maj 01 2009

Zburzona iluzja „niezależności"


Komentarze: 0

W 1979 r. 39-letnia Barbara Herbert z Dover w Anglii zwróciła się do pracownika socjalnego Johna Strouda, aby jej pomógł w poszukiwaniach siostry bliźniaczki. Matka Barbary, która studiowała w Londynie przed drugą wojną światową, oddała swoje obie córki do adopcji, zanim w 1943 r. popełniła samobójstwo. Barbara Herbert natrafiła na ślad siostry bliźniaczki, kiedy gromadziła dokumenty do celów emerytalnych. Przy pomocy Johna Strouda udało się w końcu odnaleźć poszukiwaną pod nazwiskiem Daphne Goodship w WakefieId. Na umówione spotkanie każda z sióstr bliźniaczek przybyła na stację Kings Cross w Londynie w beżowej sukience i brązowym aksamitnym żakiecie (pamiętajmy, nie umawiając się co do tego, ale przypadkiem!). A to był dopiero początek. Obie kobiety pracowały w zarządach miejskich, podobnie jak ich mężowie, obie poznały swoich późniejszych mężów w wieku szesnastu lat na tańcach i wyszły za nich za mąż na jesieni, mając dwadzieścia kilka lat. Podobnie identycznie przebyły najpierw poronienie, po czym każdej urodziły się w tej samej kolejności dzieci: dwóch chłopców, a po nich dziewczynka. Obie kobiety w wieku piętnastu lat doznały poważnego upadku ze schodów, obie opiekowały się młodszymi uczniami przechodzącymi przez ulicę, czytały to samo pismo i lubiły tych samych autorów. John Stroud skatalogował w sumie 31 niesamowitych wprost zgodności, z których większość w żadnym razie nie daje się wyjaśnić względami dziedziczenia (np. upadki ze schodów i poronienia). Podobnie układały się dalsze losy Barbary Herbert i Daphne Goodship po ich spotkaniu: nie umawiając się, często kupowały tę samą książkę tego samego dnia, równocześnie zmieniały kolor włosów itp. Takie przypadki są do siebie podobne jak krople wody, dokładnie tak, jak same bliźnięta... W wieku dziewięciu lat Jim Lewis z Limy (Ohio) dowiedział się, że ma brata bliźniaka, który został oddany do adopcji po urodzeniu. Trzydzieści lat później - w tym samym wieku co Barbara Herbert - postanowił nawiązać z nim kontakt, w czym dopomogły władze. Bliźniak ów - nazywał się Jim Springer - mieszkał w Dayton (Ohio). Po spotkaniu Jima i Jima (!) wyszło na jaw całe mrowie podobieństw: obaj bracia mieli pierwsze żony o imieniu Linda, a po rozwodzie z nimi każdy ożenił się po raz drugi z kobietą o imieniu Betty. Każdy miał syna o imieniu Allan (czy też Alan) i psa wabiącego się Toy. Jim Lewis i Jim Springer byli pomocnikami szeryfa, urzędnikami McDonald-Company i pracownikami stacji benzynowej. Każdy z nich spędzał urlop w tej samej miejscowości na Florydzie i zawsze na tej samej plaży nie dłuższej niż 300 m. Na urlop Jim i Jim jeździli chevroletami. Obaj mieli w ogrodzie jedno jedyne drzewo, wokół którego znajdowała się biała ławka. Obaj majsterkowali w swoich warsztatach, wykonując ramy do obrazów i meble. Obaj dali się wysterylizować, pili tę samą markę piwa i palili ten sam gatunek papierosów. Obaj kochali wyścigi Stock-Car i nie cierpieli baseballu. Jeszcze nie dość „przypadkowych zbiegów okoliczności"? Proszę bardzo: Siostry Terry Conolly i Margaret Richardson wyszły za mąż w tym samym roku, tego samego dnia i prawie o tej samej godzinie. Obie kobiety miały czworo dzieci, które przychodziły na świat prawie w identycznych momentach. Obie kobiety chciały nazwać pierwszą córkę Ruth, ale potem się rozmyśliły. Dorothy Lowe i Bridget Hamilton opisywały w swoich dziennikach zawsze te same dni. Pracownik społeczny John Stroud połączył nie tylko Barbarę Herbert i Daphne Goodship, ale także Erica Boococka i Tommy'ego Marriotta, którzy wyszli sobie na spotkanie jak swoje lustrzane odbicia: w identycznych okularach (kwadratowe szkła w metalowej oprawce) i każdy z kozią bródką; obaj też pracowali jako siła pomocnicza w fabrykach w mieście Yorkshire. Trzeba jeszcze raz podkreślić, że nie zaplanowali jednakowego stroju. Wręcz niewiarygodna wydaje się historia Oscara Stohra i Jacka Yufe, których podobieństwa nie zdołał osłabić nawet dystans równy szerokości Oceanu Atlantyckiego ani przepaść dzielących ich diametralnie przeciwstawnych sobie ustrojów społecznych. Obaj urodzili się w Ameryce, jednak Jack wzrastał jako ortodoksyjny Żyd, podczas gdy Oscar wyjechał do Niemiec, gdzie został członkiem Hitlerjugend. Minęło kilkadziesiąt lat. W 1979 r. bracia spotkali się znowu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa należałoby oczekiwać, że będą różnili się od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Jednak ich niewidzialna więź okazała się silniejsza: Jack i Oscar nosili identyczne okulary i niebieskie koszule z pagonami. Na powitanie uśmiechnęli się pod takim samym wąsem, a mimo że Jack mówił po angielsku, a Oscar po niemiecku, to rytm, z jakim mówili, był jednakowy. Była to zresztą tylko zewnętrzna warstwa synchroniczności. Obaj mieli ekscentryczny zwyczaj spłukiwania toalety przed i po użyciu i nosili gumki recepturki na nadgarstku. Dla kogo takie zbieżności nie są jeszcze dość absurdalne, tego może zadowoli poniższy przypadek. Trzydziestoczteroletni Vebi Limani z Sara Mountain (USA) w czasie burzy został śmiertelnie ugodzony piorunem. Dziennikarze lokalnej gazety wydobyli na światło dzienne fakt, że we wcześniejszych latach na skutek uderzenia pioruna stracili życie ojciec, brat i wuj Limaniego. Rupert Sheldrake, ojciec rewolucyjnej teorii o przyczynowości formatywnej, zgromadził niezliczone elementy do puzzli swojej wizji wszechświata przepojonego informacją. Kazał on np. angielskojęzycznym studentom nauczyć się na pamięć trzech krótkich wierszy po japońsku. Jeden z tych tekstów składał się ze słów przypadkowo dobranych, drugi wprawdzie miał sens, ale powstał niedawno, natomiast trzeci był tradycyjnym rymem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Studenci, mimo że po japońsku nie rozumieli ani słowa, najszybciej jednak zapamiętali wiersz liczący sobie setki lat, co można było wyraźnie stwierdzić. Na podobny efekt natrafił już wzmiankowany Lyall Watson w Osace w Japonii, gdzie kształci się słynnych „sekserów kurcząt", specjalistów, którzy najdosłowniej „w małym palcu" mają rozpoznawanie płci świeżo wyklutych piskląt. Watson miał nadzieję, że jako biolog czegoś się tu nauczy - i tak też się stało. W Japonii wiele umiejętności - od ceremonii parzenia herbaty przez Go do karate - przekazuje się metodą wspólnego ich praktykowania. Uczeń spędza długi czas z mistrzem (sensai) i przyswaja sobie jego zręczność. Tak jest również w przypadku sekserów kurcząt. I w tej dyscyplinie uczniowie tak długo patrzą mistrzom przez ramię, aż sami nabędą ich sztukę. Lyall Watson porównuje ten proces nauczania z osmozą (przenikaniem substancji przez błonę przepuszczalną). Sami sekserzy nie umieją wyjaśnić, jak to możliwe, ale faktem pozostaje, że ich dokładność jest bliska 100 procent, a szybkość pracy „już nieświadoma" - i że mogą swoją zdolność przekazywać innym. W 1924 r. w USA umarł neurolog Albert Abrams, napiętnowany jako szarlatan, zgorzkniały i zapoznany. Jego „przestępstwo" polegało na tym, że odkrył nieortodoksyjną metodę diagnozowania raka, która, co skandaliczne, pozwalała osiągnąć dokładność, o jakiej i dziś można tylko pomarzyć. Przy zastosowaniu prostego przyrządu do pomiaru oporu elektrycznego był w stanie na podstawie jednej kropli krwi precyzyjnie określić, czy dana osoba jest chora na raka, a jeśli tak, to na jaką z jego odmian. To nie mogło dobrze się skończyć. Ponieważ poza samym doktorem Abramsem nikt nie mógł dojść do ładu z jego sławną (a raczej osławioną) „Black box" (tak w końcu nazwano to urządzenie), to przekreślenie jego reputacji było z góry przesądzone, bez względu na odnoszone sukcesy. Po latach metodę Abramsa przejęła i udoskonaliła zajmująca się kręgarstwem Ruth Drown. Jej wyniki były zaskakująco dokładne i można je było uzyskać nie tylko na podstawie analizy krwi, ale i włosów. To, co nastąpiło potem, nie było niespodzianką: Ruth Drown w 1951 r. uwięziono, a jej notatki i aparaty zniszczono. Zmarła wkrótce po wypuszczeniu z więzienia ze względu na podeszły wiek. Mimo to metoda Abramsa-Drown przetrwała. Angielski inżynier George de la Warr pracował dalej nad jej stroną techniczną i wdrożył produkcję. Dziś maszyna Abramsa-Drown-de la Warr faktycznie jest stosowana. Jej użytkownicy nazywają swoją sztukę „radioniką". Jak się zdaje, za pomocą prostego urządzenia, w którym wahadełko kołysze się nad kroplą krwi, można zapoczątkować coś w rodzaju procesu zdalnego leczenia. W tym punkcie nieodpartej mocy nabiera pytanie, co łączy ze sobą te wszystkie coraz bardziej egzotyczne elementy mozaiki. Proszę o jeszcze trochę cierpliwości, najpierw musimy zarżnąć jeszcze jedną świętą krowę.

hjdbienek : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz