Kategoria

Homo Sapiens, strona 77


lis 01 2008 MEDYTACJA
Komentarze: 0

Gość mój mówił iż przez wiele lat uprawiał to, co nazywał medytacją; trzymał się pewnych metod po przestudiowaniu licznych na ten temat książek; przebywał również pewien czas w klasztorze gdzie rozmyślano po parę godzin dziennie. Stosunek jego do tych spraw nie był sentymentalny, nie rozczulał się też nad dziejami swych wysiłków i ofiar. Mówił że po wielu latach praktyki zdobył w pewnym stopniu opanowanie umysłu, jednak i teraz zdarza się czasem że myśl wymknie się z pod jego kontroli; nie znajduje też żadnej radości w swej medytacji; a owe dobrowolnie narzucone sobie dyscypliny czynią go nieco oschłym i surowym. Nieraz ogarnia go zniechęcenie do tego wszystkiego. Należał do kilku tzw. religijnych zrzeszeń, ale teraz porzucił je i samodzielnie szuka Boga, którego znalezienie wszystkie one obiecywały. Ale lata mijają, starzeje się i poczyna się czuć znużony. Prawdziwa medytacja ma dużą wagę, bo oczyszcza umysł, a jeśli nie umie on odsuwać myśli i pozostawać pusty, nie może się nigdy odnowić. To, co nieprzerwanie trwa - więdnie i martwieje. Umysł po prostu wiotczeje i zużywa się przez nieustanne powtarzanie tych samych myśli, przez tarcia przy niewłaściwym jego używaniu, przez pobudliwość wrażeniowo-nerwową, która go stępia i nuży. Opanowanie umysłu nie jest tak ważne jak przekonanie się co stanowi jego zainteresowania. Nasze "ja" - umysł - to kłębek sprzecznych zainteresowań, a to co nazywamy koncentracją - poddaniem go dyscyplinie - jest jeno zasilaniem jednego zainteresowania, by mogło wziąć górę nad innymi. Wszelka dyscyplina jest wzbudzaniem oporów, a gdzie jest opór tam nie ma rozumienia. Opanowany umysł nie jest nigdy wolny, a tylko wolność umożliwia odkrywanie. Trzeba dużej bezpośredniości aby móc odkrywać ruchy naszej psychiki - naszego "ja" na każdym z poziomów jego przejawiania się. Choć niektóre odkrycia mogą wcale nie być przyjemne, jednak wszystkie ruchy naszej psychiki trzeba odsłonić, zdemaskować i zrozumieć; a wszelkie dyscypliny i metody niweczą bezpośredniość dla odkrywania konieczną. Wszystkie one, choćby najdoskonalsze, urabiają myśl wedle pewnego wzoru i ją zatrzymują w pewnym schemacie. Umysł dostosowuje się do tego w co ćwiczenia go wdrożą, ale to na czym się wzoruje nie może być Prawdą. Metody i dyscypliny są narzuconą rutyną, więc nigdy nie mogą dopomóc w obnażaniu siebie. Mogą one wzmocnić umysł w dążeniu do celu, ale ów cel będzie jeno obrazem rzutowanym przez nasze "ja", więc nie może być Rzeczywistym. Wyobrażamy sobie Prawdę, Rzeczywiste, na swe własne podobieństwo, a metody i dyscypliny ten obraz używotniają. Tylko w odkrywaniu może być prawdziwa radość; w nieustannym odsłanianiu - od chwili do chwili - wszystkich ścieżek naszego "ja", wszystkich jego ruchów - myśli, uczuć, reagowań. A to "ja", na jakimkolwiek poziomie działa, nie przekracza nigdy granic umysłu. Wszystko cokolwiek myśl jest w stanie pomyśleć zachodzi w jego obrębie; nie może on pomyśleć nic co by nie stanowiło cząstki jego natury; nie można myśleć o nieznanym, o niewiadomym. Nasze "ja" w każdej sferze swego działania pozostaje zawsze w dziedzinie znanego: a choć istnieje wiele warstw psychiki o których powierzchniowa codzienna nasza świadomość nic nie wie, niemniej przeto wszystkie one znajdują się w obrębie poznawalnego. Ruchy i reakcje naszego "ja" przejawiają się i odsłaniają w stosunku naszym do zjawisk i ludzi, a gdy te stosunki nie zamykają się w ramach przyjętych form i konwencjonalizmu, dają nam świetną sposobność do odkrywania siebie. Stosunki te bowiem są zawsze wyrazem naszego "ja"; a chcąc jego reagowania zrozumieć trzeba zdawać z nich sprawę i bacznie je obserwować - ale bez żadnej chęci wartościowania ani wyboru, gdyż sam wybór jest podkreślaniem jednego zainteresowania w przeciwstawieniu do innego. Ta czujna czysta świadomość (awereness) jest rozpoznawaniem zmiennych ruchów naszego "ja", bez rozszczepiania go na obserwatora i obserwowane. A gdy tak patrzymy, wówczas umysł oswobadza się od wszystkiego co zebrał, staje się pusty; "ja" - ów gromadzący podmiot - przestaje istnieć. Wszystko co się uzbierało i przechowało, wszystkie wspomnienia, i obrazy pamięci stanowią właśnie nasze "ja"; nie jest ono jakąś odrębną od nagromadzonych dóbr istnością. "Ja" oddziela się od swych charakterystycznych cech, wyodrębnia się jako obserwator, czuwający, zarządca, by tym skuteczniej się zabezpieczyć i nadać sobie trwałość wśród wszystkiego co jest zmienne i przemijające. A tylko jednolite, integralne doznawanie oswobadza nas od dwoistości. W tym jednolitym stanie ogarniamy rozumieniem, w momentalnym błysku, całkowity proces stanowiący naszą psychikę, zarówno powierzchniową, dostrzegalną, jak i ukrytą, i to od razu w jej całokształcie, a nie częściowo i ułamkami. Wtedy sny, jak i codzienne nasze czynności stają się procesem dalszego oswobadzania się, opróżniania psychiki od balastu przeszłości. A umysł, aby móc coś przyjąć musi być zupełnie pusty; ale sama chęć opróżnienia go, po to by mógł coś otrzymać, jest znaczną przeszkodą, jakże często zakorzenioną w naszej naturze; to również należy wszechstronnie, a nie jednopoziomowo zrozumieć. Żądza przeżyć musi całkowicie się wypalić, a to może się stać gdy doznający nie żywi się doświadczeniami i ciągłą o nich pamięcią. Umysł musi być oczyszczony, nie tylko w swych świadomych ale i w głębszych ukrytych warstwach; musi wyrzucić z nich wszystko, a to się dokonuje gdy przestajemy nadawać imiona każdej rzeczy, każdemu zjawisku i przeżyciu; gdyż nazywanie - określanie tym czy innym terminem - wzmacnia trwałość istnienia tego, który przeżywa, zasila jego pragnienie ciągłości, używotnia jego jednostkową, wyodrębniającą się pamięć. Trzeba w głębokiej ciszy ogarnąć świadomością cały ten proces nazywania i zrozumieć go wszechstronnie. Nadajemy nazwy zjawiskom i przeżyciom nie tylko po to aby się porozumiewać z innymi, ale także aby przeżyciom naszym dodać wagi i trwałości, aby je łatwo było odtworzyć w pamięci, a więc i powtórzyć. Ów proces nazywania musi ustać, i to nie tylko na powierzchni naszej psychiki, ale aż do głębi, we wszystkich warstwach jej wewnętrznej struktury. Jest to zadanie trudne, zarówno do zrozumienia jak i do wykonania; albowiem całe nasze świadome życie składa się z procesów nazywania, nadawania imion i terminów doświadczeniom, z rejestrowania ich i skrzętnego przechowywania w pamięci, żeby potem w nią sięgać dla poznawania i określania dalszych przeżyć. Właśnie ten proces żywi i zasila tą ułudną, iluzoryczną istność - tj. tego który doznaje - nadając mu jakby oddzielne od przeżyć i doznań istnienie. Tam gdzie myśl ustaje tam i myśliciel znika. To myśli stwarzają myśliciela, a ten się od nich wyodrębnia by nadać sobie trwałość i ciągłość istnienia, bo same myśli są zmienne i nietrwałe. Wolność nastaje gdy cała nasza istota, zarówno w swych powierzchniowych jak i głębinowych warstwach zostaje oswobodzona od przeszłości, od tego co było. Wola jest wyrazem pragnienia; gdzie jest działanie woli, gdzie robimy wysiłek dla zdobycia niezależności i oswobodzenia się od wszystkiego co przeszłe, tam nie może zaistnieć prawdziwa wolność, tam istotne oczyszczenie całej naszej psychiki nie jest możliwe. Gdy wszystkie, tak liczne, warstwy naszej świadomości są w całkowitym spokoju, przeniknięte głęboką ciszą, wówczas, ale dopiero wówczas, niezmierzone może się pojawić. A wraz z nim owo szczęście, które jest poza czasem i twórczość która niesie odnowienie.

hjdbienek : :
lis 01 2008 WRAŻENIA I ICH ODTWARZANIE
Komentarze: 0

Gwar i zapachy miasta wdzierały się przez otwarte okno. W dużym publicznym parku siedzieli ludzie w cieniu drzew i przeglądali ostatnie wiadomości - te wszechświatowe plotki. Gołębie plątały się u ich nóg, szukając smacznych okruchów, a dzieci bawiły się na trawnikach, po których tańczyły cienie rozchwianych drzew. Towarzysz mój był reporterem, bystrym i szybkim; prosił o wywiad ale poza tym chciał również poruszyć pewne osobiste problemy. Gdy ukończył wywiad dla pisma które przedstawiał, zaczął mówić o swym fachu i jego wartości - nie z punktu korzyści materialnych - a roli jaką odgrywa dziś na świecie. Był człowiekiem zdolnym, sprytnym, nieprzeciętnym i zadufanym w sobie. Przechodził szybko szczeble dziennikarskiej kariery i widział w niej dużą przyszłość. Intelekt nasz tak jest przeładowany wiadomościami, iż uniemożliwia nam niemal całkowicie bezpośrednie doznawanie. Doświadczanie przyjemności lub cierpienia jest bezpośrednie, indywidualne; ale interpretując je już się wzorujemy na cudzym zdaniu, na społecznych i religijnych autorytetach. Sami jesteśmy wytworem oddziaływujących na nas myśli i wpływów innych ludzi; jesteśmy niejako tych wpływów wypadkową; kształtuje nas i niewoli religijna i polityczna propaganda. Świątynia, kościół, meczet, wywierają na nas nieustający nacisk, rzucają dziwny cień na nasze życie; a polityczne ideologie tylko pozornie dają dużo materiału dla myśli. Propaganda urabia nas i niszczy. Zorganizowane wyznania są mistrzami propagandy, używają wszelkich środków by ludzi przekonywać, a potem ich pod swym wpływem utrzymać. Jesteśmy kłębkiem zmąconych reakcji, a to co stanowi centrum naszego "ja" jest równie niepewne jak obiecywana nam przyszłość. Same słowa mają dla nas wprost niewiarogodne znaczenie; wywierają bezpośredni wpływ na nerwy, i te wrażenia nerwowe są dla nas ważniejsze od treści która się ukrywa pod symbolami. Obraz, symbol, dźwięk, sztandar nabierają niebywałego znaczenia; czerpiemy siły nie z istoty rzeczy, a z podstawionych zastępczych znaczeń. Czytamy o przeżyciach innych ludzi, obserwujemy jak inni się bawią, cytujemy ich wypowiedzi, idziemy za ich przykładem. Panuje w nas pustka, więc staramy się ją zapełnić słowem, wrażeniem, wyobraźnią, nadzieją; ale pustka wciąż trwa. Wszelkie powtarzanie czy odtwarzanie minionych wrażeń, choćby były pełne miłych i szlachetnych wzruszeń, nie może byś doznawaniem; a ciągłe powtarzanie tego samego rytuału, tych samych słów, czy modlitw, jest jeno wrażeniowo przyjemnym odczuciem, któremu lubimy nadawać wzniosłe miana. Ale doznawanie to nie wrażeniowe odczucia; te emocjonalno-wrażeniowe reakcje muszą ustąpić wkrótce przed tym co jest; zaś tego co jest nie da się zrozumieć przy pomocy wrażeń jedynie. Zmysły nasze biorą w tym udział, ale rozumienie czy doznawanie dzieje się poza i ponad zmysłami; wrażenia staja się ważne dopiero gdy doznawanie mija, wtedy to słowa nabierają dużego znaczenia, a wpływ symboli nadmiernie wzrasta; wówczas nawet taki gramofon słowny może nas zachwycać. Doznawanie zachodzi w jednej chwili i kończy się; nie ma ciągłości, nie przedłuża się; to, co można rozciągnąć w czasie i przedłużyć należy zawsze do dziedziny wrażeń, na jakimkolwiek poziomie by się pojawiały. Powtarzane wrażenia mogą się pozornie wydawać nowym przeżyciem, ale w istocie nie są one nigdy nowe. Nowe jawi się tylko w lotnej chwili doznawania, a to jest możliwe dopiero wówczas gdy żądza wrażeń i poszukiwanie silnych przeżyć doszczętnie w nas zagasną. Chęć powtarzania jakiegoś przeżycia jest charakterystyczną, a zawsze ograniczającą cechą żądzy wrażeń, jest ich składową częścią; a wzbogacanie pamięci jest tylko ich ekspansją. Chęć powtórzenia jakiegoś doświadczenia czy co własnego, czy cudzego, prowadzi do zaniku wrażliwości, do martwoty. A powtarzanie prawdy staje się fałszem. Prawdy nie można powtarzać ani jej propagować, czy też używać dla jakiegoś celu. To, co się daje używać i powtarzać jest pozbawione życia, mechaniczne, statyczne. Tylko rzeczy martwej można używać, ale nie prawdy. Można zaprzeczyć prawdzie, zabić ją, a wtedy jej używać, ale wówczas nie jest to już prawda. Propagandyści nie dbają o poznawanie prawdy, obchodzi ich tylko uchwycenie w organizacyjne karby wrażeniowych emocji ludzi, w religijnej czy politycznej, społecznej czy osobistej dziedzinie. Propagandysta - religijny czy świecki - głosić Prawdy nie może nigdy. Doznawanie przychodzi gdy żądza wrażeń wypali się do cna, gdy wszelkie określanie i nadawanie nazw ustaje. Nie ma myśli bez słów, procesu myślowego bez werbalizacji, kto jest w nią wplątany jest niewolnikiem ułudy pożądań.

hjdbienek : :
paź 31 2008 WYRZECZENIE SIĘ DOSTATKU
Komentarze: 0

 Siedzieliśmy w cieniu olbrzymiego drzewa, zwróceni ku zieleniejącej dolinie. Dzięcioły kuły w pobliżu, a mrówki wędrowały długim szeregiem, tam i z powrotem, pomiędzy dwoma drzewami. Wiatr od morza niósł zapach dalekich mgieł. Góry błękitniały w zadumie; czasem wydawały się bliskie, ale dziś były odległe. Mały ptaszek przyleciał pić wodę z kałużki która się utworzyła koło dziurawej rynny. A dwie szare wiewiórki, o ogromnych puszystych ogonach, goniły się po drzewie, wbiegały na sam wierzchołek, a potem w szalonym pędzie zbiegały w dół na ziemię, by znów pędzić z powrotem na szczyt drzewa. Towarzysz mój był niegdyś bardzo bogatym człowiekiem, ale wyrzekł się całego swego majątku. Posiadał dawniej wielkie dobra, którymi zarządzał z przyjemnością i dużym poczuciem odpowiedzialności; miał dobre serce i lubił być szczodrym; darów nie skąpił i prędko o nich zapominał; był też dobry dla swych pracowników i dbał o ich potrzeby. Robienie majątku przychodziło mu łatwo w tym świecie gdzie tylu goni za pieniądzem. Nie był wcale podobny do ludzi dla których rachunki bankowe i lokaty kapitałów są niejako ważniejsze od nich samych; którzy czują się osamotnieni i pełni obaw wobec ludzi i ich żądań i zamykają się w specyficznej atmosferze swego bogactwa. Nie był despotyczny w rodzinie, ale też nie poddawał się jej zbyt łatwo; miał wielu przyjaciół, lecz wcale nie dlatego że był bogaty. Opowiadał iż pozbył się wszystkich swych majętności, gdyż pewnego dnia, podczas jakiegoś czytania, uderzyła go nagle myśl juk bezgranicznie głupie jest jego ciągłe pomnażanie swego majątku i cały ten otaczający go dostatek. Zachował dla siebie tylko tyle ile było konieczne, starał się prowadzić życie najprostsze i szukać odpowiedzi na pytanie: czym właściwie jest życie, jaki jest jego sens i cel, czy istnieję coś poza czysto fizycznymi pożądaniami i potrzebami organizmu. Jest względnie łatwo zadawalać się małym, podobnie jak nie mieć dużo rzeczy gdy się jest w podróży i zmierza do określonego celu. Żywe pragnienie szukania głębszych, wewnętrznych wartości uwalnia nas od wielu psychologicznych skomplikowań jakie stwarza posiadanie; ale oswobodzenie się od rzeczy zewnętrznych nie czyni jeszcze życia prostym. Zewnętrzny ład i prostota nie koniecznie wyrażają spokój i prostotę wewnętrzną. Prostota w rzeczach zewnętrznych jest dobra, gdyż daje nam pewną swobodę i jest gestem rzetelności wobec siebie; ale dlaczego zaczynamy zawsze od zewnętrznej, a nie od wewnętrznej prostoty? Czy chcemy przez to siebie i innych przekonać o szczerości naszej intencji? Po co mamy siebie przekonywać? Uniezależnienie się od przedmiotów wymaga prawdziwej inteligencji, a nie gestów i udowodnień; a wszak prawdziwa inteligencja nie jest cechą należącą do naszego "ja". Gdy zdamy sobie w pełni sprawę jakie psychologiczne czynniki kryją się w każdym posiadaniu, sama ta świadomość oswobadza nas, i nie potrzeba nam wówczas dramatycznych gestów ni potwierdzeń. Ale gdy tego jasnego rozpoznawania (awareness) brak, uciekamy się do różnych praktyk, dyscyplin, wyrzeczeń. Nie jest ważne czy posiadamy dużo czy mało, ważną jest prawdziwa inteligencja. Prawdziwie rozumny człowiek zadawalając się małym przestaje być niewolnikiem własności. Ale zadowolenie a prostota to dwie rzeczy całkiem różne. Pragnienie - czy to zadowolenia czy prostoty - zawsze nas wiąże i stwarza różne skomplikowania. Spokojna radość przychodzi wraz ze zdawaniem sobie sprawy z tego co jest; a prostota - wraz z niezależnością, od tego co jest. Dobrze jest być prostym zewnętrznie, ale stokroć ważniejsza jest prostota i jasna trzeźwość wewnętrzna. Jasność myśli i widzenia nie rodzi się ze zdecydowanego i wyraźnie do celu zmierzającego intelektu. Umysł nie może nigdy tej jasności stworzyć. Może się przystosować, może ułożyć i uporządkować myśli, ale to nie będzie ani jasnością ich ani prostotą. Czyny pochodzące z woli wywołują zamęt, gdyż wola nawet najszlachetniejsza jest zawsze narzędziem pragnienia. Wola wzrostu i stawania się, chęć bycia kimś choćby najbardziej wartościowym i szlachetnym, może wprawdzie dać nam dyrektywę, wyznaczyć kierunek, przetorować drogę wśród chaosu, ale ten proces prowadzi do odosobnienia, a prostota i przejrzystość z odosobnienia nie mogą się zrodzić. Czyn płynący z woli może chwilowo oświetlić pierwszy plan akcji, co jest potrzebne dla bezpośredniego działania, ale nie rozjaśni i nie oczyści podłoża, czyli dalszego planu; gdyż sama wola z niego wypływa i przezeń jest zasilana. Podłoże ją żywi, a wola może sprężyć i znacznie wzmóc kryjące się w nim potencjalne możliwości, ale nie zdoła nigdy oczyścić go, ani prześwietlić. Prostota nie należy do intelektu i nie z niego się rodzi. Świadomie przyjęta, prostota jest tylko przebiegłym przystosowywaniem się dla obrony przed bólem i przed rozkoszą, jest zamykaniem się w sobie, które stwarza zamęt i pogłębia różne konflikty. A tarcia i rozterki sprowadzają zawsze mrok, zarówno wewnątrz nas jak i na zewnątrz. Jasność i prostota nie mogą iść w parze z rozterką; tylko wolność od wszelkich konfliktów - a nie przezwyciężanie ich - rodzi prostotę. To, co jest raz przezwyciężone, musi być zwyciężane wciąż i wciąż od nowa, a więc rozterka przedłuża się bez końca. Chcąc sobie zdać sprawę czym są rozterki i konflikty, trzeba zrozumieć pragnienie. Pragnienie może wyabstrahować z siebie obserwatora - tego który ma rozumieć; ale takie rozszczepianie i uwznioślanie pragnień będzie tylko odkładaniem rozumienia na przyszłość, zamiast wejścia w nie teraz, zaraz. Obserwator i obserwowane nie są dwoma odrębnymi czynnikami; jest to proces jednolity i tylko poznając doświadczalnie tą jednolitość, - tj. stopienie się obu czynników, w jedno - możemy się oswobodzić zarówno od pragnień jak od rozterek. Ale pytanie: jak można poznać fakt jedności tego procesu, nie powinno w ogóle powstać. Musi to samo się stać; a staje się tylko wtedy, gdy jesteśmy czujnie odbiorczy (passive awareness) wobec wszystkiego co w nas zachodzi. Nie można zrozumieć czym jest przeżycie spotkania z jadowitym wężem, siedząc wygodnie w fotelu w swoim pokoju i tylko wyobrażając je sobie, lub spekulując nad tym domniemanym faktem. Aby naprawdę spotkać węża trzeba się odważyć wyjść poza miasto, poza jego sztuczne światła i brukowane ulice i pójść śmiało w przyrodę. Myśl może tylko pamiętać i rejestrować, ale nie jest w stanie doznać wolności od rozterek, bowiem prostota, czyli przejrzystość, nie należą do dziedziny umysłu.

hjdbienek : :
paź 30 2008 CISZA
Komentarze: 0

Była to potężna, świetnie naregulowana maszyna, szła pod górę lekko i bez zmiany w odgłosie motoru, wrażliwa na najlżejszy ruch akceleratora. Droga wiła się stromo ponad doliną, biegła wśród gajów pomarańczowych i rozłożystych orzechowych drzew. Po obu jej stronach sady ciągnęły się daleko, niemal na czterdzieści mil, aż do samego podnóża gór; przechodziła przez parę małych miasteczek, po czym biegła przez otwartą przestrzeń pomiędzy polami jaśniejącymi mocną zielenią łubinu, aby za chwilę - wijąc się znów spiralami - wyprowadzić na nagą, prawie pustynną równinę. Droga była gładka, odgłos motoru równy, a ruch na drodze nieduży. Miałem żywa świadomość krajobrazu, mijających nas od czasu do czasu samochodów, drogowskazów na skraju gościńca, siedzącej w wozie osoby i błękitu nieba; ale dusza pogrążyła się w ciszę. Nie był to spokój znużenia, wyczerpania czy też odprężenia; była to cichość żywa i czujna. Nie istniał punkt z którego by wypływała i nie było tego, kto by ją obserwował; doznający był nieobecny; pomimo urywanej rozmowy, nic nie przerywało milczenia. Gdy wóz toczył się szybko uderzał nas prąd wiatru; ale ciszy tej nie naruszało nic; była ona w szumie wiatru i w odgłosie motoru, i w zamienianych z rzadka słowach. Pamięć uprzednio doznanych milczeń i cisz wcale się nie nasuwała, myśl nie mówiła: "ach. jak cicho!" Nie było werbalizacji, czyli stwierdzania że obecne przeżycie jest podobne do tego, cośmy już niegdyś przeżyli; nie było żadnego ruchu myśli. Myśl nie rejestrowała wrażeń, przeto nie mogła schwytać tej ciszy, ani w nią wnikać; bo wszak słowo "cisza" nie jest ciszą. Zanim słowo się nie zrodzi myśl nie może operować, a więc doznający nie był zdolny zatrzymać tej ciszy w sobie, by móc się nią potem cieszyć. Ustał zwykły proces myślowy, który gromadzi, porównuje, przyswaja; ucichł wszelki ruch myśli. Samochód zatrzymał się przed domem. Szczekanie psa, wyładowywanie rzeczy i ogólne zamieszanie w niczym nie wpływało na tę przedziwną ciszę. Nic jej nie mogło zmącić, trwała nieprzerwanie. Wiatr szumiał wśród konarów sosen, długie cienie się kładły, dziki kot chyłkiem przemknął wśród krzaków A cisza była nienaruszona. Wibrowała ruchem, ale ten ruch jej nie rozpraszał. Nie było skupienia uwagi które by się dało rozproszyć. Rozproszenie następuje gdy uwaga odbiega ód głównego punktu zainteresowania, a w tej ciszy nie było w ogóle takiego punktu, więc też nie można było odeń się odchylić. Ruch nie był czymś od ciszy oddzielnym, zdawał się być w niej zawarty. Albowiem nie była to cisza martwoty, czy zaniku sił; była to cisza samego życia, wolnego od sprzeczności i tarć. Większości z nas, przeciwstawianie bólu i radości, wahania pomiędzy nimi, oraz impuls ku działaniu dają poczucie życia; a gdyby nam ten impuls odebrać czulibyśmy się straceni, bezwolni i niebawem popadlibyśmy w rozstrój. Ale ta cisza pulsowała wciąż odnawiającą się twórczością; taił się w niej ruch który nie miał początku, więc nie mógł mieć i końca, nie była również czymś co trwa. Wszelki ruch wymaga czasu, ale tu, w tej ciszy, nie istniał czas. Czas to mniej i więcej, bliżej i dalej, wczoraj i jutro; a w tej ciszy wszystkie porównania znikły. I nie była to cisza która się kończy, aby znów się rozpocząć; była w niej jakaś jedyność i niepowtarzalność. Sprytne podstępy intelektu nie mogły się tu wślizgnąć. Gdyby cisza ta była złudzeniem, intelekt byłby w jakimś do niej stosunku, chwytałby się jej lub ją odrzucał, przeracjonalizowałby ją albo też z subtelnym zadowoleniem pogrążył się w nią, i z nią zjednoczył; ale że nie był w żadnym do niej stosunku, więc nie mógł ani jej przyjąć, ani odsunąć. Umysł może operować tylko tym, co jest jego tworem, co się z niego wywodzi, ale nie pozostaje w żadnym związku z tym, czemu sam nie dał życia. A ta cisza nie z niego płynie, nie ma z nim nic wspólnego, więc intelekt nie może ani jej uchwycić i pogłębiać, ani się z nią jednoczyć i utożsamiać. Treść tej ciszy jest dla słów niewyrażalna.

hjdbienek : :
paź 29 2008 WIERZENIA
Komentarze: 0

Byliśmy wysoko w górach; a był to czas posuchy; przez wiele miesięcy nie było ani kropli deszczu, aż strumyki ucichły i powysychały. Sosny świeciły brązem, a niektóre całkiem uschły; ale wiatr wciąż w nich grał. Góry ciągnęły się pasmami, jedno za drugimi aż do widnokręgu. Większość zwierząt leśnych uszła w nieco chłodniejsze strony, ku lepszym pastwiskom i strefom łowów; pozostały tylko wiewiórki - a z większych ptaków sroki; było też trochę drobniejszego ptactwa, ale to nie odzywało się w dzień. Sucha sosna, wybielała w przeciągu wielu upalnych dni, była piękna nawet w swej śmierci, pełna siły, wdzięku i niesentymentalnego uroku; ziemia była twarda, ścieżyny kamieniste i pełne kurzu. Niewiasta która nas przyszła odwiedzić mówiła iż należała do paru religijnych zrzeszeń, ale w końcu zatrzymała się przy jednym. Pracowała dla niego, propagowała jego idee, jeżdżąc niemal po całym świecie z wykładami. Opuściła rodzinę, wyrzekła się wygód i wielu innych miłych rzeczy dla dobra tej organizacji; przyjęła jej teorie, nauki, wskazania, szła za jej przywódcami; usiłowała medytować. Była wielce ceniona i szanowana zarówno przez członków, jak przez kierowników. A teraz - opowiadała dalej - słysząc co mówiłem o różnych ideologiach i organizacjach, o niebezpieczeństwie łudzenia się, oszukiwania siebie itp. wystąpiła z tego stowarzyszenia i porzuciła całą jego działalność. Już nie obchodziło ją zbawianie ludzkości; zajęła się swą nieliczną rodziną, jej trudnościami i kłopotami; zagadnienia szerszego świata niewiele ją dziś interesowały. Czuło się w niej pewną gorycz, choć na zewnątrz wyglądała na łagodną i wielkoduszną, gdyż - jak się wyrażała - życie jej zdawało się zmarnowane. Po tylu latach zapału i pracy, gdzież się dziś znajdowała? Co się z nią stało? Skąd to otępienie, smutek, ociężałość i wielkie znużenie? Czemu w tym wieku zajmowały ją jeszcze drobnostki? Jakże łatwo niszczymy delikatną wrażliwość naszej natury! Ciągłe walki i tarcia, lęki, niepokoje, ucieczki, stępiają prędko myśl i pustoszą serce; sprytny a usłużny intelekt rychło podsuwa nam jakieś zastępcze wartości, zamiast czujnego oddźwiękania na samo życie. Zajmują nas rozrywki, rodzina, polityka, wierzenia i bogi, a nie miłość i przejrzystość myśli. Jasność myśli zatraca się wśród różnych wierzeń i nagromadzonej wiedzy, a miłość wśród powierzchownych wrażeń. Czyż z wierzeń może się zrodzić myśl jasna i przenikliwa? Czy zamykające nas w swym ciasnym kręgu przekonania mogą sprowadzić rozumienie? Po co właściwie trzymamy się tak uporczywie pewnych wierzeń, czyż nie zaciemniają one tylko i tak przeładowanego różnymi pojęciami umysłu? Na to aby rozumieć to co jest nie potrzeba wcale określonych wierzeń, trzeba tylko patrzyć uważnie i widzieć jasno rzecz każdą, a to oznacza prosty, bezpośredni kontakt ze wszystkim co nas otacza, bez udziału pożądań ni pragnień. To one wnoszą zawsze zamęt, a wierzenia są tylko ich odmianą i przedłużeniem. Przejawy pragnień są złożone i nieuchwytne; gdy ich nie rozumiemy, wierzenia tylko wzmagają w nas konflikty, tarcia i antagonizmy. Przekonania nazywa się także wiarą, a wiara również jest schronieniem i przystanią dla pragnień. Uważamy ideologie za bodźce do czynu. Dają nam one specyficzną siłę która płynie z ich wyłączności; a że większość z nas koniecznie chce coś robić, przeto wierzenia czy ideologie stają się dla nas nieodzowną potrzebą. Zdaje się nam iż nie mając określonych przekonań nie potrafimy działać, że to ideologie wskazują nam coś, dla czego warto pracować i żyć. Dla większości z nas życie nie ma żadnego sensu, poza tym, jaki mu nadają wierzenia i ideologie; więc przekonania nasze w tej czy innej dziedzinie stają się ważniejsze od samego życia. Jesteśmy pewni że powinniśmy żyć według wzoru jaki nam one przedstawiają; bez jakiegoś wzoru czy przykładu jakże byśmy mogli w ogóle działać? Więc podstawą naszych czynów stają się idee; czyn nasz wypływa z pojęć i wyobrażeń, przeto one nabierają stokroć większego znaczenia od samego czynu. Czy to, co należy do dziedziny intelektu, choćby najwybitniejszego i najbardziej przenikliwego, może kiedykolwiek zrodzić taką pełnię czynu aby ten sprowadził zasadniczy przemianę całej naszej istoty, a co za tym idzie i radykalną przemianę społecznego ładu? Czy pojęcia i wyobrażenia prowadzą do całkowitości czynu? Wprawdzie idea może pobudzić do szeregu czynności, ale będzie to tylko działalność, a ta jest czymś zgoła innym aniżeli czyn. Działalność nas ogranicza - łapie nas jak w oka sieci - a gdy dla takiej lub innej przyczyny urywa się, czujemy się zupełnie zgubieni, a całe nasze życie traci sens i cel. Stajemy przed pustką. Świadomie lub nieświadomie czujemy niebezpieczeństwo tej pustki w sobie, więc idee i nieustające zajmowanie się jakąkolwiek działalnością nabierają ogromnego znaczenia. Staramy się zapełnić ową pustkę jakimś wierzeniem lub ideologią i jakakolwiek działalność staje się nieodzowna jak haszysz. Jesteśmy gotowi poświęcać się dla niej i wyrzekać się, znosić wszelkie niewygody, poddawać się różnym złudzeniom. Działalność wynikająca z wierzeń i przekonań jest destrukcyjna, sieje zamęt wokoło; na razie może się zdawać sprawna i dobrze zorganizowana, więc i konstruktywna, ale w skutkach swych niesie zawsze walkę i udrękę. Każde wierzenie - religijne czy polityczne, - zaślepia, więc uniemożliwia nam zrozumienie człowieka, a bez tego rozumienia nie może istnieć prawdziwy czyn.

hjdbienek : :
paź 28 2008 "JA"
Komentarze: 0

Naprzeciwko nas siedział człowiek wysoko usytuowany, posiadający dużą władzę; był tego w pełni świadom, wyrażały to wszystkie jego ruchy, gesty, spojrzenia, czuło się że ani na chwilę nie zapomina o swej ważności. Miał wysokie stanowisko w rządzie; a ludzie którzy go otaczali zwracali się doń z uniżonością, prawie służalczo. Mówił do kogoś podniesionym głosem, iż zajmowanie mu czasu jakimiś drobnymi urzędowymi sprawami jest zgoła niewłaściwe, a nawet oburzające. Narzekał gderliwie na robotę swoich podwładnych; a obecni zdawali się go słuchać z pewnym nerwowym napięciem. Lecieliśmy wysoko - 18,000 stóp nad ziemia - ponad zwałami chmur; przez raz po raz otwierające się w nich dziury widniał błękit morza. A gdy obłoki jeszcze bardziej się rozsunęły, dostrzegało się góry pokryte śniegiem, wyspy i szerokie otwarte zatoki. Jakże dalekie i piękne wydawały się stąd samotne domy i małe wiosczyny! Rzeka rwała z gór ku morzu; płynęła przez duże miasto pełne kurzu i dymu, wody jej stawały się tu brudne i mętne, ale już nieco dalej, za miastem, były znów przejrzyste i jasno błyszczały w słońcu. O parę foteli od nas siedział oficer w mundurze, a pierś jego zdobiły liczne wstążeczki i ordery. Był równie pewny siebie i swej wyższości jak ów wysoki urzędnik. Czuł swą przynależność do klasy odrębnej, a istniejącej na całym świecie. Dlaczego chodzi nam tak bardzo o uznanie, o stwierdzanie ważności naszej osoby, o oznaki szacunku? Co jest przyczyną takiego snobizmu ? Czemu tak się uparcie trzymamy odrębności naszego imienia, stanowiska, zdobytych osiągnięć i majętności? Czy anonimowość jest poniżająca? Czy być nieznanym jest hańbą? Dlaczego szukamy usilnie towarzystwa ludzi sławnych i popularnych? Czemu nie znajdujemy zadowolenia po prostu w byciu sobą - tym czym jesteśmy? Czy to na tyle nas przeraża i zawstydza, że imię, stanowisko, tytuły i przeróżne dobra nabierają tak wielkiego znaczenia? Byłoby naprawdę ciekawe przekonać się jak silne jest w nas to pragnienie poklasku i uznania. W podnieceniu bitwy dokonuje się niezwykłych niemal niewiarogodnych czynów, które nam zyskują ludzki szacunek a nawet cześć; mianuje się bohaterem ludzi którzy zabijają swych bliźnich. Dzięki sprytowi i poparciu, albo zdolnościom i wydajności pracy, człowiek się wspina po społecznej drabinie prawie do jej wierzchołka, ale ten nie jest dlań nigdy szczytem, gdyż w upojeniu powodzeniem pożąda coraz większych wyżyn. Interes, biuro, kraj - stają się niejako nami samymi, utożsamiamy się z nimi; wszak od nas zależą decyzje, w naszym ręku spoczywa władza. Zorganizowane religie rozdają również stanowiska i honory, i tam możemy się stać kimś ważnym, wpływowym i wyodrębnionym od innych. Podobnie się dzieje gdy zostajemy uczniem jakiegoś nauczyciela - Guru, mistrza, lub uczestniczymy w ich pracy. To również przydaje nam ważności, bowiem jesteśmy ich przedstawicielami, bierzemy udział w ich odpowiedzialności, mamy coś do rozdawania innym, którzy to przyjmują. Wprawdzie dajemy w imieniu naszych Guru, ale sami jesteśmy pośrednikami. Można przywdziać szalę mnicha lub wszystkiego się wyrzec prócz kawałka płótna na biodrze, ale to wciąż nasze "ja" się wyrzeka, "ja" czyni ten czy inny gest. Więc tą czy inną drogą, w sposób subtelny czy jaskrawy, nasze "ja" jest żywione i zasilane. Pomijając wszelkie jego aspołeczne i szkodliwe działania, możemy spytać dlaczego nasze "ja" ma się w ogóle ciągle utwierdzać? Przecie znajdujemy się nieustannie w wirze przykrości i zmartwień, a przyjemności pojawiają się z rzadka, dlaczegóż więc nasze "ja" tak uparcie się trzyma wewnętrznych j zewnętrznych rozkoszy, czemu goni za tym, co nieuchronnie musi przynieść cierpienie i udrękę? Pożądanie jakiejś konkretnej działalności jako przeciwieństwa negacji i bierności, zmusza nas do ciągłych usiłowań aby czymś być; tylko dzięki tym wysiłkom czujemy że żyjemy, że życie nasze ma jakiś cel, a ufamy iż w miarę postępu potrafimy odrzucić wszystkie przyczyny tarć i udręczeń. Wydaje się nam że bylibyśmy niczym gdyby nasza działalność ustała, bylibyśmy wówczas straceni a życie nasze nie miałoby żadnego sensu; więc tkwimy nadal w tych tarciach, antagonizmach, chaosie. A jednocześnie czujemy że istnieje gdzieś jakaś "inność", coś wielkiego, tak zupełnie niepodobnego do nędzy naszego życia. l stąd rozterka i ciągła ze sobą walka. Im wspanialsze formy na zewnętrz, na pokaz, tym większe wewnętrzne ubóstwo; ale oswobodzenia się od niego nie da nam szata mnicha, ani wyrzeczenie. Przyczyną tej wewnętrzne pustki jest nieustająca żądza stawania się czymś; ale jakkolwiek wielkie czynilibyśmy wysiłki tej pustki nie zdołamy wypełnić nigdy. Możemy od niej uciekać, w sposób prymitywny lub wielce wyrafinowany, ale jest ona z nami wciąż, równie nieodstępna jak nasz własny cień. Możemy odwracać się od tej pustki, nie chcieć w nią spojrzeć, a przecie ona ciągle i nieodmiennie trwa. Żadne wzbogacanie się. żadne wyrzeczenia - pozory, maski, jakie nasze "ja" przybiera - nie przysłonią nigdy tego wewnętrznego ubóstwa. Przez wewnętrzne lub zewnętrzne działania nasze małe "ja" wciąż się stara wzbogacić, urosnąć, nazywając to zbieraniem doświadczeń, lub też inne nadając temu imiona, zależnie od chwilowej potrzeby lub upodobania. "Ja" nie znosi anonimowości, nie chce jej nigdy przyjąć; może przywdziać nową szatę, przybrać nowe imię, ale podstawą jego istnienia jest zawsze poczucie tożsamości. Proces ciągłego utożsamiania się, któremu ulegamy wszyscy - przeszkadza w zdawaniu sobie sprawy (awareness) z naszej właściwej natury. Ten, wciąż narastający proces utożsamiania się rozbudowuje i utrwala nasze "ja" - a dzieje się to zarówno wówczas gdy coś popieramy, podtrzymujemy, jak i wtedy gdy czemuś się przeciwstawiamy; a takie działanie ogranicza nas i zamyka, nieraz nawet szerokim ale zawsze nieprzekraczalnym kręgiem. Każdy wysiłek naszego "ja" aby czymś być, a czymś innym nie być, jest oddalaniem się od tego, czym ono w istocie jest. Czymże jest to "ja" jeśli mu odebrać imię, poczucie własności, cechy, zamiłowania i antypatie, czymże ono jest? Czy po odebraniu tych wszystkich właściwości "ja" w ogóle by istniało? To strach naszego "ja" przed własną nicością rzuca nas w ciągłe działanie; ale w istocie nasze "ja" jest niczym, jest pustką. Gdy nas stać na spojrzenie w tą pustkę bez zmrużenia oczu, na pozostanie sam na sam z tą pełnią bólu oddzielnością, strach znika i zachodzi zasadnicza, dogłębna przemiana. Jednak aby się ona mogła dokonać trzeba przeżyć tę nicość do dna, w czystym doznawaniu; a temu zazwyczaj przeszkadza obecność "obserwatora", doznającego. Podobnie jeśli pragniemy przeżyć tę pustkę aby ją przekroczyć, czyli wznieść się poza nią, czy ponad nią, czyste doznawanie nie może zaistnieć; bowiem w tym pragnieniu to samo nasze "ja" trwa nadal. Jeśli podmiot, doznający, świadomie coś przeżywa, nie jest to już stanem czystego doznawania. A właśnie czyste doznawanie tego co jest, bez chęci nazywania, analizowania itd. przynosi wolność od tego co jest.

hjdbienek : :
paź 27 2008 WRAŻLIWOŚĆ
Komentarze: 1

Był to piękny ogród, o szerokich trawnikach i wiekowych, cienistych drzewach; dom był przestronny i pełen powietrza, o dużych pokojach w harmonijnych proporcjach. Drzewa dawały schronienie wiewiórkom i czeredom ptaków, a do wodotrysku przylatywały różne -duże i małe, czasem pokazywały się nawet orły, ale przeważnie odwiedzały go wrony, wróble i hałaśliwe papużki. Dom i ogród były odosobnione i zaciszne; zamykał je wysoki biały mur; jakże miło było wewnątrz tego ogrodu! Nie dochodził tu z poza bramy hałas gościńca, ani odgłosy pobliskiej wioski, która rozciągała się opodal, na krańcach dużego miasta. Wieś to była brudna, z otwartymi ściekami wzdłuż głównej wąskiej uliczki; chaty jej były kryte palmowym liściem, a u wejścia, przed każdym niemal progiem widniały dekoracyjne motywy, narysowane białymi liniami na ubitej ziemi. Na chodnikach i uliczkach bawiły się dzieci. Tkacze rozciągali właśnie, między dwoma drzewami, osnowę z długich barwnych nici, przygotowując ją do tkania, a grupa dzieci przyglądała się z zaciekawieniem ich robocie. Całość przedstawiała ciekawy widok. Gwarno tu było i wesoło, ale wcale nie pachnąco. Wieśniacy byli tylko co po kąpieli, ubrania mieli na sobie niewiele, gdyż klimat był gorący. Nad wieczorem niektórzy upijali się i byli wówczas hałaśliwi i brutalni. Cienki mur odgradzał piękny ogród od pulsującej życiem wioski. Unikać brzydoty a szukać tylko piękna jest oznaką niewrażliwości. Podkreślanie przeciwieństw i zasilanie jednego z nich zacieśnia umysł i zamyka serce. Cnota nie jest bynajmniej odwrotnością czegoś, a jeśli nią jest przestaje być cnotą. Kto widzi piękno tej wioski, będzie również wrażliwy na ów zieleniejący, rozkwiecony ogród. Zazwyczaj jednak chcemy widzieć tylko piękno, a odwracamy się od brzydoty. Ale takie oddzielanie się rodzi twardość i niewrażliwość, a wcale nie rozwija w nas zmysłu piękna. Piękno i dobro nie przebywa w ogrodzie, z dala od wioski, ukrywa się ono w prawdziwej wrażliwości oddźwiękającej żywo na jedno i drugie. Odsuwać się od czegoś lub z czymś się jednoczyć wiedzie do ciasnoty, która niweczy wszelką wrażliwość. Ale tej nie da się pielęgnować i rozwijać myślą; intelekt bowiem umie tylko dzielić i narzucać. Istnieje zarówno złe, jak i dobre, ale gonić za jednym, a oddzielać się od drugiego, nie budzi owej wrażliwości, która jest nieodzowna aby Prawda mogła się objawić. Rzeczywiste nie jest odwrotnością ułudy, a Prawda odwrotnością fałszu; a gdy staramy się do niej zbliżyć jako do przeciwieństwa, nie ukaże się nam nigdy. Rzeczywiste może się odsłonić tylko gdy wszystkie przeciwieństwa znikną. W procesie potępiania lub wychwalania tai się zawsze przeciwieństwo, konflikt odwrotności, który musi wytwarzać dalsze tarcia i rozterki Ale gdy podchodzimy do zjawisk beznamiętnie, nie emocjonalnie, gdy nie odpychamy ich ani usprawiedliwiamy, wówczas nie wywołujemy żadnych sprzeczności ni konfliktów. Zjawiska i fakty same w sobie nie zawierają sprzeczności, nabierają ich dopiero gdy przyjmujemy je z lubością albo z niechęcią i sprzeciwem. Taki emocjonalny stosunek wznosi mury niewrażliwości i niweczy czyn. Jeśli np. wolimy przebywać w ogrodzie, kryje się w tym opór wzglądem wsi; a gdzie jest opór tam nie zrodzi się bezpośredni czyn ani w ogrodzie ani w stosunku do wioski. Wprawdzie może zaistnieć działalność, ale nie czyn, a to są dwie rzeczy różne. Działalność wypływa zawsze z pojęć i wyobrażeń, a czyn jest od nich wolny. Pojęcia i wyobrażenia mają swe przeciwieństwa; wszelki ruch w obrębie dwójni przeciwieństw jest tylko działalnością, jakkolwiek byśmy ją rozbudowywali czy modyfikowali. Działalność nie jest nigdy wyzwalająca. Jest ona uwarunkowana przeszłością, rozciąga się też w przyszłość; a czyn jest od obu niezależny. Czyn zachodzi zawsze w "teraz" i dlatego jest bezpośredni. Wszelkie reformy to działalność, a nie czyn; to, co jest ulepszane wymaga wkrótce dalszych ulepszeń. Reformowanie jest antytezą prawdziwego czynu; jest "re-akcją" tzn. ruchem powstającym tylko w przeciwieństwie do czegoś. A czyn staje się bezpośrednio, z godziny na godzinę i od chwili do chwili, i, o dziwo, nie zawiera w sobie sprzeczności. Działanie zaś, choć może się nam zdawać że nie załamuje się nigdzie, ma ich wiele. Działalność rewolucyjna jest pełna zagadkowych sprzeczności, więc w istocie nigdy nie oswobadza. Starcia, wartościowania i wybory - stawanie po jednej lub po drugiej stronie - nie są nigdy czynnikiem wyzwalającym. Gdzie zachodzi wybór, tam ma miejsce działanie a nie czyn; bowiem wyborem rządzą pojęcia i wyobrażenia więc czynniki intelektualne; intelekt może wyrażać się w działaniu, ale nie wie czym jest czyn. Prawdziwy czyn wypływa z zupełnie innych źródeł. Księżyc podniósł się właśnie nad wioską, a w ogrodzie pogłębiały się cienie.

hjdbienek : :
paź 27 2008 SZUKANIE PRAWDY
Komentarze: 0

Przyjechał z bardzo daleka, przebył tysiące mil statkiem i samolotem. Znał tylko swój język i z największą trudnością przystosowywał się do naszego, jakże trudnego otoczenia. Był zupełnie nieprzyzwyczajony do tutejszego klimatu i rodzaju odżywiania, gdyż urodził się i wychował w klimacie górskim, a wilgotne gorąco męczyło go niepomiernie. Był to człowiek oczytany, a nawet pod pewnym względem uczony, sam również pisywał. Zdawał się dobrze znać filozofię zarówno Wschodu jak Zachodu; był rzymskim katolikiem, nie odpowiadało mu to jednak; trawiło go od dawna niezadowolenie, ale pozostawał w tym wszystkim przez wzgląd na rodzinę. Małżeństwo jego mogło być uważane za szczęśliwe, kochał też dwoje swoich dzieci. Były teraz w wyższych uczelniach, w tym odległym kraju, i wróżono im piękną przyszłość. Ale w nim niezadowolenie ze swego życia i czynów wzrastało stale przez ostatnie lata, aż parę miesięcy temu doszło do gwałtownego kryzysu. Opuścił rodzinę - zabezpieczywszy wpierw żonę i dzieci - i oto jest tutaj; ma dość środków na skromne utrzymanie, a przyjechał by szukać Boga. Twierdził iż jest pod każdym względem zrównoważony, a cel swój widzi jasno. O zrównoważeniu nie mogą sadzić ludzie pełni zahamowań, ani też ci, którym się dobrze powodzi. Może właśnie ci ostatni w ogóle nie są w równowadze; zaś ci którym się źle powodzi staja się cyniczni i rozgoryczeni albo znajdują ucieczkę w jakiejś, własną wyobraźnią stworzonej ułudzie. O zrównoważeniu nie mogą też decydować specjaliści od psychoanalizy; bo przystosowanie się do przyjętych norm niekoniecznie ma dowodzić zrównoważenia. Może właśnie te przyjęte dziś normy są wytworem cywilizacji pozbawionej równowagi. Społeczeństwo chciwe i zaborcze, te swymi schematami i normami postępowania nie jest zrównoważone, bez względu na to czy jest rządzone przez lewicę czy prawicę, czy środki wyzysku skupiają się w ręku państwa, czy obywateli. Równowagą jest brak chciwości i zaborczego zdobywania. Ale pojęcia zrównoważenia czy niezrównoważenia należą do dziedziny myśli, więc nie mogą być sprawdzianem. Wszak sama myśl pełna uwarunkowanych reakcji, zasad i osądów nie jest ścisła, nie odpowiada prawdzie. Prawda nie jest pojęciem ani wnioskiem. Czy można znaleźć Boga szukając Go? Czy w ogóle można szukać niepoznawalnego? Wszak chcąc coś znaleźć trzeba wiedzieć czego się szuka. A jeśli szukamy z postanowieniem znalezienia, to, co znajdziemy będzie tylko projekcją nas samych, będzie tym, czego pożądamy; a wytwór pragnienia nie jest Prawdą. Szukać Prawdy to jej zaprzeczać. Prawda nie ma stałego przybytku, żadna nie prowadzi do niej droga, żaden przewodnik; a słowo "prawda" nie jest nią samą. Czy znajduje się ona tu, a nie tam? Czy właśnie ten człowiek może nam ją wskazać, a nie tamten ? Czy w ogóle może istnieć jakiś do niej przewodnik ? Gdy Prawdy chcemy świadomie szukać, to, co znajdziemy będzie jeno wytworem niewiedzy, bo samo jej poszukiwanie rodzi się z niewiedzy. Nie można rozglądać się za Prawdą, ani szukać Rzeczywistego, trzeba przestać żyć w naszym "ja", aby Prawda mogła się nam ukazać. "Czyż naprawdę nie mogę znaleźć tego, co jest niewysłowione ? Przyjechałem tu, bo się w tym kraju głębiej odczuwa tęsknotę do Prawdy; a fizycznie jest się o wiele swobodniejszym, nie potrzeba mieć tylu rzeczy, wpływ własności nie narzuca się nam tak silnie jak gdzie indziej. Chęć ujścia od tego ciężaru jest przecie jedną z przyczyn wstępowania do klasztoru; ale jest w tym również dużo z psychologicznego eskepizmu, a że ja wcale nie pragnę uciekać w zorganizowane osamotnienie, przeto jestem tutaj, i żyjąc własnym życiem, chcę znaleźć to, co jest niewysłowione. Czy jestem zdolny je znaleźć?” Czyż jest to kwestia zdolności? Czy zdolność do czegoś nie oznacza również przyjęcia pewnej metody działania, pewnej z góry określonej drogi, wymagającej ciągłego dostosowywania się? Zadając to pytanie czy nie myślisz jednocześnie: "Czy ja, zwykła jednostka ludzka, mogę posiadać dostateczne dane by zdobyć to, czego pragnę?" Wszak w tym pytaniu kryje się niedomówione przypuszczenie iż tylko wyjątkowi ludzie mogą znaleźć Prawdę, a nie zwykły szary człowiek. Czyż Prawda daje się poznać tylko nielicznym niezwykle inteligentnym jednostkom? Dlaczego pytamy czyśmy zdolni ją, znaleźć? Czy nie dlatego że mamy przed oczami wzór, przykład kogoś kto Prawdę ponoć odkrył i zapatrzeni w ten wzór - w naszym mniemaniu o wiele od nas wyższy -odczuwamy niepewność i niepokój? Ów przykład nabiera więc ogromnego znaczenia, i powstaje współzawodnictwo pomiędzy nami a owym "ideałem": my również chcemy być zwycięzcami w wyścigu. Czy aby pytanie: "czy jestem zdolny?" nie wynika ze świadomego lub nieświadomego porównywania siebie - takim jakim jestem - z przypuszczanym poziomem owego ideału? Dlaczego porównujemy siebie z ideałem ? Czy jakiekolwiek porównywanie zbliża nas do rozumienia? Czy ideał jest czymś od nas różnym? Czy nie jest on naszym własnym dziełem, wytworem "domowego wyrobu", przez nas samych, wyobraźnią stworzonym? A stąd przeszkody w rozumieniu siebie takimi, jakimi naprawdę w tej chwili jesteśmy ? Czy porównywanie nie jest uchylaniem się od badania i rozumienia siebie? Istnieje wiele odmian i sposobów uciekania od siebie, a porównywanie jest jednym z nich. Szukanie tzw. Rzeczywistego, zanim nie zdobędziemy samopoznania jest również ucieczką od siebie. Dopóki nie zrozumiemy siebie, Bóg którego szukamy będzie bogiem złudnym, a wszelkie ułudy sprowadzają nieuniknienie rozterki i cierpienie. Bez samopoznania nie może istnieć prawdziwa - tj. z prawdą zgodna - myśl, a bez niej cała wiedza jest jeno niewiedzą, ciemnotą, prowadzącą do zamętu i spustoszenia. Ale samopoznanie nie jest ostatecznym celem, jest ono tylko jednym ważkim wylotem na bezgraniczne i niewymierne. "Czy samopoznanie nie jest ogromnie trudne do zdobycia? Czy nie zabiera bardzo dużo czasu?" Sama myśl że poznanie siebie jest tak trudne do osiągnięcia, stanowi największą przeszkodę. Nie przypuszczajmy iż jest ono trudne, ani że zajmie dużo czasu, nie określajmy z góry czym jest, a czym nie jest. Zacznijmy. Odkrywa się siebie w działaniu, w naszym stosunku do zdarzeń i ludzi; a każdy czyn jest do czegoś stosunkiem. Samopoznania nie zdobywa się przez odosabnianie się ani oddalanie od życia; cofanie się od kontaktów z tym, co nas otacza, to śmierć. Śmierć jest ostateczną formą sprzeciwu, negacji, opierania się życiu. Opór przejawiający się jako stłumienie, podstawianie jednego za drugie - czyli uciekanie się do namiastek - albo jako sublimacja, uwznioślanie w jakiejkolwiek formie, jest przeszkodą w wyrażaniu się, a więc i swobodnym płynięciu samopoznania. Ale odkryć ten opór, to cofanie się - można tylko obserwując siebie w czynie, w stosunku naszym do rzeczy i ludzi. Opór - czynny lub bierny - wyrażający się w porównywaniu, usprawiedliwianiu, potępianiu, czy też utożsamianiu się, jest i sprzeciwianiem się i zaprzeczaniem temu co jest. W tym co jest zawiera się prawda rzeczy każdej. Świadomość jej obecności - bez chęci wyboru ni wartościowania - jest odsłanianiem jej i rozwijaniem. A to odsłanianie i rozchylenie się Prawdy jest początkiem mądrości. A mądrość jest nieodzowna by to, co jest niewiadome i bezgraniczne, mogło się objawić.

hjdbienek : :
paź 26 2008 ZNANE I NIEZNANE
Komentarze: 0

Długie cienie wieczoru kładły się na ciche wody. Po gwarnym dniu spokój schodził na szeroką rzekę. Ryby w podrzutach wynurzały się co chwila z wody, a olbrzymie, ciężkie ptaki powracały w gęstwę rozłożystych drzew na nocny spoczynek. Nie było ani jednej chmurki na srebrno-błękitnym niebie. Duża łódź, pełna ludzi, płynęła w dół rzeki, wszyscy śpiewali wybijając takt dłońmi. Z oddali dolatywało porykiwanie krów. Pachniało wieczorem. Girlandka nagietek unosiła się na wodzie i błyskała złotem w promieniach zachodzącego słońca. W tej wielkiej ciszy jakże żywe i piękne było wszystko - rzeka, ptaki i drzewa i ci na łodzi wieśniacy! Siedzieliśmy pod drzewem zwróceni ku rzece. Parę chudych krów pasło się opodal. Obok wznosiła się mała świątyńka; obejście wokół niej było czyściutko zamiecione, a kwieciem osypane, otaczające ją krzewy starannie utrzymane. Ktoś właśnie odprawiał w świątyni obrzęd wieczorny, a głos jego był monotonny i smutny. Woda w ostatnich promieniach słońca jaśniała barwą świeżych pąków kwietnych. Po chwili ktoś usiadł przy nas i począł mówić o swoich przeżyciach. Opowiadał iż poświecił wiele lat życia szukaniu Boga, praktykował różne umartwienia, wyrzekł się wielu drogich mu rzeczy. Brał również żywy udział w pracy społecznej, pomagał w budowaniu szkoły itp. Interesował się wielu sprawami, ale najgorętszym jego pragnieniem było znaleźć Boga; i oto dopiero teraz, po tylu latach, słyszy Jego głos, który kieruje nim zarówno w wielkich, jak i w drobnych sprawach. Odtąd nie ma własnej woli, idzie zawsze za tym wewnętrznym głosem Boga. Głos ten nigdy go dotąd nie zawiódł, choć zdarzało mu się czasem zmącić jasność odbioru; jedyną jego modlitwą była prośba o czystość naczynia, aby było godne przyjmowania tego głosu. Czy możemy - wy lub ja - znaleźć Niezmierzone? Czy to, co jest wytworem czasu, może sięgnąć w ponadczasowe? Czy mogą starannie praktykowane ćwiczenia doprowadzić nas do tego co jest nieznane? Czy istnieją jakieś drogi ku temu, co nie ma początku ni końca? Czy można to Rzeczywiste złowić w sieć naszych pragnień? Wszystko co możemy uchwycić będzie tylko projekcją tego co już znamy; a znane nie może nigdy schylać nieznanego. To, co jest nazwane, nie jest niewysłowionym; a nadając czemukolwiek imię budzimy jeno uwarunkowaną odpowiedź, ale te reakcje, choć mogą być miłe i wzniosłe, nie pochodzą od Rzeczywistego. Zazwyczaj odpowiadamy na bodźce; a Rzeczywiste nie dostarcza bodźców, ono jest. Umysł porusza się wśród rzeczy znanych i zawsze ku znanym dąży, a w nieznane nie może wychylić się nigdy. Nie da się myśleć o czymś całkiem niewiadomym, jest to po prostu niemożliwe. Wszystko o czym myślimy pochodzi ze znanego, z przeszłości, czy to bardzo odległej, czy przed chwilą minionej. Owa przeszłość jest myślą urobioną i ograniczoną przez wiele wpływów, zmienia się ona zależnie od warunków, ciśnień i okoliczności, ale pozostaje zawsze w obrębie czasu. Myśl może stwierdzać lub zaprzeczać, ale nie potrafi szukać nowego ani je odkrywać, nie może nawet na nowe natrafić. Dopiero gdy myśl ucicha, nowe może się nam odsłonić - ale myśl natychmiast zmienia je w stare, gdyż zagarnia je i włącza w zasób rzeczy już doznanych. Myśl zawsze urabia, układa, zabarwia, nadaje kształty wedle wzoru przeżytych doświadczeń. Funkcją myśli jest przekazywanie, a nie stan doznawania. Gdy żywe, aktualne doznawanie dobiega końca, myśl wchodzi na scenę, określa je i podciąga pod znane kategorie. Myśl nie jest zdolna przeniknąć w niewiadome, toteż nie może nigdy odkryć ani doznać Rzeczywistego. Reguły, wyrzeczenia, obrzędy, ofiary i praktykowanie choćby najszlachetniejszych cnót - to procesy myślowe, a myśl może się kierować tylko ku określonemu, a więc znanemu celowi. Osiągnięcia jej są zabezpieczaniem się i utwierdzaniem w znanym, dla samoobrony. A szukać schronienia w tym, co jest bezimienne, niewymowne - to temu zaprzeczać. Schronienie które da się znaleźć, będzie tylko projekcją przeszłości, a więc znanym. Myśl - psychika - musi być cicha, cicha do dna; ale tej ciszy nie da się kupić za cenę największych ofiar, nie pomogą też żadne stłumienia ani najwznioślejsze dążenia. Owa cisza przychodzi sama gdy człowiek nic nie trzyma, niczego nie pragnie, gdy nie chce niczym się stawać. Cisza ta nie wzrasta, nie można jej budować i nie da się jej zatrzymywać wysiłkiem ani żadnym ćwiczeniem. Cisza ta musi pozostać dla intelektu równie nieznana jak to, co jest poza czasem, bo jeśli intelekt jest jej świadom, wówczas pojawia się "doznający", który sam jest wypadkową przeszłych przeżyć i pamięta ubiegłe stany ciszy, a to co już było doznane jest tylko powtórzeniem, a więc projekcją naszego "ja". Intelekt nie może nigdy doznać nowego, toteż musi zupełnie ucichnąć. Umysł jest cichy gdy nic nie przeżywa czyli nic nie określa, nie notuje, nie nazywa i nie stara się gromadzić w pamięci. A owo notowanie i określanie jest procesem, który się nieustannie w nas odbywa na różnych poziomach naszej świadomości, a nie tylko w powierzchniowej warstwie intelektu; więc gdy ten ucicha, głębsza świadomość może przyjść do głosu. Ale dopiero gdy cała nasza świadomość jest cicha i uspokojona, wolna od wszelkich dążeń, osiągnięć i stawań się - czyli prosta i bezpośrednia - bezmierne i pozaczasowe może się objawić. Jednak chęć zatrzymania tej ciszy, tej wolności, zmienia się w ciągłość pamięci "doznającego" człowieka, a to stanowi przeszkodę dla Rzeczywistego. Rzeczywiste nie ma ciągłości; pojawia się z chwili do chwili, wciąż nowe, wciąż świeże. To co trwa, co posiada ciągłość nie jest nigdy twórcze. Powierzchniowy umysł jest tylko narzędziem do porozumiewania się, nie może mierzyć tego, co jest niewymierne. O Rzeczywistym nie da się mówić; a gdy się o nim mówi, ono już nie jest Rzeczywistym. I to jest medytacja.

hjdbienek : :
paź 26 2008 MIŁOŚĆ W STOSUNKACH WZAJEMNYCH
Komentarze: 0

Droga biegła niedaleko osiedla, wznosiła się na wzgórze skąd widziało się różne zabudowania, krowy z cielętami, kury, kurczęta, konie i wszelki rolny sprzęt. Droga to była przemiła; wiodła przez gęsty las, nieraz przebiegały nią sarny i inne leśne zwierzęta, zostawiając w miękkiej glinie ślady swych kroków. Gdy było cicho dobiegały tu śmiechy i głosy z osiedla, dźwięki muzyki radiowej niosły się z wiatrem daleko. Ferma była zasobna i dobrze utrzymana. Nieraz słyszało się gniewne, podniesione głosy, po czym gwar dziecinny przycichał. Z poza gąszczu drzew dolatywała pieśń, ale podniesione głosy przygłuszały je. Z domu wyszła kobieta; trzasnąwszy drzwiami skierowała się do opłotków obórki, gdzie poczęła nagle okładać krowę kijem. Głuchy, a przecie donośny odgłos uderzeń dobiegał aż do nas, na wzgórze. Jakże łatwo jest zniszczyć to, co kochamy! Jak prędko powstają pomiędzy nami przegrody, jedno słowo, gest, uśmiech - wystarczą. Cień może paść z przyczyn nastroju, złego zdrowia, czy pożądania; i to, co było świetlane, staje się smutne i uciążliwe. Zużywamy się z biegiem czasu, i stosunek wpierw żywy i jasny zmienia się w nużący i skomplikowany Przez nieustanne tarcia, zawiedzione nadzieje i rozczarowania, to, co było proste i piękne, staje się ciężkie i bolesne. Stosunki z ludźmi są rzeczą złożoną i trudną; niewielu wychodzi z nich obronną ręką, bez blizn. Chcielibyśmy aby były trwałe, niezawodne, jakby statyczne, a one są w ciągłym ruchu, są procesem który trzeba wszechstronnie zrozumieć, a nie dostosowywać do jakichś wewnętrznych wzorów lub konwencjonalnych zwyczajów. Na poddawaniu się i przystosowywaniu opiera się cała budowa społeczna; a rutyna i konwencjonalizm tego traci swą wagę i wpływ tylko tam, gdzie jest miłość. Miłość w stosunkach wzajemnych jest oczyszczająca, gdy możemy w nich odkrywać własne reakcje i odruchy naszego "ja". A jeśli stosunki nasze z ludźmi nie prowadzą do takich odkryć i odsłaniania siebie, mają niewielką dla nas wartość. Ale jakże my się tych odkryć boimy I Samoobrona ta przybiera różne formy: narzucania lub poddawania się, Ięku lub oczekiwania, zazdrości lub nadziei, czy też biernej zgody, itd. itd. Ale na nieszczęście nie umiemy kochać; a jeśli nawet kochamy ograniczamy to uczucie, wtłaczamy je w określone formy i wyobrażenia, nie dajemy pełnej swobody miłości. Kochamy mózgiem, nie sercem. Intelekt może się zmieniać i dopasowywać, ale nie miłość. Intelekt może stać się nieprzystępny i niewrażliwy na cierpienie, ale miłość tego nie zdoła; intelekt potrafił zawsze wycofać się i zabezpieczyć; może być wyłączny, zaborczy, osobisty, lub bezosobisty. A miłości nie można do niczego przystosować, nie da się jej zamknąć w żadne opłotki i niczym zabezpieczyć. Smutek naszego życia polega na tym że nazywamy miłością to, co właściwie należy do intelektu. Przepełniamy serce tym, co pochodzi z dziedziny myśli więc serca nasze są wciąż puste i głodne. To intelekt rodzi zaborczość i zazdrość, to on chwyta, trzyma, zagarnia, i on też niszczy i pustoszy. Życiem naszym rządzą intelekt i nerwy. Pragniemy wciąż aby nas kochano; a nie znamy miłości która niczego nie żąda; dajemy tylko po to, aby coś w zamian otrzymać, a to jest hojnością typowo intelektualną, nic z sercem nie mającą wspólnego. Myśl wciąż szuka pewności i zabezpieczenia się, a czyż można upewnić się myślą w miłości? Czy może intelekt, którego podłożem jest pamięć, jest czas, pochwycić miłość która jest sama w sobie wiecznością? Ale nawet miłość serca ma swe niebezpieczeństwa; takeśmy zacieśnili i zdeprawowali nasze uczucia, iż serca nasze są dziś jakby stracone, pełne wahań i niepewności. I właśnie to czyni nasze życie tak ciężkim, trudnym i męczącym. Raz się nam zdaje że kochamy, a za chwilę już się to ulatnia. Czujemy przypływ jakiejś wielkiej, ponad myślowej, nieuchwytnej mocy, płynącej z jakichś niezgłębionych źródeł, a za chwilę znów intelekt się wkrada i niweczy tę moc; bo w owych starciach wewnętrznych zdaje się on być zawsze zwycięzcą. Ani sprytny, przebiegły mental ani pełne wahań i niepewności serce nie mogą, rozstrzygnąć tej walki. I nie ma środków ani sposobów aby położyć jej kres. Samo szukanie sposobów wyjścia z niej jest jednym więcej usiłowaniem intelektu - naszego "ja" - aby zagarnąć władzę, usunąć rozterki, aby zdobyć spokój i zatrzymać miłość, gwoli stania się czymś samemu. Najtrudniej nam zrozumieć że nie istnieją żadne sposoby ni środki by przywołać miłość gdy pożąda jej nasze "ja". Gdy dogłębnie zrozumiemy tę prawdę, wówczas zaświta możliwość przyjęcia czegoś, co nie jest z tego świata. A bez tego czegoś nie może zaistnieć trwała radość w stosunkach ludzkich, choćbyśmy się o to jak najusilniej starali. Jeśli np. ku tobie zejdzie to błogosławione tchnienie, a na mnie ono nie wpłynie, konflikt pomiędzy nami będzie nieunikniony; może ty go nie odczujesz, ale we mnie na pewno wywoła to rozterkę i sprawi iż w bólu moim i smutku odejdę od ciebie. Ból jest równie wyłączny jak szczęście, i dopóki nie zrodzi się między nami miłość, która nie jest naszym własnym tworem, stosunki nasze będą bolesne i trudne. A gdy przyjdzie błogosławieństwo tej miłości, będziesz mnie kochał bez względu na to, jakim jestem, bo miłość twa będzie wówczas zupełnie niezależna od mego postępowania. Cokolwiek by sobie intelekt wyobrażał, faktem jest iż ty i ja jesteśmy oddzielni, wprawdzie wiele może nas łączyć, ale istotne zjednoczenie nie od ciebie zależy, możliwość jego jest we mnie. Nie dokona się ono nigdy przy pomocy myśli, może przyjść gdy myśl ucichnie, bo doszła do swych ostatnich rubieży. I tylko wtedy stosunki nasze będą wolne od bólu.

hjdbienek : :