kwi 07 2009

Wyrocznie świata


Komentarze: 0

Kiedy cofanie się granicy lasów przed ok. 14 milionami lat sprawiło, że osiadły głównie na terenach północnoindyjskiego masywu górskiego Sziwalik Ramapithecus stanął przed dylematem, czy nadal być małpą, czy raczej jednak zostać człowiekiem (tak to przynajmniej widzą antropologowie), na scenie świata pojawił się nowy element. Był to duch ze swoimi odwiecznymi prawami, jak trafnie to ujął Heinrich Heine. Oczywiście, nie nastąpiło to z dnia na dzień, ale przez etapy pośrednie: Australopithecus afarensis, Homo habilis, Homo erectus, człowiek z Cro-Magnon aż po Homo sapiens (jeśli jesteśmy skłonni wierzyć w teorię ewolucji, nie zważając na parę brakujących ogniw). W jaki sposób faktycznie narodził się duch - przynajmniej w niektórych mózgach - pozostanie jeszcze długo sprawą dyskusyjną. Podobnie sporna jest kwestia, czym on właściwie jest (kilkakrotnie już ją poruszaliśmy). Jeśli podążyć tropem ewolucji, to da się sklecić całkowicie materialną obudowę dla naszego aparatu do myślenia i przyjąć wersję, że wszystko to jest identyczne z naszym duchem. Nawet dręczące nas wszystkich mniej lub bardziej intensywnie pytanie, jaki jest sens tego wszystkiego, można by sprowadzić do funkcji komórek nerwowych, biochemicznych związków przenoszących informacje, pobudzonych synaps itd. Materializm XIX w. święci, jak się zdaje, radosne zmartwychwstanie. Ale to tylko pozory, bo obraz ducha jako niewolnika materii jest równie płaski jak utożsamienie programu telewizyjnego z telewizorem. Bez programu nie uda się wydobyć z lampy kineskopowej nic poza bezładnym szumem wiązki promieni katodowych, owym migotaniem, przy którym tak często mają zwyczaj drzemać późni telewidzowie. W którymś punkcie trwającego miliony lat procesu uczłowieczenia mogło dojść do syntezy materii (naszego ciała) z czymś w rodzaju „programu kosmicznego", który tworzy podstawową strukturę wszechświata.Na razie poradzimy sobie z pomocą tego wyobrażenia zrastania się człowieka i kosmosu. Co ciekawe, także Hoimar von Ditfurth (1921-1989), naukowiec i autor bestsellerów, w swojej książce Nie tylko z tego świata jesteśmy wyznaje pogląd, że ewolucja kosmiczna odzwierciedla się w naszych mózgach. Nie dość na tym, jego zdaniem ewolucja jest procesem przyrostu zdolności poznania, która poszerza nasze horyzonty, a zarazem stale przemienia transcendencję w rzeczywistość subiektywną. Na sześć tygodni przed śmiercią, 1 XI 1989, Hoimar von Ditfurth powiedział w rozmowie z Dieterem Zillingenem, emitowanej przez kanał Bayern 3: „Duch nie narodził się w naszych głowach. Duch (kosmiczny) był zawsze..." Jeśli chcemy przyjąć tę śmiałą koncepcję, będą nam potrzebne poszlaki przemawiające na jej korzyść. Jedną z takich poszlak są paranormalne (ezoteryczne) zdolności naszego ducha; inną - występowanie talentów bez uzasadnienia w ewolucjonistycznej zasadzie selekcji (więcej o takich talentach dowiemy się później. Krótko mówiąc: w naszych głowach wykształciło się coś w rodzaju „ludzkiego odbiornika", który może jednocześnie myśleć, liczyć, czuć i tęsknić za czymś wyższym. Wiedza ezoteryczna wydaje się być od pradawnych czasów owym przełącznikiem, który nastawia naszego ducha na odbiór, wyszukuje właściwe „pasmo częstotliwości" i przetwarza napływające informacje. Tu zapewne należy szukać korzeni wróżbiarstwa. Musiało ono zawsze być czymś więcej niż tylko kłamstwem i oszustwem, mimo że stanowiło pożywkę dla szarlatanów i przesądnych. Wiedzieli o tym już władcy antyczni. Herodot pisze, że król Lidii Krezus znany z ogromnych bogactw, był tak zaniepokojony ekspansją perską, że postanowił poradzić się wyroczni. Sceptycznie nastawiony, jak wszyscy możni i bogaci, chciał najpierw się przekonać, której wyroczni można zaufać, i rozesłał „weryfikatorów wyroczni". Ich zadanie polegało na tym, by setnego dnia po wyjeździe z Sardes zadać każdej wyroczni proste pytanie: „Co Krezus robi dzisiaj?" Odpowiedź Pytii delfickiej brzmiała: „Dochodzi do moich nozdrzy woń żółwia o mocnej skorupie, warzącego się razem z mięsem jagnięcia w spiżowym naczyniu. Spiż otacza to ze wszystkich stron, od góry jak i od dołu". Dziwaczna ta odpowiedź była zgodna z prawdą, gdyż praktyczny Krezus na oznaczony dzień wymyślił sobie coś takiego, czego nie sposób było odgadnąć: gotowanie żółwia i jagnięcia razem w spiżowym kotle pod spiżową pokrywką. Plutarch uważał za godne uwagi, że Pytia odpowiadała na niektóre pytania, zanim je jeszcze zadano. Podobne przypadki można odkryć na przestrzeni tysięcy lat, niestety przysypane całą górą iluzji, blagi, czarnoksięskich sztuczek i świadomie zagadkowych wieloznaczności. Mimo to wyrocznie przetrwały wszelkie prześladowania, potępienia, kwestionowanie i odrzucanie. W Starym Testamencie znajdują się liczne złowróżbne zdania (np. w Księdze Powtórzonego Prawa, 13,6: „Prorok lub wyjaśniacz snów musi umrzeć"). Także w cesarstwie rzymskim, na przykład w czasach rządów Konstantyna (ok. 285-337 po Chr.) wróżbitom stale groziła kara śmierci. Natura ludzka jest jednak silniejsza niż wszelkie zakazy i nawet egzekucje nie przerażają, czego dowodzi także historia wyroczni. Chaldejski lud Akadów, który żył ok. 4000 - 2000 prz. Chr. w Międzyrzeczu (Mezopotamii) i prawdopodobnie położył podwaliny pod astrologię, równie intensywnie korzystał z wyrafinowanej „wyroczni strzał". Oprócz tego Chaldejczycy wróżyli z kształtu obłoków, błyskawic, trzęsień ziemi, ognia i słupów dymu, tryskania wody, szumu w wierzchołkach drzew, głosów zwierząt, snów i osobistych wizji. Nie przypadkiem w późno antycznych tekstach określenie „Chaldejczyk" oznacza zarazem astrologa. Wszystkie te tradycje ezoteryczne zapożyczyły inne ludy, dostosowując je do swojego trybu życia. Wraz ze wzrostem potęgi państwa perskiego wiedza ta osiągnęła szczytowy rozkwit. Słowo „mag" jest pochodzenia perskiego i pierwotnie było nazwą jednego z plemion medyjskich stanowiącego kastę kapłańską, której władza duchowna była dziedziczna. Także prastara indyjska sztuka przepowiadania przyszłości była pierwotnie sztuką wyroczni. W Wedach, najstarszych tekstach indyjskiej literatury (ok. 1200 - 600 prz. Chr.), aż się roi od wróżb. Dalszy rozwój zodiaku wymyślonego przez Chaldejczyków i Persów miał być dziełem indyjskich brahmanów, podobnie jak tak zwane „magiczne lustra", wyprzedzające kryształową kulę i nowoczesne techniki hipnozy. W starożytnym Egipcie przepowiednie świętego byka Apisa zyskały równą sławę jak grecka wyrocznia delficka. Mimo że antyczni Hellenowie znani są ze swej kryształowo jasnej filozofii i logiki myśli i orientalna mistyka była im nie w smak, wróżbiarstwo było częścią ich religii państwowej. Rady słynnych wyroczni zasięgano we wszystkich sprawach publicznych i prywatnych; mogły z nich korzystać także zaprzyjaźnione ludy. Obok słynnej wyroczni Apollina w Delfach udzielającej odpowiedzi słownych, inny typ reprezentowała wyrocznia Zeusa w Dodonie; jej kapłani wróżyli z szumu świętych dębów lub dźwięku brązowych mis poruszanych wiatrem. Nie jest ona dziś tak znana jak delficka, jednak swego czasu miała wielkie znaczenie. W imperium rzymskim sztuka wróżenia - o ile akurat nie była prześladowana - stała całkowicie na usługach państwa. Urzędowi augurowie i strażnicy sybilińskich ksiąg losu przechowywanych w świątyni Jowisza na Kapitolu działali jedynie z polecenia władz państwowych. Rozpowszechnionym zwyczajem było w Rzymie rzucanie losów. Słynne proroctwa sybilińskie miały swoje źródło w wyroczni kumańskiej, gdzie odpowiedzi udzielano na piśmie. Mniej zbiurokratyzowana była wyrocznia tyburyjska, której kapłani w ekstazie słuchali głosu bogów.

hjdbienek : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz