kwi 29 2009

Moc słów - magia dźwięków


Komentarze: 0

Znany specjalista od spraw jazzu i autor bestsellerów Joachim-Ernst Berendt stosuje pojęcie „Tao słuchu", które chyba nie przypadkiem kojarzy się z Tao fizyki Fritjofa Capry. W swoich audycjach Nadha-Brahma, należących do najbardziej popularnych pozycji kulturalnego programu radia Südwestfunk, podkreślał on spirytualne i kreatywne znaczenie słuchu z zachodniego i wschodniego punktu widzenia. Zdaniem Berendta człowiek zachodu musi się stać „człowiekiem słyszącym", aby przezwyciężyć kryzys duchowy i materialny, w którym się znalazł nasz sterowany z zewnątrz świat. Organizując liczne odczyty, warsztaty i seminaria w Europie i USA Joachim-Ernst Berendt głosi filozofię „słyszę - więc jestem" i propaguje praktykę audytywnego wejrzenia w głąb siebie. Według niego słyszenie jest równoznaczne z uduchowieniem. Ta droga jest pociągająca dla wielu ludzi i ma różne odgałęzienia. Niewątpliwie „dźwięk i muzyka są drogowskazem do usłyszenia własnego głosu wewnętrznego" (tak sądzi Joachim-Ernst Berendt), jednak nie można lekceważyć mocy samego słowa. Nie należy jej rozumieć w sensie manipulacji (jak np. w reklamie), ale ezoterycznomagicznym. We wczesnej fazie rozwoju na zachodni krąg kulturowy wywarł wpływ ważny system metafizyczny, znany jako Kabała. Nauki kabalistyczne przekazywano przez setki lat z ust do ust, ściśle zgodnie ze znaczeniem słowa „kabała". Elementy tej nauki po raz pierwszy zostały opublikowane w formie książkowej w XII w. Na tych dziełach kabalistycznych opierały się magiczne systemy zachodu, które pojawiły się w średniowieczu. Szczególną pozycję wśród magicznych form dźwiękowych zajmują kabalistyczne „imiona siły". Powstała pod koniec XVIII w. w Polsce kabalistyczna sekta chasydów czyniła użytek ze „świętych słów". Jej założyciel i pierwszy przywódca, „mistrz Boskiego Imienia", rabbi Israel Baalszemtow, był pierwszym z szeregu wtajemniczonych, którzy mieli czynić znaki i cuda. Ożywienie zachodniej tradycji okultystycznej przez zakon Złoty Świt, jego odnogę Stena Matutina i inne tajne towarzystwa szło w parze z renesansem kabalistycznej mocy słów, „języka Henocha" i systemów pokrewnych. Na wschodzie nie było tylu fluktuacji. Od tysięcy lat nie kwestionowany istnieje tam stały i nader złożony system filozoficzny magicznych słów, znany jako mantra-joga. W tekstach tantrycznych bywa on często określany jako „girlanda liter" albo podobnie. Mantry były to pierwotnie wersy z Wed sanskryckich, stosowane jako zaklęcia albo formuły czarnoksięskie. W wąskim rozumieniu jednak za mantry uważa się takie fragmenty Wed, które nie są oznaczone jako Brahmany (objaśnienia). W literaturze ezoterycznej mantra oznacza słowo, które się stało ciałem, dostępne postrzeganiu zmysłowemu przez magię. W medytacji mantry przeważnie powtarza się w milczeniu. Ponieważ w wielu tradycjach mistycznych istota bóstwa jest tożsama z jego nazwą, powtarzanie mantr może prowadzić do zjednoczenia z bóstwem. Nierzadko guru (mistrz) przekazuje chela (uczniowi) osobistą mantrę, która musi być zachowana w tajemnicy. Pojęcie mantry jest jednak jeszcze bardziej obszerne. We wspomnianej już technice jogi nucone są w rytualny sposób tak zwane słowa pierwotne albo pradźwięki - jak OM - w celu zbliżenia się do samadhi (najwyższego spełnienia, 8 stopnia). W całości ta bardzo znana mantra brzmi: „Om namah Shiwaya" (Om, skłaniam się ze czcią przed Sziwą, wewnętrznym Ja). Ta niewielka dygresja na temat magicznych tradycji wschodu i zachodu pokazuje, jakie znaczenie słowo - ale również dźwięk, jak zaraz się dowiemy - miało od zarania ludzkości i ma nadal. Znaczenie to istniało prawdopodobnie już w owych dniach zamierzchłej prehistorii, kiedy neandertalczyk i człowiek z Cro-Magnon chrząkaniem rzucali sobie nawzajem wyzwanie. Wprawdzie doszukiwanie się podstaw tajemnej mocy słowa w epoce, w której rzeczywiste słowa jeszcze nie istniały, zakrawa na sprzeczność, jednak nią nie jest. Jak stwierdzili lingwiści i antropologowie, ale także badacze mózgu i biofizycy, podstawowa struktura ludzkiego języka jest do pewnego stopnia z góry zaprogramowana przez budowę mózgu. Z tego względu we wszystkich językach można znaleźć podobne struktury elementarne; co prawda można to stwierdzić jedynie przy zastosowaniu analiz matematycznych i symulacji komputerowych. Możemy bez oporów zaakceptować fakt, że istnieją cechy wspólne między wszelkimi językami czy narzeczami. Małe dzieci posługują się prawdziwie uniwersalnym, wspólnym całej ludzkości językiem pierwotnym, zanim przyswoją sobie język rodziców i utracą tę zdolność. Ten osobliwy proces wydobyły na światło dzienne badania bliźniąt, inne dzieci bowiem w niemowlęctwie nie mają identycznych rozmówców. Już w przedszkolu zanika zdolność wyrażania się w „języku pierwotnym". A jednak spuścizna naszej najwcześniejszej historii tkwi w nas głęboko i najwidoczniej możemy wywoływać filogenetyczne programy, wspomnienia i zdolności. Być może dokonuje się to z pomocą „słów siły" i „pradźwięków". Najnowocześniejsze badania wykazują, że takie słowa i dźwięki odgrywają wielką rolę w przekazach telepatycznych, tylko tu się je określa jako archetypy. Znamy już to pojęcie, ukute przez C.G. Junga dla określenia oceanu nieświadomości zbiorowej. Nie mamy zamiaru w żaden sposób podważać tego wyobrażenia. Niewątpliwie rozwój Homo sapiens spowodował, że nasze aparaty do myślenia nie mogą być w pełni indywidualne. Wyjaśnia to, dlaczego pewne impulsy (barwy, dźwięki itd.) wyzwalają takie same reakcje u japońskiego wybitnego menedżera i u australijskiego aborygena. Psychologia mówi o bodźcach neutralnych kulturalnie, w wyabstrahowanej formie spotyka się je w testach, określanych jako culture fair. „Okablowanie" naszych mózgów na najgłębszym poziomie jest tak jednolite, że pewne ciągi skojarzeń mają jednakowy przebieg w każdym z nas - to źródło wspomnianych archetypów. W gruncie rzeczy wszystko to są sprawy oczywiste. Gdyby było inaczej, zamiast ludzkiej wspólnoty liczącej ok. 5,5 miliarda członków istniałoby 5,5 miliarda oddzielnych światów bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu. Taki wariant jest zresztą czystą teorią, ponieważ gatunek składający się z tak absolutnych indywidualistów musiałby się wkrótce zaliczać do obumarłych gałęzi drzewa ewolucji - o ile w ogóle mógłby powstać. Nie ma więc żadnych naukowych argumentów przeciwko tezie, że tajne komórki naszego ducha czekają tylko na to, by je otworzyć słowami siły albo pradźwiękami. Nie jest tajemnicą, że dźwięk może przybierać wiele postaci, mieć wiele aspektów i potężną moc. Ultradźwięki są w stanie spowodować wielkie zniszczenia (być może zdarzało się to już w prehistorycznych czasach, wystarczy wspomnieć trąby jerychońskie). Infradźwięki (dźwięki o niskiej częstotliwości, poniżej granicy słyszalności) mogą doprowadzić ludzi do szaleństwa. Nawet nasz skromny zakres słyszalności w okolicach 10 000 herców wystarcza, by zalał nas potop dźwięków, których nikt nie jest w stanie przetworzyć. Tak więc przeszło 90 procent z nich wędruje od razu do podświadomości, gdzie czeka w stałej gotowości, by znowu wybuchnąć po wyzwoleniu przez bodziec skojarzenia. Doszliśmy zatem do punktu, w którym należałoby przekazać wielką obfitość praktycznych instrukcji. To jednak - znowu - rozsadziłoby ramy tej publikacji. Kto chce się głębiej zapoznać z magią słów i dźwięków i korzystać z niej, ten ma do dyspozycji bogatą ofertę literatury fachowej i wszelkiego rodzaju materiałów informacyjnych. W tym miejscu zamierzaliśmy przedstawić w podstawowych zarysach tylko jeden z aspektów ezoterycznej pomocy w życiu i zapanowania nad swoim losem. Ludzie ukierunkowani na wrażenia słuchowe odkryją tu być może swoją drogę i pójdą nią dalej. W związku z tym jeszcze jedna wskazówka: przy stosowaniu słów czy też dźwięków siły istotną sprawą jest właściwa intonacja, a więc już nasz własny głos powinien przy ich wydawaniu drgać z taką mocą i nieść taki „ładunek energii", jak to tylko możliwe. Także i to można ćwiczyć. Zniżamy głos starając się zarazem wytworzyć jasność we własnym duchu, pozostawiając w nim miejsce tylko na odpowiednie słowo siły (pradźwięk) i wszystko, co się z tym wiąże. Jeśli to się nam udało, to możemy wykorzystać jeszcze jedną metodę dla wzmożenia efektu: „wibracje siły". Znane są cztery rodzaje tej metody, oparte na rytmie, wysokości dźwięku, samogłoskach i spółgłoskach. W dwóch pierwszych można się posługiwać instrumentami, w dwóch pozostałych głosem. Rytm jest kluczem do określonych stanów emocjonalnych i nie tylko (bębnienie szamanów). Może być regularny lub nieregularny. Podświadomość reaguje częstokroć bardzo silnie na dźwięki lub ich sekwencje, które dla świadomości na jawie są skrajnie nieznośne. W muzyce synkopowanie albo łamanie rytmu (akcentowanie nuty albo akordu normalnie nie akcentowanego) stanowi silny impuls wyzwalający specyficzne stany ducha. Muzyka, jaką zna człowiek Zachodu, jest zbudowana na podstawie jednego dźwięku wzorcowego, tak zwanego kamertonu. Według tego dźwięku stroi się np. każdy fortepian. Wschodnia muzyka mantr jest o pół tonu niższa i opiera się na prostym następstwie dźwięków wznoszących się lub opadających ćwierćtonami, toteż nie wpada nam w ucho tak jak muzyka Zachodu. Mimo to również Europejczyk powinien się z nią zapoznać, gdyż magiczna intonacja i śpiew tradycyjnym, pełnym głosem i według zwykłej gamy zazwyczaj nie wywiera wrażenia. „Dysharmonijne" tony muzyki mantr i ich nucenie mogą, jak się wydaje, szeroko otworzyć wewnętrzne furtki postrzegania, które w innym przypadku uchylają się rzadko i w najlepszym razie tylko trochę. A oto jeszcze jedna wskazówka praktyczna, która zmieści się w zakreślonych ramach. Chodzi o użycie naszego osobistego imienia; nie mamy przy tym na myśli imienia człowieka otrzymanego na chrzcie, ale niezależne od niego określenie osobowości. Może to być przezwisko albo pojęcie szczególnie silnie kojarzące się z daną osobą. Zazwyczaj najłatwiej jest uzyskać jasność co do własnego imienia określającego osobowość, jednak z biegiem czasu wykształci się w nas także pewna zdolność przydzielania bliźnim takich imion, które w wielu przypadkach będą trafne. Angielski poeta Alfred Tennyson (1809 - 1892, podziwiany mistrz filozoficznej liryki i surowo przestrzegający formy przedstawiciel klasycyzmu), wypowiadając swoje osobiste imię głośno i z natężeniem zapadał w stan przypominający rodzaj transu. W stanie tym przeżywał wyższe aspekty samego siebie, które to nadzwyczajne doświadczenie wyraził w wierszu The Ancien! Sage. Kolejnym wzmocnieniem jest „wibracja bezpośrednia". Należy spróbować skłonić słowo siły - dla uproszczenia na początek swoje osobiste imię - by z powrotem wpłynęło w nasz organizm. Wydaje się to trudniejsze, niż jest w istocie. Ręce to części ciała bardzo dobrze nam znane; należy odwrócić dłoń stroną wewnętrzną do góry, spojrzeć na nią i wyobrazić sobie, że wibrujące imię znajduje się na środku dłoni. To ćwiczenie nie od razu się uda. Jest ono, przyznajmy, nieco dziwne. Po pewnym czasie jednak będzie nam szło jak z płatka. Wtedy będziemy mogli naszą siłę wibracji skoncentrować na innych regionach ciała, czole, splocie słonecznym, żołądku itd. W ten sposób sterowaną wibracją można uzyskiwać dobroczynne, ożywcze, a nawet lecznicze działanie (później również bez użycia słowa siły albo imienia). Naturalnie, nie zalecamy leczenia za pomocą takiej wibracji np. perforacji ślepej kiszki, jednak technika ta może się walnie przyczynić do poprawy naszej ogólnej kondycji i podniesienia siły życiowej. Kiedy osiągniemy ten szczebel, to będziemy już dość daleko na naszej drodze. Wiele osób nie będzie może umiało w sposób pewny określić, czy większa jest ich wrażliwość na bodźce akustyczne, czy optyczne. Często się zdarza, że ktoś spontanicznie mówi, iż jest wzrokowcem albo słuchowcem, ale po poważnym zastanowieniu traci pewność. Proste ćwiczenie pomoże uzyskać jasny obraz sytuacji. Należy wyobrazić sobie jakiś dźwięk i dać mu powoli wybrzmieć do końca, podobnie jak cichną widełki do strojenia. Dobrze jest przykryć ucho małym naczyniem, na przykład filiżanką, i stopniowo słabnący dźwięk rzutować na tło szumu krwi albo doprowadzić do zaniku sam szum krwi (ćwiczenie to wyda nam się bardziej znajome, jeśli zastosujemy muszlę, o ile jest pod ręką). Jeśli nie przyjdzie sukces mimo zawziętego treningu, to prawdopodobnie nie mamy predyspozycji słuchowych. W takim przypadku powinniśmy się zdecydować raczej na wkroczenie w inną krainę.

hjdbienek : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz