Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Lęk jest naturalną reakcjcą, gdy zbliżamy się do prawdy. Podjąć duchową podróż, to jak wypłynąć małą łodzią na ocean w poszukiwaniu nieznanych lądów. Pełna oddania praktyka może stać się źródłem natchnienia, jednak prędzej czy później rodzi również lęk. Wyruszając, wiemy tylko tyle, że po dotarciu do horyzontu spadniemy z krawędzi świata. Jak wszyscy podróżnicy marzymy, aby odkryć nieznane. Nie wiemy jednak, czy poradzimy sobie z tym, co nas czeka. Jeśli interesujemy się buddyzmem i zmierzamy do bliższego jego poznania, szybko się okazuje, że nauki Buddy oferują wiele rodzajów praktyki. Medytacja wglądu umożliwia ćwiczenie uważności - czyli pełnej obecności we wszystkich działaniach fizycznych i umysłowych. Praktyka zen "otwiera oczy na pustkę", stawia nas wobec wyzwania wejścia w kontakt z otwartą, nieograniczoną przejrzystością umysłu. Nauki wadżrajany wprowadzają w praktykę pracowania z każdą sytuacją, w ideę postrzegania tego, co się pojawia, jako nieoddzielne od przebudzonego umysłu. Wszystko może stać się dla nas inspiracją i podsycić chęć dalszej praktyki. Jeżeli jednak chcemy dodać jej głębi i autentyzmu, musimy w końcu zetknąć się z lękiem. Lęk jest powszechnym doświadczeniem, doznają go nawet najmniejsze istoty. Miękkie ciała morskich stworzeń pozostające na morskim brzegu po odpływie instynktownie kurczą się pod dotknięciem naszych palców. Wszystko, co żyje, podobnie reaguje na zagrożenie. Odczuwać lęk w obliczu nieznanego nie jest zatem rzeczą niezwykłą. To nieodłączny aspekt życia czujących istot, wspólny nam wszystkim. Lękiem reagujemy na samotność, śmierć lub utratę poczucia bezpieczeństwa. Lęk jest naturalną reakcją, gdy zbliżamy się do prawdy. Jeśli jednak mimo poczucia zagrożenia postanowimy pozostać dokładnie tu, gdzie jesteśmy, nasze doświadczenie stanie się bardziej żywe. Bo wszystkie doznania stają się bardzo intensywne, kiedy nie ma dokąd uciec. Pewnego razu podczas długiego medytacyjnego odosobnienia doznałam nagłego olśnienia: zrozumiałam, że nie można być tu i teraz, a jednocześnie zajmować się swoją przeszłością i przyszłością - rozpamiętywać i planować. Jest to może oczywiste, ale kiedy sami dokonujemy tego odkrycia, zachodzi w nas przemiana. Nietrwałość staje się odczuwalna w każdej chwili, podobnie jak współczucie, zdumienie i odwaga. To samo dotyczy lęku. Ten, kto znajduje się na krawędzi nieznanego - w pełni świadomy tej pozbawionej punktu odniesienia chwili - doświadcza braku oparcia. Wtedy właśnie pojawia się zrozumienie - odkrycie, że chwila obecna to newralgiczny punkt naszej własnej czasoprzestrzeni. Sama bardzo krucha, ale obdarzona mocą odbierania nam siły. U progu swych duchowych odkryć jesteśmy pełni idei i oczekiwań. Szukamy, rzecz jasna, odpowiedzi, które zaspokoją odczuwany od dawna głód wiedzy. Jednocześnie ostatnią rzeczą, jakiej pragniemy, jest głębszy kontakt z własnym lękiem. Owszem, inni próbują nas ostrzec. Przypominam sobie, jak po otrzymaniu pierwszych instrukcji do medytacji, usłyszałem od swego nauczyciela: "Nie odchodź stąd z przekonaniem, że medytacja to wakacje od rozdrażnienia". Tak już jest, że żadne ostrzeżenia nie przekonują nas do końca - czasem to właśnie one nas przyciągają. Mówię o poznawaniu i oswajaniu lęku, o zaglądaniu mu w oczy - nie twierdzę jednak, że jest to sposób rozwiązywania problemów. To raczej metoda prowdząca do całkowitej zmiany starych nawyków patrzenia, słuchania, wąchania, smakowania i myślenia. Prawdą jest, że godząc się na tę zmianę, narażamy się na ciągłe upokorzenia. Nie będzie już miejsca na arogancję towarzyszącą upartemu trzymaniu się z góry przyjętych schematów. Arogancja, której tak trudno się pozbyć, będzie teraz bezustannie nękana przez naszą odwagę stopniowego kroczenia naprzód. Odkrycia dokonywane dzięki praktyce nie mają bowiem nic wspólnego z wiarą w cokolwiek. Wypływają one z odważnej gotowości, by umrzeć, by umierać wciąż na nowo. Wszystko, co możemy powiedzieć o uważności, pustce czy pracy z energiami, wskazuje na jedno: bycie tu i teraz przypiera nas do muru. Przygważdża nas dokładnie do tego punktu w czasie i przestrzeni, w którym się znajdujemy. Jeśli się zatrzymamy, zamiast odruchowo zareagować, jeśli nie będziemy niczego wstrzymywać, zrzucać winy na innych ani też obwiniać samych siebie - zetkniemy się z problemem, którego nie da się racjonalnie rozwiązać. Wtedy spotkamy się ze swym sercem. Jak to zręcznie ujął jeden z uczniów: "Natura buddy, sprytnie przebrana za lęk, daje nam kopniaka w tyłek, abyśmy wreszcie zaczęli odczuwać". Byłem kiedyś na spotkaniu z człowiekiem, który w latach 70. przebywał w Indiach. Opowiadał on o swoich ówczesnych duchowych przeżyciach. Wspominał o wielkiej determinacji, z jaką starał się pozbyć negatywnych emocji, o tym, jak walczył z gniewem, pożądaniem, lenistwem i dumą. Najbardziej jednak chciał się uwolnić od lęku. Nauczyciel medytacji wprawdzie wciąż powtarzał mu, by zaprzestał tych zmagań, on jednak interpretował te słowa jako instrukcje do praktyki polegającej na walce z przeciwnościami. W końcu nauczyciel wysłał go na odosobnienie medytacyjne do maleńkiej chatki u podnóża gór. Zaraz po zamknięciu drzwi mężczyzna zasiadł do praktyki, a kiedy zapadł zmrok, zapalił trzy świeczki. Około północy usłyszał w kącie szmer i dostrzegł w ciemności ogromnego węża, który wyglądał na królewską kobrę. Ułożyła się dokładnie naprzeciw - i lekko się kołysała. Przez całą noc człowiek ten nie zmrużył oka, wpatrując się w węża. Był tak przerażony, że nie był w stanie się poruszyć. Istniał tylko wąż, on i strach. Tuż przed świtem dopaliła się ostatnia świeczka i wówczas mężczyzna rozpłakał się. Płakał jednak nie z rozpaczy, lecz ze współczucia. Poczuł bowiem tęsknotę wszystkich ludzi i zwierząt tego świata; poznał ich daremne zmagania i alienację. Uświadomił sobie, że jego dotychczasowa medytacja nie była niczym innym jak tylko upartym izolowaniem się i walką. Całym sercem zaakceptował wówczas fakt, że zdarzało mu się bywać wściekłym i zazdrosnym, że się upierał i walczył, a także to, że odczuwał lęk. Uświadomił sobie również własną bezmierną wartość - niezależnie od tego, czy jest mądry czy głupi, biedny czy bogaty - oraz to, że jest całkowicie niezgłębiony. Ogarnęło go poczucie tak ogromnej wdzięczności, że w zupełnej ciemności wstał, podszedł do węża i głęboko się przed nim skłonił. Po czym padł na ziemię i zasnął jak zabity. Kiedy obudził się rano, węża już nie było. Mężczyzna nigdy nie dociekł, czy cała historia wydarzyła się naprawdę czy tylko w jego wyobraźni, nie miało to jednak znaczenia. Bliski kontakt z lękiem - jak powiedział na koniec spotkania - sprawił, że prześladujące go problemy znikły, co pozwoliło mu w końcu nawiązać rzeczywisty kontakt ze światem. Na co dzień jednak nikt nam nie mówi, abyśmy przestali uciekać przed lękiem. Rzadko słyszymy, że powinniśmy się do niego zbliżyć, po prostu z nim być, lepiej go poznać. Spytałem kiedyś mistrza zen, w jaki sposób radzi sobie z lękiem. On zaś odpowiedział: "Godzę się. Godzę się". Zwykle jednak rady, które dostajemy, sprowadzają się do osładzania, łagodzenia lęku - bierzemy pigułki, staramy się czymś zająć, byle tylko się od niego odsunąć. Nie potrzebujemy do tego żadnej zachęty, instynktownie odcinamy się od nieprzyjemnych doświadczeń. Odruchowo panikujemy w obliczu bodaj cienia lęku. Czujemy, jak się zbliża - i tchórzymy. Dobrze wiedzieć o takich mechanizmach, nie po to jednak, by się zadręczać, ale by móc rozwijać w sobie współczucie. Najbardziej szkodliwe jest oszukiwanie samego siebie; w ten sposób podstępnie pozbawiamy się kontaktu z chwilą obecną. Czasami jednak wpadamy w pułapkę, którą zgotowało nam życie - wszystko się wali, a drogi ucieczki zamykają się. W takich właśnie chwilach najgłębsze duchowe prawdy mogą odsłonić się przed nami - jako całkiem proste i zwyczajne. Nie mamy gdzie się ukryć. Widzimy to równie dobrze jak wszyscy inni - a nawet lepiej. Wcześniej czy później zaczynamy rozumieć, że chociaż nigdy nie polubimy lęku, to właśnie on wprowadzi nas w sens wszystkich nauk, jakie kiedykolwiek słyszeliśmy. Następnym razem, kiedy poczujesz lęk, uznaj się za szczęściarza, bo w tym właśnie miejscu rodzi się odwaga. Wydaje nam się, że odważni ludzie nie odczuwają lęku. Tymczasem oni po prostu są z nim oswojeni. Ktoś powiedział kiedyś, że jestem najodważniejszą osobą, jaką zna, ponieważ - jak później wyjaśnił - będąc kompletnym tchórzem, mimo wszystko idę naprzód i jakoś sobie radzę. Ważne jest, aby bez przerwy wszystko badać i odkrywać i nie wykręcać się, gdy coś nie idzie po naszej myśli. To sekret, który wciąż na nowo sobie uzmysławiamy. Nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Jestem tego pewna. Pustka nie jest tym, czym się wydaje. Podobnie uważność i lęk. Współczucie. Miłość. Natura buddy. Odwaga. To tylko słowa-klucze opisujące coś, czego nie znamy, ale czego możemy doświadczyć. Te słowa ukazują, czym naprawdę jest życie, gdy godzimy się na dezintegrację - i gdy poddajemy się chwili obecnej.
Cały podstęp opierał się na jednej z podstawowych zasad socjotechniki: uzyskania dostępu do informacji, która mylnie jest postrzegana przez pracownika jako nieszkodliwa. Pierwsza urzędniczka bankowa potwierdziła termin, jakim określa się numer identyfikacyjny, używany do kontaktów z CreditChex — „numer kupca”. Druga podała numer linii telefonicznej używanej do połączeń z CreditChex i najistotniejszą informację — numer kupca przydzielony bankowi — uznała to za nieszkodliwe. W końcu myślała, że rozmawia z kimś z CreditChex, więc co może być szkodliwego w podaniu im tego numeru? Wszystko to stworzyło grunt do trzeciej rozmowy. Grace miał wszystko, czego potrzebował, aby zadzwonić do CreditChex, podając się za pracownika National Bank — jednego z ich klientów i po prostu poprosić o informacje, których potrzebował. Grace potrafił kraść informacje tak jak dobry oszust pieniądze, a do tego miał rozwinięty talent wyczuwania charakterów ludzi i tego, o czym w danej chwili myślą. Znał powszechną taktykę ukrywania kluczowych pytań wśród zupełnie niewinnych. Wiedział, że osobiste pytanie pozwoli sprawdzić chęć współpracy drugiej urzędniczki przed niewinnym zadaniem pytania o numer kupca. Błąd pierwszej urzędniczki, polegający na potwierdzeniu nazewnictwa dla numeru identyfikacyjnego CreditChex był w zasadzie nie do uniknięcia. Informacja ta jest tak szeroko znana w branży bankowej, że wydaje się nie mieć wartości. Typowy przykład nieszkodliwej informacji. Jednak druga urzędniczka, Chris, nie powinna odpowiadać na pytania bez pozytywnej weryfikacji, że dzwoniący jest tym, za kogo się podaje. W najgorszym przypadku powinna zapytać o jego nazwisko i numer telefonu, po czym oddzwonić. W ten sposób, jeżeli później narodziłyby się jakiekolwiek wątpliwości, miałaby przynajmniej numer telefonu, spod którego dzwoniła dana osoba. W tym przypadku wykonanie telefonu zwrotnego znacznie utrudniłoby intruzowi udawanie przedstawiciela CreditChex. Lepszym rozwiązaniem byłby telefon do CreditChex, przy użyciu numeru, z którego wcześniej korzystał bank, a nie tego, który poda dzwoniący. Telefon taki miałby na celu sprawdzenie, czy dana osoba rzeczywiście tam pracuje i czy firma przeprowadza właśnie jakieś badania klientów. Biorąc pod uwagę praktyczne aspekty pracy i fakt, że większość ludzi pracuje pod presją terminów, wymaganie takiej weryfikacji to dużo, chyba że pracownik ma podejrzenie, iż jest to próba inwigilacji. W tej sytuacji numer klienta spełniał taką samą rolę jak hasło. Jeżeli personel banku traktowałby ten numer w taki sam sposób jak numery PIN swoich kart kredytowych, uświadomiłby sobie poufną naturę tej informacji.
Pierwsza rozmowa: Kim Andrews — National Bank, tu mówi Kim. Czy chce pan otworzyć rachunek? — Dzień dobry, mam pytanie do pani. Czy korzystacie z CreditChex? — Tak. — A jak się nazywa ten numer, który trzeba podać, jak się dzwoni do CreditChex? Numer kupca? Pauza. Kim rozważa pytanie. Czego dotyczyło i czy powinna odpowiedzieć? Rozmówca zaczyna mówić dalej bez chwili zastanowienia: — Wie pani, pracuję nad książką o prywatnych śledztwach. — Tak — mówi Kim, odpowiadając na pytanie po zniknięciu wątpliwości, zadowolona, że mogła pomóc pisarzowi. — A więc to się nazywa numer kupca, tak? — Mhm. — Świetnie. Chciałem się po prostu upewnić, czy znam żargon. Na potrzeby książki. Dziękuję za pomoc. Do widzenia. Druga rozmowa: Chris Walker — National Bank, nowe rachunki, mówi Chris. — Dzień dobry, tu Alex — przedstawia się rozmówca. — Jestem z obsługi klientów CreditChex. Przeprowadzamy ankietę, aby polepszyć jakość naszych usług. Czy może pani poświęcić mi parę minut? Chris zgodziła się. Rozmówca kontynuował: — Dobrze, a więc jakie są godziny otwarcia waszej filii? — Chris odpowiada na to pytanie i na szereg następnych. — Ilu pracowników waszej filii korzysta z naszych usług? — Jak często dzwonicie do nas z zapytaniem? — Który z numerów 0-800 został wam podany do kontaktów z nami? — Czy nasi przedstawiciele zawsze byli uprzejmi? — Jaki jest nasz czas odpowiedzi? — Jak długo pracuje pani w banku? — Jakim numerem kupca pani się posługuje? — Czy kiedykolwiek nasze informacje okazały się niedokładne? — Co zasugerowałaby nam pani w celu poprawienia jakości naszych usług? — Czy będzie pani skłonna wypełniać periodycznie kwestionariusze, które prześlemy do filii? Chris ponownie się zgodziła. Przez chwilę rozmawiali niezobowiązująco. Po zakończeniu rozmowy Chris wróciła do swoich zajęć. Trzecia rozmowa: Henry Mc Kinsey. — CreditChex, mówi Henry Mc Kinsey. W czym mogę pomóc? Rozmówca powiedział, że dzwoni z National Bank. Podał prawidłowy numer kupca, a następnie nazwisko i numer ubezpieczenia osoby, o której szukał informacji. Henry zapytał o datę urodzenia. Rozmówca podał ją. — Wells Fargo, wystąpiło NSF w 1998 na sumę 2066$ — po paru chwilach Henry odczytuje dane z ekranu komputera (NSF oznacza niewystarczające środki. W żargonie bankowym dotyczy to czeków, które zostały wystawione bez pokrycia). — Były jakieś zdarzenia od tamtego czasu? — Nie było. — Były jakieś inne zapytania? — Sprawdźmy. Tak — trzy i wszystkie w ostatnim miesiącu. Bank of Chicago... Przy wymawianiu kolejnej nazwy — Schenectady Mutual Investments — zająknął się i musiał je przeliterować. — W stanie Nowy Jork — dodał. Wszystkie trzy rozmowy przeprowadziła ta sama osoba: prywatny detektyw, którego nazwiemy Oscar Grace. Grace zdobył nowego klienta. Jednego z pierwszych. Jako były policjant zauważył, że część jego nowej pracy przychodzi mu naturalnie, a część stanowi wyzwanie dla jego wiedzy i inwencji. Tę robotę mógł zakwalifikować jednoznacznie do kategorii wyzwań. Twardzi detektywi z powieści, tacy jak Sam Spade i Philip Marlowe, przesiadywali długie nocne godziny w swoich samochodach, czyhając na okazję, by przyłapać niewiernego małżonka. Prawdziwi detektywi robią to samo. Poza tym zajmują się rzadziej opisywanymi, ale nie mniej istotnymi formami węszenia na rzecz wojujących małżonków. Opierają się one w większym stopniu na socjotechnice niż walce z sennością w czasie nocnego czuwania. Nową klientką Grace’a była kobieta, której wygląd wskazywał, że nie ma problemów z budżetem na ubrania i biżuterię. Któregoś dnia weszła do biura i usiadła na jedynym skórzanym fotelu wolnym od stert papierów. Położyła swoją dużą torebkę od Gucciego na jego biurku, kierując logo w stronę Grace’a, i oznajmiła, iż zamierza powiedzieć mężowi, że chce rozwodu, przyznając jednocześnie, że ma „pewien mały problem”. Wyglądało na to, że mężulek był o krok do przodu. Zdążył pobrać pieniądze z ich rachunku oszczędnościowego i jeszcze większą sumę z rachunku brokerskiego. Interesowało ją, gdzie mogły znajdować się te pieniądze, a jej adwokat nie bardzo chciał w tym pomóc. Grace przypuszczał, że był to jeden z tych wysoko postawionych gości, którzy nie chcą brudzić sobie rąk mętnymi sprawami pod tytułem „Gdzie podziały się pieniądze?”. Zapytała Grace’a, czy jej pomoże. Zapewnił ją, że to będzie pestka, podał swoją stawkę, określił, że to ona pokryje dodatkowe wydatki, i odebrał czek z pierwszą ratą wynagrodzenia. Potem uświadomił sobie problem. Co zrobić, kiedy nigdy nie zajmowało się taką robotą i nie ma się pojęcia o tym, jak wyśledzić drogę przebytą przez pieniądze? Trzeba raczkować. Oto znana mi wersja historii Grace’a. *** Wiedziałem o istnieniu CreditChex i o tym, jak banki korzystały z jego usług. Moja była żona pracowała kiedyś w banku. Nie znalem jednak żargonu i procedur, a próba pytania o to mojej byłej byłaby stratą czasu. Krok pierwszy: ustalić terminologię i zorientować się, jak sformułować pytanie, by brzmiało wiarygodnie. W banku, do którego zadzwoniłem, pierwsza moja rozmówczyni, Kim, była podejrzliwa, kiedy zapytałem, jak identyfikują się, dzwoniąc do CreditChex. Zawahała się. Nie wiedziała, co powiedzieć. Czy zbiło mnie to z tropu? Ani trochę. Tak naprawdę, jej wahanie było dla mnie wskazówką, że muszę umotywować swoją prośbę, aby brzmiała dla niej wiarygodnie. Opowiadając historyjkę o badaniach na potrzeby książki, pozbawiłem Kim podejrzeń. Wystarczy powiedzieć, że jest się pisarzem lub gwiazdą filmową, a wszyscy stają się bardziej otwarci. Kim miała jeszcze więcej pomocnej mi wiedzy — na przykład, o jakie informacje pyta CreditChex w celu identyfikacji osoby, w sprawie której dzwonimy, o co można ich pytać i najważniejsza rzecz: numer klienta. Byłem gotów zadać te pytania, ale jej wahanie było dla mnie ostrzeżeniem. Kupiła historię o pisarzu, ale przez chwilę trapiły ją podejrzenia. Gdyby odpowiedziała od razu, poprosiłbym ją o wyjawienie dalszych szczegółów dotyczących procedur. Trzeba kierować się instynktem, uważnie słuchać, co mówią i jak mówią. Ta dziewczyna wydawała się na tyle bystra, że mogła wszcząć alarm, gdybym zaczął zadawać zbyt wiele dziwnych pytań. Co prawda nie wiedziała, kim jestem i skąd dzwonię, ale samo rozejście się wieści, żeby uważać na dzwoniących i wypytujących o informacje nie byłoby wskazane. Lepiej nie spalić źródła — być może będziemy chcieli zadzwonić tu jeszcze raz. Zawsze zwracam uwagę na drobiazgi, z których mogę wywnioskować, na ile dana osoba jest skłonna do współpracy — oceniam to w skali, która zaczyna się od: „Wydajesz się miłą osobą i wierzę we wszystko, co mówisz”, a kończy na: „Dzwońcie na policję, ten facet coś knuje! Kim była gdzieś w środku skali, dlatego zadzwoniłem jeszcze do innej filii. W czasie mojej drugiej rozmowy z Chris trik z ankietą udał się doskonale. Taktyka polegała tu na przemyceniu ważnych pytań wśród innych, błahych, które nadają całości wiarygodne wrażenie. Zanim zadałem pytanie o numer klienta CreditChex, przeprowadziłem ostatni test, zadając osobiste pytanie o to, jak długo pracuje w banku. Osobiste pytanie jest jak mina — niektórzy ludzie przechodzą obok niej i nawet jej nie zauważają, a przy innych wybucha, wysyłając sygnał ostrzegawczy. Jeżeli więc zadam pytanie osobiste, a ona na nie odpowie i ton jej głosu się nie zmieni, oznacza to, że prawdopodobnie nie zdziwiła jej natura pytania. Mogę teraz zadać następne pytanie bez wzbudzania podejrzeń i raczej otrzymam odpowiedź, jakiej oczekuję. Jeszcze jedno. Dobry detektyw nigdy nie kończy rozmowy zaraz po uzyskaniu kluczowej informacji. Dwa, trzy dodatkowe pytania, trochę niezobowiązującej pogawędki i można się pożegnać. Jeżeli rozmówca zapamięta coś z rozmowy, najprawdopodobniej będą to ostatnie pytania. Reszta pozostanie zwykle w pamięci zamglona. Tak więc Chris podała mi swój numer klienta i numer telefonu, którego używają do zapytań. Byłbym szczęśliwszy, gdyby udało mi się jeszcze zadać parę pytań dotyczących tego, jakie informacje można wyciągnąć od Credit- Chex. Lepiej jednak nie nadużywać dobrej passy. To było tak, jakby CreditCheck wystawił mi czek in blanco — mogłem teraz dzwonić i otrzymywać informacje, kiedy tylko chciałem. Nie musiałem nawet płacić za usługę. Jak się okazało, pracownik CreditChex z przyjemnością udzielił mi dokładnie tych informacji, których potrzebowałem: podał dwa miejsca, w których mąż mojej klientki ubiegał się o otwarcie rachunku. Gdzie w takim razie znajdowały się pieniądze, których szukała jego „już wkrótce była żona”? Gdzieżby indziej, jak nie w ujawnionych przez Credit-Chex instytucjach?”.