Madame Blawatska
Komentarze: 0
Skoro pierwszeństwo należy się damom, obiektem naszej uwagi niech będzie Madame Blawatska (Helena Pietrowna von Hahn) Zimą 1941 r. wydawało się, że panowanie swastyki nad Europą jest nieodwołalne. Teraz nadchodziła kolej Rosji, a resztę świata, jak się zdawało, czekał nie lepszy los. Na terenie już obecnie wielkiego i jeszcze niepowstrzymanie rozrastającego się hitlerowskiego imperium wdrażano liczne programy mające na celu eliminację „bezwartościowego" życia. Należało oczyścić przestrzeń dla ekspansji własnej „rasy panów" jak również - co trzymano jeszcze w tajemnicy, choć było to żelazną doktryną - dla „nadludzi i boskich królów z dalekiego Agarthi", którzy mieli zstąpić na ziemię po „ostatecznym zwycięstwie". SS-Stabsführer Otto Ohlendorff, kierownik centralnego wydziału II Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i grupy operacyjnej D, nie tylko brał to zadanie na serio, ale realizował je z gorliwością, która budziła uznanie nawet u jego bezwzględnych przełożonych i kolegów. Heinrich Himmler nazywał byłego adwokata Ohlendorffa rycerzem św. Graala w NSDAP. Posiadacz tego, nawet w III Rzeszy nieco egzotycznego tytułu honorowego był niewątpliwie intelektualistą. Równie niewątpliwe jest to, że zaliczał się do grona zwolenników Madame Bławatskiej, a ściślej, jej teozoficznej nauki. Choć ta nauka od 1937 r. była oficjalnie popierana w hitlerowskich Niemczech, fanatyzm Ohlendorffa przybierał takie rozmiary, że budził zdziwienie nawet wśród prominentów SS. Zwłaszcza SS-Generalleutnant Heinrich Müller (Miiller z gestapo), któremu trudno byłoby zarzucić nadmiar wrażliwości, okazywał troskę z tego powodu. Cóż więc mogło fascynować kogoś o wysokim wykształceniu i umyśle całkowicie zainfekowanym bakcylem hitleryzmu w teoriach ezoterycznych kobiety zmarłej w 1891 r. w Londynie -która zapewne nie zaprzątała sobie głowy czymś takim jak higiena rasy i ludobójstwo? Pouczające będzie prześledzenie tej kwestii jak również dróg życia tej wywołującej dziś podobnie jak za życia dyskusje rosyjskiej awanturnicy (jak sądzą niektórzy) czy też ezoteryczki, okultystki i filozofa (według innych). Urodzona w 1831 r. w Jekatierynosławiu na Ukrainie miała od wczesnego dzieciństwa talenty medium. Jak informują biografowie, zawsze otaczały ją spirytystyczne fenomeny. Skończywszy ledwie siedemnaście lat, zaślubiła w Tyflisie rosyjskiego generała N.W. Bławatskiego, mocno dojrzałego mężczyznę liczącego sobie, jak mówią, siedemdziesiąt wiosen. Małżeństwo to chyba nie całkiem dobrowolnie doszło do skutku, gdyż po niewielu miesiącach młoda żona uciekła od swego tak doświadczonego małżonka. W przebraniu marynarza udała się do Konstantynopola, gdzie jej ślad ginie aż do roku 1873. Posiadamy jedynie fragmentaryczne informacje, że Helena w Turcji poznała rosyjską hrabinę Kisielewą i towarzyszyła jej w podróżach po Bałkanach, do Grecji i Egiptu. W Kairze Helena Bławatska zetknęła się z koptyjskim magiem Paulem Metamonem. Po kilku miesiącach studiów kontynuowała swoją wieloletnią odyseję z kraju do kraju i z kontynentu na kontynent. Kilkakrotnie próbowała dostać się do Tybetu, kraju, który także i dzisiaj jeszcze wywiera ogromny wpływ na ezoteryków (albo ludzi, którzy się za nich uważają), zawróciły ją jednak władze brytyjskie. Nadal nie ma jednomyślności co do tego, czy ostatecznie powiodła się jej jedna z prób przedostania się do Tybetu w przebraniu. Niejasności, ciemne plamy i sprzeczności rzucają cień na jej biografię do roku 1873, w którym - jak twierdzi większość komentatorów - zaczęła się właściwa historia teozofii i Towarzystwa Teozoficznego. Helena Bławatska opuściła więc Stary Świat, który tak długo i tak krętymi ścieżkami przemierzała, i 7 lipca 1873 r. przybyła do Ameryki. Już w następnym roku została przyjęta do grona skupionego wokół braci Eddy (rodzinie Eddy przypisuje się założycielstwo nowoczesnego spirytyzmu). Członek tej grupy, dziennikarz Henry Steel Olcott, był pod tak wielkim wrażeniem medialnych zdolności Heleny, że wprowadził ją do środków masowego przekazu, a później wraz z nią założył odrębne koło spirytystyczne pod chwytliwą nazwą Miracle Club. W 1875 r. ów „klub cudów" przekształcił się w Towarzystwo Teozoficzne. Jego celem nie był już czysty spirytyzm i dramatyczne seanse, ale badanie wszelkich nauk i praktyk magicznych. W 1877 r. Helena Bławatska wystąpiła publicznie z książką o 1300 stronach Isis Unveiled, którą można traktować jako pierwszą próbę wzięcia w obronę starych religii przed obiegowymi przesądami i oddzielenia ziarna od plew, a więc odróżnienia rzeczywistej religii od kuglarstwa. Krytycy wskazywali na niechętną postawę Heleny Bławatskiej wobec chrześcijaństwa, jak również klasycznej nauki i nie mogli zaakceptować reprezentowanego przez nią ujęcia reinkarnacji, dalekiego od wszelkich obiegowych doktryn. W jej pismach napotyka się również wszędzie nieortodoksyjne traktowanie twierdzeń ezoterycznych - na przykład Madame Bławatska uznawała trojaką zasadę (konstytucji) świata, gdy w okultyzmie prawie wszędzie jest mowa o siedmiokrotnej zasadzie - jednak w tej dziedzinie zapewne prawie nie ma jednoznacznych kryteriów. Tymczasem wokół jej osoby i działalności wybuchło takie zamieszanie, że razem z Olcottem uciekła do Indii, gdzie w 1879 r. przeszli na buddyzm. W następnych latach Madame Bławatska pojechała do Niemiec. Tam w 1884 r. doszło do utworzenia pierwszego niemieckiego Towarzystwa Teozoficznego. Równocześnie zaczęła pisać swoje główne dzieło The Secret Doctrine. Zmarła niewiele lat później - w 1891 r. Ten zwięzły życiorys niezwykłej kobiety przypomina raczej życie sław kabaretowych a la Houdini niż tajemniczej osobistości, która miała pozostawać w łączności z „mistrzami świata". Jeśli jednak sięgnąć głębiej, to ten stereotypowy pogląd co najmniej ulegnie zachwianiu. W tym celu trzeba poznać jądro filozofii albo nauki Madame Bławatskiej. Nauki, która np. SS-Stabsführera Ohlendorffa dopingowała do jeszcze krwawszych „dokonań", ale jednocześnie do głębi zachwycała takich ludzi jak irlandzki poeta, dramaturg, bojownik o wolność i laureat Nagrody Nobla William Butler Yeats (Yeats przystąpił do Towarzystwa Teozoficznego w momencie, w którym reputacja Madame Bławatskiej była najbardziej nadszarpnięta na skutek ataków ze strony Society for Psychical Research). A więc najpierw ona sama twierdziła zawsze, że przekazywane przez nią myśli dotarły do niej z ukrytego źródła, a ściślej biorąc, zostały jej podyktowane, podobnie jak znany na całym świecie materiał Seta. Co się tyczy Madame Bławatskiej, to mówi ona o skarbnicy prastarej wiedzy, strzeżonej przez tajnych mistrzów (Mahatmów) w Himalajach, którą odsłaniają oni tylko selektywnie i w niewielkich dawkach. Takim częściowym ujawnieniem są, zdaniem Towarzystwa Teozoficznego, np. The Mahatma Letters to A.P. Sinnet (wyd. A.T. Barker, Theosophical Publishing House, Londyn 1932) - i oczywiście The Secret Doctrine samej Madame Bławatskiej. Zdaniem „oświeconych" ludzi o żadnym odsłonięciu nie może tu być mowy, ale co najwyżej o myśleniu życzeniowym. Ludzie zawsze tęsknili za mistrzem albo guru, który jako najwyższa instancja nadałby sens chaosowi życia. Jeśli należał - jak Mahatmowie z Tybetu - do Kumarów (wg Alice Bailey najwyższych, świadomych istot pełnych „niebiańskiej czystości"), tym lepiej. Już Platon mówi w swoim Państwie o mądrych, boskich królach, którzy mając wgląd w istotę spraw, mogą poznać „rzecz samą w sobie" i odpowiednio zdecydować. Tego pragnienia nie zdołał zniweczyć żaden dyktator ani żadne odkrycie naukowe (nawet wnioski nowej fizyki, że nikt nie może poznać „rzeczy samej w sobie"). Nasuwa się rozsądna i konieczna teza o poszukującym duchu człowieka, który sam tworzy swoich mistrzów, guru lub bogów. Czyni ona z teozofii wehikuł, który jedynie przetransportował na zachód starą wschodnią ideę okultystycznego mistrza. Niestety, wielka tragedia nauki, jak słusznie zauważył angielski biolog, zoolog i anatom Thomas Henry Huxley (1825-1895), polega na tym, że piękne hipotezy są unicestwiane przez brzydkie fakty. Dotyczy to nie tylko przyrodoznawstwa. Takim brzydkim faktem jest w danym przypadku okoliczność, że stale ludzie jakąś drogą dochodzą do tajnej wiedzy - która przecież ma istnieć jedynie w naszych życzeniach - i mogą się poszczycić namacalnymi rezultatami. Szczególnie dobitnym przykładem jest znany nam już Gurdżijew. W książce wydanej w 1968 r. Secret Talks with Mr. G. (Institution for the Development of Harmonious Human Beings Publishers, Nevada, USA) przedstawiono drobiazgowo, jak Gurdżijew szukał zasad „obiektywnej magii", faktycznie znalazł źródła wiedzy ezoterycznej i przez to już w młodych latach wykształcił te siły, których mu dziś nie odmawiają nawet skrajni sceptycy: między innymi telepatię, hipnozę, psychometrię (zdolność odczytywania duchem „wspomnień" przedmiotów martwych i wiele innych. Nie inaczej opisuje swój rozwój sam Gurdżijew w tej książce i w swoim własnym monumentalnym dziele. Na uwagę zasługuje fakt, że Gurdżijew na przykład swoją metodę rytmicznego tańca opracował na wzór pewnego aparatu ezoterycznego, który odkrył w turkiestańskim klasztorze. Była to siedmioramienna kolumna, której ramiona wyciągnięte w bok miały po siedem przegubów. Przyrząd ten o podstawie w formie trójnogu byłby na miejscu w każdej izbie tortur; jego zadaniem zaś było unaocznianie kapłankom postawy ciała przy świętych tańcach. Mechaniczna kolumna była stara, a zawarta w niej wiedza jeszcze starsza, jej działania jednak nie nadwerężył ząb czasu. Co Gurdżijew demonstrował praktycznie. Wracając do Mahatmów Madame Bławatskiej, to z punktu widzenia zdrowego rozsądku musieli być urojeniem, istniejącym jedynie w mózgach mistyków wrogich temu światu. Jeśli tak, to „ukryci mistrzowie" (ani ich wiedza) nie mogli pozostawić żadnych śladów. Jak się jednak zdaje, takie ślady istnieją, choć nasze ograniczenie sprawia, że aby je dostrzec, musimy nadziać się na nie nosem. Zanim zapuścimy się w nęcący gąszcz teorii spisku światowego i przypiszemy z pewną ulgą niezrozumiałe zakręty historii ludzkości tajnym intrygom wolnomularzy, templariuszy, dziewięciu nieznajomych, assassinów, Mahatmów i kogo tam jeszcze, powinniśmy nacisnąć hamulec. Wprawdzie na równie krwawy co absurdalny przebieg dziejów ludzkości składa się nieprzerwany ciąg skrajnie nieprawdopodobnych przypadków - można doprawdy powiedzieć, że ledwo jeszcze były możliwe - jednak tępota i brutalność gatunku Homo Sapiens całkowicie wystarczają jako wyjaśnienie. Nie, nie potrzebujemy posuwać się za daleko. Nam wystarczy prosta odpowiedź na nie całkiem proste pytanie: czy można z całą pewnością wykluczyć czysto teoretyczną szansę istnienia istot o poszerzonym horyzoncie i świadomości - przy czym nie ma tu mowy o deliriach LSD? A tym samym także istnienia wiedzy, która nie musi być większa od naszej znanej od dawna, ale po prostu tylko inna? Wracamy więc do teozofii Madame Bławatskiej. Właściwie nie jest to całkiem jej teozofia, bo chodzi tu o prastare pojęcie filozofii mistycznej. Jest to słowo greckie i oznacza boską mądrość. Od „normalnej" mistyki teozofia różni się punktem widzenia, przy czym preferuje ona intuicję, fantazję i bezpośrednie przeżycie w stosunku do sposobu myślenia analitycznologicznego. Tak więc korzenie teozofii znajdują się w starożytnym Oriencie. Nie będziemy szczegółowo omawiać rozwoju, rozpowszechnienia i odgałęzień myśli teozoficznej. Poprzestaniemy na definicji Madame Bławatskiej. W Glossary of Theosophy nazywa ją ona „...religią mądrości […] podstawą i ekstraktem wszystkich religii i filozofii świata, nauczaną i praktykowaną przez niewielu wybranych, odkąd człowiek zaczął myśleć". Tradycyjne definicje odrzuca jako nonsens, przypisując je niewiedzy, przesądom religijnym i zafałszowaniu prawdziwego ducha dawnych filozofów i wczesnych różokrzyżowców. Obok tego nieortodoksyjnego ujęcia „nowa" teozofia Madame Bławatskiej żąda, aby nie tylko wierzyć, ale poznawać i myśleć (przez co w istocie zasadniczo się różni od „starej"). Nie dość na tym, Rosjanka była przekonana, że w każdym człowieku tkwi dar jasnowidztwa i innych dokonań. Te ukryte zdolności można rozbudzać i ćwiczyć, dzięki czemu między innymi można byłoby też świadomie wejrzeć w świat niewidzialny. Ta nowa, „nowoczesna" postać teozofii patronowała praktycznie wszystkim powstałym po 1875 r. systemom okultystycznym i ezoterycznym, jeśli nawet pojęcie teozofii częstokroć bywa dyskretnie przemilczane. No dobrze, tradycyjne przekazy w nowej szacie nie są czymś aż tak nadzwyczajnym. W tym przypadku nadzwyczajny jest jednak sposób, w jaki doszło do tej odnowy. Jak już wspomnieliśmy, kontrowersyjne wnioski i twierdzenia wysuwane przez Madame Bławatską, ale także jej niezaprzeczalne zdolności paranormalne pochodzą od wspomnianych nieśmiertelnych mistrzów, Mahatmów, których uczennicą (chela) została ona w Tybecie, jak sama twierdziła. Być może istnieją tu paralele z owymi tajemnymi nadludźmi, o których stale wspominali templariusze w XVIII w., a może i nie. W każdym razie nowa teozofia miała zawierać wizję świata zapisaną w „najstarszej księdze świata" Dzyan, której treść Madame Bławatska poznała za pośrednictwem Mahatmów i przekazała ją w The Secret Doctrine, ściśle biorąc, sześć Cohans (strof) z Dzyan. Rudolf Steiner, którego trudno posądzać o jakiekolwiek powiązania z czarną magią (jegoantropozofia uchodzi za ideę twórczą, pozytywną i zwróconą ku ludziom), powiedział w 1910 r. o księdze Dzyan: „Są takie części strof Dzyan, których jeszcze długo nie uda się w pełni zrozumieć, którymi jeszcze długo należy się żywić, należące do największych objawień w dziejach rozwoju ludzkości". Same Cohans nie są łatwe w odbiorze i również interpretacje Madame Bławatskiej wymagają koncentracji. Nie mniej rozwichrzone wydają się ewolucjonistyczne tezy o siedmiu rasach prehistorii, cyklach rozwojowych, nadludziach i rasach zwierzęcych z księgi Dzyan. Kolejną przeszkodą na drodze do poważnej oceny jest rola teozoficznej teorii ewolucji w rasistowskim szaleństwie III Rzeszy i ówczesnej „nauce państwowej", lodowej kosmogonii Horbigera. Niewątpliwie jest faktem dyskwalifikującym teozofię, że wśród siedmiu ezoterycznych ras pierwotnych na piątym miejscu wymienia się Aryjczyków, którym towarzyszy „niższa rasa" Semitów, również mająca piątą rangę. Fatalnie się to kojarzy z owymi dwunastu laty, których właściwie miało być tysiąc, kiedy takie tezy można było znaleźć w oficjalnej teorii rasy i narodu. Są zresztą także u Aleistera Crowleya, Rudolfa Steinera (1861-1925), okultystki i pisarki Dion Fortune (Violet Mary Firth, 1891-1946) i innych. Jest oczywiste, że takie wyobrażenia pozwalają zbudować pozornie racjonalną podstawę dla ideologii o rasie panów i w konsekwencji dla masowego wyniszczania „niższych ras", choć trzeba zaznaczyć, że w myśli teozoficznej nigdzie nie znajdzie się wezwania do takich potworności. Z tego punktu widzenia wiele ideologii, wierzeń, a nawet dyscyplin naukowych zawiera potencjał, który może być niewłaściwie zrozumiany albo - co gorsza - czynnie wprowadzony w życie ogniem i mieczem przez fanatyków, szaleńców, sprowadzonych na manowce, sadystów i inne jeszcze odmiany człowieka. Wystarczy choćby wspomnieć krwawe ślady, jakie pozostawiły po sobie w dziejach na przykład niektóre prądy religijne. Helena Bławatska miała, jak się zdaje, świadomość tego zagrożenia, gdyż stale wyrażała pogląd, iż praktyczny okultyzm nie powinien być szeroko dostępny, aby nie przygotowani nie byli wystawieni na pokusę sprawowania władzy nad innymi ludźmi. W tym miejscu wydaje się wskazana chwila wytchnienia. Omawiając z pewnością niecodzienną osobę Heleny Bławatskiej, niepostrzeżenie dostaliśmy się w otchłań dziwnych teorii, wypaczonych poglądów na ewolucję człowieka, projekcji freudystowskich aż do potworności z niezbyt odległej przeszłości. Czy my w ogóle jeszcze mówimy na temat? Sądzę, że tak. Przypomnijmy sobie nić przewodnią, która ma łączyć różne aspekty wiedzy ezoterycznej. Jej początkiem były najbardziej znane ezoteryczne metody (od astrologii przez radiestezję po wróżbiarstwo). Szybko się przy tym okazało, że w gruncie rzeczy istnieje tylko jeden punkt zasadniczy, którym jest człowiek. Na istotę wiedzy ezoterycznej składają się jego nie zbadane zdolności i jego utajony dar wchodzenia w interakcję z ukrytymi zasadami kosmicznymi.Powstało więc pytanie o zakres naszych własnych ukrytych zdolności i o ich oddziaływaniena otoczenie. Zapoznaliśmy się z dwiema zasadniczo różnymi kategoriami ludzi o nadzwyczajnych (można by też powiedzieć, paranormalnych) cechach: z jednej strony z talentami naturalnymi, których motywy były jasne, przekonywające i najgłębiej ludzkie, co pokazało niepohamowane nadużywanie przez nich swoich zdolności; z drugiej z osobami poszukującymi wiedzy ezoterycznej. Tutaj sprawy nie przedstawiają się tak prosto.Ocena jest trudna czy zgoła niemożliwa, granice między mistyką a szalbierstwem płynne, wyższa prawda nie daje się jasno oddzielić od wyższego nonsensu, a jeden punkt widzenia wydaje się wykluczać drugi, choć właśnie dualizm jest zasadniczą cechą wiedzy ezoterycznej (podobnie jak przyrodoznawstwa). Pozwólmy zatem, aby życie i działalność tajemniczych osobowości z grona ezoteryków przemówiły same za siebie. Do tego tematu księga Dzyan należy tak samo jak tańce Gurdżijewa albo rozpusta Aleistera Crowleya. Żadna z przytoczonych biografii nie rości sobie pretensji do kompletności czy nieomylności. Przeciwnicy mogą wysunąć taki czy inny zarzut, zwolennicy inaczej rozłożyć akcenty. Zdemaskowane oszustwa przeplatają się z niezaprzeczalnymi fenomenami paranormalnymi i ezoterycznymi, polityczne machinacje z okultystycznymi dogmatami - pole jest równie rozległe jak zwodnicze. Kto bezrefleksyjnie przeżuwa obiegowe opinie, ten stąpa, takie jest moje osobiste zdanie, po kruchym lodzie. Kontrowersje należą do natury rzeczy. Gdyby ich nie było, nie mielibyśmy do czynienia z magami, okultystami i nadludźmi albo też sławnymi osobistościami, które mimo wszystko były uważane za nadzwyczajne przez wielu ludzi - także tych o najwyższym wykształceniu i inteligencji (co trudno byłoby nazwać czymś codziennym). Już tych kilka przykładów pokazuje, że nie powinno się bez namysłu zbywać wzruszeniem ramion ani Madame Bławatskiej, ani innych. Dzieje tak zwanej „rzeczowej" nauki dowodzą, że to, co zwariowane, często może być prawdziwe, jeśli nawet niekoniecznie każdy narwaniec musi być zaraz geniuszem. W każdym razie w wizji świata Madame Bławatskiej nie brakuje zwariowanych elementów. Pytanie tylko, czy są one faktycznie zwariowane, czy my je po prostu widzimy pod niewłaściwym kątem? Na to pytanie nie możemy jeszcze odpowiedzieć nawet zdecydowanym „być może". Mimo to trzeba było je zadać, jeśli nawet na razie zawisło w powietrzu. Wrócimy do niego, kiedy w czwartej części , zatytułowanej Wiedza ezoteryczna w zwierciadle nauki, podejmiemy odważną próbę spojrzenia na ezoteryczne prawdy i odkrycia z doprawdy nieortodoksyjnego (jak na wiedzę ezoteryczną) punktu widzenia (dla „poważnej" nauki stanowi on prawie kamień obrazy...). Wytropimy przy tym dalsze interesujące związki, na razie jednak cierpliwości. Poprzestańmy na stwierdzeniu, że naprawdę nie odbiegliśmy od tematu. Przewija się przed nami w dalszym ciągu kalejdoskop zagadkowych - albo co najmniej kontrowersyjnych - postaci ezoteryków i okultystów, których tajne odkrycia, mistyczna wiedza i siła ducha są przedmiotem dyskusji. Zanim zanurzymy się w pomroce dziejów, skierujemy jeszcze światło rampy na drugą wspomnianą osobistość z przełomu wieków.
Dodaj komentarz