Wszechogarniające tchnienie szczęścia
Komentarze: 0
Niemiecki mistyk Jakob Böhme wskazywał na to, że nie wolno ograniczać przeżywania mistycznego do momentów nadzwyczajnych, ale że powinno ono przenikać każde działanie, obserwację i odczucie. W grupach doświadczania samego siebie nie powinno się uczyć niczego innego jak odwrotu od automatycznego, niezaangażowanego trybu życia i zwrócenia się ku świadomemu odczuwaniu i rozumieniu tego, co dzieje się w naszym własnym wnętrzu nawet przy najbardziej trywialnej codziennej pracy. Nie jest to proces, który dokonuje się z dnia na dzień. Można go z pewnością przyspieszyć, ale nie jest to sprawa dla każdego. Reinhold Messner odkrył niewątpliwie owo ukryte Ja, o którym mówią nauki ezoteryczne, okultystyczne, filozoficzne i religijne wszystkich kultur; świadczy o tym jego pełna zachwytu relacja ze zdobycia najwyższej góry świata (bez tlenu): „Mój rozum jest jakby wyłączony, martwy. Ale moja dusza jest bardziej przepuszczalna, wrażliwa, jest teraz wielka i uchwytna. Moja świadomość jest jasna i klarowna, choć nie całkiem dociera do mnie, gdzie jestem. Stojąc w rozproszonym świetle, z wiatrem za plecami, doznaję nagle czegoś w rodzaju wszechogarniającego uczucia. Nie jest to uczucie dumy, że dopiąłem swego i jestem lepszy niż wszyscy, którzy tu przed nami byli, ani wszechmocy. Jest to tylko tchnienie szczęścia w głębi głowy i piersi". Ten opis kojarzy się ze sprawozdaniem z wyczynu sportowego. Komponenta ezoteryczna wydaje się w najlepszym przypadku „produktem ubocznym". Nie mając zamiaru insynuować słynnemu himalaiście żadnej postawy duchowej, można jednak powiedzieć, że „produktem ubocznym" z pewnością ona nie jest. Kto zna tomik o nieciekawym tytule Biologische Basis religiöser Erfahrung autorstwa fizyka i filozofa Carla Friedricha von Weissäckera i Hindusa Gopi Kriszny, ten to zrozumie. W 1937 r. Kriszna przeżył w czasie medytacji to, co znał dotąd tylko ze starych przekazów: przebudzenie siły kundalini (mocy wężowej). (Zachodnim odpowiednikiem jogi kundalini jest pochodzący od Złotego Świtu „rytuał środkowej kolumny", należący do kanonu zachodnich systemów magicznych.) W trakcie długiego ćwiczenia Hindus poczuł, jak ogarnia go coraz większy spokój, traci poczucie kontaktu z ziemią, a zarazem oczyma duszy widzi kwiat lotosu w promienistym blasku. Takie doświadczenia często się zdarzają w czasie medytacji, jednak na tym się nie skończyło. Gopi Kriszna opowiada: „Nagle rozległ się ryk jakby wodospadu i poczułem strumień płynnego światła wpływający do mózgu przez rdzeń kręgowy. Światłość stawała się coraz bardziej promienna, a huk coraz głośniejszy. Odniosłem wrażenie, że się kołyszę poczułem, że wyślizguję się z ciała, całkowicie spowity poświatą. Niepodobna dokładnie opisać tego przeżycia. Ciało, które zazwyczaj stanowi bezpośredni przedmiot własnej percepcji, zostało w oddali , stałem się samą świadomością, bez żadnych granic, zanurzony w morzu światła…". Można by odrzucić to mistyczne przeżycie przebudzenia jako subiektywne wrażenie, gdyby nie jego praktyczne skutki. W Gopi Krisznie zbudziło się bowiem wiele ezoterycznych (paranormalnych) zdolności, które są w sposób jednoznaczny udokumentowane. Najbardziej godna uwagi - i najłatwiejsza do weryfikacji - była zdolność rozumienia nieznanych języków. Takie talenty PSI są określane w terminologii jogi jako siddhi i reprezentują jedną stronę nauki czakranów. Nie będziemy się nimi zajmować explicite, gdyż istnieje wiele poważnych dzieł fachowych na ten temat, w których osoby zainteresowane mogą znaleźć odpowiednie informacje. Zamiast tego powiemy, że Gopi Kriszna doznał „przeżycia progowego", jakie zna nie tylko wschodnia wiedza ezoteryczna. Centralną rolę odgrywa w nich zawsze światło. Żyjący w drugiej połowie drugiego wieku po Chrystusie Apulejusz z Madaury tak opisuje swoje wtajemniczenie: „Doszedłem aż do granicy między życiem a śmiercią, wstąpiłem na próg Proserpiny, a przebywszy wszystkie żywioły, zawróciłem. W najgłębszej ciemności o północy ujrzałem słońce w pełni najjaśniejszego blasku". Także Jakob Böhme (1575 - 1624), szewc ze Zgorzelca, który w wieku 25 lat przeżył przemianę mistyczną, a drogę ezoteryczną pojmował jako sposób realizacji samego siebie, dostąpił „oglądania słońca o północy" w 1600 r.: „O tym rzec, co to za światłość i czego potwierdzenie, ten jeno może, kto odkryje Centrum naturae. Ale żaden rozum tego nie sięgnie". Takie progowe przeżycia mają największe znaczenie w wielu inicjacjach mistycznych, o ile nie we wszystkich (dość wspomnieć o doświadczeniu śmierci w inicjacji szamańskiej). Oczywiście, dotarcie do takiej płaszczyzny jest długotrwałe, o ile w ogóle się powiedzie. Od postawienia pierwszego kroku na ścieżce wiedzy ezoterycznej do inicjacji (wtajemniczenia) droga jest długa i kręta, wielu nie udaje się jej przebyć. Zajmijmy zatem pozycję startową i zbadajmy możliwości, jakie się otwierają przed jednostką - czy chce ona z gruntu przeorientować ezoterycznie całe swoje życie, czy „tylko" żyć sensowniej i szczęśliwiej. Osoba zainteresowana odczuje z początku niewątpliwie zmieszanie ze względu na mnogość i ogromne skomplikowanie systemów magicznych. Jeśli to jej nie zniechęci i przystąpi do poszukiwań zrozumienia istotnych zasad i podstawowych pojęć, to najdosłowniejszy mistyczny mrok się rozjaśni. Może się pojawić - i w wielu przypadkach się pojawi - rodzaj intuicyjnego wyczucia magii. Większość tradycji magicznych ma świadomość, że robi wrażenie niezgłębionych, i zaleca adeptom, by zaczynali od studiowania najważniejszych zasad, na których opiera się gmach magii. Jeśli zostaną one raz przyswojone, to poszczególne elementy teorii i praktyki magicznej jakby same z siebie zajmą przeznaczone dla siebie miejsca. Można rozpoznać cechy wspólne wszystkich systemów magicznych. My możemy ominąć podstawowy szczebel. Myśl wszechogarniającej harmonii, kosmicznej jedności i wzajemnej korelacji między mikro- a makrokosmosem („Jak w górze, tak na dole") jest nam już dobrze znana, podobnie jak trójwymiarowa ograniczoność naszych mózgów. Ezoterycy, przyrodnicy i narkomani chcą ją przezwyciężyć w jednakowej mierze -tylko różnymi drogami. Mag dąży do osiągnięcia wyższej zdolności postrzegania i poznawania, która pojawia się w trakcie jego ćwiczeń najpierw w postaci krótkich błysków olśnienia. W miarę postępów treningu magicznego czas ich trwania będzie się przedłużał. Wreszcie stanie się możliwy dowolny dostęp do wyższych duchowych płaszczyzn świadomości. To jest ostatecznym celem. Można do niego dążyć różnymi drogami i można się w każdym czasie zatrzymać, jeśli mamy wewnętrzną pewność: „To jest to, czego chciałem!" Podstawowym warunkiem każdej pracy magicznej jest zdolność wytwarzania obrazów mentalnych. Wielu ludzi z natury ma taką umiejętność. Wykorzystują to techniki terapeutyczne, jak na przykład znane „katatymiczne przeżycie wizyjne" czy wyższy szczebel treningu autogenicznego. Kto nie należy do utalentowanych, ten jednak może się nauczyć sztuki imaginacyjnego myślenia obrazowego. Każdy sam będzie wiedział, jak to zrobić. Przeważnie wystarcza błądząc myślami uświadamiać sobie obrazy wyłaniające się z podświadomości. Potem powinniśmy się ostrożnie starać je pogłębić, nie czepiając się ich jednak kurczowo. Bez obawy, można się tego szybko nauczyć; reszta jest treningiem. W niektórych przypadkach mogą występować podświadome „przeciwreakcje": bóle głowy, nudności, skrajna dekoncentracja itd. Krótko mówiąc: nasze Ja czuje, że jego spokój jest zakłócony. Woli pozostać w dotychczasowych zwykłych ramach i odwieść nas od naszego zamiaru. Nie wolno mu ustąpić, trzeba posuwać się dalej; nie inaczej niż przy nauce gry na instrumencie albo obcego, być może „niesympatycznego" języka. Wytrwałość prowadzi do celu także w magii. Pewnego dnia nawet najbardziej krnąbrna podświadomość zaakceptuje nowe wzory myślenia i wyobrażenia. Tym samym pokonana zostanie pierwsza, zapewne najtrudniejsza przeszkoda. Teraz możemy wybrać swoją metodę i zacząć ćwiczenia. Przedtem podamy jeszcze ważną wskazówkę dotyczącą zaawansowanego etapu szkoły podstawowej. Istnieją dwa rodzaje wytwarzania obrazów mentalnych: można albo świadomie dążyć do ich tworzenia, albo wprawić się w spokojny, bierny stan, otwierający do nas dostęp obrazom rodzącym się w naszej podświadomości. Jeśli wewnętrzny obraz został przez nas stworzony albo wyłonił się z defilującego przed nami szeregu obrazów, to w obu przypadkach powinniśmy zbadać jego szczegóły, w pełni korzystając z wyobraźni. Już z tej pierwszej fazy można wyciągnąć korzyść dla codziennego życia. Jeśli w czasie medytacji na temat określonych przedmiotów albo treści szczególnie uporczywie pojawiają się trudności albo nieustannie o czymś zapominamy, gdy wszystko inne mamy jasno przed oczyma duszy, to widać z tego, że natrafiliśmy na podświadomy kompleks. Psychoanaliza traktuje takie blokady jako ważne wskazówki, od czego zacząć terapię. Początkujący magik może postąpić podobnie. Nierzadko można się uwolnić od lęków, nerwic, uczucia przygnębienia i podobnych przez uświadomienie sobie, co je spowodowało albo co się z nimi wiąże. Chcemy jednak posunąć się dalej. Jedna z instrukcji Hermetycznego Zakonu Złoty Świt brzmiała: „Przemień pozytywnym aktem woli wizję (senną) w widzianą i przeżywaną rzeczywistość świadomości na jawie". Do tego potrzebne są już wprawdzie solidne środki pomocnicze i metodyczne postępowanie. Sprawdzoną techniką jest koncentrowanie się na prostym, niezbyt wielkim obiekcie. Prosty rulon wykonany z papieru albo tektury może nam to bardzo ułatwić. Obserwujemy przez niego wybrany obiekt na zmianę raz jednym, raz drugim okiem albo obydwoma oczyma jak przez lornetkę, jeśli rura ma dostatecznie dużą średnicę lub jest uformowana owalnie. Tak jest nawet najlepiej. Po pewnym czasie koncentracji odwracamy spojrzenie i patrzymy swobodnie w dal. Wtedy zjawia się powidok oglądanego przedtem przedmiotu, wytworzony przez naszego ducha i zmysł wzroku. To prosta sztuczka psychologiczna, ale bardzo pomocna. Nie miejsce tu, aby przedstawiać całą gamę ćwiczeń rozluźniających i pomagających się skoncentrować, jakie podsuwa psychologia, dynamika grupowa, joga, medytacje itd. Kto chce poznać szczegóły na ten temat, ten może sięgnąć do bogatej literatury przedmiotu. Nam wystarczy lapidarne stwierdzenie, że zdolność koncentracji przeważnie idzie w parze ze zdolnością do rozluźniania się i na odwrót. Niektóre techniki świadomie wiążą ze sobą te dwa aspekty. Chętnie stosowana w psychologii metoda Jakobsona polega po prostu na tym, by po przyjęciu wygodnej pozycji, najlepiej leżącej, przez krótką chwilę maksymalnie napiąć każdy z mięśni ciała, od małego palca u nogi do skóry na czole. Naturalnie, nie można rozluźniać każdego mięśnia z osobna, ale można tu zrobić więcej, niż wydawałoby się możliwe. Po tym kilkuminutowym ćwiczeniu następuje rozluźnienie. Stosuje się jeszcze klasyczne medytacje rozluźniające. Siadamy prosto; jeśli mamy wystarczającą elastyczność, to zalecana jest jedna z pozycji jogi (wspomagają one tak zwaną „swobodną fluktuację świadomości"). Staramy się odsunąć od siebie wszystkie wrażenia zewnętrzne i pozwalamy się nieść. Ciało rozluźnia się, pojawia się wewnętrzna równowaga. Zaczynamy czuć pracę własnych narządów (zauważamy, że serce bije, krew pulsuje itd.). Oddech staje się świadomy (prawidłowe oddychanie jest jednym z kluczy do wielu technik ezoterycznych). Koncentrujemy się na oddychaniu; trzymając otwarte usta czujemy, jak wdychane powietrze wpływa do płuc, wypełnia całe ciało, przenika każde włókno bytu. Ważne jest, by oddychać głęboko i równomiernie. Wkrótce będziemy głośno i wyraźnie słyszeli własne oddechy - jak głęboki strumień życia, którym oddech (prana) jest w istocie, a nie tylko z czysto medycznego punktu widzenia. Teraz koncentrujemy myśli na jakimś temacie (ta metoda znowu pochodzi z psychologii, dynamiki grupy i pasuje do tego kontekstu). Wybieramy jakieś słowo, najlepiej pozytywne, harmonijne pojęcie o głębokim znaczeniu, na przykład „harmonia", „jedność", „światło", „miłość", „spełnienie", Ściśle zgodnie z naszą osobistą skalą wartości. Komu nie odpowiada to ćwiczenie, dla tego może być bardziej odpowiednia droga hinduistyczna. W pełni rozluźnieni, mając „opróżnionego" ducha i w myślach szum tła, z zamkniętymi ustami nucimy jakiś dźwięk, na tyle głośno, abyśmy mogli sami go usłyszeć. Poczujemy, jak nasze ciało zaczyna wibrować i odpowiada echem. Można uzyskać efekt wzmocnienia, wyobrażając sobie jednocześnie, że do każdej komórki ciała z osobna wlewa się światło, aż zyskamy poczucie, że promieniejemy jasnością. Nucenie dźwięku znane jest z jogi. Dla brahmanów mistyczną mantrą jest święty dźwięk OM, który symbolizuje esencję całego wszechświata. Jest on nucony A-U-M, co odzwierciedla zarazem zasadę trójcy, zakorzenioną nie tylko w kulturach zachodu. U Hindusów „trzech w jednym" to Brahma, Wisznu i Sziwa - władcy stworzenia. Wracajmy jednak do praktyki. Wszystkie te ćwiczenia służą wewnętrznemu przygotowaniu i przyzwyczajeniu do przesuniętego postrzegania, które towarzyszy praktyce ezoterycznej, o ile się ją uprawia poważnie. Przedstawione metody nie mają wiążącego charakteru, ale winny tylko zasugerować czytelnikowi możliwy sposób postępowania. Nikt nie musi wpatrywać się w przedmioty przez rurę ani niewolniczo wypełniać proponowanych instrukcji. Z reguły wystarcza postępować w sposób zgodny z naszą naturą. Komu bardziej odpowiada na przykład koncentrowanie się na płomieniu świecy (to również przyjęte ćwiczenie), niech stosuje tę metodę. Jeśli w zadowalający sposób opanowaliśmy pierwszy szczebel, to można pójść o krok dalej. Również na to nie ma stałej recepty. Niektórzy specjaliści, jak na przykład W. E. Butler, uważają za dobrą drogę dalszego rozwoju wyrobienie w sobie tak zwanego „słuchu imaginacyjnego". Przywołujemy wspomnienie głosu dobrze znanej osoby. Wydaje się, że to proste, ale komuś nie wyćwiczonemu nastręcza to więcej problemów, niż można by oczekiwać. Bez cierpliwości i tu nic nie wskóramy. Jeśli potrafimy już w duchu usłyszeć obcy głos, łączymy z nim określone treści, to znaczy każemy danej osobie coś powiedzieć. Z początku musimy jeszcze sami formułować te przemowy w duchu. To my decydujemy, co powie wyimaginowany rozmówca, jednak tylko początkowo. Po pewnym czasie, w miarę ćwiczenia, władzę przejmie nasza podświadomość. Na życzenie możemy całkowicie wiernie słyszeć głos określonej osoby, a to, co mówi, przychodzi samo z siebie. Wystarczy, aby ćwiczący już tylko słuchał. Weszliśmy na teren zjawisk magicznych, w danym przypadku w domenę „bezpośredniego głosu", jak się nazywa ten fenomen w spirytualizmie.
Dodaj komentarz