Archiwum 21 października 2009


Clipy 
paź 21 2009 Vanessa Mae - Red Hot Music Video
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 21 2009 Alex Jones - Obama - Wielkie Oszustwo (Napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 21 2009 KIEDY NASZ ŚWIAT ROZPADA SIĘ
Komentarze: 0

Kiedy nasz świat się rozpada i nagle stajemy w obliczu niewiadomego, jest to moment próby. Należy wówczas zatrzymać się, nie usiłując niczego definiować. Istotą podróży duchowej nie jest szukanie nieba czy jakiejś krainy szczęśliwości. Klasztor Gampo zbudowano w miejscu, gdzie morze i niebo wydają się łączyć w jedno. Horyzont rozciąga się tam w nieskończoność, a w tym bezkresie szybują mewy i kruki. Sceneria ta, niczym wielkie lustro. zwielokrotnia świadomość niemożności ukrycia się. Ponieważ jest to klasztor, nie ma tu wiele możliwości ucieczki. Nie ma kłamstw, kradzieży, seksu, alkoholu - znikąd ratunku. Gampo to miejsce, w którym od dawna chciałem się znaleźć. Trafiłem tam dzięki Trungpie Rinpocze. Pobyt w Gampo okazał się ciężką próbą: z powodu moich skłonności do rzucania wyzwań losowi w ciągu pierwszych lat tam spędzonych czułem się, jakby mnie kąpano w ukropie. Po przybyciu do klasztoru mój dotychczasowy świat legł w gruzach. Wszystkie metody, które do tej pory stosowałem, by ochraniać i oszukiwać siebie, by utrzymywać swój wyidealizowany wizerunek, okazały się bezużyteczne. Pomimo usilnych starań nie byłem w stanie manipulować sytuacją, a moje zachowanie wszystkich irytowało. Nigdzie nie mogłem znaleźć miejsca, w którym mógłbym się ukryć. Zawsze postrzegałem siebie jako uczynnego, łatwo się dostosowującego i powszechnie lubianego. Udało mi się wytrwać w tej iluzji przez większość życia. Jednak w początkowych latach pobytu w Gampo doszłem do wniosku, że mój dotychczasowy sposób życia musi ulec zmianie. Wprawdzie wciąż dostrzegałem w sobie wiele zalet, ale przestałem uważać się za nieomal doskonałość. Stworzenie dotychczasowego wizerunku siebie kosztowało mnie tak wiele wysiłku, a tu nagle rozsypał się on na kawałki! Wszystkie moje nierozwiązane problemy ujawniały się teraz ostro i wyraziście, kłując w oczy zarówno mnie samego, jak i otaczających mnie ludzi. Nagle i w dramatyczny sposób uświadomiłem sobie wszystko, czego wcześniej w sobie niedostrzegałem. A jakby tego było mało, inni ochoczo służyli mi informacją na temat mojej osoby i wszystkiego, co robię. Było to tak bolesne, że zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwy. Nieustannie spadały na mnie razy, pod którymi pękały moje iluzje. W klasztorze, gdzie tyle czasu poświęca się praktyce i naukom, nie miałem możliwości ucieczki w mechanizm usprawiedliwiania siebie przez zrzucanie winy na innych. Tam takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Przebywał wówczas w Gampo z wizytą pewien nauczyciel, którego słowa utkwiły mi w pamięci: "Jeśli zaprzyjaźnisz się sam z sobą, twoje życie także stanie się dla ciebie bardziej przyjazne". Od dawna byłem przekonany o słuszności tej prawdy. Przypiąłem sobie nawet na ścianie karteczkę ze słowami: "Jedynie ulegając zniszczeniu, możemy znaleźć to, co w nas niezniszczalne". Zanim jeszcze usłyszałem o naukach buddyjskich, w jakiś sposób czułem, że za tymi słowami kryje się tajemnica prawdziwego przebudzenia, że jego warunkiem jest umiejętność rozstania się ze wszystkim, do czego przywykliśmy. Niemniej jednak, kiedy do tego dochodzi, kiedy całkowicie tracimy poczucie bezpieczeństwa i nie ma niczego, czego moglibyśmy się uchwycić, odczuwamy to bardzo boleśnie. Motto Instytutu Naropy brzmi: "Umiłowanie prawdy obnaża cię". Można je odbierać jako przesadnie romantyczne, ale trudno zaprzeczyć, że kiedy stawiamy czoło prawdzie, cierpimy. Spoglądamy w lustro i zauważamy zmarszczki na swojej starzejącej się twarzy, a nasze tchórzostwo, zgorzknienie i złość stają się widoczne jak na dłoni. W takich chwilach stajemy się szczególnie wrażliwi. Gdy tracimy w życiu równowagę i nic nam się nie udaje, mamy szansę uświadomić sobie, że oto znaleźliśmy się na krawędzi, że doświadczamy właśnie czegoś bardzo ważnego. Mamy szansę zdać sobie sprawę z tego, że znaleźliśmy się w stanie szczególnego uwrażliwienia. Możemy zamknąć się na te możliwości - albo odważyć się je wykorzystać, dotykając pulsującego nerwu rzeczywistości. Brak oparcia rodzi bowiem wrażliwość - możliwość bezpośredniego odczuwania tętna życia. Taką próbę musi przejść każdy wojownik na ścieżce duchowego rozwoju - aby przebudzić swoje serce. Można znaleźć się w tym miejscu za sprawą choroby, śmierci lub straty bliskich, młodości czy nawet życia. Mam przyjaciela umierającego na AIDS. Przed moim wyjazdem powiedział: "Nie chciałem tej choroby i nienawidziłem jej. Przerażała mnie. Ale okazało się, że jest dla mnie ogromnym darem". Dodał też: "Teraz tak bardzo doceniam każdą chwilę, tak bardzo doceniam ludzi obecnych w moim życiu. Życie nabrało dla mnie wartości". W moim przyjacielu zaszła prawdziwa przemiana: stał się gotowy na spotkanie śmierci. To, co wydawało się straszne, przerażające, okazało się ostatecznie darem losu. Zmiana dotychczasowego porządku jest rodzajem próby, a to działa uzdrawiająco. Wydaje nam się, że wystarczy tylko pomyślnie ją przejść, przezwyciężyć problem. Ale problemów tak naprawdę nie da się ostatecznie rozwiązać. Raz jest dobrze, chwilę później nasz świat się rozpada. Potem znów jest dobrze, i znów wszystko się wali. Uzdrowienie płynie ze zgody na taki stan rzeczy - ze zgody na upływ czasu, na cierpienie, ale także na poczucie ulgi, na radość i na żal. Nie mamy żadnej pewności, czy w danym momencie spotka nas przyjemność czy smutek. Najważniejsze, byśmy pozwolili sobie na tę niewiedzę, byśmy stworzyli dla niej miejsce. Kiedy próbujemy robić coś pożytecznego, nie mamy żadnej pewności, jaki będzie rezultat. Nigdy nie wiemy na pewno, czy coś się powiedzie czy nie. Gdy nadchodzi wielkie rozczarowanie, nie wiemy, czy oznacza ono koniec naszej historii. Równie dobrze może się okazać początkiem wielkiej przygody. Czytałem kiedyś o bardzo biednych ludziach, którzy mieli tylko jednego syna. Oczekiwali, że z czasem wesprze ich, a swoimi osiągnięciami przysporzy im prestiżu. Któregoś jednak dnia ów młody człowiek spadł z konia i od tej pory zaczął kuleć. Dla jego rodziców był to nieomal koniec świata! Ale dwa tygodnie później we wsi pojawili się żołnierze i wcielili do armii wszystkich zdrowych i silnych mężczyzn, zabierając ich na wojnę. Kaleki syn dzięki swej ułomności mógł pozostać w domu i zaopiekować się rodziną. Takie właśnie jest życie. Nic nie jest do końca wiadome. Wydaje się nam, że coś jest złe lub dobre, lecz tak naprawdę wcale tego nie wiemy. Kiedy nasz świat się rozpada i nagle stajemy w obliczu niewiadomego, jest to moment próby. Należy wówczas zatrzymać się, nie usiłując niczego definiować. Istotą podróży duchowej nie jest szukanie nieba czy jakiejś krainy szczęśliwości. Właśnie tego rodzaju oczekiwania sprawiają że wciąż jesteśmy nieszczęśliwi. Trwanie w przeświadczeniu, że możliwe jest znalezienie nieprzemijającej przyjemności, i tym samym uniknięcie bólu, jest nazywane w buddyzmie sansarą - cykliczną formą egzystencji, która nieustannie rodzi cierpienie. Pierwsza z Czterech Szlachetnych Prawd nauczanych przez Buddę mówi, że sami skazujemy się na cierpienie, wierząc w trwałość rzeczy i uważając, iż możemy dzięki nim zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. Sens swoich poczynań rozumiemy dopiero w chwili, gdy tracimy grunt pod nogami. Możemy wykorzystać tę sytuację na dwa sposoby: by się przebudzić albo by zapaść w głęboki sen. Właśnie wtedy, pozbawieni oparcia, możemy odnaleźć siłę, która pozwoli nam odkryć w sobie dobro i troszczyć się o tych, którzy naszej troski potrzebują. Pamiętam bardzo dokładnie pewien dzień, było to wczesną wiosną. Całe moje życie legło w jednej chwili w gruzach. Nie zetknąłem się jeszcze wtedy z naukami Buddy, nie zdawałem sobie więc sprawy, że to, co przeżyłem, można uznać za doświadczenie prawdziwie duchowe. Była to chwila, kiedy dowiedziałem się o romansie żony. Mieszkaliśmy wtedy w północnej części Nowego Meksyku. Stałem właśnie przed naszym pięknym domem i popijałem herbatę. Słyszałem, jak podjechał samochód i trzasnęły drzwi. Moja żona wyłoniła się zza domu i bez żadnych wstępów oznajmiła, że związała się z kimś innym i chce się ze mną rozwieść. Pamiętam niebo, było ogromne. Pamiętam szum rzeki i parę unoszącą się nad filiżanką. Nie istniał czas, przestałem myśleć, nie było niczego - tylko światło i głęboka, nieruchoma cisza. Nagle się ocknąłem, podniosłem kamień i rzuciłem w żonę. Kiedy ktoś mnie pyta, jak zainteresowałem się buddyzmem, odpowiadam, że powodem była złość na żonę. Prawdę mówiąc, ta kobieta ocaliła mi życie. Kiedy nasze małżeństwo się rozpadło, próbowałem za wszelką cenę odbudować swoje poczucie bezpieczeństwa - na nowo odnaleźć pewność i ukojenie. Ale na szczęście nigdy mi się to nie udało. Instynktownie czułem, że unicestwienie mojej dawnej osobowości - kurczowo czegoś lub kogoś uczepionej, zależnej - to jedyna droga. Wtedy właśnie powiesiłem na ścianie mojego pokoju karteczkę ze słowami: "Jedynie ulegając zniszczeniu, możemy znaleźć to, co w nas niezniszczalne". Życie to dobry przyjaciel i dobry nauczyciel. Musimy być świadomi, że wszystko wciąż się zmienia i nic nie dzieje się tak, jak tego pragniemy. Stan "pomiędzy" i "poza" to sytuacja idealna: nie dając się uwikłać, możemy zachować całkowitą otwartość umysłu i serca wobec rzeczywistości. Jest to stan szczególnej wrażliwości i otwarcia na zdarzenia, stan wolny od agresji. Zgoda na takie poczucie niestabilności, na zranione serce i ściśnięty z bólu żołądek, na poczucie beznadziei i chęć zemsty - to droga prawdziwego przebudzenia. Trwanie w niepewności i umiejętność rozluźnienia się w samym środku chaosu, bez wpadania w panikę - to ścieżka duchowa. Droga wojownika polega na troskliwej i pełnej współczucia obserwacji siebie, także w chwilach, gdy niezależnie od naszej woli twardnieje nam serce z powodu żalu, goryczy lub słusznego oburzenia. Niekiedy jednak zamykamy je także z powodu odczuwanej ulgi lub silnej inspiracji. Pomyślmy o przemocy obecnej każdego dnia w Nowym Jorku, Los Angeles, Halifaksie, Bejrucie, Kuwejcie, Somalii czy Iraku. Wszędzie ludzie walczą przeciwko sobie. Cierpieniu nie ma końca. Każdego dnia możemy się nad tym zastanowić i zadać sobie pytanie, czy chcemy powiększać światowy potencjał agresji. Każdego dnia w chwilach, gdy nie radzimy sobie z rzeczywistością, możemy zapytać siebie samych: "Wojna czy pokój?"

hjdbienek : :