Archiwum 14 kwietnia 2009


Clipy 
kwi 14 2009 Donnie McClurkin, Yolanda Adams, & Kirk...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 14 2009 Terence McKenna - Szamanizm Psychodeliczny...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 14 2009 Georg Iwanowicz Gurdżijew
Komentarze: 0

Dwudzieste stulecie zna niejednego wybitnego maga. Pod pewnymi względami jeden człowiek mógłby być wprost bratem bliźniakiem Aleistera Crowleya, choć ich zewnętrzne podobieństwo byłoby niewielkie. Georg Iwanowicz Gurdżijew. Podobnie jak Crowley, ten legendarny, urodzony w 1877 r. w Aleksandropolu na Zakaukaziu i zmarły w 1949 r. w Neuilly pod Paryżem człowiek, miał siłę sugestii nie mieszczącą się w żadnych tradycyjnych ramach. Rozpowszechniano też wieści o innych, nie mniej zdumiewających zdolnościach - choćby o tym, że Gurdżijew obywał się bez snu i chciał tę zdolność przekazać także swoim uczniom - nie są one jednak tak udokumentowane, jak niewiarygodna energia psychiczna tego dziwnego człowieka. Rom Landau pisze, że przy pierwszym spotkaniu z Gurdżijewem ogarnęła go psychiczna niemoc, która w nim niepowstrzymanie narastała. Nie mógł się nawet podnieść, wiedząc, że nogi ugną się pod nim i upadnie na podłogę. Jego znajoma pisarka przeżyła w jego obecności coś podobnego. Landau pisze: „Ta pani i ja siedzieliśmy blisko Gurdżijewa w pewnej restauracji. Kiedy na niego spojrzała, nie pozwolił jej już odwrócić wzroku. Spostrzegliśmy, że zaczął oddychać w całkiem specjalny sposób. Byłem przekonany, że stosuje teraz jedną z technik, których się nauczył na wschodzie. Po kilku sekundach zauważyłem, że moja znajoma zrobiła się blada jak ściana. Zanosiło się na to, że zemdleje. «Ten człowiek jest niesamowity» - szepnęła mi do ucha. - «Dzieje się coś straszliwego. On tak spojrzał na mnie, że jestem teraz seksualnie podniecona. To było bestialskie.»" Nasuwa się skojarzenie z poniżającymi zabawami Crowleya. Jednak również przypadek Gurdżijewa ma nie tylko jedną stronę. Francuz Rene Zuber, uczeń Gurdżijewa, opisuje następującymi słowami dzień powszedni w otoczeniu mistrza: „Kiedy przy stole pana Gurdżijewa zasiadały dzieci, niczym osoby dorosłe między swoimi rodzicami, było to dla nas ożywczym wydarzeniem. Nie wahały się długo przed zabieraniem głosu na równi z innymi. Mistrz zręczną i subtelnie sformułowaną zachętą sprawiał, że szybko i szczerze włączały się do zabawowej albo dialektycznej duchowej ekwilibrystyki, którą dla nich obmyślał - odpowiednio do ich wieku". A więc ta błyskotliwa osobowość ma dwa bieguny: z jednej strony hipnotyczna przemoc o seksualnym zabarwieniu, a z drugiej pełna zrozumienia umiejętność wczucia się w psychikę dziecka. Faktem jest jednak przemożna siła jego indywidualności. Szok pierwszego spotkania z tym człowiekiem, który - jak twierdzi Philippe Lavastine - z racji swej surowości w budzeniu świadomości (i swych wielkich wąsów) przypominał Bodhidharma, założyciela buddyzmu zen, dla niektórych po prostu był zbyt silny. Uciekali oni przed doświadczeniem, które mogło kryć w sobie ryzyko zakwestionowania wszystkich ich dotychczasowych wyobrażeń; takie wyznania czynili czasami później. Przeważnie jednak ludzie w ten sposób odstraszeni mieli po wsze czasy dość Gurdżijewa i przyczyniali się do przedstawiania jego satanicznych rysów. W każdym razie z Gurdżijewem wiąże się dostatecznie wiele tajemnic i sprzeczności, aby unaocznić trudność oceny człowieka rozporządzającego rozszerzoną świadomością. Przynajmniej to ostatnie nie ulega tu kwestii. Mimo że Gurdżijewowi wyśmienicie się udało okryć zasłoną tajemnicy szczegóły swego doprawdy burzliwego życia, to jednak wiadomo, że na początku naszego stulecia pojechał do Tybetu, po tym jak w 1896 r. został ranny w powstaniu greckich patriotów na Krecie przeciwko panowaniu tureckiemu. Na jego dzieciństwie i młodości odcisnęły swe piętno burzliwe wydarzenia i otoczenie, w którym przewijali się Turkmeni, Tatarzy, Ormianie, Irańczycy, Grecy i Rosjanie. Około dwudziestu lat wędrował przez środkową Azję, nawiedzając ezoterycznych nauczycieli, mędrców i tajne towarzystwa w poszukiwaniu sensu istnienia. Niewątpliwie w trakcie tych poszukiwań nabył zdolności, które trudno określić inaczej niż jako magiczne; równie niewątpliwe jest to, że Gurdżijew zalicza się do świetnego kręgu najbardziej zagadkowych osobistości w dziejach. Może być stawiany na równi z Cagliostrem albo hrabią de Saint-Germain, o których jeszcze wspomnimy. Gurdżijew był magiem i filozofem, hipnotyzerem i mistrzem ezoterycznym, pisarzem i artystą, charyzmatykiem i demonem - a prawdopodobnie na tym jeszcze nie koniec. Już tylko ta okoliczność, że Gurdżijew myślał po persku, opowiadał dowcipy po rosyjsku, a zdarzenia relacjonował po angielsku, wystarczała, aby większość ludzi wprawić w szalony zamęt. A nierzadko w panikę. Sam jego dorobek literacki jest fascynujący. Został on spisany w okresie międzywojennym, jednak za życia Gurdżijewa był prezentowany wyłącznie w czasie odczytów wygłaszanych przed ekskluzywną publicznością, i dziś istnieje jedynie w przekładach, ponieważ oryginalne rękopisy w języku rosyjskim i ormiańskim nigdy nie doczekały się publikacji. Krytyk Frederic Moreau pisze: „Dzieło Gurdżijewa trudno zaliczyć do określonej kategorii, moralnej, filozoficznej albo literackiej, ono obejmuje wszystkie te trzy dziedziny. W sumie jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju, coś na kształt monstrum filozoficznego". Trudno byłoby lepiej ująć ten dylemat, z którym się wciąż stykamy przy ocenie magów, okultystów i nadludzi; wróćmy jednak do faktów. Powróciwszy na zachód, Gurdżijew założył w Fontainebleau pod Paryżem Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka, na temat którego krążyły sprzeczne opinie. Wielu się nim zachwycało, ukończywszy kursy Gurdżijewa jako nowi ludzie; inni jednak stali się wrakami. Ten fenomen można obserwować także w naszych czasach u ludzi podejmujących „próby odnalezienia samego siebie" i temu podobne. Wszystko chyba zależy od tego, kto czego próbuje. Wraz ze swoim współpracownikiem, przyrodnikiem, dziennikarzem i pisarzem Piotrem Demianowiczem Uspieńskim, Gurdżijew w każdym razie dostarczał dzięki swej szkole tematu do rozmów, który zachował świeżość do dziś. W 1920 r. był w Niemczech, gdzie łączono go z Towarzystwem Thule Karla Haushofera, osławionym przez późniejsze członkostwo w nim Hitlera, Himmlera, Goringa i ideologa partii hitlerowskiej Alfreda Rosenberga. O co jednak trudno obwiniać Gurdżijewa, nawet gdyby istniał ów domniemany związek. Nauki Gurdżijewa łączyły w sobie grecko-prawosławny reżim klasztorny, sufizm, kosmologię kabalistyczną, myśl neoplatońską, mistykę liczb, buddyzm, psychologię i wiele innych elementów, które trzeba by było wyodrębnić (o ile to w ogóle możliwe). Praktyczna strona jego działalności polegała na ćwiczeniach psychologicznych w formie rytmicznych tańców i rytuałów ruchowych. Ten przypuszczalnie prastary, choć robiący wrażenie ultranowoczesnego system - bardzo skuteczny - ma również w naszych czasach wielu zwolenników, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Gurdżijew sam określał swój system nie jako mozaikę, ale niepodzielną całość. Skojarzenia ideowe z najnowszymi odkryciami przyrodoznawstwa, o których już wspominaliśmy, ponieważ odzwierciedla się w nich podstawowa idea ezoteryczna całości uniwersalnej, są dopuszczalne, jeśli wręcz nie oczywiste. W każdym razie zajmowanie się życiem G.I. Gurdżijewa podobnie jak jego wieloaspektową spuścizną literacko-filozoficzno-kosmologiczną pokazuje, że ze skomplikowanego, wielowarstwowego źródła można wprawdzie wydobyć różne sprawy, jednak zawsze tylko takie, które są znane nam samym. Tak więc znowu jesteśmy przy problematyce obiektywnej oceny. Mimo wszystko aura Gurdżijewa i jego tytaniczna, na swoje czasy ledwo zrozumiała wiedza przyciągały osobistości tej rangi co Aldous Huxley, J. G. Bennet (fizyk, uczeń Einsteina), Arthur Koestler albo A. G. Orage (słynny angielski krytyk literacki). Zasadnicza teza Gurdżijewa, jakoby istoty ludzkie były „śpiącymi maszynami", kryje w sobie prawdopodobnie głębsze przemyślenie, niż można przypuszczać w pierwszej chwili. Istotnie, twierdzenie ezoteryczno-mistyczne, że nasza świadomość na jawie nie jest niczym innym niż permanentnym stanem transu, z którego tylko nieliczni kiedykolwiek się budzą, pokrywa się z wnioskami badań nad mózgiem, rozumieniem psychologii i neurofizjologii. Z którejkolwiek strony będziemy rozpatrywać tego dziwnego człowieka i jego nie mniej dziwne dzieło - i jedno, i drugie wymyka się skatalogowaniu. Można łatwo zbyć Gurdżijewa jako szarlatana, jednak nie byłoby to słuszne. Zbyt wiele dowodów świadczy o jego nadzwyczajności. Podobnie można powiedzieć o jego działalności literackiej i scholastycznej. Pozostaje właściwie tylko takie wyjście, aby uznać wprawdzie jego ezoteryczne zdolności, ale zarazem napiętnować jego samego za ich nadużycie. Wyjście takie jest jednak możliwe tylko wówczas, gdy pilnie baczymy, by nie zsunęły się nam klapki z oczu i aby nasz kąt widzenia pozostał ograniczony. Następujący epizod zademonstruje, że Gurdżijew nie wykorzystywał swoich talentów wyłącznie do tego, by telepatycznie pobudzać seksualne receptory atrakcyjnych autorek, co widocznie stało się wtedy w restauracji (jeśli nawet być może nie było to aż tak zamierzone, jak to odczuwała znana ze skrajnej wrażliwości na takie bodźce młoda kobieta). Przeżycie Amerykanina Fritza Petersa w związku z Gurdżijewem w 1945 r. w Paryżu należy do innej kategorii. Do tego chodziło tu o proces świadomy, zamierzony, celowy i niemożliwy do błędnego zinterpretowania. Peters, zdemobilizowany żołnierz, przyszedł do słynnego emigranta rosyjskiego, którego znał z dawnych czasów, i o którego zdumiewającej karierze oczywiście wiedział, aby prosić go o pomoc. Amerykanin nie mógł przezwyciężyć grozy i psychicznego ciężaru przeżyć frontowych. Czuł się pusty, wypalony, skończony. Bliski wewnętrznego załamania odwiedził Gurdżijewa i poprosił o aspirynę, jednak jej nie otrzymał. Gurdżijew zabrał się do parzenia kawy na oczach całkowicie roztrzęsionego żołnierza, który opadł na fotel w kuchni. Potem odwrócił się i skierował wzrok na Petersa, w którym dokonała się zdumiewająca przemiana. Jak gdyby został włączony do niewidzialnego gniazdka, poczuł przypływ energii, której nigdy nie uważałby za możliwą. Zmęczenie opadło z niego jak płaszcz, przestał się czuć wyjałowiony, przygnębiony i zrozpaczony. Po kilku minutach był całkowicie nowym człowiekiem, wypełnionym radością życia i wewnętrzną siłą, jakiej jeszcze nigdy nie zaznał, nawet w swoich najszczęśliwszych chwilach. Odtąd Peters zaklinał się na wszystkie świętości, że jego dawny przyjaciel z czasów młodości posiada umiejętność bezpośredniego przelewania energii z człowieka na człowieka. Przypominał sobie nawet, że w ciągu tych kilku minut w kuchni od Gurdżijewa wychodziło intensywne niebieskie światło. Jeśli nawet zmysły Amerykanina być może w tym punkcie spłatały mu psikusa, to sukces pozostaje niezaprzeczalny. Godne uwagi jest także działanie terapii na samego Gurdżijewa. Peters opisuje, że Rosjanin w czasie „przesyłania energii" stopniowo zapadał się w sobie, a pierwsze oznaki lekkiego zmęczenia narastały aż do zupełnego wyczerpania. Peters nigdy przedtem nie widział człowieka, który by robił wrażenie tak wyczerpanego, jak Gurdżijew na koniec tego zdumiewającego procesu. Amerykanin miał wrażenie, że ubytek sił u Gurdżijewa przebiegał równolegle do jego własnego ożywienia, i chyba tak też było w istocie. Kiedy proces ten się zakończył, Gurdżijew powiedział z trudem: „Teraz wszystko z panem w porządku. Proszę uważać na to, co pan je. Muszę iść." I wytoczył się z pokoju. Po kwadransie wrócił, znowu pełen energii. Robił wrażenie młodzieńcze, był żwawy, pełen sił i w dobrym humorze. Z uśmiechem powiedział: „Dobrze, że się spotkaliśmy." Fritz Peters nigdy nie mógł zapomnieć tego przeżycia i zawsze wyrażał przekonanie, że Gurdżijew jest nie tylko człowiekiem o zdolnościach magicznych, ale że używa ich dla dobra swoich bliźnich dosłownie „kosztem siebie". W tym przekonaniu nie był odosobniony, nie jest także i dzisiaj. Gurdżijew, który w owych czasach dobiegał już siedemdziesiątki, emanował wprawdzie wyniosłością starca, ale zarazem miał zwinność szermierza. Wielu z tych, którzy go wówczas znali, tak właśnie go opisuje. Tyle na temat tej znaczącej osobistości, odległej od codzienności, przeciętności i nie poddającej się ocenie. Aleister Crowley i Georg Iwanowicz Gurdżijew są (świadomie prowokująco dobranymi) wzorcowymi przykładami trudności w zaklasyfikowaniu wybitnych indywidualności posiadających jednoznacznie ezoteryczną wiedzę. Mimo że obaj żyli w naszym stuleciu, ich działalność jest znana i udokumentowana, a obaj też wiele publikowali, brak jest jednomyślnego poglądu na ich temat. To i tylko to jest sednem sprawy. Jeśli się zmusimy do największego obiektywizmu, jaki tylko jest możliwy, przezwyciężając już niemal siebie, to zapewne przyjdzie przyznać, że nasze kryteria pod jakimś względem zawsze będą niedostateczne. To, co według nas zasługuje na potępienie, nie musi być takie z innego punktu widzenia - i na odwrót. Zgodnie z teorią informacji część systemu ani nie może poznać całego systemu, ani się od niego odłączyć. „Prawdziwi" ezoterycy - do których chcemy zaliczyć wymienionych - znajdują się bez wątpienia poza naszym systemem, choć ten wniosek nie ma oznaczać ani zgody na nieograniczone stosowanie wszelkich możliwych sił, ani służyć obronie Crowleya, Gurdżijewa i innych. Nasze wystąpienie jest jedynie skierowane przeciwko skłonności do zaszufladkowania osób, o których wiemy coś konkretnego (albo coś, co za konkretne uważamy). Jeśli cofniemy się dalej od naszych czasów w przeszłość ezoteryki, to pokusa ta osłabnie, gdyż posiadane informacje nabiorą bardziej legendarnego charakteru. Wyłoni się jednak inna pokusa, by je wszystkie razem wygnać w krainę mitu. Jej także nie powinniśmy ulegać. Przedtem jednak przedstawimy jeszcze dwie osobistości ezoteryczne z pogranicza legendarnej przeszłości i trzeźwej teraźniejszości. Obu nie można odmówić aury misterium, tak samo jak Crowleyowi czy Gurdżijewowi, tyle że nie kojarzy się ich głównie z demonizmem seksualnym, jak wyżej wymienionych.

hjdbienek : :