiedzieliśmy, dlaczego te cztery wspomniane problemy biologii mają tak zasadnicze znaczenie. Rozważmy problem formy. Z pozoru robi on niewinne wrażenie, nie widać tu żadnych sprzeczności. Wprawdzie na Ziemi aż się roi od niezliczonych form, a reszta wszechświata z pewnością nie jest pod tym względem uboższa, ale w czym tu właściwie problem? A konkretnie, czy ich istnienie, tak samo jak ich różnorodność nie są dostatecznym dowodem na to, że po prostu właśnie im udało się powstać? Jak najbardziej, tylko jak mogło do tego dojść? Wydaje się, że zadawanie takich pytań to dzielenie włosa na czworo. Ostatecznie dobrze znane są takie zjawiska jak dobór naturalny i mutacje. Ich działanie wyjaśnia, w jaki sposób forma się krystalizuje przechodząc długi łańcuch faz rozwoju i osiągając aktualnie ostateczną postać. Są to sprawy złożone, ale nie tajemnicze. Jeśli z tego punktu widzenia zbadamy sposób funkcjonowania fundamentalnych procesów w dziedzinie elementarnej biologii, to ze zdumieniem przekonamy się, że nie wszystko tu jest tak całkiem proste. Demonstrują to poglądowo, co prawda ku frustracji biologów klasycznych, makrocząsteczki (np. proteiny), których polipeptydowe łańcuchy (produkty rozszczepienia białkowej przemiany materii) łączą się w skomplikowane formy trójwymiarowe. W licznych eksperymentach doprowadzano czynnikami chemicznymi proteiny (cząsteczki białka) do rozwinięcia się. Po ustaniu oddziaływania i przywróceniu pierwotnego środowiska chemicznego cząsteczki te powracały do swojej normalnej struktury. Co ciekawe, osiągały one zawsze ten sam strukturalny „cel ostateczny", mimo że stany wyjściowe i etapy pośrednie były różne. Ten stabilny stan końcowy nie musi być jedyną możliwą strukturą minimalnej energii (tak się określa stabilne, idealne stany równowagi, do których dążą struktury zgodnie z zasadami termodynamiki). Z obliczeń wynika, że istnieją niezliczone inne stadia końcowe takiego samego poziomu energii i że są one równie prawdopodobne. Mimo to występuje zawsze tylko to jedno, wstępnie zaprogramowane. Dziwne. Istnieje obszerna literatura specjalistyczna poświęcona „problemowi minimum multiplum" związanego z rozwinięciem protein. Można by wysunąć zarzut, że taki przykład z głębin wnętrza komórki jest o wiele mniej poglądowy niż na przykład równie tajemnicza sprawa uformowania nogi muchy albo segmentu owocu. Zarzut ten jednak nie wytrzymuje krytyki. W rzeczywistości w przypadku tworów prostych widać o wiele wyraźniej, niż w przypadku złożonych, zróżnicowanych układów komórek, że nieustanna powtarzalność określonej (niekoniecznej) struktury jest niewytłumaczalna. Cóż więc proponuje Sheldrake, aby za jednym zamachem wyjaśnić wszystkie problemy spośród wymienionych na wstępie? I na czym polega związek z wiedzą ezoteryczną? Ów brytyjski biochemik i naukowcy będący jego zwolennikami twierdzą, że istnieje „kształtująca przyczynowość", która za pośrednictwem przestrzeni i czasu decyduje o tym, co jak ma wyglądać.

hjdbienek : :