Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
Znalazła się w grupie osób które przyszły przedyskutować parę poważnych zagadnień; może przywiodła ją ciekawość, a może towarzyszyła komuś ze swych przyjaciół. Była ubrana z wyszukaną elegancją, zachowywała się z pewną dumną godnością, widać było również że dużo myśli o swej urodzie. Była całkowicie pochłonięta sobą, zwracająca bez przerwy uwagę na swój wygląd, postawę, ułożenie włosów, oraz wrażenie jakie wywierała na innych. Każdy jej ruch był starannie wystudiowany; od czasu do czasu zmieniała pozy, ale zapewne każda musiała być wpierw obmyślana i ułożona. Cała jej postać wskazywała że na coś pozuje, że za wszelką cenę chce naśladować jakiś obrany wzór.
Rozmowa toczyła się o rzeczach poważnych, a ona przez całą godzinę nie wyszła ze swej roli. Dziwnie wyglądała wśród poważnych, skupionych twarzy, ta sobą tylko zaabsorbowana dziewczyna; starała się jednak udawać że coś rozumie z rozwijającej się dyskusji, że bierze w niej jakiś udział, ale oczywiście żadne słowo nie wyszło z jej ust; choć usiłowała okazać że i ją interesują omawiane sprawy, że nie jest głupsza od innych, widać było z wyrazu jej oczu że nic a nic nie rozumie, i że w ogóle niezdolna jest do poważniejszej rozmowy. Więc szybko jakby cofnęła się w siebie, nie zaniedbując jednak wystudiowanych póz, była w niej sztywność i ani odrobiny bezpośredniości.
Każdy z nas wyrabia sobie jakąś pozę. Specjalny chód, zachowanie się i uśmiech ma dostatni kupiec u szczytu swego powodzenia, artystę również charakteryzuje specjalne wejrzenie i "artystyczna" poza; a szanowny uczeń jakiegoś znanego Guru ma także odrębną, właściwą mu pozę, jak i opanowany asceta. Jak ta egocentryczna dziewczyna podobnie człowiek pozornie bez reszty oddany religii, przybiera pozę uduchowienia które usilnie wyrabiał drogą wyrzeczeń i ofiar. Ona poświęca bezpośredniość dla efektu, a on ją niweczy dla osiągnięcia swego celu, ale oboje obchodzi cel, choć nie na tej samej płaszczyźnie; cel do którego on dąży może być z punktu społecznego uważany za wyższy i użyteczniejszy, ale w zasadzie są one zupełnie do siebie podobne: żaden nie jest od drugiego lepszy. Jeden i drugi rodzi się z braku inteligencji, z głupoty, oba zdradzają małość i ciasnotę; płytki umysł lubi się chwytać pozy i rutyny. Ciasny umysł zawsze pozostanie ciasny, nie może nagle stać się wybitny i twórczy. Może się starać o przyozdabianie siebie i rozwijanie cnót, ale zasadniczo przez gromadzenie coraz to nowych doświadczeń tylko się zasila jego przeciętność. Rzeczy brzydkiej nie można zmienić w ładną. Bóg człowieka o płytkiej i ciasnej myśli, będzie bogiem małym. Powierzchowna umysłowość nie zmienia się we wszechstronną i głęboką strojąc się w nabywane wiadomości, w sprytne czy dowcipne powiedzenia, w mądre cytaty, czy też jakoś inaczej upiększając swoją zewnętrzność. Zewnętrzne czy wewnętrzne ozdoby nie przyczyniają się do pogłębienia myśli i duszy, a przecie tylko ogromna głębia myśli nadaje jej piękno, nie zaś błyskotliwość nabytych cnót. Piękno jawi się gdy człowiek widzi bezstronnie - a bez żadnej chęci zmian, czy wyborów - swą własną małość, gdy zaistnieje prosta tego faktu świadomość, w której znika sama możliwość jakichkolwiek porównań.
Wystudiowana poza tej dziewczyny, jak i starannie wyrobiona poza ascety, pozornie oddanego religii, są bardzo do siebie podobne; jedna i druga jest równie wymęczonym tworem małości uczuć i ciasnoty myśli, jedna i druga zaprzecza samorzutnej bezpośredniości. Oboje obawiają się wszystkiego co jest naturalne i bezpośrednie, gdyż to może odsłonić - przed ich własnym wzrokiem, jak i przed innymi - prawdę o tym, czym w istocie są; więc oboje chcą stłumić i zniweczyć wszelką bezpośredniość; a udaje im się to zależnie od stopnia w jakim poddali się konwencjonalizmom, od konsekwentności z jaką trzymają się obranego wzoru czy ideału
A bezpośredniość jest jedynym kluczem który otwiera wejście w to, co jest. Samorzutne nasze reakcje ukazują nam naszą psychikę taką jaką naprawdę jest, bez ozdób i strojów, jakby nagą; ale zazwyczaj gdy się nam ona na chwilę odsłania, natychmiast ją przykrywamy, czy też przystrajamy jakąś ozdobą, więc bezpośredniość znika, jest w samej kolebce zabita. Owo zabijanie bezpośredniości jest zwyczajem ludzi o ciasnych umysłach; oni to dekorują przemyślnie zewnętrzność swą, na wszystkich poziomach, a dekoracja ta staje się samouwielbieniem. A tylko w samorzutnej bezpośredniości i swobodzie można robić odkrycia. Myśl opanowana i urobiona na pewną modłę, działająca wedle rutyny nie jest w stanie nic odkryć. Może funkcjonować sprawnie a więc bezwzględnie, ale nie może odsłonić tego co jest bezdenne i niezgłębione. Twórcą oporów, które się zwie opanowaniem, jest strach, zdać sobie z tego sprawę w bezpośrednim rzucie - to się od strachu uwolnić. Stosowanie się do wzorów, na jakimkolwiek poziomie i w jakiejkolwiek dziedzinie, wypływa zawsze z lęku, a ten rodzi nieuniknione starcia, zamieszanie, antagonizmy; ale psychika, pełna protestu i buntu, nie koniecznie ma być nieustraszona, bowiem protest to tylko odwrotność, a powodowanie się przeciwieństwami nie jest nigdy samorzutne ani wolne.
Bez samorzutnej bezpośredniości nie masz samopoznania; a bez niego człowiek poddaje się każdej przejściowej fali wpływów, które mogą spowodować zacieśnienie umysłu albo jego ekspansję, ale nie mogą uwolnić go od naporu najróżnorodniejszych zewnętrznych oddziaływań To, co się składa z rozmaitych cząstek, może być rozłożone, tj. na części rozbite; ale to, co nie jest konglomeratem, co jest niepodzielne i jednolite można poznać tylko przez samowiedzę. Nasze "ja" jest zlepkiem, konglomeratem licznych cząstek, i dopiero gdy się "ja" na poszczególne czynniki rozłoży, można poznać to, co nie jest wynikiem żadnych wpływów, co jest jednolite i pozaprzyczynowe
Słońce oświetlało jaskrawo przeciwległy mur, a odblask był tak silny że twarze obecnych w pokoju - przez kontrast - zdawały się szare. Mała dziewczynka zbliżyła się do mnie, bez żadnej ze strony matki zachęty, usiadła bliziutko i rozglądała się szeroko otwartymi oczkami, jakby dziwiła się co takie zgromadzenie ma znaczyć. Była czyściutka, ładnie ubrana, z kwiatami we włosach. Przyglądała się wszystkim wokoło bacznie i ciekawie, bez zapamiętywania, jak to dzieci zwykły czynić. Oczki miała żywe, błyszczące ciekawością, ale niezbyt wiedziała co ma w tej chwili robić - śmiać się czy bawić, skakać czy też wykrzykiwać. Wreszcie wzięła moją rękę i zaczęła przyglądać się jej z najwyższym zainteresowaniem, a za chwilę - nie zwracając najmniejszej uwagi na zgromadzone w pokoju osoby - usadowiła się wygodnie na dywanie i usnęła z głową na moich kolanach. Główkę miała kształtną, o szlachetnych harmonijnych liniach, a cała osóbka aż pachniała schludnością.
Przyszłość jej była tak samo niepewna j smutna jak innych obecnych w tym pokoju osób. Czekały ją rozterki, troski, ból, było to równie nieuniknione jak te blaski słońca na murze; bo wszak na to aby od bólu i trosk być wolnym, potrzeba najwyższej inteligencji, a zarówno wychowanie dzicwczynki jak i wszystkie otaczające ją wpływy sprzysięgną się na pewno aby do rozwoju lej inteligencji nie dopuścić.
Miłość - ów płomień bez dymu - jest w naszym świecie zjawiskiem tak rzadkim; w życiu najczęściej gryzący dym nas dusi, żre nam oczy, dławi gardło, wyciska łzy. Z poza gęstego dymu rzadko można dojrzeć płomień; a kiedy dym się zagęszcza i przybiera na sile płomyk zagasa. A przecież bez płomienia miłości życie ma tak niewielką wartość, jest jałowe i nużące; ale jakże ogień ma płonąć wśród kłębów gęstego dymu? Oba nie mogą istnieć jednocześnie; dym musi opaść, aby ogień mógł się w pełni rozjarzyć. Płomień nie walczy z dymem, gdyż ten nie jest jego rywalem, jego przeciwieństwem, płomień w ogóle nie ma rywali, ni wrogów. Dym nie jest płomieniem, nigdy nie może go w sobie zawrzeć, ale obecność dymu nie wskazuje tez bynajmniej na istnienie ognia; gdyż ten ogień jest od dymu wolny.
"Czy miłość i nienawiść nie mogą istnieć jednocześnie? Czyż zazdrość np. nie jest dowodem miłości? Trzymamy się w harmonii za ręce, a za chwilę sobie wymyślamy; unosimy się, mówimy sobie wzajem twarde słowa, a za godzinę znów ściskamy się serdecznie. Spieramy się, a potem godzimy wśród pocałunków. Czyż to wszystko razem nie jest miłością? Czyż same objawy zazdrości nie są oznaką kochania? Zdają się iść zawsze w parze, jak światło i mrok. Szybki i krótki gniew, a po nim zgoda i pieszczota: czyż nie wyrażają pełni miłości? Wszak nurt rzeki czasem jest gwałtowny i rwący, a czasem cichy i spokojny; raz rzeka płynie przez mroczne wąwozy, to znów przez osłonecznione równiny, czyż nie stanowi to właśnie jej piękna?"
Co właściwie nazywamy miłością? Czy cały ten splot na który się składa rozkosz i zazdrość, żądza i pieszczota, ostre słowa i serdeczne uściski, twardość kłótni i słodycz powtarzającej się zgody? Tak, są to wszystko zjawiska zachodzące na polu tzw. miłości. Gniew naprzemian z pieszczotą są codziennym na tym potu zjawiskiem, nieprawdaż? A my staramy się ustanowić jakiś związek i stosunek pomiędzy tymi różnymi, a faktycznie istniejącymi wzruszeniami, albo też porównujemy je ze sobą. Używamy jednego faktu - wzruszenia dla potępienia lub usprawiedliwienia innego, który zachodzi na tym samym polu, albo staramy się znaleźć jakąś łączność pomiędzy czymś w obrębie tego pola, a czymś poza nim. Nie ujmujemy nigdy żadnego zjawiska oddzielnie, a staramy się odkryć jakieś pomiędzy nimi wzajemne stosunki i zależności. Dlaczego tak sobie poczynamy? Wszak można zrozumieć każde zjawisko, a więc i te wzruszenia, tylko wówczas, gdy nie używamy innych zjawisk znajdujących się w na tym samym polu, jako środka do zrozumienia tych o które nam chodzi, gdyż takie łączenie wprowadza tylko chaos i zamieszanie pojęć. Ale dlaczego tak nam chodzi o to porównywanie ? Dlaczego przenosimy znaczenie jednego zjawiska na drugie, lub używamy go jako rodzaju kompensaty i wytłumaczenia?
"Zaczynam rozumieć co macie na myśli. Istotnie powstaje pytanie dlaczego to robimy?"
Czy można zrozumieć jakieś zjawisko poprzez zasłonę wyobrażeń czy też pamięci? Czy mogę zrozumieć istotę zazdrości bo przed chwilą ściskałam serdecznie twą rękę? Jedno i drugie ma miejsce, i zazdrość jest faktem i pieszczota jest faktem, ale czy mogę wniknąć w cały proces zazdrości mając w pamięci naszą serdeczność? Czy pamięć pomaga do rozumienia? Wszak to pamięć porównuje, usprawiedliwia, potępia, modyfikuje czy utożsamia; ale czy może przybliżyć rozumienie? Podchodzimy do zjawisk - wzruszeń zachodzących na polu tzw. "miłości" - z pewnym określonym pojęciem, z przyjętym z góry wnioskiem. Nie zatrzymujemy się nad samym faktem zazdrości i nie obserwujemy go spokojnie takim jakim jest, a chcemy go od razu wtłoczyć w ramy własnego wyobrażenia czy wniosku; czynimy to po prostu dlatego że w istocie wcale nie pragniemy zrozumieć zjawiska zazdrości. Wrażenia jakich nam dostarcza zazdrość są równie podniecające jak pieszczoty; ale chcielibyśmy aby te podniety były niejako odbarwione, wolne od przykrości i udręczeń jakie zazwyczaj zazdrości towarzyszą. Stąd starcia, zamęt i walka w obrębie pola które zwiemy "miłością". Ale czy to jest miłość? Czy miłość to pojęcie, wrażenie, podnieta lub emocja? Czy miłość jest równoznaczna z zazdrością?
"A czyż rzeczywiste nie jest otulone ułudą? A ciemność czy nie otacza światła? Czy nawet Bóg nie jest zamknięty ograniczeniem?"
To są tylko słowa, pojęcia, przypuszczenia, więc nie mają żadnej wartości. Takie opinie tylko wzmagają wrogość między ludźmi, nie zawierają one Prawdy ani do niej nie zbliżają. Gdzie jest światłość tam nie ma mroku. Mrok nie może ukryć światłości; a jeśli ją skrywa tedy jej nie ma. Gdzie jest zazdrość tam nie ma miłości. Żadne pojęcie nie może przysłonić ani zastąpić miłości. Aby istniał jakiś kontakt, jakiś wzajemny stosunek, musi być coś wspólnego, a miłość nie pozostaje w żadnym do wyobrażeń stosunku, więc pojęcia nie mogą się nigdy spotkać z miłością. Miłość jest płomieniem bez dymu.
"Jestem żoną i matką" - mówiła, - "ale zdaje mi się, że utraciłam wszelką zdolność kochania, jakbym więdła i usychała wewnętrznie. Pracuję społecznie, ale więcej dla zabicia czasu niż z przekonania, gdyż widzę całą błahość tych działalności. Nic mnie naprawdę nie interesuje. Niedawno zrobiłam sobie dość długie wakacje, usuwając się od rodzinnych obowiązków i społecznych prac, i próbowałam malować; ale nie potrafiłam włożyć w to duszy. Czuję się martwa i beztwórcza, przytłoczona jakimś dojmującym niezadowoleniem, głęboko nieszczęśliwa. Jestem jeszcze młoda, a przecie przyszłość mi się wydaje mroczna i beznadziejna. Myślałam o samobójstwie, ale jakoś wydało mi się to nazbyt niedorzecznym wyjściem. Czuję w sobie coraz większy zamęt i nie widzę końca tej męki."
Wokół czego skupia się ta męka? Czy chodzi tu o stosunek z jakimś człowiekiem, czy z ludźmi w ogóle?
"Nie, to nie to. Te tragedie są już poza mną, wyszłam z nich nawet nie zanadto poraniona. Po prostu wszystko wokół mnie tonie w mroku, nic mnie nie interesuje, nic nie daje najmniejszego zadowolenia."
Czy dręczy panią jakieś jedno niepokojące zagadnienie czy też jest to niezadowolenie ogólne, protest przeciwko wszystkiemu? Musi być gdzieś głęboko ukryta jakaś udręka, jakiś lęk, którego pani zapewne nie jest wcale świadoma. Czy chce pani odkryć to, odsłonić i dotrzeć do sedna?
"Oczywiście, wszak po to przyszłam, bo już naprawdę nie mogę tak dłużej żyć. W niczym nie widzę żadnej wartości, a przy tym zapadam raz po raz na zdrowiu."
Choroba może być ucieczką od siebie i wszystkiego co panią otacza.
"Tak, jestem przekonana iż tak jest. Ale jak na to poradzić? Ogarnia mnie po prostu rozpacz. Zanim stąd wyjdę muszę zobaczyć jakieś rozwiązanie."
Czy konflikt zachodzi pomiędzy dwoma konkretnymi faktami, czy też pomiędzy rzeczywistym, aktualnym faktem a fikcją? Czy jest to niezadowolenie które nietrudno byłoby zaspokoić, czy też udręka i rozpacz niemal bez widocznej uchwytnej przyczyny? Na niezadowolenie można znaleźć z łatwością jakieś lekarstwo, taki czy inny środek zaradczy, coś co zaspokoi ukryte pragnienie, można znaleźć dlań jakieś ujście; ale męka która jest zarazem buntem przeciw wszystkiemu, nie da się ukoić i uśmierzyć myślą, ani uleczyć żadnym intelektualnym sposobem. Czy ten protest powstał bo w niczym nie mogła pani znaleźć zaspokojenia swego wewnętrznego głodu, czy zniknął by jeśliby naraz przyszło coś prawdziwie radosnego? Czy nie chodzi pani właśnie o takie trwałe samozadowolenie?
"Nie, to jeszcze nie to. Naprawdę nie szukam wcale samozadowolenia, tak mi się przynajmniej wydaje. Wiem tylko że mam w sobie zamęt, że czuję mękę i konflikt, że nie widzę żadnego wyjścia i jestem w rozpaczy".
Gdy pani mówi "konflikt", musi on być z kimś, lub z czymś, czy to z mężem, dziećmi, z otoczeniem, czy na polu działalności społecznej. A jeśli - jak pani mówi - konfliktu z tym nie ma, w takim razie jest to chyba sprzeczność pomiędzy tym czym pani jest, a tym, czym pani chciałaby być, czyli pomiędzy ideałem a aktualnym stanem, między tym co jest, a mitem o tym co powinno by być. Stworzyła pani zapewne ideał siebie i może cały zamęt i rozterka pochodzą z chęci dociągnięcia się do tego ideału, dorównania wyobrażonemu przez siebie wzorowi. Zmaga się pani starając się być czymś, czym pani nie jest. Czy nie o to chodzi?
"Zaczynam dostrzegać źródło mej męki. Zapewne ma pan słuszność."
Starcie zachodzi pomiędzy konkretnym faktem a fikcją, mitem, pomiędzy tym, czym pani jest, a tym czym pani chce być; treść tego mitu musiała kształtować się od dawna, od dzieciństwa, rozszerzała się z biegiem czasu i zyskiwała na głębi, zapuszczając w pani korzenie, na przekór aktualnym faktom, kontrastując jaskrawo z pani prawdziwym stanem; zresztą mit zmieniał się nieco zależnie od ciśnienia warunków. Ów mit, jak wszystkie ideały, wyobrażenia, utopie, jest w wyraźnej sprzeczności z tym co jest, ze stanem faktycznym, a więc mit staje się ucieczką od tego czym pani rzeczywiście teraz jest. To uchodzenie wywołuje nieuniknione a jałowe starcie przeciwieństw; a wszelkie takie wewnętrzne czy zewnętrzne starcia są czcze i beztwórcze, rodzą, zamęt i bezwład.
Więc - jeśli mi wolno powiedzieć - męka pani powstała ze sprzeczności pomiędzy tym czym pani jest, a czym chciałaby pani być, czyli wyobrażonym ideałem, mitem o sobie samej. Mit, ideał, to ucieczka, to urojenia naszej własnej wyobraźni, nie mające żadnego realnego pokrycia. Prawdą aktualną jest to, czym pani jest, a stokroć ważniejsza jest ta prawda pani obecnej, dzisiejszej, aniżeli wyobrażenia czy marzenia, o tym, czym pani by mogła, chciała, lub powinna być. Można zrozumieć to co jest, ale nie da się pojąć tego czym powinno się być. Nie można ogarnąć rozumieniem urojenia, można tylko zrozumieć w jaki sposób ono powstaje, jak się tworzy. Mit, fikcja, ideał nie mają znaczenia, są jeno końcowym punktem, czy skutkiem pewnego procesu; ważne jest natomiast zrozumienie całego procesu który im dał początek.
Aby zrozumieć to czym jesteśmy - czy to będzie przyjemne czy przykre - mit, ideał czy też wyobrażenie przyszłego możliwego stanu powinny całkowicie z naszej psychiki zniknąć. Dopiero gdy się one rozwieją, można się zmierzyć z tym co jest, natomiast aby je zrozumieć, trzeba móc na tym jednym skupić uwagę, a usprawiedliwianie siebie czy też potępianie rozprasza uwagę; odciągają ją również porównania, które są jeno oporem przeciwko temu co jest, podobnie jak i wszelkie umyślne wyrabianie swego charakteru, czy też wysiłki lub postanowienia w rodzaju: "muszę zrobić, muszę zrozumieć". Wszystko co odciąga i rozprasza uwagę jest przeszkodą w szybkim i bystrym obserwowaniu chwili obecnej; ta nie jest statyczna, jest ciągle w ruchu, zmienia się, płynie; chcąc iść za jej ruchem musimy mieć umysł wolny, nie związany żadnymi wierzeniami, wyzbyty doszczętnie zarówno żądzy zwycięstw, jak lęku przed klęską. Tylko w cichej, jasnej a odbiorczej czujności może odsłonić się przed nami to, co jest. A odkrywanie to wychyla się poza czas.
Straciła niedawno syna i nie wiedziała co począć ze sobą. Tak była zgnębiona i smutna, tyle miała czasu do zapełnienia, tak jej to wszystko ciążyło że wolałaby umrzeć. Wychowywała go starannie, rozumnie, z miłością; dała mu najlepsze wykształcenie umieszczając w świetnej szkole a potem na uniwersytecie. Nigdy go nie psuła, ale miał wszystko czego chłopak w jego wieku mógł potrzebować. Cała jej miłość skupiła się na nim, cała nadzieja i duma; on jeden był jej ukochaniem, gdyż z mężem rozstała się dawno.
Umarł dzięki niewłaściwej diagnozie, po operacji którą lekarze uznali za "udaną" - dodała ze smutnym uśmiechem. A teraz oto została sama i całe jej życie zdawało się rozbite. Płakała długo po jego śmierci, aż wypłakała wszystkie łzy, a teraz została tylko ta straszna, tępa pustka. Tyle snuła planów dla nich obojga... Znikło wszystko; jest sama, zupełnie stracona.
Lekki wiatr niósł się od morza, miękki, orzeźwiający, a pod drzewem było cicho. Góry płoniły w dali jasnymi barwami; sroki tuż obok przekomarzały się głośno; krowa ze swym cielątkiem szła drogą, wiewiórka śmignęła na drzewo i usiadłszy na gałęzi, machała puszystym ogonkiem, skrzecząc donośnie. Miała błyszczące oczka i ostre pazurki. Jaszczurka wygrzewała się na słońcu, a po chwili schwytała muchę. Wierzchołki drzew chwiały się lekko w wietrze; a wspaniały kształt uschłego drzewa rysował się ostro na tle nieba. Było ono wybielone przez słońce i piękne w swej śmierci. Obok stało inne, także suche drzewo, ale ciemne i pochylone, widać uschnięte niedawno. Kilka obłoków wisiało nieruchomo nad dalekimi górami.
Jakże dziwną jest samotność, jak straszną! Nie mamy nigdy odwagi podejść do niej zbyt blisko, a gdy się to czasem zdarzy, czym prędzej przed nią uciekamy, jesteśmy gotowi uczynić wszystko by tej samotności ujść lub ją czymkolwiek zasłonić. Świadomie lub nieświadomie usiłujemy jej uniknąć, albo ją przezwyciężyć. Ale zarówno unikanie jak przezwyciężanie samotności jest daremne. Możemy tłumić ból, odwracać odeń oczy, ale on trwa równie żywy w głębi. Możemy zatracać się w tłumie, a przecie pozostać dojmująco samotni; możemy zagłuszać się w jak najenergiczniejszej działalności, a jednak poczucie samotności zakrada się cicho w serce i nie ustępuje; odłożysz na chwilę robotę i już ją czujesz. Nie da się jej również utopić w zabawie ani pijatyce, można ją tylko chwilowo zagłuszyć lub stłumić; albo samemu rzucić się w zapomnienie zabawy czy alkoholu, ale gdy śmiech i rozbawienie minie, gdy działanie trunku wywietrzeje, samotność wychyli się znów z całą siłą. Możemy snuć ambitne plany, być upojeni powodzeniem "albo władzą nad ludźmi, bogactwem czy wiedzą, możemy szukać zapomnienia w rytuałach i nabożeństwach, ale pomimo wszystko ból samotności jak żądło w sercu kłuje i trwa. Możemy żyć tylko dla kogoś kochanego - syna, ojca, czy Mistrza, - lub dla własnego talentu który chcemy w pełni rozwinąć i wyrazić, a przecież samotność, jak mroczny cień wisi nad nami wciąż. Możemy miłować lub nienawidzić, możemy uchodzić od niej w najróżnorodniejszy sposób, zależnie od naszego charakteru i temperamentu, od psychologicznych dążeń i potrzeb, a jednak samotność jest z nami wciąż, czuwa, czeka, oddala się jeno na chwilę, aby rzucić się na nas z całą siłą znów.
Osamotnienie jest zdawaniem sobie sprawy z naszego odosobnienia; a czyż nasze działania nie zamykają nas ciągle w sobie? Czy myśli nasze i wzruszenia, chociaż są ekspansywne, nie są zarazem wyłączne, czy nie zasilają w nas nieustannie oddzielności? Czy w naszych stosunkach z ludźmi nie staramy się o przewagę nad nimi, czy nie podkreślamy naszych praw, czy nie bronimy naszego stanu posiadania, stwarzając przez to wciąż sprzeciwy i opory? A czy nie dzielimy pracy na "moją" i "waszą"? Czy nie utożsamiamy się z jakimś zespołem, grupą, narodem, a choćby nawet z paru najbliższymi ludźmi? Czyż całe nasze życie nie jest przejawem skłonności do izolowania się, wyodrębniania, odgraniczania od innych? Wszystkie ruchy i działania naszego "ja", na każdym poziomie i w każdej sferze są oddzielające; a poczucie osamotnienia jest uświadomieniem sobie tego przez nasze "ja", gdy wszelka działalność ustaje. Działalność, czy to fizyczna czy psychologiczna, jest środkiem do wyrażania i rozszerzania siebie - do ekspansji - a gdy się działanie urywa, uderza nas boleśnie świadomość pustki naszego "ja". Całe życie nam schodzi na zapełnianiu czymkolwiek bądź tej pustki, czasem w sposób szlachetny, to znów marny i mały. Można by twierdzić że z punktu społecznego zapełnianie tej pustki czymś szlachetnym nie jest bynajmniej szkodliwe, a jednak - wszelkie łudzenie się przynosi wcześniej czy później - choć może nie od razu - nieskończoną mękę i spustoszenie. Tego palącego pragnienia by zapełnić tę pustkę, czy też od niej ujść - co na jedno wychodzi - nie można stłumić ani uszlachetnić; bowiem któż - jaka istność - miałaby tłumić albo uwznioślać, czyż nie byłaby ona tylko inną odmianą tego samego pragnienia? Przedmioty pożądania mogą być różne, ale czyż istota jego nie będzie zawsze podobna, ta sama? Można zmienić przedmiot pożądania, przejść od trunków do wyobrażeń i ideologii, ale nie rozumiejąc samego procesu pożądania nie możemy uniknąć ułudy.
Nie istnieje w nas oddzielna od pożądań istota, jest tylko pragnienie, nie ma tego który pragnie. Pożądanie przybiera o różnym czasie różne formy i maski, zależnie od naszych zainteresowań i korzyści. Pamięć tych różnorodnych chęci i korzyści spotyka nowe, co powoduje zderzenie, i w tym starciu rodzi się ten, który wybiera i który utwierdza siebie jako odrębną i oddzielną od pragnienia istność. Ale istność ta nie jest od twych cech odrębna; istota która usiłuje zapełnić pustkę, albo od niej uciec, która chce ujść od niecałkowitości i osamotnienia, nie jest bynajmniej czymś innym od tego, czego chce uniknąć; sama jest tym. Nie może uciec od siebie samej, wszystko co może zrobić to siebie zrozumieć; bo wszak sama jest tą pustką, tą samotnością, tym smutkiem, a dopóki uważa je za oddzielne od siebie, będzie trwać w ciągłej rozterce i ułudzie. Dopiero gdy w bezpośrednim przeżyciu pozna że sama jest swą własną samotnością, oswobodzi się od lęku. Strach istnieje tylko w związku z jakimś wyobrażeniem, a wyobrażenie jest odpowiedzią pamięci w formie myśli. Myśl jest rezultatem doświadczeń; a choć może zastanawiać się i spekulować nad pustką i mieć pewne wrażeniowe jej odczucie, jednak nie jest w stanie doznać tej pustki i samotności "nago" i bezpośrednio. Słowo "samotność", ze wszystkimi asocjacjami lęku i bólu, przeszkadza w doznawaniu tej samotności bezpośrednio, na nowo. Słowo jest pamięcią, a gdy jakieś słowo traci zupełnie swe znaczenie, wówczas dopiero stosunek pomiędzy doznającym a doznawanym zmienia się, staje się bezpośredni, mierzący w sam rdzeń, a nie dokonuje się poprzez słowo, pamięć, pojęcie; wówczas doznający jest doznawaniem; i tylko to daje wolność od lęku.
Miłość i samotność nie mogą nigdy iść w parze; gdy czujemy osamotnienie możemy być pewni że nie kochamy. Możemy wprawdzie ukrywać pustkę pod słowem "miłość", ale gdy przedmiot tej miłości nie jest z nami, albo nie odpowiada tym samym uczuciem, wówczas odczuwamy boleśnie ową pustkę i uderzenie zawodu. Używamy słowa "miłość" jako ucieczki od siebie, od naszej własnej połowiczności. Chwytamy się i trzymamy kogoś kochanego, stajemy się wyłączni i zazdrośni, tęsknimy gdy odjeżdża, jesteśmy zmiażdżeni i zupełnie straceni gdy umiera; rzucamy się wtedy w coś co by nam dało jakąś pociechę - wierzenie, rytuały, gorączkową działalność, - coś co by się stało wartością zastępczą.
Ale czyż to jest miłość? Miłość nie jest pojęciem, wyobrażeniem, ideą, ani też skutkiem obcowania z kimś. Miłość nie jest czymś, czego by można używać jako ucieczki od siebie, od własnej małości i nędzy; a gdy to czynimy stwarzamy nierozwiązalne zagadnienia, matnie, tragedie. Miłość nie jest abstrakcją; ale poznać jej rzeczywistość można tylko wtedy gdy pojęcia, wyobrażenia, idee i sam intelekt przestaną w nas być dominującym czynnikiem.