Kategoria

Homo Sapiens, strona 7


lis 12 2010 SAMOTNOŚĆ A OSAMOTNIENIE
Komentarze: 0

  Słońce już zaszło, a sylwetki drzew rysowały się wyraźnie na tle ciemniejącego nieba. Szeroka, majestatyczna rzeka płynęła spokojnie i cicho; księżyc podnosił się znad horyzontu, wychylając się spoza pni dwóch wielkich drzew, ale długie cienie nie kładły się jeszcze na ziemię.

Szliśmy spadzistym brzegiem rzeki, a potem ścieżyną biegnącą wzdłuż zielonych, pszenicznych pól. Starożytna to była droga; liczyła wiele stuleci, tysiące ludzi od wieków nią chadzało; była bogata w tradycję i ciszę. Biegła między polami, wśród wielkich mangowych drzew i opuszczonych świątynek. Duże ciemniejące plamy ogrodów zaznaczały się wyraźnie w zbliżającym cię zmierzchu, a urocza woń groszków pachnących unosiła się w powietrzu. Ptaki układały się po gniazdach do snu, a w dużym stawie odbijały się pierwsze gwiazdy.

Przyroda nie była słodka ani łaskawa w ten wieczór. Drzewa spowite milczeniem i mrokiem wydawały się surowe i skupione w sobie. Minęło nas na rowerze paru żywo rozprawiających wieśniaków i znów zapanowała ta sama głęboka cisza, spokój który nastaje, gdy rzecz wszelka zdaje się samotna i w sobie skupiona.

Ale samotność ta nie jest samotnością bolesną ani przerażającą, jest ona inna. Jest to samotność samego istnienia, niczym nie skażona, bogata pełnią, doskonała. To drzewo tamaryszku opodal, samo w sobie skupione, jest tylko i jedynie sobą. Podobnie samą, zwartą i całkowitą w sobie jest ta samotność. Człowiek jest sam - jak ogień, jak kwiat, ale nie zdaje sobie sprawy z ogromu i nieskazitelności tego stanu. Tylko trwając w takiej samotności można wejść w kontakt i prawdziwe obcowanie ze wszystkim co nas otacza. Ta samotność to nie zamykanie się, ani odpychanie czegokolwiek bądź. Jest ona oczyszczeniem, uwolnieniem się od wszelkich motywów, pragnień, dążeń i celów. Samotność ta nie jest wytworem umysłu ani jego celem; nie można jej chcieć. Gdy taka chęć się w nas pojawia jest ona tylko ucieczką od smutku iż nie potrafimy z niczym wejść w żywy kontakt, w prawdziwe zjednoczenie.

Samotność bolesna to osamotnienie, z jego lękiem i udręką, nieunikniony skutek działania naszego małego "ja". Właśnie ten proces odosabniania się - czy to ograniczony i ciasny, czy w swym zasięgu szeroki - stwarza zamęt, chaos, konflikty i cierpienia. Odosabnianie się nie może nigdy zrodzić prawdziwej samotności; musi ono całkowicie zniknąć, aby mogła się pojawić samotność istotna. Ta jest jednolita i niepodzielna; a odosabnianie się jest zawsze dzieleniem i wyodrębnianiem. To, co jest samo w sobie samotne, jest zarazem giętkie, a więc wytrzymałe. Tylko owo samoistnie samotne może wejść w kontakt z tym, co jest bezgraniczne i bezprzyczynowe. Dla człowieka który, zna taką samotność - życie jest wieczne, nie ma dlań śmierci. Bo to, co jest samoistne nie może przestać być.

Księżyc wznosił się teraz ponad wierzchołki drzew, a cienie stawały się coraz ciemniejsze i głębsze. Pies gdzieś zaszczekał gdyśmy przechodzili koło wioski, wracając brzegiem rzeki. Nurt jej był tak cichy, iż chwytał odbicie gwiazd i świateł wielkiego mostu w oddali. Na wysokim brzegu stały dzieci; aż do nas dobiegał ich śmiech i kwilenie jakiegoś niemowlęcia. Rybacy wytrząsali i układali swe sieci. Nocny ptak cicho przeleciał. Z drugiego brzegu dolatywała tęskna pieśń, słowa jej brzmiały wyraźnie i przejmująco. Oto znów ta wszechprzenikająca samotność życia, które samo w sobie skupione trwa.

hjdbienek : :
lis 09 2010 MIŁOŚĆ A MYŚL
Komentarze: 0

      Myśl, z całą swą emocjonalną zawartością, to nie miłość. Myśl nieodmiennie miłości zaprzecza, gdyż podstawą jej jest pamięć, a miłość nie ma nic z pamięcią wspólnego. Gdy myślimy o kimś kochanym, owa myśl nie jest miłością. Możemy sobie przypominać przyzwyczajenia, ruchy, sposób bycia, upodobania czy antypatie przyjaciela, i myśleć o miłych lub smutnych chwilach czy zdarzeniach w naszym wzajemnym stosunku, ale obrazy, które nam pamięć podsuwa, to nie miłość. Myśl z samej swej natury zawsze dzieli i wyodrębnia. Poczucie czasu i przestrzeni, rozłąki i bólu, rodząsię wszystkie z myślowego procesu, a miłość może istnieć tylko tam, gdzie ten proces ustaje.

Intelekt nieuniknienie wytwarza poczucie własności, ów zmysł posiadania, z którego świadomie lub nieświadomie rodzi się zazdrość; a gdzie jest zazdrość tam nie może być miłości; a jednak większość ludzi uważa właśnie zazdrość za wyraz miłości. Zazdrość i zawiść są zawsze wytworem myśli, reakcją emocjonalnych składników intelektu. Gdy poczucie posiadania lub bycia posiadanym, napotyka zaporę i zahamowanie, tworzy się pustka, którą wypełnia zazdrość zamiast miłości. Tyle zawiłych komplikacji i cierpienia powstaje właśnie dlatego że myśl chce grać rolę miłości.

Gdy nie myślimy często o kimś bliskim jesteśmy skłonni przypuszczać że go nie kochamy; ale czy myślenie o kimś jest miłością? Gdybyśmy na przykład spostrzegli że nie myślimy o przyjacielu, którego - wedle naszego przekonania - kochamy, bylibyśmy tym niemal przerażeni, nieprawdaż? Podobnie gdybyśmy nie zwracali się myślą do kogoś drogiego który umarł, wyrzucalibyśmy sobie oziębłość, obojętność, brak wierności, i w tym poczuciu staralibyśmy się specjalnie zwracać ku niemu myśl, stawialibyśmy przy sobie i wpatrywali się w jego fotografie, lub we własne o nim wspomnienia - czyli obrazy myślą lub ręką ludzką stworzone; - ale wypełniać serce obrazami wyobraźni to nie zostawiać w nim miejsca na miłość. Gdy przyjaciel jest z nami nie myślimy o nim, prawda? Tylko w jego nieobecności pamięć przywołuje sceny i zderzenia przeżytych z nim, a minionych chwil; czyli poczyna odtwarzać to, czego już nie ma, co umarło. I to ożywianie nieistniejącej, martwej przeszłości, jakże często nazywamy miłością. - Czyli dla wielu ludzi miłość jest ożywianiem tego, co jest już martwe; a to jest zaprzeczaniem samemu życiu. Żyjemy więc wciąż martwą przeszłością, tym czego nie ma, toteż sami jesteśmy jakoby martwi, choć nazywamy to miłością.

Wszelkie procesy myślowe zaprzeczają zawsze miłości. To myśl, a nie miłość, stwarza różne komplikacje emocjonalne. Myśl jest największym wrogiem miłości. Oddziela to, co jest, od tego co powinno być; i na tym podziale i odróżnieniu opiera się cała nasza moralność; ale zarówno ludzie moralni jak i amoralni, nie wiedzą, czym jest miłość. Wskazania moralne stworzone przez intelekt, aby utrzymać w pewnych ramach wzajemne stosunki ludzkie w społeczeństwie, nie mają nic wspólnego z miłością; stanowiąraczej proces tężenia, na kształt twardniejącego cementu.

Myśl nie jest nigdy drogą do miłości; nie może budzić jej ani rozwijać, bowiem miłości nie da się hodować jak roślin w ogrodzie. Sama chęć wyrabiania jej i kultywowania jest procesem myślowym.

Każdy kto potrafi z pewną dozą czujności obserwować siebie, stwierdzi z łatwością, jak wielką rolę odgrywa w jego życiu myśl. Ma ona oczywiście swe właściwe miejsce, spełnia swoje zadanie, ale nie ma ono nic wspólnego z miłością. Tylko to, co ma jakiś związek z myślą, może być przez myśl zrozumiane; a tego, co nie ma z nią żadnego związku, intelekt nigdy nie zdoła uchwycić. Spytacie, czymże tedy jest miłość? Miłość jest stanem duszy, w którym myśl całkowicie ucicha. Ale samo określanie miłości jest procesem intelektualnym, więc nie ma z nią nic wspólnego.

Trzeba zrozumieć myśl samą w sobie, a nie starać się schwytać miłość myślą. Jednak samo odsunięcie wszystkich myśli nie sprowadza jeszcze miłości. Można uwolnić się od intelektualizmu, gdy zrozumiemy w pełni prawdziwe znaczenie procesów myślowych; a na to potrzeba głębokiego rozumienia siebie; płytkie i powierzchowne o sobie twierdzenia na nic się tu nie zdadzą. Umiejętność prawdziwej medytacji, a nie przyzwyczajenia myślowe, jasna świadomość i czujność wobec siebie, a nie określenia i definicje, odsłaniają nam istotę procesów myślowych. A bez doświadczalnego ich poznania miłość się nie objawi.

hjdbienek : :
lis 07 2010 PLOTKI l ZGRYZOTY
Komentarze: 0

   Jakże uderzająco są do siebie podobne! Jedne i drugie rodzą się z niespokojnej, rozproszonej myśli. Umysł pełen niepokoju i powierzchniowej ruchliwości lubuje się w różnorodnych i ciągle zmieniających się wyrazach i działaniach; musi być wciąż czymś zajęty, pożąda coraz silniejszych wrażeń i zmiany przedmiotów przyciągających jego uwagę; a plotki i obmowy tego wszystkiego mu dostarczają.

Zajmowanie się plotkami jest antytezą wrażliwości i głębszego odczuwania. Mówienie o innych, czy to źle czy dobrze, jest ucieczką od siebie, a ta z kolei staje się przyczyną rozedrgania myśli. Wszelka ucieczka jest z samej swej natury pełna niepokoju. Większość ludzi zajmuje się z upodobaniem cudzymi sprawami; wyraża się to między innymi w chętnym czytaniu niezliczonych czasopism, które zapełniają cale szpalty opisami kradzieży, zabójstw, rozwodów itp.

Interesuje nas co inni o nas myślą, chcemy więc i o nich wszystko wiedzieć; liczymy się z ich opinią, stąd powstają różne, brutalne i subtelne, formy snobizmu i hołdowania autorytetom. I rozpraszamy się coraz bardziej, uzależniając się od rzeczy zewnętrznych; a wewnątrz szerzy się w nas pustka. Im więcej uwagi kierujemy ku zewnątrz, tym więcej potrzebujemy wrażeń i rozrywek, a ich wpływ czyni całą psychikę niespokojną, a myśl rozproszoną, nie zdolną do głębszych odkryć i dociekań.

Zajmowanie się plotkami to wyraz rozedrgania myśli; ale samo powstrzymywanie się od nich nie dowodzi że umysł jest cichy. Cisza i spokój umysłu nie rodzą, się z jakiegokolwiek zaprzeczenia czy wyrzeczenia się, przychodzą one wraz z rozumieniem tego co jest. Aby zrozumieć to co jest trzeba być niesłychanie czujnym i ogarniać w lot każdą rzecz, bowiem to co jest nie pozostaje w bezruchu, nie jest nigdy statyczne.

Większość z nas nie czułaby wcale że żyje gdybyśmy się wciąż o coś nie kłopotali i nie martwili; nieustanne borykanie się z trudnościami jest dla wielu ludzi jakby potwierdzeniem ich własnego istnienia. Po prostu nie możemy sobie wyobrazić życia bez jakiejś troski czy kłopotu, i zdaje się nam że im więcej nas pochłania jakaś sprawa, tym żywsi jesteśmy i bardziej aktywni. A przecie nieustanne naprężenie myśli zajętej jakimś problemem - najczęściej przez nią samą stworzonym - tylko nuży umysł i stępia wrażliwość.

Co jest przyczyną tego nieustającego zaabsorbowania myśli jakąś trudnością lub zagadnieniem? Czy kłopotanie się, jakby cięgle przeżuwanie, trosk i zmartwień może coś pomóc i rozwiązać? Czy też odpowiedź na nurtujące nas zagadnienie przychodzi sama gdy myśl się ucisza? Ale większości ludzi spokój i cisza myśli wydają się czymś przerażającym; boją się takiej ciszy w sobie, bo któż wie co się z niej może nagle, nieoczekiwanie wyłonić, a ciągłe troskanie się o coś jest przed tym ochroną. Psychika która się obawia odkrywać w sobie nieoczekiwane musi z konieczności utrzymywać postawę obronną, a nieustanne kłopotanie się jest jej samoobroną.

Powierzchniowe warstwy naszego umysłu stały się nazbyt ruchliwe i rozedrgane pod wpływem otaczających warunków, przyzwyczajeń, oraz ciągłego naprężenia; życie współczesne wzmaga tę zewnętrzną ruchliwość i rozproszenie, i to się zmienia również w formę samoobrony. Wszelka postawa obronna jest rodzajem oporu i utrudnia rozumienie.

Kłopotanie się o coś jak i plotkowanie jest na pozór wyrazem żywego i głębszego zainteresowania, ale przy bliższym badaniu przekonujemy się iż wcale nie wynika z żywości odczuwania, lecz po prostu z chęci wrażeń i podniet; te wciąż się zmieniają dlatego też przedmioty naszych trosk jak i obmów są coraz to inne. Ale ta zmiana jest tylko zmodyfikowanąformą tego samego. Zarówno plotki jak i zgryzoty mogą zniknąć dopiero wówczas, gdy zrozumiemy przyczyny rozproszenia myśli. Samoopanowanie, ćwiczenia i urabianie myśli nie sprowadzą spokoju, tylko stępią i zacieśnią umysł i zmniejszą naszą wrażliwość.

Ciekawość nie prowadzi do rozumienia, przychodzi ono wraz z poznawaniem siebie. Człowiek który cierpi nie jest niczego ciekaw; sama ciekawość wraz z jej spekulatywnymi odmianami, stanowi przeszkodę w samopoznaniu. Spekulacje myślowe jak i ciekawość dowodzą tylko niepokoju i rozedrgania myśli; a rozproszony choćby najzdolniejszy umysł niweczy szczęście i rozumienie.

hjdbienek : :
lis 05 2010 UTOŻSAMIANIE SIĘ
Komentarze: 0

Co jest przyczyną, że identyfikujemy się z czymś poza sobą, z grupą, organizacją, narodem? Dlaczego nazywam siebie chrześcijaninem, hindusem czy buddystą, albo zostajemy członkiem którejś z niezliczonych sekt? Należymy do tej czy też innej, religijnej albo politycznej grupy, dzięki tradycji lub przyzwyczajeniu, dzięki własnemu impulsowi lub przesądom, czy też z lenistwa albo naśladownictwa. A wzorując się na innych utożsamiamy się z daną grupą, co kładzie kres wszelkiej twórczej myśli i rozumieniu;  człowiek staje się pionkiem w rękach partyjnego czy religijnego kierownika, albo swego ulubionego przywódcy.

Parę dni temu ktoś powiedział iż czuje się wyznawcą Krishnamurtiego, o kimś innym zaś wspomniał, że tamten należy do innej grupy. Ale mówiąc to nie zdawał sobie zupełnie sprawy, co znaczy taka przynależność; a nie był to wcale człowiek niemądry, był kulturalny, oczytany, rozsądny, nie był też sentymentalny i nie traktował spraw emocjonalnie, raczej odwrotnie, patrzył jasno i trzeźwo.

Dlaczegóż został wyznawcą, Krishnamurtiego ? Najpierw szedł za wzorem innych, należał do rozmaitych grup i organizacji, aż wreszcie poczuł się nimi znużony i znalazłszy nowego człowieka stał się jego wyznawcą i z nim się utożsamił. Ze słów jego można było wywnioskować że swe poszukiwania uważa za skończone. Zarzucił kotwicę, i na tym kończy swą wędrówkę odkrywczą. Wybrał i nic już nie będzie mogło ruszyć go z tego stanowiska. Zapuści teraz wygodnie korzenie i będzie stosował się z żarliwością do wszystkiego co było już, lub jeszcze będzie powiedziane.

Czy takie utożsamianie się z innym człowiekiem jest dowodem miłości? Czy obejmuje ono odkrywcze eksperymentowanie? Czy może odwrotnie, wszelkie utożsamianie się kładzie kres miłości i samodzielnemu odkrywaniu? Wszak identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest formą posiadania, stwierdzaniem własności, a czyż uczucie posiadania nie jest zaprzeczeniem miłości? Uważać coś za swą własność to upewnić się w poczuciu bezpieczeństwa, otaczać się murem, który nas chroni i czyni niedosięgalnym. W każdym utożsamianiu się kryje się zawsze mniej lub bardziej subtelny opór, a czyż miłość jest rodzajem samoobronnego oporu? Czy miłość może w ogóle istnieć tam gdzie jest samoobrona?

Miłość jest bezbronna, giętka, odbiorcza, jest najwyższą wrażliwością, a identyfikowanie się niweczy wszelką wrażliwość; nie idzie ono nigdy w parze z miłością, jedno wyklucza drugie. Identyfikowanie się z czymkolwiek bądź jest w samym swym założeniu procesem myślowym, który dąży do zabezpieczenia się i ekspansji; w tym procesie stawania się czymś, człowiek musi bronić się i sprzeciwiać, posiadać i odrzucać; może w nim zdobyć więcej sprytu i twardości, ale cóż to ma wspólnego z miłością? Utożsamianie się niweczy wolność, a tylko w pełnej swobodzie może istnieć ta najwyższa forma wrażliwości jaką jest miłość.

Czy identyfikowanie się z czymś jest potrzebne aby móc odkrywać i eksperymentować? Czy sam akt poddania się czemuś, czy komuś, nie ucina wszelkiej możliwości dociekliwego badania ? Nie można doznać szczęścia jakie rodzi się z prawdy, gdy nie eksperymentujemy w odkrywaniu siebie. A identyfikowanie się uniemożliwia odkrywczość; jest ono jedną z odmian lenistwa; jest jakby doświadczaniem zastępczym - poprzez kogoś innego - a więc czymś sztucznym i nieprawdziwym.

Aby móc samemu doświadczać, trzeba skończyć z wszelkim utożsamianiem się, jak i ze strachem; lęk uniemożliwia prawdziwe doznania. A u podłoża wszelkiego utożsamiania się - z człowiekiem, grupą, ideologią, czy teorią - kryje się zawsze strach. Lęk zawsze się czemuś przeciwstawia, coś tłumi, budzi chęć samoobrony; a w tym stanie czyż można się puścić na nieznane morza? Nie da się znaleźć prawdy i szczęścia jeżeli nie podejmiemy takiej odkrywczej wędrówki, badając drogi i działania naszego "ja". Wszak nie można odpłynąć od brzegu stojąc na kotwicy. Utożsamianie się jest schronem. A wszelkie schronienie wymaga obrony; a to, co jest bronione niszczeje szybko. Identyfikowanie się z czymkolwiek sprowadza nieodmiennie swe własne zniszczenie; stąd powstają ustawiczne starcia i konflikty pomiędzy różnymi wiernościami.

Im bardziej staramy się utożsamić z czymś albo odwrotnie walczymy przeciw temu, tym większe powstają w nas przeszkody ku rozumieniu. Gdy jasno zdamy sobie sprawę z całego procesu utożsamiania się z różnymi, zarówno zewnętrznymi jak wewnętrznymi, czynnikami i zrozumiemy że jego zewnętrzne wyrazy są tylko projekcją naszej własnej wewnętrznej chęci i potrzeby, dopiero wówczas prawdziwe odkrywanie i radość stają się możliwe. Ale człowiek, który się z czymś na stałe utożsamił, nigdy nie pozna wolności. A tylko w wolności jawi się Prawda.

hjdbienek : :
lis 01 2010 TRZECH ŚWIĄTOBLIWYCH EGOISTÓW
Komentarze: 0

 

Przed paru dniami przyszło do mnie trzech świątobliwych egoistów. Pierwszy był Sanjasinem, (tj. człowiekiem, który się wyrzekł świata); drugi orientalistą, a zarazem wyznawcą wszechludzkiego braterstwa; trzeci pracował z całym przekonaniem nad urzeczywistnieniem wspaniałej utopii. Każdy z nich był całkowicie oddany swej pracy i patrzył z góry na działalność i postawę życiową innych ludzi, każdy też czerpał natchnienie i siły z własnych przekonań. Wszyscy trzej byli namiętnie przywiązani do swych poglądów, a w każdym na swój sposób zaznaczała się dziwna bezwzględność.

Mówili mi - zwłaszcza ów utopista, - iż gotowi są wyrzec się wszystkiego dla swych przekonań, nawet siebie i przyjaciół poświecić. Byli na pozór łagodni i skromni - najbardziej ten od braterstwa - a jednak była w nich jakaś twardość, nieczułość serca i owa szczególna nietolerancja, właściwa ludziom którzy się czują czymś lepszym od innych. Uważali się za wybranych, którzy są powołani do wskazywania drogi innym bowiem sami posiedli wiedzę i są pewni swej słuszności.

Sanjasin w toku poważnej rozmowy, stwierdził że przygotowuje się do następnego żywota. Obecny - mówił - może mu dać niewiele, albowiem potrafił już przeniknąć na wskroś wszystkie światowe ułudy i oswobodzić się od doczesnych spraw. Przyznawał iż ma pewne wady, oraz trudności w koncentracji, ale - dodał - w następnym wcieleniu musi dorosnąć do ideału, który już dziś widzi przed sobą. Całe jego zainteresowanie i energia skupiały się w przekonaniu iż ma się stać kimś wybitnym w następnym swym życiu. Rozmawialiśmy dość długo a on wciąż podkreślał z naciskiem doniosłość jutra, przyszłości. Przeszłość - mówił - istnieje tylko w związku z przyszłością, a teraźniejszość jest jeno przejściem w przyszłość; "dziś" może być ciekawe tylko przez wzgląd na jutro. Gdyby to jutro nie istniało, po cóż byśmy mieli podejmować jakiekolwiek wysiłki? Można by równie dobrze wegetować, lub jak cielę trwać w miłym spokoju.

Całe życie było dlań nieustannym przesuwaniem się przeszłości w przyszłość poprzez chwilową teraźniejszość; powinniśmy więc używać jej - mówił, - aby się stać w przyszłości człowiekiem wybitnym - silnym, rozumnym, współczującym. Zarówno teraźniejszość, jak przeszłość przemijają, ale w jutrze dojrzewa owoc. Podkreślał wciąż iż dziś jest jeno szczeblem i nie należy o nie zbytnio się troszczyć, ani mu nadawać wielkiego znaczenia, trzeba natomiast widzieć jasno ideał jutra przed sobą i wytrwale ku niemu dążyć, a osiągnie cię cel. Teraźniejszość niecierpliwiła go i męczyła niewymownie.

Wyznawca braterstwa był bardziej wykształcony, używał też bardziej poetycznego języka; umiał świetnie operować słowami, mówił łagodnie, miękko i przekonywająco. On również stworzył idealny obraz siebie w przyszłości. Musi stać się nie byle kim. Idea ta wypełniała jego serce, toteż już zawczasu starał się gromadzić swoich przyszłych uczniów. Śmierć - mówił - jest piękna, gdyż zbliża nas do tej boskiej wizji nas samych w przyszłości; a myśl o niej czyni nam życie w tym brzydkim i smutnym świecie znacznie łatwiejszym.

Pragnął gorąco przetwarzać i upiększać świat i pracował szczerze dla urzeczywistnienia braterstwa ludzi. Uważał iż ambicja wraz z nieodłącznym od niej okrucieństwem i amoralnością jest nieodzowna na tym świecie gdzie wszak należy niejednego dokonać; twierdził również, iż chcąc prowadzić różne organizacyjne prace, trzeba - niestety - mieć dość twardą rękę. Praca nasza jest ważna, - mówił - gdyż ma pomagać ludzkości, więc każdy kto się jej przeciwstawia musi być odsunięty - oczywiście łagodnie. Organizacja stworzona dla wykonywania tej pracy ma najwyższą wartość, toteż nie możemy dopuścić aby jej utrudniano. "Inni mają swoje drogi i metody - dodał, - ale w istocie nasza jest najważniejsza, a każdy kto nam w tej pracy przeszkadza, nie jest jednym z nas."

Utopista był dziwnym połączeniem idealisty i człowieka na wskroś praktycznego. Ewangelią jego nie było dawne, lecz nowe; w to nowe wierzył bez zastrzeżeń. Twierdził, iż wie co przyszłość niesie, albowiem ta nowa ewangelia dokładnie je, przepowiedziała. Planem jego było najpierw szerzyć zamęt, a potem organizować i przeprowadzać swoje. Teraźniejszość - mówił - jest zgniła, trzeba ją zburzyć doszczętnie i dopiero po zniszczeniu jej coś nowego zbudować. Trzeba poświęcić teraźniejszość dla jutra; człowiek przyszłości jest ważny, los człowieka dzisiejszego ma małe znaczenie. "Wiemy dobrze, jak stworzyć tego człowieka przyszłości" - mówił - "możemy z łatwością ukształtować jego umysł i urobić serce, ale aby dokonać czegoś dobrego, musimy wpierw zdobyć władzę; gotowi jesteśmy poświęcić siebie i innych, aby stworzyć nowy porządek na świecie; zniszczymy każdego, kto nam stanie na drodze, bowiem jakość środków nie ma żadnego znaczenia; cel uświęca wszystkie środki".

"Dla osiągnięcia ostatecznego celu tj. pokoju, można używać każdej formy gwałtu i przymusu; dla zapewnienia swobody jednostce w przyszłości, ucisk i tyrania są dziś nieuniknione. Gdy pochwycimy władzę w swe ręce," - stwierdzał - "będziemy używali wszelkiego rodzaju przymusu, byle za wszelką cenę zbudować nowy porządek na świecie; by zorganizować bezklasowe społeczeństwo, nie mające żadnych kapłanów. Nie odstąpimy nigdy od naszej podstawowej tezy, zjednoczyliśmy się z nią całkowicie, ale będziemy zmieniać strategię i taktykę w zależności od zmieniających się warunków. Planujemy, organizujemy i działamy w jednym celu: by zniszczyć człowieka dzisiejszego, a stworzyć człowieka jutra".

Sanjasin, wyznawca braterstwa i utopista, wszyscy trzej żyją dla jutra, dla przyszłości. Nie mają, w zwykłym tego słowa znaczeniu, wygórowanych ambicji, nie pragną zaszczytów, bogactwa, sławy czy uznania; ambicje ich są o wiele subtelniejsze. Utopista utożsamił się z pewną grupą i wierząc w jej siłę był pewien iż jest zdolna nadać nowy kierunek życiu całego świata; wyznawca braterstwa marzył o wzniesieniu się na wyżyny; a Sanjasin o osiągnięciu swego celu - doskonałości. Wszyscy trzej są pochłonięci swym własnym stawaniem się, rozwojem i ekspansją swego "ja". I nie dostrzegają że właśnie te pragnienia zaprzeczeniem pokoju, braterstwa, prawdziwego szczęścia.

Ambicja w jakiejkolwiek formie - żywiona w imieniu grupy, czy z pragnienia osobistego zbawienia lub duchowych osiągnięć - jest tłumieniem i odwlekaniem bezpośredniego czynu. Pragnienie wybiega zawsze w przyszłość; chęć stania się czymś jutro, kiedyś, w przyszłości, hamuje czyn w "dziś". A właśnie "dzisiaj" o wiele więcej znaczy aniżeli jutro; chwila obecna zawiera całość czasu; dogłębne zrozumienie tego wyzwala nas z więzów czasu. Stawanie się czymś dokonuje się zawsze w czasie, jest jego przedłużaniem, a więc i przedłużaniem męki. Stawać się jest czymś zgoła innym aniżeli być. Być można tylko w teraz, a wejść w stan bytu jest największą z przemian. Stawanie się czymś jest jeno formą ciągłości, przedłużaniem czasu; a przemiana dogłębna i całkowita, może dokonać się tylko w "teraz"; tylko w teraz można być.

hjdbienek : :
paź 31 2010 Powrót do duszy
Komentarze: 0
Żadna powieść czy kryminał nie są tak fascynujące, jak samo życie. Jeśli rozpatrujemy nasze życie jako mnogość inkarnacji, stoimy wówczas pełni zdumienia przed jedną wielką przygodą. Czegośmy nie przeżyli, doznali, nauczyli się i poznali? Jeśli jesteśmy tego świadomi dopiero po raz pierwszy, patrzymy na siebie całkiem innymi oczami.
Nauka o reinkarnacji uświadamia nam, że ani my sami, ani nasze otoczenie, ani nawet nasze dzieci nie są nie zapisaną kartką papieru. Dusza jest prawdziwym skarbcem, który wciąż i wciąż wypełniamy każdym ziemskim życiem. Odkrywamy sens własnych życiowych doświadczeń i zaczynamy rozumieć nasze cierpienia, problemy i kryzysy jako proces wzrastający. Bolesne informacje, jakie daje życie w swojej mądrości, nie są ani karą, ani niesprawiedliwością czy nieszczęściem. O wiele bardziej są one stopniami na drodze do nas samych - do naszego prawdziwego „ja", ponieważ nikt inny, jak tylko my sami możemy rozpoznać, jaka istota w nas drzemie. Dlatego właśnie udaliśmy się w naszą wielką odkrywczą podróż.
Jeśli w obecnym życiu zaczniemy od tego, że egzystencję potraktujemy całościowo, w którą jako fakt włączymy reinkarnację, uczynimy duży i ważny krok na drodze do nas samych. Obojętne, czy okazało się, że byliśmy kiedyś Cezarem czy Kleopatrą, czy też prostym pasterzem na jakiejś samotnej wyspie, to jednak ułożyliśmy w jakąś całość parę nowych części w naszej układance.
Jak przy innych sprawach w życiu, możemy dzięki naszej wiedzy o wcześniejszych inkarnacjach posiadać dwa wybory: możemy zaufać naszemu żądnemu sensacji intelektowi i w rozmowie na spotkaniu towarzyskim udawać ówczesną Kleopatrę lub użyć go mądrze jako prezent naszej własnej rosnącej świadomości, która się coraz bardziej otwiera na wyższe płaszczyzny życia.
hjdbienek : :
paź 30 2010 Wywiad z psychologiem - „Prawdziwym terapeutą...
Komentarze: 0

W związku z przedstawionymi wcześniej relacjami chciałbym jeszcze przekazać wywiad, jaki przeprowadziłem na temat reinkarnacji z psychologiem dr. Paulem Meienbergiem. Pan Meienberg w swojej praktycznej działalności traktuje reinkarnację jako jedną z form pełnej terapii. W tej wysoce interesującej rozmowie otworzyły mi się zupełnie nowe perspektywy i możliwości całościowej terapii i samoodnalezienia, których nie chciałbym przed nikim ukrywać.

Pytanie: Kiedy zostało podane do wiadomości uprawianie z kimś całościowej terapii, przy której została zastosowana reinkarnacja jako możliwość doświadczalna?
P. Meienberg: Zasadniczo terapię tę może stosować każdy człowiek. Nie ma jakichś specjalnych warunków, jak np. ten, że ktoś jest szczególnie spirytualnie zorientowany. Dobrze jest, gdy istnieją już inne doświadczenia terapeutyczne, bowiem zawsze ułatwia to leczenie, jeśli ktoś nad sobą popracował i poważnie się zastanowił nad sobą. Często zalecało się nawet, obok tej pracy, stosowanie jeszcze wspierającej terapii fizycznej, jak np. techniki oddychania.
U każdego człowieka, posiadającego uczucie silnego przywiązania się do jednego wzorca i przeżywającego w tym związku zastój, technika powrotu jest wskazana. Zawsze, gdy ma się uczucie, że za jakimś problemem ukryta jest jakaś długa historia, można dokonywać powrotu bez specjalnego stosowania techniki albo przygotowań. Ważne jest, aby pacjent był gotów zrezygnować ze swoich lęków i oporów, by rzeczywiście otworzył swoją duszę i mógł zanurzyć się w swoim wnętrzu.

Jak wyjaśnić komuś, kto mało wie o reinkarnacji albo wątpi w ponowne narodziny, co dzieje się podczas powrotu?
W całościowej terapii chodzi nie tylko o to, by punkt ciężkości położyć na wcześniejszych wcieleniach. Celem działania jest raczej doprowadzenie do własnego wewnętrznego spokoju i do odnowienia kontaktu ze swoją duszą albo swoją wyższą tożsamością. Jeżeli się z tą instancją ponownie zwiąże i dostąpi wewnętrznego spokoju, wypłyną z tego wnętrza obrazy, które powstają bez współdziałania lub interwencji rozumu czy zwykłej świadomości. W ten sposób można odkryć ograniczenia i amnezję w tym życiu, można uwolnić przeszłość człowieka od dawnego zamglenia, można przy tym przeżyć swoje dzieciństwo bezpośrednio we wszystkich szczegółach i w obszarach, do których przy pomocy normalnej psychoanalizy nie da się dotrzeć. To jest okres czasu od poniżej dwóch lat aż do narodzin, a nawet do okresu ciąży.
Dzisiaj wiemy z niezliczonych udokumentowanych i sprawdzonych przypadków z całego świata, że możemy poza czasem naszego porodu i ciąży przypominać sobie także nasze wcześniejsze życie. Takimi sprawami należy się zająć, jeśli nie chce się zamknąć w sobie zrozumienia z najróżniejszych zakresów badawczych na tym obszarze. Jeśli więc w trakcie powrotu wynurzają się w nas obrazy, których nie możemy przyporządkować naszemu obecnemu życiu, istnieje wtedy możliwość, iż przypominamy sobie jakąś sytuację z wcześniejszej przeszłości. Mogą się w nas pojawiać obrazy, w których dostrzegamy inną epokę, inne ubiory itd. Obrazy te, albo wydarzenia przeżywane w sobie jak jakiś film, posiadają własną moc, od której nie możemy się uwolnić. Czujemy, że mają one z nami coś wspólnego i rozpoznajemy je. Wiemy, że nie fantazjujemy, ponieważ emocjonalnie uczestniczymy w owym wewnętrznym przeżyciu, również fizycznie i umysłowo jesteśmy związani z tymi wydarzeniami. Ciało wielu ludzi reaguje tak intensywnie, że nie ma wątpliwości, iż te wewnętrzne procesy faktycznie dotyczą nas samych.
Jeżeli więc w trakcie terapii zdarza się, iż przypominamy sobie wcześniejsze życie, nasuwa się pytanie, jak mamy obchodzić się z tymi przeżyciami. Dla rezultatów terapii jest przy tym bez znaczenia, czy rzeczywiście wierzymy w to, że osoba, z którą identyfikujemy się w naszym wewnętrznym przeżyciu, to właśnie my, że o nas tu chodzi. Możemy sobie wyjaśnić ów fenomen tym, iż to właśnie my faktycznie przeżywaliśmy owo życie. Inna możliwość polega na tym, że nasza dusza przygotowała scenę, na której wszystkie zewnętrzne okoliczności i aktorzy są tak aranżowani, że jesteśmy obsadzeni w roli, w której możemy przeżyć w pełni swój „aktualny" materiał konfliktowy. Dusza inscenizuje dla nas dramat, w którym sami jesteśmy głównym wykonawcą. Przez to konflikty zostaną rozpoznane, a dynamika naszych uczuć i sposób myślenia mogą zostać wyartykułowane, zaś wewnętrzne problemy zostaną prześwietlone i staną się uchwytne tak, że będziemy mogli je rozwiązać i od nich się uwolnić. Jeśli komuś odpowiada to bardziej, może sobie owe wewnętrzne wydarzenia w tak zwanym powrocie również podobnie wyjaśnić. Istnieją dziś możliwości sprawdzenia relacji z tych przeżyć. W wielu wypadkach występują historyczne fakty, które można sprawdzić. Na podstawie starych akt, dokumentów, wyglądu zabudowań itd. da się udowodnić, co przeżywało się w czasie powrotu. Wypływają przy tym zapomniane od dawna źródła, na podstawie których można uzyskać potwierdzenie prawdziwości swoich wspomnień. Wielu ludzi po powrocie z poprzedniego wcielenia skutecznie ich poszukiwało. Zatwardziali sceptycy mogli zatem wciąż jeszcze utrzymywać, że być może wczuwało się ewentualnie w inne, cudze życie. Należałoby się jednak kiedyś zastanowić, czy nie jest się cokolwiek zbyt sofistycznym!
W terapii całościowej nie ma więc żadnego znaczenia, czy wierzymy w reinkarnację. Możemy się informować i kształtować nasz własny pogląd. W powrocie chodzi w pierwszym rzędzie o to, aby zagłębić się w pokładach swojej duszy, otworzyć się dla tej wewnętrznej instancji. Powoduje to uzdrowienie i uwolnienie od konfliktów poprzez samoterapię. Nasza własna dusza i duchowe źródła, z którymi ponownie jesteśmy związani, nie przykładają wagi do tego, czy jesteśmy ateistami, czy też nie. Ważne jest, byśmy z naszej duszy albo z poziomu naszego wyższego „ja", jak ten obszar możemy nazywać, mogli uzyskać niewyobrażalną pomoc. Możemy znaleźć dojście do nas samych i naszej wewnętrznej głębi, gdy otworzymy te drzwi. Czy chcemy to uczynić, czy też nie, zależy całkowicie od nas samych. Gdy przez prowadzenie własnej duszy zagłębiamy się w nasze wewnętrzne wydarzenia, będzie nam udzielona konkretna pomoc. Jak więc wyjaśnimy sobie swoje doświadczenia, jest sprawą wtórną.

Jaką rolę odgrywa terapeuta przy tej wewnętrzno-świadomościowej pracy i jakie motywacje powinien mieć pacjent w odniesieniu do tej terapii i do terapeuty?
Przy tej terapii stawia się zawsze pytanie o własną odpowiedzialność pacjenta. Zawsze najpierw wyjaśniam, jakie oczekiwania zostaną wobec mnie postawione. Musimy uznać, że terapeuta nie jest wszechwiedzący i nie ma gotowych, patentowanych rozwiązań. Dlatego też powinniśmy wyrastać ponad obciążanie kogoś winą. Jak długo obciążamy odpowiedzialnością za nasze konflikty rodziców, społeczeństwo itd., wymigujemy się od własnej odpowiedzialności. Powinniśmy raczej sami siebie zapytać, czego możemy doświadczyć i czego nauczyć się z naszych trudności w stosunkach z innymi ludźmi. Możemy dojść do własnych problemów także całkiem inaczej, gdy uznamy je za wezwanie, które doprowadziło nas do ściśle określonego punktu naszego    osobowościowego rozwoju.
Kto jest gotów przyjąć własną odpowiedzialność, rzeczywiście przejdzie przez swoje lęki, opory, ograniczenia. Tylko wtedy ta terapia może stać się samoterapią. W naszym wnętrzu wiemy wszystko. Często mówi się w związku z tym „wpatrywać się w siebie". Na tej wiedzy możemy w pełni polegać. Nasza dusza nie będzie od nas zbyt wiele wymagała ani nas krzywdziła, szukajmy więc z nią wewnętrznego dialogu. Jeżeli nasze problemy skierujemy w formie pytania do wnętrza, otrzymamy odpowiedź pochodzącą z naszej własnej wewnętrznej mądrości.
Terapeuta nie wie, co pacjent przeżył, jak przebiegało jego dzieciństwo itd., wie to tylko sam pacjent. Dlatego chodzi o to, aby przyłączyć się do wewnętrznego prądu wspomnień. Terapeuta wchodzi w kontakt z duszą, ponadto wspomaga on jako partner w rozmowie wyjaśnianie i przejmuje analityczną część myślenia podczas procesu wewnętrznego rozwoju zdarzeń.
Stan świadomości, w którym człowiek znajduje się w czasie powrotu do poprzedniego wcielenia, osiąga o wiele większą głębię niż tylko przeżywanie obrazów. Można byłoby porównać go z głębokim stanem medytacji. Stan ten nie znosi racjonalnego myślenia. W  momencie, kiedy się ono włącza, wychodzi się z owego stanu w mgnieniu oka. Jak tylko człowiek zacznie się zastanawiać, urywa się kontakt. Tutaj właśnie zadanie terapeuty polega na tym, aby ingerować wyjaśniająco, gdy ze strachu czy z oporu wraca się na intelektualną płaszczyznę myślową i przerwało się na chwilę duchowy kontakt.
Terapeuta wspomaga pacjenta w cichym wejściu w siebie i swobodnym rozwoju zdarzeń. Większość ludzi uważa, że musieliby nawet w ich własnej terapii czegoś dokonać. Tę presję na osiągnięcie czegoś możemy pokonać, ucząc się ufać naszej duszy i jej prowadzeniu i pozwalając swobodnie przepływać zdarzeniom.
Przy tej formie samoterapii, przez wewnętrzne prowadzenie, terapeuta nie potrzebuje żadnego konceptu. O wiele skuteczniej prowadzi, gdy również sam orientuje się w tym prowadzeniu. Prawdziwym terapeutą jest sama dusza.

Czy można wykluczyć, że przy przejściu do innego wcielenia nie ulegnie się złudzeniu?
Tutaj ponownie wracamy do znaczenia motywacji pacjenta. Gdy ktoś przychodzi z czystej ciekawości i spodziewa się po przejściu w inne wcielenia możliwości samoprzedstawienia, można z pewnością założyć, iż dusza spłata mu figla. Zdarza się to wtedy, gdy ktoś sobie wmówi, że musiał być kiedyś Kleopatrą.
Z doświadczenia mogę powiedzieć, iż podczas prawdziwego, szczerego powrotu do poprzedniego wcielenia nie odsłania się personaliów, gdyż te są całkowicie nieistotne dla rozwoju osobowości i przetworzenia konfliktu. Nie jest ważna wiedza, kim się było, lecz jakie miało się doświadczenia i jaki wpływ mają one na nasze obecne życie. Dlatego dusza nie odsłania nic, co z jej punktu widzenia jest całkowicie niepotrzebne. Na poziomie duszy jest obojętne, jaką rangę mieliśmy czy też jak się nazywaliśmy. Jeśli mielibyśmy być w poprzednim życiu jakąś znaczącą osobistością, to w tym życiu bylibyśmy nawet uchronieni przed byciem wyniosłym, jeżeli nie doświadczymy tożsamości z tą osobą.
Kiedy samemu chce się przeprowadzić terapię, pozostaje się naturalnie w rzeczywistym wewnętrznym przeżywaniu, co ma bezpośreni związek z aktualnymi konfliktami. Emocjonalna i fizyczna reakcja na ten proces pokazuje bardzo wyraźnie, czy chodzi tu o przeżycia, które rzeczywiście mają związek z naszym „ja". Jeśli wykazuje się szczere zainteresowanie terapią, jest się wówczas prowadzonym przez duszę najkrótszą drogą w kierunku doświadczeń, które są absolutnie zgodne, czuje się wtedy całkowicie jednoznacznie: „To jest to!" Gdy się doświadczy, jak człowiek uwalnia się od niesamowitego brzemienia, które niósł całe życie, nie ma żadnej wątpliwości co do prawdziwości tego przeżycia.
Warunkiem nawiązania kontaktu z duszą jest szczere pragnienie pracowania nad sobą i konfrontowania się z własnym wnętrzem. Kiedy zaistnieje ten związek, wówczas wykluczone jest jakiekolwiek złudzenie. Uzdrawiające działania, jakie przynosi przetworzenie urazów, obojętne, czy tkwią one korzeniami w dzieciństwie, narodzinach, ciąży czy wcześniejszym życiu, są najlepszym dowodem na prawdziwość doświadczeń, których dokonało się podczas przejścia do innego wcielenia.

hjdbienek : :
paź 29 2010 Resumée. Reinkarnacja - możliwość całościowego...
Komentarze: 0


Dla wielu, którzy jeszcze nie poczynili osobistych doświadczeń z reinkarnacją, opisane tutaj przypadki mogą brzmieć bardzo fantastycznie. Ci jednak, którzy sami przeżyli powroty, potwierdzają, że tych wydarzeń nie da się odmalować nawet w najśmielszej wyobraźni.
Dlatego też nie będzie miało miejsca wewnętrzne przeżycie, jeżeli do świadomości włączy się codzienne myślenie i spróbuje wywoływać obrazy i spostrzeżenia lub nimi manipulować. Obrazy w „prawdziwym" powrocie objawiają się w rozszerzonym stanie świadomości, w którym wprawdzie intelekt całkowicie uczestniczy i może się każdej chwili włączyć, lecz treść tego duchowego zdarzenia jednak przekracza jego ramy, tak że podczas powrotu do dawnego życia odgrywa ono tylko pamięciową rolę.
Domyślamy się bardzo precyzyjnie, jakie granice zostały przez naturę wyznaczone intelektowi. W ramach spirytualnego wymiaru naszej duszy posiada ona specjalną funkcję, którą można porównać z rolą pojednawcy. Próbując jednak z tą ograniczoną kompetencją intelektu wniknąć do obszarów, które są w taki sposób nieosiągalne, musi się nieuchronnie przy własnej danej przez naturę granicy doznać niepowodzenia.
Dlatego jasne jest, że gdy chcemy sobie otworzyć obszary naszej duszy, potrzebujemy harmonijnej kooperacji posiadanych duchowych zdolności. Ostatecznie wolimy - gdyby zdarzenie przenieść na płaszczyznę fizyczną - chodzić na nogach niż na rękach. Nogi posiadają nadaną im przez naturę zdolność do chodzenia, a gdybyśmy chcieli użyć do tego rąk, skazalibyśmy się na niepowodzenie, gdyż ich funkcja jest inna. Może powinniśmy te fakty, na płaszczyźnie fizycznej tak łatwo zrozumiałe, rozważyć w powiązaniu z obszarem duchowym. Tak jak nasze ciało składa się z wielu różnych części, z których wszystkie pełnią określone funkcje, tak nasz intelekt jest tylko częścią całego „organizmu", często określanego pojęciem naszego „ducha" bądź naszej „świadomości".
Ani terapeuta, ani pacjent nie wiedzą przed powrotem, jakie wewnętrzne wydarzenia będą miały miejsce. Jedynie - i tylko - dusza jako wewnętrzny przewodnik wie, które treści są ważne dla natychmiastowego rozwoju człowieka i muszą być wprowadzone do jego świadomości. Stąd zarówno terapeuta, jak i pacjent są jednakowo zdumieni owym cudownym przewodnictwem, kierującym w czasie powrotu wewnętrznymi wydarzeniami. W terapii reinkarnacyjnej, konstruowanej na owym wewnętrznym przewodnictwie duszy, zaistnieją oczywiste związki, których treści są pełne sensu jak części dziecięcej układanki.
W rozmowach przedstawionych w poprzednich postach pytałem swoich rozmówców, jakie dodatkowe doświadczenia, obok wyników terapeutycznych, przyniosło im leczenie reinkarnacyjne. Byli zgodni w poglądach, że przez swoje doświadczenia osiągnęli całkowicie nowy obraz świata. Dla nich duchowy wymiar duszy stał się realnością, której nasza czysto intelektualna zdolność pojmowania jest pozbawiona, przy czym żadna z indagowanych osób nie była bezkrytyczna bądź pozbawiona realizmu w tym sensie, jak tę duchowość, w naszym konwencjonalnym sposobie myślenia, często źle rozumiemy lub błędnie interpretujemy. Niektórzy mówili o objawieniu albo o duchowych doświadczeniach, które wówczas poczynili. Chciałbym przy tym w szczególności wskazać na to, iż w opisanych tutaj doświadczeniach chodzi o przeżycia osobiste. Ponieważ chciałbym zamknąć się w tym obszarze, stąd mogę powiedzieć, iż ludzie, którzy ów proces przeżyli, są wolni od podejrzeń, że popadli w religijną egzaltację.
Ich duchowa wiedza wypłynęła raczej od wewnątrz. Tak jak wiemy o miłości, kiedy ją u nas dostrzegamy, powstaje w tym przypadku wewnętrzna wiedza o rzeczywistości duszy, jej duchowym wymiarze i o możliwości każdoczesnego wejścia z nią w kontakt. To, co dotąd było abstrakcyjnym pojęciem, będzie w momencie tego doświadczenia żyjące i faktycznie uchwytne.
Ludzie, dla których przeżycie inkarnacyjne stało się udziałem w ich głębszym wnętrzu, osiągnęli prawdziwe zrozumienie, które z kolei mogą harmonijnie włączyć do swojego życia. Dlatego też nie potrzebują zewnętrznych ideałów dla przedstawienia wiary. Wiedzą, tak jak ty, drogi czytelniku, wiesz, że czytasz powyższe zdania. Może wątpisz w ów fakt?

hjdbienek : :
paź 24 2010 Przypadek 5. Mężczyzna w poszukiwaniu wolności...
Komentarze: 0


Wcielenie we Włoszech w okresie renesansu (około 1430-1600) i w Wielkiej Brytanii w XVIII wieku. Relacjonuje Johannes A., lat 44, psychoterapeuta.

Sytuacja przed powrotem do poprzednich wcieleń

W rozmowie Johannes relacjonował mi, że był bardzo sceptyczny w stosunku do reinkarnacji, jak również do wszelkich duchowych i religijnych dogmatów. Doświadczenie, jakiego doznał w swoim powrocie, wywołało jednak w nim głęboką wiarę w istnienie duszy i „najwyższe kierownictwo". Johannes w toku życia poznał swą strukturę psychiczną, która mu od dzieciństwa stwarzała wielkie problemy i która na przekór wszelkiej wiedzy i samowiedzy wydawała się nie do rozwiązania. Dochodził wciąż do jakiejś granicy, lecz nie mógł jej po prostu przekroczyć. Johannes streszczał swoją problematykę pod pojęciem lęków egzystencjalnych, lęku przed samotnością i lęku przed niemożnością życia oraz rozwijania się w sposób zgodny z własną naturą.
Od dzieciństwa Johannes ciągle jest konfrontowany z sytuacjami powodującymi wyzwalanie się kompleksu jego lęków. Wydarzeniem, które wywołało szczególny uraz, było samobójstwo jego ojca. Johannes poczuł się wówczas pozostawiony sam sobie, bez jakiejkolwiek pomocy.
Jako dorosły z przyczyn zawodowych przeniósł się za granicę. Również tam, z dala od ojczyzny i rodziny, doświadczał uczucia izolacji. Znajdował się poza kontaktami społecznymi, czuł się osamotniony i opuszczony. Zawód docenta jednego z uniwersytetów stwarzał mu wprawdzie poczucie finansowego bezpieczeństwa, ale to nie satysfakcjonowało go całkowicie. Miał uczucie, jak gdyby życie przepływało obok niego. Jego całe życiowe położenie wydawało się przeszkodą na drodze do samourzeczywistnienia się. Aby osiągnąć materialne zabezpieczenie, Johannes wyrzekł się życiowej i zadowalającej samorealizacji.
Z drugiej jednak strony wykazywał on coraz mocniejsze tendencje do wyłamania się, stawał się coraz impulsywniejszy. W tej zacieśniającej się sytuacji wszakże natychmiast rodziło się w nim ponownie uczucie lęku, a z upływem czasu jego wewnętrzne napięcie stawało się prawie nie do zniesienia. Pod wpływem uczucia brakującej swobody i braku możliwości rozwoju cierpiał również fizycznie, a jego psychosomatyczne dolegliwości odzwierciedlały znów jego wewnętrzne stany. Ciało Johannesa, wciąż napinające się i twardniejące, było fizycznym wyrazem wewnętrznego zasklepienia. Gdy zaczął mu zagrażać stan chroniczny, rozpoczął on intensywnie zajmować się badaniem ewentualnych głębszych przyczyn swoich problemów. Tak natknął się na reinkarnację, czym otworzył sobie drogę wyjścia z cierpień.
Chciałbym poniżej opisać trzy wcielenia ponownie przeżyte przez Johannesa. Są one typowym przykładem karmicznego związku, który można obserwować w ciągu kilku wcieleń, aż do obecnego życia.

Pierwszy powrót

„Żyję jako członek arystokracji we Włoszech w okresie renesansu. Na jednym balu zakochałem się w pewnej kobiecie. Była ona jednak już zaręczona, a ja też byłem żonaty. Według panujących wówczas obyczajów, ta miłość całkowicie nie miała widoków. Gdy owa pani odwzajemniła moją miłość, weszliśmy w tajemny związek. Aby nie był on ujawniony, spotykaliśmy się w miejscach, gdzie normalnie żaden szlachcic nie bywał. Sytuacja ta jest wysoce skomplikowana. Ja przeżywałem nie tylko zewnętrzne, ale również wewnętrzne napięcia, które rzucały silny cień na naszą miłość. Cierpieliśmy duchowe męki, ponieważ nie mogliśmy ujawnić naszego stosunku i znajdowaliśmy się w ciągłym strachu, że zostanie on odkryty. Oznaczałoby to dla nas obojga katastrofę, bowiem zostalibyśmy usunięci z naszych towarzyskich kręgów i musielibyśmy bez środków i bez społecznych kontaktów zarabiać na życie.
Moja ukochana tak bardzo cierpiała z powodu naszego ciężkiego położenia, że wpadła w chorobę, i zmarła nie mając trzydziestu lat. W głębokiej rozpaczy całkowicie wycofałem się z życia. Zamknąłem się w swojej bibliotece i lata płynęły obok mnie bez żadnych wydarzeń. Zrezygnowałem w obliczu towarzyskich zakazów, które wydają mi się przepotężne".

Drugi powrót

„Również w tej inkarnacji żyję jako szlachcic we Włoszech i ponownie wplątuję się w nieco analogiczną sytuację jak w opisanym poprzednio życiu. Znów przyjmuję nie załatwiony problem, aby tym razem doświadczyć go całkiem inaczej.
Znowu zakochałem się w pewnej kobiecie i nawiązałem z nią stosunki, aczkolwiek oboje nie byliśmy osobami stanu wolnego. Tym razem złamałem jednak towarzyskie zakazy i otwarcie przyznaję się do miłości. Oznacza to dla nas odepchnięcie od naszych kręgów. Żyjemy w całkowitym zubożeniu i prowadzimy zaciekłą walkę o nasz codzienny chleb. Przeżywam wprawdzie wewnętrzne szczęście i zadowolenie, lecz zostałem ukarany rezygnacją z pozycji materialnej. Również w tej sytuacji żyję izolowany. Kontakty z moją naturalną sferą są dla mnie niedostępne. We wsi, w której osiedliłem się wraz z moją żoną i naszymi dziećmi, jesteśmy wprawdzie respektowani, ale nie należymy do niej.
Decyzja przeciwstawienia się przeze mnie panującym zwyczajom prowadzi w tym życiu do ostatecznej biedy i społecznego wyobcowania. Wewnętrzne zadowolenie musi być opłacone zewnętrznym wyrzeczeniem".

Trzeci powrót

„Również w tym życiu, gdy bytuję w Wielkiej Brytanii w wielkopańskiej rezydencji, chodzi o tęsknotę do wolnego, swobodnego samourzeczywistnienia, które zewnętrzne wpływy uczyniły niemożliwym.
W tym wcieleniu wiodłem początkowo całkowicie wolny byt. Jestem pełnym temperamentu, wesołym, młodym człowiekiem, któremu życie płynie wśród ciągłych atrakcji. Każdego dnia całe godziny spędzam na koniu, pędząc w dzikim galopie przez dalekie pola. Jazda konna dostarcza mi pełnych szczęścia uczuć wolności i żywotności. Pewnego razu w pełnym galopie spadłem z konia, a następstwem upadku był paraliż. Resztę mojego życia musiałem spędzić przykuty do łóżka. Miałem akurat 25 lat i oznaczało to niewypowiedziane cierpienia, zwłaszcza dla mnie, człowieka tak pełnego temperamentu i radości życia. Niezdolny do poruszania się, musiałem pędzić egzystencję, która nie mogła mi już niczego zaofiarować. Znów tkwiłem w pełnej izolacji i byłem odcięty od życia towarzyskiego. Zostałem wyrwany z samego środka dotychczasowego bytu i zmuszony do zrezygnowania z dnia na dzień ze wszystkiego, co sprawiało mi radość i zaspokojenie. Przy pełnej świadomości musiałem przeżyć to, że jestem opuszczony i nigdy nie będę już uczestniczył w życiu jak dotychczas".

Analiza

We wszystkich trzech wcieleniach, które przedstawił mi Johannes, chodzi o rezygnację ze swobodnej i zgodnej z własną istotą samorealizacji. Najdobitniej ukazuje to zarówno pod względem fizycznym, jak i uczuciowym niemożność poruszania się sparaliżowanego, młodego, wesołego szlachcica w Wielkiej Brytanii. Również w obecnym życiu znajduje się w sytuacji, gdy jest izolowany i nie może się swobodnie poruszać. Jego ciało daje wyraz tym ograniczeniom w napięciach i sztywnieniu, a także w ograniczaniu zdolności ruchu.
W tych trzech wcieleniach wewnętrzne napięcie parło do swobody. Johannes buntował się we wcieleniach przeciwko zakazom i dogmatom, które ograniczały jego wolność. Był on również konfrontowany z rezygnacją z dóbr materialnych, co wywoływało chroniczny lęk egzystencjalny. Z tej przyczyny osiągnął on zawód, który zapewniał mu wprawdzie bezpieczeństwo finansowe, ale osadzał go w położeniu sztywnym i ograniczającym poruszanie. Jego opory przeciwko zewnętrznym i wewnętrznym redukcjom prowadziły do impulsywnego wyłamywania się z zacieśniających się sytuacji. Jednocześnie owe próby wyłamania się połączone są mimo wszystko ze strachem. Johannesa cechował model „albo, albo". Albo łamał ograniczenia, aby być wolnym, za co wszakże płacił strachem, albo rezygnował i uginał się przed zacieśniającą się strukturą, przy czym płacił za to rezygnacją ze swojego swobodnego rozwoju. Jego poszukiwanie wolności i samorealizacji prowadzi do wewnętrznych napięć, które muszą być koniecznie rozwiązane. Także na płaszczyźnie fizycznej dostrzegał Johannes coraz więcej nacisku na żywotność i ruch.

Rezultaty terapii

W toku dalszego rozwoju Johannes zmienił zawód. Został psychoterapeutą i rozpoczął w tej dziedzinie ożywioną działalność. W efekcie zrealizowanych powrotów zniknęły jego napięcia na płaszczyźnie fizycznej i psychicznej. Także jego lęki nie opanowywały go już tak silnie. Mógł poznać własną karmiczną strukturę i dzięki temu stopniowo traciła ona swoją moc nad nim.
Johannes opisuje dzisiaj swój stan jako drogę, na której każdego dnia odzyskuje żywotność i uczy się bezustannie urzeczywistniać się tak, jak odpowiada to jego prawdziwej naturze. Dlatego znów ma zaufanie do siebie i dążenia własnej duszy, co w całkowicie niedogmatyczny sposób prowadzi do kierowanego przez niego samego głębokiego procesu rozwojowego.

hjdbienek : :
paź 23 2010 Przypadek 4. Porodowy uraz z poprzedniego...
Komentarze: 0


Relacjonuje Katarzyna M., 30 lat, tłumaczka, zamężna.

Sytuacja przed powrotem do poprzedniego wcielenia


Katarzyna opowiada, że już jako młoda dziewczynka dostrzegała silne uczucie winy wobec własnej matki, które było jednak całkowicie nieusprawiedliwione. Miała nieokreślone uczucie, jak gdyby jej matka poniosła wielką ofiarę, wydając ją na świat jako swoją córkę. Stąd też wydawało się jej, że przypomina matce wiele cierpienia swoim pełnym temperamentu usposobieniem i żywotnością. Podkopywało to wciąż jej radość życia. Już jako nastolatka Katarzyna popadała w depresję, zatajała jednak wewnętrzne rozterki i wstydziła się ich. Czuła się bardzo winna za to, kim była. Jako dorosła, jest pełna udręki z powodu wątpliwości co do tego, jaką jest czy też może być kobietą i matką. Jest opanowana przez nie wyjaśniony strach, czy będzie w stanie urodzić dziecko, mimo że była całkowicie zdrowa. Bardzo bała się ciąży i dlatego szukała partnera, który nie przywiązywałby wagi do dzieci. Jednocześnie była z tego powodu bardzo nieszczęśliwa i odczuwała coraz głębsze wewnętrzne konflikty. Przez okres około dziesięciu lat Katarzynę dręczyły senne zmory, które zawsze miały ten sam temat: jest w ciąży i dziecko w jej ciele jest wciąż zagrożone na najróżnorodniejsze sposoby lub nie może wydać go na świat. Niezdolność do urodzenia odczuwała tak, jak gdyby miała to dziecko pozbawić życia, dlatego również w snach czuła się głęboko winna.

Powrót


„To przeżycie nie jest łatwe do opisania, gdyż odbiega ono od naszych normalnych wyobrażeń. Chciałabym jednak spróbować ująć je w odpowiednie słowa, gdyż jestem nim najgłębiej poruszona. Każdy człowiek przeżył swoje narodziny i wspomnienie tego faktu w nim pozostaje. Przez świadome, ponowne przeżycie faktu urodzin stało się dla mnie jasne, co to oznacza, gdy człowiek przychodzi na świat.
Widzę się zamknięta w miękkich, czerwonych ścianach. Przede mną ciągnie się ciemny kanał, który wydaje się pulsować. Czuję się w jakimś ruchu, który niesie mnie tak, jak gdybym nic nie ważyła. Słyszę lekki szum i czuję, jak się przekręcam. Wszystko wydaje się być w ruchu. Jestem niespokojna i podniecona. Ten ruch wydaje się mnie dotyczyć, ale mam uczucie, jak gdybym nie mogła nic robić. Nagle zostaję wciśnięta w ten kanał i wokół mnie staje się bardzo ciasno.
Następnie dostrzegam to wydarzenie z dwóch różnych perspektyw. Czuję się unoszona. Pode mną widzę kobietę (moją matkę), która właśnie wydała na świat dziecko. Niekiedy ona krzyczy, co jest mi całkiem obce. Drugą perspektywą jest wyobrażenie doznanego przejścia w ciele matki. Dostrzegam ruch fal, które mnie cisną i pchają. Kanał rodny rozszerza się i znów napina, przy czym całe moje ciało jest zgniecione. Odczuwam w związku z tym wielką odrazę, bronię się przed tym, co się dzieje, a moje ciało znajduje się w straszliwej walce.
Jednocześnie czuję się tak (jako ciało, które akurat zostało wypchnięte z kanału rodnego), jakbym szybowała. Ta moja część jest wobec tego zdarzenia absolutnie obojętna, prawie tak, jakbym była podzielona na dwie części i obserwowała ów fizyczny proces z góry.
Po chwili fizyczna walka uspokoiła się cokolwiek. Czuję więcej spokoju. Ruch wypychający ulega złagodzeniu. Kanał rodny pulsuje lekko, ściska się i otwiera znowu. W momencie otwarcia dostrzegam światło.
Na płaszczyźnie duchowej jednocześnie rozgrywa się wstrząsający dramat. Czuję, że nie chciałabym w to ciało z powrotem wrócić. Dla mojej duszy to udręka wchodzić znów do tamtego ciała. Przeżywam, jak ciężko przychodzi mi się ucieleśnić. Nagle widzę dwie istoty otoczone światłem. Owe świetlne kształty są moimi pomocnikami albo, jak mówimy, moimi aniołami stróżami. Mówią do mnie, w obecności moich duchowych pomocników czuję się spokojniej, czuję, że do nich należę i nie chcę się od nich odłączać. Gdy jednak udaję się w dół ciała, wydaje mi się, że ich zgubiłam. W sposób pełen miłości uświadamiam sobie, iż tak nie jest. Rozumiem, że one są wciąż ze mną związane, także wtedy, kiedy ja ostatecznie będę w tym ciele zanurzona. One mnie przekonały, iż to był mój wybór przybrania sobie ciała, co teraz jest realizowane. Moja wewnętrzna walka ustała całkowicie. Zaczynam rozumieć i czuję się coraz bardziej pogodzona z ucieleśnieniem.
Podczas owych duchowych wydarzeń opuszczałam się coraz bardziej w kierunku ciała, aż nagle znalazłam się w nim całkowicie. W tym momencie dostrzegłam ramiona ściśle przylegające do mojego ciała. Ściany wokół mnie są bardziej miękkie i moje ciało nie boli już tak silnie jak przedtem. Nagle stało się bardzo jasno i dostrzegam, że dotykają mnie czyjeś ręce. Chwyciły mnie za ramiona i głowę. Potem poszło już bardzo szybko. Wszystko jest znów w ruchu i nagle znalazłam się na zewnątrz ciała mojej matki. Wokół mego ciała i szyi owinięta jest pępowina. Czuję się jak zasznurowana. Zostałam położona na białym podkładzie. Potem widzę, jak te ręce szybko zdejmują z mej szyi pępowinę, uciskają piersi, przy czym otwierają się me usta. Zaczynam rzęzić. Wtedy powoli wpływa powietrze do mego wnętrza, co powoduje silny ból. Moje spostrzeżenia są teraz bardzo płynne i ograniczone.
Widzę ciało matki leżące przede mną. Czuję się spokojna, ale również podniecona. Wszystko jest dla mnie nowe i obce. Ktoś, kogo nie widzę, trzyma mnie w ramionach. Moje spojrzenie skierowane jest na matkę. Ona płacze, a jej ręce chcą mnie objąć. Po chwili cofa je z powrotem i więcej się nie rusza. Jedna kobieta podchodzi do jej łóżka i przykrywają białym nakryciem. Zrozumiałam, że ona nie żyje. Druga pani wchodzi do tego pomieszczenia i zabiera mnie stamtąd. Patrzę w jej twarz i widzę, że nosi ona szpiczasty czepek z długim welonem. Może powinnam na koniec wyjaśnić, że w tym wcieleniu urodziłam się jako chłopiec".
Katarzyna opowiada, iż po owym przeżyciu bolało ją całe ciało. Czuła się rzeczywiście tak wyczerpana, jak gdyby ciężki poród, w czasie którego omal sama nie umarła, przeżywała jeszcze raz również fizycznie. Jednocześnie odczuwała głębokie wyzwolenie, jak gdyby ona była właśnie nowo narodzona.
Na podstawie tego doświadczenia staje się jasne, dlaczego Katarzyna nosi w sobie tak głębokie poczucie winy. W przedstawionym wyżej wcieleniu czuła się nieświadomie odpowiedzialna za śmierć własnej matki. Jak w opisie tego powrotu pokazano, nowo narodzone dziecko przeżywa dokładnie to, co się dzieje. Z płaszczyzny duszy zrozumiała, że matka zmarła po ciężkim porodzie.
Dusza Katarzyny w czasie tamtych narodzin z trudem zdecydowała się na ucieleśnienie w postaci człowieka. Wynikało to z twardej fizycznej i duchowej walki, prowadzącej do urojonego doświadczenia porodowego. Katarzyna opisała, jak sama omal nie umarła - pępowina udusiła ją prawie i była zapewne tak osłabiona, że musiała być reanimowana. Zauważyła, że uciskano jej pierś, co jest dowodem na to, iż konieczne było pobudzenie działalności serca.
Doświadczenie znoszenia w czasie porodu wielkiego bólu, a nawet zagrożenia śmiercią, utrwaliło w Katarzynie pewien wzorzec, który tak często pojawiał się w jej snach. Ona czuje paniczny strach przed urodzeniem dziecka. W sumie zachowała w pamięci, że urodzenie dziecka stanowi zarówno dla matki, jak i dziecka sytuację zagrażającą ich życiu. Wyjaśnia to, dlaczego z jednej strony czuła się winna wobec swojej matki, z drugiej zaś sama uważała się za niezdolną do tego, by zostać matką. Jej sny wskazywały bardzo wyraźnie, iż boi się porodu, przez co ma znów poczucie winy wobec dziecka. Obawiała się, że dziecko musiałoby doświadczać tych samych cierpień, które ona przeżywała. Ponieważ w opisanym wyżej wcieleniu matka i dziecko zagrożeni byli śmiercią, można na tej podstawie wyjaśnić związek między lękami a poczuciem winy w obecnym życiu Katarzyny. Aż do powrotu do poprzednich wcieleń nie miała ona żadnej możliwości świadomego przetworzenia własnego porodowego urojenia, dlatego też wypływało ono na powierzchnię we wciąż powtarzających się snach.

Rezultaty terapii


Po powrocie, jak również przetworzeniu jedynego związanego z nim karmicznego tematu, Katarzyna mogła świadomie przetransformować swój uraz. Uświadomiła sobie przyczyny jej niejasnych dotąd lęków i poczucia winy, po czym pojawiło się nieopisane uczucie uwolnienia. Odczuła je tak, jakby strach przed macierzyństwem i poczucie winy literalnie rozpłynęły się w powietrzu. Dziś jest pełna radości życia i energii. Cieszy się nadchodzącą ciążą i na moment, gdy będzie mogła swemu dziecku podarować życie.

hjdbienek : :