Archiwum styczeń 2011


sty 31 2011 ZEITGEIST: MOVING FORWARD OFFICIAL RELEASE...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 31 2011 Spotkanie z Szamanem - Kiesha Crowther 2010....
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 23 2011 PROBLEMY I OD NICH UCIECZKA
Komentarze: 0

"Mam wiele poważnych problemów, ale zdaje mi się ze im większy czynię wysiłek by je rozwiązać, tym bardziej stają się zawikłane i bolesne. Zupełnie nie wiem co robić. A w dodatku głuchnę i muszę ciągle posługiwać się tym okropnym aparatem. Mąż mnie dawno porzucił; mam kilkoro dzieci, są one wielką moją troską; jakże bardzo bym chciała by uniknęły różnych przejść jakich mnie los nie szczędził."

Jakże niecierpliwi jesteśmy, jak od razu chcemy na wszystko mieć gotową odpowiedź! Tak nam pilno by znaleźć rozwiązanie że nie mamy czasu by samemu zagadnieniu uważnie się przyjrzeć i spokojnie je zbadać. Pośpiech uniemożliwia cichą obserwację; a przecie właśnie problem jest ważny, a nie odpowiedź. Oczywiście znajdziemy jakąkolwiek odpowiedź jeśli nam o nią tak chodzi, ale ona nie wpłynie na sam problem. Nasza chęć znalezienia od razu rozwiązania jest jeno ucieczką od zagadnienia które nas męczy, więc znajdywane odpowiedzi są powierzchowne i samego problemu nie rozjaśniają. Wszystkie nasze trudności i problemy pochodzą z jednego źródła, i dopóki nie poznamy i nie zrozumiemy tego źródła, każdy wysiłek by jakiś poszczególny problem rozwiązać, będzie daremny, sprowadzi tylko dalszy zamęt i udrękę. Przede wszystkim musimy być pewni że naprawdę chcemy rozwiązać zagadnienie, że czujemy konieczność uwolnienia się od wszystkich problemów i rozterek jakie stwarzają; bez tego nie dotrzemy do sedna, nie znajdziemy twórcy wszystkich zmagań i trudności. A nie osiągniemy spokoju dopóki nie uwolnimy się od wszystkich problemów ; spokój zaś - ta prawdziwa cisza wewnętrzna - jest warunkiem szczęścia, które wszakże nie jest samo w sobie celem. Jak powierzchnia jeziora jest cicha gdy ustaną wichry, tak umysł jest cichy gdy wszystkie zagadnienia znikną. Ale nie można myśli do spokoju przymusić, a jeśli to robimy umysł wiotczeje, zmienia się w martwe stojące wody. Gdy wszystko to stanie się nam jasne, wówczas możemy zacząć obserwować i badać samego twórcę problemów i trudności. Badanie musi być ciche, bezstronne, nie zamącone pragnieniem radości, ani obawą bólu.

"Ależ chcecie niemożliwości! Całe nasze wykształcenie ćwiczy umysł, ucząc go rozpoznawać, porównywać, oceniać i wybierać, a więc powstrzymywanie się od potępiania lub usprawiedliwiania tego co obserwujemy jest straszliwie trudne. Jakże uwolnić się od tych wpływów i ograniczeń i obserwować w ciszy?"

Gdy zrozumiemy że skupiona obserwacja przez odbiorczą, jasną świadomość jest nieodzowna w poznawaniu prawdy, sam ten fakt uwolni nas od nawarstwień przeszłości. Ale dopóki nie odczuwamy natychmiastowej konieczności obudzenia w sobie tej odbiorczej, a żywej i jasnej świadomości powstaje w nas wciąż pytanie "jak" problem rozwiązać, "jak" zniweczyć przeszłość. Tylko Prawda wyzwala, a nie jakiekolwiek środki, czy systemy. Trzeba zobaczyć prawdę że tylko cicha, czujna, bezstronna obserwacja prowadzi do rozumienia, a wówczas nawyk kwalifikowania wszystkiego przez potępianie czy usprawiedliwianie, sam zniknie. Gdy widzimy tuż przed sobą wielkie niebezpieczeństwo nie pytamy jak go uniknąć; jeśli usiłując rozwiązywać jakiś problem, pytamy "jak", "jakim sposobem", znaczy iż nie zobaczyliśmy jeszcze naglącej potrzeby by w czujnej ciszy go zbadać. Dlaczego tej potrzeby nie czujemy ?

"Chciałabym ją poczuć, ale nigdy przedtem w ten sposób nie myślałam, jest to coś zupełnie dla mnie nowego. Wiem jedno że chcę się pozbyć moich problemów, bo są męką. Chcę być, jak inni ludzie, szczeliwa."

Świadomie czy nieświadomie uchylamy się od uznania że to ciche, odbiorcze obserwowanie naszych problemów jest konieczne i najważniejsze, po prostu dlatego że w istocie wcale nie chcemy "puścić" tych zagadnień i pozbyć się ich, bo cóż byśmy bez nich robili ? Wolimy trzymać się uparcie czegoś co znamy, choć byłoby przykre i ciężkie, aniżeli zapuszczać się w ryzykowne dociekania czegoś, co nas może Bóg wie gdzie zaprowadzić. Problemy nasze są nam przynajmniej dobrze znane, a myśl o szukaniu ich twórcy, czy źródła, gdy nie wiemy dokąd nas to zaprowadzi, obezwładnia nas i napełnia lękiem. Umysł nawykły do różnych zagadnień nad którymi się wciąż biedzi byłby stracony, gdyby te nagłe znikły; wszak żywi się wciąż troskami, i nie jest ważne czy przedmiotem ich są sprawy kuchenne, czy wszechświatowe, osobiste czy polityczne, religijne czy ideologiczne; troski i problemy zacieśniają nas i ograniczają Umysłowość którą pożerają sprawy ludzkości jest równie ciasna jak ta, która wciąż troszczy się o swój duchowy rozwój, lub "rozpacza o własnym zbawieniu". Problemy obciążają umysł, napełniają go lękiem, bo zawsze i nieodmiennie zasilają nasze "ja" i "moje". Gdy nie ma zagadnień, problemów, spraw, osiągnięć i klęsk, nie masz i "ja".

"Ależ bez "ja" jakże w ogóle można żyć?"

Dopóki czynem rządzi pragnienie, pamięć, strach, rozkosz, lub cierpienie - czyli "ja" - stwarza ono walki, tarcia, zamęt i nienawiść. Czyn nasz jest wynikiem naszych ograniczeń, bez względu na to na jakiej płaszczyźnie działa, a że odpowiedzi nasze na wyzwania życia są zazwyczaj nieodpowiednie i niecałkowite, z konieczności rodzą tarcie i to staje się zagadnieniem. Nasze "ja" jest utkane ze sprzeciwów i tarć. Ale jest rzeczą zupełnie możliwą żyć bez zatargów i konfliktów powodowanych przez chciwość, strach, powodzenie czy klęski; oczywiście dopóki nie odkryjemy tego własnym bezpośrednim doznaniem pozostanie to dla nas tylko teorią. Ale nie możemy uwolnić się od chciwości ani pragnień dopóki nie zrozumieliśmy naszego "ja".

"Czy myślicie że przyczyną mojej głuchoty są różne lęki i stłumienia ? Lekarze zapewniali mnie że nie ma żadnej organicznej wady. Czy więc mogłabym odzyskać słuch? Całe życie byłam gnębiona, zawsze pozostawałam pod takim czy innym przymusem. Nigdy nie mogłam robić tego co chciałam."

Zarówno wewnętrznie jak zewnętrznie łatwiej jest siebie tłumić i hamować, aniżeli rozumieć. Rozumienie jest rzeczą trudną, zwłaszcza dla ludzi którzy od dzieciństwa byli hamowani i ograniczani. Gdy przez długi czas żyje się w stłumieniu staje się ono przyzwyczajeniem. A rozumienie nie może nigdy zmienić się w nałóg ani rutynę, gdyż wymaga nieustannej czujności i pełnej uwagi. Chcąc coś zrozumieć trzeba mieć giętkość, wrażliwość i nieco serdeczności - ale nie sentymentalizmu - w podejściu do zagadnienia. Na tłumienie w sobie czegokolwiek bądź, w tej czy innej formie, nie trzeba żywości ani jasności myśli, jest to najłatwiejszy i najgłupszy stosunek do naszych reagowań. Opanowywanie siebie jest zawsze przystosowywaniem się do pewnych wzorów i pojęć, zapewnia nam bezpieczeństwo, uznanie innych - tzw. "szanowność", ale też zacieśnia nas i zamyka. A rozumienie wyzwala. W lęku przed autorytetem, przed opinią i niepewnością jutra, stwarzamy sobie schronienia w ideologii i jej fizycznych wyrazach: zrzeszeniach i organizacjach, których się chętnie czepiamy. Ale takie schronienia, na tej czy innej płaszczyźnie, tylko wzmagają i podtrzymują strach, a wszelki strach staje się przyczyną różnych uwzniośleń, szukania zastępczych wartości, praktyk i ćwiczeń w samoopanowaniu, które nie są niczym innym jak odmianami stłumień. To co jest stłumione, zduszone, musi się odprostować i znaleźć ujście; może nim być nawet fizyczne niedomaganie, lub ucieczka w jakąś ideologiczną ułudę. Płacimy różne ceny, każdy wedle swego usposobienia, zamiłowań i antypatii.

"Zauważyłam że gdy grozi mi usłyszenie czegoś przykrego, chronię się za swój aparat, to mi pomaga wymknąć się w mój świat. Ale jakże uwolnić się od tych stłumień i zahamowań trwających lata? Czy nie zajmie to zbyt dużo czasu?"

Nie jest to kwestia czasu ani grzebania się w przeszłości czy drobiazgowej analizy; chodzi o to abyśmy zrozumieli czym jest samo stłumienie. Widzimy od razu jego prawdę gdy patrzymy z czujną odbiorczością - bez wyboru ni wartościowania - na cały proces stłumień i zahamowań Ale nie da się zrozumieć czym jest w istocie stłumienie, jeśli będziemy myśleć w kategoriach "wczoraj" i "jutra" ; prawdy nie ogarnie się stopniowo, z biegiem czasu. Prawdy się w ogóle nie osiąga, nie można jej odsłaniać po trochu; albo się ją, widzi, albo nie. Postanowienie oswobodzenia się od zahamowań jest tylko przeszkodą w uchwyceniu prawdy o nich, bo wola jest odmianą pragnienia, w obu jego postaciach - przyciągania i odpychania, - a odbiorcza czujność nigdy nie idzie z pragnieniem w parze. Stłumienie było wszak wywołane przez pragnienie, przez żądzę, jakże więc wola - czyli to samo pragnienie choć innym nazwane mianem - mogłoby się od własnego tworu uwolnić? Musimy ujrzeć wolę w całej jej prawdzie w chwili cichej, odbiorczej czujności, i przyjąć to, co ujrzymy, bez najmniejszego oporu. Analizą nie uwolnimy się od tego co analizujemy, bo analizujący nie jest oddzielny od przedmiotu który analizuje, odwrotnie, sam jest jego częścią. To również musimy dogłębnie zrozumieć. Widzenie Prawdy wyzwala, a nie wola i wysiłek.

hjdbienek : :
sty 22 2011 KONSEKWENTNOŚĆ
Komentarze: 0

 

Był to człowiek inteligentny, energiczny, czytał z wyborem, tylko najlepsze książki. Choć żonaty, niezbyt był pochłonięty życiem rodzinnym; uważał siebie za idealistę i pracownika społecznego; przebył czas jakiś w więzieniu za działalność polityczną; miał wielu przyjaciół. Nie szukał uznania i sławy dla siebie, ani dla swej partii, z którą był głęboko związany. Interesowała go żywo praca społeczna, która jego zadaniem, służyła dobru ludzkości. Był człowiekiem religijnym, ale bez sentymentalizmu i przesądów, nie przywiązywał też wagi do obrzędów ani specjalnych wyznaniowych doktryn. Przyszedł aby omówić ze mną zagadnienie przeciwieństw, które widział nie tylko w sobie ale i w przyrodzie i we wszechświecie Sądził iż przeciwieństwa są nieodłączną cechą zjawisk; obserwował je wszędzie: oto człowiek rozumny i głupiec, oto słowa sprzeciwiające się czynom, a czyny często zupełnie niezgodne z myślą, oto wciąż ścierające się w nas przeciwstawne pragnienia itd. itd. Przeciwieństwa i sprzeczności widział wszędzie.

Człowiek konsekwentny nie jest człowiekiem myślącym. Łatwiej jest i bezpieczniej bez wahań ni odchyleń trzymać się wyznaczonego planu działania, być wiernym tradycji lub ideologii, aniżeli narażać się na trud i niebezpieczeństwo samodzielnego myślenia. Poddanie się wewnętrznym czy zewnętrznym autorytetom oszczędza nam wahań i wątpliwości, uwalnia od potrzeby zastanawiania się, broni przed niepokojem i myślową rozterką. Gdy trzymamy się własnych wniosków, doświadczeń, decyzji, sprzeczności nie powstają w nas również, czujemy że postępujemy konsekwentnie, że jesteśmy wierni raz obranemu celowi i zmierzamy doń mocno i nieugięcie. Czyż większość z nas nie stara się znaleźć takiego spokojnego sposobu życia, który by niezbyt był trudny i zapewnił przynajmniej psychologiczne bezpieczeństwo? A człowieka który żyje według swego ideału szanujemy wszyscy, stawiamy go jako przykład godny czci i naśladowania. Realizowanie choćby częściowe ideału w czynie, wymaga wprawdzie dużego wysiłku, nawet zmagania się, ale ogólnie biorąc daje nam wiele zadowolenia i radości, bo wszak ideał jest zawsze własnym tworem naszej psychiki, przez nią na zewnątrz rzutowanym. Obieramy sobie za wzór kogoś ze świeckich lub religijnych przywódców i idziemy w jego ślady. Chcemy być w tym konsekwentni gdyż daje nam to specjalną siłę i zadowolenie; w rzetelnym oddaniu się czemuś zawsze znajdujemy pewne zabezpieczenie. Ale takie, nawet bardzo szczere oddanie się, to nie prostota, a bez prostoty nie masz zrozumienia. Konsekwentne trzymanie się dobrze obmyślanego planu postępowania zadawala nasze pragnienie coraz wyższych osiągnięć, a powodzenie krzepi i ochrania. Postawienie sobie jakiegoś ideału i wytrwałe do niego dążenie rodzi jednak różne opory, a pewna giętkość działa tylko w obrębie z góry ustalonych ram. Konsekwentność zdaje się nam dawać pewność i bezpieczeństwo, dlatego się jej tak rozpaczliwie trzymamy.

Być ze sobą w sprzeczności to rozterka i cierpienie; ale nasze "ja" w samej swej naturze jest pełne sprzeczności; składa się z licznych istot o różnych maskach i obliczach, a każda jest w opozycji do innych. Cała struktura naszego "ja" splata się ze sprzecznych dążeń i wartościowań, z licznych pożądań i pragnień, działających na różnych płaszczyznach naszej psychiki, a wszystkie rodzą swe własne odwrotności. "Ja" - osobowość nasza - jest splątaną siecią niezmiernie złożonych pragnień, pożądań, tęsknot, a każde z nich ma swój rozpęd, i w swój własny, a odrębny, mierzy cel, nieraz wprost przeciwstawiający się innym dążeniom i nadziejom. Maski te nasze "ja" przybiera zależnie od pobudzających je w różny sposób  okoliczności, bodźców i wrażeń; więc w jego obrębie sprzeczności są nieuniknione, a wiodą one zawsze do ułudy i męki; chcąc od nich uciec wynajdujemy nowe środki oszukiwania siebie, a to znów powiększa starcia i zawikłania. Gdy wewnętrzne sprzeczności stają się nie do zniesienia, świadomie lub nieświadomie usiłujemy od nich ujść przez śmierć czy też chorobę umysłową. Albo też rzucamy się w jakąś działalność, która może całkowicie nas pochłonąć -oddajemy się jakiejś idei, grupie, partii, ojczyźnie, albo szukamy ratunku w zorganizowanych religiach z ich dogmatami i rytuałami. Więc to wewnętrzne rozdarcie prowadzi albo do dalszej ekspansji - przerostu naszego "ja" - albo do samounicestwienia przez szaleństwo.

Gdy chcemy być czymś innym niż jesteśmy powiększamy tylko wewnętrzne sprzeczności; lęk przed tym co jest , stwarza ułudną odwrotność tego co jest, i w pogoni za tą odwrotnością, mamy nadzieję iż uda się nam zniweczyć strach. Synteza nie jest kultywowaniem odwrotnych cech; nie osiąga się jej też przez uzgadnianie sprzeczności, bowiem wszystkie sprzeczności zawierają zalążki swych własnych odwrotności. Każda wewnętrzna sprzeczność prowadzi do różnych fizycznych czy psychologicznych reakcji, łagodnych i szanowanych w naszym środowisku, albo zgoła niebezpiecznych, a konsekwentność tylko dalej zaciemnia i komplikuje sprawę. Jednolite i konsekwentne dążenie do urzeczywistnienia tylko jednego pragnienia, do dania całkowitej przewagi jednemu z wielu zainteresowań, prowadzi do zamykających nas w sobie oporów. Sprzeczności wewnętrzne stwarzają nieodmiennie tarcia i zatargi na zewnątrz; więc konflikty zewnętrzne są dowodem wewnętrznej sprzeczności. Tylko w zrozumieniu całego nurtu pragnień możemy się uwolnić od wszystkich wewnętrznych sprzeczności.

Integracja - scalenie - nie może ograniczać się do powierzchniowych warstw umysłu, nie można się jej też nauczyć w żadnej szkole; nie dokonuje się ona przy pomocy wiedzy lub samozaparcia. A tylko całkowite scalenie naszej natury oswobadza nas zarówno od sprzeczności, jak i od konsekwentności w działaniu; ale nie oznacza ono zestrzelenia w jedno ognisko wszystkich pragnień, oraz niezliczonych a wyrachowanych zainteresowań.

Scalenie nie jest stosowaniem się do jakichkolwiek, choćby najszlachetniejszych, czy najlepiej pomyślanych, wzorów czy schematów; trzeba umieć podejść do tego zagadnienia nie wprost, pozytywnie i twierdząco, a jakby od innej strony, czujnie, odbiorczo. Mieć o nim pewne określone pojęcie, jakoś je sobie wyobrażać, byłoby już naśladowaniem wzoru, co jest głupie i dla psychiki niszczące. Dążyć do scalenia naszej natury to uczynić z niego ideał, który "ja" rzutuje z siebie jako cel do osiągnięcia. A że wszystkie ideały to twory naszej wyobraźni, przeto dążenie do nich sprowadza zawsze zatargi i walki. Wszystko co jest projekcją naszego "ja" musi być z konieczności tej samej co ono natury, a więc zawierać w sobie sprzeczności i niejasność. Scalenie - integracja - nie jest pojęciem, ani też pamięciowym obrazem, więc nie da się go wyrobić ani rozwijać. Wprawdzie znużeni rozterką i sprzecznościami, pragniemy scalenia które stopi w jednolitość całą naszą naturę, ale starając się o nie wcale się nie wznosimy ponad walki i tarcia. Sprzeczności w sobie można ukrywać, lub do nich się nie przyznawać, można też nie zdawać sobie z nich sprawy, ale one w nas są i lada chwila grożą wybuchem.

Zadaniem naszym jest zrozumieć konflikt, a nie troszczyć się o integrację. Ta, podobnie jak i spokój, jest wartością wtórną, nie jest celem sama w sobie, jest jeno rezultatem, więc nie ma pierwszorzędnego znaczenia, Gdy zrozumiemy konflikt, nie tylko scalenie całej natury dokona się samo przez się i pokój sam się pojawi, ale stanie się jeszcze coś od nich nieskończenie większego. Nie można rozterki stłumić ani jej uwznioślić, nie można też znaleźć na jej miejsce żadnego zastępczego środka. Rozterka pojawia się wraz z pożądaniem, wraz z pragnieniem nieprzerwanego istnienia i z dążeniem by stawać się wciąż czymś większym i większym i posiąść więcej i więcej; ale to nie znaczy że ma w nas panować zastój samozadowolenia. "Więcej i więcej" to nieustanny krzyk żądzy naszego "ja", to pożądanie wrażeń, czy to w postaci wspomnień przeszłości, czy też marzeń i przewidywań na przyszłość. Wrażenia i zmysłowe podniety należą do dziedziny intelektu, więc nie może on być odpowiednim narzędziem do ich zrozumienia. Rozumienie to nie zespół słów, to nie proces mentalny, a więc nie jest też i wynikiem przeżyć. Przeżycie to pamięć; bez słowa, i symbolu nie ma obrazu pamięci. Możemy czytać całe tomy o znaczeniu wewnętrznych rozterek, a nie będzie to miało nic wspólnego z ich prawdziwym zrozumieniem. Abyśmy mogli zrozumieć konflikt myśl nasza nie powinna się wtrącać, musi ustąpić miejsca owej jasnej czujności, w której znika podmiot - myśliciel. Bowiem myśliciel jest tym. który rozpoznaje i wybiera, który niezmiennie przechyla się na którąś stronę, - oczywiście zazwyczaj ku temu co przyjemne i schlebiające, - a przez to samo pogłębia rozterki i konflikty. Może się zdarzyć iż rozwiąże jakiś jeden poszczególny problem, ale jednocześnie utrzymuje żyzny grunt pod wszystkie inne. Myśliciel, czyli nasze "ja", wciąż uniewinnia lub oskarża, a przez to uniemożliwia rozumienie. Gdy myśl się nie wtrąca, gdy myśliciel jest nieobecny, przeżywamy rozterkę bezpośrednio, bezosobowo, ogólnie niejako, bez powrotu ku sobie, jakby coś, co nie koniecznie dotyczy wyłącznie naszego "ja", jest to rozterka czy zmaganie się, ale nie koniecznie "moja" rozterka, "moje" zmaganie. A w stanie wolnym od "ja" granica pomiędzy przeżywającym a przeżywanym znika. Doznawanie jest wówczas bezpośrednie, doświadczamy czegoś wprost, w pełni aktualności, a nie poprzez pomięć. Z takiej bezpośredniości wyłania się rozumienie, wyzwalające od wszelkich rozterek. A w tej wolności dokonuje się scalenie - integracja - całej naszej natury.

hjdbienek : :
Clipy 
sty 15 2011 Vox Nova - Deus
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 15 2011 Spotkanie z Szamanem - Kiesha Crowther 2010....
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 15 2011 OSAMOTNIENIE
Komentarze: 0

Straciła niedawno syna i nie wiedziała co począć ze sobą. Tak była zgnębiona i smutna, tyle miała czasu do zapełnienia, tak jej to wszystko ciążyło że wolałaby umrzeć. Wychowywała go starannie, rozumnie, z miłością; dała mu najlepsze wykształcenie umieszczając w świetnej szkole a potem na uniwersytecie. Nigdy go nie psuła, ale miał wszystko czego chłopak w jego wieku mógł potrzebować. Cała jej miłość skupiła się na nim, cała nadzieja i duma; on jeden był jej ukochaniem, gdyż z mężem rozstała się dawno.

Umarł dzięki niewłaściwej diagnozie, po operacji którą lekarze uznali za "udaną" - dodała ze smutnym uśmiechem. A teraz oto została sama i całe jej życie zdawało się rozbite. Płakała długo po jego śmierci, aż wypłakała wszystkie łzy, a teraz została tylko ta straszna, tępa pustka. Tyle snuła planów dla nich obojga... Znikło wszystko; jest sama, zupełnie stracona.

Lekki wiatr niósł się od morza, miękki, orzeźwiający, a pod drzewem było cicho. Góry płoniły w dali jasnymi barwami; sroki tuż obok przekomarzały się głośno; krowa ze swym cielątkiem szła drogą, wiewiórka śmignęła na drzewo i usiadłszy na gałęzi, machała puszystym ogonkiem, skrzecząc donośnie. Miała błyszczące oczka i ostre pazurki. Jaszczurka wygrzewała się na słońcu, a po chwili schwytała muchę. Wierzchołki drzew chwiały się lekko w wietrze; a wspaniały kształt uschłego drzewa rysował się ostro na tle nieba. Było ono wybielone przez słońce i piękne w swej śmierci. Obok stało inne, także suche drzewo, ale ciemne i pochylone, widać uschnięte niedawno. Kilka obłoków wisiało nieruchomo nad dalekimi górami.

Jakże dziwną jest samotność, jak straszną! Nie mamy nigdy odwagi podejść do niej zbyt blisko, a gdy się to czasem zdarzy, czym prędzej przed nią uciekamy, jesteśmy gotowi uczynić wszystko by tej samotności ujść lub ją czymkolwiek zasłonić. Świadomie lub nieświadomie usiłujemy jej uniknąć, albo ją przezwyciężyć. Ale zarówno unikanie jak przezwyciężanie samotności jest daremne. Możemy tłumić ból, odwracać odeń oczy, ale on trwa równie żywy w głębi. Możemy zatracać się w tłumie, a przecie pozostać dojmująco samotni; możemy zagłuszać się w jak najenergiczniejszej działalności, a jednak poczucie samotności zakrada się cicho w serce i nie ustępuje; odłożysz na chwilę robotę i już ją czujesz. Nie da się jej również utopić w zabawie ani pijatyce, można ją tylko chwilowo zagłuszyć lub stłumić; albo samemu rzucić się w zapomnienie zabawy czy alkoholu, ale gdy śmiech i rozbawienie minie, gdy działanie trunku wywietrzeje, samotność wychyli się znów z całą siłą. Możemy snuć ambitne plany, być upojeni powodzeniem "albo władzą nad ludźmi, bogactwem czy wiedzą, możemy szukać zapomnienia w rytuałach i nabożeństwach, ale pomimo wszystko ból samotności jak żądło w sercu kłuje i trwa. Możemy żyć tylko dla kogoś kochanego - syna, ojca, czy Mistrza, - lub dla własnego talentu który chcemy w pełni rozwinąć i wyrazić, a przecież samotność, jak mroczny cień wisi nad nami wciąż. Możemy miłować lub nienawidzić, możemy uchodzić od niej w najróżnorodniejszy sposób, zależnie od naszego charakteru i temperamentu, od psychologicznych dążeń i potrzeb, a jednak samotność jest z nami wciąż, czuwa, czeka, oddala się jeno na chwilę, aby rzucić się na nas z całą siłą znów.

Osamotnienie jest zdawaniem sobie sprawy z naszego odosobnienia; a czyż nasze działania nie zamykają nas ciągle w sobie? Czy myśli nasze i wzruszenia, chociaż są  ekspansywne, nie są zarazem wyłączne, czy nie  zasilają w nas nieustannie oddzielności? Czy w naszych stosunkach z ludźmi nie staramy się o przewagę nad nimi, czy nie podkreślamy naszych praw, czy nie bronimy naszego stanu posiadania, stwarzając przez to wciąż sprzeciwy i opory? A czy nie dzielimy pracy na "moją" i "waszą"? Czy nie utożsamiamy się z jakimś zespołem, grupą, narodem, a choćby nawet z paru najbliższymi ludźmi? Czyż całe nasze życie nie jest przejawem skłonności do izolowania się, wyodrębniania, odgraniczania od innych? Wszystkie ruchy i działania naszego "ja", na każdym poziomie i w każdej sferze są oddzielające; a poczucie osamotnienia jest uświadomieniem sobie tego przez nasze "ja", gdy wszelka działalność ustaje. Działalność, czy to fizyczna czy psychologiczna, jest środkiem do wyrażania i rozszerzania siebie - do ekspansji - a gdy się działanie urywa, uderza nas boleśnie świadomość pustki naszego "ja". Całe życie nam schodzi na zapełnianiu czymkolwiek bądź tej pustki, czasem w sposób szlachetny, to znów marny i mały. Można by twierdzić że z punktu społecznego zapełnianie tej pustki czymś szlachetnym nie jest bynajmniej szkodliwe, a jednak - wszelkie łudzenie się przynosi wcześniej czy później - choć może nie od razu - nieskończoną mękę i spustoszenie. Tego palącego pragnienia by zapełnić tę pustkę, czy też od niej ujść - co na jedno wychodzi - nie można stłumić ani uszlachetnić; bowiem któż - jaka istność - miałaby tłumić albo uwznioślać, czyż nie byłaby ona tylko inną odmianą tego samego pragnienia? Przedmioty pożądania mogą być różne, ale czyż istota jego nie będzie zawsze podobna, ta sama? Można zmienić przedmiot pożądania, przejść od trunków do wyobrażeń i ideologii, ale nie rozumiejąc samego procesu pożądania nie możemy uniknąć ułudy.

Nie istnieje w nas oddzielna od pożądań istota, jest tylko pragnienie, nie ma tego który pragnie. Pożądanie przybiera o różnym czasie różne formy i maski, zależnie od naszych zainteresowań i korzyści. Pamięć tych różnorodnych chęci i korzyści spotyka nowe, co powoduje zderzenie, i w tym starciu rodzi się ten, który wybiera i który utwierdza siebie jako odrębną i oddzielną od pragnienia istność. Ale istność ta nie jest od twych cech odrębna; istota która usiłuje zapełnić pustkę, albo od niej uciec, która chce ujść od niecałkowitości i osamotnienia, nie jest bynajmniej czymś innym od tego, czego chce uniknąć; sama jest tym. Nie może uciec od siebie samej, wszystko co może zrobić to siebie zrozumieć; bo wszak sama jest tą pustką, tą samotnością, tym smutkiem, a dopóki uważa je za oddzielne od siebie, będzie trwać w ciągłej rozterce i ułudzie. Dopiero gdy w bezpośrednim przeżyciu pozna że sama jest swą własną samotnością, oswobodzi się od lęku. Strach istnieje tylko w związku z jakimś wyobrażeniem, a wyobrażenie jest odpowiedzią pamięci w formie myśli. Myśl jest rezultatem doświadczeń; a choć może zastanawiać się i spekulować nad pustką i mieć pewne wrażeniowe jej odczucie, jednak nie jest w stanie doznać tej pustki i samotności "nago" i bezpośrednio. Słowo "samotność", ze wszystkimi asocjacjami lęku i bólu, przeszkadza w doznawaniu tej samotności bezpośrednio, na nowo. Słowo jest pamięcią, a gdy jakieś słowo traci zupełnie swe znaczenie, wówczas dopiero stosunek pomiędzy doznającym a doznawanym zmienia się, staje się bezpośredni, mierzący w sam rdzeń, a nie dokonuje się poprzez słowo, pamięć, pojęcie; wówczas doznający jest doznawaniem; i tylko to daje wolność od lęku.

Miłość i samotność nie mogą nigdy iść w parze; gdy czujemy osamotnienie możemy być pewni że nie kochamy. Możemy wprawdzie ukrywać pustkę pod słowem "miłość", ale gdy przedmiot tej miłości nie jest z nami, albo nie odpowiada tym samym uczuciem, wówczas odczuwamy boleśnie ową pustkę i uderzenie zawodu. Używamy  słowa "miłość" jako ucieczki od siebie, od naszej własnej połowiczności. Chwytamy się i trzymamy kogoś kochanego, stajemy się wyłączni i zazdrośni, tęsknimy gdy odjeżdża, jesteśmy zmiażdżeni i zupełnie straceni gdy umiera; rzucamy się wtedy w coś co by nam dało jakąś pociechę - wierzenie, rytuały, gorączkową działalność, - coś co by się stało wartością zastępczą.

Ale czyż to jest miłość? Miłość nie jest pojęciem, wyobrażeniem, ideą, ani też skutkiem obcowania z kimś. Miłość nie jest czymś, czego by można używać jako ucieczki od siebie, od własnej małości i nędzy; a gdy to czynimy stwarzamy nierozwiązalne zagadnienia, matnie, tragedie. Miłość nie jest abstrakcją; ale poznać jej rzeczywistość można tylko wtedy gdy pojęcia, wyobrażenia, idee i sam intelekt przestaną w nas być dominującym czynnikiem.

hjdbienek : :
sty 11 2011 Szamanka Kiesha Crowther: Wszyscy Jesteśmy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Kosmos 
sty 11 2011 Kontakty z kosmosem 6/6
Komentarze: 0

hjdbienek : :
sty 11 2011 ŚWIADOMOŚĆ
Komentarze: 0

 

Olbrzymie białe obłoki, jak morskie bałwany pieniste, unosiły się na krańcach cichego błękitu nieba. O paręset stóp niżej jaśniał szafir zaginającej się łukiem zatoki, a daleko na horyzoncie rysował się stały ląd. Był cichy jasny wieczór; hen na widnokręgu widniał słup dymu z sunącego statku. Pomarańczowe gaje rozciągały się aż do stóp góry na której staliśmy, a mocny zapach pomarańczowego kwiecia napełniał powietrze. Wieczór stopniowo błękitniał, jak to się działo zawsze w tych górach; samo powietrze zdawało się błękitne, a jaskrawa biel pobliskich domów traciła swą ostrość w tej delikatnej niebieskawej poświacie. Szafir morza zdawał się zalewać ląd i otulać go swą barwą, a góry jaśniały również przejrzystą błękitnością. Był to widok jak z bajki; chwila niezmiernej ciszy. Choć dochodziły nas różne wieczorne głosy z oddali, cisza je połykała, zlewały się z nią i myśmy również w niej zatonęli. Dziwną miała własność ta cisza, zdawała się odnawiać rzecz wszelką i zmywać z niej kurz i ból wieków i odświeżać jej serce. I oczy nasze również ta cisza spłukała, a myśl wgarnęła w siebie i roztopiła. Ryk osła dał się słyszeć z oddali, echa roznosiły się po dolinie, a cisza przyjmowała je wszystkie. Dzień się kończył śmiercią wszystkich wczorajszych dni, a w śmierci tej taiło się odrodzenie, wolne od smutku przeszłości. Z bezmiaru tej ciszy wyłaniało się nowe życie.

W pokoju gdzieśmy się wkrótce znaleźli, gość czekał na rozmowę; siedział na pozór spokojnie, ale czuć w nim było ukryte napięcie. Pochodził z miasta, wskazywało na to świetnie leżące na nim ubranie, które zupełnie nie pasowało do tej zapadłej wioszczyny i skromnego pokoju. Począł opowiadać o swych zejściach, o trudnościach swego zawodu, o troskach rodzinnego życia i natarczywości pożądań. Twierdził iż ma dość rozsądku by z tymi trudnościami dawać sobie rady, bezradny był jedynie wobec zmysłowych żądz. Był żonaty, miał dzieci, ale to nie wystarczało. Jego życie seksualne stało się ostatnio zawiłym problemem i dręczyło go do szaleństwa. Radził się lekarzy i psychoanalityków, ale rady ich nie rozwiewały trudności, a przecie chce i musi dotrzeć do jej sedna.

Jakże nam spieszno do rozwiązania wszystkich naszych zagadnień! Jak uporczywie szukamy odpowiedzi, wyjścia, środków zaradczych! Nigdy nie staramy się przyjrzeć danej sprawie czy trudności uważnie, a w podnieceniu i pośpiechu chwytamy się pierwszej lepszej odpowiedzi nieodmiennie przez własne pragnienia podyktowanej. Sami stwarzamy problem, a rozwiązania szukamy poza sobą. Goniąc za rozwiązaniem unikamy uważnego zbadania samego zagadnienia, właśnie o tą ucieczkę najczęściej nam idzie. Wówczas odpowiedź staje się najważniejsza, a nie pytanie. Ale odpowiedź nie jest czymś od pytania oddzielnym, rozwiązanie kryje się w samym zagadnieniu, nie gdzieś poza nim. A gdy odpowiedź oddzielamy od sedna problemu tworzymy nowe trudności i nowe powstają, pytania, np.: jak zrozumieć odpowiedź, jak ją rozwinąć, jak teoretyczne ujęcie zastosować w praktyce itd. A że uporczywe szukanie odpowiedzi jest oddalaniem się od samego zagadnienia, przeto gubimy się niebawem wśród własnych tworów - pojęć, przekonań, ideałów i przeżyć i oddajemy cześć tym "domorosłym bóstwom", a stąd popadamy w coraz większy zamęt i znużenie. Jest stosunkowo łatwo dojść do jakiegoś określonego wniosku, ale jest bardzo trudno zrozumieć całość zagadnienia; wymaga to zupełnie innego podejścia, w którym nie będzie się ukrywać nawet najlżejsza chęć uzyskania natychmiastowej odpowiedzi.

Nie można czatować na odpowiedź, trzeba być wolnym od tej chęci aby móc w pełni zrozumieć dane zagadnienie. Tylko ta wolność umożliwia łatwe skupienie uwagi, gdyż myśli nie rozpraszają wówczas żadne drugorzędne tematy. Dopóki jest w nas opór wobec jakiegoś problemu, dopóty nie jesteśmy w stanie ogarnąć go zrozumieniem, bowiem ten sprzeciw rozprasza uwagę. Zrozumienie może przyjść dopiero gdy nawiąże się kontakt i bezpośrednie obcowanie z daną sprawą, a te się nie ustalą póki jest w nas sprzeciw, protest, walka czy lęk, albo bierne poddanie się. Trzeba przede wszystkim ustalić nasz właściwy do danego problemu stosunek, jest to pierwszy krok ku zrozumieniu go; ale jak może taki stosunek zaistnieć jeśli nam chodzi o to, aby czym prędzej danej kwestii się pozbyć, wszak chęć znalezienia jak najszybszej odpowiedzi jest właśnie tym. Odpowiedni stosunek to bezpośrednie spokojne "obcowanie", a nie jest ono możliwe póki w nas trwa czynny lub bierny opór wobec problemu. Rodzaj naszego podejścia do zagadnienia jest ważniejszy od niego samego, gdyż nasze podejście je warunkuje i ono określa jego rozwiązanie i cel. Środki i cel nie są różne od naszego stosunku, a ten decyduje o losie zagadnienia. Czyli najważniejszym w tym wszystkim jest nasz stosunek, nasze podejście do rzeczy, gdyż zawarte w nim przesądy, lęki i oczekiwania nieuchronnie problem zabarwiają. Bezstronne, spokojne, - od wartościowania wolne - zdawanie sobie sprawy z rodzaju naszego podejścia stworzy żywy kontakt z zagadnieniem. Jest ono wytworem naszego "ja", więc przede wszystkim to "ja" musimy zrozumieć; "ja" i "mój problem" czy trudność, nie są to dwa różne, oddzielne od siebie procesy. Ja sam jestem problemem który zachodzi mi drogę.

Działania naszego "ja" są zastraszająco jednostajne; jakże są nudne, błahe, denerwujące, bezsensowne! Jego sprzeczne, wciąż ze sobą walczące pożądania, nadzieje, oczekiwania i żale, wszystkie jego zniechęcenia, jego zdobycze i majaki pochłaniają i niewolą nas, a przecie są nieważkie i beztreściowe, a wszystkie jego odruchy i działania wiodą do znużenia. Ciągle się wspina i ciągle zsuwa się w dół, wciąż za czymś goni i rozbija o przeszkody, wciąż zdobywa i wciąż traci, i wciąż usiłuje wyrwać się z tego męczącego kręgu małostek. Ucieka w zewnętrzną działalność, w rozkoszne złudzenia, w pijaństwo czy rozpustę, chwyta się książki, radia, studiów, sztuki, zabawy itd. Jego zdolność tworzenia złud jakże jest złożona a niewyczerpana! Te "domowego wyrobu" ułudy są przezeń ciągle tworzone, są to własne wyobrażenia ideałów, bałwochwalcze koncepcje o mistrzach, guru, zbawicielach, o przyszłości jako o środku do samo wywyższenia się, do ekspansji itd. A usiłując ujść od tej nużącej jednostajności nasze "ja" goni za wewnętrznymi i zewnętrznymi wrażeniami i wciąż się nimi podnieca. Zastępują one samowyrzeczenie i samozaparcie się i w tych środkach zastępczych zatraca się. I czasem mu się to nawet udaje, ale wkrótce zwiększa to tylko jego znużenie. Goni za tymi namiastkami, to za jedną, to za po drugą, a każda z nich stwarza nową, jej właściwą trudność, rozterkę, cierpienie.

Szukamy zapomnienia się wewnątrz i na zewnątrz: jedni zwracają się do religii, inni do pracy, czy jakiejś działalności. Ale nie ma sposobu na zapomnienia o swym "ja". Wewnętrzny czy zewnętrzny zgiełk może je przytłumić, ale za chwilę znów podnosi głowę, w innej ukazuje się postaci, odrębną przybiera maskę; gdyż to, co się stłumi grozi zawsze wybuchem i musi znaleźć ujście. Zapominanie się w zmysłowych rozkoszach czy w alkoholu, w studiach, czy w religii, więzi nas, i stajemy się uzależnieni od tych ucieczek, to od czego się uzależniamy urasta w zagadnienie. Jeśli spodziewamy się znaleźć oswobodzenie się od siebie, samo zapomnienie i szczęście w trunku, uwielbieniu, czy w mistrzu, to na czym polegamy, od czego się uzależniamy, zmienia się w trudność, w złożone zagadnienie. Uzależnianie się rodzi chęć posiadania, zawiść, lęk i wówczas ten lęk i jego przezwyciężenie stają się palącą troską.

W naszym poszukiwaniu zadowolenia i szczęścia wciąż stwarzamy różne problemy i trudności i wpadamy w ich sieci. Znajdujemy pewne zadowolenie w zapomnieniu się jakie nam daje życie seksualne, więc używamy go jako środka do osiągnięcia pożądanego stanu. Zadowolenie czy szczęście z pomocą czegoś, lub dzięki czemuś, nieuniknienie sprowadza udrękę i konflikty, gdyż środki stają się wówczas ważniejsze od samego celu; tj. szczęścia.

Jeśli piękno tego krzesła które stoi przede mną daje mi zadowolenie, tedy staje się ono ogromnie dla mnie ważne, chcę je ochraniać i bronić przed innymi, i w tym wysiłku i walce radość z jego piękna jaką na początku odczuwałem zatraca się i zapomina, zostaję po prostu sam ze zwykłym krzesłem. Samo w sobie krzesło ma niewielkie znaczenie, to ja nadałem mu ogromną wagę czyniąc zeń środek ku mojej radości. W tym wypadku środek zastępuje to, czego miał nam dostarczać, innymi słowy staje się namiastką przyjemności. Gdy środkiem do szczęścia jest dla mnie człowiek, tarcia, rozterki, cierpienie zwiększają się niepomiernie. Jeśli stosunek mój z człowiekiem opiera się na używaniu go ku czemuś, czyli na robieniu z niego narzędzia służącego moim celom, czyż może on wyjść poza najbardziej zewnętrzny i powierzchowny? poza taki który może istnieć pomiędzy tym, który używa czegoś, a używanym przedmiotem? Jeśli używam ciebie dla dostarczenia sobie przyjemności, czyż nawiązuję z  tobą prawdziwym jakikolwiek kontakt i żywy stosunek? Istotny stosunek to obcowanie z drugim człowiekiem, to "komunia" z nim, na różnych poziomach, w różnych psychologicznych sferach; a czyż istnieje prawdziwy kontakt i obcowanie gdy ja ciebie używam tylko jako narzędzia dla zaspokojenia mej przyjemności, lub tęsknoty do szczęścia? W takim używaniu ku czemuś drugiego człowieka czy nie kryje się raczej chęć wyodrębnienia się od niego, spodziewając się znaleźć w tym zadowolenie? I to oddzielanie się nazywam stosunkiem do niego; ale w istocie nie ma w tym żadnego z nim kontaktu, tym mniej obcowania. To obcowanie, aż do jednoczenia się - komunii wewnętrznej - może istnieć tylko wówczas gdy nie ma w nas ani odrobiny lęku, a tam gdzie jest używanie, czyli wyzyskiwanie drugiego człowieka, a więc i uzależnianie się od niego, tam zakrada się zawsze przejmujący strach i ból. Nic nie może istnieć w odosobnieniu, więc usiłowania naszego "ja" do wyodrębnienia się i oddzielenia, prowadzi tylko do jego zahamowań i jałowej udręki. Chcąc uciec od poczucia własnej niecałkowitości, szukamy wypełnienia siebie w ideach, poglądach, ludziach i rzeczach; i powracamy do punktu z któregoś my wyszli - uciekamy się do środków zastępczych, do namiastek.

Trudności i zawiłe problemy będą istnieć zawsze tam gdzie "ja" bierze górę; a na to aby sobie jasno uświadomić co jest, a co nie jest ruchem i wyrazem naszego "ja", potrzeba nieustannej czujności. Owa czujność nie jest wyćwiczoną uwagą, jest wszechstronną jasnością myśli, wolną od wyborów i wartościowań - czyli czystą świadomością. Wyrobiona uwaga tylko zasila nasze "ja", staje się znów namiastką i uzależnieniem się. Zaś jasna świadomość nie jest umyślnie wywoływana ani wyrobiona przez ćwiczenia i praktyki; jest to ogarnianie zagadnienia w jego całości, zarówno w powierzchniowej jak głębszej, ukrytej postaci. Chcąc aby się nam odsłoniły te głębsze pokłady trzeba zrozumieć wpierw widzialną, zewnętrzną stronę problemu; ale owo ukryte nie ujawni się zanim powierzchniowy umysł nie ucichnie i nie uspokoi się. Werbalizacja - rozpraszanie się w słowach - zdradza słabą i płytką umysłowość, a przeżycia które zawsze lubimy gromadzić, wciąż się powtarzają. Jasna świadomość nie jest sprawą postanowienia, ani woli. gdyż trzymanie się ustalonego wolą kierunku wywołuje opór i sprzyja wyłączności. Świadomość - wolna od wartościowania - to ciche obserwowanie tego co jest; a w tej bezstronnej cichości całokształt zagadnienia sam się przed nami rozwija i daje się wszech ogólnie i wszechstronnie zrozumieć.

Żadne zagadnienie nie może znaleźć rozwiązania jeśli rozpatrywać je będziemy tylko na jednym - jemu właściwym - poziomie i jest ono zjawiskiem wielce złożonym, więc trzeba ogarnąć rozumieniem całość jego procesu, wszystkie jego postacie i przemiany. Starać się rozwiązać problem tylko na jednym poziomie, czy to fizycznym czy psychologicznym, to zapraszać nowe zawiłości i udręki. By mógł w pełni się przed nami odsłonić, potrzeba jasnej świadomości, tej czujnej odbiorczości która ukazuje nam od razu całokształt danego procesu.

Miłość nie jest wrażeniem ani emocją. Wrażenia dają początek myślom poprzez symbole i słowa. Emocje i myśli zastępują miłość, zajmują w nas jej miejsce. Ale należą one do intelektu, podobnie jak żądze zmysłowe, które intelekt rozbudza i podtrzymuje wspomnieniami dawniej doznanych rozkoszy. Intelekt podnieca namiętności i popędy zmysłowe, wywołując w pamięci obrazy przeżytego i sam się nimi rozkoszując. Umysł składa się z rozmaitych, a sprzecznych pożądań, pragnień, zainteresowań, z całą im właściwą gamą wrażeń; te zderzają się ze sobą gdy jedno lub drugie zaczyna brać górę nad innymi, i tak się tworzy złożony, niepokojący problem. Jedne wrażenia są przyjemne inne przykre, a nasze "ja" trzyma się pierwszych uparcie i staje się ich niewolnikiem. Te więzy są źródłem nowych zagadnień i trudności, gdyż "ja" jest kłębkiem sprzecznych wrażeń. Unikanie wrażeń przykrych jest także niewolą, której towarzyszą specyficzne trudności i złudzenia. To umysł nasz, to "ja" jest twórcą tych niezliczonych problemów, toteż nie może ich nigdy rozwiązać. Ale miłość nie należy do sfery "ja", nie ma z intelektem nic wspólnego; gdy jednak intelekt zaczyna się wtrącać, rodzą się wrażenia, które lubi nazywać miłością. Tę oto "intelektualną miłość" można roztrząsać, myśleć, porównywać, ubierać w dowolne szaty. Umysł może się delektować obrazami doznanych w przeszłości, jak i przewidywanych w przyszłości rozkoszy, a tym samym podsycać żądzę, na jakimkolwiek poziomie.

Miłość nie może istnieć w polu działania intelektu. Umysł jest polem lęków i kalkulacji, zawiści i żądzy władzy, porównań i sprzeciwów, więc dla miłości nie ma tam miejsca. Zarówno zazdrość jak i pycha należą do intelektu, ale one - to nie miłość. Miłość i procesy intelektualne nie mają żadnego punktu stycznego więc nigdy nie mogą się spotkać. Gdzie wrażenia przeważają tam nie ma miejsca na miłość. Wówczas tylko ruchy myślowe wypełniają serce, a miłość staje się "niewiadomą", nieznanym za którym się tęskni, które się czci. Zostaje uznana za ideał, a w ideały się wierzy i ich się używa. I oto intelekt zapanowuje wszechwładnie, a miłość to już tylko słowo, wrażenie, mit. Można ją wówczas porównywać, mówić: "ja kocham więcej, ty kochasz mniej" itd. Prawdziwa miłość nie jest osobista, ani też bezosobista; miłość jest stanem bytu w którym wrażenie jako myśl nie istnieje.

hjdbienek : :