Kategoria

Homo Sapiens, strona 39


wrz 12 2009 Długowieczność a inteligencja
Komentarze: 0

Biochemizm starzenia się jest niezmiernie ciekawy, myślę jednak, że bardziej owocne będzie spojrzenie na te sprawy głębiej. Gdy tylko naukowcy zdali sobie sprawę z tego, iż centralny układ nerwowy odgrywa doniosłą rolę w procesie starzenia, zaczęli snuć przypuszczenia, że jest to mechanizm z góry nastawiony. Powstanie takiej teorii wiąże się z tym, że - jak dobrze wiemy - DNA programuje wiele zdarzeń w naszym życiu na pewien określony czas, na przykład okres ząbkowania i okres dojrzałości płciowej. Poza tym odkryto, że ilość produkowanych przez ustrój przeciwutleniaczy jest w znacznej mierze zdeterminowana dziedzicznie. Pomaga nam to zrozumieć, dlaczego długowieczność może występować u całych wspólnot genetycznych: na przykład członkowie niektórych takich grup niezmiennie żyją ponad osiemdziesiąt lat. Według tej teorii w mózgu wbudowany jest zegar biologiczny, wyznaczający długość życia. Zegar ten określa maksymalną długość życia danego gatunku, natomiast czynniki środowiskowe wpływają na nią tylko w szczególnych przypadkach. Poza człowiekiem, zegar ten działa również u zwierząt: na przykład cykl życia łososia kończy się wkrótce po jego wędrówce w górę strumienia i złożeniu tam ikry - funkcji z góry zaprogramowanej w ośrodkowym układzie nerwowym każdej ryby. Nastawienie zegara biologicznego zdeterminowane jest genetycznie. Odkrycie to stworzyło niezwykłe możliwości manipulacji genetycznych, zwanych często inżynierią genetyczną, której celem ma być przedłużenie życia. Jej działalność polega w zasadzie na zmianie kodu w DNA w taki sposób, aby przestawić zegar biologiczny. Wyobraźnię biologów specjalistów w tej dziedzinie pobudza możliwość stworzenia, już na poziomie genetycznym, komórek nieśmiertelnych. Istnieją już metody na „unieśmiertelnianie" komórek w probówce - innymi słowy, komórki takie miałyby żyć wiecznie. Nieśmiertelność nie jest jednak czymś nowym w przyrodzie. Najskromniejsza ameba, jeden z najlepiej poznanych organizmów jednokomórkowych, jest w dosłownym sensie fizycznie nieśmiertelna. Gdy jedna ameba zbyt się zestarzeje, dzieli się na dwie młodsze, bardziej aktywne. Pierwotna ameba nie umiera; zamienia się na dwie własne córki, a gdy one dojrzeją, zrobią to samo. W tym ustawicznym, trwałym rozmnażaniu się nowych generacji, pierwsza ameba ciągle istnieje - nigdy nie znaleziono żadnych jej szczątków. Inny organizm prymitywny żyjący w wodzie, stułbia, osiąga nie kończące się życie w inny sposób. Przemiana materii jest u niej tak szybka, że wszystkie komórki organizmu są wymieniane co dwa tygodnie. W ten sposób przeciętna długość życia pozostaje tutaj wielkością stałą; dla stułbi nie istnieje ani starzenie, ani śmierć. Inteligencja przyrody zaprogramowała inne gatunki zimnokrwiste -pewne rodzaje ryb i krokodyli - o tak niskich wskaźnikach przemiany materii, że ich komórki nieustannie rosną. Zwierzęta te bez przerwy dojrzewają i nie mają określonej postaci dorosłej, śmierć zaś przytrafia im się tylko wtedy, gdy padają ofiarą innych drapieżników. Wśród roślin sekwoja i sosna oścista nie są może nieśmiertelne, ale niektóre z nich są żywe i zdrowe w wieku dwóch tysięcy a nawet pięciu tysięcy lat. Święte drzewo Bo, pod którym medytował Budda przed trzema tysiącami lat, stoi do dziś - jest miejscem świętym i celem pielgrzymek w Indiach. Gdy naukowcy próbują „unieśmiertelnić" komórki stosując techniki mikroinżynieryjne, właściwie nie zmieniają zawartości genów, a jedynie przejawy tej zawartości. Same geny zawsze znały tajemnicę nieśmiertelności. Są one w nas tym jednym bytem, który nigdy nie umiera. Na przestrzeni tysiącleci mogą zachodzić mutacje zmieniające przejawy genów, lecz geny jako takie żyją wiecznie. Prawda ta dotarła do mnie jak olśnienie przed wielu laty, gdy moja żona była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. Rutynowe badanie krwi wykazało, że ma łagodną anemię. Zakładałem, że jest to mały niedobór żelaza, lecz z ciekawości zbadałem pod mikroskopem preparat z kropli krwi Rity. Gdy zobaczyłem jakieś osobliwe kształty w komórkach krwinek czerwonych, skonsultowałem się z patologiem naszego szpitala, który natychmiast rozpoznał „łagodną anemię śródziemnomorską." Bardziej szczegółowa analiza krwi potwierdziła tę diagnozę. Typ anemii Rity wykazywał nieznaczne cechy talasemii. Talasemia jest chorobą krwi, typową dla ludzi z obszaru śródziemnomorskiego, moja żona zaś pochodzi z New Dehli i nic nie słyszała o krewnych spoza tego regionu Indii. Poszedłem do biblioteki w poszukiwaniu informacji o epidemiologach i o badaczach hinduskich i w ten sposób dowiedziałem się, że „pas talasemii" rozciągał się od Macedonii w północnej Grecji aż do rejonu o nazwie Multan, w dzisiejszym Pakistanie. Okazuje się, że pradziad Rity wyemigrował do Indii z Multanu. Ponadto „pas talasemii" mniej więcej pokrywa się z terenem wypraw Aleksandra Wielkiego, z trasami, jakie przebywały jego armie ponad trzy wieki przed narodzeniem Chrystusa. Gdy tak siedziałem w ubogim laboratorium szpitala rejonowego w New Jersey, po raz setny spoglądając przez mikroskop na ten mały rozmaz krwi, zrozumiałem z uczuciem nagłego objawienia, jak realna jest nieśmiertelność. Geny krążące w żyłach mojej żony w całej swej przypadkowości przetrwały wszystko - Aleksandra dumającego smętnie nad brzegami Indusu, Kazanie na Górze, zniszczenie Pompei, wyprawy krzyżowe, odwrót Napoleona spod Moskwy, wieki rewolucji i nawałnice spraw, których świadkowie od dawna wymarli — a z których pozostało zaledwie kilka idei - te geny, którym się przypatrywałem przetrwały niezmienione, gdy tymczasem wszystko inne uległo zmianie. Przeżyły wstrząsy dziejowe, żyły nadal w mojej żonie, a teraz przeszły na dzieci. Nie trzeba nam bardziej przekonywających dowodów nieśmiertelności - geny są jej żywym ucieleśnieniem. Czy geny powinniśmy pojmować jako struktury fizyczne, czy też jako jedyne w swoim rodzaju przejawy wiedzy, impulsy inteligencji? Są jednym i drugim. Są fizyczne, dostrzegamy je bowiem i potrafimy zanalizować skład chemiczny ich struktury; lecz, podobnie jak inne żywe tkanki, geny wykraczają poza swą czysto fizyczną naturę. Trwają bezustannie w dynamicznym związku z całą przyrodą. Podlegają tym samym fazom ewolucji, jakie obejmują wszechświat, zarówno w skali mikronu, jak i galaktyki. Geny są skondensowaną informacją, są fizycznym przejawem wiedzy w jej najbardziej skoncentrowanej formie, wiedzy, jaka zawsze istniała. Zarazem podtrzymują życie tu i teraz - są podstawowym mechanizmem natury, pozwalającym temu co niezmienne zmieniać się z każdą chwilą. Podobnie jak nasze myśli, geny nigdy nie pozostaną takie same jak w tej chwili, a jednak ich stabilność chemiczna pozwala wszystkim tym niezliczonym chwilom tworzyć wspólnie pewien okres życia - okres życia ludzkiego. Geny znalazły dom w naszych komórkach, lecz przeszkolenie odebrały w kosmosie. Przez całe wieki Wszechświat „uczył się", jak kształtować wodór, węgiel i inne pierwiastki układu periodycznego, następnie jak budować cząsteczki organiczne o coraz większej złożoności, a w końcu jak stworzyć odpowiednie miejsce, tę planetę, tak aby życie mogło się na niej rozwijać w nieograniczonej wolności. Cała ta nauka, każda informacja istotna dla tego co ostatecznie powstało, dla ludzkości, została zmagazynowana w ludzkich genach. I wszystko wskazuje na to, że proces ten będzie trwał. Zatem nasze geny nauczyły się czegoś o nieśmiertelności. Jeżeli chcemy zrozumieć nieśmiertelność na innych poziomach inteligencji, będziemy musieli znaleźć sposób doświadczania jej nie związany ani z „myśleniem o niej", ani z chęcią zobaczenia jej lub dotknięcia. Nasze ciągłe uzależnienie od myślenia i używania zmysłów jest trwale związane z tym, co nazywamy czasem. Ponieważ starzenie się następuje wraz z upływem czasu, do zrozumienia tego procesu potrzebna nam jest wyraźna koncepcja czasu. J. Krishnamurti, hinduski mędrzec i nauczyciel, nazwał czas „psychologicznym wrogiem człowieka". Trudno temu zaprzeczyć, skoro niemal wszyscy boimy się starzenia. Czym jednak jest czas? Krishnamurti mówi po prostu: „To myśl jest czasem". Dla pacjenta doświadczającego starzenia się ciała i umysłu i dla lekarza zajmującego się objawami, które praktycznie biorąc są wynikiem działania czasu na fizjologię jest to idea fascynująca. Wymaga ona zdania sobie sprawy z tego, iż czas jest pewnym pojęciem. W książce Space, Time and Medicine, którą bardzo polecam, dr Lany Dossey stwierdza: uczepiliśmy się idei czasu realnego - czasu, który płynie i da się podzielić na przyszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wiara w linearny, realny charakter czasu stanowi podstawę głównych założeń dotyczących zdrowia i choroby, życia i umierania. Lecz ten rodzaj myślenia wiąże się z wcześniejszymi etapami nauki. Dawne teorie, do których autor się odwołuje, zostały obalone przez ogólną teorię względności Einsteina zmuszającą nas do tego, by uważać czas, przestrzeń i narządy zmysłów ludzkich za elementy jednego nierozerwalnego kontinuum. Po to, by zastanowić się nad „realnością" czasu, trzeba wziąć pod uwagę świadomość, która ten czas postrzega i naturę jako całość, w której i czas i świadomość się mieszczą. To my stworzyliśmy czas - ty i ja. Jest to coś przez nas wymyślonego, pojęcie używane do mierzenia wzajemnego usytuowania względem siebie tych rzeczy, które istnieją. Nie wolno nam już myśleć o czasie jako o odrębnej całości samej w sobie. Czas jest tylko partnerem w kontinuum czasoprzestrzeni i określone zmiany w tym kontinuum mogą zmienić czas. To właśnie Einstein pierwszy postawił hipotezę, iż gdyby podróżowało się z szybkością światła (w przybliżeniu 300 000 km na sekundę), to nastąpiłaby dylatacja, czyli spowolnienie czasu. Oznacza to, że gdyby ktoś utrzymał tę szybkość na tyle długo, aby dotrzeć do najbliższej gwiazdy i powrócić w ciągu trzech lat, okazałoby się, iż ów czas na ziemi wyniósł 21 lat. Byłoby to czymś realnym dla komórek jego ciała o tyle teraz młodszych od komórek ludzi, którzy z nim nie podróżowali. Doświadczenie to pokazałoby mu, że starzenie się jest zjawiskiem względnym. To nie tylko jedna z zagadek fizyki wysokich prędkości, jest w tym coś więcej. Dr Dossey pisze dalej: śmiertelność, narodziny, śmierć, długowieczność, choroba i zdrowie - podświadomie tworzymy te pojęcia, włączając w nie czas absolutny, uważany przez nas za część rzeczywistości zewnętrznej. Jeżeli jednak Einstein miał rację twierdząc, że cała wiedza o rzeczywistości zaczyna się i kończy w granicach naszego doświadczenia, to nie ma żadnej rzeczywistości zewnętrznej, która tym zjawiskom nadaje znaczenie. Nasza wiedza o zdrowiu zaczyna się i kończy wraz z doświadczeniem. W takim razie zdrowie, choroba, życie i śmierć nie są absolutami; w nas tkwią i od nas pochodzą. Nasz sposób patrzenia na siebie czyni nas tym, czym jesteśmy. Gdybyśmy tylko mogli zmienić ten sposób patrzenia, moglibyśmy faktycznie zmienić wszystkie wyobrażenia, a co za tym idzie wszystkie realia naszego życia, starzenia się, śmiertelności i wreszcie nieśmiertelności — gdyż to właśnie nasze wyobrażenia tworzą owe realia. Ten wniosek nasunie się nam, gdy tylko pojmiemy, iż nasze myśli i sposób widzenia rzeczywiście nadają kształt całemu materialnemu światu. Zastanówmy się przez chwilę. Z czego składa się nasze ciało? Składa się z tkanek i komórek, które po wnikliwszym zbadaniu są niczym innym jak zorganizowanym układem cząsteczek i atomów. Mniejsze od nich są cząstki elementarne atomów, istniejące, odkąd czas jest czasem. Nie powstały z chwilą twoich narodzin i nie zginą, gdy twoje komórki się rozpadną. Tworzą część materii Wszechświata, a tym samym część kontinuum czasoprzestrzeni. To tylko ich szczególne ukształtowanie tworzy całość, która jest tobą. W rzeczywistości twoje ciało nie składa się nawet z tych samych cząsteczek dzisiaj, z jakich składało się kilka lat temu. Dzięki ciągłej wymianie starych komórek na nowe, starej materii na nową, układ naszego ciała wiecznie się reorganizuje. Dlatego nie powinno się myśleć o swoim ciele jako o „zastygłej rzeźbie", lecz jako o rzece. Heraklit, starożytny filozof grecki, pozostawił nam sentencję, która od stuleci określa naszą naturę: „Niepodobna dwa razy wstąpić do tej samej rzeki, bo ciągle napływają do niej nowe wody". Analogia do rzeki jest niezwykle piękna i trafna. Dopóki przepływ zmian w nas zachodzi, dopóty jesteśmy w pełni zdrowi. Starzenie się jest stagnacją tego przepływu. W sensie fizycznym tylko jedno możemy zrobić dla swego ciała, nim nadejdzie ten moment kiedy trzeba będzie przyjąć wszystko naturalnie, tj. wykazać mądrość. Myślę o fizjologii człowieka, czytając słowa Hermanna Hesse w Siddartha: Kochaj tę rzekę, bądź z nią, ucz się od niej. Siddhartha chciał się dowiedzieć czegoś o sobie i dlatego pozostał nad rzeką; chciał uczyć się od niej, chciał jej słuchać. Zdawało mu się, że ktokolwiek zrozumie tę rzekę i jej tajemnice, ten pojmie znacznie więcej, zrozumie wiele tajemnic, wszystkie tajemnice. Dzisiaj dostrzegł tylko jedną z tajemnic rzeki, tę która opanowała mu duszę. Widział, że woda płynie i płynie bez końca, a jednak ciągle tam jest: jest stale taka sama, a jednak w każdej chwili inna. Któż to zrozumie, któż to pojmie? On tego nie rozumiał; miał tylko świadomość czegoś mglistego, niby blade wspomnienie, jakieś boskie głosy. Podobnie jak tamta rzeka, ciało nasze jest ciągle takie samo, a jednak w każdej chwili nowe. Nie jesteśmy absolutną i statyczną materią. Sama materia była niegdyś pyłem międzygwiezdnym i natura ma dla niej w przyszłości różne zastosowanie w kosmosie. Właśnie teraz poprzez procesy trawienia, oddychania i wydalania pierwiastki węgla z naszych kości i tlenu z plazmy naszej krwi prowadzą dynamiczną wymianę ze światem. Na każdy atom tkwiący w domu naszego ciała - przypada inny, który jest w podróży i jeszcze inny, który czeka na stacji. Skoro nasze materialne ciało z jednej strony aż nadto przypomina potok spływający w dół zbocza, z drugiej zaś, resztki ze stołu wyrzucane na śmietnik, chyba nie można go nazwać prawdziwym ,ja". A jeśli tak, czym jest nasze prawdziwe ,ja"? Naszym prawdziwym , ja" jest układ, moc organizująca, wiedza, inteligencja, impuls świadomości, które projektują tworzywo materialne tak, aby nadać mu nasz wygląd. Jest to jedyna rzeczywistość godna uznania jej za ,ja". Jest ona niematerialna, jest całością, jest dynamiczna, a przecież zupełnie stabilna i nieskończona w swojej zdolności rozwijania się. Poprzez własne, nieograniczone możliwości wyrażania siebie stwarza pozory zmienności - rozwijania się, słabnięcia, rozpadania się i umierania. Lecz w zasadzie rzeczywistość ta zachowuje dystans wobec pozorów zmian, zmianami bowiem steruje inteligencja. Nieco później omówimy, jak to wszystko - w kategoriach wymiernych - wyjaśnia nauka współczesna, a ściślej jej dział, fizyka kwantowa. Na razie wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że ludzie od wieków pojmują to intuicyjnie. Mówiąc o podstawowych cechach natury człowieka starodawna Bhagawadgita głosi: Nigdy się nie rodzi, ani nigdy nie umiera, a raz zaistniawszy, nie przestaje być. Nie narodzony, odwieczny, wiecznie trwały, pradawny, nie ginie, gdy ginie jego ciało, nie dosięgnie go żadna broń, ani ogień nie spali, woda go nie zmoczy, ani wiatr nie osuszy. Jest wieczny, wszechobecny, trwały, niewzruszony, zawsze taki sam. Mówią, że jest nieujawniony, niepojęty, niezmienny. W ustępie tym „on" oznacza inteligencję. To ona działa w tobie jako siła kształtująca i dlatego ona jest prawdziwym tobą. Do opisu sił uznanych za podstawowe we wszechświecie nauka posługuje się terminem „pole". Tak jak pole magnetyczne na kawałku papieru potrafi nadać opiłkom żelaza, określony wzór, zbiorowe pole wszechświata potrafi organizować ciało i umysł - i robi to. Pole to jest źródłem wszelkich impulsów biorących udział w stwarzaniu życia. Wszystko co żyje i umiera ma swój udział w tym polu i nigdy go nie opuszcza. Maharishi Mahesh Yogi mówi o nim, że jest to „pole wszelkich możliwości". Zagłębiłem się tak dalece w problem starzenia się, wiedząc, że i tak nie poprzestaniemy na hormonach i tabletkach „przedłużających" życie. Od samego początku, od omawiania procesów chorobowych, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że zdrowie należy do poziomu „jaźni". Teraz możemy jaźń określić - jest nią nasza świadoma inteligencja. Jeśli każemy jej służyć starym założeniom, narosłym ze smutnych, latami gromadzonych doświadczeń, naszym nieuniknionym losem będzie choroba i starzenie się. Wtedy dobrze byłoby powiadomić nasze dzieci o ich smutnym dziedzictwie, jeśli chcemy być wobec nich uczciwi. Myślę jednak, że obecny etap ewolucji określanej przez dra Salka jako przetrwanie najmądrzejszych, poprowadzi nas w innym kierunku - w kierunku ekspansji naszej jaźni. Rozwój jaźni odbywać się będzie bez wysiłku, gdyż pochodzi on z wewnątrz. Postawą przygotowującą grunt pod zasiew nowego ziarna jest pragnienie wzrostu. Choroba i starzenie się są tak uporczywe z powodu mitów i uprzedzeń, które prowadzą do upadku sił żywotnych. Nasz obecny system wierzeń - czyli nasze oczekiwania wobec tego, jak zachowa się nasz organizm - narastał przez wieki uwarunkowań i indoktrynacji kulturowych. (Większość z nas, na przykład, przypomina sobie szok przeżyty, gdy okazało się, że akupunktura skutkuje. Czyż do owego momentu nie byliśmy przekonani, iż operacja bezwzględnie wymaga chemicznych środków znieczulających?) Nasz system wierzeń zapadł nam głęboko w fizjologię i dlatego nazywamy go „prawdziwym". Przeciętny człowiek z upływem czasu bardzo szybko podupada na zdrowiu i marnieje z powodu tej „prawdy", natomiast ten, któremu udaje się żyć długo i być żywotnym do końca, uważany jest za niezwykłe zjawisko. Wszystko to można zmienić i zmieni się, za sprawą połączenia psychofizjologicznego. Wszystkie nasze myśli i wierzenia, jakiekolwiek by one nie były, powstają za pośrednictwem ośrodkowego układu nerwowego - w ten właśnie sposób owe dawne myśli zakorzeniły się po raz pierwszy w naszych komórkach. Gdy informacje przekazywane przez ośrodkowy układ nerwowy ulegają zmianie, wtedy nasz organizm nie ma wyboru i też się zmienia. Najpierw trzeba się będzie pozbyć pozostałości przebrzmiałych idei - trzeba zapragnąć być wciąż w pełni zdrowym. Po czym, inteligencja ciała i inteligencja umysłu, połączone i wyzwolone, zaczną zmierzać w kierunku nowego etapu ewolucji. Już teraz ku temu zdążają, inaczej takie książki jak ta nie powstałyby. Wobec tego czas rozważyć, czego nowego możemy ewentualnie dla siebie oczekiwać.

hjdbienek : :
wrz 11 2009 Życie i długowieczność -problem starzenia...
Komentarze: 1

Starzenie się jest stopniowym pogarszaniem się sprawności fizycznej i umysłowej, jakie zachodzi z upływem czasu i kończy się ustaniem wszelkich funkcji, to znaczy śmiercią. Mechanizm starzenia się nie jest dokładnie znany. Do niedawna naukowcy nie wykazywali dużego zainteresowania procesem starzenia się i dlatego niewiele mamy badań długofalowych na ten temat. Dokładnie zbadano jednak funkcje poszczególnych organów ciała i istnieje tylko jedno wyjaśnienie procesu ich starzenia się: wraz z upływem czasu stopniowo zamierają. Badano także hormony i okazało się, że w stężeniu tych hormonów we krwi zachodzą interesujące zmiany; dotyczy to szczególnie hormonów przysadki i nadnerczy. Wraz ze starzeniem się we krwi wzrasta poziom hormonu przysadki (TSH), który pobudza tarczycę, obniża się zaś stężenie jednego z hormonów nadnerczy, siarczanu dehydroepiandrosteronu. Nie chodzi o zapamiętanie tej nazwy. Znam ją, ponieważ brałem udział w tego typu badaniach. Proces odwrotny (spadek poziomu hormonów przysadki i wzrost stężenia hormonu nadnerczy), w sposób istotny powstrzymujący starzenie się, omówiony będzie w dalszej części tej publikacji. Pewne najnowsze wyniki badań nad zwierzętami, które mogą, ale niekoniecznie muszą odnosić się również do ludzi, dają dokładniejszy obraz mechanizmu starzenia się. Na przykład okazało się, iż okresowe głodówki szczurów przedłużają im życie. Zachowywanie postów jest tradycyjnie związane z wieloma kulturami i wierzeniami religijnymi. Na przykład, poranny posiłek po angielsku zwie się „breakfast" czyli „przerwanie postu", co kiedyś odnosiło się do takiej właśnie sytuacji. Jeśli okaże się, że powstrzymanie się od jedzenia rzeczywiście jest dla funkcji organizmu korzystne, to może to mieć związek z zaobserwowanym podnoszeniem się poziomu hormonu wzrostu, jakie wtedy następuje. Hormon ten wydzielany jest przez przysadkę. Hormon wzrostu między innymi pobudza wytwarzanie limfocytów T w grasicy; odgrywają one ważną rolę w podtrzymywaniu odporności organizmu na choroby. Starzenie się - i związane z tym choroby, takie jak zwyrodnienie stawów - zachodzi, gdy sprawność obronna organizmu jest osłabiona. Wiadomo już także, iż ćwiczenia fizyczne również podnoszą poziom hormonu wzrostu. W taki oto sposób nauka obiektywnie potwierdza, że regularne uprawianie na przykład gimnastyki i stosowanie okresowej głodówki to środki na przedłużenie życia. Od dawna uważano, że zdrowy sen nocny przyczynia się do dłuższego życia i okazuje się, że również w czasie snu podnosi się poziom hormonu wzrostu. Podobnie działają aminokwasy arginina i ornityna; oto dlaczego sklepy ze zdrową żywnością w całym kraju sprzedają je teraz jako „pigułki młodości", co popierają pisma popularne, publikujące artykuły na temat przedłużenia życia. Zbyt wcześnie jest, aby twierdzić, że próby podniesienia poziomu hormonu wzrostu poprzez ćwiczenia fizyczne, głodówki i dodatkowe środki rzeczywiście przedłużają życie, choć dane wstępne wydają się obiecujące. Należy jednak przestrzec, że ścisła dieta ma swoje ujemne strony, nie trzeba z nią przesadzać; może doprowadzić do niedożywienia i osłabienia układu odpornościowego. Ogólnie mówiąc, autorytety w tej dziedzinie są w większości zgodne co do przestrzegania następujących wskazówek dietetycznych: należy stopniowo, przez kilka tygodni, zmniejszać ilość jedzenia, unikać wszelkich konserw oraz produktów obfitujących w tłuszcze, sól i cukier, natomiast skoncentrować się na zwiększaniu w diecie ilości świeżych owoców i warzyw. Po przystosowaniu się do tych zmian można zacząć głodówkę, opuszczając jeden posiłek dziennie lub zastępując go szklanką mleka czy soku. Jeśli zdecydujemy się nie jeść przez cały dzień, wystarczy to robić raz w tygodniu. Porady dotyczące przedłużania życia zawierają też informacje o substancjach żywności zwanych przeciwutleniaczami. Uważa się, że starzenie i związane z nim procesy chorobowe mogą zachodzić na skutek formowania się w organizmie „wolnych rodników". Są to silnie oddziałujące substancje, które tworzą nieprawidłowe powiązania chemiczne w tkankach ustroju; są one wynikiem oddziaływania na nasze komórki czynników zewnętrznych, składników pobieranych z zanieczyszczonego powietrza, dymu tytoniowego, brudnej wody, a niekiedy zatrutej żywności. W czasie tych reakcji zużywa się tlen i dlatego zaleca się stosowanie przeciwutleniaczy; powstrzymują one tlen przed chemicznym wiązaniem się i w ten sposób zapobiegają tworzeniu się wolnych rodników. Wiele z tych przeciwutleniaczy znajduje się w naturalnej żywności, lecz program „przedłużania życia" zaleca wzbogacanie jej dodatkowymi substancjami. W sklepach ze zdrową żywnością ogólnie dostępne są witaminy A, C i E, kwas pantotenowy oraz spożywcze środki konserwujące BHT i BHA. Z łatwością można też kupić preparaty zawierające pierwiastki śladowe — cynk i selen - oraz zalecane aminokwasy: cysteinę, ornitynę i argininę. Ta dziedzina nie jest jeszcze dokładnie zbadana i dlatego ani nie podaję dawek, ani nie potwierdzam zaleceń programu "przedłużania życia". Przede wszystkim wiadomo, że spożywcze środki konserwujące mogą być toksyczne, a poza tym, jeżeli od poszukiwania żywności z napisem "bez konserwantów" przechodzimy do poszukiwania kapsułek z tymi konserwantami, to nasza wiedza jest tutaj niedokładna. Zwolennicy witaminy E od dawna utrzymują, że opóźnia ona proces starzenia się. Nawet jeśli się z tym zgodzimy - choć nie wszyscy naukowcy są tego pewni - to do ustalenia dawki optymalnej jeszcze nam daleko. Stresy emocjonalne i zmartwienia mogą proces starzenia się przyspieszyć. Działając poprzez oś neuroendokrynologiczną, o której już była mowa - myśli stresotwórcze uwalniają neurotransmitery w mózgu, a te z kolei mają wpływ na stężenie wydzielanych przez przysadkę hormonów stresu, takich jak ACTH. Uruchomiony zostaje cały łańcuch hormonalny, co powoduje osłabienie odporności organizmu, czyli immunosupresję. Mówiłem już o tym, że na skutek osłabienia reakcji obronnych, organizm staje się znacznie bardziej podatny na rozmaite choroby, w tym raka. Wypływa stąd wniosek, że korzyści z obniżenia poziomu stresów obejmują zwiększenie szansy na dłuższe życie.

hjdbienek : :
wrz 10 2009 Zdrowie - suma pozytywnych i negatywnych...
Komentarze: 0

W każdej chwili nasze zdrowie jest ogólną sumą wszystkich impulsów, pozytywnych i negatywnych, emanujących z naszej świadomości. Jesteśmy tacy, jakie są nasze myśli. Jeśli jesteśmy szczęśliwi, oznacza to po prostu, że w większości nasze myśli są szczęśliwe. Jeżeli jesteśmy przygnębieni, myśli nasze przeważnie są smutne. Do tego rozrachunku dochodzą też wszystkie inne stany naszego umysłu, nasza codzienna porcja gniewu, lęku, zazdrości, chciwości, dobroci, współczucia, życzliwości i miłości. Wszystkie te nastroje to po prostu myśli. Gdy zdarzy się, że któraś z nich dominuje, prowadzi to do odpowiedniego dla tej myśli stanu umysłu i, jak już wiemy do podobnego stanu fizjologicznego. Właściwie możemy teraz w jednym zdaniu raz jeszcze sformułować dowód na istnienie połączenia psychofizjologicznego, dla każdego stanu świadomości istnieje odpowiadający mu stan fizjologiczny. Jeśli na przykład właśnie mamy myśli pełne wrogości, znajdą one odbicie w naszym nastroju, wyrazie twarzy, zachowaniu w towarzystwie i w fizycznym samopoczuciu. Gdy mamy kwaśną minę, jesteśmy niecierpliwi i trudno z nami wytrzymać, w naszym żołądku burzy się zbyt dużo kwasu, a w krwiobiegu mnóstwo adrenaliny - wskutek czego można zachorować na wrzody trawienne, może też pojawić się nadciśnienie. Osobie spostrzegawczej nie trudno będzie dosłownie czytać w naszych myślach - a komórki naszego ciała rejestrują je znacznie dokładniej. U większości ludzi połączenie psychofizjologiczne działa raczej na zasadzie przypadku. Myśli rodzą się pod wpływem świata, oddziaływanie jest więc wzajemne. Myśli te poprawiają lub pogarszają stan organizmu i pozostawiają po sobie długo utrzymujące się ślady w postaci nastrojów, skłonności do chorób, widocznych objawów choroby i wpływają na wyczerpywanie się organizmu z upływem czasu, czyli na proces zwany starzeniem się. Panować nad tym świadomie możemy tylko w bardzo niewielkim stopniu. Oczywiste jest jednak, że niektóre myśli pozostają pod naszą kontrolą i ten prosty fakt otwiera przed nami możliwość dalszego postępu we właściwym kierunku, w kierunku opanowania własnej jaźni. Opanowanie jaźni tradycyjnie nazywamy „oświeceniem". Ponieważ pojęcie to jest zupełnie źle rozumiane w naszym społeczeństwie, później omówimy je szczegółowo. Oznacza ono po prostu utrzymywanie kontroli nad związkiem psychofizjologicznym. Wysoce rozwinięty umysł nie padnie ofiarą przypadkowego oddziaływania fizycznych dolegliwości; umysł taki panuje nad własnymi myślami i dlatego są one szczęśliwe i zdrowe. Panowanie tego typu nie jest czymś osobliwym czy „nienormalnym". Jest to po prostu rozszerzenie normalnej zdolności sterowania niektórymi myślami. Gdy tej naturalnej zdolności zapewni się pole działania, wtedy rozwijają się w jednym kierunku, a mianowicie w kierunku jeszcze lepszego zdrowia i większego szczęścia. I to właśnie dr Salk miał na myśli mówiąc o przetrwaniu najmądrzejszych. Ponieważ ewolucja jest istotą życia, nie musimy niczego robić, żeby się właściwie rozwijać. Osiągnięcie panowania nad jaźnią, z wszystkimi tego dobrodziejstwami dla zdrowia, oznacza niewiele więcej niż ustąpienie z drogi i pozwolenie bezgranicznej inteligencji umysłu i ciała na ściślejszą współpracę. Umysł i ciało do tego właśnie dążą. Jeśli nie będziemy im przeszkadzać i będziemy dość mądrzy na to, by pozwolić, żeby pracowały dla nas, a nie przeciw nam, umysł nasz co prędzej zajmie się doskonaleniem zdrowia.

hjdbienek : :
wrz 09 2009 Ewolucja
Komentarze: 0

Jakiś czas temu nieprzebrany zasób informacji zawartych w maleńkim, ruchliwym, jednokomórkowym plemniku połączył się z nieprzebranym zasobem informacji skupionych w jednokomórkowym mikroskopijnym jajeczku. Rezultatem był znowu nieprzebrany zasób informacji, zawartych teraz w nieskończenie małym jednokomórkowym zarodku. Zarodek ten był jedyny w swoim rodzaju, ponieważ w całym wszechświecie nie istniało nic, co byłoby dokładnie takie samo - tylko on posiadał ten właśnie nieskończony zbiór informacji zakodowanych w podwójnym łańcuchu DNA. W odpowiednich warunkach, właściwie odżywiana komórka dzieliła się wielokrotnie, miliardy razy, przez cały czas zachowując swą niepowtarzalną wiedzę i swój niepowtarzalny zbiór informacji. Dzisiaj owa komórka jest miliardami komórek zgodnie współpracujących z sobą, wykazujących wiedzę i inteligencję, która nigdy nie traci swych zawiłych mocy organizujących. Dzisiaj owa komórka to ty. Jest to nie tylko twoje ciało. Są to wszystkie twoje myśli, twoje uczucia, upodobania i uprzedzenia, namiętności. Być może, iż właśnie dzisiaj wydajesz polecenia w swojej firmie lub z łodzi spoglądasz w górę na gwiazdę wieczorną, czytasz grekę, albo wzniecasz rewolucję. Może wyrośnie z ciebie jakiś Hitler albo Gandhi i świat może zacznie myśleć odmiennie dlatego, że na nim żyłeś. Kim jesteś? Tak naprawdę to jesteś niczym innym jak ową pojedynczą komórką, zrodzoną przypadkowo, gdy jedna z kilkuset milionów komórek spermy, wraz ze swym niepowtarzalnym zbiorem instrukcji, wyprzedzając inne komórki, dostała się do jaja w łonie twej matki. Kod instrukcji zawartych w podwójnym łańcuchu DNA jest dziś taki sam jak był wtedy. W rzeczywistości to ty jesteś owym zbiorem instrukcji i niczym więcej. Oto cały ty - twoja skóra, twoje oczy, twoje zmysły, twój umysł, twój intelekt. Jesteś cząstką wiedzy. Wiedza ta bez przerwy wyraża się w nieprzebranej różnorodności, a zatem nie jesteś taką samą osobą dziś, jaką byłeś wczoraj i będziesz zupełnie inną osobą jutro. Przepływy zmian umożliwia coś, co wydaje się ich przeciwieństwem - ów niezmienny kod zawarty w twoim DNA. Współpraca tych dwóch przeciwieństw - zmienności i niezmienności - wywołuje ciągły rozwój. To właśnie nazywamy ewolucją. Ewolucja nie oznacza, że stałeś się inny, lub że zdobyłeś więcej wiedzy. Wiedza ta bowiem była kompletna i nienaruszona od samego początku. Już jako zbiór informacji pojedynczej komórki była to wiedza nieskończona. Tylko że przejawy tej wiedzy ciągle się rozszerzają. Czy istnieje jakiś kres tej ekspansji, a tym samym i kres ewolucji? Skupienie się naukowców na świecie materialnym może doprowadzić nas do tego, że zaczniemy pojmować ewolucję przede wszystkim jako kolejne szczeble drabiny, po której wspinają się organizmy pierwotne dopóty, dopóki nie „zakończą" rozwoju jako gatunki roślin i zwierząt na Ziemi. Nauka jednak jest już bliska pojmowania ewolucji jako zjawiska o znacznie szerszym zasięgu. Ewolucja jest istotą życia. Przytoczę słowa wybitnego lekarza i naukowca Jonasa Salka: Zasadą ewolucji, o której nie wolno zapominać jest to, że przenika ona wszystko. Ewolucję biologiczną poprzedzała ewolucja przedbiologiczna początków życia; przed nią zaś istniała ewolucja kosmosu. Po ewolucji biologicznej nastąpiła ewolucja metabiologiczna, ewolucja świadomości i świadomości świadomości oraz świadomości ewolucji. Ewolucja odbywa się w umyśle ludzkim właśnie teraz, i jest rezultatem ludzkiego doświadczenia, które my poprzez przemianę materii przetwarzamy w taki sposób, że staje się częścią naszej istoty. Myśl ludzka i ludzka siła twórcza rozwijają się jako reakcja na środowisko ludzkie. Ewolucja metabiologiczna oznacza przetrwanie ludzi najmądrzejszych. Mądrość staje się teraz nowym kryterium przydatności. Dr Salk mówi nam, że celem zachodzącej w człowieku ewolucji jest „przetrwanie najmądrzejszych". Doszliśmy do tego poprzez samą ewolucję, poprzez ten sam proces, który uformował gwiazdy, kulę ziemską i życie na Ziemi. We wszystkich tych stadiach ewolucja zachodzi samoistnie. Po prostu istotą bytu jest ciągły rozwój. Nabieranie coraz to większej mądrości będzie po prostu następnym stadium naszego rozwoju. Nie musimy niczego robić, wystarczy poddawać się tej naturalnej skłonności, która najpierw uczyniła nas świadomymi, a następnie świadomymi tej świadomości. Jeżeli mądrość jest probierzem przetrwania, powstaje pytanie, czym jest mądrość? W Indiach, według klasycznej definicji, człowiek mądry to „znający rzeczywistość". Można by powiedzieć, że mądrość to wiedza o życiu jako całości. Kiedy inteligencja ludzka swobodnie się rozwija, człowiek dochodzi do tego, że rozumie życie jako całość - oto dlaczego tak bardzo interesuje go pełnia zdrowia i szczęścia. Są to naturalne ewolucyjne cele ludzi, którzy stopniowo zaczynają pojmować jak bezgraniczna inteligencja przejawia w ich umysłach i ciałach. Z chwilą gdy zaakceptujemy to, iż naszym naturalnym dążeniem jest rozwój wiedzy, następnym krokiem będzie wykazanie, dlaczego celem tego rozwoju jest pełniejsze szczęście.

hjdbienek : :
wrz 08 2009 Myśli, impulsy inteligencji - umysł ludzki,...
Komentarze: 0

Publikacja, którą właśnie czytasz jest, niczym innym jak potokiem myśli wypływających z mego umysłu i poprzez twe zmysły wpływających do twego umysłu. Rozejrzyj się wokół, a wszędzie postrzeżesz przejawy myśli. To z myśli wywodzi się krzesło, na którym siedzisz, podobnie jak mieszkanie czy dom, w którym mieszkasz, łóżko, w którym śpisz, odzież, którą nosisz, samochód, którym jeździsz, wszystko, czym się odżywiasz, i praca, którą wykonujesz. Jest to fakt oczywisty i naprawdę nie podlegający dyskusji. Cokolwiek postrzegamy wokół siebie, a co wykonał człowiek - autostrady, samochody, odrzutowce, statki kosmiczne, komputery, powieści grozy, czy galaretki - wszystko to jest niczym innym jak przejawem myśli, czasem twoich, w ogromnej zaś większości myśli ludzi tobie nieznanych - niemniej jednak myśli. Maharishi Mahesh Yogi, autorytet w dziedzinie świadomości i wielki jej interpretator, nazywa myśli „impulsami twórczej inteligencji". Impulsy te, w sposób naturalny i w nieograniczonej ilości, powstają w umyśle, i dlatego jest on ośrodkiem twórczej inteligencji. Gdy myśli, czyli impulsy twórczej inteligencji są w wystarczającym stopniu zorganizowane, z łatwością prowadzą do działania twórczego, z działania zaś biorą się te właśnie zewnętrzne przejawy w postaci książek, przedmiotów i zdrowych organizmów. Droga wiodąca od świadomości do rzeczy wytworzonych jest przez cały czas w sferze naszego doświadczenia; po prostu nie zwracamy na nią świadomie uwagi. Gdy jednak uwagę na nią skierujemy, wtedy otwiera się przed nami szersze spojrzenie na życie. Załóżmy na przykład, że jestem artystą malarzem. Impulsy inteligencji wypływając strumieniem z mej świadomości - z mego umysłu - właściwie zorganizowane, prowadzą do działania. Zbieram przybory do malowania, pędzle, farby i wykorzystuję je w zorganizowany sposób. Rezultatem będzie coś nowego, coś co stworzy moja myśl - obraz olejny. Na jego powstanie złoży się kilka absolutnie niezbędnych elementów: a) świadomość, czyli umysł, z którego powstają b) myśli, czyli impulsy twórczej inteligencji; c) układają się one w sposób zorganizowany, czego następstwem jest d) działanie, jego ukoronowaniem zaś jest e) mój obraz - średniej wartości malowidło Tadż Mahal w świetle księżyca. Zdolność do organizowania myśli jest nam tak samo wrodzona jak same myśli, czy też, że są one inteligentne. Każde działanie w życiu, które nie jest przypadkowe — a w całej naturze żadna czynność twórcza nie jest przypadkowa - niesie z sobą od samego początku zdolność organizowania. Gdy architekt kreśli projekt, każda linia tego projektu niesie z sobą zdolność realizacji w budowie. Tę wrodzoną moc organizującą Maharishi nazywa „wiedzą". Idee nie mogłyby przekształcać się w przedmioty w sposób tak naturalny, gdyby nie zawierały wiedzy. My tej mocy organizującej nie dostrzegamy, ponieważ tak ściśle przylega do naszej inteligencji. Gdy umysł pragnie, by dłoń zacisnęła się w pięść, reakcja ze strony dłoni jest automatyczna, potrzeba jednak całego kursu fizjologii na wyjaśnienie tej wiedzy, która przepływa niezauważalnie od mózgu do ręki, poprzez wszechwiedzące neurotransmitery, hormony, ładunki elektryczne, enzymy, ruchy mięśni, nie mówiąc już o bezustannie płynącej inteligencji, która podtrzymuje życie mózgu i rąk dostarczając im pokarmu. Właściwie umysł można zdefiniować jako strukturę obdarzoną mocą organizującą. Jak wygląda sprawa przedmiotów nie wytwarzanych przez człowieka, dzieł samej natury? Podzielimy je na dwie kategorie: rzeczy ożywionych i nieożywionych. Nie oznacza to, że wszystkie cywilizacje uznają rośliny i zwierzęta za ożywione, ogień zaś, ziemię i wiatr za nieożywione - my jednak ten podział stosujemy. Współczesna nauka stwierdza, iż wszystko co żyje na każdym poziomie posiada inteligencję. Moc organizująca sięga od mózgu do jądra każdej komórki. W chwili poczęcia zapłodnione jajo jednokomórkowe jest niczym innym, jak tylko zbiorem instrukcji zakodowanych w cząsteczce podwójnie skręconego DNA. Instrukcje te są powiązane z sobą w sposób zorganizowany, a ich wyrazem staje się rozwój określonej istoty ludzkiej. Jeśli DNA stworzy Alberta Einsteina, wtedy ta zdolność do zmiany świata poprzez myśli sięgnie nieskończenie daleko; od zorganizowanych substancji chemicznych zawartych w jednej komórce dotrze do nieskończenie twórczego umysłu Einsteina. Widzimy więc, że życie ma nieskończoną moc organizującą, czyli wiedzę, która jest w nim zawarta. Zajmijmy się teraz tym, co w przyrodzie jest nieożywione. Jeżeli weźmie się kawałek skały, rozbije się go, rozkruszy, sproszkuje, wydzieli zeń podstawowe substancje chemiczne, następnie rozbije się je na atomy, te zaś na cząstki elementarne, to co zobaczymy? Zobaczymy zorganizowaną strukturę. Zobaczymy protony, elektrony i inne cząstki, ułożone w sposób zorganizowany. Przed rozkruszeniem, wysadzeniem w powietrze, sproszkowaniem, zmiażdżeniem wiedza ta istniała i działała w skale w sposób logicznie uporządkowany, automatyczny i można powiedzieć, inteligentny. Wszystko co nieożywione wyraża na swój sposób umiejętność działania w systemie przyrody. Usiłuję wykazać rzecz następującą: wszystko, co we Wszechświecie pojmujemy zmysłami - to znaczy wszystko, co sztuczne czy naturalne, ożywione czy nieożywione - jest wyrazem mocy organizującej, czyli wiedzy. Nasuwa się jeszcze jedno wnikliwe spostrzeżenie Maharishi'ego Mahesh Yogi: „Wiedza jest strukturalnie wbudowana w świadomość". Wyjaśniłem już, w jaki sposób idea ta odnosi się do naszego umysłu. Każdy impuls świadomości wypływający z umysłu ludzkiego niesie z sobą wiedzę. Lecz w rzeczywistości pojęcie to rozszerza się na cały wszechświat. Sam Einstein uważał, iż wszelka nauka zaczyna się „od głębokiego przeświadczenia o racjonalności wszechświata". Opisywał on swój „zachwyt i zdumienie wobec harmonii praw natury", jednym zaś z jego podstawowych przekonań było to, iż owa harmonia dowodzi najwyższego stopnia inteligencji, panującej we wszechświecie. Jedną z najsłynniejszych myśli w skarbcu mądrości hinduskiej, zawartej w Wedach jest zdanie: „Ja jestem Tym, Ty jesteś Tym, wszystko to jest Tym, i tylko To jest". Przestanie ono być dla nas tajemniczą zagadką z chwilą, gdy zrozumiemy, że słowo „To" oznacza „inteligencję". A zatem, wszystko we wszechświecie wywodzi się ze świadomości pojętej jako wiedza. To zadziwiające twierdzenie trudno jest zrozumieć i z nim się pogodzić. Dowiadujemy się z niego, że jedyną realną i namacalną rzeczą we wszechświecie jest wiedza. Wiedza ta (czyli moc organizująca) ma siedzibę w świadomości i w porównaniu z nią cała reszta świata materialnego jest mniej realna. Przedmioty materialne mają swą własną, niezaprzeczalną rzeczywistość w określonym porządku rzeczy; są tam gwiazdy, skały, grzyby i kangury, lecz gdy śledząc ich rozwój docieramy do źródła ich pochodzenia, wtedy okazuje się, że są one przejawem tej jednej, jedynej podstawowej rzeczywistości, jaką jest wiedza. Napoleon Hill, który badał zagadnienia sukcesu życiowego na podstawie tej koncepcji, pisze: „Dążymy nie do rzeczy widocznych, lecz do tych niewidocznych, gdyż rzeczy widoczne są przemijające, niewidoczne zaś są wieczne." Spróbujmy teraz zobaczyć jak to, co już zostało powiedziane, wygląda w praktyce. Pierwszy etap to posiadanie świadomości, w której zawarte są wszystkie impulsy twórczej inteligencji. Impulsy te wyrażają się w naszym umyśle jako myśli. Gdy wyrażają się one w sposób uporządkowany - poprzez moc organizującą, czyli wiedzę, wówczas prowadzą do działania, wynikiem którego jest powstanie czegoś materialnego. Ten zachodzący w nas proces przebiega podobnie w całej naturze, w skali wszechświata. Impulsy nasze są takie same jak wszelkie inne impulsy inteligencji. Nazywamy je po prostu myślami, gdyż tak właśnie je sobie wyobrażamy. Ptak w czasie lotu przez Atlantyk również kieruje się impulsami inteligencji, które służą mu za przewodników w działaniu, to jest w migracji (włączając uprzednie działania, takie jak robienie zapasów pożywienia, wybranie właściwej na migrację pory roku itp.). Ów impuls w mózgu ptaka jest również swego rodzaju myślą, choć nie nazywamy go tak, ponieważ zwykliśmy mówić o myślach tylko w odniesieniu do ludzi. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że myśli kierują pszczołą, gdy zbiera pyłek i wytwarza miód, gdybyśmy byli przyzwyczajeni do wyrażania się w ten sposób. A zatem cała natura nie jest niczym innym jak wszechświatem, w którym roi się od przeróżnych impulsów, czyli myśli, przejawiających się w nieskończonej różnorodności tworzenia. Podobnie ma się sprawa z naszym organizmem. Widzimy w nim tę samą nieskończoną inteligencję w działaniu. Tylko, że przywykliśmy do myślenia o inteligencji jako o właściwości, która mieści się wyłącznie w mózgu; a to dlatego, że z nawyku utożsamiamy inteligencję ze sprawno¬ścią intelektualną. Tymczasem nowe, wnikliwe spojrzenie pozwala nam odkrywać inteligencję działającą w każdej komórce naszego organizmu. Skomplikowana maszyneria serca, nerek czy też systemu odpornościowe¬go i hormonalnego - to wszystko jest swoistym wyrazem mocy organizu¬jącej. Dochodzimy tu do nieuniknionego wniosku, iż umysł, czyli świadomość bądź inteligencja, przenika każdą cząstkę istniejącego wszechświata. Nasze własne umysły są wyrazem tej inteligencji; otwiera ona nieograniczone pole do działania dla naszej ludzkiej świadomości.

hjdbienek : :
wrz 07 2009 National Geographic HD - Wierzyć, nie wierzyć?...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
wrz 07 2009 Szczęście i zdrowie; chemizm mózgu
Komentarze: 0

Ludzie zdrowi są z całą pewnością szczęśliwsi od ludzi chorych. Badania zaś coraz częściej ujawniają, że relacja odwrotna jest również prawdziwa: ludzie szczęśliwi są zdrowsi niż ludzie nieszczęśliwi. Okazuje się, że szczęście, czyli po prostu myśli w większości szczęśliwe, wywołuje w mózgu zmiany chemiczne, które z kolei niezwykle korzystnie oddziaływają na organizm. Z drugiej strony, myśli smutne, przygnębiające, wywołują w chemizmie mózgu zmiany dla organizmu szkodliwe. Substancje chemiczne mózgu związane z działaniem myśli nazywamy neurotransmiterami. Do tej pory w tkance mózgowej zidentyfikowano ich co najmniej trzydzieści rodzajów. Wzajemne proporcje tych neurotransmiterów zmieniają się, w zależności od nastrojów, jakim ktoś się poddaje. Ponieważ nad myślami panujemy świadomie i każda poszczególna myśl może być aktem świadomego wyboru, wynika z tego jasno, że chemizm mózgu, choć naukowo trudny do zanalizowania, można sobie łatwo podporządkować. Myśleć to znaczy uruchamiać chemizm mózgu. Chemizm ów wpływa na wydzielanie hormonów z różnych gruczołów rozmieszczonych w mózgu, jak na przykład podwzgórze i przysadka, a hormony te z kolei przenoszą informacje do odległych narządów w organizmie. Zacznijmy od kilku typowych przykładów myśli nieszczęśliwych. Myśli wrogie, pełne złości, wywołują gwałtowne bicie serca, wzrost ciśnienia krwi, czerwienienie się i inne zmiany. Myśli niespokojne mogą również przyspieszyć bicie serca, podnieść ciśnienie krwi, a także wywołać drżenie rąk, skurcze żołądka, wystąpienie zimnego potu i ogólne uczucie słabości; mówimy tedy, że ktoś jest „chory ze strachu". Różnorakie myśli najwyraźniej wywołują w mózgu zmiany chemiczne, co tłumaczy występowanie objawów fizycznych. Poważne zakłócenie myśli od dawna już wiązano z zaburzeniami w chemizmie mózgu. Zdaniem jednego z naukowców: „Nie ma pokrętnej myśli bez skręconej molekuły." Podobnie oddziaływają wszelkie myśli szczęśliwe; myśli pełne sympatii, myśli pojednania, ukojenia, współczucia, przyjaźni, dobroci, wielkoduszności, pełne uczucia, ciepła i bliskości - każda z nich, przepływając przez neurotransiflitery i hormony ośrodkowego układu nerwowego wywołuje określony stan fizjologiczny. Ponieważ pośredniczące w tym procesie neurotransmitery mają działanie stymulujące, zmiany fizjologiczne wywołane myślami pozytywnymi służą naszemu zdrowiu. Jeśli więc uczucia złości, wrogości, urazu, konfliktu, apatii i przygnębienia system obronny organizmu osłabiają, to myśli szczęśliwe odporność ustroju na choroby wzmacniają. Proces jest podobny, lecz skutki odwrotne. Widoczne jest to w „efekcie placebo", gdzie same myśli pacjenta decydują o wyniku procesu chorobowego. Placebo to obojętna pigułka zrobiona na przykład wyłącznie z cukru i jakiejś substancji barwiącej, przez co sprawia wrażenie oryginalnego leku. Pacjentom podaje się ją informując, iż jest to autentyczny lek o silnym działaniu, zwykle środek przeciwbólowy. Pacjenci oczekują ulgi i tylko dlatego tabletka tę ulgę przynosi — słowo „placebo" w języku łacińskim oznacza „spodobam się". Na przykład, w jednym z ostatnich badań grupie pacjentów z krwawieniem wrzodów trawiennych podano coś, co lekarze określili jako najsilniejszy z wówczas stosowanych leków przeciwwrzodowych. U ponad 70 % pacjentów krwawienie natychmiast ustało. Innej grupie zaś powiedziano, iż jest to lek eksperymentalny i dlatego jego skuteczność nie jest znana; w tej grupie krwawienie ustało tylko u 25 procent pacjentów. W rzeczywistości obie grupy otrzymały wyłącznie placebo. Wielostronny rozwój tego typu badań znacznie wykracza swym zasięgiem poza to, co sobie pierwotnie wyobrażano. W przeszłości uważano, iż „efekt placebo" zastępuje „prawdziwe" leczenie, że polega na oszukiwaniu pacjenta, a raczej na tym, że pacjent sam siebie oszukuje. Lekarze przyznawali, iż placebo skutkuje, lecz wydawało się, że jest to jakieś dziwne, psychiczne działanie uboczne. Teraz już wiemy, że placebo pobudza własne mechanizmy lecznicze organizmu (poprzednio opisałem endorfiny, klasę wewnętrznych środków uśmierzających, wytwarzanych w tym celu przez organizm). W dość odległej jeszcze przyszłości placebo może okazać się najlepszym z wszystkich leków. Patrzę nań jak na pewnego rodzaju zgodę, daną przez umysł samemu sobie na to, by proces leczenia mógł się odbyć. Badacze zaczynają dostrzegać możliwość wykorzystania efektu placebo w leczeniu poważnych schorzeń organicznych, w tym nowotworów złośliwych. Norman Cousins, którego książki zwróciły uwagę społeczeństwa na taką możliwość, pisze: „A zatem, placebo jest nie tyle pigułką, co procesem. Placebo to lekarz, który mieszka w nas." Placebo działa poprzez uwolnienie neurotransmiterów. W rzeczywistości oznacza to, że czynnikiem aktywnym jest nie placebo, lecz myśl pacjenta. W studium dotyczącym wrzodów krwawienie ustało wskutek wiary pacjentów, iż lek podziała, a im słabsza wiara, tym słabszy wynik leczenia. Gdy placebo naprawdę skutkuje, jego działanie jest bardzo silne. W jednym z badań u pacjentów ustąpiły nudności, gdy podano im pigułkę mówiąc, iż jest to silny środek przeciw nudnościom, a tymczasem był to silny środek wywołujący nudności. Gdy wiara zostanie właściwie ukierunkowana, „rzeczywistość" działania leku można całkowicie zmienić, a nie po prostu tylko spotęgować. Jeśli wierzymy, że pigułka wyleczy bóle głowy, uśmierzy ból, obniży ciśnienie krwi, podniesie aktywność seksualną, zwiększy siły i witalność, poprawi apetyt, wpłynie na wagę ciała, a nawet wyleczy nowotwory złośliwe, wiara ta może sprawić, że dokładnie tak się stanie. Myśli mogą mieć zdolność leczenia, muszą jednak być szczere, pełne wiary i trwałe. Im dłużej bowiem leczące wzorce myślowe oddziaływają na odpowiednie neurotransmitery, tym skuteczniej owe neurotransmitery mogą wpływać na przemiany biochemiczne mózgu. Jeśli wzorce myślowe i stan naszego umysłu są takie istotne, to w jaki sposób można je zmienić na lepsze? Aby na to pytanie odpowiedzieć, musimy najpierw pojąć, czym jest myśl i co rozumiemy przez umysł. Będzie to tematem następnej części.

hjdbienek : :
wrz 06 2009 Zdrowie powstaje w jednym miejscu
Komentarze: 0

Czytelnik zapewne już się zorientował, na czym opiera się moja hipoteza. Dowody na jej poparcie są wyraźne. Dotąd zajmowaliśmy się ogólnie znanymi, lecz ważnymi problemami, takimi jak nadciśnienie, choroby serca, rak, nadwaga, przemęczenie, depresja, zespół „wewnętrznego wypalania się" i choroby psychiczne. Stwierdziliśmy, że w powstawaniu wszystkich tych zaburzeń decydującą rolę odgrywa umysł (psychika). Moim zdaniem dotyczy to również wszelkich innych schorzeń. Wrzody występują u ludzi w stanie nerwowego napięcia i niepokoju. Wrzodziejące zapalenie okrężnicy - bolesne schorzenie jelit - spotyka osoby impulsywne i ulegające obsesjom. Przy impotencji i różnych innych zaburzeniach seksualnych przyczyną zawsze jest obawa o niezaspokojenie partnera. Wypadki najczęściej zdarzają się ludziom permanentnie roztargnionym. Jest to cecha, która pociąga za sobą tego typu nieszczęścia, można by więc tutaj mówić o podatności. Moglibyśmy w nieskończoność omawiać inne, dobrze udokumentowane przypadki. Gdy jednak bardziej wnikliwie bada się przyczyny powstawania i rozwijania się chorób, wtedy wychodzi na jaw podstawowa prawda: wszelkie choroby wynikają z zakłóceń w przepływie inteligencji. Gdy mówimy o inteligencji, utożsamiamy ją, niejako automatycznie, z intelektem i z jego zdolnością operowania pojęciami. Tymczasem inteligencja zlokalizowana jest nie tylko w głowie. Może się ona wyrażać na poziomie molekularnym, komórkowym, na poziomie tkanek lub też ośrodkowego układu nerwowego. Inteligencja przejawia się w enzymach, genach, receptorach, przeciwciałach, hormonach oraz neuronach. One posiadają inteligencję. Regulują podstawowe funkcje organizmu z doskonałą znajomością rzeczy na najbardziej wysuniętych posterunkach naszego ciała - mówiąc obrazowo - z dala od warowni, siedziby intelektu. Chociaż wszystkie te przejawy inteligencji dają się zlokalizować, inteligencji jako takiej zlokalizować nie podobna. Przenika wszystko, w czym się wyraża; jest wszechobecna w nas i powszechna w naturze. Inteligencja to umysł, i jak zobaczymy później, swym zasięgiem ogarnia kosmos. Pochopne byłoby stwierdzenie, że źródłem jej oddziaływania jest wyłącznie mózg. W tym sensie, wszelkie procesy chorobowe powstają na bardziej rozległym polu działania, jakim jest Umysł. To samo odnosi się do zdrowia.

hjdbienek : :
wrz 06 2009 Przypadek ósmy
Komentarze: 0

Byłem studentem czwartego roku medycyny w Indiach. Pewnego razu polecono mi przeprowadzić badanie lekarskie pacjenta w końcowym stadium raka trzustki. Był to siedemdziesięcioletni wieśniak nazwiskiem Laxman Govindass. Poza tym, że bardzo źle się czuł, to jeszcze przejmował się i peszył tym, że znalazł się w dużym nowoczesnym szpitalu ze skomplikowaną aparaturą i zespołami lekarzy o poważnych twarzach, w długich białych fartuchach. Zajmujący się nim lekarze, typowi naukowcy, profesjonaliści, przy każdym obchodzie spędzali u łóżka chorego godzinę, omawiając ze studentami na praktyce i stałymi lekarzami kliniki patogenezę raka trzustki i jego rozmaite postacie kliniczne. Potem przechodzili do następnego pacjenta, czasami nie zapytawszy nawet chorego, jak się czuje. Praktykanci i stali lekarze zajmowali się nim fachowo od strony medycznej, ale byli zbyt zajęci, żeby z nim osobiście porozmawiać. Jako student medycyny opracowujący trzy przypadki tygodniowo, miałem mnóstwo czasu na rozmowy. Po dwóch dniach byliśmy już bardzo dobrymi przyjaciółmi. Dowiedziałem się, że był rolnikiem w pobliskiej okolicy, że ma trzech dorosłych synów, którzy teraz zajmują się gospodarstwem, że niegdyś bardzo dużo pił, i że przez to picie rodzina odwróciła się od niego i ostatecznie go opuściła. Gdy znalazł się w krytycznym stanie, jeden z synów przywiózł go do szpitala i pożegnał słowami: „Pewnie umrzesz". Oczywiście pacjent czuł się oszołomiony, był w szpitalu, i teraz, nie odurzony alkoholem nagle uświadomił sobie, że odczuwa palący ból brzucha. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę z tego, jak ciężko jest chory. Stan jego gwałtownie się pogarszał, bóle się nasilały. Czuł, że lekarzy bardziej interesuje jego choroba niż on sam. Bez rodziny, która mogłaby go podnieść na duchu, chciał już tylko umrzeć. Spędzałem z nim co wieczór około godziny i często porozumiewaliśmy się bez słów. Było dla nas obu aż nadto jasne, że zostało mu już bardzo niewiele czasu. Gdy moje zajęcia w klinice dobiegły końca, przydzielono mnie do małego szpitala wiejskiego, odległego o około dwieście mil. Poszedłem powiedzieć panu Govindassowi do widzenia, wiedząc aż nadto dobrze, że gdy za miesiąc wrócę do szpitala, on nie będzie już żył. Nie poddałem się jednak i powiedziałem mu: „Wracam za trzydzieści dni, wtedy się zobaczymy." Uśmiechnął się smutno i powiedział, „Teraz gdy wyjeżdżasz, nie mam po co żyć, umrę." Dogorywał. Był wyniszczony i ważył nie więcej niż trzydzieści cztery kilogramy. Cud, że jeszcze żył. Nie wiedząc co powiedzieć, wyszeptałem „Nie trzeba mówić głupstw. Nie może pan umrzeć, zanim pana znów nie zobaczę." Wyjechałem na moją wiejską placówkę. Okazało się, że w aptece, do której mnie przydzielono brakowało personelu. Byłem bardzo zajęty, pracując tak naprawdę za czterech. Wstyd przyznać, ale rzadko myślałem o moim przyjacielu, umierającym w dalekim szpitalu. Wróciwszy po miesiącu niemal o nim zapomniałem. Jednakże przed wejściem na oddział, na liście pacjentów zobaczyłem nazwisko Laxman Govindass i serce zaczęło mi gwałtownie bić. Oblał mnie zimny pot; nie mogłem uwierzyć, że on jeszcze żyje. Pośpieszyłem do niego. Stary człowiek leżał na łóżku skulony w pozycji płodu. Została z niego skóra i kości. Uderzało tylko jedno - ogromne wypukłe oczy, które przeszywały mnie i zaglądały w najgłębsze zakątki mej duszy. „Wróciłeś," powiedział. „Mówiłeś, że nie wolno mi umrzeć, zanim cię znów nie zobaczę. Doczekałem się!" Zamknął oczy i wydał ostatnie tchnienie. Byłem głęboko poruszony. Nie mogłem sobie darować, że przedłużyłem agonię tego człowieka. Czułem się nędznie, miałem poczucie winy i nieraz budząc się w nocy, widziałem utkwiony we mnie jego oskarżający wzrok. Nigdy nie zapomnę Laxmana Govindassa. To on naprowadził mnie na ślad połączenia psychofizjologicznego.

hjdbienek : :
wrz 05 2009 Przypadek siódmy
Komentarze: 0

W owym czasie właśnie rozpocząłem praktykę lekarską w rejonie odległym o 20 mil od Bostonu. Dołączyłem do grupy internistów, z których dwaj byli kardiologami. Pewnego niedzielnego wieczoru jako jedyny z kolegów miałem dyżur telefoniczny. Po obchodzie w jednym szpitalu jechałem właśnie do drugiego, oddalonego o pięć mil, gdy otrzymałem wiadomość, żeby natychmiast porozumieć się z niejaką panią Johnson. Była osiągalna pod numerem wewnętrznym jednej z dużych klinik w Bostonie. W głosie telefonistki wyczułem coś naglącego, wobec czego zatrzymałem się przy najbliższym automacie, żeby zadzwonić. Głos po drugiej stronie linii brzmiał histerycznie. „Panie Doktorze", powiedziała, „mój mąż ma wyznaczoną na jutro operację wszczepienia pomostów aortalno-wieńcowych i w ostatniej chwili chce się z niej wycofać." Pani Johnson rozmawiała ze mną, ponieważ mąż jej był pacjentem mego starszego kolegi, kardiologa. Pan Johnson cierpiał na niestabilną dławicę piersiową. Obawiając się, że grozi mu ciężki zawał serca, jeśli natychmiast nie przeprowadzi się operacji, mój kolega skierował go do kliniki. Szpital, do którego został skierowany, był jednym z najbardziej renomowanych na świecie, zabiegu zaś miał dokonać dr W., światowej sławy chirurg kardiolog. „Dlaczego pani mąż chce się wycofać?" zapytałem pani Johnson. „Ponieważ nie lubi dr W." „Co mu się u dr W. nie podoba?" zapytałem. Na co ona odparła: „Nic szczególnego, po prostu go nie lubi." „Proszę pani", powiedziałem zniecierpliwiony, „zjeżdżają tu ludzie ze wszystkich stron świata po to, żeby ich operował dr W. Jest on znany ze swoich umiejętności, a szpital, w którym pani mąż przebywa jest jednym z najsłynniejszych w świecie. Zjeżdżają tu na leczenie szejkowie ze Środkowego Wschodu, gwiazdy Hollywoodu i głowy państw. Przy zabiegu, któremu ma się poddać pani mąż, umiera poniżej jednego procenta pacjentów. Jednak bez operacji rokowanie jest niepomyślne. Mąż pani ma niestabilną chorobę wieńcową i grozi mu ciężki zawał serca, a wskaźnik umieralności w takich przypadkach znacznie przekracza jeden procent. Jeżeli pani mąż chce się wypisać, to jego sprawa, ale powinien mieć lepszy powód niż to, że nie lubi dr W." Pani Johnson zapytała wtedy niespokojnie, czy mogłaby bezpośrednio porozumieć się z dr. R, moim kolegą kardiologiem. To on był lekarzem prowadzącym jej męża, nie ja. „Mój mąż zna dr F." powiedziała, „i posłucha go. Mój mąż nic nie ma przeciwko dr W.; właściwie dr W. był bardzo miły dla niego i bardzo cierpliwie wyjaśnił mu, na czym polegać będzie operacja. Po prostu memu mężowi on nie odpowiada, wie pan, jako człowiek. Tak mój mąż to odczuwa." Spieszyłem się; musiałem dotrzeć do drugiego szpitala na ostry dyżur i nie mogłem zrozumieć, o co tej pani chodzi. „Dr F. ma dzisiejszą noc wolną," odpowiedziałem niecierpliwie, „a poza tym, pewnie wyjechał na weekend. Uważam, że pani mąż ma szczęście, że znalazł się w tym szpitalu pod tak znakomitą opieką. Dr F. zadał sobie dużo trudu, by przygotować tę operację i myślę, że pani mąż powinien jej się poddać. Inaczej prawie na pewno znajdzie się w poważnych kłopotach. Pani wybaczy, muszę kończyć. Mam nagły przypadek, muszę się nim zająć." Następnego dnia rano zdawałem relację z tej rozmowy memu starszemu koledze. Jeszcze nie skończyłem, gdy zaczął biec do telefonu. „Gdzie pan idzie?" zapytałem. „Odwołać operację", odrzekł. Przekonasz się, kolego, że nigdy nie wolno wysyłać pacjenta na operację, jeśli nie ma on zaufania do operatora." Pozostał chwilę przy telefonie, po czym odwiesił słuchawkę. „Za późno. Już jest na sali operacyjnej." Owego wieczoru słynny chirurg zatelefonował do mego kolegi - miał złą wiadomość. Gdy przygotowywano się do odłączenia pana Johnsona od aparatu do krążenia pozaustrojowego, nastąpiło nieprzewidziane i niezwykle rzadko spotykane powikłanie. Pomimo bardzo energicznej akcji reanimacyjnej, pacjent zmarł na stole operacyjnym.

hjdbienek : :