Kategoria

Homo Sapiens, strona 70


sty 10 2009 Urzeczywistnienie czystej świadomości...
Komentarze: 0

Czy obecność jest tym samym, co Istnienie? Kiedy zyskujesz świadomość Istnienia, tak naprawdę to Istnienie zyskuje samoświadomość, wtedy zaś pojawia się obecność. A ponieważ Istnienie, świadomość i życie to synonimy, możemy powiedzieć, że obecność jest stanem, w którym świadomość uświadamia sobie samą siebie, lub też życie zyskuje samoświadomość. Ale nie przywiązuj się do słów i nie staraj się tego zrozumieć. Żadne rozumienie nie jest potrzebne, żebyś stał się obecny. Owszem, rozumiem, co przed chwilą powiedziałeś, ale z twoich słów tak jakby wynikało, że Istnienie - najwyższa, transcendentalna rzeczywistość pozostaje niepełne i jest dopiero w trakcie rozwoju. Czy Bóg potrzebuje czasu, żeby zrobić postępy? Rzeczywiście, ale wydaje się tak tylko wtedy, gdy patrzymy z wąskiego punktu widzenia, właściwego wszechświatowi przejawionemu. Bóg oświadcza w Biblii: „Jam jest Alfa i Omega, jam jest Ten, kto żyje". W niepodlegających czasowi rejonach, w których przebywa Bóg - są zaś one zarazem twoim domem - początek i koniec, Alfa i Omega stanowią jedność, a esencja wszystkiego, co kiedykolwiek istniało i kiedykolwiek zaistnieje, jest wiecznie obecna w nieprzejawionym stanie jedni i doskonałości, wykraczającym poza wszystko, co umysł ludzki potrafi ogarnąć wyobraźnią i zrozumieniem. Lecz w naszym świecie pozornie odrębnych form „doskonałość nie poddana czasowi" to pojęcie, które nie mieści się w głowie. Tutaj nawet świadomość - światło bijące z wiekuistego Źródła - pozornie podlega procesom rozwojowym, ale jest to tylko złudzenie, wynikłe z ograniczeń naszego postrzegania. W wymiarze absolutnym nic podobnego nie ma miejsca. Chcę jednak dodać coś jeszcze na temat ewolucji świadomości w tym świecie. We wszystkim, co j e s t, zawiera się Istnienie, boska istota, pewien stopień świadomości. Minimalną świadomość ma nawet kamień; bez niej nie istniałby, a jego atomy i cząsteczki uległyby rozproszeniu. Wszystko żyje. Słońce, ziemia, rośliny, zwierzęta, ludzie - we wszystkich tych formach przejawia się wyższego lub niższego rzędu świadomość. Świat powstaje, kiedy świadomość przybiera kształty i formy - zarówno myślowe, jak i materialne. Spójrz, ile milionów form ma życie na samej tylko kuli ziemskiej. Roi się od nich w morzu, na lądzie, w powietrzu, a każda powielona jest w milionach okazów. Czemu to wszystko służy? Czy ktoś albo coś prowadzi grę, igra formami? Pytanie to zadawali sobie starożytni hinduscy wizjonerzy. Widzieli oni świat pod postacią l i l a, boskiej gry. Poszczególne formy życia najwyraźniej znaczą w tej grze niewiele. Większość morskich organizmów przychodzi na świat, aby zginąć w ciągu pierwszych kilku minut. Forma zwana człowiekiem też dość szybko obraca się w pył, a kiedy już się rozsypie, jest tak, jakby nigdy jej nie było. Czy to tragiczne, a może okrutne? Owszem, ale tragizm i okrucieństwo pojawia się tylko wtedy, gdy dla każdej formy stwarzasz odrębną tożsamość, gdy zapominasz, że zawarta w tej formie świadomość jest boską esencją, ucieleśniającą się poprzez formę. Ale zanim naprawdę się tego dowiesz, musisz pozwolić, żeby tkwiąca w tobie samym boska esencja ziściła się w postaci czystej świadomości. Jeśli w akwarium wykluje ci się rybka, a ty nadasz jej imię John", wypiszesz akt urodzenia, opowiesz jej, jakich miała przodków, a po dwóch minutach pożre ją inna ryba, będzie to tragedia. Ale tragizm bierze się tylko stąd, że stworzyłeś projekcję, powołując do życia odrębne jestestwo tam, gdzie żadnego odrębnego jestestwa nie było. Chwyciłeś cząstkę dynamicznego procesu, molekularnego tańca, i ulepiłeś z niej osobny byt. Świadomość przywdziewa kostiumy form, te zaś tak się w końcu komplikują, że zupełnie w nich się ona zatraca. U współczesnych ludzi nastąpiło całkowite utożsamienie świadomości z jej kostiumem. Zna ona siebie wyłącznie jako formę, żyje więc w ciągłym lęku przed unicestwieniem, które zagraża jej fizycznej lub psychicznej postaci. Jest to robota egotycznego umysłu, a zarazem źródło poważnych zaburzeń. Na którymś etapie ewolucji coś najwidoczniej mocno się popsuło. Ale nawet i to jest częścią l i I a, boskiej gry. Prędzej czy później pod wpływem cierpienia, spowodowanego tymi pozornymi zaburzeniami, świadomość musi się wyrzec utożsamienia z formą i zbudzić ze snu o formie: odzyskuje wtedy samoświadomość, i to znacznie głębszą niż pierwotnie utracona. Jezus objaśnia ten proces w przypowieści o synu marnotrawnym, który porzuca rodzinny dom, trwoni majątek i stacza się w nędzę, aż w końcu cierpienie zapędza go z powrotem do domu. Kiedy syn wraca, ojciec kocha go jeszcze bardziej. Syn jest taki, jak dawniej, a zarazem inny, ponieważ odkrył tymczasem głębszy wymiar. Przypowieść ta stanowi opis podróży, która od doskonałości nieświadomej wiedzie poprzez pozorną niedoskonałość i „zło" ku doskonałości świadomej. Czy widzisz już teraz głębszy i szerszy sens tego, żeby stać się obecnym i obserwować własny umysł? Kiedy go bowiem obserwujesz, wycofujesz ze sfery mentalnych form swoją świadomość, która będzie odtąd - nazwijmy to tak - obserwatorem lub świadkiem. Dzięki temu obserwator - czysta, wyzwolona z form świadomość - rośnie w siłę, natomiast twory umysłu słabną. Gdy mówimy o obserwowaniu umysłu, nadajemy wymiar osobisty zjawisku, które tak naprawdę ma kosmiczne znaczenie: oto za twoim pośrednictwem świadomość budzi się ze snu o utożsamieniu z formą i wycofuje ze sfery upostaciowionej. Jest to zapowiedź, a właściwie już początek zdarzenia, które według czasu kalendarzowego nastąpi zapewne dopiero w dalekiej przyszłości. Zdarzenie to zwykło się określać mianem... końca świata. Kiedy świadomość uwalnia się od utożsamienia z formami fizycznymi i mentalnymi, staje się świadomością czystą czy też oświeconą, czyli obecnością. Przydarzyło się to już paru osobom i wedle wszelkich oznak powinno niebawem zdarzyć się w znacznie większej skali, chociaż nie ma żadnej gwara n c j i, że tak będzie. Większość ludzi wciąż jeszcze tkwi w egotycznym trybie świadomości: utożsamiają się z własnym umysłem i pozwalają, żeby nimi rządził. Jeśli w porę od niego się nie uwolnią, umysł ich zniszczy. Będą padać ofiarą coraz większego zamętu, konfliktów, przemocy, chorób, rozpaczy i szaleństwa. Umysł egotyczny jest jak tonący statek. Jeśli go nie opuścisz, razem z nim pójdziesz na dno. Nie było dotąd na ziemi tak niebezpiecznie obłąkanego, niszczycielskiego bytu, jak zbiorowy umysł egotyczny. Jak myślisz, do czego w końcu dojdzie na tej planecie, jeśli w świadomości ludzkiej nie dokona się przemiana? Już teraz większość ludzi potrafi odpocząć od własnego umysłu tylko w ten sposób, że schodzi niekiedy na poziom świadomości, usytuowany poniżej poziomu myśli. Każdemu przydarza się to co noc podczas snu. Podobne zjawisko następuje pod wpływem seksu, alkoholu i innych narkotyków, tłumiących nadmierną aktywność umysłową. Gdyby nie spożywany na świecie w ogromnych ilościach alkohol, środki uspokajające i przeciwdepresyjne, a także nielegalne narkotyki, obłąkanie ludzkiego umysłu byłoby jeszcze jaskrawiej widoczne. Jestem przekonany, że wielu ludzi zagrażałoby sobie i otoczeniu, gdyby im odebrano narkotyki. Oczywiście sprawiają one jedynie, że tym trudniej jest uwolnić się od zaburzeń. Powszechne stosowanie narkotyków tylko oddala chwilę, gdy stare struktury umysłowe wreszcie się załamią i wyłoni się wyższa świadomość. Poszczególne osoby mogą wprawdzie dzięki narkotykom zaznać wytchnienia od codziennych męczarni, które zadaje im własny umysł, z drugiej jednak strony nałóg nie pozwala im zgromadzić wystarczającego potencjału świadomej obecności, żeby mogły wznieść się ponad myśl, a tym samym naprawdę wyzwolić. Powrót na niższe niż umysł piętro świadomości (czyli na poziom sprzed pojawienia się myśli - ten, który reprezentowali nasi dalecy przodkowie, a także zwierzęta i rośliny), nie jest dla nas żadnym rozwiązaniem. Nie istnieje droga wstecz. Jeśli gatunek ludzki ma przetrwać, musi wspiąć się na kolejny szczebel rozwoju. W całym wszechświecie trwa ewolucja świadomości w miliardach form, więc nawet gdyby nam się nie udało, w skali kosmicznej nie miałoby to znaczenia. W dziedzinie świadomości żaden krok naprzód nie bywa daremny, toteż w razie naszej ostatecznej porażki świadomość przybrałaby po prostu inną postać. Lecz już samo to, że mówię teraz te słowa, a ty ich słuchasz lub je czytasz, stanowi wyraźny znak, iż na kuli ziemskiej rzeczywiście zakorzenia się nowy rodzaj świadomości. Sytuacja ta nie ma w sobie nic osobistego: nie udzielam ci nauk. Jesteś świadomością i słuchasz samego siebie. Na Wschodzie powiadają, że „nauczyciel i uczeń wspólnie tworzą naukę". W każdym razie same słowa są niezbyt istotne. Nie są Prawdą, tylko zwróconym ku niej drogowskazem. Przemawiam ze sfery obecności, a gdy tak do ciebie mówię, ty także możesz osiągnąć ten stan. Chociaż każde moje słowo ma oczywiście za sobą pewną historię i tak jak wszelka mowa ludzka wywodzi się z minionych epok, w słowach, którymi teraz do ciebie się zwracam, zawiera się naładowana wielką energią wibracja obecności, zupełnie niezależna od ich czysto semantycznego znaczenia. Cisza jest jeszcze skuteczniejszym nośnikiem obecności, gdy więc czytasz ten tekst albo słuchasz, jak mówię, nie przeocz ciszy, ukrytej między słowami i pod ich poziomem. Nie przeocz pustych miejsc. Gdziekolwiek się znajdziesz, wsłuchiwanie się w ciszę będzie łatwym i bezpośrednim sposobem, żeby stać się obecnym. Nawet w zgiełku zawsze jest cisza, ukryta między dźwiękami, pod ich warstwą. Kiedy zaczynasz jej słuchać, w tobie także natychmiast powstaje cichy bezruch - i tylko on może odczuć ciszę zewnętrzną. A czymże jest ten bezruch, jeśli nie obecnością, świadomością wyzwoloną z myślowych form? Otóż i żywe urzeczywistnienie tego, o czym dotychczas mówiliśmy.

hjdbienek : :
sty 09 2009 Piękno powstaje w twojej niewzruszonej...
Komentarze: 0

Stanu, który właśnie opisałeś, doznaję czasem przez chwilę, kiedy jestem sam albo obcuję z przyrodą. Owszem. Mistrzowie buddyzmu zen określają tego rodzaju przebłysk intuicji, gdy miejsce umysłu zajmuje całkowita obecność, mianem satori. Nie jest to wprawdzie trwała przemiana, należy jednak być wdzięcznym za takie chwile, dają one bowiem człowiekowi przedsmak oświecenia. Niewykluczone, że nieraz już miewałeś podobne doznania, ale nie ogarniałeś ich natury i doniosłości. Aby uświadomić sobie piękno, majestat, świętość przyrody, trzeba być obecnym. Czy patrzyłeś kiedyś bezchmurną nocą w bezkres nieba, czy odbierał ci mowę jego absolutny bezruch i niepojęty ogrom? Czy słuchałeś, czy naprawdę wsłuchałeś się w szmer górskiego strumienia? Albo w śpiew kosa w cichy letni wieczór? Żeby coś takiego dotarło do świadomości, umysł musi znieruchomieć. Musisz na chwilę odłożyć osobisty bagaż przeszłych i przyszłych problemów, a także całą swoją wiedzę; w przeciwnym razie będziesz patrzył, nie widząc, i słuchał, nie słysząc. Niezbędna jest twoja całkowita obecność. W zjawiskach tych kryje się coś więcej niż piękno zewnętrznych form: coś nienazwanego, niewysłowionego, jakaś głęboka, wewnętrzna, święta esencja. Wszelkie przejawy piękna są nią prześwietlone. Objawia ci się ona tylko wtedy, kiedy jesteś obecny. Czy to możliwe, że ta bezimienna esencja i twoja obecność są jednym i tym samym? Czy istniałabyś, gdybyś nie był obecny? Głęboko w nią wniknij. Sam się przekonaj. Kiedy zdarzały ci się te chwile obecności, pewnie sobie nie uświadamiałeś, że na chwilę wkraczasz w sferę bezumysłu. Powodem twojej nieświadomości było to, że po krótkiej pauzie znowu wdzierały się myśli. Lecz nawet jeśli satori trwało tylko kilka sekund, aby zaraz ustąpić pod naporem umysłu, niemniej pojawiało się; gdyby nie ono, nie odczułbyś piękna. Umysł nie potrafi go bowiem ani dostrzec, ani stworzyć. To piękno, ta świętość odsłaniała się przed tobą zaledwie na tych kilka sekund, kiedy byłeś w pełni obecny. Ponieważ pauza była krótka, a tobie brakowało czujności i refleksu, zapewne nie zauważyłeś istotnej różnicy między samym doznaniem - niezakłócaną myślami świadomością piękna - a nazywaniem go i interpretowaniem w myślach: pauza trwała tak krótko, że wszystko zlewało się w jeden proces. Prawda jest jednak taka, że gdy tylko wdarła się myśl, po pięknie zostało ci jedynie wspomnienie. Im dłużej trwa pauza między doznaniem a myślą, tym głębsze staje się twoje człowieczeństwo: innymi słowy, tym większą osiągasz świadomość. Wielu ludzi tak więżą ich własne umysły, że piękno przyrody właściwie dla nich nie istnieje. Zdarza, im się, owszem, powiedzieć: „Jaki piękny kwiat", ale to tylko mechaniczny odruch, mentalna etykietka. Skoro nie trwają w bezruchu, skoro nie są obecni, tak naprawdę nie widzą kwiatu, nie czują jego istoty, świętości - tak jak i siebie nie znają, nieczuli na własną istotę i świętość. Ponieważ żyjemy w kulturze bez reszty zdominowanej przez umysł, prawie cała nasza sztuka, architektura, muzyka i literatura — z bardzo nielicznymi wyjątkami - wyprana jest z piękna i z wewnętrznej esencji. Dzieje się tak dlatego, że sami twórcy ani na chwilę nie potrafią wyzwolić się spod władzy umysłu. Nigdy więc nie docierają do tego miejsca we własnym wnętrzu, z którego płynie wszelka prawdziwa twórczość i piękno. Umysł pozostawiony sam sobie płodzi potwory - nie tylko z rodzaju tych, które potem trafiają do galerii sztuki. Wystarczy spojrzeć na nasze miejskie krajobrazy i wysypiska przemysłowe. Żadna, inna cywilizacja nie stworzyła aż tyle brzydoty.

hjdbienek : :
sty 08 2009 Ezoteryczny sens „czekania"
Komentarze: 0

Stan obecności można poniekąd przyrównać do czekania. Jezus w niektórych przypowieściach mówi o czekaniu, posługując się nim jako analogią. Nie chodzi mu jednak o zwykłe czekanie, znudzone lub zniecierpliwione, ono bowiem stanowi zaprzeczenie teraźniejszości: czekający skupia się na jakimś punkcie w przyszłości, a teraźniejszość jest dlań wyłącznie przeszkodą na drodze do upragnionego celu. Jezus mówi o czekaniu jakościowo odmiennym, wymagającym niezachwianej baczności: w każdej chwili coś może się wydarzyć i jeśli nie jesteś całkowicie przebudzony, całkowicie nieruchomy, przeoczysz to zdarzenie. W stanie tym uwagę twoją bez reszty pochłania teraźniejszość, nie pozostawiając miejsca na marzenia, myśli, wspominki i spodziewania: ani odrobiny napięcia czy lęku - tylko baczna obecność. Jesteś obecny całym swoim Istnieniem, każdą komórką ciała. Twoje Ja", które ma przeszłość i przyszłość, twoja - by tak rzec - osobowość - prawie zupełnie znika. Nie tracisz jednak niczego wartościowego. W istocie nadal jesteś sobą. Tak naprawdę jesteś sobą bardziej niż kiedykolwiek - a raczej dopiero teraz jesteś sobą w sposób całkiem autentyczny. „Bądź jak sługa, czekający, aż wróci jego pan" - mówi Jezus. Służący nie wie, o której godzinie pan wróci do domu. Czuwa więc, baczny, gotowy, nieruchomy, żeby nie przeoczyć powrotu pana. W innej przypowieści Jezus wspomina o pięciu głupich (nieświadomych) pannach, które mają za mało oliwy (świadomości), żeby podtrzymać ogień w swoich lampach (wytrwać w stanie obecności), toteż nie są gotowe na spotkanie oblubieńca (teraźniejszości) i nie dostają się na ucztę weselną (nie doznają oświecenia). Tym pięciu pannom przeciwstawia pięć panien mądrych, którym oliwy (świadomości) nie brakuje. Znaczenie tych przypowieści umknęło nawet ewangelistom, toteż pierwsze błędy interpretacyjne i zniekształcenia wkradły się już w pierwszej fazie zapisywania słów Jezusa. W miarę nawarstwiania się błędnych wykładni prawdziwy sens zupełnie się zatracił. W przypowieściach tych mówi się nie 0 końcu świata, lecz o końcu czasu psychicznego. Ich tematem jest wzniesienie się ponad egotyczny umysł oraz szansa trwałej i radykalnej zmiany stanu świadomości.

hjdbienek : :
sty 07 2009 OBECNOŚĆ - Jest czym innym, niż...
Komentarze: 0

Wciąż powtarzasz, że obecność jest kluczem. Ma poziomie intelektualnym chyba to rozumiem, ale nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę doznałem tego stanu. Zastanawiam się, czy jest on taki, jakim go sobie wyobrażam, czy też jest czymś zupełnie innym. Jest czym innym, niż myślisz! Obecność wymyka się myśleniu, a umysł nigdy jej nie zrozumie. Zrozumieć ją to b y ć obecnym. Przeprowadź drobny eksperyment. Zamknij oczy i powiedz sobie: „Ciekawe, jaka myśl pierwsza mi się nasunie". A potem czekaj na nią z wytężoną czujnością, jak kot przy mysiej dziurze. Jaka myśl wyskoczy z dziury? Spróbuj. No i co? Długo musiałem czekać, zanim pojawiła się jakakolwiek myśl. No właśnie. Dopóki pozostajesz w stanie intensywnej obecności, myśli ci się nie narzucają. Trwasz w bezruchu, a zarazem jesteś bardzo czujny. Lecz gdy tylko twoja świadoma uwaga spada poniżej pewnego poziomu, natychmiast wdziera się myśl. Powraca umysłowy zgiełk. Wytrącony z bezruchu, znowu lądujesz w czasie. Chcąc sprawdzić poziom przytomności swoich uczniów, niektórzy mistrzowie buddyzmu zen mieli zwyczaj podkradać się do nich od tyłu i znienacka uderzać ich kijem. To dopiero musiał być szok! Jeśli uczeń był w pełni obecny i czujny, jeśli „miał biodra przepasane i świecę zapaloną" (jest to jedna z metafor, za pomocą których Jezus opisuje stan obecności tu i teraz), w porę zauważał, że mistrz zachodzi go od tyłu, i powstrzymywał nauczyciela albo ustępował mu z drogi. Jeśli natomiast dostawał kijem, znaczyło to, że był pogrążony w myślach, czyli nieobecny, nieświadomy. Aby na co dzień pozostać obecnym, dobrze jest głęboko zakorzenić się w sobie; w przeciwnym razie umysł swoim ogromnym impetem porwie cię jak rozszalała rzeka. Co to znaczy „zakorzenić się w sobie"? Naprawdę mieszkać we własnym ciele. Zawsze tkwić przynajmniej cząstką uwagi w jego wewnętrznym polu energetycznym. Innymi słowy, czuć ciało od wewnątrz. Dzięki świadomości ciała pozostajesz obecny. To ona jest kotwicą, która trzyma cię w teraźniejszości

hjdbienek : :
sty 06 2009 Przeszłość nie wytrzyma konfrontacji...
Komentarze: 0

Wspomniałeś, że niepotrzebne myślenie lub mówienie o przeszłości to przykład uników, jakie robimy przed teraźniejszością. Ale czy prócz tego poziomu przeszłości, który pamiętamy i z którym być może się utożsamiamy, nie istnieje też inny jej poziom, tkwiący w nas znacznie głębiej? Mam tu na myśli przeszłość nieuświadomioną, która warunkuje bieg naszego życia, zwłaszcza poprzez doświadczenia z wczesnego dzieciństwa, a może nawet z poprzednich wcieleń. Są też uwarunkowania kulturowe, związane z miejscem na ziemi, w którym żyjemy, i z epoką historyczną. Wszystkie te czynniki określają nasze widzenie świata, sposób reagowania i myślenia, rodzaj związków z ludźmi i w ogóle to, jak żyjemy. Nie mamy przecież szans ani sobie tego wszystkiego uświadomić, ani się pozbyć. Ile czasu by na to trzeba? A choćbyśmy nawet zdołali tego dopiąć, co by nam zostało? Co pozostaje, kiedy rozwiewa się iluzja? Nie ma żadnej potrzeby, żebyś badał przeszłość, którą nieświadomie w sobie nosisz. Wystarczy, że przejawia się ona w postaci myśli, emocji, pragnień, reakcji czy przytrafiających ci się zdarzeń zewnętrznych. Całą potrzebną ci wiedzę na jej temat i tak wydobędą trudne sytuacje, które napotykasz tu i teraz. Jeśli zaczniesz grzebać w przeszłości, stanie się ona bezdenną otchłanią, niewyczerpanym złożem. Być może wydaje ci się, że potrzebujesz więcej czasu, aby zrozumieć przeszłość lub się od niej uwolnić - innymi słowy, że przyszłość kiedyś w końcu uwolni cię od przeszłości. Otóż jest to złudzenie. Od przeszłości może cię bowiem uwolnić jedynie teraźniejszość. Nie uwolnisz się od czasu, mnożąc czas. Zwróć się ku potędze teraźniejszości. Ona jest kluczem. Co to takiego, potęga teraźniejszości? Jest to po prostu potęga twojej własnej obecności — twojej świadomości, wyzwolonej spod władzy form myślowych. Rozpraw się więc z przeszłością na poziomie teraźniejszości. Im większą uwagą zaszczycasz przeszłość, tym więcej dodajesz jej energii i tym bardziej rośnie ryzyko, że zbudujesz sobie z niej ,ja". Nie zrozum mnie źle: skupiona uwaga ma zasadnicze znaczenie, ale nie darz nią przeszłości jako takiej. Zajmij się teraźniejszością - swoim dzisiejszym postępowaniem, dzisiejszymi reakcjami, nastrojami, myślami, emocjami, lękami i pragnieniami. To one są zawartą w tobie przeszłością. Kiedy potrafisz być dość przytomny, żeby je wszystkie obserwować - nie krytycznie ani analitycznie, lecz bezstronnie - znaczy to, że rozprawiasz się z przeszłością i rozpuszczasz ją mocą swojej obecności. Nie zdołasz odnaleźć siebie, zgłębiając przeszłość. Uda ci się to, gdy zapuścisz się w teraźniejszość. Ale czy zrozumienie przeszłości nie jest pożyteczne? Dzięki niemu możemy przecież zrozumieć, dlaczego robimy pewne rzeczy, dlaczego tak a nie inaczej reagujemy, czemu bezwiednie stwarzamy nasz swoisty rodzaj dramatu, powtarzamy raz po raz te same schematy w związkach z ludźmi itp. Gdy będziesz sobie stopniowo uświadamiał swoją teraźniejszą rzeczywistość, możesz zacząć doznawać nagłych olśnień: zobaczysz wtedy, czemu podlegasz takim a nie innym uwarunkowaniom; czemu na przykład twoje związki osobiste przebiegają według pewnych stałych wzorów; możesz też przypomnieć sobie dawne zdarzenia albo ujrzeć je wyraźniej niż przedtem. No i dobrze; wszystko to może być nawet z pożytkiem dla ciebie, ale nie ma zasadniczego znaczenia. Najważniejsza jest twoja świadoma obecność. To właśnie ona rozpuszcza przeszłość i wywołuje przemianę. Nie staraj się więc zrozumieć przeszłości, lecz bądź jak najbardziej obecny. Przeszłość nie ostanie się wobec twojej obecności. Może trwać jedynie pod twoją nieobecność.

hjdbienek : :
sty 05 2009 Wewnętrzny cel drogi życiowej
Komentarze: 0

Dostrzegam prawdziwość tego, co mówisz, ale nadal uważam, że na drodze życia potrzebny nam jest cel, bo gdy go brakuje, tylko bezwolnie dryfujemy. Z istnieniem celu wiąże się przyszłość, prawda? Jak to pogodzić z życiem w teraźniejszości? Kiedy człowiek wie, dokąd zmierza, a przynajmniej ma ogólne poczucie kierunku, na pewno lepiej mu się podróżuje, ale pamiętaj, że z całej podróży prawdziwy w sumie jest tylko krok, który stawiasz w danej chwili. Nic oprócz niego nie istnieje. Na drodze życia masz dwojaki cel: zewnętrzny i wewnętrzny. Tym pierwszym jest dotarcie do wytyczonego punktu, spełnienie zamierzeń, osiągnięcie tego czy tamtego, i wszystkie te działania oczywiście zakładają istnienie przyszłości. Ale jeśli adres, ku któremu zdążasz, albo zaplanowane na przyszłość kroki tak bardzo pochłaniają twoją uwagę, że stają się ważniejsze niż krok stawiany w danej chwili, to zupełnie tracisz z oczu wewnętrzny cel podróży, bynajmniej nie związany z tym, dokąd zmierzasz i co robisz, lecz wyłącznie prawdziwość z jakością twoich poczynań. Wewnętrzny cel nie ma nic wspólnego z przyszłością, a jedynie ze stanem twojej świadomości w obecnej chwili. Cel zewnętrzny jest elementem poziomego wymiaru przestrzeni i czasu, natomiast dążenie do celu wewnętrznego wiąże się z pogłębieniem twojego Istnienia w pionowym wymiarze bezczasowego Teraz. Podróż zewnętrzna może się składać z tysiąca kroków, ale w wewnętrznej jest tylko jeden: ten, który właśnie teraz stawiasz. W miarę, jak uświadamiasz go sobie coraz głębiej, dostrzegasz również i to, że są w nim zawarte wszystkie pozostałe kroki oraz punkt przeznaczenia. Ten jeden krok staje się wtedy ucieleśnieniem doskonałości, pięknym i szlachetnym aktem. Natychmiast wprowadza cię w Istnienie, ono zaś rozświetla go swoim blaskiem. To właśnie jest cel, a zarazem spełnienie twojej wewnętrznej misji - wędrówki w głąb siebie. Czy osiągnięcie zewnętrznego celu ma jakiekolwiek znaczenie? Czy doczesny sukces lub porażka sprawia istotną różnicę? Nie przestanie ci to sprawiać różnicy, dopóki nie osiągniesz celu wewnętrznego. Potem dążenia zewnętrzne staną się jedynie grą, którą będziesz mógł dalej prowadzić dla samej przyjemności. Można też doznać całkowitej klęski w podróży zewnętrznej, a w wewnętrznej odnieść pełny sukces. Lub na odwrót - co zresztą częściej się zdarza: zewnętrznemu bogactwu towarzyszy wewnętrzna nędza, czyli - wedle słów Jezusa - człowiek „zyskuje świat cały, a traci duszę". Oczywiście tak naprawdę każde zewnętrzne dążenie jest prędzej czy później skazane na porażkę - z tej prostej przyczyny, że rządzi nim prawo nietrwałości wszechrzeczy. Im wcześniej sobie uświadomisz, że zewnętrzne dążenia nie mogą ci dać trwałej satysfakcji, tym lepiej. Kiedy dostrzegasz ograniczenia, jakim podlega twoja podróż zewnętrzna, wyzbywasz się nierealistycznych oczekiwań, że cię ona uszczęśliwi, i podporządkowujesz ją wewnętrznej pielgrzymce.

hjdbienek : :
sty 04 2009 Gdziekolwiek jesteś, bądź tam całym...
Komentarze: 0

Czy możesz podać więcej przykładów zwykłej nieświadomości? Spróbuj zauważyć, czy zdarza ci się narzekać — głośno albo tylko w duchu - na okoliczności, w których się znalazłeś, na to, co robią bądź mówią inni, na otoczenie, sytuację życiową lub nawet na pogodę. Narzekanie zawsze stanowi objaw braku zgody na to, co j e s t. Zawsze też niesie ze sobą nieświadomy ładunek negatywnej energii. Kiedy narzekasz, ustawiasz się w roli ofiary. Gdy natomiast rzeczowo wypowiadasz się w jakiejś sprawie, bierzesz ją we własne ręce. Zmień więc sytuację, przechodząc do czynów bądź zabierając głos, jeśli to konieczne lub możliwe; możesz też wyjść z obecnego układu albo go zaakceptować. Każde inne rozwiązanie jest szaleństwem. Nieświadomość zwykła zawsze w ten czy inny sposób wiąże się z negacją teraźniejszości. Kiedy mówię „teraz", mam też oczywiście na myśli „tutaj". Czy więc wzbraniasz się przed swoim tu i teraz? Niektórzy ludzie stale marzą o tym, żeby być gdzie indziej. Ich „teraz" nigdy im nie wystarcza. Przyjrzyj się sobie i zobacz, czy z tobą też tak sprawy się mają. Gdziekolwiek jesteś, bądź tam bez reszty. Jeśli twoje tu i teraz wydaje ci się nieznośne i cię unieszczęśliwia, masz do wyboru trzy wyjścia: wycofaj się z sytuacji, zmień ją albo całkowicie się z nią pogódź. Jeśli chcesz wziąć odpowiedzialność za własne życie, musisz wybrać któreś z tych trzech rozwiązań, i to niezwłocznie. A potem zaakceptuj skutki tej decyzji. I tylko żadnych wymówek. Nic negatywnego. Żadnych psychicznych wycieków. Dbaj o czystość swojej przestrzeni wewnętrznej. Jeśli podejmujesz jakiekolwiek działania, żeby wycofać się z obecnej sytuacji albo ją zmienić, w miarę możności wyzbądź się najpierw wszystkich negatywnych pobudek. Kiedy to, co w danej chwili trzeba zrobić, podpowiada ci intuicja, wynik okazuje się lepszy, niż gdybyś miał negatywną motywację. Czasem lepiej jest zrobić byle co niż nic, zwłaszcza gdy od dawna tkwisz w jakimś nieszczęśliwym układzie. Nawet jeśli popełnisz błąd, czegoś przynajmniej się nauczysz, czyli w sumie nie będzie to taka znowu pomyłka. Gdy natomiast dalej będziesz tkwił w tej samej sytuacji, nie nauczysz się niczego. Czy to lęk powstrzymuje cię od działania? Przyznaj się więc przed samym sobą do lęku, obserwuj go, poświęć mu uwagę, bądź mu w pełni przytomnym towarzyszem. W ten sposób przerwiesz łączność między lękiem a swoim myśleniem. Nie pozwól, żeby lęk zawładnął twoim umysłem. Posłuż się potęgą teraźniejszości, jej bowiem lęk nie sprosta. Jeśli naprawdę nie jesteś w stanie nic zrobić, żeby zmienić swoje tu i teraz, a zarazem nie możesz wycofać się z bieżącej sytuacji, całkowicie ją zaakceptuj, rezygnując z wszelkiego oporu wewnętrznego. Fałszywe, nieszczęśliwe ,Ja", które uwielbia pławić się we własnej niedoli, rozżaleniu bądź litości nad sobą, nie zdoła wtedy przetrwać. Na tym właśnie polega poddanie się. Nie jest oznaką słabości, lecz niesie z sobą wielką siłę. Tylko ktoś, kto się poddał, ma duchową moc. Kiedy się poddasz, uwolnisz się wewnętrznie od sytuacji. Może się wówczas okazać, że zmieni się ona bez żadnego twojego udziału. A zresztą tak czy owak będziesz już wtedy wolny. A może jest coś, co „powinieneś" robić, ale nie robisz? Jeśli tak, rusz się i zrób to teraz. Albo bez zastrzeżeń zaakceptuj swoją teraźniejszą bezczynność, gnuśność, bierność, jeśli ją właśnie wybrałeś. Pogrąż się w niej bez reszty. Ciesz się nią. Bądź tak leniwy i bierny, jak tylko zdołasz. Jeśli wejdziesz w ten stan całkowicie i świadomie, wkrótce z niego wyjdziesz. Albo i nie. Tak czy owak obejdzie się bez konfliktu wewnętrznego, oporu czy jakichkolwiek negatywnych zjawisk. Żyjesz w stresie? Tak jesteś pochłonięty podróżą w przyszłość, że teraźniejszości wyznaczasz jedynie rolę pojazdu, który ma cię tam zawieźć? Stres powstaje, kiedy jesteś „tu", ale wolałbyś być „tam", lub będąc w teraźniejszości, chcesz przenieść się w przyszłość. Stąd rozdarcie wewnętrzne. Stwarzanie takiego rozdarcia i życie z nim to po prostu obłęd. I mimo że wszyscy inni ludzie postępują identycznie, nie sposób uznać tego obłędu za stan choćby częściowej poczytalności. W razie potrzeby możesz szybko się ruszać, szybko pracować, a nawet biegać, nie robiąc wycieczek w przyszłość ani nie wzbraniając się przed teraźniejszością. A kiedy się ruszasz, pracujesz, biegasz - rób to całym sobą. Ciesz się strumieniem energii, jej natężeniem w obecnej chwili. Nie przytłacza cię już stres, nie dręczy rozdarcie. Jest tylko ruch, bieg, praca - i płynąca z nich radość. Możesz też rzucić to wszystko i usiąść na ławce w parku. Ale obserwuj przy tym umysł. Może on powiedzieć: „Nie siedź tak, weź się do roboty. Marnujesz czas". Miej go na oku. Uśmiechnij się do niego. Czy przeszłość mocno cię pochłania? Często o niej mówisz i myślisz, dobrze lub źle? O swoich wspaniałych osiągnięciach, przygodach i doświadczeniach, albo o tym, jak los cię skrzywdził, o wszystkich okropnościach, które ci wyrządzono, a może o czymś, co sam komuś zrobiłeś? Czy z twoich procesów myślowych rodzi się poczucie winy, duma, niechęć, gniew, rozżalenie bądź litość nad sobą? Jeśli tak, to nie tylko utwierdzasz się w fałszywym poczuciu ,ja", lecz zarazem przyspieszasz starzenie się własnego ciała, gromadząc w psychice spiętrzoną przeszłość. Aby sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest, przyjrzyj się tym osobom ze swojego otoczenia, które kurczowo czepiają się przeszłości. Niech przeszłość z chwili na chwilę w tobie umiera. Nie potrzebujesz jej. Odwołuj się do niej wyłącznie wtedy, gdy jest bezwzględnie aktualna z punktu widzenia teraźniejszości. Poczuj moc bieżącej chwili i pełnię Istnienia. Poczuj własną obecność. Niepokoisz się? Często myślisz o tym, co będzie, jeśli...? Znaczy to, że utożsamiasz się z własnym umysłem, który wybiega ku urojonym przyszłym sytuacjom, stąd zaś bierze się lęk. Przyszłej sytuacji nie sposób sprostać, bo ona najzwyczajniej w świecie nie istnieje. Jest tylko stworzonym przez umysł widmem. Możesz przerwać to szaleństwo, które niszczy ci zdrowie i pomału cię zabija. Zauważ tylko obecną chwilę. Uświadom sobie, że oddychasz. Poczuj przepływ powietrza przez ciało. Poczuj wewnętrzne pole energii. W prawdziwym życiu - rozumianym jako przeciwieństwo urojeń, umysłowych projekcji - nigdy z niczym oprócz tej chwili nie będziesz musiał się uporać ani sobie poradzić. Zastanów się, jaki „pro¬blem" masz właśnie teraz - nie za rok, nie jutro ani za pięć minut. Czego brakuje obecnej chwili? Teraźniejszości zawsze sprostasz, ale nigdy nie zdołasz sprostać przyszłości - i zresztą wcale nie musisz. Odpowiedź, siła, właściwe posunięcie czy rozwiązanie pojawi się, kiedy zajdzie potrzeba - nie wcześniej i nie później. „Kiedyś wreszcie mi się uda". Czy cel tak bardzo przykuwa twoją uwagę, że obecna chwila staje się jedynie narzędziem? Czy dążenie pozbawia cię radości działania? Czy czekasz na ten moment, kiedy nareszcie zaczniesz żyć? Jeśli wyrobisz sobie taki nawyk myślowy, teraźniejszość nigdy ci nie dogodzi, choćbyś nie wiedzieć ile osiągnął czy dokonał, bo przyszłość zawsze wyda się lepsza. Jest to niezawodna recepta na wieczne niezadowolenie i rozgoryczenie, prawda? Czy z reguły na coś czekasz? Jak wielką część życia spędzasz na czekaniu? Istnieje czekanie krótkofalowe - w kolejce na poczcie, w ulicznym korku, na lotnisku, na umówione spotkanie, na koniec pracy itp. Z czekaniem długofalowym mamy do czynienia, gdy ktoś czeka, aż zacznie się urlop, aż dostanie lepszą posadę, aż dzieci dorosną, aż wejdzie z kimś w naprawdę istotny związek, odniesie sukces, zarobi pieniądze, zostanie ważną osobistością, osiągnie oświecenie. Niektórzy ludzie przez całe życie czekają, kiedy wreszcie zaczną żyć. Czekanie to stan umysłu, polegający na tym, że pragniesz przyszłości, odtrącając teraźniejszość. Odtrącasz to, co masz, pragniesz zaś tego, czego nie masz. Ilekroć na coś czekasz, bezwiednie wywołujesz konflikt wewnętrzny między swoim tu i teraz, w którym wolałbyś nie być, a czysto projekcyjną przyszłością, w której być chciałbyś. Twoje życie mocno na tym traci, ponieważ teraźniejszość w ten sposób ci się wymyka. Nic w tym złego, że usiłujesz poprawić swoją sytuację życiową. To całkiem wykonalne, ale swojego życia poprawić nie możesz. Życie jest czymś pierwotnym - twoim najgłębszym, wewnętrznym Istnieniem. Już teraz jest pełne, całe, doskonałe. Sytuacja życiowa składa się natomiast z okoliczności zewnętrznych i z twoich doświadczeń. Nic w tym złego, że wytyczasz sobie cele i do nich dążysz. Błąd popełniasz dopiero wtedy, gdy dążenia te zastępują ci bezpośrednie odczuwanie życia, istnienia, do niego możesz bowiem dotrzeć wyłącznie poprzez teraźniejszość. Jesteś wtedy jak architekt, który nie zwraca uwagi na fundamenty budowli, poświęca natomiast mnóstwo czasu górnym kondygnacjom. I tak na przykład wiele osób czeka, aż im się powiedzie. Ale powodzenie nie może zdarzyć się w przyszłości. Kiedy szanujesz, dostrzegasz i całkowicie akceptujesz swoją teraźniejszą rzeczywistość (to, gdzie jesteś, kim jesteś i co w danej chwili robisz), gdy z pełną zgodą przyjmujesz to, co masz, jesteś też wdzięczny za to, co masz, za to, co j e s t, za Istnienie. O kimś, kto odczuwa wdzięczność za obecną chwilę i za pełnię życia teraz, można powiedzieć, że mu się naprawdę powiodło. Takiego powodzenia nie da się osiągnąć w przyszłości. Z czasem samo zaczyna na rozmaite sposoby przejawiać się w twoim życiu. Jeśli nie zadowala cię obecny stan posiadania albo jesteś wręcz rozgoryczony czy rozzłoszczony tym, że akurat teraz cierpisz niedostatek, może cię to zmobilizować do zdobycia wielkich bogactw, ale choćbyś nawet w końcu został milionerem, wciąż będzie cię dręczył wewnętrzny niedosyt i w głębi duszy nie przestanie ci doskwierać poczucie niespełnienia. Za pieniądze możesz sobie zafundować wiele interesujących doznań, będą one jednak kolejno przemijać i zawsze pozostanie ci po nich wrażenie pustki i pragnienie coraz to nowych przyjemności fizycznych i psychicznych. Nie rozgościsz się w Istnieniu, nie zakosztujesz więc pełni życia tu i teraz, w której zawiera się jedyne prawdziwe powodzenie. Porzuć zatem czekanie jako stan umysłu. Ilekroć złapiesz się na tym, że siłą bezwładu znów zaczynasz czekać... otrząśnij się. Wróć do teraźniejszości. Po prostu bądź i ciesz się własnym istnieniem. Kiedy jesteś obecny, nigdy na nic czekać nie musisz. Gdy więc następnym razem ktoś powie: „Przepraszam, że kazałem ci czekać", możesz go uspokoić, mówiąc: „Nie ma sprawy, wcale nie czekałem. Ot, stałem tu sobie i było mi miło: cieszyłem się sobą". Jest to tylko kilka przykładów nawykowych strategii, za pomocą których umysł wzbrania się przed teraźniejszością. Wyrastają one z nieświadomości zwykłej. Łatwo je przeoczyć, tak bardzo są związane z normalnym życiem: gdzieś w jego tle tworzą szum wiecznego niezadowolenia. Im pilniej jednak będziesz się uczył obserwować swój wewnętrzny stan myślowo-emocjonalny, tym łatwiej zauważysz chwile, gdy wpadasz w pułapki przeszłości i przyszłości - czyli tracisz świadomość - a wtedy za każdym razem ze snu o czasie zbudzisz się prosto w teraźniejszość. Ale uważaj: fałszywe, nieszczęśliwe ,Ja", zbudowane na utożsamieniu z umysłem, żywi się czasem. Wie, że obecna chwila to dla niego wyrok śmierci, widzi w niej więc straszliwe zagrożenie. Zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby cię wyrwać z teraźniejszości. Będzie się starało nadal cię więzić w pułapce czasu.

hjdbienek : :
sty 03 2009 Wolność od zgryzoty
Komentarze: 0

Nienawidzisz tego, co robisz? Może to być twoja praca zawodowa albo coś, czego się podjąłeś - no i owszem, wypełniasz zobowiązanie, ale jakąś częścią siebie nienawidzisz tego zajęcia i wzbraniasz się przed nim. Czujesz skrywaną niechęć do bliskiej osoby? A czy zdajesz sobie sprawę, że emanujesz przez to ogromnie szkodliwą energią, która zatruwa ciebie i twoje otoczenie? Uważnie wejrzyj w siebie. Czy znajdujesz tam choćby najmniejszy ślad urazy, krnąbrności? Jeśli tak, obserwuj go zarówno na poziomie myślowym, jak i emocjonalnym. Jakie myśli wytwarza twój umysł w związku z tą sytuacją? Następnie przyjrzyj się towarzyszącej temu emocji, w której przejawia się wywołana myślami reakcja ciała. Poczuj tę emocję. Jest przyjemna czy wręcz przeciwnie? Czy zawiera właśnie taką energię, jaką chciałbyś w sobie nosić, gdybyś miał wybór? I wreszcie - czy masz wybór? Może ktoś cię, owszem, wykorzystuje, może wykonywana czynność rzeczywiście jest nudna, może bliska ci osoba naprawdę zachowuje się w sposób nieuczciwy, irytujący lub nieświadomy, ale wszystko to nie ma znaczenia. Mniejsza o to, czy twoje myśli i emocje związane z daną sytuacją są uzasadnione, czy nie. Ważne, że stawiasz opór temu, co j e s t. Z obecnej chwili robisz sobie wroga. Sam jesteś sprawcą nieszczęścia, konfliktu między wnętrzem a zewnętrznością. Twoja zgryzota plugawi nic tylko wnętrze twoje i otaczających cię ludzi, lecz także zbiorową psychikę ludzką, której stanowisz nieodłączną część. Zanieczyszczenie kuli ziemskiej jest jedynie zewnętrznym odbiciem wewnętrznych skażeń psychicznych: tego, że miliony nieświadomych jednostek nie biorą odpowiedzialności za własną przestrzeń wewnętrzną. Przestań robić to, co robisz, porozmawiaj z ważną dla ciebie osobą, wypowiadając wszystko, co czujesz, albo porzuć wreszcie tę negatywną postawę, którą twój umysł dobudował do obecnego układu, chociaż niczemu ona nie służy, a jedynie wzmacnia w tobie fałszywe poczucie ja". Ważne, żebyś dostrzegł jej daremność. Negatywne podejście nigdy nie jest najlepszym sposobem radzenia sobie z sytuacją. Wręcz przeciwnie: zazwyczaj przykuwa cię do niej, uniemożliwiając prawdziwą zmianę. Każde działanie, w które człowiek wkłada negatywną energię, zostanie nią zatrute i prędzej czy później znowu wyniknie z niego ból i nieszczęście. Co gorsza, wszystkie negatywne stany wewnętrzne są zaraźliwe: zgryzota rozprzestrzenia się łatwiej niż choroba somatyczna. Zgodnie z prawem rezonansu uruchamia i zasila utajone w innych ludziach skłonności negatywne, chyba ze ludzie ci są na nią odporni - czyli osiągnęli wysoki poziom świadomości. Zanieczyszczasz świat czy go uprzątasz? Jesteś odpowiedzialny za swoją przestrzeń wewnętrzną i nikt cię w dźwiganiu tej odpowiedzialności nie wyręczy; w podobny sposób odpowiadasz za kulę ziemską. Jako wewnątrz, tak i na zewnątrz: jeśli ludzie oczyszczą się ze skażeń wewnętrznych, przestaną też pomnażać zewnętrzne. Jak można porzucić negatywną postawę? Ot, tak: porzucając ją. W jaki sposób rzucasz rozżarzony węgiel, który trzymasz w dłoni? Albo ciężki, niepotrzebny bagaż, który dotąd taszczyłeś? Wystarczy zdać sobie sprawę, że nie chcesz już cierpieć bólu ani dźwigać brzemienia, i po prostu puścić, poniechać. Głęboką, nieświadomość - czyli ciało bolesne lub inny głęboki ból, wywołany na przykład utratą kochanej osoby - trzeba zazwyczaj poddać przeistoczeniu poprzez akceptację i skąpać w świetle świadomości, nieustającej uwagi. Natomiast wiele schematów nieświadomości zwykłej możesz po prostu porzucić, gdy stwierdzisz, że już ich nie chcesz i nie potrzebujesz - gdy zdasz sobie sprawę, ze wybór należy do ciebie, że nie jesteś tylko wiązką odruchów warunkowych. Zakładamy przy tym, że dotarłeś do potęgi teraźniejszości. Bez niej bowiem rzeczywiście nie masz wyboru. Jeśli pewne emocje określasz mianem negatywnych, czy w umyśle nie powstaje przez to układ dobra i zła jako biegunowych przeciwieństw, o których wcześniej wspomniałeś? Nie. Układ biegunowych przeciwieństw powstał na poprzednim etapie, kiedy twój umysł osądził obecną chwilę i uznał, że jest zła; z tego osądu zrodziła się negatywna emocja. Ale jeśli o pewnych emocjach mówisz, że są negatywne, czy nie stwierdzasz tym samym, że nie powinno ich być, że nie wolno nam ich odczuwać? Według mnie należy pozwalać sobie na doznawanie wszelkich pojawiających się uczuć, zamiast je piętnować i twierdzić, że powinniśmy ich się wystrzegać. To całkiem w porządku, kiedy czujemy urazę; to całkiem w porządku, kiedy ogarnia nas gniew, złość, zasępienie czy jakiekolwiek inne uczucie; w przeciwnym razie grozi nam tłumienie lub wypieranie emocji albo konflikt wewnętrzny. Wszystko jest w porządku takie, jakie jest. Oczywiście. Gdy jakaś klisza umysłowa, emocja lub reakcja już raz się pojawi, pogódź się z jej istnieniem. Widocznie okazałeś się nie dość świadomy, żeby zawczasu dokonać w tej sprawie wyboru. Nie osądzam, tylko stwierdzam fakt. Gdybyś miał wybór, albo uświadomił sobie, że go masz, wybrałbyś cierpienie czy radość, swobodę czy skrępowanie, spokój czy konflikt? Czy wybrałbyś myśl albo uczucie, które odcina cię od naturalnego błogostanu, od wewnętrznej radości życia? Wszelkie takie uczucia określam mianem negatywnych, czyli po prostu złych. Są one złe nie w tym sensie, że jeśli ich doznajesz, to jesteś niegrzeczny, tylko niedobre w całkiem konkretny, nama-calny sposób, tak jak niedobry jest rozstrój żołądka. Jak to się mogło stać, że ludzie w samym tylko wieku dwudziestym zabili ponad sto milionów przedstawicieli własnego gatunku? To po prostu niewyobrażalne, że wzajemnie zadają sobie taki ogrom bólu. Nie mówiąc już o przemocy umysłowej, emocjonalnej i psychicznej, o torturach, okrucieństwach i bestialstwach, jakich dzień w dzień dopuszczają się wobec siebie nawzajem i wobec innych istot czujących. Czy postępują tak, ponieważ mają kontakt ze swoim naturalnym stanem, z wewnętrzną radością życia? Oczywiście, że nie. Tylko ktoś, kto trwa w stanie głęboko negatywnym, kto czuje się naprawdę okropnie, zechce stworzyć taką rzeczywistość jako zwierciadło własnych uczuć. A teraz tacy właśnie ludzie niszczą przyrodę i całą planetę, która ich żywi. Niewiarygodne, lecz prawdziwe. Ludzkość to gatunek ciężko chory, dotknięty niebezpiecznym obłędem. Nie wygłaszam tu osądu, tylko stwierdzam fakt. Faktem jednak pozostaje również i to, że pod warstwą obłędu ukryta jest pełna poczytalność. W każdej chwili można sięgnąć po uzdrowienie i odkupienie. Wracając zaś do tego, co powiedziałeś, niewątpliwie prawdą jest, że gdy zaakceptujesz swoją urazę, zasępienie, gniew i tym podobne, nie musisz już być im ślepo posłuszny; maleje też ryzyko, że będziesz przypisywał własne stany innym ludziom. Ale czy się przypadkiem nie oszukujesz? Kiedy ktoś tak jak ty przez dłuższy czas uczy się akceptować rzeczywistość, prędzej czy później musi pójść o krok dalej i osiągnąć stan, w którym negatywne emocje już nie powstają. Jeśli nie zrobisz tego kroku, rzekoma akceptacja pozostanie jedynie umysłową etykietką, dzięki której twoje ego będzie mogło nadal delektować się własnym nieszczęściem i utwierdzać w poczuciu odrębności od innych ludzi, od całego otoczenia - od tego, co dzieje się tu i teraz. Jak wiesz, odrębność jest dla ego podstawą poczucia tożsamości. Prawdziwa akceptacja w jednej chwili przeobraziłaby te uczucia. A gdybyś gdzieś głęboko w sobie naprawdę wiedział, że -jak powiadasz - wszystko jest „w po¬rządku" (i akurat co do tego masz oczywiście całkowitą rację), to czy w ogóle doznawałbyś negatywnych uczuć? Gdyby nie osądy, gdyby nie opór przed tym, co jest, nigdy by się one nie pojawiły. Hołubisz w głowie przekonanie, że „wszystko jest w porządku", ale w głębi duszy tak naprawdę w to nie wierzysz, wciąż zatem podlegasz działaniu starych klisz myślowo-emocjonalnych, które skłaniają cię do stawiania oporu. Właśnie dlatego źle się czujesz. I to też jest w porządku. Bronisz swojego prawa do nieświadomości i cierpienia? Nie martw się, nikt ci go nie odbierze. Ale jeśli zdasz sobie sprawę, że jakieś jedzenie ci szkodzi, czy będziesz dalej się nim żywił, twierdząc z uporem, że choroba też jest porządku?

hjdbienek : :
sty 02 2009 Rozpuszczanie zwykłej nieświadomości...
Komentarze: 0

Jak więc możemy od tej przypadłości się uwolnić? Uświadom ją sobie. Zauważ, na ile rozmaitych sposobów skrępowanie, niezadowolenie i napięcie pojawia się w tobie wskutek niepotrzebnego osądzania, stawiania oporu temu, co jest, i negowania teraźniejszości. Każda nieświadoma tendencja ulatnia się, kiedy skierujesz na nią snop światła świadomości. Gdy nauczysz się w ten sposób rozpuszczać zwykłą nieświadomość, światło twojej obecności zalśni mocnym blaskiem, wtedy zaś dużo łatwiej ci będzie uporać się z nieświadomością głęboką, ilekroć poczujesz, że ściąga cię w dół. Możesz natomiast początkowo mieć problemy z wykrywaniem nieświadomości zwykłej, ponieważ wydaje ci się ona czymś normalnym. Naucz się śledzić swój stan myślowo-emocjonalny metodą samoobserwacji. Dobrze jest często zadawać sobie pytanie: „Czy czuję się w tej chwili swobodnie?" lub też: „Co akurat teraz dzieje się we mnie?". Bądź co najmniej równie zainteresowany tym, co się dzieje w tobie, jak zdarzeniami zewnętrznymi. Jeśli dojdziesz do ładu z własnym wnętrzem, wówczas to, co zewnętrzne, samo się ułoży. Rzeczywistość pierwotna tkwi wewnątrz, a zewnętrzna jest wobec niej wtórna. Ale na pytania, które sobie stawiasz, nie odpowiadaj natychmiast. Skieruj uwagę do środka. Wejrzyj w siebie. Jakie myśli rodzą się w twoim umyśle? Co czujesz? Skieruj uwagę w głąb ciała. Czy jest w nim jakiekolwiek napięcie? Gdy tylko wykryjesz dyskretne skrępowanie, ten nieustannie rozbrzmiewający w tle szum, zobacz, w jaki sposób robisz uniki przed życiem, opierasz mu się albo zaprzeczasz - negując teraźniejszość. Ludzie nieświadomie opierają jej się na wiele różnych sposobów. Dam ci kilka przykładów. Gdy nabierzesz wprawy, twoja zdolność samoobserwacji - śledzenia własnego stanu wewnętrznego - wyostrzy się.

hjdbienek : :
sty 01 2009 Czego szukają?
Komentarze: 0

Carl Jung przytacza w jednej z książek swoją rozmowę z indiańskim wodzem, według którego większość białych ma zacięte usta, uporczywe spojrzenie i okrutny wyraz twarzy. „Wciąż czegoś szukają - mówi Indianin. - Ale właściwie czego? Biali ciągle czegoś chcą. Są wiecznie skrępowani i niespokojni. Nie wiemy, czego chcą. Naszym zdaniem są szaleni". To utajone, lecz nieustanne skrępowanie zaczęło się oczywiście na długo przed powstaniem zachodniej cywilizacji przemysłowej, ale w niej właśnie - a rozprzestrzeniła się ona tymczasem na prawie cały świat, obejmując również większą część Wschodu - przejawiło się w tak ostrej postaci, jak nigdy i nigdzie przedtem. Dawało się odczuć już w czasach Jezusa, a także o sześćset lat wcześniej, za życia Buddy, i nawet jeszcze dawniej. „Czemu stale jesteście niespokojni? - pytał uczniów Jezus. - Czy niespokojna myśl przedłuży wam życie choćby o dzień?". Budda zaś nauczał, że korzeni cierpienia upatrywać należy w naszym ciągłym pragnieniu i łaknieniu. Opór wobec teraźniejszości jako zaburzenie objawiające się w skali masowej nieodłącznie wiąże się z utratą świadomości Istnienia i jest fundamentem naszej odczłowieczonej cywilizacji przemysłowej. Nawiasem mówiąc, Freud także dostrzegał w ludziach utajone skrępowanie i opisał je w książce, zatytułowanej Kultura jako źródło cierpień, nie rozpoznał jednak prawdziwej jego genezy i nie był świadom, że można się od niego uwolnić. Ta zbiorowa anomalia stworzyła głęboko nieszczęśliwą i niezwykle brutalną cywilizację, która z czasem stała się zagrożeniem nie tylko dla samej siebie, lecz i dla wszelkiego życia na kuli ziemskiej.

hjdbienek : :