Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
Przyszedł nas odwiedzić w otoczeniu swych uczniów. Byli to ludzie różni, zamożny i ubogi, wysoki urzędnik państwowy i wdowa, fanatyk i młody człowiek o przyjemnym uśmiechu. Kompania to była miła i radosna. Na białym domu igrały cienie. Wśród gęstego listowia skrzeczały papugi; przejechała z hukiem ciężarówka. Młody człowiek z całą żarliwością dowodził jak wielką doniosłość w naszym rozwoju ma Guru, nauczyciel; inni zgadzali się z nim w pełni i uśmiechali z zadowoleniem gdy przedstawiał swój punkt widzenia jasno i obiektywnie. Niebo było o głębokim błękicie, a biało-gardły orzeł krążył nisko, prawie nie poruszając skrzydłami. Był prześliczny dzień.
O jakże niszczymy się wzajemnie, uczeń nauczyciela a Guru ucznia! Wciąż przystosowujemy się do innych, poddając się im, a potem zrywamy więzy, by znów za chwilę wejść w określone ramy! Z wilgotnej ziemi ptak z mozołem wyciągał długą glistę.
Nie jedno w nas istnieje oblicze, nie jedna "osoba", jest ich wiele. Jedna nie przychodzi do głosu zanim tych wiele nie ścichnie. Owa krzykliwa ciżba walczy ze sobą dzień i noc, i ta wojna, to ścieranie się stanowi ból naszego życia. Ledwie uda się nam uciszyć jeden głos, a już powstaje drugi i dziesiąty, i ten pozornie nie kończący się proces to nasze życie. Staramy się narzucić jeden głos, jedną "osobę" reszcie, ale wkrótce i ta jedna się na wielość rozszczepia. Głos wielu staje się głosem jednej i owa jedna poczyna rządzić i nabierać znaczenia, ale jest to wciąż ta sama gadanina. Jesteśmy mnogością głosów, a usiłujemy pochwycić cichy i jedyny głos. Ten jeden zamienia liczne dopiero gdy te zamilkną, aby go usłyszeć. Ale wielość ich nigdy nie odnajdzie tego jednego.
Idzie nie o to jak usłyszeć ten jeden głos, idzie o zrozumienie splotu licznych głosów, z których się składa nasza istota. Jedno oblicze spośród wielu nie może pojąć pozostałych; jedna postać nie jest w stanie zrozumieć mnogości postaci które wchodzą w skład naszego "ja". Nawet gdy jedna stara się opanować inne, urobić je i nimi rządzić, usiłowania jej zawsze zacieśniają i zamykają nas w sobie. Część nie może zrozumieć całości, toteż nigdy nie rozumiemy siebie. Nie ogarniając wzrokiem całości nie jesteśmy jej świadomi, gdyż cząstka wciąż pochłania całą naszą uwagę. Część się dzieli, rozszczepia i staje się wielością. Aby zdać sobie sprawę z całokształtu siebie, ze starć i konfliktów zachodzących pomiędzy tymi licznymi w nas "osobami", trzeba zrozumieć samą istotę pożądania.
Pożądanie jest motorem wszelkiego działania; chociaż chęci i dążenia są różnorodne, a nieraz sprzeczne i ścierające się ze sobą, przecie wszystkie nieodmiennie wypływają z pożądań. Nie należy ich tłumić, ani też starać się uszlachetniać, trzeba je zrozumieć; ale niejako bez obserwatora, bez tego, który rozumie, jakby poza nim. Bo jeśli obserwator który usiłuje rozumieć jest obecny, będzie on wciąż jeszcze wytworem pragnienia. Ale rozumieć bez doznającego - czyli bez podmiotu - to uwolnić się zarówno od tego jednego swego oblicza jak i od wielu.
Wszelkie działanie oparte na dostosowywaniu się i przeciwstawianiu, analizowaniu i zgadzaniu się, tylko zasila obserwatora, tego, który doświadcza; a ten nigdy nie zrozumie całości. Jest on sam tym wszystkim co nagromadził, a rozumienie nie rodzi się w cieniu przeszłości. Opieranie się na przeszłości, wyciąganie z niej wniosków może nam wskazać drogę działania; ale przygotowywanie sobie środków dla osiągnięcia czegoś, nie jest rozumieniem. Rozumienie nie należy do dziedziny intelektu; a gdy staramy się opanować i uciszyć myśl, aby uchwyciła to, co jest poza intelektem, doznanie nasze jest jeno projekcją przeszłości.
A w czujnym, jasnym uświadamianiu sobie całokształtu tego procesu, powstaje samorzutnie cisza, która nie pochodzi od doznającego. I tylko w tej ciszy może zaistnieć rozumienie.
Na obszernym dziedzińcu, wśród drzew, stał kościół. Wchodzili tam ludzie biali i ciemnoskórzy. Wewnątrz było więcej świateł aniżeli w europejskich kościołach, ale urządzenie było zupełnie takie same. Właśnie odbywał się piękny obrzęd. Po skończonym nabożeństwie zaledwie paru ludzi kolorowych zwróciło się do białych, i odwrotnie; i każdy poszedł w swoją stronę.
A na innym kontynencie, na drugim końcu świata, była świątynia, gdzie śpiewano sanskryckie strofy i odprawiano Pudżę - obrzęd Hinduizmu. Tutaj wierni wypełniający chram należeli do innego typu kultury. Ton i rytm słów sanskryckich jest przejmujący i mocny, posiada dziwną powagę i głębię.
Można się nawrócić z jednego wyznania na drugie, przejść od jednych dogmatów i wierzeń do innych, ale nie można się nawrócić ku rozumieniu Rzeczywistego i Prawdy. Można zmienić zdanie i wierzenie, ale Prawda - Bóg - nie jest sprawą przekonań; jest to doznanie nie oparte na żadnym dogmacie ani wierzeniu, ani też na żadnym uprzednio doświadczonym przeżyciu. Jeśli przeżywamy coś, co się rodzi z naszego wierzenia przeżycie to będzie reakcją przez nie uwarunkowaną. Jeśli przychodzi jakieś nagłe, zupełnie nieoczekiwane i bezpośrednie doznanie, a my potem na nim opieramy następne, nowe, wówczas będą one tylko ciągłością pamięci, reagującej na kontakt z chwilą obecną. Pamięć jest zawsze rzeczą martwą, ożywającą tylko przy kontakcie z wiecznie żywą teraźniejszością.
Nawrócenie jest zamianą jednego dogmatu lub wierzenia na inne, przejściem od jednego rodzaju obrzędów do innych - które nam w danej chwili dają więcej zadowolenia, - ale to nie otwiera nam bynajmniej drogi do Prawdy. Odwrotnie: szukanie tego, co nam da większe zadowolenie przeszkadza ujrzeć Rzeczywiste i Prawdę. A przecież właśnie do takich nawróceń dążą różne zorganizowane religie i wyznaniowe grupy; usiłują one nawracać ludzi ku bardziej lub mniej logicznym dogmatom, przesądom, nadziejom i oczekiwaniom. Zapraszają nas do lepszego więzienia. Może ono być wygodne lub niewygodne, to zależy od naszej natury i upodobań, ale jest zawsze i w każdym razie więzieniem.
Zarówno w religii jak polityce, na różnych poziomach kultury odbywają się wciąż takie nawracania. Organizacje ze swymi przywódcami kwitną i prosperują przez utrzymywanie ludzi w obrębie ideologii jakie im przedstawiają, czy będą one religijne, czy ekonomiczne. I w tym procesie kryje się wzajemny wyzysk. Prawda jest poza wszelkimi schematami i ideologiami, poza strachem i nadzieją. Jeśli chcecie odkryć najwyższe szczęście Prawdy, musicie zerwać z ograniczeniami ideologii, obrzędów i ceremonii.
Intelekt znajduje zabezpieczenie w religijnych i politycznych schematach i czerpie z nich silę; właśnie ten fakt nadaje żywotność wszelkim zrzeszeniom. Są w nich zawsze starzy bywalcy i nowicjusze; oni to utrzymują ruch w organizacjach i podtrzymują ich lokaty i stan posiadania; a zasięg wpływów i prestiż stowarzyszenia przyciągają ku niemu ludzi hołdujących powodzeniu i światowym mądrościom. Gdy intelekt spostrzega że dotychczasowe ramy ideologiczne już go nie zadowalają i nie wzmagają jego żywotności, zwraca się do innych wierzeń i dogmatów, które nowych dostarczają podniet i zadowolenia i więcej dodają sił. Intelekt jest więc wytworem środowiska, żywi się i odświeża zewnętrznymi wrażeniami i utożsamianiem tj. jednoczeniem się z różnymi ideologiami; dlatego też trzyma się uparcie reguł postępowania, schematów myślenia, itp. Dopóki umysł jest wytworem przeszłości, nigdy nie odkryje Prawdy, a nawet nie dopuści by Prawda się objawiła. Trzymając się zrzeszeń i organizacji tym samym oddala od siebie szukanie Prawdy.
Oczywistym jest, że obrzędy stwarzają atmosferę w której uczestnicy czują się zazwyczaj miło i dobrze; zarówno jednostkowe jak zespołowe rytuały dają pewien spokój myśli i stanowią uderzającą przeciwwagę nudy i uciążliwości codziennego życia. Posiadają dużo swoistego piękna, harmonii, rytmu; ale w istocie są podnietami, które, podobnie jak wszystkie inne środki podniecające z czasem przytępiają myśl i wyziębiają serce. Obrzędy stają się przyzwyczajeniem, tak iż trudno bez nich się obejść. I ową tęsknotę do nich, czy też potrzebę ich, uważa się za duchowe odnowienie, za wzmocnienie sił by lepiej stawić czoło życiu, za codzienną czy cotygodniową medytację itp.; ale wnikając nieco głębiej w ten proces, zauważymy iż są one próżnym powtarzaniem, dającym wspaniałą, a wielce "szanowną" ucieczkę od konieczności poznawania siebie. A bez niego wszelki czyn ma niewielką wartość.
Powtarzanie słów, zdań, śpiewów, chociaż na razie może się zdawać podnietą i czynnikiem podnoszącym, w istocie działa usypiająco, A gdy w takim przytępionym stanie przychodzą różne przeżycia są one tylko projekcjami naszego "ja". Jakkolwiek byłyby przyjemne są zawsze złudne. Doznanie Prawdy nie przychodzi pod wpływem żadnych praktyk, ani powtarzanych obrzędów. Prawda nie jest celem jakiegoś procesu, ani rezultatem dążeń i wysiłków. Nie można jej przywoływać, albowiem nie należy do dziedziny myśli.
Było gorąco i parno, a hałas dużego miasta napełniał powietrze. Ciepły wiatr niósł się od morza, a od czasu do czasu zalatywał zapach benzyny i smoły. Choć czerwone słonce zapadało już w morze, upał jeszcze nie zelżał. Grupa osób która zapełniała przed chwilą pokój, rozeszła się, a my wyszliśmy na ulicę.
Papugi jak lśniące zielone błyskawice powracały właśnie na nocne legowiska; wylatują one wczesnym rankiem kierując się ku północy, do sadów i pól zielonych, w szeroką przestrzeń, a nad wieczorem wracają by spędzić noc wśród gałęzi miejskich drzew. Ciekawy jest ich lot, nigdy równy, raczej gwałtowny, zuchowaty, hałaśliwy. Nie lecą wprost przed siebie, jak inne ptaki, a zataczają kręgi, to w lewo to w prawo, lub spadają nagle w listowie drzew. Ze wszystkich ptaków mają chyba najbardziej niespokojny lot; ale jakie są piękne, o tym połyskliwym złoto-zielonym upierzeniu i czerwonym dziobie! Sępy szpetne i ciężkie, długo krążyły nad drzewami aby wreszcie usadowić się na palmach do snu.
Zbliżał się do nas jakiś człowiek grając na fujarce; szedł pod górę nie przestając grać. Poszliśmy za nim, Skręcił w jedną z małych uliczek wciąż grając. Jakże dziwnie brzmiała ta pieśń fujarki wśród gwaru miasta; dźwięki jej przenikały głęboko w serce. Było w nich coś z prawdziwego piękna.
Idąc w pewnym oddaleniu za grajkiem, minęliśmy parę wąskich uliczek, aż znaleźliśmy się na szerszej i lepiej oświetlonej. Na brzegu chodnika siedziała tu grupa ludzi, grajek przyłączył się do niej, a my uczyniliśmy to samo. l oto siedzieliśmy wokół niego, a on grał. Słuchaczy stanowili przeważnie posługacze, kierowcy taksówek i stróże nocni, było też kilkoro dzieci i opodal parę psów. Samochody mknęły ulicą; w jednym z nich szofer był przy kierownicy, a w jasno oświetlonym wnętrzu siedziała pięknie ubrana dama. Drugi samochód przystanął, kierowca wyskoczył i przyłączył się do naszej grupy. Wszyscy rozmawiali głośno i wesoło, śmiejąc się i gestykulując; ale pieśń fujarki nie przerywała się ani na chwilę; a w tonach jej było coś porywającego.
Wkrótce odeszliśmy w stronę morza, szeroką drogą, mijając rzęsiście oświetlone domy ludzi zamożnych. Bogatych otacza zazwyczaj swoista, im tylko właściwa atmosfera; choćby byli najbardziej kulturalni, delikatni, o starożytnych tradycjach i wielkiej ogładzie, cechuje ich zawsze jakaś wyniosłość i nieprzystępność, owa niezachwiana pewność siebie i jakaś twardość, którą tak trudno przełamać. To nie oni posiadają bogactwo, a bogactwo posiadło ich; a to w swych skutkach jest gorsze od śmierci. Filantropia jest wyrazem ich pychy i zarozumiałości; mniemają iż są włodarzami swych dóbr, dają dużo na cele humanitarne, ustanawiają fundacje, tworzą stypendia, więc uważają się za dobroczyńców, budowniczych i twórców. Wznoszą kościoły i świątynie. Ale ich bóg jest bogiem ich złota. Wobec tak wielkiej nędzy i poniżenia wokoło, trzeba doprawdy być bardzo nieczułym aby móc być bogaczem. Czasem przychodzą pytać, dyskutować, dociekać jak znaleźć prawdę. Ale ludziom bardzo bogatym jak i bardzo ubogim jest niezmiernie trudno znaleźć Rzeczywiste. Biedni pożądają bogactw i władzy, a bogaci są schwytani w tryby własnego postępowania; a jednak łudzą się że mogą do Prawdy się zbliżyć. Spekulują nie tylko w handlu, ale i na temat ostatecznejPrawdy; zdają się brać lekko tak jedno jak drugie; ale mogą osiągnąć tylko to, co się ukrywa w ich własnym sercu, Ich wierzenia i obrzędy, nadzieje i obawy nie mają nic wspólnego z Rzeczywistym, gdyż w sercach ich panuje pustka. Im większe są zewnętrzne, na pokaz roztaczane zbytki, tym większe wewnętrzne ubóstwo.
Wyrzec się dostatków, wygód i stanowisk i odejść od świata - jest rzeczą stosunkowo łatwą; ale na to by odrzucić żądzę bycia czymś i chęć stawania się ciągle większym, potrzeba mądrości i rozumienia. Władza jaką daje bogactwo jest przeszkodą w rozumieniu Prawdy, podobnie jak i siła płynąca z różnych uzdolnień i talentów. Swoisty rodzaj pewności siebie, jaki temu towarzyszy, jest najoczywistszym przejawem naszego "ja". Ale to poczucie władzy i pewności siebie można przecie odrzucić, choć nie jest to łatwe. Natomiast znacznie trudniejsze, bardziej subtelne i utajone są impulsy i żądza władzy kryjące się w chęci stawania się czymś. Ekspansja, powiększanie swego znaczenia w jakiejkolwiek formie - czy to przez bogactwo, czy przez cnotę - jest zawsze procesem agresywnym, wytwarzającym tarcia i antagonizmy. Intelekt obciążony żądzą stawania się nie może być nigdy spokojny; spokoju nie zdobywa się przez ćwiczenia i praktyki, nie jest on również wytworem czasu. Spokój jest stanem rozumienia, a żądza stawania się temu rozumieniu zaprzecza i je uniemożliwia. Stawanie się - "ja będę" - wytwarza poczucie czasu, które jest w istocie odkładaniem rozumienia na przyszłość. Myśl: "ja będę" jest ułudą zrodzoną z przekonania o swej własnej ważności.
Morze było w lej chwili niespokojne, jak i miasto, ale niespokojność ta miała jakowąś głębię i treść. Nisko nad horyzontem zabłysła wieczorna gwiazda. Wracaliśmy ulicą pełną autobusów, taksówek i tłumów ludzkich. Na chodniku leżał śpiący, prawie nagi, człowiek; był to żebrak, wyczerpany, niedożywiony; trudno go było obudzić. A po drugiej stronie ulicy rozciągały się zielone trawniki i rozkwiecone krzewy publicznego parku.