paź 30 2009

POGŁĘBIANIE WSPÓŁCZUCIA


Komentarze: 0

Jedynie w otwartej, wolnej od wartościowania przestrzeni możemy przyznać się do naszych prawdziwych uczuć. Jedynie w tej przestrzeni, nie będąc uwikłani we własną wersję rzeczywistości, możemy ujrzeć, usłyszeć i odczuć, kim są inni. A to pomoże nam porozumiewać się i być z nimi naprawdę. Kiedy mówimy o współczuciu, mamy na ogół na myśli pomaganie tym, którzy mieli mniej szczęścia od nas. Powinniśmy współczuć tym wszystkim biedakom, którzy nie mają takich możliwości jak my, takiego wykształcenia, zdrowia. Jednak starając się obudzić w sobie współczucie i próbując pomóc innym, uświadamiamy sobie, że praktykowanie współczucia wymaga od nas tyle samo pracy nad sobą co i z innymi. Praktyka ta jest jedną z najtrudniejszych, ponieważ nie ma nic bardziej złożonego niż związki z innymi i nic subtelniejszego niż porozumienie - pełne współczucia porozumienie. Przyjęcie współczującej postawy wobec innych to wyzwanie. Prawdziwa komunikacja płynąca z serca do serca, prawdziwe bycie dla kogoś - dla swojego dziecka, małżonka, rodzica, klienta, pacjenta czy bezdomnej kobiety na ulicy - oznacza niezamykanie się na tę osobę, a przede wszystkim niezamykanie się na siebie. Oznacza, że pozwalamy sobie czuć to, co czujemy, niczego nie tłumiąc, że akceptujemy w sobie nawet to, czego nie lubimy. Wymaga to otwartości, którą w buddyzmie czasami nazywamy pustką - porzucenia przywiązania i lgnięcia do czegokolwiek. Jedynie w otwartej, wolnej od wartościowania przestrzeni możemy przyznać się do naszych prawdziwych uczuć. Jedynie w tej przestrzeni, nie będąc uwikłani we własną wersję rzeczywistości, możemy ujrzeć, usłyszeć i odczuć, kim są inni. A to pomoże nam porozumiewać się i być z nimi naprawdę. Niedawno rozmawiałem z bezdomnym od czterech lat staruszkiem. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Nikt nigdy z nim nie rozmawia. Czasem ktoś rzuci mu parę groszy, nie patrząc w oczy, nie pytając, jak mu się wiedzie. Uczucie, że nie istnieje dla innych, samotność i izolacja są dla niego nie do zniesienia. Dzięki tej rozmowie po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, że istotą mowy i działania pełnych współczucia jest bycie dla kogoś, bez wycofywania się w odruchu przerażenia, lęku czy złości. Rozwijanie współczucia jest trudnym zadaniem. Każdy z nas codziennie wchodzi w kontakt z innymi ludźmi, ale zwłaszcza wtedy, gdy zajmujemy się niesieniem pomocy cierpiącym - chorym na raka, na AIDS, maltretowanym kobietom i dzieciom, dręczonym zwierzętom - kontakt ten sprawia, że ujawniają się nasze nierozwiązane problemy. Choć chcemy pomagać i być może rzeczywiście pomagamy innym przez kilka dni, miesiąc czy dwa, prędzej czy później stare problemy znów nas dopadają: uczucie wrogości do otaczających nas ludzi, lęk przed nimi lub poczucie, że nie możemy ich już dłużej znieść. Tak jest zawsze, gdy jesteśmy szczerzy w swojej chęci pomagania innym. Prędzej czy później ten problem się pojawia i jesteśmy zmuszeni stawić mu czoło. Rosi Bernard Glassman, mistrz zen, prowadzi akcję pomocy bezdomnym w Yonkers, dzielnicy Nowego Jorku. Podczas jednego z wykładów powiedział coś, co mocno mnie uderzyło, a mianowicie, że nie robi tego, aby pomóc innym. Podjął się tej działalności, bo czuje, że zwracając się ku tym grupom społecznym, które wcześniej odrzucał, pracuje z tymi aspektami siebie, które negował. Choć jest to powszechne buddyjskie rozumienie problemu, znacznie trudniej jest wprowadzić je w życie. Nie chcemy nawet słyszeć, że to, co odrzucamy w świecie zewnętrznym, jest jednocześnie tym, co odrzucamy w sobie - i odwrotnie. A tak przecież, w skrócie, działa ten mechanizm. Jeśli uznamy, że i tak się nie zmienimy i machniemy ręką na własny rozwój, tak samo w końcu potraktujemy innych. Bo w innych nienawidzimy tego, czego nienawidzimy w sobie. Tyle mamy dla innych współczucia, ile go mamy dla siebie. Praktyka współczucia zaczyna się zatem od odczuwania go dla samego siebie, dla odrzucanych aspektów siebie - własnych niedoskonałości, o których zwykle nawet nie chcemy wiedzieć. Współczucie nie jest bowiem owocem samodoskonalenia się ani ideałem, do którego usilnie staramy się dorosnąć. W naukach mahajany mówi się: "Szukaj winy w sobie". Innymi słowy: "Cierpię dlatego, że tak kurczowo wszystkiego się trzymam". Nie chodzi o to, byśmy się zadręczali czy zostali męczennikami. Powiedzenie to oznacza tyle, że ból rodzi się z kurczowego przywiązania do własnych wyobrażeń i że, znalazłszy się w trudnej, niechcianej sytuacji, najczęściej uciekamy w obwinianie innych. Nawykowo wznosimy mur oskarżeń uniemożliwiający prawdziwe porozumienie z innymi, umacniamy go koncepcjami na temat tego, kto ma rację, a kto się myli. Postępujemy w ten sposób zarówno z najbliższymi, jak i z systemami politycznymi - z wszystkim, co nam się w innych nie podoba. Obwinianie innych to bardzo rozpowszechniony, stary jak świat i doprowadzony do perfekcji sposób na polepszanie sobie samopoczucia. Zrzucając winę na innych, próbujemy ochronić swoje serce - to, co w nas najbardziej kruche, otwarte i wrażliwe. Zamiast ogarnąć swój ból, uciekamy od niego, usiłując odzyskać za wszelką cenę poczucie bezpieczeństwa. Słowa "szukaj winy w sobie" mogą stanowić dla nas inspirację, dzięki której zaczniemy uwalniać się od tej mocno zakorzenionej, nawykowej skłonności do oczekiwania, by wszystko układało się po naszej myśli. Gdy znów odezwie się w nas potrzeba obwiniania innych, spróbujmy najpierw odczuć, czym jest kurczowe trzymanie się siebie. Czego doświadczamy, nienawidząc i odrzucając? Co czujemy, oburzając się, a co - święcie wierząc w swoje racje? Każdy z nas ma nieprzebrane pokłady wrażliwości i wielkie serce. Musimy zatem zacząć od dotknięcia tych wrażliwych miejsc. Tym właśnie jest współczucie. Gdy choć na chwilę przestaniemy obwiniać cały świat, otworzy się w nas przestrzeń, w której doświadczymy swojej wrażliwości - to tak, jakbyśmy dotykali rozległej rany głęboko ukrytej pod pancerzem stworzonym przez nawyk oskarżania całego świata. Dopóki nie rozwiniemy w sobie zdolności przeżywania bólu z otwartym sercem i odwagi, by się z tym bólem zmierzyć, takie buddyjskie pojęcia jak "współczucie" czy "pustka" będą dla nas niewiele znaczyć. Dla przykładu, gdy odczuwamy gniew, najczęściej radzimy sobie z nim na dwa sposoby: mamy pretensje do innych i obwiniamy ich lub sami czujemy się winni z powodu swojej złości i oskarżamy siebie. Obwiniając siebie lub innych, okopujemy się na swoich pozycjach. Nie tylko stwierdzamy, że coś jest "złe", lecz chcemy to również naprawić. Każdej relacji z innymi: w rodzinie, pracy czy wspólnocie duchowej, towarzyszy gorączkowa chęć poprawiania wszystkiego. Być może dany związek nie spełnia do końca naszych oczekiwań, próbujemy więc maksymalnie go ulepszyć, czując się dzięki temu w pełni usprawiedliwieni. Opowiadamy naokoło, że choć zachowanie naszego dziecka, męża, żony, nauczyciela czy przyjaciela jest dziwaczne i trudne do zaakceptowania, to mają oni dobre intencje. Albo utwierdziwszy się w jakimś dogmacie, raczej damy się zabić, niż z niego zrezygnujemy. A wszystko po to, by poczuć się bezpiecznie. Wydaje nam się, że aby świat sprostał naszym oczekiwaniom, musimy go naprawiać. Gdy jesteśmy u granic wytrzymałości i nie możemy już dłużej znieść danej sytuacji, uznajemy, że jest zła. Są zatem tylko dwa wyjścia - albo sytuacja odpowiada naszemu pojęciu dobra, albo jest zła. Proces ten zaczyna się od nas samych. Osądzamy siebie przez całe życie, dzień po dniu. Żeby mieć dobre samopoczucie, musimy być przekonani, że postępujemy słusznie. Jeśli zdarzy się nam pomylić, czujemy się źle. Powinniśmy jednak okazywać sobie więcej współczucia. Możemy zaobserwować to na przykładzie sytuacji, w których wydaje nam się, że mamy rację: jest nam wówczas miło. Wiele osób może nam przytakiwać. Lecz co się dzieje, gdy ktoś się z nami nie zgadza? Czy reagujemy agresywnie? Gdy wejrzymy w swój gniew, zrozumiemy, że są to te same emocje, które pchają ludzi do wojen, te same uczucia, które prowadzą do zamieszek na tle rasowym: święte oburzenie, wściekłość i przeświadczenie, że to my zawsze mamy rację. Możemy też przyjrzeć się swym emocjom w sytuacjach, gdy myślimy, że nie mamy racji, gdy utwierdzamy się w tej opinii i wpadamy w ponury nastrój. To dualistyczne myślenie sprawia, że zamykamy się w sobie i swoim małym świecie. Pragnienie, by stworzone przez nas sytuacje i związki były trwałe i jednoznaczne, przesłania fakt, że wszystko w swej istocie jest pozbawione trwałości. Zamiast dzielić ludzi na dobrych i złych i hołubić w sobie te skrajne stany, możemy wybrać drogę środka. Podążanie tą drogą jest, używając przenośni, niczym jazda na ostrzu brzytwy: nie ześlizgujemy się ani w tę, ani w tamtą stronę. Na drodze środka nie możemy kurczowo trzymać się swojej wersji rzeczywistości. Otworzywszy serce i umysł, dojdziemy w końcu do przekonania, że gdy coś potępiamy, to po to, by odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Analogicznie działamy również wtedy, gdy coś akceptujemy. Czy nasze serca i umysły mogą dojrzeć na tyle, by przebywać w tej otwartej przestrzeni, w której nie ma pewności, kto jest dobry, a kto zły? Czy jesteśmy w stanie wejść do pokoju, w którym ktoś siedzi, nie mając w zanadrzu żadnego gotowego scenariusza, nie wiedząc, co powiemy, nie klasyfikując wstępnie tej osoby? Czy potrafimy ujrzeć, usłyszeć i odebrać innych takimi, jakimi są naprawdę? To jest właśnie skuteczna praktyka, pozwalająca nam zaprzestać gorączkowego poszukiwania poczucia bezpieczeństwa - dzielenia na dobre i złe. Prawdziwy kontakt może zaistnieć tylko w otwartej przestrzeni. Niezależnie od tego, o kogo lub o co chodzi - o nas samych, naszego kochanka, szefa, dziecko, miejscowego kloszarda czy sytuację polityczną - musimy mieć odwagę, by przed nikim nie zamykać serca i nikogo nie traktować jak wroga. Postrzegając w taki sposób, nie będziemy już mogli przypisywać rzeczom skrajnie pozytywnych albo negatywnych wartości - świadomi, że w swoim bogactwie wymykają się one wszelkim kategoriom. Wszystko jest wieloznaczne i podlega ciągłym przemianom, a ludzkie reakcje są tak różne, jak różni są ludzie. Próba ustalenia, co jest absolutnie słuszne, a co błędne, to jedynie sztuczka służąca zapewnieniu sobie komfortu i poczucia bezpieczeństwa. Rozważania te prowadzą do głębszej, ważniejszej kwestii: jakim sposobem kiedykolwiek uda nam się coś zmienić? Jak obniżyć poziom agresji, zamiast go podnosić? A sprowadzając to pytanie do bardziej osobistego wymiaru: jak nauczyć się obcować z tymi, którzy ranią nas lub innych? Jakich słów użyć, by dokonała się w nich przemiana? Jak się komunikować, by przestrzeń między nami i drugim człowiekiem nabrała otwartości i byśmy nawiązali kontakt z pierwotną inteligencją, której jesteśmy cząstką? A w sytuacji konfliktowej jak rozmawiać, by nie rozbudzać coraz większej wściekłości w sobie i innych? Jak dotrzeć do czyjegoś serca w taki sposób, by rozładować ciężką atmosferę? Jak sprawić, by zapiekła złość ustąpiła miejsca pełnemu współczucia porozumieniu? Początek tej drogi leży w gotowości do pełnego przeżywania wszystkiego, czego doświadczamy. Gotowości, by odnosić się ze współczuciem także do wszystkiego, co w sobie odrzucamy. Jeśli poprzez medytację staramy się zaakceptować nie tylko to, co przyjemne, lecz również to, co bolesne, jeśli choć próbujemy pozostać otwarci na swoje uczucia, przyzwolić na nie i wejrzeć w nie, coś w nas w końcu zacznie się zmieniać. Praktykowanie współczucia, czyli bycie dla innych i prawdziwe porozumienie, rodzi się w momencie, gdy zorientujemy się, że zaczynamy myśleć o sobie w kategoriach "dobry - zły". Mamy wówczas szansę dostrzec, że oprócz tej opozycji jest wiele możliwości, że dostępna jest nam cała przestrzeń - łagodna i zmienna. A gdy już ją odnajdziemy, nauczymy się dzięki niej coraz bardziej otwierać. Angażując się w tę praktykę, zaprzyjaźniamy się z tymi aspektami siebie, które wcześniej odrzucaliśmy. Odkrywamy, że coś się w nas zmienia i to na stałe. Nasze stare, nawykowe wzorce postępowania tracą moc, a my zaczynamy dostrzegać prawdziwe twarze osób i naprawdę rozumieć kierowane do nas słowa. Jeśli do pojawiających się uczuć podchodzimy z życzliwością, nasz ochronny pancerz kruszeje. Odkrywamy, że w naszym życiu istnieje więcej aspektów, nad którymi możemy pracować. W miarę jak wzrasta w nas współczucie dla siebie samych, jego krąg coraz bardziej się rozszerza, ogarniając z czasem wszystkich wokół.

hjdbienek : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz