Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
Była to potężna, świetnie naregulowana maszyna, szła pod górę lekko i bez zmiany w odgłosie motoru, wrażliwa na najlżejszy ruch akceleratora. Droga wiła się stromo ponad doliną, biegła wśród gajów pomarańczowych i rozłożystych orzechowych drzew. Po obu jej stronach sady ciągnęły się daleko, niemal na czterdzieści mil, aż do samego podnóża gór; przechodziła przez parę małych miasteczek, po czym biegła przez otwartą przestrzeń pomiędzy polami jaśniejącymi mocną zielenią łubinu, aby za chwilę - wijąc się znów spiralami - wyprowadzić na nagą, prawie pustynną równinę.
Droga była gładka, odgłos motoru równy, a ruch na drodze nieduży. Miałem żywą świadomość krajobrazu, mijających nas od czasu do czasu samochodów, drogowskazów na skraju gościńca, siedzącej w wozie osoby i błękitu nieba; ale dusza pogrążyła się w ciszę. Nie był to spokój znużenia, wyczerpania czy też odprężenia; była to cichość żywa i czujna. Nie istniał punkt z którego by wypływała i nie było tego, kto by ją obserwował; doznający był nieobecny; pomimo urywanej rozmowy, nic nie przerywało milczenia. Gdy wóz toczył się szybko uderzał nas prąd wiatru; ale ciszy tej nie naruszało nic; była ona w szumie wiatru i w odgłosie motoru, i w zamienianych z rzadka słowach. Pamięć uprzednio doznanych milczeń i cisz wcale się nie nasuwała, myśl nie mówiła: "ach. jak cicho!" Nie było werbalizacji, czyli stwierdzania że obecne przeżycie jest podobne do tego, cośmy już niegdyś przeżyli; nie było żadnego ruchu myśli. Myśl nie rejestrowała wrażeń, przeto nie mogła schwytać tej ciszy, ani w nią wnikać; bo wszak słowo "cisza" nie jest ciszą. Zanim słowo się nie zrodzi myśl nie może operować, a więc doznający nie był zdolny zatrzymać tej ciszy w sobie, by móc się nią potem cieszyć. Ustał zwykły proces myślowy, który gromadzi, porównuje, przyswaja; ucichł wszelki ruch myśli.
Samochód zatrzymał się przed domem. Szczekanie psa, wyładowywanie rzeczy i ogólne zamieszanie w niczym nie wpływało na tę przedziwną ciszę. Nic jej nie mogło zmącić, trwała nieprzerwanie. Wiatr szumiał wśród konarów sosen, długie cienie się kładły, dziki kot chyłkiem przemknął wśród krzaków , a cisza była nienaruszona. Wibrowała ruchem, ale ten ruch jej nie rozpraszał. Nie było skupienia uwagi które by się dało rozproszyć. Rozproszenie następuje gdy uwaga odbiega od głównego punktu zainteresowania, a w tej ciszy nie było w ogóle takiego punktu, więc też nie można było odeń się odchylić. Ruch nie był czymś od ciszy oddzielnym, zdawał się być w niej zawarty. Albowiem nie była to cisza martwoty, czy zaniku sił; była to cisza samego życia, wolnego od sprzeczności i tarć.
Większości z nas, przeciwstawianie bólu i radości, wahania pomiędzy nimi, oraz impuls ku działaniu dają poczucie życia; a gdyby nam ten impuls odebrać czulibyśmy się straceni, bezwolni i niebawem popadlibyśmy w rozstrój. Ale ta cisza pulsowała wciąż odnawiającą się twórczością; taił się w niej ruch który nie miał początku, więc nie mógł mieć i końca, nie była również czymś co trwa. Wszelki ruch wymaga czasu, ale tu, w tej ciszy, nie istniał czas. Czas to mniej i więcej, bliżej i dalej, wczoraj i jutro; a w tej ciszy wszystkie porównania znikły. I nie była to cisza która się kończy, aby znów się rozpocząć; była w niej jakaś jedyność i niepowtarzalność. Sprytne podstępy intelektu nie mogły się tu wślizgnąć.
Gdyby cisza ta była złudzeniem, intelekt byłby w jakimś do niej stosunku, chwytałby się jej lub ją odrzucał, przeracjonalizowałby ją albo też z subtelnym zadowoleniem pogrążył się w nią, i z nią zjednoczył; ale że nie był w żadnym do niej stosunku, więc nie mógł ani jej przyjąć, ani odsunąć. Umysł może operować tylko tym, co jest jego tworem, co się z niego wywodzi, ale nie pozostaje w żadnym związku z tym, czemu sam nie dał życia. A ta cisza nie z niego płynie, nie ma z nim nic wspólnego, więc intelekt nie może ani jej uchwycić i pogłębiać, ani się z nią jednoczyć i utożsamiać. Treść tej ciszy jest dla słów niewyrażalna.
Droga biegła niedaleko osiedla, wznosiła się na wzgórze skąd widziało się różne zabudowania, krowy z cielętami, kury, kurczęta, konie i wszelki rolny sprzęt. Droga to była przemiła; wiodła przez gęsty las, nieraz przebiegały nią sarny i inne leśne zwierzęta, zostawiając w miękkiej glinie ślady swych kroków. Gdy było cicho dobiegały tu śmiechy i głosy z osiedla, dźwięki muzyki radiowej niosły się z wiatrem daleko. Ferma była zasobna i dobrze utrzymana. Nieraz słyszało się gniewne, podniesione głosy, po czym gwar dziecinny przycichał. Z poza gąszczu drzew dolatywała pieśń, ale podniesione głosy przygłuszały je. Z domu wyszła kobieta; trzasnąwszy drzwiami skierowała się do opłotków obórki, gdzie poczęła nagle okładać krowę kijem. Głuchy, a przecie donośny odgłos uderzeń dobiegał aż do nas, na wzgórze.
Jakże łatwo jest zniszczyć to, co kochamy! Jak prędko powstają pomiędzy nami przegrody, jedno słowo, gest, uśmiech - wystarczą. Cień może paść z przyczyn nastroju, złego zdrowia, czy pożądania; i to, co było świetlane, staje się smutne i uciążliwe. Zużywamy się z biegiem czasu, i stosunek wpierw żywy i jasny zmienia się w nużący i skomplikowany. Przez nieustanne tarcia, zawiedzione nadzieje i rozczarowania, to, co było proste i piękne, staje się ciężkie i bolesne. Stosunki z ludźmi są rzeczą złożoną i trudną; niewielu wychodzi z nich obronną ręką, bez blizn. Chcielibyśmy aby były trwałe, niezawodne, jakby statyczne, a one są w ciągłym ruchu, są procesem który trzeba wszechstronnie zrozumieć, a nie dostosowywać do jakichś wewnętrznych wzorów lub konwencjonalnych zwyczajów.
Na poddawaniu się i przystosowywaniu opiera się cała budowa społeczna; a rutyna i konwencjonalizm tego traci swą wagę i wpływ tylko tam, gdzie jest miłość. Miłość w stosunkach wzajemnych jest oczyszczająca, gdy możemy w nich odkrywać własne reakcje i odruchy naszego "ja". A jeśli stosunki nasze z ludźmi nie prowadzą do takich odkryć i odsłaniania siebie, mają niewielką dla nas wartość.
Ale jakże my się tych odkryć boimy i samoobrona ta przybiera różne formy: narzucania lub poddawania się, lęku lub oczekiwania, zazdrości lub nadziei, czy też biernej zgody, itd. itd. Ale na nieszczęście nie umiemy kochać; a jeśli nawet kochamy ograniczamy to uczucie, wtłaczamy je w określone formy i wyobrażenia, nie dajemy pełnej swobody miłości.
Kochamy mózgiem, nie sercem. Intelekt może się zmieniać i dopasowywać, ale nie miłość. Intelekt może stać się nieprzystępny i niewrażliwy na cierpienie, ale miłość tego nie zdoła; intelekt potrafił zawsze wycofać się i zabezpieczyć; może być wyłączny, zaborczy, osobisty, lub bezosobisty. A miłości nie można do niczego przystosować, nie da się jej zamknąć w żadne opłotki i niczym zabezpieczyć. Smutek naszego życia polega na tym że nazywamy miłością to, co właściwie należy do intelektu. Przepełniamy serce tym, co pochodzi z dziedziny myśli więc serca nasze są wciąż puste i głodne.
To intelekt rodzi zaborczość i zazdrość, to on chwyta, trzyma, zagarnia, i on też niszczy i pustoszy. Życiem naszym rządzą intelekt i nerwy. Pragniemy wciąż aby nas kochano; a nie znamy miłości która niczego nie żąda; dajemy tylko po to, aby coś w zamian otrzymać, a to jest hojnością typowo intelektualną, nic z sercem nie mającą wspólnego. Myśl wciąż szuka pewności i zabezpieczenia się, a czyż można upewnić się myślą w miłości? Czy może intelekt, którego podłożem jest pamięć, jest czas, pochwycić miłość która jest sama w sobie wiecznością?
Ale nawet miłość serca ma swe niebezpieczeństwa; jakżeśmy zacieśnili i zdeprawowali nasze uczucia, iż serca nasze są dziś jakby stracone, pełne wahań i niepewności. I właśnie to czyni nasze życie tak ciężkim, trudnym i męczącym. Raz się nam zdaje że kochamy, a za chwilę już się to ulatnia. Czujemy przypływ jakiejś wielkiej, ponad myślowej, nieuchwytnej mocy, płynącej z jakichś niezgłębionych źródeł, a za chwilę znów intelekt się wkrada i niweczy tę moc; bo w owych starciach wewnętrznych zdaje się on być zawsze zwycięzcą. Ani sprytny, przebiegły Mental ani pełne wahań i niepewności serce nie mogą, rozstrzygnąć tej walki. I nie ma środków ani sposobów aby położyć jej kres. Samo szukanie sposobów wyjścia z niej jest jednym więcej usiłowaniem intelektu - naszego "ja" - aby zagarnąć władzę, usunąć rozterki, aby zdobyć spokój i zatrzymać miłość, gwoli stania się czymś samemu.
Najtrudniej nam zrozumieć że nie istnieją żadne sposoby ni środki by przywołać miłość gdy pożąda jej nasze "ja". Gdy dogłębnie zrozumiemy tę prawdę, wówczas zaświta możliwość przyjęcia czegoś, co nie jest z tego świata. A bez tego czegoś nie może zaistnieć trwała radość w stosunkach ludzkich, choćbyśmy się o to jak najusilniej starali.
Jeśli np. ku tobie zejdzie to błogosławione tchnienie, a na mnie ono nie wpłynie, konflikt pomiędzy nami będzie nieunikniony; może ty go nie odczujesz, ale we mnie na pewno wywoła to rozterkę i sprawi iż w bólu moim i smutku odejdę od ciebie. Ból jest równie wyłączny jak szczęście, i dopóki nie zrodzi się między nami miłość, która nie jest naszym własnym tworem, stosunki nasze będą bolesne i trudne. A gdy przyjdzie błogosławieństwo tej miłości, będziesz mnie kochał bez względu na to, jakim jestem, bo miłość twa będzie wówczas zupełnie niezależna od mego postępowania.
Cokolwiek by sobie intelekt wyobrażał, faktem jest iż ty i ja jesteśmy oddzielni, wprawdzie wiele może nas łączyć, ale istotne zjednoczenie nie od ciebie zależy, możliwość jego jest we mnie. Nie dokona się ono nigdy przy pomocy myśli, może przyjść gdy myśl ucichnie, bo doszła do swych ostatnich rubieży. I tylko wtedy stosunki nasze będą wolne od bólu.