Najnowsze wpisy, strona 9


gru 20 2010 Piękne umysły - Drażliwa kwestia płci...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Clipy 
gru 19 2010 Emanuele Chiesa - Stay - ( Original Video...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
gru 19 2010 WIERZENIA
Komentarze: 0



Byliśmy wysoko w górach; a był to czas posuchy; przez wiele miesięcy nie było ani kropli deszczu, aż strumyki ucichły i powysychały. Sosny świeciły brązem, a niektóre całkiem uschły; ale wiatr wciąż w nich grał. Góry ciągnęły się pasmami, jedno za drugimi aż do widnokręgu. Większość zwierząt leśnych uszła w nieco chłodniejsze strony, ku lepszym pastwiskom i strefom łowów; pozostały tylko wiewiórki - a z większych ptaków sroki; było też trochę drobniejszego ptactwa, ale to nie odzywało się w dzień. Sucha sosna, wybielała w przeciągu wielu upalnych dni, była piękna nawet w swej śmierci, pełna siły, wdzięku i niesentymentalnego uroku; ziemia była twarda, ścieżyny kamieniste i pełne kurzu.

Niewiasta która nas przyszła odwiedzić mówiła iż należała do paru religijnych zrzeszeń, ale w końcu zatrzymała się przy jednym. Pracowała dla niego, propagowała jego idee, jeżdżąc niemal po całym świecie z wykładami. Opuściła rodzinę, wyrzekła się wygód i wielu innych miłych rzeczy dla dobra tej organizacji; przyjęła jej teorie, nauki, wskazania, szła za jej przywódcami; usiłowała medytować. Była wielce ceniona i szanowana zarówno przez członków, jak przez kierowników. A teraz - opowiadała dalej - słysząc co mówiłem o różnych ideologiach i organizacjach, o niebezpieczeństwie łudzenia się, oszukiwania siebie itp. wystąpiła z tego stowarzyszenia i porzuciła całąjego działalność. Już nie obchodziło ją zbawianie ludzkości; zajęła się swą nieliczną rodziną, jej trudnościami i kłopotami; zagadnienia szerszego świata niewiele ją dziś interesowały. Czuło się w niej pewną gorycz, choć na zewnątrz wyglądała na łagodną i wielkoduszną, gdyż - jak się wyrażała - życie jej zdawało się zmarnowane. Po tylu latach zapału i pracy, gdzież się dziś znajdowała? Co się z nią stało? Skąd to otępienie, smutek, ociężałość i wielkie znużenie? Czemu w tym wieku zajmowały ją jeszcze drobnostki?

Jakże łatwo niszczymy delikatną wrażliwość naszej natury! Ciągłe walki i tarcia, lęki, niepokoje, ucieczki, stępiają prędko myśl i pustoszą serce; sprytny a usłużny intelekt rychło podsuwa nam jakieś zastępcze wartości, zamiast czujnego reagowania na samo życie. Zajmują nas rozrywki, rodzina, polityka, wierzenia i Bogowie, a nie miłość i przejrzystość myśli. Jasność myśli zatraca się wśród różnych wierzeń i nagromadzonej wiedzy, a miłość wśród powierzchownych wrażeń. Czyż z wierzeń może się zrodzić myśl jasna i przenikliwa? Czy zamykające nas w swym ciasnym kręgu przekonania mogą sprowadzić rozumienie? Po co właściwie trzymamy się tak uporczywie pewnych wierzeń, czyż nie zaciemniają one tylko i tak przeładowanego różnymi pojęciami umysłu? Na to aby rozumieć to co jest nie potrzeba wcale określonych wierzeń, trzeba tylko patrzyć uważnie i widzieć jasno rzecz każdą, a to oznacza prosty, bezpośredni kontakt ze wszystkim co nas otacza, bez udziału pożądań ni pragnień. To one wnoszą zawsze zamęt, a wierzenia są tylko ich odmianą i przedłużeniem. Przejawy pragnień są złożone i nieuchwytne; gdy ich nie rozumiemy, wierzenia tylko wzmagają w nas konflikty, tarcia i antagonizmy. Przekonania nazywa się także wiarą, a wiara również jest schronieniem i przystanią dla pragnień.

Uważamy ideologie za bodźce do czynu. Dają nam one specyficzną siłę która płynie z ich wyłączności; a że większość z nas koniecznie chce coś robić, przeto wierzenia czy ideologie stają się dla nas nieodzowną potrzebą. Zdaje się nam iż nie mając określonych przekonań nie potrafimy działać, że to ideologie wskazują nam coś, dla czego warto pracować i żyć. Dla większości z nas życie nie ma żadnego sensu, poza tym, jaki mu nadają wierzenia i ideologie; więc przekonania nasze w tej czy innej dziedzinie stają się ważniejsze od samego życia. Jesteśmy pewni że powinniśmy żyć według wzoru jaki nam one przedstawiają; bez jakiegoś wzoru czy przykładu jakże byśmy mogli w ogóle działać? Więc podstawą naszych czynów stają się idee; czyn nasz wypływa z pojęć i wyobrażeń, przeto one nabierają stokroć większego znaczenia od samego czynu.

Czy to, co należy do dziedziny intelektu, choćby najwybitniejszego i najbardziej przenikliwego, może kiedykolwiek zrodzić taką pełnię czynu aby ten sprowadził zasadniczą przemianę całej naszej istoty, a co za tym idzie i radykalną przemianę społecznego ładu? Czy pojęcia i wyobrażenia prowadzą do całkowitości czynu? Wprawdzie idea może pobudzić do szeregu czynności, ale będzie to tylko działalność, a ta jest czymś zgoła innym aniżeli czyn. Działalność nas ogranicza - łapie nas jak w oka sieci - a gdy dla takiej lub innej przyczyny urywa się, czujemy się zupełnie zgubieni, a całe nasze życie traci sens i cel. Stajemy przed pustką. Świadomie lub nieświadomie czujemy niebezpieczeństwo tej pustki w sobie, więc idee i nieustające zajmowanie się jakąkolwiek działalnością nabierają ogromnego znaczenia. Staramy się zapełnić ową pustkę jakimś wierzeniem lub ideologią i jakakolwiek działalność staje się nieodzowna jak haszysz. Jesteśmy gotowi poświęcać się dla niej i wyrzekać się, znosić wszelkie niewygody, poddawać się różnym złudzeniom.

Działalność wynikająca z wierzeń i przekonań jest destrukcyjna, sieje zamęt wokoło; na razie może się zdawać sprawna i dobrze zorganizowana, więc i konstruktywna, ale w skutkach swych niesie zawsze walkę i udrękę. Każde wierzenie - religijne czy polityczne, - zaślepia, więc uniemożliwia nam zrozumienie człowieka, a bez tego rozumienia nie może istnieć prawdziwy czyn.

hjdbienek : :
gru 19 2010 Piękne umysły - Drażliwa kwestia płci...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
gru 18 2010 "JA"
Komentarze: 0


Naprzeciwko nas siedział człowiek wysoko usytuowany, posiadający dużą władzę; był tego w pełni świadom, wyrażały to wszystkie jego ruchy, gesty, spojrzenia, czuło się że ani na chwilę nie zapomina o swej ważności. Miał wysokie stanowisko w rządzie; a ludzie którzy go otaczali zwracali się doń z uniżonością, prawie służalczo. Mówił do kogoś podniesionym głosem, iż zajmowanie mu czasu jakimiś drobnymi urzędowymi sprawami jest zgoła niewłaściwe, a nawet oburzające. Narzekał gderliwie na robotę swoich podwładnych; a obecni zdawali się go słuchać z pewnym nerwowym napięciem.

Lecieliśmy wysoko - 18,000 stóp nad ziemia - ponad zwałami chmur; przez raz po raz otwierające się w nich dziury widniał błękit morza. A gdy obłoki jeszcze bardziej się rozsunęły, dostrzegało się góry pokryte śniegiem, wyspy i szerokie otwarte zatoki. Jakże dalekie i piękne wydawały się stąd samotne domy i małe wiosczyny! Rzeka rwała z gór ku morzu; płynęła przez duże miasto pełne kurzu i dymu, wody jej stawały się tu brudne i mętne, ale już nieco dalej, za miastem, były znów przejrzyste i jasno błyszczały w słońcu.

O parę foteli od nas siedział oficer w mundurze, a pierś jego zdobiły liczne wstążeczki i ordery. Był równie pewny siebie i swej wyższości jak ów wysoki urzędnik. Czuł swą przynależność do klasy odrębnej, a istniejącej na całym świecie.

Dlaczego chodzi nam tak bardzo o uznanie, o stwierdzanie ważności naszej osoby, o oznaki szacunku? Co jest przyczyną takiego snobizmu ? Czemu tak się uparcie trzymamy odrębności naszego imienia, stanowiska, zdobytych osiągnięć i majętności? Czy anonimowość jest poniżająca? Czy być nieznanym jest hańbą? Dlaczego szukamy usilnie towarzystwa ludzi sławnych i popularnych? Czemu nie znajdujemy zadowolenia po prostu w byciu sobą - tym czym jesteśmy? Czy to na tyle nas przeraża i zawstydza, że imię, stanowisko, tytuły i przeróżne dobra nabierają tak wielkiego znaczenia? Byłoby naprawdę ciekawe przekonać się jak silne jest w nas to pragnienie poklasku i uznania. W podnieceniu bitwy dokonuje się niezwykłych niemal niewiarogodnych czynów, które nam zyskują ludzki szacunek a nawet cześć; mianuje się bohaterem ludzi którzy zabijają swych bliźnich.

Dzięki sprytowi i poparciu, albo zdolnościom i wydajności pracy, człowiek się wspina po społecznej drabinie prawie do jej wierzchołka, ale ten nie jest dlań nigdy szczytem, gdyż w upojeniu powodzeniem pożąda coraz większych wyżyn. Interes, biuro, kraj - stają się niejako nami samymi, utożsamiamy się z nimi; wszak od nas zależą decyzje, w naszym ręku spoczywa władza. Zorganizowane religie rozdają również stanowiska i honory, i tam możemy się stać kimś ważnym, wpływowym i wyodrębnionym od innych. Podobnie się dzieje gdy zostajemy uczniem jakiegoś nauczyciela - Guru, mistrza, lub uczestniczymy w ich pracy. To również przydaje nam ważności, bowiem jesteśmy ich przedstawicielami, bierzemy udział w ich odpowiedzialności, mamy coś do rozdawania innym, którzy to przyjmują. Wprawdzie dajemy w imieniu naszych Guru, ale sami jesteśmy pośrednikami. Można przywdziać szatę mnicha lub wszystkiego się wyrzec prócz kawałka płótna na biodrze, ale to wciąż nasze "ja" się wyrzeka, "ja" czyni ten czy inny gest.

Więc tą czy inną drogą, w sposób subtelny czy jaskrawy, nasze "ja" jest żywione i zasilane. Pomijając wszelkie jego aspołeczne i szkodliwe działania, możemy spytać dlaczego nasze "ja" ma się w ogóle ciągle utwierdzać? Przecie znajdujemy się nieustannie w wirze przykrości i zmartwień, a przyjemności pojawiają się z rzadka, dlaczegóż więc nasze "ja" tak uparcie się trzyma wewnętrznych j zewnętrznych rozkoszy, czemu goni za tym, co nieuchronnie musi przynieść cierpienie i udrękę? Pożądanie jakiejś konkretnej działalności jako przeciwieństwa negacji i bierności, zmusza nas do ciągłych usiłowań aby czymś być; tylko dzięki tym wysiłkom czujemy że żyjemy, że życie nasze ma jakiś cel, a ufamy iż w miarę postępu potrafimy odrzucić wszystkie przyczyny tarć i udręczeń. Wydaje się nam że bylibyśmy niczym gdyby nasza działalność ustała, bylibyśmy wówczas straceni a życie nasze nie miałoby żadnego sensu; więc tkwimy nadal w tych tarciach, antagonizmach, chaosie. A jednocześnie czujemy że istnieje gdzieś jakaś "inność", coś wielkiego, tak zupełnie niepodobnego do nędzy naszego życia. l stąd rozterka i ciągła ze sobą walka.

Im wspanialsze formy na zewnętrz, na pokaz, tym większe wewnętrzne ubóstwo; ale oswobodzenia się od niego nie da nam szata mnicha, ani wyrzeczenie. Przyczyną tej wewnętrzne pustki jest nieustająca żądza stawania się czymś; ale jakkolwiek wielkie czynilibyśmy wysiłki tej pustki nie zdołamy wypełnić nigdy. Możemy od niej uciekać, w sposób prymitywny lub wielce wyrafinowany, ale jest ona z nami wciąż, równie nieodstępna jak nasz własny cień. Możemy odwracać się od tej pustki, nie chcieć w nią spojrzeć, a przecie ona ciągle i nieodmiennie trwa. Żadne wzbogacanie się. żadne wyrzeczenia - pozory, maski, jakie nasze "ja" przybiera - nie przysłonią nigdy tego wewnętrznego ubóstwa.

Przez wewnętrzne lub zewnętrzne działania nasze małe "ja" wciąż się stara wzbogacić, urosnąć, nazywając to zbieraniem doświadczeń, lub też inne nadając temu imiona, zależnie od chwilowej potrzeby lub upodobania. "Ja" nie znosi anonimowości, nie chce jej nigdy przyjąć; może przywdziać nową szatę, przybrać nowe imię, ale podstawą jego istnienia jest zawsze poczucie tożsamości. Proces ciągłego utożsamiania się, któremu ulegamy wszyscy - przeszkadza w zdawaniu sobie sprawy z naszej właściwej natury. Ten, wciąż narastający proces utożsamiania się rozbudowuje i utrwala nasze "ja" - a dzieje się to zarówno wówczas gdy coś popieramy, podtrzymujemy, jak i wtedy gdy czemuś się przeciwstawiamy; a takie działanie ogranicza nas i zamyka, nieraz nawet szerokim ale zawsze nieprzekraczalnym kręgiem. Każdy wysiłek naszego "ja" aby czymś być, a czymś innym nie być, jest oddalaniem się od tego, czym ono w istocie jest. Czymże jest to "ja" jeśli mu odebrać imię, poczucie własności, cechy, zamiłowania i antypatie, czymże ono jest? Czy po odebraniu tych wszystkich właściwości "ja" w ogóle by istniało? To strach naszego "ja" przed własną nicością rzuca nas w ciągłe działanie; ale w istocie nasze "ja" jest niczym, jest pustką.

Gdy nas stać na spojrzenie w tą pustkę bez zmrużenia oczu, na pozostanie sam na sam z tą pełnią bólu oddzielnością, strach znika i zachodzi zasadnicza, dogłębna przemiana. Jednak aby się ona mogła dokonać trzeba przeżyć tę nicość do dna, w czystym doznawaniu; a temu zazwyczaj przeszkadza obecność "obserwatora", doznającego. Podobnie jeśli pragniemy przeżyć tę pustkę aby ją przekroczyć, czyli wznieść się poza nią, czy ponad nią, czyste doznawanie nie może zaistnieć; bowiem w tym pragnieniu to samo nasze "ja" trwa nadal. Jeśli podmiot, doznający, świadomie coś przeżywa, nie jest to już stanem czystego doznawania. A właśnie czyste doznawanie tego co jest, bez chęci nazywania, analizowania itd. przynosi wolność od tego co jest.

hjdbienek : :
gru 14 2010 Piękne umysły - Drażliwa kwestia płci...
Komentarze: 1

hjdbienek : :
gru 13 2010 WRAŻLIWOŚĆ
Komentarze: 0


Był to piękny ogród, o szerokich trawnikach i wiekowych, cienistych drzewach; dom był przestronny i pełen powietrza, o dużych pokojach w harmonijnych proporcjach. Drzewa dawały schronienie wiewiórkom i czeredom ptaków, a do wodotrysku przylatywały różne - duże i małe, czasem pokazywały się nawet orły, ale przeważnie odwiedzały go wrony, wróble i hałaśliwe papużki. Dom i ogród były odosobnione i zaciszne; zamykał je wysoki biały mur; jakże miło było wewnątrz tego ogrodu! Nie dochodził tu z poza bramy hałas gościńca, ani odgłosy pobliskiej wioski, która rozciągała się opodal, na krańcach dużego miasta.

Wieś to była brudna, z otwartymi ściekami wzdłuż głównej wąskiej uliczki; chaty jej były kryte palmowym liściem, a u wejścia, przed każdym niemal progiem widniały dekoracyjne motywy, narysowane białymi liniami na ubitej ziemi. Na chodnikach i uliczkach bawiły się dzieci. Tkacze rozciągali właśnie, między dwoma drzewami, osnowę z długich barwnych nici, przygotowując ją do tkania, a grupa dzieci przyglądała się z zaciekawieniem ich robocie. Całość przedstawiała ciekawy widok. Gwarno tu było i wesoło, ale wcale nie pachnąco. Wieśniacy byli tylko co po kąpieli, ubrania mieli na sobie niewiele, gdyż klimat był gorący. Nad wieczorem niektórzy upijali się i byli wówczas hałaśliwi i brutalni.

Cienki mur odgradzał piękny ogród od pulsującej życiem wioski. Unikać brzydoty a szukać tylko piękna jest oznaką niewrażliwości. Podkreślanie przeciwieństw i zasilanie jednego z nich zacieśnia umysł i zamyka serce. Cnota nie jest bynajmniej odwrotnością czegoś, a jeśli nią jest przestaje być cnotą. Kto widzi piękno tej wioski, będzie również wrażliwy na ów zieleniejący, rozkwiecony ogród. Zazwyczaj jednak chcemy widzieć tylko piękno, a odwracamy się od brzydoty. Ale takie oddzielanie się rodzi twardość i niewrażliwość, a wcale nie rozwija w nas zmysłu piękna. Piękno i dobro nie przebywa w ogrodzie, z dala od wioski, ukrywa się ono w prawdziwej wrażliwości oddźwiękającej żywo na jedno i drugie.

Odsuwać się od czegoś lub z czymś się jednoczyć wiedzie do ciasnoty, która niweczy wszelką wrażliwość. Ale tej nie da się pielęgnować i rozwijać myślą; intelekt bowiem umie tylko dzielić i narzucać. Istnieje zarówno złe, jak i dobre, ale gonić za jednym, a oddzielać się od długiego, nie budzi owej wrażliwości, która jest nieodzowna aby Prawda mogła się objawić.

Rzeczywiste nie jest odwrotnością ułudy, a Prawda odwrotnością fałszu; a gdy staramy się do niej zbliżyć jako do przeciwieństwa, nie ukaże się nam nigdy. Rzeczywiste może się odsłonić tylko gdy wszystkie przeciwieństwa znikną. W procesie potępiania lub wychwalania tai się zawsze przeciwieństwo, konflikt odwrotności, który musi wytwarzać dalsze tarcia i rozterki Ale gdy podchodzimy do zjawisk beznamiętnie, nie emocjonalnie, gdy nie odpychamy ich ani usprawiedliwiamy, wówczas nie wywołujemy żadnych sprzeczności ni konfliktów. Zjawiska i fakty same w sobie nie zawierają sprzeczności, nabierają ich dopiero gdy przyjmujemy je z lubością albo z niechęcią i sprzeciwem. Taki emocjonalny stosunek wznosi mury niewrażliwości i niweczy czyn. Jeśli np. wolimy przebywać w ogrodzie, kryje się w tym opór wzglądem wsi; a gdzie jest opór tam nie zrodzi się bezpośredni czyn ani w ogrodzie ani w stosunku do wioski. Wprawdzie może zaistnieć działalność, ale nie czyn, a to są dwie rzeczy różne. Działalność wypływa zawsze z pojęć i wyobrażeń, a czyn jest od nich wolny. Pojęcia i wyobrażenia mają swe przeciwieństwa; wszelki ruch w obrębie dwójni przeciwieństw jest tylko działalnością, jakkolwiek byśmy ją rozbudowywali czy modyfikowali.

Działalność nie jest nigdy wyzwalająca. Jest ona uwarunkowana przeszłością, rozciąga się też w przyszłość; a czyn jest od obu niezależny. Czyn zachodzi zawsze w "teraz" i dlatego jest bezpośredni. Wszelkie reformy to działalność, a nie czyn; to, co jest ulepszane wymaga wkrótce dalszych ulepszeń. Reformowanie jest antytezą prawdziwego czynu; jest "re-akcją" tzn. ruchem powstającym tylko w przeciwieństwie do czegoś. A czyn staje się bezpośrednio, z godziny na godzinę i od chwili do chwili, i, o dziwo, nie zawiera w sobie sprzeczności. Działanie zaś, choć może się nam zdawać że nie załamuje się nigdzie, ma ich wiele. Działalność rewolucyjna jest pełna zagadkowych sprzeczności, więc w istocie nigdy nie oswobadza. Starcia, wartościowania i wybory - stawanie po jednej lub po drugiej stronie - nie są nigdy czynnikiem wyzwalającym. Gdzie zachodzi wybór, tam ma miejsce działanie a nie czyn; bowiem wyborem rządzą pojęcia i wyobrażenia więc czynniki intelektualne; intelekt może wyrażać się w działaniu, ale nie wie czym jest czyn.

Prawdziwy czyn wypływa z zupełnie innych źródeł.

Księżyc podniósł się właśnie nad wioską, a w ogrodzie pogłębiały się cienie.

hjdbienek : :
gru 12 2010 SZUKANIE PRAWDY
Komentarze: 0


Przyjechał z bardzo daleka, przebył tysiące mil statkiem i samolotem. Znał tylko swój język i z największą trudnością przystosowywał się do naszego, jakże trudnego otoczenia. Był zupełnie nieprzyzwyczajony do tutejszego klimatu i rodzaju odżywiania, gdyż urodził się i wychował w klimacie górskim, a wilgotne gorąco męczyło go niepomiernie. Był to człowiek oczytany, a nawet pod pewnym względem uczony, sam również pisywał. Zdawał się dobrze znać filozofię zarówno Wschodu jak Zachodu; był rzymskim katolikiem, nie odpowiadało mu to jednak; trawiło go od dawna niezadowolenie, ale pozostawał w tym wszystkim przez wzgląd na rodzinę. Małżeństwo jego mogło być uważane za szczęśliwe, kochał też dwoje swoich dzieci. Były teraz na wyższych uczelniach, w tym odległym kraju, i wróżono im piękną przyszłość. Ale w nim niezadowolenie ze swego życia i czynów wzrastało stale przez ostatnie lata, aż parę miesięcy temu doszło do gwałtownego kryzysu. Opuścił rodzinę - zabezpieczywszy wpierw żonę i dzieci - i oto jest tutaj; ma dość środków na skromne utrzymanie, a przyjechał by szukać Boga. Twierdził iż jest pod każdym względem zrównoważony, a cel swój widzi jasno.

O zrównoważeniu nie mogą sadzić ludzie pełni zahamowań, ani też ci, którym się dobrze powodzi. Może właśnie ci ostatni w ogóle nie są w równowadze; zaś ci którym się źle powodzi staja się cyniczni i rozgoryczeni albo znajdują ucieczkę w jakiejś, własną wyobraźnią stworzonej ułudzie. O zrównoważeniu nie mogą też decydować specjaliści od psychoanalizy; bo przystosowanie się do przyjętych norm niekoniecznie ma dowodzić zrównoważenia. Może właśnie te przyjęte dziś normy są wytworem cywilizacji pozbawionej równowagi. Społeczeństwo chciwe i zaborcze, te swymi schematami i normami postępowania nie jest zrównoważone, bez względu na to czy jest rządzone przez lewicę czy prawicę, czy środki wyzysku skupiają się w ręku państwa, czy obywateli. Równowagą jest brak chciwości i zaborczego zdobywania. Ale pojęcia zrównoważenia czy niezrównoważenia należą do dziedziny myśli, więc nie mogą być sprawdzianem. Wszak sama myśl pełna uwarunkowanych reakcji, zasad i osądów nie jest ścisła, nie odpowiada prawdzie. Prawda nie jest pojęciem ani wnioskiem.

Czy można znaleźć Boga szukając Go? Czy w ogóle można szukać niepoznawalnego? Wszak chcąc coś znaleźć trzeba wiedzieć czego się szuka. A jeśli szukamy z postanowieniem znalezienia, to, co znajdziemy będzie tylko projekcją nas samych, będzie tym, czego pożądamy; a wytwór pragnienia nie jest Prawdą. Szukać Prawdy to jej zaprzeczać. Prawda nie ma stałego przybytku, żadna nie prowadzi do niej droga, żaden przewodnik; a słowo "prawda" nie jest nią samą. Czy znajduje się ona tu, a nie tam? Czy właśnie ten człowiek może nam ją wskazać, a nie tamten ? Czy w ogóle może istnieć jakiś do niej przewodnik ? Gdy Prawdy chcemy świadomie szukać, to, co znajdziemy będzie jeno wytworem niewiedzy, bo samo jej poszukiwanie rodzi się z niewiedzy. Nie można rozglądać się za Prawdą, ani szukać Rzeczywistego, trzeba przestać żyć w naszym "ja", aby Prawda mogła się nam ukazać.

"Czyż naprawdę nie mogę znaleźć tego, co jest niewysłowione ? Przyjechałem tu, bo się w tym kraju głębiej odczuwa tęsknotę do Prawdy; a fizycznie jest się o wiele swobodniejszym, nie potrzeba mieć tylu rzeczy, wpływ własności nie narzuca się nam tak silnie jak gdzie indziej. Chęć ujścia od tego ciężaru jest przecie jedną z przyczyn wstępowania do klasztoru; ale jest w tym również dużo z psychologicznego eskapizmu, a że ja wcale nie pragnę uciekać w zorganizowane osamotnienie, przeto jestem tutaj, i żyjąc własnym życiem, chcę znaleźć to, co jest niewysłowione. Czy jestem zdolny je znaleźć?”

Czyż jest to kwestia zdolności? Czy zdolność do czegoś nie oznacza również przyjęcia pewnej metody działania, pewnej z góry określonej drogi, wymagającej ciągłego dostosowywania się? Zadając to pytanie czy nie myślisz jednocześnie: "Czy ja, zwykła jednostka ludzka, mogę posiadać dostateczne dane by zdobyć to, czego pragnę?" Wszak w tym pytaniu kryje się niedomówione przypuszczenie iż tylko wyjątkowi ludzie mogą znaleźć Prawdę, a nie zwykły szary człowiek. Czyż Prawda daje się poznać tylko nielicznym niezwykle inteligentnym jednostkom? Dlaczego pytamy czyśmy zdolni ją, znaleźć? Czy nie dlatego że mamy przed oczami wzór, przykład kogoś kto Prawdę ponoć odkrył i zapatrzeni w ten wzór - w naszym mniemaniu o wiele od nas wyższy - odczuwamy niepewność i niepokój? Ów przykład nabiera więc ogromnego znaczenia, i powstaje współzawodnictwo pomiędzy nami a owym "ideałem": my również chcemy być zwycięzcami w wyścigu. Czy aby pytanie: "czy jestem zdolny?" nie wynika ze świadomego lub nieświadomego porównywania siebie - takim jakim jestem - z przypuszczanym poziomem owego ideału?

Dlaczego porównujemy siebie z ideałem ? Czy jakiekolwiek porównywanie zbliża nas do rozumienia? Czy ideał jest czymś od nas różnym? Czy nie jest on naszym własnym dziełem, wytworem "domowego wyrobu", przez nas samych, wyobraźnią stworzonym? A stąd przeszkody w rozumieniu siebie takimi, jakimi naprawdę w tej chwili jesteśmy ? Czy porównywanie nie jest uchylaniem się od badania i rozumienia siebie? Istnieje wiele odmian i sposobów uciekania od siebie, a porównywanie jest jednym z nich. Szukanie tzw. Rzeczywistego, zanim nie zdobędziemy samopoznania jest również ucieczką od siebie. Dopóki nie zrozumiemy siebie, Bóg którego szukamy będzie bogiem złudnym, a wszelkie ułudy sprowadzają nieuniknione rozterki i cierpienie. Bez samopoznania nie może istnieć prawdziwa - tj. z prawdą zgodna - myśl, a bez niej cała wiedza jest jeno niewiedzą, ciemnotą, prowadzącą do zamętu i spustoszenia. Ale samopoznanie nie jest ostatecznym celem, jest ono tylko jednym ważkim wylotem na bezgraniczne i niewymierne.

"Czy samopoznanie nie jest ogromnie trudne do zdobycia? Czy nie zabiera bardzo dużo czasu?"

Sama myśl że poznanie siebie jest tak trudne do osiągnięcia, stanowi największą przeszkodę. Nie przypuszczajmy iż jest ono trudne, ani że zajmie dużo czasu, nie określajmy z góry czym jest, a czym nie jest. Zacznijmy. Odkrywa się siebie w działaniu, w naszym stosunku do zdarzeń i ludzi; a każdy czyn jest do czegoś stosunkiem. Samopoznania nie zdobywa się przez odosabnianie się ani oddalanie od życia; cofanie się od kontaktów z tym, co nas otacza, to śmierć. Śmierć jest ostateczną formą sprzeciwu, negacji, opierania się życiu. Opór przejawiający się jako stłumienie, podstawianie jednego za drugie - czyli uciekanie się do namiastek - albo jako sublimacja, uwznioślanie w jakiejkolwiek formie, jest przeszkodą w wyrażaniu się, a więc i swobodnym płynięciu samopoznania. Ale odkryć ten opór, to cofanie się - można tylko obserwując siebie w czynie, w stosunku naszym do rzeczy i ludzi. Opór - czynny lub bierny - wyrażający się w porównywaniu, usprawiedliwianiu, potępianiu, czy też utożsamianiu się, jest i sprzeciwianiem się i zaprzeczaniem temu co jest.

W tym co jest zawiera się prawda rzeczy każdej. Świadomość jej obecności - bez chęci wyboru ni wartościowania - jest odsłanianiem jej i rozwijaniem. A to odsłanianie i rozchylenie się Prawdy jest początkiem mądrości. A mądrość jest nieodzowna by to, co jest niewiadome i bezgraniczne, mogło się objawić.

hjdbienek : :
gru 08 2010 MIŁOŚĆ W STOSUNKACH WZAJEMNYCH
Komentarze: 0


Droga biegła niedaleko osiedla, wznosiła się na wzgórze skąd widziało się różne zabudowania, krowy z cielętami, kury, kurczęta, konie i wszelki rolny sprzęt. Droga to była przemiła; wiodła przez gęsty las, nieraz przebiegały nią sarny i inne leśne zwierzęta, zostawiając w miękkiej glinie ślady swych kroków. Gdy było cicho dobiegały tu śmiechy i głosy z osiedla, dźwięki muzyki radiowej niosły się z wiatrem daleko. Ferma była zasobna i dobrze utrzymana. Nieraz słyszało się gniewne, podniesione głosy, po czym gwar dziecinny przycichał. Z poza gąszczu drzew dolatywała pieśń, ale podniesione głosy przygłuszały je. Z domu wyszła kobieta; trzasnąwszy drzwiami skierowała się do opłotków obórki, gdzie poczęła nagle okładać krowę kijem. Głuchy, a przecie donośny odgłos uderzeń dobiegał aż do nas, na wzgórze.

Jakże łatwo jest zniszczyć to, co kochamy! Jak prędko powstają pomiędzy nami przegrody, jedno słowo, gest, uśmiech - wystarczą. Cień może paść z przyczyn nastroju, złego zdrowia, czy pożądania; i to, co było świetlane, staje się smutne i uciążliwe. Zużywamy się z biegiem czasu, i stosunek wpierw żywy i jasny zmienia się w nużący i skomplikowany. Przez nieustanne tarcia, zawiedzione nadzieje i rozczarowania, to, co było proste i piękne, staje się ciężkie i bolesne. Stosunki z ludźmi są rzeczą złożoną i trudną; niewielu wychodzi z nich obronną ręką, bez blizn. Chcielibyśmy aby były trwałe, niezawodne, jakby statyczne, a one są w ciągłym ruchu, są procesem który trzeba wszechstronnie zrozumieć, a nie dostosowywać do jakichś wewnętrznych wzorów lub konwencjonalnych zwyczajów.

Na poddawaniu się i przystosowywaniu opiera się cała budowa społeczna; a rutyna i konwencjonalizm tego traci swą wagę i wpływ tylko tam, gdzie jest miłość. Miłość w stosunkach wzajemnych jest oczyszczająca, gdy możemy w nich odkrywać własne reakcje i odruchy naszego "ja". A jeśli stosunki nasze z ludźmi nie prowadzą do takich odkryć i odsłaniania siebie, mają niewielką dla nas wartość.

Ale jakże my się tych odkryć boimy i samoobrona ta przybiera różne formy: narzucania lub poddawania się, lęku lub oczekiwania, zazdrości lub nadziei, czy też biernej zgody, itd. itd. Ale na nieszczęście nie umiemy kochać; a jeśli nawet kochamy ograniczamy to uczucie, wtłaczamy je w określone formy i wyobrażenia, nie dajemy pełnej swobody miłości.

Kochamy mózgiem, nie sercem. Intelekt może się zmieniać i dopasowywać, ale nie miłość. Intelekt może stać się nieprzystępny i niewrażliwy na cierpienie, ale miłość tego nie zdoła; intelekt potrafił zawsze wycofać się i zabezpieczyć; może być wyłączny, zaborczy, osobisty, lub bezosobisty. A miłości nie można do niczego przystosować, nie da się jej zamknąć w żadne opłotki i niczym zabezpieczyć. Smutek naszego życia polega na tym że nazywamy miłością to, co właściwie należy do intelektu. Przepełniamy serce tym, co pochodzi z dziedziny myśli więc serca nasze są wciąż puste i głodne.

To intelekt rodzi zaborczość i zazdrość, to on chwyta, trzyma, zagarnia, i on też niszczy i pustoszy. Życiem naszym rządzą intelekt i nerwy. Pragniemy wciąż aby nas kochano; a nie znamy miłości która niczego nie żąda; dajemy tylko po to, aby coś w zamian otrzymać, a to jest hojnością typowo intelektualną, nic z sercem nie mającą wspólnego. Myśl wciąż szuka pewności i zabezpieczenia się, a czyż można upewnić się myślą w miłości? Czy może intelekt, którego podłożem jest pamięć, jest czas, pochwycić miłość która jest sama w sobie wiecznością?

Ale nawet miłość serca ma swe niebezpieczeństwa; jakżeśmy zacieśnili i zdeprawowali nasze uczucia, iż serca nasze są dziś jakby stracone, pełne wahań i niepewności. I właśnie to czyni nasze życie tak ciężkim, trudnym i męczącym. Raz się nam zdaje że kochamy, a za chwilę już się to ulatnia. Czujemy przypływ jakiejś wielkiej, ponad myślowej, nieuchwytnej mocy, płynącej z jakichś niezgłębionych źródeł, a za chwilę znów intelekt się wkrada i niweczy tę moc; bo w owych starciach wewnętrznych zdaje się on być zawsze zwycięzcą. Ani sprytny, przebiegły Mental ani pełne wahań i niepewności serce nie mogą, rozstrzygnąć tej walki. I nie ma środków ani sposobów aby położyć jej kres. Samo szukanie sposobów wyjścia z niej jest jednym więcej usiłowaniem intelektu - naszego "ja" - aby zagarnąć władzę, usunąć rozterki, aby zdobyć spokój i zatrzymać miłość, gwoli stania się czymś samemu.

Najtrudniej nam zrozumieć że nie istnieją żadne sposoby ni środki by przywołać miłość gdy pożąda jej nasze "ja". Gdy dogłębnie zrozumiemy tę prawdę, wówczas zaświta możliwość przyjęcia czegoś, co nie jest z tego świata. A bez tego czegoś nie może zaistnieć trwała radość w stosunkach ludzkich, choćbyśmy się o to jak najusilniej starali.

Jeśli np. ku tobie zejdzie to błogosławione tchnienie, a na mnie ono nie wpłynie, konflikt pomiędzy nami będzie nieunikniony; może ty go nie odczujesz, ale we mnie na pewno wywoła to rozterkę i sprawi iż w bólu moim i smutku odejdę od ciebie. Ból jest równie wyłączny jak szczęście, i dopóki nie zrodzi się między nami miłość, która nie jest naszym własnym tworem, stosunki nasze będą bolesne i trudne. A gdy przyjdzie błogosławieństwo tej miłości, będziesz mnie kochał bez względu na to, jakim jestem, bo miłość twa będzie wówczas zupełnie niezależna od mego postępowania.

Cokolwiek by sobie intelekt wyobrażał, faktem jest iż ty i ja jesteśmy oddzielni, wprawdzie wiele może nas łączyć, ale istotne zjednoczenie nie od ciebie zależy, możliwość jego jest we mnie. Nie dokona się ono nigdy przy pomocy myśli, może przyjść gdy myśl ucichnie, bo doszła do swych ostatnich rubieży. I tylko wtedy stosunki nasze będą wolne od bólu.

hjdbienek : :
Clipy 
gru 08 2010 chill out
Komentarze: 0

hjdbienek : :