mar 18 2009

Wyrazicielska funkcja ducha ludzkiego


Komentarze: 0

Równie kłopotliwe jest spontaniczne, nieoczekiwane występowanie nowych typów kryształów. Około dziesięciu lat temu w fabryce należącej do pewnej spółki wytwarzano wielkie kryształy winianu etylenodwuaminy. Kryształy te przesyłano do innego zakładu położonego w odległości wielu kilometrów, w którym je cięto i poddawano szlifowaniu dla celów przemysłowych. Rok po uruchomieniu fabryki rozrost kryształów zakłóciły negatywne zjawiska. Pojawiły się kryształy innego rodzaju, które rosły szybciej od właściwych. Wkrótce i w drugim zakładzie stwierdzono, że cięte i szlifowane kryształy ujawniały na powierzchni tę samą „chorobę". Był to monohydrat pierwotnych kryształów, który wytworzył się w ciągu trzech lat badań i wdrażania produkcji. Jak się wydawało, zarodki były potem wszędzie (A. Holden i P. Singer, Crystals and Crystal Growing). Czy ten opis nie przypomina we frapujący sposób wspomnianej wyżej epidemii ucieczek owiec brytyjskich...? Oczywiście, istnieją konwencjonalne wyjaśnienia faktu, że substancje po pierwszym razie krystalizują szybciej i coraz łatwiej (na temat owczej problematyki nie teoretyzowano zbyt wiele). Po prostu przyjmuje się, że fragmenty powstałych wcześniej kryształów „zarażają" następne. Jeśli sprawa dotyczy miejscowości odległych od siebie, to naciągane wyjaśnienie głosi, że zarodki krystalizacji przenoszą dziwnym sposobem z jednego laboratorium do drugiego prądy powietrza (nierzadko z miasta do miasta). Jako środek transportu widziano nawet brody badaczy. Rządzi przypadek, zawsze mile widziany, kiedy jest potrzebny. Jest zrozumiałe, że takie interpretacje okazują się bardzo słabe przy gruntownym zbadaniu. Wspomniane efekty, w gruncie rzeczy niewytłumaczalne, występują faktycznie niestety o wiele za często i przybierają zbyt różnorodne formy, aby nadawały się do konwencjonalnego wyjaśnienia. Powietrze musiałoby być wprost nasycone zarodkami krystalizacji wszelkiego rodzaju, które jeszcze w dodatku przemieszczałyby się akurat tam, gdzie mogłyby pomóc w tworzeniu późniejszych generacji kryształów. Nawet przypadek nie działa tak wybiórczo. Jeśli zamiast niego podstawić pole morfogenetyczne, to sprawę wyjaśnienia da się posunąć naprzód. Zrozumiałe stają się teraz nawet zdumiewające w życiu codziennym fale równoległych nowości. Na przykład pewien londyński wydawca ze zdumieniem spostrzegł, że często występują niewytłumaczalne zbieżności między różnymi maszynopisami, nawet pochodzącymi z różnych krajów. W 1969 r. w ciągu jednego tygodnia przysłano mu dziewięć opowiadań o niemal identycznej akcji, która do tego jeszcze zawierała całkowicie nowe myśli. W przypadku morfogenezy biologicznej klasyczne podejście całkowicie się załamuje. Sama biologia twierdzi, że rozwój biologiczny jest epigenetyczny, to znaczy, że w jego trakcie powstają nowe struktury, których nie było wcześniej w zarodku. Wspomniane już inne problemy bez rozwiązania - regulacja, regeneracja i reprodukcja - są tylko rozwinięciem zasadniczego dylematu. Jeśli jeszcze do tego wziąć pod uwagę struktury dziedziczne, które nie mogą mieć nawet genetycznego planu budowy, to nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tym niemal mistycznym polem morfogenetycznym. Jak inaczej można na przykład wyjaśnić powtarzające się zachowanie kolonii przedstawicieli morskiej fauny Flattidium, które dla kamuflażu przybierają zewnętrzną postać nie istniejącą w naturze? Co raz się uformowało, to stale jest naśladowane... W tym miejscu wydaje się wskazana chwila wytchnienia od myślowego wysiłku. Tymczasem zdążyliśmy prawie beznadziejnie ugrzęznąć w gąszczu nowoczesnych teorii naukowych, z których niektóre - jak np. właśnie dyskutowana - nie mogą rościć sobie pretensji do niepodważalności. Wielka jest wprawdzie pokusa, aby zająć w tej sprawie stanowisko, ale inni są bardziej do tego powołani. Byłby to zresztą niewłaściwy kierunek rozważań. W rzeczywistości nie chodzi o to, czy teoria pola morfogenetycznego może znaleźć ostateczne potwierdzenie i wyjaśnić wszystkie problemy, których rozwiązanie postawiła sobie za cel. Sednem sprawy jest co innego, a mianowicie przygotowanie do wkroczenia w inną dziedzinę wiedzy ezoterycznej i zapoznania się z technikami, które mogą stać się bliższe dzięki temu, co wyżej powiedziano, skoro z dużym prawdopodobieństwem funkcjonują niczym bezpośredni przewód łączący z wiedzą kosmiczną. Wiedza ta - albo wyrażając się bardziej nowocześnie, pool informacyjny - jest wszechobecna w najdosłowniejszym rozumieniu. To owa ukryta siła, na której opiera się wiele praw (także prawo astrologii) i która, w ostatecznej konsekwencji, zapewne wszystko kształtuje (stąd ta dygresja w dziedzinę morfogenezy). Wspomniane teorie i hipotezy mają jedynie ilustrować zdumiewający fakt, że owa prastara koncepcja wiedzy wypełniającej wszystko pokutuje także na obrzeżach hard science. Podsumujmy więc: przeanalizowaliśmy obie strony poznania ludzkiego - duchową i przyrodniczą - odkrywając przy tym fragment po fragmencie pokrewieństwa między sprawami z pozoru niemożliwymi do pogodzenia. Zarazem coraz jaśniej było widać, że wszystko obraca się wokół jednego punktu, którym jest człowiek. To on w ostatecznym rezultacie analizuje intuicyjnie horoskop, odnosząc tym większe sukcesy, im lepszą uzyska zgodność z echem kosmosu. Czy nazwiemy to synchronicznością, prawem serii, koincydencją, morfogenezą czy astrologią, to w gruncie rzeczy jest bez znaczenia. Ważna jest wymowa słów „Jak w górze, tak na dole". Fakt, że nawet nowoczesna nauka w coraz mniejszym stopniu może je zignorować, potraktujemy jako dodatkową korzyść w nadziei na dalszą emancypację wiedzy ezoterycznej. Jeśli do niej zresztą nie dojdzie, to i tak nie ma się o co martwić, bo już stare przysłowie mówi, że prawdzie jest całkowicie obojętne, czy się ją poznaje, czy nie. Na tym etapie coraz jaśniej dostrzegamy rolę jednego czynnika: wyrazicielskiej funkcji ducha ludzkiego.

hjdbienek : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz