Archiwum styczeń 2011, strona 1


Clipy 
sty 10 2011 Ryan Leslie - "Beautiful Lie" World...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Kosmos 
sty 10 2011 Kontakty z kosmosem 5/6
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 09 2011 SAMOOBRONA
Komentarze: 0

 

Był to człowiek znany, zajmował stanowisko które dawało mu dużo sposobności do szkodzenia innym, czego też nieraz nie omieszkał bez wahania robić. Był przebiegły, płytki, małoduszny, pracował dla własnej korzyści jedynie. Powiedział mi iż nie chodzi mu o omawianie żadnych zagadnień, po prostu tak się złożyło że tu przyszedł, więc oto jest. Ze wszystkiego co mówił i czego nie domawiał wynikało jasno iż miał ogromne ambicje, że lubił narzucać swe poglądy innym i urabiać ich na własną modłę; był brutalny gdy mu się to opłacało, a uprzejmy gdy chciał coś uzyskać. Okazywał względy ludziom na wyższych od siebie stanowiskach; równych sobie traktował z nieco wyniosłą tolerancją, a niższych niemal nie zauważał; nie raczył np. nawet spojrzeć na kierowcę samochodu który go przywiózł. Był majętny i to w nim wyrobiło podejrzliwość; przyjaciół miał niewielu. O dzieciach swych mówił jakby miały służyć tylko jego rozrywce, bo - dodawał - "nie mogę znieść samotności".

Ktoś wyrządził mu niegdyś dużą krzywdę, a że nie mógł mu tym samym odpłacić, gdyż człowiek ów był po za jego zasięgiem, przeto wynagradzał to sobie wywierając niejako swą zemstę na tych, których mógł dosięgnąć. Sam nie rozumiał dlaczego nieraz bez żadnej widocznej przyczyny bywał brutalny, dlaczego chciał często dokuczyć tym, których, jak twierdził, kocha. Powoli, w miarę mówienia, jakby odtajał, i zdawał się być niemal życzliwy. Oczywiście była to życzliwość chwilowa, która znikłaby natychmiast gdyby napotkała opór, albo gdyby od niej czegoś zażądano. Ale że nic się od niego nie chciało, był swobodny i na krótką chwilę nawet serdeczny.

Chęć wyrządzenia komuś krzywdy, dokuczenia słowem, gestem, czy też sięgając jeszcze głębiej, zaznacza się silnie u wielu ludzi, jest rzeczą częstą i zastraszająco przyjemną. Sama obawa aby nas ktoś nie dotknął wywołuje chęć dokuczenia innym; czyli urażanie i krzywdzenie jest rodzajem obrony siebie. Owa samoobrona przybiera nieraz dziwne formy, zależnie od okoliczności i charakteru człowieka.

O, jakże łatwo jest ranić ludzi! Jak wielkiej potrzeba dobroci i subtelności by nigdy nikogo nie ukrzywdzić!

Ranimy  innych bo sami jesteśmy poranieni przez nasze własne walki, rozterki, cierpienie. Im większą jest nasza wewnętrzna męka tym żywszą chęć dokuczenia innym. Niepokój i chaos wewnętrzny skłania nas do szukania jakiejś zewnętrznej ochrony, a im bardziej bronimy siebie tym większą jest nasza brutalność wobec innych.

O co nam tak bardzo chodzi? co staramy się tak ochraniać i bronić? Oczywiście nasze pojęcie o sobie, na każdym poziomie i w każdej sferze. Gdybyśmy nie chronili tego pojęcia, tego centrum zaborczości i gromadzenia, "ja" i "moje" przestałoby istnieć. I bylibyśmy wówczas niesłychanie wrażliwi, bezbronni, otwarci, czujnie świadomi wszelkich odruchów i przejawów naszej psychiki, zarówno w jej powierzchniowych jak i utajonych warstwach. Zazwyczaj wcale nie pragniemy odkrywania ścieżek i chodów naszego "ja", przeto bronimy się przed wszystkim co może naruszyć nasze pojęcie o sobie; to pojęcie jest niezmiernie płytkie, ale że większość z nas żyje na powierzchni siebie, więc zadawalają nas ułudy.

Chęć dokuczenia innym jest głęboko zakorzenionym instynktem. Żywimy w sobie urazy, niechęci, pragnienie odwetu, a nagromadzenie ich wzmaga naszą żywotność i poczucie aktywności; a to, co się w ten sposób nagromadzi musi znaleźć wyładowanie, toteż znajduje ujście w gniewie, złości, obelgach, lekceważeniu, zaciętości, albo też w ich odwrotnościach, np. umyślnie przyjętej uprzejmości, wyrabianej łagodności itp. Właśnie to gromadzenie żalów, uraz, goryczy i żądzy odwetu wymaga antidotum w postaci przebaczenia; przebaczenie jest niepotrzebne tam, gdzie się nie zachowuje żalu, ani poczucia krzywdy.

Co jest przyczyną że tak skrzętnie przechowujemy w pamięci pochlebstwa i obelgi, krzywdy i serdeczności? Bez tego gromadzenia różnych wzruszeń i ich reakcji, po prostu nie istniejemy; jesteśmy niczym jeśli nie mamy imienia, przywiązań, wierzeń, przekonań. I właśnie lęk przed tą nicością zmusza nas do gromadzenia, i tenże - świadomy lub nieświadomy - strach, pomimo całej naszej zachłanności w gromadzeniu, sprowadza w nasze życie rozkład i spustoszenie. Jeśli potrafimy zobaczyć ten strach w całej jego prawdzie, ta prawda nas odeń oswobodzi; ale nie uczyni tego żadne rozmyślne postanowienie przezwyciężenia go i zdobycia wolności.

W istocie jesteśmy niczym. Możemy posiadać imię, tytuł, własności, majątek, władzę i sławę, ale pomimo tych wszystkich ochraniających nas dóbr, jesteśmy jako nic. Możemy nie być świadomi tej pustki, tej nicości, albo po prostu nie chcieć w nią spojrzeć i ją uświadomić, ale ona  wciąż jest, cokolwiek byśmy robili aby jej nie widzieć i od niej ujść. Możemy starać się od niej uciec w najróżniejszy sposób; przez osobiste lub kolektywne okrucieństwo; przez jednostkowe lub wspólne rytuały i modlitwy; albo też przez zdobywanie wiedzy, lub oddawanie się rozrywkom; ale czy we śnie czy na jawie pustka w nas nieodmiennie trwa. Poznać nasz do tej nicości stosunek i nasz przed nią strach, możemy tylko przez zdawanie sobie sprawy - a bez chęci wartościowania - z naszych ciągłych ucieczek.Nasz stosunek do owej pustki nie jest stosunkiem odrębnej indywidualnej istoty, nie jesteśmybadaczem który ją obserwuje; bez nas czyli bez myśliciela, bez obserwatora nie ma jej, znika.Myśliciel i owa nicość to jedno; my i owa pustka to jedno łączne zjawisko, a nie dwa odrębne,niezależne od siebie procesy. Jeśli ja - obserwujący, myśliciel - obawiam się do niej zbliżyć jako do czegoś co mi jest przeciwne i wrogie, tedy wszelki ruch jaki ku niej uczynię doprowadzi nieuniknienie do nowego złudzenia, a więc do nowych rozterek i męki. Ale gdy przyjdzie ku nam odkrywcze przeżycie że pustka to my sami, wówczas strach - który trwa tylko dopóki myśliciel uważa iż jest od swych myśli oddzielny i stara się wejść z nimi w jakiś stosunek odpada i znika, i dopiero wtedy myśl może zupełnie ucichnąć; a w tej ciszy, w tym spokoju, objawia się Prawda.

hjdbienek : :
Clipy 
sty 08 2011 Roberta Flack and Peabo Bryson - The Closer...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Kosmos 
sty 08 2011 Kontakty z kosmosem 4/6
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 08 2011 POJĘCIE A FAKT
Komentarze: 0

 

Była od wielu lat zamężna, ale nie mieli dzieci, nie mogła ich mieć, i głęboko nad tym cierpiała. Każda z jej sióstr miała liczne potomstwo, czemuż tylko ona jedna była jak pod klątwą? Wydano ją za mąż bardzo wcześnie, wedle panującego zwyczaju; i wiele musiała przejść, lecz miewała również okresy cichej radości. Maż jej miał posadę w jakimś wielkim przedsiębiorstwie, czy urzędzie państwowym. On także cierpiał nad tym że nie mieli dzieci, ale ostatnio zdawał się już godzić z losem; zresztą, -- dodała - był lak bardzo zajęty. Nie trudno było wywnioskować że trzymała go w ręku, chociaż niezbyt twardo. Opierała się na nim, więc z konieczności musiała mieć nad nim przewagę. Nie mając dzieci w nim szukała wypełnienia; spotykało ją jednak rozczarowanie, gdyż mąż był słaby, nie dawał jej oparcia, musiała sama decydować o wszystkim. W biurze - mówiła z uśmiechem - uważano go za pedanta, surowego i wymagającego; ale w domu był łatwy i uległy. Chciała aby się dociągał do jej pojęć, usiłowała nagiąć go - oczywiście łagodnie - do pewnych ram jej własnych wyobrażeń; ale się to nie udawało. W rezultacie nie miała nikogo na kim by mogła się oprzeć, nie miała kogo kochać.

 

Wyobrażenia są dla nas ważniejsze od faktów; własne pojęcia o tym jakim ktoś powinien być, ma większe znaczenie aniżeli to, jakim jest. Przyszłość więcej nas zwykle interesuje i pociąga niż teraźniejszość. Obraz, symbol, maję większa wagę niż to, co faktycznie istnieje; staramy się wciąż nad tym co jest wznosić jakieś nadbudówki idei, wzorów, wyobrażeń, i tym sposobem stwarzamy sprzeczność pomiędzy tym co jest, a tym co powinno by być. Ale owo "powinno" to wyobraźnia, fikcja, i pomiędzy tą ułudą a aktualnością powstaje starcie; sprzeczność ta nie istnieje w samych faktach, istnieje w nas. Nasze własne majaki przemawiają do nas więcej aniżeli to co jest; twory wyobraźni pociągają nas i zadawalają więcej aniżeli to, co rzeczywiście istnieje, toteż się ich z uporem trzymamy. I oto fikcji nadajemy realność i uważamy za prawdę, a to co jest w istocie prawdą zdaje się nam złudą; i chwytają nas tryby starć pomiędzy wyobrażaną rzeczywistością a domniemaną ułudą.

Dlaczego, dobrowolnie czy nieświadomie, trzymamy się uparcie pojęć - tych tworów wyobraźni - a odsuwamy, czy się odwracamy, od tego co jest? Oto pojęcie, wzór, schemat, są projekcją naszej własnej psychiki, lubowanie się nimi jest rodzajem samouwielbienia i wyrazem tęsknoty do własnej trwałości. Pojęcie, idea staje się źródłem energii potrzebnej do rządzenia, kierowania, urabiania innych, a utwierdzania siebie, i wśród tych pojęć - rzutowanych przez naszą psychikę - nasze "ja" nie może nigdy ucichnąć i zniknąć; czyli wzory i idee tylko wzmacniają i rozszerzają to "ja"; a my i to uważamy za miłość. Kocham syna czy męża i chcę go widzieć takim, jakim się mnie podoba, czyli chcę aby był czymś innym niż jest.

Jeśli chcemy zrozumieć to, co jest, musimy odsunąć wzory, idee i majaki wyobraźni; owo oddalenie ich jest trudne tylko wtedy, gdy w nas nic nie woła o zrozumienie tego co jest. Rozterka istnieje w nas, starcie zachodzi pomiędzy fikcją a tym, co jest, gdyż pierwsze - ten własny twór - daje nam większe zadowolenie aniżeli to, co rzeczywiście istnieje. Dopiero gdy musimy stanąć przed tym co jest twarzą w twarz, ów obraz ulega rozbiciu; więc idzie tu nie tyle o zagadnienie jak uwolnić się od tworów własnej wyobraźni, ile o spojrzenie "prosto w oczy" temu co jest. Możemy temu sprostać dopiero gdy zrozumiemy cały proces samozadowolenia, czyli ruchy i  ścieżki naszego "ja"

Wszystkim nam idzie o samowypełnienie, choć może każdemu w inny sposób: jedni szukają go we władzy, inni w majątku, jeszcze inni w dzieciach, mężu, ojczyźnie, czy ideologii, albo w służeniu, w ofierze, czy też w przewodzeniu innym, lub odwrotnie w poddaniu się im. Ale czy samowypełnienie w ogóle istnieje i jest osiągalne? Wszak przedmiot w którym szukamy  wypełnienia jest zawsze przez nas samych obrany, jest projekcją naszego "ja", więc można powiedzieć że tęsknota do wypełnienia jest tylko odmianą żądzy przedłużenia ciągłości swego bytu. Świadomie lub nieświadomie sami wybieramy różne sposoby ku samowypełnieniu, a wybór nasz wypływa z chęci znalezienia trwałego zadowolenia, innymi słowy dążenie do samowypełnienia jest pogonią za utrwaleniem naszych pragnień. Pragnienia i tęsknoty są zawsze przemijające, nie posiadają stałego punktu oparcia, mogą utrzymywać przez pewien czas przedmiot którego się chwytają, ale same w sobie nie posiadają trwałości. Jesteśmy tego instynktownie świadomi, więc usiłujemy nadać trwałość jakiejś idei, wierzeniu, jakimś rzeczom czy związkom z ludźmi; ale że i to jest niemożliwe, stwarzamy doznającego, obserwatora, jako trwałą, nieprzemijającą istność, owo "ja" odrębne i od pragnień oddzielne, myśliciela wyodrębnionego od swych myśli. Ale to oddzielanie jest najoczywiściej sztuczne, nieprawdziwe, i wiedzie do niekończących się złudzeń.

Dążenie do trwałości jest podstawą nieustannej tęsknoty do samowypełnienia; ale nasze "ja" nie może nigdy zdobyć tego upragnionego stanu, bowiem samo jest znikome i przemijające, więc i to w czym szuka wypełnienia jest z konieczności nietrwałe, znikome. Trwanie, tj. ciągłość "ja", to upadek i rozkład, ciągłość nie zawiera w sobie czynnika przemiany, ani jednego tchnienia "nowego". "Ja" musi skończyć się aby  prawdziwie nowe mogło się objawić. Bo "ja" jest pojęciem, wyobrażeniem, ideą, jest ono kłębkiem wspomnień, a każde dalsze szukanie samowypełnienia jest tylko dalszym ciągiem, snuciem ciągłości pojęć i przeżyć. Przeżycia zawsze nas ograniczają i uwarunkowują; podmiot doznający zawsze się oddziela i wyodrębnia od doświadczanego; więc trzeba wyzbyć się przeżyć, i uwolnić od ich pożądania.

Pragnienie samowypełnienia jest jednym więcej sposobem przykrywania wewnętrznej pustki i ubóstwa, tai się, w nim zawsze smutek i ból.

hjdbienek : :
Clipy 
sty 06 2011 Babooshka - Kate Bush
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Kosmos 
sty 06 2011 Kontakty z kosmosem 3/6
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 05 2011 SŁOWA
Komentarze: 0

Był bardzo oczytany, a choć niezamożny, uważał się za bogatego w wiedzę, i to mu dawało niemało radości. Dużo czasu spędzał nad książkami, chętnie też przebywał sam ze sobą. Żona go odumarła, a dwoje dzieci umieścił u krewnych; był niemal zadowolony z takiego obrotu rodzinnych spraw, oszczędzało mu to kłopotów i trosk. Był dziwnie samowystarczalny, niezależny i spokojnie stanowczy. Przybył z daleka aby omówić kwestię medytacji, a zwłaszcza używania pewnych sanskryckich strof, których ciągłe powtarzanie znacznie pomagało - jego zdaniem - w uspokojeniu umysłu. Twierdził również iż w samych słowach kryje się pewna magia, ale trzeba je właściwie wymawiać i odpowiednio śpiewnie recytować. Zostały nam przekazane z pradawnych czasów; samo piękno tych słów w ich przedziwnym rytmie i kadencji wytwarzało atmosferę niezmiernie dla skupienia pomocną.

I poczuł śpiewać. Miał głos przyjemny, głęboki i miękki, czuło się w nim rozmiłowanie w słowach i treści intonowanych strof. Śpiewna recytacja płynęła swobodnie zdradzając długą praktykę, i wielką żarliwość. Porywał go ten śpiew, zatracał się w nim, wszystko inne przestawało dlań istnieć.

A z pola dobiegł głos fujarki, nieśmiały, niewprawnie dobywany, ale jasny i czysty. Grajek siedział w głębokim cieniu rozłożystego drzewa, a za nim w oddali rysowały się przymglone kontury gór. Dalekie milczące góry, te strofy rytmiczne, i głos fujarki zdawały się spotykać i spływać w jedno; to cichnąć, to na nowo wznosić się dźwiękiem. W pobliżu śmignęły z głośnym wrzaskiem zielone papużki, i znów wzbił się głęboki i mocny głos śpiewnych sanskryckich strof i dźwięk fujarki z oddali. Był to wczesny ranek, słońce zaledwie złociło wierzchołki drzew. Ludzie śpieszyli ze swych wiosek ku miastu, śmiejąc się i gawędząc wesoło; a że fujarka i intonowane strofy brzmiały dość donośnie, niejeden zatrzymywał się aby posłuchać, a niektórzy przysiadali na skraju drogi pociągnięci pięknem tonów i urodą poranka. Czaru muzyki oraz inkantacji nie naruszył wcale gwizd przechodzącego opodal pociągu; wszystkie dźwięki zdawały się łączyć, spływać w jedno i wypełniać powietrze. Nawet głośne krakanie wron nie było dysonansem i nie przerywało harmonii.

Dźwięk słów ma dziwną nad nami władzę; jakie ważne stały się dla nas niektóre wyrazy - Bóg, kraj, ojczyzna, kapłan, demokracja, rewolucja... Żyjemy słowami i lubujemy się wrażeniem jakie w nas wywołują; i one to, te wrażenia, tak dużego, tak nadmiernego nabierają znaczenia. Słowa, bogate w treść dawnych zapomnianych przeżyć cieszą nas, a radują tym bardziej gdy zastępują lub przysłaniają to co jest. Zapełniamy pustkę wewnętrzną słowem, dźwiękiem, lub zgiełkiem działania, ruchu, akcji; muzyka i śpiew stają się także wielce miłą ucieczką od własnej małości i nudy naszego życia. Słowa przepełniają nasze biblioteki; a rozmowom naszym nie ma końca. Wydaje się iż nie mamy odwagi pozostać bez książki w ręku, bez żadnego zajęcia, sami ze sobą. A gdy się zdarzy że jesteśmy sami, umysł jest niespokojny, myśl błądzi, przeskakuje z przedmiotu na przedmiot, zwraca się ku wspomnieniom, przeżuwa troski, zgryzoty, strapienia, wciąż o coś walczy, czegoś się dopomina; więc właściwie nigdy nie jesteśmy sami ze sobą, w ciszy.

Wprawdzie  powtarzanie słów, modlitwy, śpiewu, może uciszyć myśl, ukołysać ją do snu łagodnie i nieznacznie - jak środkiem nasennym - albo silnym rozkazem zmusić ją do spokoju, można nawet mieć w tym stanie wizje i sny; ale myśl którą do spokoju przymusza jakaś dyscyplina, czy usypia rytuał lub powtarzane wersety i śpiew, nie będzie nigdy bystra, uważna, wolna, czujnie wrażliwa. Takie tłumienie lub ukołysanie myśli - delikatnie czy surowo - nie jest bynajmniej medytacją. Przyjemnie jest śpiewać święte strofy sanskryckie, albo słuchać kogoś kto w tej sztuce jest mistrzem, i jedno i drugie dostarcza tak miłego wrażenia; ale wrażenia żywią się poprzednimi i domagają się następnych wrażeń, i prowadzą do ułud. Większość z nas lubi żyć złudzeniami; jakże miło jest znajdywać wciąż głębsze ułudy! A im szerszy zakreślają krąg tym bardziej się ich trzymamy, lęk przed ich utratą skłania nas do przykrywania rzeczywistego, tego co jest, lub wręcz do zaprzeczania mu. Ale nie oznacza to bynajmniej że nie stać nas na zrozumienie tego co jest; jednak odsuwamy je w obawie iż rozwieją się nasze ulubione złudzenia. Wpadać coraz głębiej w sieć ułudy nie jest bynajmniej medytacją; jak nie jest nią upiększanie i złocenie krat naszego więzienia. Dopiero czujne zdawanie sobie sprawy  - bez chęci wyboru ani osądu - z ruchów umysłu - twórcy ułudy - jest początkiem prawdziwej medytacji.

Jakże dziwną się wydaje ta nasza łatwość wynajdywania różnych środków zastępczych - namiastek - i zadawalania się nimi, zamiast szukać wartości prawdziwych i rzeczywistych. Symbol, słowo, obraz, większego nabierają znaczenia aniżeli rzeczy same w sobie; i wokół tych symboli wznosimy całe gmachy ułudy, wzmacniając je wiedzą i doświadczeniem; a doświadczenie na ułudzie oparte jest przeszkodą w zrozumieniu prawdy. Używamy imion i słów nie tylko dla przekazywania myśli innym, ale i dla utrwalania naszych przeżyć, bo to wzmaga poczucie siebie, naszego "ja"; a gdy raz ten proces pochwyci nas w swe tryby, coraz trudniej się staje "puścić" swoje doznania, czyli wychylić się po za obwód swego "ja". A przecie tak ważne jest pozwolić umrzeć wczorajszym przeżyciom i dzisiejszym wrażeniom, inaczej wszystko zaczyna się powtarzać i jest ciągłe odgrzewanie starego. Powtarzanie tych samych słów, rytuałów, czynności, jest puste i jałowe; nigdy nie może przynieść odnowienia. Umieranie w dawnych przeżyciach - to twórczość.

hjdbienek : :
Clipy 
sty 04 2011 Wonderful Chill Out Music - Enigma - Endless...
Komentarze: 0

hjdbienek : :