Kategoria

Homo Sapiens, strona 75


lis 27 2008 BEZ-OBRONNOŚĆ
Komentarze: 0

Być bez-obronnym to żyć, cofać się i zamykać to zamierać. Huragan zniszczył zbiory, woda morska rozlała się po polach. Pociąg wlókł się powoli, a po obu stronach toru widniały czubki drzew, domy bez dachów i opustoszałe pola Burza zniszczyła wiele żywych stworzeń, wyrządziła dużo szkód na wiele mil wokoło; naga ziemia patrzyła otwartym okiem w niebo. Nigdy nie jesteśmy prawdziwie sami; otaczają nas wciąż ludzie i cały tłum własnych myśli, patrzymy na wszystko poprzez ich zasłonę, nawet wówczas gdy jesteśmy z dala od ludzi. Nie ma ani chwili, albo są one niezmiernie rzadkie, gdy znika myśl. Nie wiemy naprawdę co znaczy być samym, wolnym od wszelkich asocjacji, od wszystkich obrazów i słów. Czujemy się nieraz osamotnieni, ale nie wiemy czym jest istotna samotność. Ból osamotnienia ciąży sercu, a umysł przysłania go lękiem. Owo głębokie odosobnienie jest jak mroczny cień towarzyszący naszemu życiu. Robimy wszystko co się da aby od niego uciec, ale ów cień wciąż idzie za nami i nigdy nie jesteśmy odeń wolni. Odosobnienie jest jakby przyjętą metodą naszego życia; niezmiernie rzadko jednoczymy się z kimś, bowiem sami w sobie jesteśmy rozdarci, skłóceni, w rozterce. Nikt z nas nie ma w sobie pełni i całkowitości, a jednoczenie się z innymi jest możliwe tylko gdy człowiek jest w sobie wewnętrznie scalony i jednolity. Obawiamy się samotności, gdyż pozostanie sam na sam ze sobą zmusza nas niejako do spojrzenia we własną płytkość i ubóstwo; a przecie właśnie prawdziwa samotność może uzdrowić ową wciąż pogłębiającą się ranę osamotnienia. Iść zupełnie samemu, bez narzucających się i zawadzających myśli, bez pożądań i pragnień, to przekroczyć granice umysłu; bo to on wyosabnia nas, oddziela i uniemożliwia wszelkie jednoczenie się z czymś poza nami. Nie da się scalić umysłu, nie można uczynić go jednolitym, bowiem sam wysiłek ku temu jest odosabniającym procesem, jest częścią osamotnienia, którego nie można niczym przysłonić. Umysł jest wytworem wielości; a to, co składa się z części nie może być nigdy scalone i samoistne. Samotność, jednolitość, nie jest wytworem ani rezultatem myśli. Dopiero gdy myśl całkowicie ucicha może zaistnieć lot jednego w Jedno. Dom znajdował się nieco z dala od drogi, otaczał go przepych kwiatów. Był świeży ranek, a niebo świeciło mocnym błękitem; poranne słońce było miłe, a w zacienionym, nieco w dole położonym ogrodzie nie słyszało się ulicznego gwaru, ani nawoływań sprzedawców i odgłosów kopyt końskich na bruku; cały ten hałas zdawał się bardzo daleki. Koza o małym ruchliwym ogonku, wdarła się do ogrodu i zabierała się już do kwiatów gdy nadszedł ogrodnik by ją wypędzić. Mówiła iż czuje wielki niepokój, a niespokojną być nie chce; chciałaby uniknąć tych przykrych stanów niepokoju i niepewności. Dlaczego tak się obawia wytrącającego z równowagi niepokoju? Co pani rozumie mówiąc "niepokój"? I dlaczego jest taki przed nim lęk? "Chcę być w ciszy, chcę aby mnie pozostawiono w spokoju. Nawet Wy budzicie we mnie niepokój. Choć widziałam Was dopiero parę razy, ciąży mi obawa że zakłócicie mój spokój. Chcę zrozumieć czemu jest we mnie ten strach przed wewnętrzną niepewnością. Pragnę być w ciszy, w pokoju ze sobą, a tymczasem wciąż nie jedno to drugie ten mój spokój narusza. Do niedawna udawało mi się, mniej lub bardziej, utrzymać ten spokój ze sobą, ale oto ktoś z przyjaciół wziął mnie na któryś z waszych wykładów, i czuję się teraz zupełnie wytrącona z równowagi. Sadziłam ze wzmocnicie mnie w moim spokoju, a tymczasem rozbiliście go niemal doszczętnie. Nie chciałam tu przyjść, bo wiedziałam że będę wyglądać na głupią, a jednak przyszłam." Dlaczego tak bardzo pani chodzi aby być w spokoju! Dlaczego robi pani z tego tak ważną sprawę? Wszak usilna chęć równowagi staje się sama w sobie konfliktem, czyż nie? Czy mogę spytać o co właściwie pani chodzi? Jeśli pani tak bardzo zależy na odosobnieniu, spokoju i ciszy, dlaczegoż pani pozwala aby ją cokolwiek wstrząsało? Wszak można z łatwością pozamykać drzwi i okna naszej istoty, odciąć się od wszystkiego i żyć w takim odosobnieniu jak w pustelni. Większość ludzi właśnie tego pragnie. Niektórzy kultywują świadomie takie izolowanie się; inni przez swe pożądania , myśli i czyny, zarówno oczywiste jak ukryte, sprowadzają takie odosobnienie i odłączają się od wszystkich. Ludzie szczerzy stają się dumni ze swych cnót i ideałów, które w istocie stanowią tylko ich samoobronę; a lekkomyślni bywają pchnięci w odosobnienie jakby bez ich woli, przez ciśnienia ekonomiczne, lub wpływy społeczne. Większość z nas wciąż usiłuje otoczyć się murem ochronnym, aby nas nic nie mogło dotknąć, ale na nieszczęście zawsze się w nim znajdzie jakąś szpara przez którą wciska się życie. "Na ogół udawało mi się odeprzeć wiele niepokojów, ale przez ostatnich parę tygodni, dzięki Wam, byłam bardziej niż kiedykolwiek . wytrącona z równowagi. Powiedzcie mi, proszę, dlaczego jestem tak niespokojna, co jest tego przyczyną?" Dlaczego chce pani poznać przyczynę? Oczywiście w nadziei iż poznanie jej dopomoże do pozbycia się jej skutków. W istocie wcale pani nie chodzi o poznanie przyczyny, a tylko o uniknięcie niepokoju. "Ach, ja chcę tylko aby mi dano święty spokój! Chcę być sama i w ciszy, więc czemu mnie wciąż coś wytraca z równowagi?" Odosobnienie było samoobroną, czyż nie? I właściwie chodzi pani o znalezienie sposobu zamknięcia wszystkich wylotów, a wcale nie o odkrycie jak można żyć bez lęku i bez uzależniania się. Z tego co pani powiedziała, jak i co pozostało niedopowiedziane, wynika jasno że usiłowała pani zabezpieczyć się przed wszelkim wewnętrznym niepokojem; usunęła się pani od wszelkich stosunków z ludźmi które mogłyby sprowadzić cierpienie. Na ogół doskonale się pani udało unikać wszelkich wstrząsów i żyć poza zamkniętymi drzwiami i oknami. Niektórym ludziom to się rzeczywiście udaje; ale jeśli posunąć to dość daleko kończy się w domu wariatów. A innym się to nie udaje, ci wpadają w cynizm i rozgoryczenie; jeszcze inni bogacą się umyślnie nabywając wiedzę lub dobra materialne, i te stają się ich samoobroną. Większość ludzi, nie wyłączając tzw. religijnych, pragnie stałego, niezamąconego spokoju, stanu w którym by ustały wszelkie rozterki i tarcia. Z drugiej strony istnieją ludzie którzy sławią walkę, jako jedyny prawdziwy wyraz życia, dla tych walka staje się ich tarczą obronną przed życiem. Czyż można kiedykolwiek, osiągnąć spokój chroniąc się poza mury własnych leków i nadziei? Przez całe życie cofała się pani i zasłaniała chcąc czuć się bezpieczną w obrębie bardzo ograniczonych stosunków z ludami, i to takich w których pani mogła górować i nimi rządzić. Czyż nie jest to sednem pani zagadnienia? Ponieważ pani się uzależnia, przeto rodzi się chęć zapanowania nad tym, co panią uzależnia. Obawia się pani i unika wszelkich stosunków w których nie może pani być czynnikiem kierowniczym; czyż tak nie jest? "Jest to brutalne sformułowanie, ale chyba słuszne." Gdyby pani mogła opanować przyczynę obecnego niepokoju nastał by spokój; ale że się to nie udaje, więc panią to korci. Wszyscy chcemy opanować to, czego nie możemy zrozumieć; pragniemy posiąść, lub być posiadanym, gdy boimy się siebie. Niepewność w sobie rodzi uczucie wyższości, wyodrębniania się i wyłączania. Czy mogę spytać czego się pani tak obawia? Czy boi się pani pozostać samą, wykluczoną z czegoś, czy też pchnięcia w stan niepewności? "Widzicie, całe życie żyłam dla innych, albo sama w to wierzyłam; wyznawałam pewien ideał, i wciąż mnie chwalono za sprawność w pracy którą uważa się za dobrą; prowadziłam życie samozaparcia się, bez domu, bez rodziny, bez żadnego zabezpieczenia. Siostry moje dobrze powychodziły za mąż, są dziś znane i poważane w towarzystwie; bracia zajmują wyższe państwowe stanowiska. Gdy ich odwiedzam wydaje mi się że zmarnowałam życie. Ogarnia mnie rozgoryczenie i żal za tym, czego sobie odmawiałam. Straciłam wszelkie zamiłowanie do mojej pracy, nie daje mi już żadnego zadowolenia, przekazałam ją innym. Odwróciłam się od tego wszystkiego. Jak słusznie zauważyliście stwardniałam w samoobronie. Mój młodszy brat, który nie jest dobrze sytuowany i uważa siebie za szukającego Boga, stał się dziś moją jedyną ostoją. Starałam się jakoś zabezpieczyć się wewnętrznie, ale była to długa i żmudna walka. Właśnie ten młodszy brat przyprowadził mnie na jeden z waszych wykładów; i mój, z takim trudem wznoszony gmach, zaczął chwiać się i walić. Ach, gdybymż była nigdy was nie usłyszała! A teraz nie zdołam już się odbudować, nie byłabym w stanie przejść raz jeszcze tej męki. Nie macie pojęcia czym dla mnie było widzieć mych braci i siostry na wysokich stanowiskach, bogatych, wpływowych, poważanych. Ale nie będę się teraz nad tym rozwodzić. Odeszłam od nich i rzadko się widujemy. Jak powiedzieliście, zrywałam powoli wszystkie stosunki prócz zaledwie paru; ale na moje nieszczęście przyjechaliście do naszego miasta, i teraz znów wszystko ożyło, dawne rany się pootwierały, cały ból się odnowił. I cóż mam teraz począć?" Im więcej się bronimy, tym bardziej się wzmagają naciski których chcemy uniknąć; im więcej dbamy o zabezpieczenie się, tym ono bardziej się wymyka; im goręcej pragniemy spokoju, tym większą staje się nasza rozterka; im więcej żądamy, tym mniej jest nam dane. Robiła pani wszystko co się dało aby uodpornić się na wszelkie wstrząsy i ciosy; stała się pani wewnętrznie niedostępna dla wszystkich, a wyjątkiem paru ludzi, zamknęła pani szczelnie drzwi przed życiem. Jest to powolne samobójstwo. Spytajmy czemu pani to wszystko robiła? Czy zadała pani sobie kiedy to pytanie? Czy nie chce się pani dowiedzieć? Przyszła pani tutaj, albo aby znaleźć sposób jeszcze dokładniejszego zamknięcia wszystkich drzwi, albo aby odkryć czy i jak można być otwartą i bezobronną wobec życia. O które z tych dwóch pani chodzi, ale nie jako rozumowy wybór, a proste, bezpośrednie życzenie? "Widzę teraz że nie jest możliwe zamkniecie wszystkich wokół siebie drzwi, gdyż zawsze jakaś szpara zostanie. Rozumiem teraz że wszystko co robiłam było dyktowane ukrytą przyczyną, którą był mój własny lęk niepewności; on to tkwił u podłoża zarówno uzależniania się, jak żądzy panowania. A że pomimo mej chęci nie dało się opanować każdej sytuacji, przeto ograniczałam moje kontakty do paru takich, które mogłam utrzymać i nimi rządzić. Widzę to wszystko. Ale jakże zdołam być znów otwartą, swobodną, bez lęku tej wewnętrznej samotności?" A czy rozumie pani iż trzeba być otwartą i bez-obronną? Jeśli pani nie widzi tej prawdy, tedy znów zbuduje pani cichaczem różne mury i schrony wokół siebie. Widzieć jasno prawdę w tym co jest błędne, to początek mądrości; a widzieć błąd jako błąd jest najwyższym rozumieniem. Jeśli pani zobaczy że wszystko co pani robiła przez te lata może tylko prowadzić do dalszej walki i cierpienia, jeśli pani tę prawdę przeżyje - a nie tylko powierzchownie ją przyjmie - już samo to przeżycie położy kres temu co było. Nie da się świadomie, umyślnie otworzyć się ku światu; żadne działanie woli nie jest w stanie uczynić nas bezobronnymi, samo pragnienie tego wywołuje opór. Tylko przez poznanie i zrozumienie błędu jako błędu można się odeń uwolnić. Niech pani się stara być odbiorczo czujną obserwując swoje zwykłe dotychczasowe reakcje; niech pani po prostu zdaje z nich sprawę bez żadnego protestu ni oporu; proszę obserwować je niejako biernie, jak obserwowałaby pani dziecko, bez przyjemności, lub niesmaku, utożsamienia się z obserwowanym. Taka odbiorcza czujność jest sama w sobie bez-obronnością, uniemożliwia zamykanie się. Być bez-obronnym to żyć, zamykać się i cofać to zamierć.

hjdbienek : :
lis 26 2008 RADOŚĆ TWÓRCZA
Komentarze: 0

Istnieje miasto położone nad wspaniałą rzeką; szerokie, długie schody wiodą w dół nad sam skraj wody; cały świat zdaje się żyć na tych schodach. Od najwcześniejszego rana aż do późna w noc są zawsze pełne ludzi i gwaru; prawie na równi z powierzchnią wody, na małych wystających schodkach siadują ludzie pochłonięci pieśnią i czcią swoich bogów, swą nadzieją i tęsknotą. Słychać dzwony świątyń i wołanie muezina; ktoś śpiewa, a wokół gromadzi się tłum słuchający w pełnym uznania milczeniu. Dalej w górę rzeki za zakrętem, widać szereg budynków, ciągną się po obu stronach alej i wysadzanych drzewami dróg na parę mil w głąb kraju; a idąc wzdłuż rzeki przez wąską, brudną uliczkę wchodzi się w królestwo nauki. Iluż tu studentów ze wszystkich stron kraju, czynnych, ochoczych i hałaśliwych. Profesorowie zadowoleni z siebie, oddają się intrygom dla uzyskania lepszej posady i pensji. Nikt zdaje się nie troszczyć o przyszłość studentów gdy opuszczą uczelnię. Profesorowie przekazują pewną wiedzę i technikę, szybko przyswajaną przez sprytniejszych; a gdy zdają ostatnie egzaminy na tym wszystko się kończy. Profesorowie mają zapewnione posady i zabezpieczenie życia. Wszędzie w kraju mamy takie gmachy, takich nauczycieli i takich uczniów. Niektórzy z nich zdobywają rozgłos i stanowiska; inni dają życie potomstwu, walczą i umierają. Państwo potrzebuje dobrych techników i administratorów by kierować i rządzić; jest też zawsze w odwodzie armia, organizacje wyznaniowe i finansowe interesy. Wszędzie na świecie jest to samo. Aby nauczyć się techniki, dostać posadę, zdobyć fach, poddajemy się procesowi przeładowywania umysłu faktami i wiedzą. Oczywiście dobry technik ma w dzisiejszym świecie większe szanse zabezpieczenia sobie bytu; ale... co dalej? Czy technik specjalista jest lepiej przygotowany do stawiania czoła złożonym problemom życia, aniżeli inni którzy tego wykształcenia nie posiadają? Fach stanowi tylko cześć życia, istnieją inne jego dziedziny, bardziej ukryte, subtelne, tajemnicze. Podkreślanie jednej strony, a zaprzeczanie lub lekceważenie reszty, musi z konieczności prowadzić do jednostronnej i szkodliwej działalności. Właśnie to ma dziś miejsce na całym świecie z jego wciąż wzrastającym cierpieniem, walką, chaosem. Istnieją oczywiście nieliczne wyjątki ludzi twórczych, szczęśliwych, mających kontakt z czymś, co nie jest dziełem ludzkich rak, którzy nie ograniczają się do spraw intelektu. Wy, moi słuchacze, jak i ja, mamy wrodzoną zdolność do szczęścia, możliwość twórczości, oraz wchodzenia w kontakt z czymś, co istnieje poza chwytem szponów czasu. Radość twórcza nie jest darem przeznaczonym dla niewielu; dlaczegóż tedy znaczna większość ludzi nie zna tej radości? Czemu niektórzy potrafią, pozostawać w kontakcie z głębią, pomimo warunków i przeciwności, gdy inni staja się ich ofiarą i są zmiażdżeni ? Czemu niektórzy są prężni, giętcy, a inni pozostają uparci i sztywni i życie ich niszczy ? Bez względu na wiedzę niektórzy potrafią mieć wrota otwarte ku temu, czego żaden człowiek, ani książka, nie są w stanie dać; a inni zostają przytłoczeni przez technikę i autorytet. Dlaczego? Jasne jest iż nasz intelekt chce być pochłonięty i zabezpieczony w jakiejkolwiek działalności, pomijając drogi szersze i bardziej głębokie, gdyż czuje się być wówczas na pewniejszym gruncie; więc jego wykształcenie, różne ćwiczenia i działalności są utrzymywane na tym poziomie i znajduje się wymówki usprawiedliwiające nie sięganie dalej i wyżej poza nie. Niejedno dziecko, zanim nie zostanie zepsute przez wychowanie, jest w kontakcie z nieznanym; w różny sposób dzieci to okazują. Ale otoczenie wkrótce zamyka się wokół nich i od pewnego wieku tracą to światło, to piękno, którego nie znajdzie się w żadnej książce ani szkole. Dlaczego? Nie mówcie że życie jest dla nich zbyt trudne, że muszą stawić czoło twardym koniecznościom istnienia, że to ich Karma, grzech ich ojca, lub inne podobne nonsensy. Twórcza radość jest dla wszystkich, a nie tylko dla paru wybrańców. Wy możecie ją wyrażać w pewien właściwy sobie sposób, a ja w inny, ale jest ona dla wszystkich. Radość twórcza nie ma ceny na rynkach, nie jest towarem do nabycia przez tego, kto więcej zapłaci; jest jedyną rzeczą; która może być wszystkim dostępna. Czy owa radość twórcza jest osiągalna? Inaczej mówiąc, czy można pozostawać w kontakcie z tym, co jest źródłem wszelkiej radości? Czy takie otwarcie się wewnętrzne może być utrzymane pomimo wszelkiej wiedzy i techniki; pomimo wykształcenia i natłoku wrażeń w naszym życiu? Owszem może, ale tylko wtedy gdy wychowawca będzie wprowadzony w tę rzeczywistość, gdy ten który naucza będzie sam w kontakcie z tym źródłem wszelkiej radości. Więc nie dziecko, nie uczeń stanowi zagadnienie, a nauczyciel i rodzic. Wychowanie staje się zaczarowanym kołem bez wyjścia tylko wówczas gdy nie widzi się zasadniczej; ponad wszystko inne ważnej potrzeby tej twórczej radości. Wszak być otwartym ku źródłu wszelkiego szczęścia jest najwyższą religią, ale aby móc poznać to szczęście trzeba nam skupić na tym właściwą uwagę, jak ją skupiamy na sprawach materialnych. Powołanie nauczyciela to nie tylko posada i rutyna, jest ono wyrazem piękna i radości, które nie dają się mierzyć powodzeniem ni osiągnięciami. Światło Rzeczywistego i szczęście odeń nieodłączne znikają tam, gdzie pasuje intelekt, on to jest siedliskiem naszego "ja". Poznanie siebie jest początkiem mądrości; bez niego wiedza prowadzi do walki, ciemnoty, cierpienia i udręczeń.

hjdbienek : :
lis 25 2008 PŁOMIEŃ A DYM
Komentarze: 0

Upał panował dzień cały i trudno było wychylić się z domu. Refleksy na białych domach czyniły jeszcze ostrzejszym rażący blask wody i szosy, ziemia, tak niedawno zielona, ciemniała teraz złotawym brązem spalonej gleby. Strumyk pobliski wysechł, a łożysko jego świeciło wstęgą żółtego piasku. Parę krów pasło się w cieniu drzew, a pastuszek siedzący opodal bawił się rzucaniem kamyków i podśpiewywał dla rozweselenia swej samotności, wioska bowiem leżała o parę mil dalej. Był to szczupły, wątły ale wesoły chłopaczyna, a piosnki jego wcale nie były smutne. Na drugim stoku wzgórza stał nasz dom, dotarliśmy doń dopiero o zachodzie. Z górnego tarasu widziało się czubki palm kołyszące się jak fale nieskończonego morza zieleni, aż do nadbrzeżnych piasków. Zieleń palm była też brązowawo złota, a cienie ich żółtawe. Poza szerokim pasem piachów w oddali rozciągało się zielonkawo-szare morze; białe grzywy fal rzucały się na brzeg, ale dalej, ku głębiom, wody były spokojne. Obłoki ponad morzem zabarwiły się jaskrawo pod promieniami zachodzącego słońca. Wkrótce zabłysła wieczorna gwiazda. Świeży wiatr nadleciał od morza, ale kamienie tarasu były jeszcze rozgrzane. Na dole czekało parę osób na rozmowę. "Jestem mężatką i matką kilkorga dzieci, a przecie nie wiem czym jest miłość. Zaczynam powątpiewać czy ona w ogóle istnieje. Znamy wrażenia, namiętności, emocje, podniety i zaspakajające nasze pożądania rozkosze, ale wątpię byśmy znali miłość. Wprawdzie nieraz mówimy że kochamy, ale nigdy całym sobą, zawsze coś zatrzymujemy dla siebie; nie fizycznie, fizycznie oddajemy się całkowicie, zwłaszcza na początku, ale może nawet i tu pozostaje jakaś reszta. To, co dajemy jest tylko darem zmysłów, a to, co naprawdę mogłoby darzyć, jest dalekie, chyba wcale w nas nie obudzone. Spotykamy się wśród dymu i gubimy się w nim, a o płomieniu nie wiemy nic. Dlaczego nie ma w nas płomienia? Czemu nie pali się on jasno i czysto, bez nijakiego dymu? Czyśmy się stali aż tak wykształceni i sprytni? Czy obarcza nas za dużo wiadomości byśmy mogli czuć dogłębnie i prosto i żywić w sercu ten prawdziwy aromat? Co do mnie, sądzę że jestem na to za bardzo oczytana, zbyt współczesna i rozpaczliwie powierzchowna. Pomimo zdolności do błyskotliwej rozmowy wydaję się sobie głupia i nudna." Czyż miłość ma coś wspólnego z inteligencją lub głupotą? Czy jest to świetlany ideał, owo "niedosięgalne", które się daje zdobyć tylko pod pewnymi warunkami? A my nie mamy czasu aby je wypełniać. Wiele mówimy i piszemy o pięknie, malujemy je i staramy się wyrażać w tańcu, jakże często prawimy o nim kazania; a przecie sami sobą nie tworzymy piękna, i nie znamy miłości. Znamy tylko słowa. Być otwartym i bezbronnym - to wrażliwość; a dawać i jednocześnie coś zatrzymywać - to twardość i niewrażliwość. Człowiek bezbronny jest niepewny jutra, a więc od tego jutra wolny; w tym co jest otwarte mieści się niezmiernie wiele; jest ono w stanie wyjść na spotkanie nieznanego. Proste, bezbronne, otwarte, jest też i piękne; a zamykające się w sobie jest tępe, niewrażliwe, ociężałe. Ociężałość i głupota zarówno jak i spryt, to formy samoobrony. Otwieramy jedno okno, a inne trzymamy zamknięte, gdyż chcemy by świeży wiatr wlatywał tylko poprzez okno któreśmy świadomie wybrali. Nigdy nie wychodzimy sami w szeroką, otwartą przestrzeń; nie otwieramy też nigdy na oścież wszystkich okien i drzwi. Wrażliwości nie nabywa się stopniowo, z biegiem czasu. Człowiek tępy i ociężały nigdy nie stanie się wrażliwy, tępy pozostanie tępym. Głupota nie może zmienić się w inteligencję; usiłować stać się inteligentnym jest po prostu niedorzecznością. A przecie na tym polega jedna z największych naszych trudności: wciąż staramy stawać się czymś większym i lepszym; ale tępota i ociężałość w nas trwają i wcale nie ustępują. "Cóż więc mamy robić?" Nic. Nie rób nic, bądź taką jaką jesteś - czyli niewrażliwą. "Robić coś" to uchylać się od tego co jest, a takie uchylanie się to najcięższa głupota. Niewrażliwy nie stanie się wrażliwym, wszystko co może zrobić to zdać sobie sprawę z tego jaki jest, czyli ze swej niewrażliwości i pozwolić by ona wyjawiła mu swą pełną treść. Nie trzeba w ten proces wtrącać się intelektem, nie trzeba chcieć zmienić swoją niewrażliwość, bo ten kto się wtrąca i chce zmiany jest właśnie głupi i niewrażliwy. Trzeba wsłuchać się w to co jest, a ono odsłoni nam całą swą zawartość, swe źródło i treść; nie staraj się jej tłumaczyć, nie chciej też zaraz działać, tylko słuchaj pilnie, nie przerywając, nie interpretując, słuchaj całej opowieści do końca. Dopiero wówczas możesz podjąć czyn. Robienie nie jest ważne, słuchanie jest najważniejsze. Aby móc dawać musi istnieć niewyczerpane, bezdenne źródło. Gdy dając, zatrzymujemy chociaż trochę dla siebie, motywem jest zawsze strach że się to skończy, że się wyczerpie i nic w nas nie pozostanie. Ale tylko gdy coś istotnie się kończy, może wychylić się bezdenne i niewyczerpalne. Ale w dawaniu naszym zwykle nic się nie kończy; dajemy z dużej zawartości, czy też z małej, ale i ta duża i ta mała jest ograniczona, jest dymem, jest dawaniem ale i braniem - więc wymianą. Dym to pożądanie, czyli zazdrość, złość, rozczarowanie; dym to lęk przed uchodzeniem czasu, to pamięć, to doświadczenie. Nie masz w tym prawdziwego darzenia, a to, co się rozszerza i wzmaga to tylko dym. Zatrzymywanie czegoś dla siebie jest nieuniknione, bo właściwie nie mamy nic do dania. Dzielenie się nie jest darzeniem; sama świadomość dawania czy dzielenia się uniemożliwia najgłębszy kontakt, prawdziwe obcowanie. Dym nie jest płomieniem, a my go najczęściej bierzemy za płomień i z nim go utożsamiamy. Bądźmy świadomi dymu, czyli tego co jest, nie starajmy się jednak rozpraszać go ciągłym dmuchaniem, chcąc ujrzeć płomień. "Czy jest możliwe poznać w sobie ten płomień? czy też jest on dostępny tylko nielicznym?" Nie jest ważne czy jest on dla wszystkich, czy dla niewielu; jeśli się będziemy nad tym zastanawiać zaplączemy się dalej w ułudę. Płomień jest dla nas ważny, on musi skupić naszą uwagę; czy może się w nas pojawić ten płomień bez dymu? Przekonajmy się. Obserwujmy dym cicho, uważnie, cierpliwie; rozproszyć go nie możemy, gdyż sami nim jesteśmy, ale gdy dym się rozejdzie, promień sam się ukaże. A ogień ten jest niezniszczalny, nie gaśnie nigdy. Wszystko ma swój początek, ma też swój koniec, prędko wyczerpuje się i niszczeje. Gdy serce jest czyste, wolne od wpływu intelektu, a umysł wolny od myśli, wówczas jawi się miłość. Tylko to, co jest puste, bez zawartości nijakiej, jest niewymierne i niewyczerpalne. Płomień nie zmaga się z dymem; tylko różne odruchy i reakcje ścierają się ze sobą wśród dymu. Płomień i dym nigdy ze sobą nie walczą, bo do walki potrzebny jest jakiś kontakt, jakiś stosunek, czy wspólna płaszczyzna, a cóż ten płomień może mieć z dymem wspólnego? Jeden się pojawia gdy drugi znika.

hjdbienek : :
lis 24 2008 POCZUCIE GODNOŚCI WŁASNEJ
Komentarze: 0

Przyszła z trzema przyjaciółkami; rozmowa była poważna, nacechowana godnością, jaką daje inteligencja. Jedna rozumiała w lot, druga była nieco niecierpliwa w swej żywości, a trzecia szczerze zainteresowana, lecz niezbyt skupiona; tworzyły zgrany zespół gdyż wszystkie brały serdeczny udział w problemie przyjaciółki, a jednak żadna nie wysuwała własnych rad i opinii; chciały pomóc jej postąpić według jej własnego poczucia słuszności, bez oglądania się na tradycję i opinię publiczną i bez trzymania się własnych uprzedzeń. Ale trudność polegała na pytaniu: co było w tym wypadku słuszne. Sama dobrze nie wiedziała, czuła się stracona i pełna wahań. Ale konieczność czynu była nagląca, nie można było dłużej zwlekać. Chodziło o zerwanie związku osobistej natury. "Chcę być zupełnie wolna" powtarzała parokrotnie i zdecydowanie. W pokoju było cicho, nerwowe podniecenie znikło; wszystkie gorąco i szczerze chciały zgłębić zagadnienie, nie oczekując natychmiastowej odpowiedzi ani określonej definicji co w danym wypadku byłoby czynem słusznym. Uważały iż w miarę obnażania problemu i zrozumienia go, słuszny czyn wyłoni się sam, prosto i naturalnie. Ważne było dotarcie do sedna problemu, a nie szukanie od razu pełnej odpowiedzi, gdyż każda byłaby tylko wyrozumowanym wnioskiem, jeszcze jedną radą czy opinią, i nie rozwiązywałaby wcale problemu. Wiedziały że trzeba zgłębić i zrozumieć sam problem - gdyż w nim się ukrywał właściwy czyn - a nie troszczyć się o swoje nań reakcje. Słońce kładło się na rzekę szeroką złotą smugą a wody igrały drobnymi falami; przecięła je łódź o białym żaglu, lecz pląsu falek nie zmąciła. Był to wesoły pląs czystej radości. Drzewa były pełne przekomarzających się ptaków, jedne czyściły piórka, inne gaworzyły lub odlatywały by za chwilę powrócić. Parę małp obrywało świeże listki i pchało je garściami w usta; wiotkie gałązki uginały się pod ich ciężarem tworząc długie wygięte łuki, ale małpki trzymały się zręcznie a mocno, i wcale się nie bały; jakże swobodnie i lekko przerzucały się z jednej gałęzi na drugą, odbicie się od jednej a usadowienie na drugiej było jakby jednym płynnym ruchem. Siadały wysoko, ze spuszczonymi niemal do ziemi ogonami i zrywały listki wokoło, nie zwracając najmniejszej uwagi na ludzi przechodzących pod drzewem. Wraz ze zmierzchem setki papug szukało schronienia na noc wśród gęstwy listowia. Widziało się jak przelatywały i znikały między gałęziami drzew. Młody miesiąc wynurzył się też znad horyzontu, a z oddali dobiegł gwizd pociągu który przechodził właśnie przez długi most nad zaginającą się wielkim łukiem rzeką. Rzeka ta była święta; lud ciągnął do niej ze wszystkich stron kraju by zanurzyć się w jej wody, wierząc iż te spłuczą wszystkie grzechy. Każda rzeka jest piękna i święta, a uroda tej była w majestatycznej szerokości i harmonijnie zaginającym się potężnym łuku, w piaszczystych wysepkach wśród ogromu wód, i cichych, białych żaglach łodzi sunących codziennie to w dół, to w górę rzeki. "Chcę być od tego związku wolna" powiedziała niewiasta której problem mieliśmy rozpatrzyć. . Co pani rozumie przez chęć wolności? Gdy pani mówi: "chcę być wolna" czy znaczy to że pani wolna nie jest? Na czym ten brak wolności polega? "Fizycznie jestem wolna, nie jestem już jego żoną i mogę udać się gdzie mi się podoba; ale chcę być wolna całkowicie, nie chcę po prostu mieć nic z tym człowiekiem wspólnego." Cóż panią z nim wiąże, jeśli fizycznie jest pani zupełnie wolna? Czy istnieje pomiędzy wami jeszcze jakieś inne związanie ? "Nie wiem, ale mam tyle do niego żalu i gniewu. Nie chcę mieć z nim nic, ale to nic wspólnego!" "Chce pani być wolna a jednocześnie ma pani do niego niechęć i żal? Więc nie jest pani od niego wolna. Cóż jest tego oburzenia i żalu przyczyną ? "Dopiero niedawno zobaczyłam jaki on jest naprawdę, przekonałam się jaki jest mały, nędzny, jak bardzo samolubny, bez krzty miłości i dobroci. Trudno mi nawet wyrazić jak okropne ujrzałam w nim cechy. Gdy pomyślę że mogłam być o tego człowieka zazdrosna, że go uwielbiałam i całkowicie mu się poddawałam, dreszcz obrzydzenia mnie przejmuje. Przekonanie się że jest głupi i przebiegły gdy ja wierzyłam że jest idealnym mężem kochającym i dobrym, obudziło mój mściwy żal, niemal nienawiść. Gdy myślę o naszym związku, czuję się skalana, brudna. Ach chcę być całkiem od niego wolna!" Może pani być wolna od niego fizycznie, ale póki trwa żal i gorycz, niechęć, nie jest to prawdziwa wolność. Jeśli pani ma niechęć czy nienawiść do niego, jest pani z nim związana, a jeśli panią dręczy za niego wstyd, znaczy to że jest pani dotąd pod jego władzą. Czy gniew pani zwraca się ku niemu czy też ku sobie samej ? Jest on taki jaki jest, po cóż się nań o to gniewać? Czy ten żal jest naprawdę do niego ? Czy też gdy ujrzała pani to co jest ; wstyd panią ogarnął za siebie, za swe dotychczasowe o nim pojęcie i cały ten związek? Czyż nie jest oczywiste że właściwa pani pretensja nie kieruje się do niego a raczej do siebie samej, za swój mylny sąd, za swe własne czyny. To za siebie pani się wstydzi; a że nie chce pani tego przyznać, obwinia pani jego za to że jest taki jaki jest. Gdy pani zrozumie że ten gniew na niego jest jeno ucieczką przed wstydem za własne romantyczne idealizowanie go, przed wstrętem do siebie za swój stosunek do niego wówczas on sam znika z obrazu. Wstydzi się pani siebie i ma niechęć do siebie, nie do niego. Wszak właściwie do siebie ma pani ten gorzki żal. "Tak, to prawda." Jeśli pani to zobaczy i istotnie przyjmie bez zastrzeżeń za fakt, będzie pani od tego człowieka wolna, przestanie on być przedmiotem niechęci. Nienawiść, podobnie jak i miłość, związuje. "Ale jak uwolnić się od wstydu za swą własną głupotę i krótkowzroczność? Widzę teraz jasno iż on jest taki jaki jest i że nie można mieć mu tego za złe; ale jak się oczyścić, jak się pozbyć tego uczucia wstydu i poniżenia, tego gorzkiego żalu który narastał i gromadził się we mnie powoli, aż wybuchnął teraz, w tej przełomowej chwili? Jak zetrzeć i wymazać przeszłość?" Zrozumienie dlaczego chce pani wymazać tę przeszłość, jest stokroć ważniejsze aniżeli odkrycie co ją może zniweczyć. Intencja z jaką podchodzi się do danego problemu jest ważniejsza niźli odkrycie co i jak trzeba zrobić. Dlaczego chce pani wyrzucić z pamięci wszystko co było z tym stosunkiem związane? "Wspomnienia tych lat napawają mnie wstrętem. Pozostawiły mi niesmak. Czyż nie jest to dostateczny powód?" Niezupełnie. Co jest przyczyną chęci wymazania wszystkich tych wspomnień, przecie nie tylko ten niesmak po nich? Nawet gdyby się pani udało, tym czy innym sposobem, wyrzucić z pamięci ową przeszłość, nie byłoby to żadną gwarancją że nie popełni pani znów czynów po których pozostałby nowy niesmak i wstyd. Samo pozbycie się jakichś przykrych wspomnień nie rozwiązuje problemu. "Sądziłam że rozwiązuje. Ale cóż w takim razie jest tym problemem ? Czy nie komplikujecie tego zanadto ? Już i tak mam dość komplikacji w mym życiu, po cóż dodawać mi, ciężaru?" Czyż naprawdę dodajemy do istniejącego ciężaru, czy też raczej staramy się zrozumieć wszechstronnie całość zagadnienia, a więc i uwolnić się od niego? Jeszcze trochę cierpliwości! Zastanówmy się co jest pani pobudką, co jest u podstaw tej chęci by wymazać przeszłość? Może ona być przykra, ale czemu powstaje tak żywa chęć wymazania jej? Ma pani pewne pojęcie, pewien obraz siebie, a owe wspomnienia temu obrazowi przeczą; czy nie dlatego powstaje chęć pozbycia się ich? Ma pani pewien szacunek dla siebie, pewne poczucie własnej godności, nieprawdaż? "Oczywiście, inaczej jakżebym..." Wszyscy mamy pewne wyobrażenia o sobie, stawiamy siebie na pewnym poziomie - zazwyczaj wysokim - i wciąż z tych wyżyn spadamy; właśnie tego upadku tak się wstydzimy bo przeczy naszemu wygórowanemu o sobie mniemaniu. Poczucie godności własnej jest przyczyną wstydu ogarniającego nas gdy spadamy z piedestału na który siebie postawiliśmy. Trzeba zrozumieć to wysokie poczucie godności osobistej a nie upadek, którego ono jest przyczyną. Gdybyśmy nie stawili siebie na jakiejś wyżynie, nie byłoby możliwości upadku. Po cóż więc stawiać siebie na piedestale zwanym godnością osobistą, szacunkiem ludzkim, miłością własną, ideałem itp.? Jeśli potrafi to pani zrozumieć, wstyd za przeszłość sam zniknie, nie będzie w ogóle możliwości wstydzenia się za siebie; będzie pani tym, czym pani jest, bez żadnych koturnów ani piedestałów. Gdy się nie staje na wyżynach z których się patrzy na innych bądź z góry, bądź z dołu, jest się wówczas tym czym się w istocie jest, a tego dotychczas nie chciała pani zobaczyć. To uchylanie się od widzenia tego co jest, od widzenia siebie taką jaką się jest, stwarza cały ten zamęt, wstyd, rozterkę i niechęć. Oczywiście nie ma potrzeby mówienia mnie, lub komukolwiek innemu, o tym jaką pani siebie, bez złudzeń, zobaczy; wystarczy zdawać sobie z tego sprawę, bez względu na to czy jest to przyjemne czy przykre; trzeba żyć z tą prawda, nie usprawiedliwiając siebie, ani protestując ; trzeba przyjąć prawdę tego, jaką się jest, i żyć z nią bez nadawania jej żadnych nazw, gdyż samo nazywanie już zawiera w sobie oskarżenie i sąd. Żyć z tym trzeba dalej bez lęku, gdyż lęk uniemożliwia proste przyjęcie prawdy, uniemożliwia prawdziwy kontakt, nawet ze sobą samym. Nie mając miłości nie da się żyć ciągle z tą prawdą o sobie; bez miłości nie wymaże się tego co jest przeszłością; a gdzie jest miłość tam przeszłość znika. Miłujcie, a czas przestanie istnieć.

hjdbienek : :
lis 14 2008 WYŁĄCZNOŚĆ W POSIADANIU
Komentarze: 0

Przyszedł z żoną, gdyż - jak mówił - mają wspólną trudność do rozwiązania. Była drobna, o żywych i wesołych oczach, czuło się w niej jednak duży niepokój. Oboje byli prości i serdeczni; on władał dobrze angielskim, ona tyle tylko że rozumiała i potrafiła sklecić parę prostych pytań. A gdy nie mogła uchwycić sensu trudniejszych wyrażeń, zwracała się do męża, który tłumaczył je na ich język. Opowiadał że pobrali się dawno, niemal przed dwudziestu pięciu laty; mieli kilkoro dzieci, ale nie one stanowiły trudność, a stosunek i tarcia pomiędzy nimi samymi. Miał posadę która wystarczała na ich skromne potrzeby, dodawał jednak iż trudno jest żyć w spokoju w dzisiejszych czasach, zwłaszcza gdy się ma żonę; podkreślał przy tym że nie narzeka, jeno stwierdza. Spełniał jak mógł najlepiej swe obowiązki małżonka, a nie zawsze było to łatwe. Wyczuwało się jak bardzo było im trudno poruszyć główny, bolesny punkt, więc przez pewien czas rozmawiało się o różnych innych rzeczach - o wychowaniu dzieci, o wydaniu córek za mąż, o kosztach obrzędów i niedawnej żałobie w rodzinie, itd. Czuli się swobodnie, nigdzie się nie spieszyli, tak miło im było mówić z kimś kto umiał słuchać, a może mógł i pomóc. Któż gotów jest dziś słuchać długich opowiadań o czyichś trudnościach i strapieniach? Tyle mamy własnych kłopotów i trosk iż zawsze brak nam czasu na zapoznawanie się z cudzymi. By znaleźć chętnego słuchacza trzeba za to sowicie zapłacić - monetą, modłami lub przekonaniem. Ci których to jest fachem oczywiście słuchają nas, ale zazwyczaj nie daje nam to trwałej ulgi. A chciałoby się móc wypowiedzieć się swobodnie i samorzutnie, bez żadnych późniejszych żalów. Pełne oczyszczenie przez wyznanie nie tyle zależy od słuchającego, ile od tego który mówi i pragnie otworzyć serce; to serdeczne otwarcie się jest najważniejsze, a gdy ono zaistnieje zawsze znajdzie się ktoś - choćby przechodzień czy żebrak - przed którym będziemy mogli się wypowiedzieć. Analityczna introspekcja nie otwiera serca, raczej odwrotnie, zamyka nas i przygnębia, jest też zgoła bezużyteczna. Otworzyć się to wsłuchiwać, nie tylko w siebie samego, ale w każdy prąd myślo-czuć, w każdy ruch życia wokół nas. Można nie móc nic poradzić na to, co usłyszymy, ale sam fakt że jesteśmy otwarci i przyjmujemy zwierzenia, ma swoją wymowę i aktywność. Takie wsłuchanie się w drugiego człowieka oczyszcza także nasze własne serce, wymiata zeń wszystko co należy do intelektu. Słuchanie intelektem to tylko odmiana plotkowania; nie przynosi ono ulgi a tym mniej oswobodzenia, ani słuchającemu ani temu który mówi; jest tylko przedłużaniem udręki, a to jest głupie. Powoli zbliżyli się do sedna sprawy, która ich do mnie przyprowadziła. "Przyszliśmy właściwie omówić naszą trudność - oto jesteśmy zazdrośni, a raczej ja nie, ale ona bardzo Choć przedtem nigdy nie była tak otwarcie i wyraźnie zazdrosna jak teraz, jednak musiało to w niej tkwić od dawna, choć w przytłumionej formie. Zdaje mi się że nigdy nie dałem jej do tego powodu ale ona zawsze coś wynajdzie." Czy sądzicie ze musi istnieć jakiś powód, jakiś grunt dla zazdrości ? Czy zazdrość zniknie gdy się pozna jej przyczynę? Czy nie zauważyliście że nawet gdy się odkryje przyczynę, zazdrość trwa nadal? Nie szukajmy więc powodów, a przyjrzyjmy się samej zazdrości. Jak mówicie można zawsze coś wynaleźć, o co się będzie zazdrosnym, toteż samą zazdrość trzeba rozpatrzyć i zrozumieć, a nie jej przedmiot czy pretekst. "Zazdrość była we mnie od bardzo dawna. Nie znałam dobrze mego męża gdyśmy się pobierali... wiecie jak się to dzieje - zazdrość wciska się powoli coraz więcej, jak ten dym w kuchni." Zazdrość jest jedną z form "trzymania" tego, kogo się posiada - mężczyzny czy kobiety. Im bardziej jesteśmy o kogoś zazdrośni tym poczucie posiadania jest większe; a posiadać coś czy kogoś daje nam zadowolenie; móc powiedzieć o czymś: to moje, moje własne - choćby to był pies - budzi w nas dziwne uczucie ciepła i swojskości. Wyłączność posiadania napawa nas jakąś pewnością siebie i wrażeniem bezpieczeństwa. Posiadanie czegoś na własność nadaje ważność naszej osobie i właśnie tej naszej wzmożonej ważności trzymamy się tak namiętnie. Czuć że posiadamy - nie taką rzecz jak ołówek czy dom - a człowieka, zwiększa w nas siłę i napełnia jakimś pełnym samozadowolenia zaspokojeniem. Zazdrość w istocie nie dotyczy bezpośrednio tego drugiego człowieka; żywimy ją tak chętnie dlatego że nadaje wartość i ważność naszej osobie. "Ależ ja wcale nie czuję się ważna, jestem niczym, a mąż mój jest wszystkim co mam, nawet dzieci się nie liczą." Wszyscy mamy coś - jakąś jedną rzecz, czy osobę - której się kurczowo trzymamy, choć może się to wyrażać w rozmaity sposób. Ty się trzymasz męża, a inni dzieci, jeszcze inni przekonań czy wierzeń; ale treść, pobudka jest ta sama. A pozbawieni tego jedynego przedmiotu czujemy się rozpaczliwie, beznadziejnie straceni; czyż tak nie jest ? Tak bardzo obawiamy się pozostać zupełnie sami a strach ten przejawia się jako zazdrość, ból czy niechęć. Zazdrość niewiele się różni od nienawiści. "Ależ my się przecie kochamy." Jeśli tak, jakże możecie zazdrościć ? Nie, w istocie nie kochamy nikogo i to jest najsmutniejsze. Używasz męża, a on używa ciebie, dla swej wygody, dla towarzystwa, dla przyjemności, dla obrony przed samotnością. Materialnie możecie posiadać niewiele, ale przynajmniej posiadacie wzajemnie siebie. I tą obustronną potrzebę nazywacie miłością. "Ależ to straszne!" Nie, nie jest wcale straszne, aleśmy nigdy nie spojrzeli w to uważnie; mówimy: "straszne", czyli kwalifikujemy, nadajemy miano i szybko, jak najszybciej odwracamy się; właśnie to w tej chwili robisz. "Wiem, ale ja nie chcę patrzeć. Chcę dalej żyć jak żyłam, być taką jaką jestem, nawet z moją zazdrością, bo nic innego nie widzę w życiu." Gdybyś miała coś innego w życiu nie byłoby zazdrości o męża, nieprawdaż? Uchwyciłabyś się tej innej rzeczy, jak teraz trzymasz się męża, no i byłabyś o tamto zazdrosna. Chciałabyś znaleźć jakąś wartość zastępczą, nie pragnąc wcale uwolnić się od zazdrości. Wszyscy robimy to samo; zanim puścimy jedno, chcemy upewnić się w posiadaniu czegoś innego. Ale dopiero w całkowitej niepewności nie ma miejsca na zazdrość; gdy coś posiadamy i chcemy być pewni że to się da utrzymać, zazdrość się rodzi. Wyłączność jest poczuciem pewności posiadania; posiadać to być zazdrosnym. W poczuciu własności ukrywa się niechęć. W istocie nienawidzimy to, co posiadamy, i to się przejawia w zazdrości. Gdzie jest posiadanie tam nie ma miłości; posiadać to znaczy zniweczyć wszelką miłość. "Zaczynam rozumieć. Tak. więc chyba nigdy męża nie kochałam. Dopiero teraz to widzę." I rozpłakała się.

hjdbienek : :
lis 13 2008 WYZWANIE I ODPOWIEDŹ
Komentarze: 0

Rzeka była wezbrana i rwąca, w paru miejscach na milę szeroka; rozkoszą było patrzeć na ten ogrom wód. Na północ rozciągały się wzgórza pokryte świeżą, po deszczach, zielenią. Wspaniały był widok tej rozlanej rzeki zataczającej potężny łuk, a usianej białymi żaglami. Żagle były duże, trójkątne; w świetle wczesnego poranku, we mgle, zdawały się wyrastać jak skrzydła wprost z wody. Gwar codziennego dnia jeszcze się nie zaczął; pieśń rybaka z drugiego brzegu niosła się po wodzie daleko, zdawała się wypełniać przestwory i wchłaniać wszystkie inne dźwięki, nawet gwizd pociągu łagodniał i w niej się roztapiał. Stopniowo poczęły dobiegać z dala głosy budzącej się wioski: spory kobiet u studni, beki kóz, ryczenie krów zdających się prosić o ulżenie nabrzmiałym wymionom; skrzypienie ciężkich wozów na drodze, ostre krakanie wron, śmiech i krzyk dzieci... Oto rodził się nowy dzień. Słońce wzniosło się ponad palmy, na murze usadowiły się małpy, ogonami niemal dotykając ziemi; były duże ale lękliwe, na przyjazne wołania zeskakiwały z muru w popłochu i pędziły na duże drzewo widniejące wśród pobliskiego pola. Twarze i dłonie miały całkiem czarne; wyglądały wcale inteligentnie, jednak mniej były sprytne i psotne od innego gatunku mniejszych brunatnych małpek. "Dlaczego myśli są tak natarczywe? Tak niespokojne, tak rozpaczliwie natrętne! Rób co chcesz, nie dasz im rady. Są w ciągłym ruchu, jak te małpy na drzewie, a ten ruch męczy i wyczerpuje. Nie można od nich uciec, zdają się wszędzie nas ścigać. Staramy się je stłumić, a one za chwilę znów podnoszą głowę; i nigdy nie mamy spokoju, nigdy ciszy; analizy, przeglądu, gonitwy i ciągłe samoudręczenie. We śnie, czy na jawie, nie ma różnicy, wir myśli wcale nie ustaje. Chyba nigdy nie spocznę, nigdy się nie uspokoję." Czyż myśl może być kiedykolwiek w bezruchu, w spokoju? Można myśleć o spokoju, lub zmuszać się do ciszy, ale czy myśl może być w ogóle sama przez się spokojna? Czyż nieustanna ruchliwość nie stanowi jej właściwej natury? Czy myśl nie jest odpowiedzią na nieustannie, co chwila pojawiające się wyzwania życia? A te nie mogą ustać, bo wszak każdy ruch życia jest wyzwaniem; a jeśli tych wyzwań nie jesteśmy świadomi, jeśli przestajemy je słyszeć i być na nie wrażliwi, oznacza to tylko zanik żywotności w nas, martwotę i śmierć. Wyzwanie-odpowiedź to ruch samego życia. Ale odpowiedzi dawane przez nas mogą być odpowiednie lub nieodpowiednie, a te niewłaściwe, niewspółmierne, jakby rozmijające się z wyzwaniem odpowiedzi, dają początek myślom z całym ich niepokojem. Wyzwania życia żądają czynów nie słów; nie werbalizacji, ta jest myślą. Słowo, symbol opóźniają czyn; pojęcie to słowo, pamięć jest słowem również. Nie ma pamięci - wspomnienia - bez słowa, bez symbolu. Pamięć jest słowem, jest myślą; a czyż myśl może dać pełną odpowiedź na wyzwania życia? Wyzwania to nie pojęcia, nie idee. Wyzwanie jest zawsze nowe, świeże, nieoczekiwane; a myśl-pojęcie czy może kiedykolwiek być nowe? Gdy spotykamy myślą wiecznie nowe, świeże wyzwanie, czyż odpowiedź którą dajemy nie jest wypadkową przeszłości, a więc starego i zwietrzałego? Gdy starym spotykamy nowe, spotkanie to jest zawsze niewspółmierne, niecałkowite, i owa niecałkowitość jest myślą w jej wiecznie niespokojnym szukaniu pełni. Ale czy myśli i pojęcia mogą w ogóle być pełnią? Wszak jedne i drugie to odpowiedź pamięci, a ta jest zawsze cząstkowa, niepełna. Przeżycie jest odpowiedzią na wyzwanie, odpowiedzią uwarunkowaną przez przeszłość, - przez obrazy wspomnień, lub wyobraźni - więc tylko powiększa nasze ograniczenia. Przeżycia nie wyzwlają, tylko w nas wzmacniają wierzenia i poglądy, wzbogacają pamięć, i z tej pamięci wychodząc dajemy na wyzwanie odpowiedź; więc przeżycia są także czynnikiem ograniczającym. "Jakież w takim razie miejsce zajmuje myśl?" Czy chcecie spytać jakie jest miejsce myśli w stosunku do czynu? Czy pojęcia pełnią w nim jakąś funkcję? Idee urabiają czyn, rządzą nim, zmieniają jego kierunek; ale idea nie jest czynem. Odwrotnie, wierzenia i poglądy są rodzajem ochrony, bronią nas przed koniecznością czynu; pełnią rolę zarządcy, czynnika kontrolującego i urabiającego czyn; idee stanowią wzór dla czynu. "Ale czyż może istnieć czyn bez wzoru, bez planu?" Nie, nie może jeśli nam chodzi o rezultat. Ale czyn który dąży do obranego, z góry określonego, celu, nie jest czynem, jest tylko naśladownictwem, stosowaniem się do przekonań i wyobrażeń. Gdy idzie o naśladowanie, o dostosowywanie się, tedy myśl, pojęcie, idea zajmują poczytne miejsce. Funkcją myśli jest tworzenie wzorów, programów, schematów, wedle których ma się kształtować tzw. czyn; ale to jest zabijaniem żywego, bezpośredniego czynu i o to właśnie wielu ludziom chodzi, chcą oni uniemożliwić bezpośredni czyn, zabić go w jego kolebce; a idee, wierzenia, dogmaty najskuteczniej w tym dopomagają. Czyn bezpośredni to rzecz niebezpieczna, to otwartość na nieznane; a myśli i przekonania - czyli znane - są świetną przed nieznanym obroną. Myśl nigdy nie zdoła przeniknąć w nieznane; musi całkowicie ucichnąć aby nieznane mogło się objawić. Działanie nieznanego wykracza poza pole funkcjonowania myśli; a czując to, świadomie lub nieświadomie, z całym uporem trzymamy się myślą tego co jest znane. I w rezultacie owo "znane" odpowiada na wyzwania życia, które są zawsze niewiadome i nieoczekiwane; i z tej niewspółmiernej, niewystarczającej odpowiedzi powstaje chaos, zamęt, tarcia i udręki. Dopiero gdy znane - a więc pojęcia, myśli, idee - całkowicie zniknie, nieznane może począć działać. A jest ono bezgraniczne.

hjdbienek : :
lis 12 2008 BEZPOŚREDNIOŚĆ
Komentarze: 0

Znalazła się w grupie osób które przyszły przedyskutować parę poważnych zagadnień; może przywiodła ją ciekawość, a może towarzyszyła komuś ze swych przyjaciół. Była ubrana z wyszukaną elegancją, zachowywała się z pewną dumną i godnością, widać było również że dużo myśli o swej urodzie. Była całkowicie pochłonięta sobą, zwracająca bez przerwy uwagę na swój wygląd, postawę, ułożenie włosów, oraz wrażenie jakie wywierała na innych. Każdy jej ruch był starannie wystudiowany; od czasu do czasu zmieniała pozy, ale zapewne każda musiała być wpierw obmyślana i ułożona. Cała jej postać wskazywała że na coś pozuje, że za wszelką cenę chce naśladować jakiś obrany wzór. Rozmowa toczyła się o rzeczach poważnych, a ona przez całą godzinę nie wyszła ze swej roli. Dziwnie wyglądała wśród poważnych, skupionych twarzy, ta sobą tylko zaabsorbowana dziewczyna; starała się jednak udawać że coś rozumie z rozwijającej się dyskusji, że bierze w niej jakiś udział, ale oczywiście żadne słowo nie wyszło z jej ust; choć usiłowała okazać że i ją interesują omawiane sprawy, że nie jest głupsza od innych, widać było z wyrazu jej oczu że nic a nic nie rozumie, i że w ogóle niezdolna jest do poważniejszej rozmowy. Więc szybko jakby cofnęła się w siebie, nie zaniedbując jednak wystudiowanych póz, była w niej sztywność i ani odrobiny bezpośredniości. Każdy z nas wyrabia sobie jakaś pozę. Specjalny chód, zachowanie się i uśmiech ma dostatni kupiec u szczytu swego powodzenia, artystę również charakteryzuje specjalne wejrzenie i "artystyczna" poza; a szanowny uczeń jakiegoś znanego Guru ma także odrębną, właściwą mu pozę, jak i opanowany asceta. Jak ta egocentryczna dziewczyna podobnie człowiek pozornie bez reszty oddany religii, przybiera pozę uduchowienia które usilnie wyrabiał drogą wyrzeczeń i ofiar. Ona poświęca bezpośredniość dla efektu, a on ją niweczy dla osiągnięcia swego celu, ale oboje obchodzi cel, choć nie na tej samej płaszczyźnie; cel do którego on dąży może być z punktu społecznego uważany za wyższy i użyteczniejszy, ale w zasadzie są one zupełnie do siebie podobne: żaden nie jest od drugiego lepszy. Jeden i drugi rodzi się z braku inteligencji, z głupoty, oba zdradzają małość i ciasnotę; płytki umysł lubi się chwytać pozy i rutyny. Ciasny umysł zawsze pozostanie ciasny, nie może nagle stać się wybitny i twórczy. Może się starać o przyozdabianie siebie i rozwijanie cnót, ale zasadniczo przez gromadzenie coraz to nowych doświadczeń tylko się zasila jego przeciętność. Rzeczy brzydkiej nie można zmienić w ładną. Bóg człowieka o płytkiej i ciasnej myśli, będzie bogiem małym. Powierzchowna umysłowość nie zmienia się we wszechstronną i głęboką strojąc się w nabywane wiadomości, w sprytne czy dowcipne powiedzenia, w mądre cytaty, czy też jakoś inaczej upiększając swoją zewnętrzność. Zewnętrzne czy wewnętrzne ozdoby nie przyczyniają się do pogłębienia myśli i duszy, a przecie tylko ogromna głębia myśli nadaje jej piękno, nie zaś błyskotliwość nabytych cnót. Piękno jawi się gdy człowiek widzi bezstronnie - a bez żadnej chęci zmian, czy wyborów - swą własną małość, gdy zaistnieje prosta tego faktu świadomość, w której znika sama możliwość jakichkolwiek porównań. Wystudiowana poza tej dziewczyny, jak i starannie wyrobiona poza ascety, pozornie oddanego religii, są bardzo do siebie podobne; jedna i druga jest równie wymęczonym tworem małości uczuć i ciasnoty myśli, jedna i druga zaprzecza samorzutnej bezpośredniości. Oboje obawiają się wszystkiego co jest naturalne i bezpośrednie, gdyż to może odsłonić - przed ich własnym wzrokiem, jak i przed innymi - prawdę o tym, czym w istocie są; więc oboje chcą stłumić i zniweczyć wszelką bezpośredniość; a udaje im się to zależnie od stopnia w jakim poddali się konwencjonalizmom, od konsekwentności z jaką trzymają się obranego wzoru czy ideału A bezpośredniość jest jedynym kluczem który otwiera wejście w to, co jest. Samorzutne nasze reakcje ukazują nam naszą psychikę taką jaką naprawdę jest, bez ozdób i strojów, jakby nagą; ale zazwyczaj gdy się nam ona na chwilę odsłania, natychmiast ją przykrywamy, czy też przystrajamy jakąś ozdobą, więc bezpośredniość znika, jest w samej kolebce zabita. Owo zabijanie bezpośredniości jest zwyczajem ludzi o ciasnych umysłach; oni to dekorują przemyślnie zewnętrzność swą, na wszystkich poziomach, a dekoracja ta staje się samouwielbieniem. A tylko w samorzutnej bezpośredniości i swobodzie można robić odkrycia. Myśl opanowana i urobiona na pewną modłę, działająca wedle rutyny nie jest w stanie nic odkryć. Może funkcjonować sprawnie a więc bezwzględnie, ale nie może odsłonić tego co jest bezdenne i niezgłębione. Twórcą oporów, które się zwie opanowaniem, jest strach, zdać sobie z tego sprawę w bezpośrednim rzucie - to się od strachu uwolnić. Stosowanie się do wzorów, na jakimkolwiek poziomie i w jakiejkolwiek dziedzinie, wypływa zawsze z lęku, a ten rodzi nieuniknione starcia, zamieszanie, antagonizmy; ale psychika, pełna protestu i buntu, nie koniecznie ma być nieustraszona, bowiem protest to tylko odwrotność, a powodowanie się przeciwieństwami nie jest nigdy samorzutne ani wolne. Bez samorzutnej bezpośredniości nie masz samopoznania; a bez niego człowiek poddaje się każdej przejściowej fali wpływów, które mogą spowodować zacieśnienie umysłu albo jego ekspansję, ale nie mogą uwolnić go od naporu najróżnorodniejszych zewnętrznych oddziaływań To, co się składa z rozmaitych cząstek, może być rozłożone, tj. na części rozbite; ale to, co nie jest konglomeratem, co jest niepodzielne i jednolite można poznać tylko przez samowiedzę. Nasze "ja" jest zlepkiem, konglomeratem licznych cząstek, i dopiero gdy się "ja" na poszczególne czynniki rozłoży, można poznać to, co nie jest wynikiem żadnych wpływów, co jest jednolite i pozaprzyczynowe.

hjdbienek : :
lis 11 2008 ZAZDROŚĆ
Komentarze: 0

Słońce oświetlało jaskrawo przeciwległy mur, a odblask był tak silny że twarze obecnych w pokoju - przez kontrast - zdawały się szare. Mała dziewczynka zbliżyła się do mnie, bez żadnej ze strony matki zachęty, usiadła bliziutko i rozglądała się szeroko otwartymi oczkami, jakby dziwiła się co takie zgromadzenie ma znaczyć. Była czyściutka, ładnie ubrana, z kwiatami we włosach. Przyglądała się wszystkim wokoło bacznie i ciekawie, bez zapamiętywania, jak to dzieci zwykły czynić. Oczki miała żywe, błyszczące ciekawością, ale niezbyt wiedziała co ma w tej chwili robić - śmiać się czy bawić, skakać czy też wykrzykiwać. Wreszcie wzięła moją rękę i zaczęła przyglądać się jej z najwyższym zainteresowaniem, a za chwilę - nie zwracając najmniejszej uwagi na zgromadzone w pokoju osoby - usadowiła się wygodnie na dywanie i usnęła z głową na moich kolanach. Główkę miała kształtną, o szlachetnych harmonijnych liniach, a cała osóbka aż pachniała schludnością. Przyszłość jej była tak samo niepewna i smutna jak innych obecnych w tym pokoju osób. Czekały ją rozterki, troski, ból, było to równie nieuniknione jak te blaski słońca na murze; bo wszak na to aby od bólu i trosk być wolnym, potrzeba najwyższej inteligencji, a zarówno wychowanie dziewczynki jak i wszystkie otaczające ją wpływy sprzysięgną się na pewno aby do rozwoju jej inteligencji nie dopuścić. Miłość - ów płomień bez dymu - jest w naszym świecie zjawiskiem tak rzadkim; w życiu najczęściej gryzący dym nas dusi, żre nam oczy, dławi gardło, wyciska łzy. Z poza gęstego dymu rzadko można dojrzeć płomień; a kiedy dym się zgęszcza i przybiera na sile płomyk zagasa. A przecie bez płomienia miłości życie ma tak niewielką wartość, jest jałowe i nużące; ale jakże ogień ma płonąć wśród kłębów gęstego dymu? Oba nie mogą istnieć jednocześnie; dym musi opaść, aby ogień mógł się w pełni rozjarzyć. Płomień nie walczy z dymem, gdyż ten nie jest jego rywalem, jego przeciwieństwem, płomień w ogóle nie ma rywali, ni wrogów. Dym nie jest płomieniem, nigdy nie może go w sobie zawrzeć, ale obecność dymu nie wskazuje tez bynajmniej na istnienie ognia; gdyż ten ogień jest od dymu wolny. "Czy miłość i nienawiść nie mogą istnieć jednocześnie? Czyż zazdrość np. nie jest dowodem miłości? Trzymamy się w harmonii za ręce, a za chwilę sobie wymyślamy; unosimy się, mówimy sobie wzajem twarde słowa, a za godzinę znów ściskamy się serdecznie. Spieramy się, a potem godzimy wśród pocałunków. Czyż to wszystko razem nie jest miłością? Czyż same objawy zazdrości nie są oznaką kochania? Zdają się iść zawsze w parze, jak światło i mrok. Szybki i krotki gniew, a po nim zgoda i pieszczota: czyż nie wyrażają pełni miłości? Wszak nurt rzeki czasem jest gwałtowny i rwący, a czasem cichy i spokojny; raz rzeka płynie przez mroczne wąwozy, to znów przez osłonecznione równiny, czyż nie stanowi to właśnie jej piękna?" Co właściwie nazywamy miłością? Czy cały ten splot na który się składa rozkosz i zazdrość, żądza i pieszczota, ostre słowa i serdeczne uściski, twardość kłótni i słodycz powtarzającej się zgody? Tak, są to wszystko zjawiska zachodzące na polu tzw. miłości. Gniew naprzemian z pieszczotą są codziennym na tym polu zjawiskiem, nieprawdaż? A my staramy się ustanowić jakiś związek i stosunek pomiędzy tymi różnymi, a faktycznie istniejącymi wzruszeniami, albo też porównujemy je ze sobą. Używamy jednego faktu - wzruszenia dla potępienia lub usprawiedliwienia innego, który zachodzi na tym samym polu, albo staramy się znaleźć jakąś łączność pomiędzy czymś w obrębie tego pola, a czymś poza nim. Nie ujmujemy nigdy żadnego zjawiska oddzielnie, a staramy się odkryć jakieś pomiędzy nimi wzajemne stosunki i zależności. Dlaczego tak sobie poczynamy? Wszak można zrozumieć każde zjawisko, a więc i te wzruszenia, tylko wówczas, gdy nie używamy innych zjawisk znajdujących się w tym samym polu, jako środka do zrozumienia tych o które nam chodzi, gdyż takie łączenie wprowadza tylko chaos i zamieszanie pojęć. Ale dlaczego tak nam chodzi o to porównywanie ? Dlaczego przenosimy znaczenie jednego zjawiska na drugie, lub używamy go jako rodzaju kompensaty i wytłumaczenia? Istotnie powstaje pytanie dlaczego to robimy?" Czy można zrozumieć jakieś zjawisko poprzez zasłonę wyobrażeń czy też pamięci? Czy mogę zrozumieć istotę zazdrości bo przed chwilą ściskałem serdecznie twą rękę? Jedno i drugie ma miejsce, i zazdrość jest faktem i pieszczota jest faktem, ale czy mogę wniknąć w cały proces zazdrości mając w pamięci naszą serdeczność? Czy pamięć pomaga do rozumienia? Wszak to pamięć porównuje, usprawiedliwia, potępia, modyfikuje czy utożsamia; ale czy może przybliżyć rozumienie? Podchodzimy do zjawisk - wzruszeń zachodzących na polu tzw. "miłości" - z pewnym określonym pojęciem, z przyjętym z góry wnioskiem. Nie zatrzymujemy się nad samym faktem zazdrości i nie obserwujemy go spokojnie takim jakim jest, a chcemy go od razu wtłoczyć w ramy własnego wyobrażenia czy wniosku; czynimy to po prostu dlatego że w istocie wcale nie pragniemy zrozumieć zjawiska zazdrości. Wrażenia jakich nam dostarcza zazdrość są równie podniecające jak pieszczoty; ale chcielibyśmy aby te podniety były niejako odbarwione, wolne od przykrości i udręczeń jakie zazwyczaj zazdrości towarzyszą. Stąd starcia, zamęt i walka w obrębie pola które zwiemy "miłością". Ale czy to jest miłość? Czy miłość to pojęcie, wrażenie, podnieta lub emocja? Czy miłość jest równoznaczna z zazdrością? "A czyż rzeczywiste nie jest otulone ułudą? A ciemność czy nie otacza światła? Czy nawet Bóg nie jest zamknięty ograniczeniem?" To są tylko słowa, pojęcia, przypuszczenia, więc nie mają żadnej wartości. Takie opinie tylko wzmagają wrogość między ludźmi, nie zawierają one Prawdy ani do niej nie zbliżają. Gdzie jest światłość tam nie ma mroku. Mrok nie może ukryć światłości; a jeśli ją skrywa tedy jej nie ma. Gdzie jest zazdrość tam nie ma miłości. Żadne pojęcie nie może przysłonić ani zastąpić miłości. Aby istniał jakiś kontakt, jakiś wzajemny stosunek, musi być coś wspólnego, a miłość nie pozostaje w żadnym do wyobrażeń stosunku, więc pojęcia nie mogą się nigdy spotkać z miłością. Miłość jest płomieniem bez dymu.

hjdbienek : :
lis 10 2008 TO CO JEST A CO POWINNO BYĆ
Komentarze: 0

"Jestem żoną i matką" - mówiła, - "ale zdaje mi się, że utraciłam wszelką zdolność kochania, jakbym więdła i usychała wewnętrznie. Pracuję społecznie, ale więcej dla zabicia czasu niż z przekonania, gdyż widzę całą błahość tych działalności. Nic mnie naprawdę nie interesuje. Niedawno zrobiłam sobie dość długie wakacje, usuwając się od rodzinnych obowiązków i społecznych prac, i próbowałam malować; ale nie potrafiłam włożyć w to duszy. Czuję się martwa i beztwórcza, przytłoczona jakimś dojmującym niezadowoleniem, głęboko nieszczęśliwa. Jestem jeszcze młoda, a przecie przyszłość mi się wydaje mroczna i beznadziejna. Myślałam o samobójstwie, ale jakoś wydało mi się to nazbyt niedorzecznym wyjściem. Czuję w sobie coraz większy zamęt i nie widzę końca tej męki." Wokół czego skupia się ta męka? Czy chodzi tu o stosunek z jakimś człowiekiem, czy z ludźmi w ogóle? "Nie, to nie to. Te tragedie są już poza mną, wyszłam z nich nawet nie zanadto poraniona. Po prostu wszystko wokół mnie tonie w mroku, nic mnie nie interesuje, nic nie daje najmniejszego zadowolenia." Czy dręczy panią jakieś jedno niepokojące zagadnienie czy też jest to niezadowolenie ogólne, protest przeciwko wszystkiemu? Musi być gdzieś głęboko ukryta jakaś udręka, jakiś lęk, którego pani zapewne nie jest wcale świadoma. Czy chce pani odkryć to, odsłonić i dotrzeć do sedna? "Oczywiście, wszak po to przyszłam, bo już naprawdę nie mogę tak dłużej żyć. W niczym nie widzę żadnej wartości, a przy tym zapadam raz po raz na zdrowiu." Choroba może być ucieczką od siebie i wszystkiego co panią otacza. "Tak, jestem przekonana iż tak jest. Ale jak na to poradzić? Ogarnia mnie po prostu rozpacz. Zanim stąd wyjdę muszę zobaczyć jakieś rozwiązanie." Czy konflikt zachodzi pomiędzy dwoma konkretnymi faktami, czy też pomiędzy rzeczywistym, aktualnym faktem a fikcją? Czy jest to niezadowolenie które nietrudno byłoby zaspokoić, czy też udręka i rozpacz niemal bez widocznej uchwytnej przyczyny? Na niezadowolenie można znaleźć z łatwością jakieś lekarstwo, taki czy inny środek zaradczy, coś co zaspokoi ukryte pragnienie, można znaleźć dlań jakieś ujście; ale męka która jest zarazem buntem przeciw wszystkiemu, nie da się ukoić i uśmierzyć myślą, ani uleczyć żadnym intelektualnym sposobem. Czy ten protest powstał bo w niczym nie mogła pani znaleźć zaspokojenia swego wewnętrznego głodu, czy zniknął by jeśliby naraz przyszło coś prawdziwie radosnego? Czy nie chodzi pani właśnie o takie trwałe samozadowolenie? "Nie, to jeszcze nie to. Naprawdę nie szukam wcale samozadowolenia, tak mi się przynajmniej wydaje. Wiem tylko że mam w sobie zamęt, że czuję mękę i konflikt, że nie widzę żadnego wyjścia i jestem w rozpaczy". Gdy pani mówi "konflikt", musi on być z kimś, lub z czymś, czy to z mężem, dziećmi, z otoczeniem, czy na polu działalności społecznej. A jeśli - jak pani mówi - konfliktu z tym nie ma, w takim razie jest to chyba sprzeczność pomiędzy tym czym pani jest, a tym, czym pani chciałaby być, czyli pomiędzy ideałem a aktualnym stanem, między tym co jest, a mitem o tym co powinno by być. Stworzyła pani zapewne ideał siebie i może cały zamęt i rozterka pochodzą z chęci dociągnięcia się do tego ideału, dorównania wyobrażonemu przez siebie wzorowi. Zmaga się pani starając się być czymś, czym pani nie jest. Czy nie o to chodzi? "Zaczynam dostrzegać źródło mej męki. Zapewne ma pan słuszność." Starcie zachodzi pomiędzy konkretnym faktem a fikcją, mitem, pomiędzy tym, czym pani jest, a tym czym pani chce być; treść tego mitu musiała kształtować się od dawna, od dzieciństwa, rozszerzała się z biegiem czasu i zyskiwała na głębi, zapuszczając w pani korzenie, na przekór aktualnym faktom, kontrastując jaskrawo z pani prawdziwym stanem; zresztą mit zmieniał się nieco zależnie od ciśnienia warunków. Ów mit, jak wszystkie ideały, wyobrażenia, utopie, jest w wyraźnej sprzeczności z tym co jest, ze stanem faktycznym, a więc mit staje się ucieczką od tego czym pani rzeczywiście teraz jest. To uchodzenie wywołuje nieuniknione a jałowe starcie przeciwieństw; a wszelkie takie wewnętrzne czy zewnętrzne starcia są czcze i beztwórcze, rodzą, zamęt i bezwład. Więc - jeśli mi wolno powiedzieć - męka pani powstała ze sprzeczności pomiędzy tym czym pani jest, a czym chciałaby pani być, czyli wyobrażonym ideałem, mitem o sobie samej. Mit, ideał, to ucieczka, to urojenia naszej własnej wyobraźni, nie mające żadnego realnego pokrycia. Prawdą aktualną jest to, czym pani jest, a stokroć ważniejsza jest ta prawda pani obecnej, dzisiejszej, aniżeli wyobrażenia czy marzenia, o tym, czym pani by mogła, chciała, lub powinna być. Można zrozumieć to co jest, ale nie da się pojąć tego czym powinno się być. Nie można ogarnąć rozumieniem urojenia, można tylko zrozumieć w jaki sposób ono powstaje, jak się tworzy. Mit, fikcja, ideał nie mają znaczenia, są jeno końcowym punktem, czy skutkiem pewnego procesu; ważne jest natomiast zrozumienie całego procesu który im dał początek. Aby zrozumieć to czym jesteśmy - czy to będzie przyjemne czy przykre - mit, ideał czy też wyobrażenie przyszłego możliwego stanu powinny całkowicie z naszej psychiki zniknąć. Dopiero gdy się one rozwieją, można się zmierzyć z tym co jest, natomiast aby je zrozumieć, trzeba móc na tym jednym skupić uwagę, a usprawiedliwianie siebie czy też potępianie rozprasza uwagę; odciągają ją również porównania, które są jeno oporem przeciwko temu co jest, podobnie jak i wszelkie umyślne wyrabianie swego charakteru, czy też wysiłki lub postanowienia w rodzaju: "muszę zrobić, muszę zrozumieć". Wszystko co odciąga i rozprasza uwagę jest przeszkodą w szybkim i bystrym obserwowaniu chwili obecnej; ta nie jest statyczna, jest ciągle w ruchu, zmienia się, płynie; chcąc iść za jej ruchem musimy mieć umysł wolny, nie związany żadnymi wierzeniami, wyzbyty doszczętnie zarówno żądzy zwycięstw, jak lęku przed klęską. Tylko w cichej, jasnej a odbiorczej czujności może odsłonić się przed nami to, co jest. A odkrywanie to wychyla się poza czas.

hjdbienek : :
lis 09 2008 PROBLEMY I OD NICH UCIECZKA
Komentarze: 0

"Mam wiele poważnych problemów, ale zdaje mi się ze im większy czynię wysiłek by je rozwiązać, tym bardziej stają się zawikłane i bolesne. Zupełnie nie wiem co robić. A w dodatku głuchnę i muszę ciągle posługiwać się tym okropnym aparatem. Mąż mnie dawno porzucił; mam kilkoro dzieci, są one wielką moją troską; jakże bardzo bym chciała by uniknęły różnych przejść jakich mnie los nie szczędził." Jakże niecierpliwi jesteśmy, jak od razu chcemy na wszystko mieć gotową odpowiedź! Tak nam pilno by znaleźć rozwiązanie że nie mamy czasu by samemu zagadnieniu uważnie się przyjrzeć i spokojnie je zbadać. Pośpiech uniemożliwia cichą obserwację; a przecie właśnie problem jest ważny, a nie odpowiedź. Oczywiście znajdziemy jakąkolwiek odpowiedź jeśli nam o nią tak chodzi, ale ona nie wpłynie na sam problem. Nasza chęć znalezienia od razu rozwiązania jest jeno ucieczką od zagadnienia które nas męczy, więc znajdywane odpowiedzi są powierzchowne i samego problemu nie rozjaśniają. Wszystkie nasze trudności i problemy pochodzą z jednego źródła, i dopóki nie poznamy i nie zrozumiemy tego źródła, każdy wysiłek by jakiś poszczególny problem rozwiązać, będzie daremny, sprowadzi tylko dalszy zamęt i udrękę. Przede wszystkim musimy być pewni że naprawdę chcemy rozwiązać zagadnienie, że czujemy konieczność uwolnienia się od wszystkich problemów i rozterek jakie stwarzają; bez tego nie dotrzemy do sedna, nie znajdziemy twórcy wszystkich zmagań i trudności. A nie osiągniemy spokoju dopóki nie uwolnimy się od wszystkich problemów ; spokój zaś - ta prawdziwa cisza wewnętrzna - jest warunkiem szczęścia, które wszakże nie jest samo w sobie celem. Jak powierzchnia jeziora jest cicha gdy ustaną wichry, tak umysł jest cichy gdy wszystkie zagadnienia znikną. Ale nie można myśli do spokoju przymusić, a jeśli to robimy umysł wiotczeje, zmienia się w martwe stojące wody. Gdy wszystko to stanie się nam jasne, wówczas możemy zacząć obserwować i badać samego twórcę problemów i trudności. Badanie musi być ciche, bezstronne, nie zamącone pragnieniem radości, ani obawą bólu. "Ależ chcecie niemożliwości! Całe nasze wykształcenie ćwiczy umysł, ucząc go rozpoznawać, porównywać, oceniać i wybierać, a więc powstrzymywanie się od potępiania lub usprawiedliwiania tego co obserwujemy jest straszliwie trudne. Jakże uwolnić się od tych wpływów i ograniczeń i obserwować w ciszy?" Gdy zrozumiemy że skupiona obserwacja przez odbiorczą, jasną świadomość jest nieodzowna w poznawaniu prawdy, sam ten fakt uwolni nas od nawarstwień przeszłości. Ale dopóki nie odczuwamy natychmiastowej konieczności obudzenia w sobie tej odbiorczej, a żywej i jasnej świadomości (awareness) powstaje w nas wciąż pytanie "jak" problem rozwiązać, "jak" zniweczyć przeszłość. Tylko Prawda wyzwala, a nie jakiekolwiek środki, czy systemy. Trzeba zobaczyć prawdę że tylko cicha, czujna, bezstronna obserwacja prowadzi do rozumienia, a wówczas nawyk kwalifikowania wszystkiego przez potępianie czy usprawiedliwianie, sam zniknie. Gdy widzimy tuż przed sobą wielkie niebezpieczeństwo nie pytamy jak go uniknąć; jeśli usiłując rozwiązywać jakiś problem, pytamy "jak", "jakim sposobem", znaczy iż nie zobaczyliśmy jeszcze naglącej potrzeby by w czujnej ciszy go zbadać. Dlaczego tej potrzeby nie czujemy ? "Chciałabym ją poczuć, ale nigdy przedtem w ten sposób nie myślałam, jest to coś zupełnie dla mnie nowego. Wiem jedno że chcę się pozbyć moich problemów, bo są męką. Chcę być, jak inni ludzie, szczęśliwa." Świadomie czy nieświadomie uchylamy się od uznania że to ciche, odbiorcze obserwowanie naszych problemów jest konieczne i najważniejsze, po prostu dlatego że w istocie wcale nie chcemy "puścić" tych zagadnień i pozbyć się ich, bo cóż byśmy bez nich robili ? Wolimy trzymać się uparcie czegoś co znamy, choć byłoby przykre i ciężkie, aniżeli zapuszczać się w ryzykowne dociekania czegoś, co nas może Bóg wie gdzie zaprowadzić. Problemy nasze są nam przynajmniej dobrze znane, a myśl o szukaniu ich twórcy, czy źródła, gdy nie wiemy dokąd nas to zaprowadzi, obezwładnia nas i napełnia lękiem. Umysł nawykły do różnych zagadnień nad którymi się wciąż biedzi byłby stracony, gdyby te nagle znikły; wszak żywi się wciąż troskami, i nie jest ważne czy przedmiotem ich są sprawy kuchenne, czy wszechświatowe, osobiste czy polityczne, religijne czy ideologiczne; troski i problemy zacieśniają nas i ograniczają. Umysłowość którą pożerają sprawy ludzkości jest równie ciasna jak ta, która wciąż troszczy się o swój duchowy rozwój, lub "rozpacza o własnym zbawieniu". Problemy obciążają umysł, napełniają go lękiem, bo zawsze i nieodmiennie zasilają nasze "ja" i "moje". Gdy nie ma zagadnień, problemów, spraw, osiągnięć i klęsk, nie masz i "ja". "Ależ bez "ja" jakże w ogóle można żyć?" Dopóki czynem rządzi pragnienie, pamięć, strach, rozkosz, lub cierpienie - czyli "ja" - stwarza ono walki, tarcia, zamęt i nienawiść. Czyn nasz jest wynikiem naszych ograniczeń, bez względu na to na jakiej płaszczyźnie działa, a że odpowiedzi nasze na wyzwania życia są zazwyczaj nieodpowiednie i niecałkowite, z konieczności rodzą tarcie i to staje się zagadnieniem. Nasze "ja" jest utkane ze sprzeciwów i tarć. Ale jest rzeczą zupełnie możliwą żyć bez zatargów i konfliktów powodowanych przez chciwość, strach, powodzenie czy klęski; oczywiście dopóki nie odkryjemy tego własnym bezpośrednim doznaniem pozostanie to dla nas tylko teorią. Ale nie możemy uwolnić się od chciwości ani pragnień dopóki nie zrozumieliśmy naszego "ja". "Czy myślicie że przyczyną mojej głuchoty są różne lęki i stłumienia ? Lekarze zapewniali mnie że nie ma żadnej organicznej wady. Czy więc mogłabym odzyskać słuch? Całe życie byłam gnębiona, zawsze pozostawałam pod takim czy innym przymusem. Nigdy nie mogłam robić tego co chciałam." Zarówno wewnętrznie jak zewnętrznie łatwiej jest siebie tłumić i hamować, aniżeli rozumieć. Rozumienie jest rzeczą trudną, zwłaszcza dla ludzi którzy od dzieciństwa byli hamowani i ograniczani. Gdy przez długi czas żyje się w stłumieniu staje się ono przyzwyczajeniem. A rozumienie nie może nigdy zmienić się w nałóg ani rutynę, gdyż wymaga nieustannej czujności i pełnej uwagi. Chcąc coś zrozumieć trzeba mieć giętkość, wrażliwość i nieco serdeczności - ale nie sentymentalizmu - w podejściu do zagadnienia. Na tłumienie w sobie czegokolwiek bądź, w tej czy innej formie, nie trzeba żywości ani jasności myśli, jest to najłatwiejszy i najgłupszy stosunek do naszych reagowań. Opanowywanie siebie jest zawsze przystosowywaniem się do pewnych wzorów i pojęć, zapewnia nam bezpieczeństwo, uznanie innych - tzw. "szanowność", ale też zacieśnia nas i zamyka. A rozumienie wyzwala. W lęku przed autorytetem, przed opinią i niepewnością jutra, stwarzamy sobie schronienia w ideologii i jej fizycznych wyrazach: zrzeszeniach i organizacjach, których się chętnie czepiamy. Ale takie schronienia, na tej czy innej płaszczyźnie, tylko wzmagają i podtrzymują strach, a wszelki strach staje się przyczyną różnych uwzniośleń, szukania zastępczych wartości, praktyk i ćwiczeń w samoopanowaniu, które nie są niczym innym jak odmianami stłumień. To co jest stłumione, zduszone, musi się odprostować i znaleźć ujście; może nim być nawet fizyczne niedomaganie, lub ucieczka w jakąś ideologiczną ułudę. Płacimy różne ceny, każdy wedle swego usposobienia, zamiłowań i antypatii. "Zauważyłam że gdy grozi mi usłyszenie czegoś przykrego, chronię się za swój aparat, to mi pomaga wymknąć się w mój świat. Ale jakże uwolnić się od tych stłumień i zahamowań trwających lata? Czy nie zajmie to zbyt dużo czasu?" Nie jest to kwestia czasu ani grzebania się w przeszłości czy drobiazgowej analizy; chodzi o to abyśmy zrozumieli czym jest samo stłumienie. Widzimy od razu jego prawdę gdy patrzymy z czujną odbiorczością - bez wyboru ni wartościowania - na cały proces stłumień i zahamowań Ale nie da się zrozumieć czym jest w istocie stłumienie, jeśli będziemy myśleć w kategoriach "wczoraj" i "jutra" ; prawdy nie ogarnie się stopniowo, z biegiem czasu. Prawdy się w ogóle nie osiąga, nie można jej odsłaniać po trochu; albo się ja, widzi, albo nie. Postanowienie oswobodzenia się od zahamowań jest tylko przeszkodą w uchwyceniu prawdy o nich, bo wola jest odmianą pragnienia, w obu jego postaciach - przyciągania i odpychania, - a odbiorcza czujność (passive awareness) nigdy nie idzie z pragnieniem w parze. Stłumienie było wszak wywołane przez pragnienie, przez żądzę, jakże więc wola - czyli to samo pragnienie choć innym nazwane mianem - mogłoby się od własnego tworu uwolnić? Musimy ujrzeć wolę w całej jej prawdzie w chwili cichej, odbiorczej czujności, i przyjąć to, co ujrzymy, bez najmniejszego oporu. Analizą nie uwolnimy się od tego co analizujemy, bo analizujący nie jest oddzielny od przedmiotu który analizuje, odwrotnie, sam jest jego częścią. To również musimy dogłębnie zrozumieć. Widzenie Prawdy wyzwala, a nie wola i wysiłek.

hjdbienek : :