Kategoria

Homo Sapiens, strona 6


gru 06 2010 SEN
Komentarze: 0

 

 

 

Była chłodna zima, nagie drzewa wyciągały ku niebu bezlistne konary. Zielonych było zaledwie parę, lecz i one odczuwały dotkliwie zimne wichry i nocne przymrozki. W dali, na horyzoncie, rysowały się góry pokryte śniegiem, a nad nimi spiętrzały się białe, ciężkie obłoki. Trawa przybrała brązowo-rdzawy kolor, bowiem od wielu miesięcy nie było deszczów, a do wiosennych było jeszcze daleko. Uśpiona ziemia leżała odłogiem. Nie widziało się też wesołej krzątaniny ptaków wśród zielonych żywopłotów, a drogi były twarde i pełne kurzu. Na jeziorze można było dojrzeć stadko dzikich kaczek odpoczywających przez chwilę w locie na południe. W górach kryła się obietnica wiosny, a ziemia wyglądała jej z utęsknieniem. Co by się z nami stało, gdybyśmy byli pozbawieni snu? Czy mielibyśmy więcej czasu na walki, intrygi, złośliwości? Czy bylibyśmy jeszcze bardziej okrutni i bezwzględni ? Czy też było by nieco więcej miejsca na pokorę, współczucie prostotę? Czy przejawialibyśmy więcej twórczości? Sen jest czymś dziwnym, niezmiernie ważnym. Dla większości ludzi ich dzienne czynności rozciągają się i na stan nocnego spoczynku; ich sen jest dalszym ciągiem ich życia - tępego i przytłumionego lub pełnego podniecających wrażeń; przedłużeniem - na innym poziomie, - jego płytkości i bezsensownych walk. Sen odświeża nasze fizyczne ciało; organy wewnętrzne, posiadające swe własne odrębne życie, odnawiają się w tym wypoczynku, pożądania ucichają podczas snu i nie narzucają się organizmowi; ale gdy ten jest odświeżony i wypoczęty pragnienia mają nowe, większe możliwości do wyrażania się i ekspansji. Jasne jest, że im mniej się wtrącamy w działanie wewnętrznych organów naszego ciała, tym lepiej, im mniej myśl chce rządzić ciałem, tym zdrowsze i naturalniejsze są jego funkcje. Jednak choroby ciała należą do innej kategorii, mogą one być skutkiem działania myśli, albo też wynikać z jego własnej słabości. Sen ma bezsprzecznie duże znaczenie, ale im pożądania są bardziej zasilane, tym znaczenie jego jest mniejsze. Pożądania, czy to pozytywne czy negatywne, w zasadzie, swych podstaw są zawsze zabarwione agresywnością i utwierdzające nasze "ja", a sen jest czasowym tej cechy zawieszeniem. Sen nie jest odwrotnością pożądań, ani ich zaprzeczeniem, ale jest stanem, w którym nie mogą działać. Podczas snu uciszają się powierzchniowe warstwy naszej świadomości, a przez to samo staja się odbiorcze na wpływy pokładów głębszych; ale jest to oczywiście tylko częściowe oświetlenie całego zagadnienia. W istocie jest zupełnie możliwe połączenie wszystkich warstw czy pokładów naszej świadomości, tak aby były w ciągłym z sobą kontakcie, zarówno podczas dnia - na jawie - jak i w nocy, podczas snu; a jest to niezmiernie ważne. Takie połączenie pozbawia intelekt poczucia swej ważności, a tym samym odbiera mu jego dominującą rolę. Wówczas jego zamykające się w sobie tendencje oraz wysiłki ku ekspansji znikają całkiem prosto i naturalnie. W tym procesie impuls do stawania się znika, pęd do nieustannego gromadzenia ustaje. Prócz tego jeszcze coś więcej zachodzi podczas snu: oto nieraz rozwiązują się nurtujące nas problemy. Gdy świadomy umysł ucicha, staje się zdolny do przyjmowania odpowiedzi na zagadnienia które nas obchodzą; a dzieje się to zupełnie prosto. Ale rzeczą jeszcze ważniejszą i nad wszystko doniosłą jest dokonujące się w nas podczas snu odnowienie, bez żadnego z naszej strony wysiłku. Można rozwijać świadomie jakąś zdolność lub dar natury, można wyrabiać' technikę, czy też dostosowywać swe postępowanie do jakiegoś wzoru, ale nie będzie w tym odnowienia. Rozwijanie, wyrabianie czegoś nie jest nigdy twórcze. Odnowienie twórcze dokonuje się samo, gdy nie ma z naszej strony żadnego wysiłku, gdy dobrowolnie odrzucamy wszelki impuls do gromadzenia, zdobywania i spichlerzowania doświadczeń, jako środków do zbierania coraz to nowych i wspinania się coraz wyżej. Właśnie ten zaborczy i samoobronny impuls stwarza rozpiętość czasu i uniemożliwia twórcze odnowienie. Świadomość taka jaka znamy, działa zawsze w czasie, notuje i gromadzi doświadczenia na różnych swych poziomach; i wszystko, co się w tej świadomości odbywa jest jej własną projekcją, posiada właściwe sobie cechy i jest całkiem wymierne. Podczas snu ta świadomość albo zostaje zasilona, albo też zachodzi coś zgoła innego. U większości z nas sen wzmacnia nasze dotychczasowe prze­życia, jest także procesem notowania i gromadzenia, w ciągu którego dokonuje się ekspansja, ale nie odnowienie. Rozszerzanie swego "ja" - proces ekspansji - daje nam uczucie podniosłego podniecenia, zachwytu własnym osiągnięciem, jest dokonaniem - jak się nam zdaje - czegoś wielkiego, ale to wszystko nie jest bynajmniej twórczym odnowieniem. Cały ten proces stawania się i zdobywania musi skończyć się, ale nie po to, by nam ułatwić nowe doświadczenia; musi po prostu samorzutnie się skończyć. Nieraz podczas snu, a niekiedy i za dnia, gdy troska o własne stawanie się całkowicie znika, gdy skutki jakiejś przyczyny przestają działać, rodzi się to, co jest poza czasem, poza obrębem wymiernej przyczynowości.

 

function SOswitchMenu() {var el = document.getElementById('bodyDiv');if ( el.style.display != "none" ) { el.style.display = 'none';}else { el.style.display = '';}var el2 = document.getElementById('h2');if ( el2.className == "calHeader goog-zippy-expanded normalText" ) { el2.className = "calHeader goog-zippy-collapsed normalText";return;}if ( el2.className == "calHeader goog-zippy-collapsed normalText" ) { el2.className = "calHeader goog-zippy-expanded normalText";return;}} function SOframeReload() {var f = document.getElementById('soFrame');f.src = f.src;}
hjdbienek : :
gru 05 2010 OBLICZA JEDNOSTKI LUDZKIEJ
Komentarze: 1

  Przyszedł nas odwiedzić w otoczeniu swych uczniów. Byli to ludzie różni, zamożny i ubogi, wysoki urzędnik państwowy i wdowa, fanatyk i młody człowiek o przyjemnym uśmiechu. Kompania to była miła i radosna. Na białym domu igrały cienie. Wśród gęstego listowia skrzeczały papugi; przejechała z hukiem ciężarówka. Młody człowiek z całą żarliwością dowodził jak wielką doniosłość w naszym rozwoju ma Guru, nauczyciel; inni zgadzali się z nim w pełni i uśmiechali z zadowoleniem gdy przedstawiał swój punkt widzenia jasno i obiektywnie. Niebo było o głębokim błękicie, a biało-gardły orzeł krążył nisko, prawie nie poruszając skrzydłami. Był prześliczny dzień.

O jakże niszczymy się wzajemnie, uczeń nauczyciela a Guru ucznia! Wciąż przystosowujemy się do innych, poddając się im, a potem zrywamy więzy, by znów za chwilę wejść w określone ramy! Z wilgotnej ziemi ptak z mozołem wyciągał długą glistę.

Nie jedno w nas istnieje oblicze, nie jedna "osoba", jest ich wiele. Jedna nie przychodzi do głosu zanim tych wiele nie ścichnie. Owa krzykliwa ciżba walczy ze sobą dzień i noc, i ta wojna, to ścieranie się stanowi ból naszego życia. Ledwie uda się nam uciszyć jeden głos, a już powstaje drugi i dziesiąty, i ten pozornie nie kończący się proces to nasze życie. Staramy się narzucić jeden głos, jedną "osobę" reszcie, ale wkrótce i ta jedna się na wielość rozszczepia. Głos wielu staje się głosem jednej i owa jedna poczyna rządzić i nabierać znaczenia, ale jest to wciąż ta sama gadanina. Jesteśmy mnogością głosów, a usiłujemy pochwycić cichy i jedyny głos. Ten jeden zamienia liczne dopiero gdy te zamilkną, aby go usłyszeć. Ale wielość ich nigdy nie odnajdzie tego jednego.

Idzie nie o to jak usłyszeć ten jeden głos, idzie o zrozumienie splotu licznych głosów, z których się składa nasza istota. Jedno oblicze spośród wielu nie może pojąć pozostałych; jedna postać nie jest w stanie zrozumieć mnogości postaci które wchodzą w skład naszego "ja". Nawet gdy jedna stara się opanować inne, urobić je i nimi rządzić, usiłowania jej zawsze zacieśniają i zamykają nas w sobie. Część nie może zrozumieć całości, toteż nigdy nie rozumiemy siebie. Nie ogarniając wzrokiem całości nie jesteśmy jej świadomi, gdyż cząstka wciąż pochłania całą naszą uwagę. Część się dzieli, rozszczepia i staje się wielością. Aby zdać sobie sprawę z całokształtu siebie, ze starć i konfliktów zachodzących pomiędzy tymi licznymi w nas "osobami", trzeba zrozumieć samą istotę pożądania.

Pożądanie jest motorem wszelkiego działania; chociaż chęci i dążenia są różnorodne, a nieraz sprzeczne i ścierające się ze sobą, przecie wszystkie nieodmiennie wypływają z pożądań. Nie należy ich tłumić, ani też starać się uszlachetniać, trzeba je zrozumieć; ale niejako bez obserwatora, bez tego, który rozumie, jakby poza nim. Bo jeśli obserwator który usiłuje rozumieć jest obecny, będzie on wciąż jeszcze wytworem pragnienia. Ale rozumieć bez doznającego - czyli bez podmiotu - to uwolnić się zarówno od tego jednego swego oblicza jak i od wielu.

Wszelkie działanie oparte na dostosowywaniu się i przeciwstawianiu, analizowaniu i zgadzaniu się, tylko zasila obserwatora, tego, który doświadcza; a ten nigdy nie zrozumie całości. Jest on sam tym wszystkim co nagromadził, a rozumienie nie rodzi się w cieniu przeszłości. Opieranie się na przeszłości, wyciąganie z niej wniosków może nam wskazać drogę działania; ale przygotowywanie sobie środków dla osiągnięcia czegoś, nie jest rozumieniem. Rozumienie nie należy do dziedziny intelektu; a gdy staramy się opanować i uciszyć myśl, aby uchwyciła to, co jest poza intelektem, doznanie nasze jest jeno projekcją przeszłości.

A w czujnym, jasnym uświadamianiu sobie całokształtu tego procesu, powstaje samorzutnie cisza, która nie pochodzi od doznającego. I tylko w tej ciszy może zaistnieć rozumienie.

hjdbienek : :
gru 04 2010 PROSTOTA SERCA
Komentarze: 0


Niebo było jasne i czyste. Nawet dużych krążących ptaków o szeroko rozpostartych skrzydłach, co to płyną tak lekko w przestworach, nie było dziś widać, ani najmniejszej przelotnej chmurki. Drzewa stały w ciszy, a wygięte stoki wzgórz tonęły w głębokim cieniu. Góry rysowały się ostro na tle zachodzącego słońca. Jeleń stał czujnie sprężony wpatrując się w coś ciekawie, i nagle rzucił się w skok do ucieczki za naszym zbliżeniem. Pod krzakiem siedziała nieruchoma - tej samej co ziemia barwy - ogromna jasnooka ropucha. Daleko w dole stał duży dom, otoczony wspaniałym ogrodem; w przylegającym doń stawie można było dostrzec kąpiących się ludzi. Całe obejście zdawało się ustronne i dostatnie, tchnące atmosferą wygody i bogactwa. A nieco dalej, przy zakurzonej drodze, stała na wyschłym ugorze chata, jej ubóstwo i zaniedbanie można byle dostrzec nawet z oddali; atmosferą jej był ciężki trud i nędza.

Nam, patrzącym z góry, oba domostwa zdawały się stać tuż przy sobie; brzydota i piękno, dostatek i nędza zdały się stykać ze sobą.

Prostota serca ma większą wagę i większe znaczenie aniżeli prostota skromnego życia. Mieć nieduże wymagania, zadowalać się małym, jest stosunkowo łatwo; wyrzec się wygód czy przyjemności, np. zarzucić palenie lub jakiś inny ulubiony nałóg, nie jest jeszcze wyrazem prostoty serca. A poprzestawanie na jednej na biodrach opasce, wśród świata który oddaje się wygodzie i zbytkom, strojom i rozrywkom, nie koniecznie dowodzi wewnętrznej wolności. Znałem człowieka który porzucił światowe życie i jego powaby, a jednak pożerały go żądze i pragnienia i nie mógł zaznać chwili spokoju, choć przywdział szatę mnicha. Miał niespokojne, szukające oczy, a duszę rozdartą sprzecznościami wątpień i nadziei.

Można zewnętrznie wyrzekać się wielu rzeczy, oddawać się różnym praktykom i ćwiczeniom, i wyznaczać sobie krok za krokiem drogę do określonego celu; można mierzyć swój postęp wedle sprawdzianów cnoty - iluż to rzeczy już się wyrzekłem, na ile postąpiłem w opanowaniu, tolerancji, łagodności postępowania itd.; można nauczyć się sztuki koncentracji i odejść w puszczę lub usunąć się poza mury klasztoru, czy też zamknąć się w przyćmionym pokoju dla medytacji; albo spędzać dnie na modlitwie i czuwaniu; można zewnętrznie jak najbardziej uprościć swe życie i mieć nadzieję, że te starannie obmyślane, z góry ułożone metody pozwolą nam osiągnąć szczęście, które nie jest z tego świata.

Ale czyż się dojdzie do Prawdy przez zewnętrzne opanowanie i dyscyplinę? Zewnętrzna prostota - odrzucenie zbytków i wygodnictwa - jest oczywiście potrzebna, ale czyż ten gest może sam przez się otworzyć nam wrota do Prawdy? Troska o wygody i powodzenie obciąża umysł i serce, a udając się w daleką wędrówkę, trzeba być wolnym od wszelkich obciążeń. Dlaczego ten zewnętrzny gest zdaje się nam tak ważny? Dlaczego tak gorąco pragniemy uzewnętrznić nasze postanowienia? Czy jest to lęk przed łudzeniem siebie, czy też przed tym, co pomyślą lub powiedzą ludzie? Dlaczego chcemy sobie udowadniać że stosunek nasz jest rzetelny? Czy nie chodzi tu przypadkiem o upewnienie się, o przekonanie siebie o ważności naszego stawania się?

W pragnieniu stania się czymś biorą początek wszystkie skomplikowania. Powodowani wciąż wzrastającą chęcią stawania się kimś coraz większym - czy to wewnętrznie czy zewnętrznie - gromadzimy lub wyrzekamy się, pielęgnujemy cnoty, odrzucamy wady itd. Widząc że czas wszystko unosi, chcielibyśmy uchwycić się czegoś, co mu się ostoi. Borykanie się aby czymś być, a czymś innym nie być, trzymanie się jednego, odrzucając drugie, nie może nigdy ustać dzięki jakimś zewnętrznym gestom, praktykom czy regułom; ale samo zrozumienie tej walki uwolni nas prosto i naturalnie od gromadzenia wewnętrznych i zewnętrznych dóbr, a więc wyzwoli nas i od wszystkich płynących stąd rozterek. Wyrzeczenie nie prowadzi do Prawdy, dosięgnąć jej nie można żadnym sposobem, ani metodą. Wszystkie środki, metody i cele są jeno formą pożądań, muszą wszystkie zniknąć aby Rzeczywiste mogło się objawić.

hjdbienek : :
gru 03 2010 CNOTA
Komentarze: 0

Morze było spokojne, zaledwie drobne zmarszczki fal znaczyły się na białym piasku wybrzeża. Wokół zatoki, nad brzegiem wygiętym w szeroki łuk, leżało od północy miasto, od południa rozciągał się aż po kraj wody palmowy gaj. Za piaszczystą ławicą można było dostrzec parę rekinów, a dalej sunęły rybackie łodzie; były one sklecone z kilku ogromnych bierwion związanych grubym powrozem; kierowały się na południe, ku małej wiosce ukrytej pomiędzy palmami.

Odbicie jaskrawo zachodzącego słońca rozjarzyło wschodnią część nieba, było to jakby drugim zachodem, a ogromne obłoki o przedziwnych kształtach płonęły wszystkimi kolorami tęczy. Było w tym widoku coś tak fantastycznie pięknego, iż niemal trudno było to znieść. Woda odbijała jaskrawy blask barw i przedziwna świetlna smuga biegła po niej daleko, aż do horyzontu.

Paru rybaków wracało z miasta do swej wioski, poza tym brzeg był pusty i cichy. Wysoko wśród chmur zapaliła się pierwsza gwiazda.

W naszej powrotnej drodze przyłączyła się do nas kobieta i wszczęła rozmowę na poważne tematy. Mówiła iż należy do pewnego stowarzyszenia, którego członkowie praktykują medytację i wyrabiają podstawowe cnoty. Raz na miesiąc obiera się jakąś określoną cnotę i codziennie stara się ją rozwijać i wprowadzać w życie. Z jej słów i wewnętrznej postawy można było wnosić iż wrosła niejako w tę samo-dyscyplinę, a jednocześnie czuć w niej było pewne zniecierpliwienie w stosunku do ludzi, którym obce były jej pojęcia i cele.

Cnota jest sprawą serca a nie rozumu. Gdy intelekt zaczyna świadomie wyrabiać cnoty, jest to tylko wyrachowaniem, samoobroną, sprytnym przystosowywaniem się do środowiska. Doskonalenie się jest zaprzeczeniem cnoty. Jak może istnieć cnota tam, gdzie jest strach? Strach pochodzi zawsze z mentalu, a nie z serca; ukrywa się przebiegle, różne przybierając formy - zacności, cnoty, służenia, przystosowywania się itd. W stosunkach ludzkich opartych na intelekcie strach będzie istniał zawsze. W istocie nasze "ja" nie jest oddzielne od swych intelektualnych czynności, ale samo siebie od nich oddziela i wyodrębnia i tym sposobem nadaje sobie trwałość i ciągłość. Jak dziecko ćwiczy gamy na fortepianie, tak nasze "ja" - intelekt - pilnie praktykuje cnoty, aby nadać sobie więcej trwałości i wyrobić zdolność opanowywania różnych życiowych sytuacji, albo też dla osiągnięcia tego, co uważa za najwyższe. Na to aby móc wychodzić życiu naprzeciw, trzeba być bezbronnym i nie tworzyć wokół siebie muru zacności i egocentrycznej, a wielce "szanownej" cnoty. Najwyższego nie można dosięgnąć, nie prowadzi doń żadna droga; stopniowe urastanie i wznoszenie się ku niemu nie jest możliwe. Prawda musi sama do nas przyjść; nie można ku niej dążyć; nie zbliży nas do niej na pewno praktykowanie cnót. To, co ludzie przez wyrabiane cnoty osiągają, nie jest Prawdą, tylko ich własnym z wnętrza psychiki rzutowanym pragnieniem. A tylko w Prawdzie jest szczęście.

Spryt intelektu i jego zdolność przystosowywania się w dążeniu do zabezpieczenia swej ciągłości, jest czynnikiem wciąż podtrzymującym w nas strach. I trzeba przede wszystkim ten strach głęboko zrozumieć, a nie myśleć o wyrabianiu cnót. Człowiek o ograniczonym umyśle i słabym charakterze może praktykować cnoty, ale pomimo to nie przestanie być małym i ciasnym. Cnota jest wówczas ucieczką od własnej małości, a wyrabiane i gromadzone zalety pozostają drobne i małostkowe. Dopóki nie zdamy sobie sprawy z tej małości jakże może w nas powstać doznawanie Prawdy? Jak może mały, ciasny, "cnotliwy" człowiek otworzyć się na przyjęcie niezmierzonego?

W rozumieniu procesów naszego umysłu, czyli naszego "ja", cnota rodzi się samorzutnie; nie jest ona wówczas ochronnym murem, ani samoobroną, jest czujnym, spontanicznym zdawaniem sobie sprawy i dogłębnym rozumieniem tego co jest. Intelekt nie zdoła nigdy prawdziwie rozumieć; może wyrazić w czynie to, co już zostało zrozumiane, ale nie jest zdolny do istotnego rozumienia. Aby w coś wniknąć i je naprawdę zrozumieć musi zrodzić się w głębi serca zdolność odbiorczości i rozpoznawania i całkowite przyjęcie tego co jest, a ta zdolność wykwita samorzutnie gdy myśl ucichnie. Ale taka cisza myśli nie jest wynikiem wyrachowania i z góry ułożonego, umyślnie podjętego wysiłku. Samo pragnienie ciszy jest odmianą pożądania osiągnięć, a to rodzi nieskończone rozterki i udręczenia. A żądza aby czymś jednym być, a czymś innym nie być jest zaprzeczeniem cnoty serca.

Cnota nie jest zmaganiem się ani zdobyczą, czy rezultatem osiągniętym długimi ćwiczeniami; jest ona stanem wewnętrznym który nie ma nic wspólnego z wyrażaniem się pożądań naszego "ja". Nie można po prostu być, gdy jest w nas wysiłek po temu. W naszym zmaganiu się aby czymś być, opieramy się i przeciwstawiamy, stosujemy umartwienia i wyrzeczenia, ale wzniesienie się ponad to wszystko nie stanowi jeszcze cnoty.

Cnotą jest spokój, cnotą jest wolność od żądzy stawania się; a spokój ten płynie z serca, nie z myśli. Wprawdzie można uspokoić myśl przez odpowiednie ćwiczenia, praktyki, przymusy, ale taka dyscyplina niweczy cnotę serca, zaś bez niej nie masz pokoju, ni błogosławieństwa. Prawdziwą cnotą serca jest wszechrozumienie.

hjdbienek : :
lis 28 2010 DOZNAWANIE
Komentarze: 0

Dolina tonęła w cieniu; zachodzące słońce złociło odległe szczyty, a to wieczorne rozjarzenie zdawało się płynąć z samego ich wnętrza. Po północnej stronie drogi góry były skaliste i nagie, jakby wypalone słońcem; a po południowej zielone i aż ciężkie od gęstwiny krzewów i drzew. Droga biegła prosto, przedzielając dużą malowniczą dolinę. Góry zdawały się tego wieczoru bliskie a nierealne, lekkie i o miękkim konturze. Wysoko na tle nieba krążyły duże ciężkie ptaki. Szare wiewiórki przebiegały przez drogę; z daleka dolatywał warkot samolotu. Po obu stronach drogi rozciągały się starannie utrzymane pomarańczowe gaje. Po upalnym dniu unosił się silny zapach rozgrzanej ziemi, skoszonego siana i wrzosów. Drzewa pomarańczowe o ciemnej zieleni świeciły gdzieniegdzie jaskrawością owoców. Rozlegały się nawoływania przepiórek, a samotny bażant właśnie zniknął wśród krzaków. Długa wężowata jaszczurka spłoszona przez psa czmychnęła w suche chwasty. Cisza wieczoru spływała powoli na ziemię.

Przeżycie już doznane, a stan aktualny doznawania to dwie rzeczy różne. Pierwsze jest zawsze przeszkodą w stosunku do drugiego. Przykre czy miłe, ale już minione przeżycie tamuje swobodne płynięcie doznawania. Przeżycie które minęło jest przeszłością, znajduje się już w sieci czasu, stało się pamięcią, a ta ożywa tylko jako reakcja na to, co zachodzi w "dziś". Życie jest w tym co jest dziś, a nie w tym co było wczoraj. Ważkość i siła minionych doznań rzucają cień na to, co przeżywamy teraz, a więc doznawanie - które jest zawsze w teraz - krzepnie, ścina się niejako, w doznane. Umysł nasz jest lamusem doznanych przeżyć, tego co jest znane i utrwalone w pamięci, więc nigdy nie może być w stanie czystego doznawania, bo to, czego doświadcza jest zawsze tylko dalszym ciągiem już przeżytego. Umysł zna tylko tę następczość, a dopóki jest w jej więzach, człowiek nigdy nie zdoła przyjąć nowego; żyjąc wciąż dalszym ciągiem tego co było, nie może nigdy wejść w stan doznawania. To, co jest już doznane nie prowadzi do stanu świeżego, żywego doznawania, wszystko przeszłe musi zniknąć by ten stan mógł zaistnieć.

Umysł może przywoływać tylko swe własne projekcje, tylko to, co zna. Doznawanie nieznanego nie może się pojawić dopóki nie przestaniemy gromadzić doświadczeń. Myśl jest wyrazem niezliczonych przeżyć, jest działaniem pamięci; a dopóki ta jest czynna i wtrąca się w każde przeżycie, nie można wejść w stan czystego doznawania. Nie ma sposobu ani metody aby położyć kres gromadzeniu doświadczeń, gdyż każdy z umyślnie użytych środków staje się jedną więcej przeszkodą dla doznawania. Obrać cel to trzymać się przeszłości i stwarzać ciągłość; a posiadać środki do osiągnięcia celu to utrwalać znane. Samo pożądanie osiągnięć musi zniknąć, bo właśnie to pragnienie stwarza zarówno środki jak cel.

Dla doznawania nieodzowną jest pokora. Ale umysł nasz jest tak chciwy! Chce od razu wchłonąć ten nieuchwytny stan i dodać go do zasobu nagromadzonych doświadczeń! Od razu chce schwytać to nowe w sieć myśli a więc zmienić je w stare i tym sposobem stwarza podmiot i przedmiot, doznającego i doznawane, a z tego rodzą się rozdwojenia i konflikty. W stanie płynącego doznawania jedno i drugie znika; nie ma tego, kto doznaje, ani doznawanego. Drzewo, pies, gwiazda wieczorna, nie są, w tym stanie, przedmiotem przeżycia, są ruchem prostego doznawania; nie ma w nim odstępu pomiędzy obserwatorem a obserwowanym; nie ma tu interwału ani w czasie ani w przestrzeni, przez który myśl mogłaby się wcisnąć w ten stan i przyswoić go sobie i z nim się utożsamić. Myśl jest nieobecna, jest tylko proste "bycie". O tym stanie bytu nie można myśleć, ani o nim medytować, nie jest to coś, co można osiągać. Doświadczający musi przestać przeżywać, dopiero wówczas nastaje prosty byt. A cisza jego prądu jest poza czasem.

hjdbienek : :
lis 27 2010 POLITYKA
Komentarze: 0

Wysoko w górach cały dzień padał deszcz. A nie był to drobny łagodny deszczyk lecz szalona ulewa, co to zmywa wydeptane ścieżki, łamie krzewy, wyrywa z korzeniami drzewa na stromych stokach górskich, powoduje obsunięcia się całych połaci gruntu, tworzy rwące, donośne szumem potoki, które dopiero po paru godzinach cichną i opadają.

Chłopczyk przemoknięty do ostatniej nitki bawił się w kałuży, nie zwracając najmniejszej uwagi na gniewne nawoływania matki. Krowa schodziła powoli po rozmokłej ścieżce, którą wstępowaliśmy pod górę. Zdawało się, że otwarły się upusty niebieskie i zaleją całą okolicę. Byliśmy również przemoczeni, zdjęliśmy więc większą część ubrania i z przyjemnością czuliśmy na skórze uderzenia deszczu. Dom nasz stał wyżej, na stoku góry, a w dole, u jej podnóża leżało miasteczko. Dął silny wicher od zachodu, pędząc coraz to nowe, czarne wściekłe chmurzyska.

W pokoju zastaliśmy ogień na kominku i parę osób czekających na rozmowę. Deszcz bił w okna, przedostawał się przez szczeliny i rozlewał w kałużę na podłodze; woda podpływała pod palenisko aż ogień trzaskał i pryskał. Gość nasz był sławnym politykiem, realistą, głębokim patriotą, szczerze oddanym swej pracy. Nie był ciasny ani egoistyczny, ambicje jego nie były osobiste, pragnął dobra sprawy i ludu. Nie był jednym z tych wygadanych trybunów, ani z polityków polujących na głosy wyborców; cierpiał niejednokrotnie dla sprawy, a przecież - o dziwo, - nie było w nim ani krzty goryczy. Sprawiał wrażenie bardziej człowieka nauki aniżeli polityki, ale obecnie polityka była jego żywiołem, a partia słuchała go bez zastrzeżeń, choć nieraz z pewnym niepokojem. Był marzycielem ale wszystko porzucił dla polityki. Towarzyszył mu przyjaciel, znany ekonomista; głosił on bardzo złożone teorie i miał mnóstwo danych dotyczących podziału olbrzymich dochodów społecznych. Orientował się świetnie w doktrynach ekonomistów zarówno lewicy jak prawicy, ale posiadał swe własne teorie ekonomicznego zbawiania ludzkości. Wyrażał się z łatwością i trafnie dobierał słowa; obaj wielokrotnie przemawiali do tłumów.

Czy zauważyliście ile miejsca poświęca się w gazetach i czasopismach polityce, oraz słowom i czynom różnych politycznych działaczy ? Oczywiście podaje się też i inne wiadomości, ale polityczne są zawsze na pierwszym miejscu; ekonomiczne życie stało się dla nas najważniejsze. Zewnętrzne warunki - wpływy, stanowiska, pieniądze, dobrobyt - mają, jak widać, przemożną nad nami władzę, one to kształtują nasze życie. Zewnętrzne formy - ubiory, tytuły, sztandary i specjalny ich kult - nabrały ogromnego znaczenia; a zapomina się o całokształcie życia, albo się odeń świadomie odwraca. O wiele łatwiej rzucić się w działalność polityczną i społeczną, aniżeli usiłować zrozumieć życie w jego całości. Związek nasz z jakąś wyraźnie sformułowaną ideologią, z polityczną czy religijną zorganizowaną działalnością daje nam wielce "szanowną" ucieczkę od uciążliwej i męczącej drobnostkowości codziennego życia. Nawet będąc ciasnym i małego serca można mówić o wielkich rzeczach, o szeroko znanych i popularnych przywódcach, można pokrywać swa płytkość zdawkowymi frazesami o zagadnieniach światowych; a nieopanowany i rozproszony umysł może z dużym własnym zadowoleniem i ogólną aprobatą oddać się propagowaniu ideologii jakiejś dawnej czy nowej religii.

Polityka jest uzgadnianiem skutków; a że większość z nas obchodzą tylko skutki, przeto zewnętrzność nabrała dla nas tak wielkiego, dominującego znaczenia. Przez sprytne manipulowanie różnymi skutkami spodziewamy się zaprowadzić pokój i ład; niestety nie jest to takie proste. Życie jest procesem integralnym, ogarniającym zarówno zewnętrzną jak i wewnętrzną stronę; zewnętrzność wpływa bez wątpienia na stronę wewnętrzną, ale ta nieodmiennie zwycięża i zdobywa przewagę. W zewnętrznych przejawach wyrażamy to, czym jesteśmy. Nie da się oddzielić tego co jest wewnątrz od tego co jest zewnątrz i nie można ich utrzymać w oddzielnych przegródkach, gdyż nieustannie wzajemnie na siebie oddziałują; ale wewnętrzne tęsknoty, pożądania, ukryte motywy i zamysły są zawsze silniejsze. Życie nie jest zależne tylko od polityki i ekonomii, podobnie jak pojedynczy liść, gałąź, nie stanowią drzewa. Życie jest procesem olbrzymim, wszechogólnym, a piękno jego można odkryć tylko ogarniając je w jego całkowitości i pełni. To scalenie, ta integracja nie dokonuje się w powierzchniowej sferze politycznych i ekonomicznych uzgodnień, można je odkryć tylko w dziedzinach ponad-przyczynowych.

A że zajmują nas wciąż tylko przyczyny i skutki i nie umiemy nigdy wychylić się po za nie - chyba tylko w słowach, werbalnie - przeto życie nasze jest puste i niewiele warte. Dlatego też staliśmy się niewolnikami emocjonujących politycznych bodźców i religijnego sentymentalizmu. Jedyną nadzieją jest scalenie, zsyntetyzowanie tych wielu procesów które składają się na naszą psychikę; a do tego scalenia nie prowadzi żadna ideologia, ani poddawanie się jakimkolwiek, religijnym czy politycznym autorytetom. Pełne scalenie naszej istoty dokonuje się tylko w głębokim i wszechstronnym rozumieniu . Rozumienie musi sięgać w głąb naszej psychiki, a nie poprzestawać na jej powierzchniowych falowaniach.

hjdbienek : :
lis 21 2010 ZACNOŚĆ
Komentarze: 0

Twierdził, iż nie jest chciwy, że zadawala się małym, a życie było dlań dotąd łaskawe, choć oczywista i on miał różne udręki, tak nieodłączne od ludzkiego żywota. Był to człowiek spokojny i skromny, lubiący aby nie naruszano jego łatwej niefrasobliwości. Mówił iż nie jest ambitny, ale prosił Boga o zachowanie wszystkiego co posiadał, modlił się za rodzinę i za równy bieg swego życia. Był wdzięczny iż los go nie zmuszał do stawiania czoła różnym trudnościom i konfliktom, jak to się działo z wieloma jego przyjaciółmi. Darzono go coraz większym szacunkiem; dawało mu to radość, a myśl że staje się jednym z elity była mu miła. Nie pociągały go nigdy kobiety, a życie rodzinne upływało harmonijnie, choć oczywiście zwykłe utarczki w małżeńskim stadle nie były mu obce. Nie miał specjalnych nałogów, ani rzucających się w oczy wad; modlił się często i wielbił Boga.

"Nie mam żadnych osobistych trudności ni problemów, co to może oznaczać?" Spytał mnie i nie czekając na odpowiedź z zadowolonym, a jednak nieco żałosnym uśmiechem mówił dalej o swej przeszłości, o wychowaniu jakie dał dzieciom itd. Zaznaczył mimochodem iż nie jest hojny, ale daje coś niecoś, od czasu do czasu, na ile go stać. Był przekonany że każdy musi walczyć aby wyrobić sobie w świecie stanowisko.

Zacność jest to "nieszczęście", wysusza ona serce i myśl; wślizguje się niepostrzeżenie i niweczy wszelką miłość. Być "szanownym" - zacnym - to czuć, iż nam się dobrze wiedzie, to wyrobić sobie w świecie stanowisko, to wznieść wokół siebie mur pewności i zabezpieczenia, jakie daje majątek, powodzenie, władza, zdolności lub cnota. Ta ekskluzywność i pewność siebie rodzą niechęć i antagonizm w ludzkich stosunkach, z których się składa społeczeństwo. Ludzie szanowni i zacni stanowią zazwyczaj śmietankę towarzyską i są nieodmiennie przyczyną tarć i trudności. Człowiek "szanowny" jak i lekceważony, obaj są zawsze na łasce warunków i okoliczności; wpływ środowiska, ważkość tradycji mają dla nich ogromne znaczenie, gdyż ukrywają ich wewnętrzne ubóstwo. Owi "zacni" zajmują najczęściej stanowisko obronne wobec życia, są pełni obaw i podejrzeń. Lęk kryje się w ich sercu; "święte oburzenie" jest ich cnotliwością, a poczciwość i nabożność puklerzem ochronnym. Są jak bęben, pusty w środku, lecz głośny gdy się weń uderzy. Nie potrafią nigdy otworzyć serca na Prawdę, Rzeczywiste, gdyż podobnie jak i pogardzanych pochłania ich troska o własne doskonalenie. Szczęście jest nie dla nich, albowiem unikają Prawdy.

Brak chciwości i brak hojności łączą się ściśle ze sobą. Jedno i drugie jest procesem zamykania się w sobie, bierną formą egocentryzmu. Będąc chciwym trzeba być aktywnym; człowiek żądny czegoś musi walczyć, zdobywać, współzawodniczyć, być agresywny. Ale gdy nie ma tego impetu nie oznacza to braku chciwości, jest to po prostu zamknięcie się w sobie. Wszelki czyn jest ruchem, jest niepokojący, przerywa nasz bierny spokój, a nieraz jest trudną i bolesną walką; toteż egocentryzm - owo zamykanie się w sobie - pokrywamy słowami: "nie jestem chciwy". Mieć hojną rękę nie jest tym samym co mieć szerokie wielkoduszne serce. Hojność ręki jest sprawą dość prostą, zależy w dużej mierze od zwyczajów i kultury w jakiej wychowaliśmy się; ale szerokość serca ma nieskończenie głębsze źródła; znaczenie jego jest bardziej doniosłe, albowiem może płynąć tylko z prawdziwego wszechstronnego rozumienia.

Nie być hojnym to znów przyjemne, dogadzające nam, a pełne zaślepienia pochłonięcie sobą, w którym trwamy jak w skorupie, nie wychylając się z niej na zewnątrz. Człowiek w takim stanie działa, ale jakby w pół śnie; a jego własne ruchy nie mogą go obudzić. Obudzenie się jest nieprzyjemne, może nawet bolesne, więc zarówno starzy jak młodzi wolą aby ich pozostawiono w spokoju, wolą stać się "szanowni" i zacni, czyli - martwi. Podobnie jak szczodrość serca tak hojność ręki, jest ruchem ku zewnątrz, ku ludziom, a to jest niejednokrotnie przykre, zwodnicze, i demaskujące nas wobec siebie samych. Hojność ręki nie jest trudna, spotyka się ją często. Szerokości serca nie da się rozwijać ani wyrabiać; jest to wolność od żądzy gromadzenia.

Przebaczać może tylko ten, kto się wpierw uczuł dotknięty, skrzywdzony, a to poczucie powstaje u ludzi którzy musieli rozwinąć w sobie wpierw dumę i miłość własną. Wielkoduszność i szerokość serca nie mogą się zrodzić dopóki istnieje w nas nieustanna pamięć siebie, owego - "ja" i "moje".

hjdbienek : :
lis 19 2010 WIEDZA
Komentarze: 0

Czekaliśmy na pociąg; było późno. Dworzec kolejowy był brudny, zatłoczony i hałaśliwy, a powietrze duszne i ciężkie. Duży tłum oczekiwał na pociąg jak my; dzieci krzyczały, opodal matka karmiła niemowlę, sprzedawcy głośno zachwalali swój towar, roznoszono kawę i herbatę, było rojno i gwarno. Chodziliśmy tam i z powrotem po peronie obserwując ruch otaczającego nas życia. Wtem zbliżył się do nas jakiś człowiek i łamaną angielszczyzną począł mówić; wyjaśniał iż bacznie się nam przyglądał i poczuł jakiś wewnętrzny nakaz przemówienia do nas. Mówił z dużym wzruszeniem; przyrzekał iż będzie odtąd prowadził życie uczciwe i czyste, że od tej chwili nie będzie palił; dodał iż nie posiada wykształcenia, jest tylko chłopcem od rikszy. Miał dużo siły w wyrazie oczu i miły uśmiech.

Wkrótce nadszedł pociąg. W wagonie przedstawił się nam jakiś pan; był to znany uczony, władał kilkoma językami, posługując się każdym swobodnie. Był podeszły w latach, dostatni, dumny ze swego wykształcenia i pełen ambicji. Mówił dużo o medytacji, ale miało się wrażenie że nie opiera się na własnym doświadczeniu. Jego bóg był bogiem książkowym. A jego stosunek do życia był tradycyjny i prawowierny; wierzył w celowość wcześnie układanych małżeństw i był zwolennikiem surowych reguł postępowania. Był przekonany o wyższości swej klasy, uważał również iż są duże różnice w umysłowych zdolnościach różnych kast. Zdradzał dziwną próżność - dumę z wiedzy i stanowiska.

Słońce zachodziło. Pociąg biegł przez malowniczą okolicę. Stada powracały z pastwisk, wzbijając tumany złotawego pyłu. Znad horyzontu podnosiły się wielkie czarne chmury, raz po raz dawał się słyszeć daleki grzmot. Jakże radośnie śmiała się zieleń pól, jak miło wyglądała wioska tuląca się do stóp góry! Zapadał zmierzch. Dostrzegliśmy dużego jelenia pasącego się spokojnie na łące, nawet nie podniósł głowy, by spojrzeć na przelatujący pociąg.

Wiedza jest błyskiem światła na wąskim odcinku pomiędzy ogromem ciemni nieznanego; ale nie jest w stanie ponad ten mrok się wznieść, ani weń przeniknąć. Wiedza jest nieodzowna dla techniki, jak węgiel dla lokomotywy, ale nie może nigdy sięgnąć w nieznane. Niewiadome nie daje się włączyć w krąg znanego. Trzeba odsunąć wszystko co się wie, aby niewiadome mogło się objawić. Ale jakież to trudne!

Całą istotą tkwimy w przeszłości, myśl nasza wysnuwa się z tego co minęło. Przeszłość to znane, a reakcja przeszłości rzuca zawsze cień na to, co jest teraz, co znane nie jest. To nie przeszłość jest nieznana, a teraźniejszość. Przyszłość jest jeno przedłużeniem przeszłości torującym sobie drogę w jutro poprzez nieznaną teraźniejszość. Ów odstęp, ów interwał pomiędzy przeszłością a przyszłością wypełniają raz po raz świetlne błyski wiedzy, przysłaniając próżnię teraźniejszości; ale właśnie w tej próżni ukrywa się cud życia.

Namiętne oddawanie się wiedzy, podobnie jak każdy nałóg, może być ucieczką od lęku przed pustką, zawodem, osamotnieniem, od lęku że jesteśmy "niczym". Wiedza jest jakby cienką świetlną zasłonką na powierzchni niezgłębionego mroku, w który myśl nie jest w stanie przeniknąć. Człowiek w lęku przed tym niewiadomym uchodzi w teorie, nadzieje, wiedzę, wyobraźnię, i ta wiedza staje się przeszkodą w wejściu i rozumieniu nieznanego Odrzucić wiedzę to dopuścić lęk; a nie polegać na intelekcie - jedynym narzędziu postrzegania jakie posiadamy - to stać się otwartym i bezbronnym wobec smutków jak i radości życia. Ale nie łatwo jest odrzucić wszystko co wiemy. Być ciemnym i niewykształconym nie znaczy to jeszcze być wolnym od gromadzonej wiedzy. Właściwą ciemnotą - niewiedzą - jest brak czujnej samoświadomości ; a wiedza jest niewiedzą gdy nie rozumiemy dróg i reagowań naszego "ja". Zrozumienie siebie jest jednocześnie uwolnieniem się od wiedzy.

Można się od niej uwolnić gdy zgłębimy pobudki naszych pożądań i cały proces zdobywania i gromadzenia. Ustawiczna chęć zbierania, śpichlerzowania wynika z pragnienia bezpieczeństwa i pewności. Szukamy zabezpieczenia się w posiadaniu, w potępianiu lub usprawiedliwianiu, a z tego rodzi się strach, który uniemożliwia wszelki bezpośredni kontakt z życiem. Tam gdzie ten kontakt jest żywy i staje się jednoczeniem się, gromadzenie traci swój sens. Wszelkie gromadzenie jest procesem samoobrony, który nas oddziela od życia, a wiedza ten proces wzmaga. Cześć dla wiedzy jest rodzajem bałwochwalstwa. Nie usuwa ona tarć, konfliktów i nędzy naszego istnienia. Płaszcz wiedzy ukrywa wzrastające wokół rozterki i cierpienia, ale nigdy nie może nas od nich uwolnić. Procesy myślowe nie prowadzą do Prawdy, ani do szczęścia które ona daje. Być pewnym swej wiedzy to odwracać się od niewiadomego.

hjdbienek : :
lis 14 2010 OBRZĘDY
Komentarze: 0
 

Na obszernym dziedzińcu, wśród drzew, stał kościół. Wchodzili tam ludzie biali i ciemnoskórzy. Wewnątrz było więcej świateł aniżeli w europejskich kościołach, ale urządzenie było zupełnie takie same. Właśnie odbywał się piękny obrzęd. Po skończonym nabożeństwie zaledwie paru ludzi kolorowych zwróciło się do białych, i odwrotnie; i każdy poszedł w swoją stronę.

A na innym kontynencie, na drugim końcu świata, była świątynia, gdzie śpiewano sanskryckie strofy i odprawiano Pudżę - obrzęd Hinduizmu. Tutaj wierni wypełniający chram należeli do innego typu kultury. Ton i rytm słów sanskryckich jest przejmujący i mocny, posiada dziwną powagę i głębię.

Można się nawrócić z jednego wyznania na drugie, przejść od jednych dogmatów i wierzeń do innych, ale nie można się nawrócić ku rozumieniu Rzeczywistego i Prawdy. Można zmienić zdanie i wierzenie, ale Prawda - Bóg - nie jest sprawą przekonań; jest to doznanie nie oparte na żadnym dogmacie ani wierzeniu, ani też na żadnym uprzednio doświadczonym przeżyciu. Jeśli przeżywamy coś, co się rodzi z naszego wierzenia przeżycie to będzie reakcją przez nie uwarunkowaną. Jeśli przychodzi jakieś nagłe, zupełnie nieoczekiwane i bezpośrednie doznanie, a my potem na nim opieramy następne, nowe, wówczas będą one tylko ciągłością pamięci, reagującej na kontakt z chwilą obecną. Pamięć jest zawsze rzeczą martwą, ożywającą tylko przy kontakcie z wiecznie żywą teraźniejszością.

Nawrócenie jest zamianą jednego dogmatu lub wierzenia na inne, przejściem od jednego rodzaju obrzędów do innych - które nam w danej chwili dają więcej zadowolenia, - ale to nie otwiera nam bynajmniej drogi do Prawdy. Odwrotnie: szukanie tego, co nam da większe zadowolenie przeszkadza ujrzeć Rzeczywiste i Prawdę. A przecież właśnie do takich nawróceń dążą różne zorganizowane religie i wyznaniowe grupy; usiłują one nawracać ludzi ku bardziej lub mniej logicznym dogmatom, przesądom, nadziejom i oczekiwaniom. Zapraszają nas do lepszego więzienia. Może ono być wygodne lub niewygodne, to zależy od naszej natury i upodobań, ale jest zawsze i w każdym razie więzieniem.

Zarówno w religii jak polityce, na różnych poziomach kultury odbywają się wciąż takie nawracania. Organizacje ze swymi przywódcami kwitną i prosperują przez utrzymywanie ludzi w obrębie ideologii jakie im przedstawiają, czy będą one religijne, czy ekonomiczne. I w tym procesie kryje się wzajemny wyzysk. Prawda jest poza wszelkimi schematami i ideologiami, poza strachem i nadzieją. Jeśli chcecie odkryć najwyższe szczęście Prawdy, musicie zerwać z ograniczeniami ideologii, obrzędów i ceremonii.

Intelekt znajduje zabezpieczenie w religijnych i politycznych schematach i czerpie z nich silę; właśnie ten fakt nadaje żywotność wszelkim zrzeszeniom. Są w nich zawsze starzy bywalcy i nowicjusze; oni to utrzymują ruch w organizacjach i podtrzymują ich lokaty i stan posiadania; a zasięg wpływów i prestiż stowarzyszenia przyciągają ku niemu ludzi hołdujących powodzeniu i światowym mądrościom. Gdy intelekt spostrzega że dotychczasowe ramy ideologiczne już go nie zadowalają i nie wzmagają jego żywotności, zwraca się do innych wierzeń i dogmatów, które nowych dostarczają podniet i zadowolenia i więcej dodają sił. Intelekt jest więc wytworem środowiska, żywi się i odświeża zewnętrznymi wrażeniami i utożsamianiem tj. jednoczeniem się z różnymi ideologiami; dlatego też trzyma się uparcie reguł postępowania, schematów myślenia, itp. Dopóki umysł jest wytworem przeszłości, nigdy nie odkryje Prawdy, a nawet nie dopuści by Prawda się objawiła. Trzymając się zrzeszeń i organizacji tym samym oddala od siebie szukanie Prawdy.

Oczywistym jest, że obrzędy stwarzają atmosferę w której uczestnicy czują się zazwyczaj miło i dobrze; zarówno jednostkowe jak zespołowe rytuały dają pewien spokój myśli i stanowią uderzającą przeciwwagę nudy i uciążliwości codziennego życia. Posiadają dużo swoistego piękna, harmonii, rytmu; ale w istocie są podnietami, które, podobnie jak wszystkie inne środki podniecające z czasem przytępiają myśl i wyziębiają serce. Obrzędy stają się przyzwyczajeniem, tak iż trudno bez nich się obejść. I ową tęsknotę do nich, czy też potrzebę ich, uważa się za duchowe odnowienie, za wzmocnienie sił by lepiej stawić czoło życiu, za codzienną czy cotygodniową medytację itp.; ale wnikając nieco głębiej w ten proces, zauważymy iż są one próżnym powtarzaniem, dającym wspaniałą, a wielce "szanowną" ucieczkę od konieczności poznawania siebie. A bez niego wszelki czyn ma niewielką wartość.

Powtarzanie słów, zdań, śpiewów, chociaż na razie może się zdawać podnietą i czynnikiem podnoszącym, w istocie działa usypiająco, A gdy w takim przytępionym stanie przychodzą różne przeżycia są one tylko projekcjami naszego "ja". Jakkolwiek byłyby przyjemne są zawsze złudne. Doznanie Prawdy nie przychodzi pod wpływem żadnych praktyk, ani powtarzanych obrzędów. Prawda nie jest celem jakiegoś procesu, ani rezultatem dążeń i wysiłków. Nie można jej przywoływać, albowiem nie należy do dziedziny myśli.

 

hjdbienek : :
lis 13 2010 BOGATY I BIEDNY
Komentarze: 0

  Było gorąco i parno, a hałas dużego miasta napełniał powietrze. Ciepły wiatr niósł się od morza, a od czasu do czasu zalatywał zapach benzyny i smoły. Choć czerwone słonce zapadało już w morze, upał jeszcze nie zelżał. Grupa osób która zapełniała przed chwilą pokój, rozeszła się, a my wyszliśmy na ulicę.

Papugi jak lśniące zielone błyskawice powracały właśnie na nocne legowiska; wylatują one wczesnym rankiem kierując się ku północy, do sadów i pól zielonych, w szeroką przestrzeń, a nad wieczorem wracają by spędzić noc wśród gałęzi miejskich drzew. Ciekawy jest ich lot, nigdy równy, raczej gwałtowny, zuchowaty, hałaśliwy. Nie lecą wprost przed siebie, jak inne ptaki, a zataczają kręgi, to w lewo to w prawo, lub spadają nagle w listowie drzew. Ze wszystkich ptaków mają chyba najbardziej niespokojny lot; ale jakie są piękne, o tym połyskliwym złoto-zielonym upierzeniu i czerwonym dziobie! Sępy szpetne i ciężkie, długo krążyły nad drzewami aby wreszcie usadowić się na palmach do snu.

Zbliżał się do nas jakiś człowiek grając na fujarce; szedł pod górę nie przestając grać. Poszliśmy za nim, Skręcił w jedną z małych uliczek wciąż grając. Jakże dziwnie brzmiała ta pieśń fujarki wśród gwaru miasta; dźwięki jej przenikały głęboko w serce. Było w nich coś z prawdziwego piękna.

Idąc w pewnym oddaleniu za grajkiem, minęliśmy parę wąskich uliczek, aż znaleźliśmy się na szerszej i lepiej oświetlonej. Na brzegu chodnika siedziała tu grupa ludzi, grajek przyłączył się do niej, a my uczyniliśmy to samo. l oto siedzieliśmy wokół niego, a on grał. Słuchaczy stanowili przeważnie posługacze, kierowcy taksówek i stróże nocni, było też kilkoro dzieci i opodal parę psów. Samochody mknęły ulicą; w jednym z nich szofer był przy kierownicy, a w jasno oświetlonym wnętrzu siedziała pięknie ubrana dama. Drugi samochód przystanął, kierowca wyskoczył i przyłączył się do naszej grupy. Wszyscy rozmawiali głośno i wesoło, śmiejąc się i gestykulując; ale pieśń fujarki nie przerywała się ani na chwilę; a w tonach jej było coś porywającego.

Wkrótce odeszliśmy w stronę morza, szeroką drogą, mijając rzęsiście oświetlone domy ludzi zamożnych. Bogatych otacza zazwyczaj swoista, im tylko właściwa atmosfera; choćby byli najbardziej kulturalni, delikatni, o starożytnych tradycjach i wielkiej ogładzie, cechuje ich zawsze jakaś wyniosłość i nieprzystępność, owa niezachwiana pewność siebie i jakaś twardość, którą tak trudno przełamać. To nie oni posiadają bogactwo, a bogactwo posiadło ich; a to w swych skutkach jest gorsze od śmierci. Filantropia jest wyrazem ich pychy i zarozumiałości; mniemają iż są włodarzami swych dóbr, dają dużo na cele humanitarne, ustanawiają fundacje, tworzą stypendia, więc uważają się za dobroczyńców, budowniczych i twórców. Wznoszą kościoły i świątynie. Ale ich bóg jest bogiem ich złota. Wobec tak wielkiej nędzy i poniżenia wokoło, trzeba doprawdy być bardzo nieczułym aby móc być bogaczem. Czasem przychodzą pytać, dyskutować, dociekać jak znaleźć prawdę. Ale ludziom bardzo bogatym jak i bardzo ubogim jest niezmiernie trudno znaleźć Rzeczywiste. Biedni pożądają bogactw i władzy, a bogaci są schwytani w tryby własnego postępowania; a jednak łudzą się że mogą do Prawdy się zbliżyć. Spekulują nie tylko w handlu, ale i na temat ostatecznejPrawdy; zdają się brać lekko tak jedno jak drugie; ale mogą osiągnąć tylko to, co się ukrywa w ich własnym sercu, Ich wierzenia i obrzędy, nadzieje i obawy nie mają nic wspólnego z Rzeczywistym, gdyż w sercach ich panuje pustka. Im większe są zewnętrzne, na pokaz roztaczane zbytki, tym większe wewnętrzne ubóstwo.

Wyrzec się dostatków, wygód i stanowisk i odejść od świata - jest rzeczą stosunkowo łatwą; ale na to by odrzucić żądzę bycia czymś i chęć stawania się ciągle większym, potrzeba mądrości i rozumienia. Władza jaką daje bogactwo jest przeszkodą w rozumieniu Prawdy, podobnie jak i siła płynąca z różnych uzdolnień i talentów. Swoisty rodzaj pewności siebie, jaki temu towarzyszy, jest najoczywistszym przejawem naszego "ja". Ale to poczucie władzy i pewności siebie można przecie odrzucić, choć nie jest to łatwe. Natomiast znacznie trudniejsze, bardziej subtelne i utajone są impulsy i żądza władzy kryjące się w chęci stawania się czymś. Ekspansja, powiększanie swego znaczenia w jakiejkolwiek formie - czy to przez bogactwo, czy przez cnotę - jest zawsze procesem agresywnym, wytwarzającym tarcia i antagonizmy. Intelekt obciążony żądzą stawania się nie może być nigdy spokojny; spokoju nie zdobywa się przez ćwiczenia i praktyki, nie jest on również wytworem czasu. Spokój jest stanem rozumienia, a żądza stawania się temu rozumieniu zaprzecza i je uniemożliwia. Stawanie się - "ja będę" - wytwarza poczucie czasu, które jest w istocie odkładaniem rozumienia na przyszłość. Myśl: "ja będę" jest ułudą zrodzoną z przekonania o swej własnej ważności.

Morze było w lej chwili niespokojne, jak i miasto, ale niespokojność ta miała jakowąś głębię i treść. Nisko nad horyzontem zabłysła wieczorna gwiazda. Wracaliśmy ulicą pełną autobusów, taksówek i tłumów ludzkich. Na chodniku leżał śpiący, prawie nagi, człowiek; był to żebrak, wyczerpany, niedożywiony; trudno go było obudzić. A po drugiej stronie ulicy rozciągały się zielone trawniki i rozkwiecone krzewy publicznego parku.

hjdbienek : :