Kategoria

Homo Sapiens, strona 82


paź 03 2008 PRZEFILTROWANA RZECZYWISTOŚĆ
Komentarze: 0

 

 

Chciałbym powiedzieć coś jeszcze na temat naszej percepcji rzeczywistości. Posłużę się analogią. Prezydent

Stanów Zjednoczonych musi posiadać informację zwrotną od swych obywateli. Papież w Rzymie musi posiadać

informację zwrotną od całego Kościoła. Istnieją miliony informacji, które można im przedłożyć, ale nie byliby w

stanie takiej informacji przetrawić ani przyjąć. Mają zaufanych ludzi, którzy informacje te analizują, podsumowują,

przesiewają; w końcu niektóre z nich trafiają na ich biurka. To samo dzieje się z nami. Każda żywa komórka

naszego ciała, wszystkie nasze zmysły dostarczają nam informacji zwrotnych od rzeczywistości. My jednak

nieustannie je filtrujemy. Kto (co) dokonuje tego? Nasze nastawienia? Nasza kultura? Nasze zaprogramowanie?

Nawet język może być filtrem. Tyle jest tych filtrów, że czasami tracimy z oczu rzeczy, które są przed nami.

Wystarczy spojrzeć na paranoika, który zwykle zagrożony jest przez coś, czego nie ma, który interpretuje

rzeczywistość w kategoriach pewnych doświadczeń z przeszłości lub pewnych uwarunkowań, którym go poddano.

Jest jeszcze inny demon, który stanowi filtr. Nazywa się go przywiązaniem, żądzą, nienasyceniem. Korzeniem

smutku jest nienasycenie. Nienasycenie niszczy i zakłóca percepcję. Lęki i żądze prześladują nas. Samuel

Johnson powiedział: "Wiedza o tym, że w przeciągu tygodnia ma się spaść z rusztowania, znakomicie koncentruje

umysł człowieka".

Odsuwasz wszystko inne i koncentrujesz się na tym lęku albo na jakimś innym pragnieniu czy żądzy. W pewien

sposób już za młodu nafaszerowano nas narkotykami. Wychowano nas tak, abyśmy potrzebowali ludzi. Do czego?

Do tego, by nas akceptowali, chwalili - czyli do tego wszystkiego, co nazywamy sukcesem. Są to słowa nie mające

żadnego odniesienia w rzeczywistości. Stanowią pewną konwencję, czyli są czymś wymyślonym, ale nie zdajemy

sobie sprawy, że nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Czym jest sukces? Jest to decyzja jakiejś grupy ludzi,

że coś jest dobre. Inna grupa może podjąć decyzje, że ta sama rzecz jest zła. To, co uchodzi za dobre w

Waszyngtonie, może być uznane za złe w klasztorze. Sukces w pewnych kręgach politycznych, w innych uchodzić

może za porażkę. Są to konwencje. Ale traktujemy je jako rzeczywistość. Za młodu zaprogramowano nas,

ukierunkowano na szczęście. Nauczono, że aby być szczęśliwym, potrzeba pieniędzy, sukcesu, pięknego lub

przystojnego partnera, dobrej pracy, przyjaciół, duchowości, Boga - czy jak inaczej to nazywacie. Dopóki tego nie

będziecie mieli, powiedziano wam, nie będziecie szczęśliwi. I to jest to, co nazywam przywiązaniem. Przywiązanie,

to wiara w to, że nie mając czegoś, nie można być szczęśliwym. Jeśli choć raz dasz się o tym przekonać - i stanie

to się częścią twej podświadomości, wrośnie w korzenie twego jestestwa - jesteś skończony.

"Jakże mogę być szczęśliwy, jeśli nie mam pieniędzy?" Ktoś, kto nie ma miliona dolarów na koncie, może czuć

się biedakiem, podczas gdy ktoś inny, w zasadzie w ogóle nie posiadający pieniędzy, czuje się bardzo bezpiecznie.

Inaczej ich zaprogramowano, to wszystko. Tego pierwszego nie ma sensu pouczać, co ma robić, potrzebuje

zrozumienia. Pouczanie na wiele się nie zda. Musi zrozumieć, że został zaprogramowany, że to, co wyznaje, to

sąd nieprawdziwy. Musi dostrzec jego fałszywość, spojrzeć nań jak na fantazję. Co ludzie robią przez całe życie?

Są zajęci walką, walką i jeszcze raz walką. Nazywają to przetrwaniem. Kiedy przeciętny Amerykanin mówi, że

zarabia na życie, to nie należy tego rozumieć dosłownie. Bowiem posiada znacznie więcej, niż potrzebuje do życia.

Przyjedźcie do mego kraju, a wówczas to potwierdzicie. Do życia nie są niezbędne te wszystkie samochody, także

telewizor też nie jest konieczny do życia. Bez makijażu też można żyć. Do życia nie jest potrzebna cała ta kolekcja

ubrań. Spróbujcie jednak o tym przekonać Amerykanów. Przeszli solidne pranie mózgu, zostali zaprogramowani. A

więc pracują i usiłują zdobyć pożądany przedmiot, który ich uszczęśliwi. Posłuchajcie tej wzruszającej historii -

twojej, mojej, nas wszystkich.

"Nim nie będę miał tego (pieniędzy, przyjaźni, czegokolwiek) nie zamierzam być szczęśliwy. Muszę walczyć, by

to uzyskać, a kiedy już będę miał, będę walczył, by to utrzymać. Dzięki temu przeżywam wspaniale ekscytujące

chwile. Jestem podekscytowany, że zdobyłem to!"

Ale jak długo to trwa? Kilka minut, najwyżej kilka dni. Kiedy już zdobędziesz swój nowy, wspaniały samochód,

jak długo się nim ekscytujesz? Aż do chwili, kiedy twe następne przywiązanie będzie zagrożone!

Natura ekscytacji jest taka, że wkrótce ogarnia nas zmęczenie. Powiedziano mi, że modlitwa jest czymś

wspaniałym, powiedziano mi, że Bóg jest czymś wspaniałym, powiedziano mi, że przyjaźń jest czymś wspaniałym.

Nie wiedząc, czym naprawdę jest modlitwa, czym naprawdę jest Bóg, czym naprawdę jest przyjaźń, uda nam się

jednak sporo odcyfrować. Ale już po chwili znudziliśmy się nimi - zmieniliśmy modlitwę, Boga, przyjaźnie. Czy to

nie wzruszające? I nie ma z tego żadnego wyjścia, po prostu nie ma wyjścia. Jest to jedyny model bycia

szczęśliwym, jaki nam dano. Ani nasza kultura, ani nasze społeczeństwo, i - przykro mi to stwierdzić - nawet nasza

religia nie dostarczyły nam żadnego innego wzoru. Zostajesz kardynałem. Cóż to za zaszczyt! Zaszczyt?

Nazwaliście to zaszczytem? Użyliście niewłaściwego słowa. Teraz inni będą aspirować do tego tytułu.

Wkroczyliśmy na obszar nazwany przez Ewangelie "światem" i grozi wam zatrata duszy. Świat, potęga, prestiż,

wygrana, sukces, zaszczyt itp. - to wszystko jest złudzeniem. Zdobywasz świat, a tracisz duszę. Całe twe życie

było puste i bezduszne. Nie ma w nim nic. Jest tylko jedno wyjście - oprogramowanie! Jak to zrobić? - pytasz.

Uświadom sobie zaprogramowanie. Nie możesz zmienić siebie wysiłkiem woli, nie możesz zmienić siebie poprzez

ideały, nie możesz zmienić siebie przez tworzenie nowych nawyków. Możesz zmienić swe zachowanie, ale nie

siebie. Ty sam się zmienisz tylko poprzez świadomość i zrozumienie. Kiedy widzisz, że kamień jest kamieniem, a

kawałek papieru papierem, nie twierdzisz już, że kamień ten jest drogocennym diamentem i nie utrzymujesz, że

kawałek papieru jest czekiem na bilion dolarów. Kiedy to dostrzeżesz, zmienisz się. Nie ma wówczas miejsca na

gwałt w próbie zmieniania siebie. W przeciwnym razie, to, co nazwiesz zmianą, stanowi tylko przesuwanie mebli

wokół ciebie. Zmienia się twe zachowanie, ale ty się nie zmieniłeś.

hjdbienek : :
paź 03 2008 UWIKŁANIE W KULTURĘ
Komentarze: 0

 

 

Są takie słowa, które nie odnoszą się do niczego. Na przykład: "Jestem Hindusem". Przypuśćmy, że jestem

jeńcem wojennym w Pakistanie i mówią mi:

- Zamierzamy cię dzisiaj zabrać za granicę, abyś mógł rzucić okiem na swój kraj.

Przewożą mnie więc za granicę, patrzę poprzez nią i myślę: "Och, mój kraj, mój piękny kraj. Widzę wioski,

drzewa i wzgórza. To mój rodzinny kraj". Po chwili jednak jeden ze strażników mówi:

- Przepraszam, ale pomyliliśmy się. Musimy pojechać jeszcze z dziesięć mil.

Czego dotyczyła moja reakcja? Niczego. Miałem w umyśle słowo "Indie". Ale drzewa to nie Indie. Drzewa to

drzewa. W rzeczywistości nie istnieją granice pomiędzy krajami. To ludzki umysł je stworzył. Zazwyczaj należący

do głupich, ograniczonych polityków. Kiedyś mój kraj był jednym krajem, teraz są już z niego cztery. Gdybyśmy byli

mniej czujni, byłoby ich sześć. Mielibyśmy wówczas sześć flag, sześć armii. Dlatego jeszcze nikt nie złapał mnie na

tym, bym oddawał honory fladze. Wszystkie flagi narodowe napawają mnie odrazą, gdyż są fałszywymi bogami.

Komu mam oddawać honor? Mogę oddać honor ludzkości, ale nie fladze otoczonej armią.

Flagi istnieją jedynie w głowach ludzi. W każdym razie słownik nasz zawiera tysiące słów, które nie mają

żadnego odniesienia do rzeczywistości. Ale wyzwalają w nas wielkie emocje! Zaczynamy więc widzieć coś, czego

nie ma. Naprawdę widzimy indyjskie góry, podczas gdy ich nie ma i naprawdę widzimy Hindusów, którzy nie

istnieją. Istnieją jedynie wasze amerykańskie uwarunkowania. Ale to nie jest coś specjalnie godnego podziwu. W

krajach Trzeciego Świata wiele się dziś mówi o "inkulturacji". Czym jest to, co zwiemy "kulturą"? Nie jestem tym

słowem zachwycony. Czy oznacza ono, że masz chęć zrobić coś, ponieważ uwarunkowano ciebie tak, abyś to

zrobił? Że chciałbyś czuć coś, ponieważ tak cię uwarunkowano? Czy oznacza to mechanicznie podejmowane

reakcje? Wyobraźmy sobie amerykańskie dziecko zaadoptowane przez rosyjską parę i wychowywane w Rosji. Nie

ma pojęcia, że urodziło się w Ameryce. Wychowywane jest w kulturze rosyjskiej i umiera dla Matki Rosji.

Nienawidzi Amerykanów. Dziecko to zostaje wpisane w określoną kulturę, nasycone literaturą. Patrzy na świat

oczyma nabytej kultury. Możesz nawet powiedzieć, że nosi swą kulturę ze sobą, tak jak ubranie. Kobieta hinduska

nosi sari, amerykańska coś innego. Japonka nosiłaby kimono. Nikt nie identyfikuje się z ubiorem. A wy chcecie

nosić swą kulturę z większym zaangażowaniem niż ubranie. Szczycicie się swą kulturą. Uczy się was, że macie

być z niej dumni. Pozwólcie mi wyrazić to najdosadniej, jak umiem. Mam przyjaciela, jezuitę, który powiedział mi

kiedyś: "Zawsze gdy widzę żebraka lub biedaka, nie mogę nie dać mu jałmużny. Nauczyła mnie tego matka." Jego

matka częstowała posiłkiem każdego biednego, który stanął na jej drodze. Powiedziałem mu: "Joe, to co robisz, to

nie cnota. To jest jedynie przymus, całkiem miły z punktu widzenia żebraka, niemniej jednak przymus."

Przypominam sobie też innego jezuitę, który zwierzył się na spotkaniu swego zgromadzenia w Bombaju: "Mam

osiemdziesiąt lat, jestem jezuitą od lat sześćdziesięciu pięciu. Ani razu nie zaniedbałem swej godzinnej medytacji,

ani razu." Może to być bardzo chwalebne, ale też może to być jedynie przymus. Nie ma nic wspaniałego w tym, że

pozostajemy jedynie mechanizmem. Piękno czynu nie polega na tym, że stał się on nawykiem, ale na jego

wrażliwości, świadomości, jasności spostrzegania i celowości reakcji. Mogę powiedzieć "tak" jednemu żebrakowi, a

innemu "nie". Nie jestem zniewolony przez żadne uwarunkowania ani zaprogramowanie ze strony

dotychczasowych doświadczeń lub mojej kultury. Nikt niczego mi nie wdrukował, a jeśli nawet - nie może to być

podstawa moich reakcji. Jeśli ktoś miał złe doświadczenie z Amerykanami, albo pogryzł go pies, albo zatruł się

jakimś pokarmem, to do końca życia te zdarzenia mają wywierać na niego wpływ? I to jest złe! Trzeba się od tego

uwolnić. Nie dźwigajcie brzemienia wszystkich swych przeszłych doświadczeń. Nauczcie się, co to znaczy w pełni

czegoś doświadczać, następnie zostawcie to i przejdźcie do następnej chwili nie skażonej chwilą poprzednią.

Będziecie podróżować z bagażem tak lekkim, że zdołacie przejść przez ucho igielne. Poznacie, czym jest życie

wieczne, ponieważ życie wieczne jest teraz, w bezczasowym "teraz". Tylko tak osiągniecie życie wieczne. A ileż to

rzeczy dźwigamy! Nigdy nie przystępujmy do zadania polegającego na uwolnieniu siebie bez porzucenia tego

bagażu. Wówczas będziecie sobą. Przykro to stwierdzić, gdziekolwiek jestem, spotykam mahometan, którzy

posługują się swą religią, modłami, Koranem, aby uniemożliwić sobie spełnienie tego zadania. To samo dotyczy

Hindusów i chrześcijan.

Czy potraficie sobie wyobrazić człowieka, który nie znajduje się już dłużej pod wpływem słów? Można zarzucić

go dowolną ilością słów, a on nadal będzie traktować cię tak, jak na to zasłużyłeś. Możesz mu powiedzieć: Jestem

kardynałem, arcybiskupem takim a takim - a on nadal będzie cię traktować jak zwyczajnego człowieka, będzie cię

widzieć takim, jakim jesteś. Jego patrzenie na świat nie jest skażone etykietkami.

hjdbienek : :
paź 02 2008 MILCZENIE
Komentarze: 0

 

 

Dag Hammarskjold, były sekretarz generalny ONZ, określił to bardzo pięknie: "Bóg nie umiera w momencie, gdy

przestajemy wierzyć w jakieś osobowe bóstwo. To my umieramy w dniu, w którym nasze życie przestaje być

rozświetlane promieniami codziennie trwającego zdumienia, którego źródło znajduje się poza wszelką przyczyną".

Nie spierajmy się o słowa, bowiem "Bóg" to tylko słowo, pojęcie. Nie spierajmy się o rzeczywistość, dyskutujemy o

opiniach, pojęciach, sądach. Odrzućmy swe opinie, pojęcia, przesądy i sądy, a sami to zobaczycie.

"Quia de Deo scire non possumus quid sit, sed quid non sit, non possumus considerare de Deo, quomodo sit

set quomodo non sit". Są to słowa św. Tomasza wprowadzające do "Summy Teologicznej". "Ponieważ nie możemy

stwierdzić, czym jest Bóg, lecz jedynie czym Bóg nie jest, a więc nie możemy rozważać, jaki Bóg jest, ale tylko, jaki

nie jest". Wspomniałem wcześniej o komentarzu Tomasza odnoszącym się do "De Sancta Trinitate" Boecjusza,

gdy mówi on, że najważniejszym stopniem poznania Boga jest poznanie Boga jako nieznanego, tamquam ignotum.

W swych "Quaestio Disputata de Potentia Dei" Tomasz mówi: "Oto co jest w ludzkiej wiedzy o Bogu ostateczne -

wiedza, że nie znamy Boga". Filozof ten uznany został za księcia teologów. Był mistykiem, a dziś jest

kanonizowanym świętym. Możemy mu zaufać.

W Indiach sanskryt nazywa coś takiego "neti neti". Znaczy to: "nie to, nie to". Metoda Tomasza nazwana została

"via negativa", drogą przez negację. C. S. Lewis w czasie, gdy umierała jego żona, prowadził dziennik. Nosi on

tytuł "Obserwowany żal". Ożenił się z Amerykanką, którą bardzo kochał. Powiedział kiedyś swoim przyjaciołom:

"Bóg dał mi w wieku lat sześćdziesięciu to, czego odmawiał mi w wieku lat dwudziestu". Wkrótce po ślubie jego

ukochana żona zmarła na raka, okropnie cierpiąc. Lewis powiada, że cała jego wiara rozpadła się jak domek z kart.

I oto wielki chrześcijański apologeta, pod wpływem własnego nieszczęścia zadaje pytanie: "Czy Bóg jest miłującym

ojcem, dokonującym wiwisekcji?" Istnieje całkiem pokaźna liczba dowodów na jedno i drugie. Pamiętam, kiedy

moja własna matka zachorowała na raka, moja siostra zapytała: "Tony, dlaczego Bóg pozwolił, aby to się jej

przytrafiło?" Odparłem wówczas: "Moja droga, w zeszłym roku w Chinach susza spowodowała głód, w wyniku

którego zmarło milion osób i nie skłoniło cię to do postawienia podobnego pytania".

Czasami najlepszą rzeczą skłaniającą nas do przebudzenia jest nagłe nieszczęście, docieramy wówczas do

wiary, jak miało to miejsce w przypadku C. S. Lewisa. Nigdy przedtem, jak mówił, nie miał wątpliwości co do życia

po śmierci, ale kiedy zmarła jego żona, stracił tę pewność. Dlaczego? Ponieważ jej życie było dla niego tak ważne.

Lewis, jak wiadomo, jest mistrzem porównań i analogii.

To jest jak lina. Ktoś cię pyta:

- Czy utrzyma ona ciężar stu dwudziestu funtów?

Odpowiadasz:

- Tak!

- Dobrze, spuśćmy więc na tej linie twego najlepszego przyjaciela.

Wtedy mówisz:

- Chwileczkę, sprawdzę tę linę jeszcze raz. Tracisz pewność.

W swym dzienniku Lewis napisał także, że niczego o Bogu wiedzieć nie możemy, i nawet nasze pytania o Boga

są absurdalne. Dlaczego? Bo to tak, jakby ktoś ślepy od urodzenia zapytał:

- Czy kolor zielony jest ciepły czy zimny?

- Neti, neti. Ani tak, ani tak.

- Czy jest długi czy krótki?

- Ani tak, ani tak.

Niewidoma osoba nie zna słów ani pojęć koloru, którego sobie nie może wyobrazić, poczuć, ani doświadczyć.

Można jej tylko o tym opowiedzieć poprzez analogie. Bez względu na to, jakie postawi pytanie, odpowiem mu: To

nie to. C. S. Lewis stwierdza, że przypomina to pytanie o to, ile minut mieści się w kolorze żółtym. Wszyscy to

pytanie traktują bardzo poważnie, toczą dyskusje i wiodą spory. Ktoś sugeruje, że kolor żółty zawiera dwadzieścia

pięć marchewek, ktoś inny utrzymuje, że siedemnaście ziemniaków i zaczynają nagle ze sobą walczyć. Ani tak, ani

tak!

To, co w naszej ludzkiej wiedzy na temat Boga jest pewne, to wiedza o tym, że nic nie wiemy. Naszą wielką

tragedią jest to, że wiemy zbyt dużo. Myślimy, że wiemy, i to jest nasza tragedia. A w rzeczywistości, jak to

wielokrotnie powtarzał Tomasz z Akwinu (który jest nie tylko teologiem, ale i wielkim filozofem): "Wszystkie wysiłki

umysłu ludzkiego nie są w stanie wyczerpać istoty zwykłej muchy".

hjdbienek : :
paź 01 2008 PRZEJŚCIE DO KONKRETÓW
Komentarze: 0

 

 

Każde pojęcie odnosi się do pewnej liczby konkretnych przedmiotów. Nie mówię tu o nazwach indywidualnych,

takich jak Maria czy Jan, które nie posiadają znaczenia konceptualnego. Pojęcia są uniwersalne. Na przykład

słowo "liść" może odnosić się do każdego pojedynczego liścia. Co więcej, słowo to odnosi się do wszystkich liści

wszystkich drzew: do liści dużych, małych, zasuszonych, żółtych i zielonych, liści bananowca itd. Skoro więc

oznajmię, że dziś rano widziałem liść, to jednak nie bardzo wiadomo, co w gruncie rzeczy ujrzałem.

Zobaczmy, czy dobrze mnie rozumiecie. Wiecie, czego nie widziałem? To, co widziałem, nie było zwierzęciem.

To, co widziałem, nie było psem. Nie był to człowiek. Nie był to but. Macie więc pewne mgliste wyobrażenie o tym,

co widziałem, ale nie jest ono uszczegółowione, konkretne. "Istota ludzka" odnosi się nie do człowieka pierwotnego

ani do człowieka cywilizowanego, nie do ludzi dorosłych, nie do dzieci, nie do mężczyzn ani kobiet, nie odnosi się

do żadnego określonego wieku, do żadnej konkretnej kultury, ale do pojęcia. Istota ludzka jest wszakże czymś

konkretnym, nigdy bowiem nie spotkaliśmy uniwersalnej istoty ludzkiej, o jakiej mówi to pojęcie. Pojęcia wskazują

na coś, ale zawsze nieprecyzyjnie. Umyka im to, co konkretne, niepowtarzalne. Pojęcie jest ogólne.

Kiedy podaję wam pojęcie, daję wam coś, ale jednocześnie mało wam daję. Pojęcia są niesłychanie

wartościowe i użyteczne w nauce. Jeśli na przykład powiem, że wszyscy tu obecni są zwierzętami, będzie to

bardzo poprawne z naukowego punktu widzenia. Ale jesteśmy czymś więcej niż zwierzętami. Jeśli powiem, że

Mary Jane jest zwierzęciem, nie rozminę się z prawdą. Ale ponieważ pominąłem coś, co jest dla niej bardzo

istotne, będzie to dla niej stwierdzenie nieprawdziwe, a nadto krzywdzące. Kiedy jakąś konkretną osobę nazywam

kobietą, to nie zaprzeczam prawdzie, ale jest też w tej osobie szereg cech, które nie pasują do pojęcia "kobieta".

Jest ona tą konkretną, niepowtarzalną kobietą, którą poznać można jedynie przez doświadczenie, a nie

konceptualizację. Konkretną osobę muszę sam zobaczyć, sam doświadczyć, poddać swej intuicji. Indywidualna

osoba może być poznana przez intuicję, a nie przez konceptualizację.

Osoba znajduje się poza myślącym umysłem. Wielu z was odczuwałoby dumę, gdyby nazwano ich

Amerykanami, podobnie wielu Hindusów byłoby dumnych, gdyby nazwano ich Hindusami. Ale co to oznacza:

"Amerykanin", "Hindus"? Jest to umowa, nie jest to część waszej natury. Te określenia dają wam jedynie etykietkę.

Niczego to nie mówi o osobie. Pojęcia zawsze pomijają coś niesłychanie ważnego, coś cennego, co znajduje się

wyłącznie w rzeczywistości i co jest niepowtarzalnym konkretem. Pięknie to ujął wielki Krishnamurti: "W dniu, w

którym nauczysz dziecko słowa ptak, przestaje ono na zawsze widzieć ptaka". To prawda! Kiedy dziecko po raz

pierwszy widzi puszyste, żywe, poruszające się stworzenie, a ty powiesz: "Wróbel", następnego dnia, gdy dziecko

zobaczy inne puszyste, poruszające się stworzenie podobne do tamtego, powie: "O wróbel. Widziałem wróbla.

Jestem znudzony wróblami."

Jeśli przestaniecie patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat swych pojęć, nigdy nie będziecie znudzeni. Każda

najmniejsza rzecz jest niepowtarzalna. Każdy wróbel rożni się od innych wróbli, choć tak bardzo są do siebie

podobne. Podobieństwa są niesłychanie pomocne, w oparciu o nie dokonujemy abstrakcji, tworzymy pojęcia. Są

pomocne we wzajemnej komunikacji, edukacji, w nauce. Są jednak także bardzo mylące, stanowią wielką

przeszkodę w dostrzeżeniu konkretnego indywiduum. Jeśli wszystko, czego doświadczasz, mieści się w pojęciach,

to nie doświadczasz rzeczywistości, gdyż ta jest konkretem. Pojęcie jest pomocne w drodze do rzeczywistości, ale

kiedy drogę tę już pokonasz, musisz jej doświadczyć, poczuć ją bezpośrednio.

Drugą cechą pojęcia jest jego statyczność, podczas gdy rzeczywistość jest płynna. Używamy ciągle tej samej

nazwy dla wodospadu Niagara, ale woda, która tam płynie, jest stale inna. Posługujemy się słowem "rzeka", ale

woda w niej stale płynie. Jednym słowem określamy nasze ciało, ale nasze komórki ciągle się odnawiają.

Przypuśćmy, że na zewnątrz wieje niezwykle silny wiatr, a ja chcę przekazać moim krajanom, czym jest

amerykańska wichura czy huragan. Łapię go więc w pudło, wracam do Indii i mówię: "Spójrzcie na to." Oczywiście

nie jest to wichura. Dlatego, że została złapana. Albo chcę wam pokazać, czym jest nurt rzeki i przynoszę wam w

tym celu wodę z rzeki w wiadrze. W momencie gdy nabiorę wody do wiadra, ta woda przestaje płynąć. W chwili

gdy ujmiesz coś w ramy pojęcia - przestaje być płynne, staje się statyczne, martwe. Zamarznięta fala nie jest już

falą. Istotą fali jest ruch; jeśli ją zatrzymać, przestaje być falą. Pojęcia są zawsze zamarznięte. Rzeczywistość jest

płynna.

W końcu, jeśli mamy uwierzyć mistykom (a nie wymaga to zbyt wiele wysiłku - nikt jednak nie może dostrzec

tego od razu), rzeczywistość jest całością, a słowa i pojęcia jedynie ją dzielą na części. Dlatego tak trudno jest

tłumaczyć z jednego języka na drugi, ponieważ każdy język tnie rzeczywistość w nieco inny sposób. Angielskiego

słowa "home" nie można przetłumaczyć na odpowiednik francuski czy hiszpański. "Casa" to nie dokładnie to samo

co "home". Słowo "home" niesie specyficzne dla języka angielskiego skojarzenia. Każdy język posiada specyficzne

dla niego słowa i wyrażenia, ponieważ rozcinamy rzeczywistość i coś do niej dodajemy lub od niej odejmujemy, w

charakterystyczny dla danego języka sposób. Rzeczywistość jest całością, a my tniemy ją, aby tworzyć pojęcia i

używamy słów, by wskazać na różne jej części. Gdybyście nigdy w życiu nie widzieli żadnego zwierzęcia i

pewnego dnia znaleźlibyście ogon - tylko ogon - i ktoś by wam oznajmił: "To jest ogon" - czy w czymkolwiek byłoby

to dla was użyteczne? Czy na tej podstawie moglibyście sobie wyrobić zdanie, co to jest zwierzę?

Idee dzielą na fragmenty nasze postrzeganie świata, naszą intuicję, nasze doświadczenie. Mistycy nieustannie

nam to przypominają. Słowa nie są w stanie oddać rzeczywistości. Mogą tylko na nią wskazywać. Używa się ich

jako drogowskazów prowadzących do rzeczywistości. Z chwilą gdy już tam dotrzesz, porzuć pojęcia, są bowiem

bezużyteczne. Pewien hinduski kapłan sprzeczał się kiedyś z filozofem, który utrzymywał, że ostatnią przeszkodą

na drodze do Boga jest słowo "Bóg", pojęcie Boga. Kapłan był tym bardzo zaszokowany, ale filozof dowodził: "Z

osła, którego dosiadasz, gdy dojedziesz do celu - musisz zejść. Używasz pojęć, by gdzieś dotrzeć, następnie

musisz je porzucić, wyjść poza nie." Nie trzeba być mistykiem, by zrozumieć, że rzeczywistość jest czymś, czego

nie można uchwycić za pomocą słów czy pojęć. By poznać rzeczywistość trzeba wykroczyć poza wiedzę.

Czy słowa te nie są wam skądś znane? Ci spośród was, którzy czytali "Chmurę niewiedzy", poznają te słowa.

Poeci, malarze, mistycy i wielcy filozofowie zazwyczaj przeczuwają tę prawdę. Przypuśćmy, że pewnego dnia

obserwuję drzewo. Dotychczas, ilekroć widziałem to drzewo, mówiłem: "No tak, to jest drzewo". Ale dziś, gdy

patrzę na nie, nie widzę drzewa. Przypuśćmy, że nie widzę tego, do czego jestem przyzwyczajony. Widzę coś

świeżym okiem dziecka. Brak mi słów na opisanie tego doznania. Widzę coś niepowtarzalnego, stanowiącego

zmieniającą się całość, niepodzielną. Ogarnia mnie strach. Gdyby ktoś mnie spytał: "Co widziałeś?" - jak sądzicie,

co bym mu odpowiedział? Nie mógłbym znaleźć słów. Nie ma słów oddających rzeczywistość. Gdybym znalazł

"odpowiednie" słowa, pojawiłbym się ponownie w świecie pojęć.

A więc, jeśli nie potrafię wyrazić rzeczywistości widzianej moimi oczami, doświadczanej przez me zmysły, to jak

można wyrazić to, czego oko nie widziało i ucho nie słyszało? Jak znaleźć słowa określające boską rzeczywistość?

Czy pojmujecie już, co mieli na myśli Tomasz z Akwinu, Augustyn i wszyscy pozostali, gdy mówili - a czego ciągle

naucza Kościół - że Bóg jest tajemnicą dla ludzkiego umysłu nie do pojęcia?

Wielki Karl Rahner, w odpowiedzi na słowa zawarte w liście młodego, niemieckiego narkomana, że: "Wy

teologowie mówicie o Bogu, a nie mówicie o tym, jak ten Bóg miałby być czymś istotnym w moim życiu, jak mógłby

uwolnić mnie od narkotyków?", napisał: "Muszę z całą szczerością przyznać, że dla mnie Bóg był zawsze

absolutną tajemnicą. Nie wiem, czym Bóg jest i nikt tego nie wie. Mamy przeczucia, przypuszczenia, podejmujemy

nieudolne i nieadekwatne próby przyobleczenia tajemnicy w szaty słów. Ale nie dysponujemy żadnymi pojęciami,

żadnymi stwierdzeniami, które by były w stanie tego dokonać". A podczas wykładu dla grupy teologów w Londynie

Rahner powiedział: "Zadaniem teologii jest wyjaśnianie wszystkiego przez Boga i wyjaśnianie Boga jako

niewyjaśnialnego". Niewyjaśnialna tajemnica. Nie wiemy, nie możemy nic powiedzieć. Jedyne, co możemy

powiedzieć, to słowa zachwytu.

Słowa wskazują, a nie opisują. Tragiczne jest to, że ludzie stają się bałwochwalcami, sądząc, że gdy idzie o

Boga, słowo jest tożsame z tym, co opisuje. Jak można być tak obłąkanym? Czy można wymyślić coś bardziej

szalonego? Nawet wtedy, gdy idzie o człowieka, o drzewo, o liście, czy o zwierzęta, to przecież słowa nie są

identyczne z tym, co oznaczają. A czy możecie twierdzić, że tam gdzie idzie o Boga, słowo jest jedyną rzeczą? O

czym mówicie? Jeden z uczonych biblistów o międzynarodowej sławie słuchał mych wykładów w San Francisco.

- Boże, dopiero po wysłuchaniu tych wypowiedzi zdałem sobie sprawę, jakim bałwochwalcą byłem przez całe

me życie! - powiedział mi otwarcie. - Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę być bałwochwalcą. Kłaniałem się

fałszywym bogom nie z drewna czy metalu. Był to bożek duchowy.

Są to najbardziej niebezpieczni z bałwochwalców. Tworzą swego Boga z bardzo subtelnej substancji - ze

swego umysłu.

To, do czego prowadzę, to świadomość rzeczywistości otaczającej ciebie. Świadomość to obserwacja, uważne

śledzenie tego, co się dzieje wewnątrz ciebie i wokół ciebie. Wyrażenie "dzieje się" jest tu bardzo trafne. Drzewa,

trawa, kwiaty, zwierzęta, skały, cała rzeczywistość znajduje się w ruchu. Wszystko może być poddawane

nieprzerwanej obserwacji. Jakże istotne dla człowieka jest to, by obserwować nie tylko siebie, ale i całą

rzeczywistość. Jesteś więźniem własnych pojęć? Chcesz wydostać się z wiezienia? To patrz, obserwuj, spędzaj

całe godziny na obserwacji. "Obserwacji czego?" - pytasz. Czegokolwiek. Twarzy ludzi, kształtów drzew, lotu

ptaka, stosu kamieni, wzrostu trawy. Wejdź w kontakt z rzeczami, patrz na nie. Miejmy nadzieję, że wówczas

przełamiesz sztywne schematy, które wszyscy w sobie rozwinęliśmy i dzięki którym nasze myśli i słowa z nas

drwią. Miejmy nadzieję, że przejrzymy. Co zobaczymy? To, co nazywamy rzeczywistością, co wykracza poza

słowa i pojęcia. Jest to ćwiczenie duchowe - związane z duchowością - związane z wyłamywaniem krat w twojej

klatce, z uwalnianiem się z więzienia słów i pojęć.

Jakie to smutne, jeśli przechodzimy przez życie i nigdy nie widzimy go oczyma dziecka. Nie oznacza to

oczywiście, że pojęcia musimy odrzucić całkowicie, są one bardzo cenne. Mimo iż zaczynamy bez nich, pełnią one

bardzo pożyteczną funkcję. Dzięki nim rozwijamy inteligencję. Otrzymujemy zaproszenie nie po to, by stać się

dziećmi, ale by stać się jak dzieci. Stan niewinności musi zakończyć się upadkiem i wygnaniem z raju. Dzięki

pojęciom rozwijamy nasze "ja" i "mnie". Ale musimy powrócić do raju. Potrzebne nam jest powtórne odkupienie.

Musimy odrzucić starego człowieka w sobie, starą naturę, uwarunkowaną jaźń i powrócić do dzieciństwa, nie stając

się jednak dzieckiem. Na samym początku życia patrzymy na rzeczywistość dziwiąc się, ale nie jest to pełne

mądrości zdziwienie mistyków, jest to bezkształtne zdziwienie dziecka. Następnie zdziwienie to obumiera i zostaje

zastąpione przez znudzenie - w miarę rozwoju pojęć i słów. Później jeszcze, przy odrobinie szczęścia, zaczynamy

się dziwić ponownie.

hjdbienek : :
wrz 30 2008 W OBJĘCIACH WSPOMNIEŃ
Komentarze: 0

 

 

Mamy tu następny problem, kolejny temat. Wiąże się on bardzo ściśle z tym, co mówiłem już wcześniej na

temat konieczności uświadomienia sobie tego wszystkiego, co dorzucamy do rzeczywistości. Zróbmy zatem ten

następny krok.

Pewien jezuita opowiadał mi kiedyś, jak to przed laty przemawiał do mieszkańców Nowego Jorku - w czasie,

gdy Portorykańczycy nie byli tam, z jakichś powodów, zbyt popularni. Stawiano im rozmaite zarzuty. Na to ów

jezuita powiedział:

- Pozwólcie, że wam przeczytam rożne opinie, które ludzie z Nowego Jorku wypowiadają o poszczególnych

grupach etnicznych.

To, co im faktycznie przeczytał, dotyczyło Irlandczyków, Niemców i innych imigrantów. Ale były to opinie sprzed

wielu lat! Ujął rzecz bardzo dobrze, mówiąc:

- Ludzie ci nie niosą ze sobą przestępczości, stają się przestępcami tutaj, w określonych sytuacjach. Musimy ich

zrozumieć. Jeśli chcecie uzdrowić tę sytuacje, nie ma sensu podejmować działań, u podstaw których leżą

przesądy. Powinniście rozumieć, a nie potępiać. I to jest sprytny sposób na przeprowadzanie zmian wewnątrz

siebie. Nie przez potępienie, nie przez obrzucanie samego siebie wyzwiskami, ale przez zrozumienie tego, co się

dzieje. Nie przez uznanie siebie za starego, brudnego grzesznika. Nie, nie, raz jeszcze nie!

Aby uzyskać świadomość, musisz zobaczyć, a nie zobaczysz, jeśli jesteś uprzedzony. Prawie na wszystko i na

wszystkich patrzymy poprzez okulary uprzedzeń. Już to samo w zasadzie wystarczy, aby zniechęcić każdego. Jest

z tym tak, jak ze spotkaniem dawno utraconego przyjaciela.

- Cześć, Tom - mówię - fajnie, że cię widzę. - I obejmuję go serdecznie.

Kogo obejmuję? Toma czy swoje wspomnienia o nim? Żyjącego człowieka czy ciało? Zakładam, że nadal jest

tym atrakcyjnym facetem, za którego go uważałem. Zakładam, że nadal odpowiada moim wyobrażeniom o nim,

moim wspomnieniom i skojarzeniom. A więc obejmuję go. Po pięciu minutach stwierdzam, że zmienił się i tracę

zainteresowanie jego osobą. Obejmowałem tym serdecznym gestem niewłaściwą osobę.

Jeśli chcecie wiedzieć, jak bardzo to jest prawdziwe, posłuchajcie. Pewna siostra zakonna z Indii udaje się na

rekolekcje. W zakonie wszyscy mówią:

- Wiemy, że to część jej charyzmatu, zawsze bierze udział w rekolekcjach, ale nigdy się nie zmieni.

Zdarzyło się jednak, że siostra zmieniła się pod wpływem udziału w jakiejś grupie terapeutycznej lub pod

wpływem czegoś innego. Zmieniła się i wszyscy tę różnice dostrzegają. Mówią:

- Och, chyba naprawdę zajrzałaś w głąb siebie.

To prawda. Tę zmianę widać w jej zachowaniu, w jej ciele, na twarzy. Jeśli dokonuje się istotna wewnętrzna

przemiana, zawsze jest widoczna. Odbija się na twarzy, w oczach, na całym ciele. Dobrze, siostra wraca do

zakonu, a ponieważ wszyscy tam mają pewien jej wizerunek, nadal patrzą na nią przez pryzmat wcześniejszego

nastawienia. Są jedynymi osobami, które nie widzą żadnych zmian. Mówią:

- No tak, wydaje się nieco żwawsza, ale poczekajcie, znowu ulegnie depresji.

I po kilku tygodniach siostra rzeczywiście wpada w depresję. Spełnia ich nastawienie.

A one wszystkie mówią:

- Widzicie, jest tak jak mówiłyśmy, nie zmieniła się wcale.

Tragedia polega na tym, że ona jednak się zmieniła, natomiast siostry tego nie dostrzegły. Percepcja może

mieć bardzo niszczące konsekwencje w miłości i stosunkach międzyludzkich.

Jakiekolwiek by te stosunki nie były, wymagają one spełnienia dwóch warunków: obiektywnej percepcji

(oczywiście na tyle, na ile jesteśmy do niej zdolni - wiele osób kwestionowałoby możliwość pełnej, obiektywnej

percepcji; sądzę jednak, iż wszyscy zgodzą się co do tego, że jest rzeczą pożądaną dążenie do obiektywizmu

postrzegania) i adekwatności reakcji. Adekwatna reakcja jest znacznie bardziej prawdopodobna w sytuacji

właściwej percepcji. Jeśli spostrzeganie ulega zaburzeniu, najprawdopodobniej nie zareagujesz właściwie. Jak

możesz kochać kogoś, kogo nawet nie widzisz? Czy naprawdę widzisz osobę, do której jesteś przywiązany? Czy

naprawdę widzisz osobę, której się obawiasz, której z tego powodu nie lubisz? Nigdy nie widzimy tego, czego się

boimy!

- Bojaźń przed Panem jest początkiem mądrości - mówią mi czasami ludzie.

Poczekajcie chwilę. Mam nadzieję, że wiedzą, co mówią, bo zawsze mamy w nienawiści to, czego się boimy.

Zawsze chcemy zniszczyć i pozbyć się, uniknąć tego, czego się boimy. Nie lubisz osób, których się boisz. I nie

widzisz tej osoby, bo emocje stają na przeszkodzie. Ta sama prawda odnosi się do sytuacji, kiedy ktoś cię pociąga.

Kiedy wchodzi w grę prawdziwa miłość, nie czujesz już antypatii wobec ludzi w zwykłym znaczeniu tego słowa.

Widzisz ich takimi, jakimi są i reagujesz na nich adekwatnie. Ale na tym poziomie twoje sympatie, antypatie,

preferencje nadal wchodzą ci w drogę. Musisz więc być świadom swych sympatii i antypatii, swych upodobań.

Wszystko to jest w tobie, wszystko jest skutkiem uwarunkowań, w jakich się znajdujesz. Jak to się dzieje, że lubisz

rzeczy, których ja nie lubię? Ponieważ twoja kultura jest inna niż moja. Twoje wychowanie było inne niż moje.

Gdybym poczęstował cię którymś z moich przysmaków, odwróciłbyś się z niesmakiem.

W pewnym regionie Indii mieszkają ludzie, którzy uwielbiają spożywanie psiego mięsa. Gdybyście się

dowiedzieli, że właśnie podano wam do zjedzenia stek z psa, na pewno by was zemdliło. Dlaczego? Inaczej was

uwarunkowano, inaczej zaprogramowano. Hindusów zemdliłoby na samą wiadomość, że właśnie zjedli befsztyk,

który tak bardzo uwielbiają Amerykanie. Pytacie: "Dlaczego nie chcą jeść befsztyków?" - Z tego samego powodu,

dla którego wy nie jecie mięsa z rodzimego psa. Powód jest ten sam. Krowa dla hinduskiego wieśniaka jest tym

samym, czym pies dla was. Nie chce jeść jej mięsa. Istnieją kulturowe nastawienia, które chronią te zwierzęta, tak

bardzo przydatne w gospodarstwie itd.

Dlaczego więc tak naprawdę zakochuję się w jakiejś osobie? Dlaczego zakochuję się w pewnym typie osób, a

w innym nie? Ponieważ jestem uwarunkowany. Mam w umyśle pewne nieuświadomione wyobrażenie powodujące,

że określony typ osób pociąga mnie bardziej. Kiedy więc spotykam taką osobę, zakochuję się w niej bez pamięci.

Ale czy tak naprawdę ujrzałem tę osobę? Nie! Zobaczę ja dopiero wtedy, gdy się z nią ożenię. Dopiero wówczas

przyjdzie przebudzenie! A wtedy dopiero... powinna się zacząć miłość. Ale zakochanie nie ma nic wspólnego z

miłością. To nie jest miłość, ale pożądanie, palące pożądanie. Całym sercem pragniesz, aby ukochana istota

powiedziała ci, że jesteś dla niej atrakcyjny. Jest to dla ciebie doznanie niezwykle. A w międzyczasie wszyscy

dookoła mówią: "Co on u diabla w niej widzi?" Ale to jest jego uwarunkowanie: on po prostu nie widzi. Mówi się, że

miłość jest ślepa. Wierzcie mi, to zupełne kłamstwo - nie ma niczego bardziej widzącego niż prawdziwa miłość.

Niczego. Jest ona czymś najwyraźniej widzącym pod słońcem. Poświęcenie jest ślepe, przywiązanie jest ślepe,

pożądanie jest ślepe - ale nie prawdziwa miłość. Nie popełnij błędu i nie nazywaj tych uczuć miłością. Ale

oczywiście w większości współczesnych języków słowo to zostało sprofanowane. Ludzie mówią o uprawianiu

miłości, o zakochaniu się. Postępują jak ten mały chłopczyk, który bawiąc się z dziewczynką pyta ją:

- Czy byłaś kiedyś zakochana?

A ona odpowiada:

- Nie. Ja tylko lubiłam.

Przede wszystkim potrzebna jest nam jasność widzenia. Jedna przyczyna nieadekwatnego postrzegania ludzi

jest ewidentna. Winne są temu emocje, nasze uwarunkowania, nasze sympatie i antypatie. Musimy z tym walczyć.

Ale musimy walczyć z czymś jeszcze bardziej podstawowym - z naszymi ideami, przekonaniami, pojęciami.

Wierzcie lub nie, ale każde pojęcie, które miało dopomóc nam w zacieśnieniu kontaktu z rzeczywistością, staje się

w końcu barierą w tym kontakcie, gdyż wcześniej lub później zapominamy, że słowa nie są tym samym, co

nazywają. Pojęcia nie są tożsame z rzeczywistością. Różnią się od siebie, i to bardzo. Dlatego właśnie

powiedziałem wam wcześniej, że ostateczną przeszkodą w odnalezieniu Boga jest samo słowo "Bóg" i nasze

pojęcie Boga. Może ono znacząco zaszkodzić, jeśli nie zachowamy ostrożności w posługiwaniu się nim. W

założeniu słowo to miało być pomocne - i być może jest - ale może też stać się przeszkodą.

hjdbienek : :
wrz 29 2008 UCZEPIENIE SIĘ ZŁUDZEŃ
Komentarze: 1

 

 

Kiedy się na czymś zawieszasz, burzysz swe życie; kiedy się czegoś uczepiasz, przestajesz żyć. Pełno takich

stwierdzeń na wszystkich stronach Ewangelii. Dochodzisz do tego przez zrozumienie. Zrozum! Zrozum inne

jeszcze złudzenie, to mianowicie że szczęście nie jest tym samym co ekscytacja, nie jest tym samym, co dreszcz

emocji. Innym jeszcze złudzeniem jest wiara, że dreszcz emocji jest następstwem zaspokajania żądzy. Żądze

niosą ze sobą lęk i wcześniej lub później przeradzają się w przesyt. Jeśli wycierpiałeś wystarczająco dużo, to jesteś

gotów to dostrzec. Karmicie się ekscytacją. To tak, jakby karmić wyścigowego konia samymi przysmakami. Dawać

mu wino i ciastka. Nie karmi się w ten sposób wyścigowych koni. To tak, jakby żywić człowieka wyłącznie

tabletkami. Nie napełnisz sobie nimi żołądka. Potrzebujesz dobrego, solidnego, pożywnego jedzenia i picia. Musisz

to dobrze sam przemyśleć.

Kolejnym złudzeniem jest to, że ktoś inny może to za ciebie zrobić. Zbawiciel, guru, nauczyciel. Nawet

największy na świecie guru nie może wykonać za ciebie choćby pojedynczego kroku. Musisz go zrobić sam. Jak

pięknie wyraził to św. Augustyn: "Jezus Chrystus sam nie mógł uczynić niczego dla wielu z tych, którzy go

słuchali". Prawda ta znajduje też swój wyraz w arabskim powiedzeniu: "Natura deszczu jest jedna, ale powoduje

ona, że rosną zarówno ciernie na bagnach, jak i kwiaty w ogrodach". To ty sam musisz tego dokonać. Nikt ci w tym

pomóc nie może. To ty musisz strawić pożywienie, które zjadłeś, to ty musisz zrozumieć. Nikt nie może zrozumieć

za ciebie. To ty musisz szukać. A jeśli tym, czego szukasz, jest prawda, to sam ją musisz odnaleźć. Nie możesz się

opierać na nikim innym.

Inne jeszcze złudzenie polega na przekonaniu, że niezmiernie istotną jest rzeczą, aby być szanowanym,

kochanym, docenianym, ważnym. Mówi się nawet, że posiadamy naturalną potrzebę bycia kochanym, bycia

docenianym, potrzebę przynależności. To kłamstwo. Porzuć te złudzenia, a odnajdziesz szczęście. Mamy

naturalną potrzebę dążenia do wolności, naturalną potrzebę kochania, ale nie bycia kochanym. Czasem na sesjach

grup terapeutycznych napotykasz na bardzo pospolity problem: nikt mnie nie kocha, a zatem jak mogę być

szczęśliwy? Pytam wówczas ją lub jego:

- Chcesz powiedzieć, iż nie zdarzają ci się takie chwile, w których zapominasz, że nie jesteś kochany i czujesz

się szczęśliwy?

- Oczywiście, że się zdarzają.

Na przykład kobieta, którą wciągnął film. Jest to komedia, więc wybucha śmiechem i w owej błogosławionej

chwili zapomina o tym, aby przypomnieć sobie, że nikt jej nie kocha, nikt. A jest szczęśliwa! Następnie wychodzi z

kina z koleżanką, na którą czeka przyjaciel. Zostawiają ją samą. Zaczyna myśleć:

"Wszystkie moje przyjaciółki kogoś mają, a ja nie mam. Jestem taka nieszczęśliwa. Nikt mnie nie kocha!"

W Indiach wielu biednych ludzi posiada radia tranzystorowe, stanowiące nadal pewnego rodzaju luksus.

"Wszyscy mają tranzystory, a ja nie mam. Jestem nieszczęśliwy." Dopóki radia tranzystorowe się nie

rozpowszechniły, byli szczęśliwi bez radia. Tak samo dzieje się i z tobą. Gdyby ci nikt nie powiedział, że nie będąc

kochanym jest się nieszczęśliwym, byłbyś szczęśliwy. Możesz być szczęśliwy nie będąc kochany, nie będąc

pożądany czy dla kogoś atrakcyjny. Stajesz się szczęśliwy przez kontakt z rzeczywistością. To właśnie jest

źródłem szczęścia: kolejne chwile kontaktu z rzeczywistością. Tu właśnie znajdziesz Boga, tu znajdziesz

szczęście. Większość ludzi nie jest przygotowana, aby to usłyszeć.

Inne złudzenie polega na tym, że zewnętrzne zdarzenia lub inni ludzie mogą cię zranić. Nie mogą. To ty im

dajesz taką władzę nad sobą.

Inne złudzenie. Jesteś tożsamy z tymi wszystkimi etykietkami, jakimi opatrzyli cię inni ludzie albo i ty sam. Nie

jesteś, nie jesteś! Nie musisz więc tak kurczowo się ich trzymać. W domu, w którym ktoś nazwie mnie geniuszem,

a ja potraktuję go poważnie, znajdę się w poważnych tarapatach. Czy rozumiesz dlaczego? Bo od tego momentu

staję się napięty. Będę musiał żyć zgodnie z tą przypiętą mi etykietą, będę musiał tę opinię podtrzymywać. Po

każdym wykładzie zmuszony będę pytać: "Czy podobało się wam moje wystąpienie? Czy nadal uważacie, że

jestem genialny?" Widzicie, co się dzieje? A więc porzućcie etykietki! Wyrzućcie je, a będziecie wolni! Nie

identyfikujcie się z nimi. Mówią one jedynie o tym, co myślą inni. Jak ciebie odbierają w danej chwili. Czy

rzeczywiście jesteś geniuszem? Dziwakiem? Mistykiem? Wariatem? A jakie to ma w gruncie rzeczy znaczenie?

Zakładając, że nadal prowadzisz w pełni świadome życie, żyjesz od chwili do chwili. Pięknie zostało to wyrażone

słowami Ewangelii:

"Przypatrzcie się ptakom niebieskim, które latają w powietrzu, nie sieją i nie żną i nie zbierają do spichlerzy...

Przypatrzcie się kwiatom polnym, nie pracują, i nie przędą".

Tak przemawia prawdziwy mistyk, osoba przebudzona.

Czego więc się lękacie? Czy twój lęk zdoła przedłużyć życie choćby o jedną chwilę? Po cóż martwić się o dzień

jutrzejszy? Czy będę istniał po śmierci? Po cóż - powtarzam - zamartwiać się o dzień jutrzejszy? Zanurz się w dniu

dzisiejszym. Ktoś powiedział: "Życie jest czymś, co przydarza się nam w czasie, gdy jesteśmy zajęci planowaniem

innych rzeczy". Trafne. Żyj chwilą obecną. Kiedy się przebudzisz, będzie ci się to zdarzało coraz częściej.

Odnajdziesz siebie w czasie teraźniejszym, będziesz smakował każdy moment swego życia. Innym dobrym

znakiem przebudzenia jest słuchanie symfonii, kawałek po kawałku, bez pokusy zatrzymywania się na którymś z

wyodrębnionych fragmentów.

hjdbienek : :
wrz 28 2008 PRAGNIENIE, NIE PREFERENCJA
Komentarze: 1

 

 

Nie staraj się tłumić pragnień, ponieważ stracisz energię życiową. Będziesz pozbawiony energii, a to jest

straszne. Pragnienie, w zdrowym sensie, to nic innego niż energia, a im więcej mamy energii, tym lepiej. Nie chciej

więc tłumić owych pragnień, ale zrozum je. Zrozum je, powtarzam. Zmierzaj do tego, by nie tyle swe pragnienie

zaspokoić, ile je zrozumieć. Nie wyrzekaj się obiektów twoich pragnień, zrozum je, ujrzyj ich prawdziwe oblicze.

Zobacz, ile są tak naprawdę warte. Jeśli zwyczajnie stłumisz swe pragnienia i odrzucisz przedmiot swego

pożądania, to prawdopodobnie zwiążesz się z nim jeszcze mocniej. Jeśli jednak przyjrzysz mu się uważnie i

zobaczysz, ile jest wart naprawdę, jeśli pojmiesz, że z jego powodu przygotowujesz sobie grunt pod nieszczęście,

rozczarowanie, depresję, to wówczas twoje pożądanie przekształcone zostanie w coś, co nazywam preferencją.

Jeśli idziesz przez życie mając określone preferencje, od których jednak się nie uzależniasz - wówczas jesteś

osobą przebudzoną. Poszerzasz swą świadomość. Pełnia świadomości, szczęście - nazywaj to jak chcesz - jest

porzuceniem iluzji, osiągnięciem stanu, w którym widzisz rzeczy takimi, jakimi są naprawdę: na tyle, na ile istota

ludzka jest w stanie tak postrzegać, a nie tak, jak chce twoje "ja". Porzuć iluzje, przyglądaj się rzeczom, ujrzyj

rzeczywistość. Ilekroć jesteś nieszczęśliwy, tylekroć musiałeś rzeczywistości coś od siebie dodać. I ten dodatek cię

unieszczęśliwia. Powtarzam: dodałeś coś, jakąś własną negatywną reakcję. Rzeczywistość dostarcza ci bodźców,

ty reagujesz na nie. Twoja reakcja zawiera ten dodatek. A jeśli zbadasz dokładnie to, co dodałeś, znajdziesz tam

jakąś iluzję, jakieś zadanie, jakieś oczekiwanie, jakieś pragnienie. Zawsze. Przykładów takich iluzji jest wiele. Kiedy

pójdziesz tą drogą, o której powiem ci nieco dalej, odkryjesz je sam.

Na przykład, iluzja, błąd w myśleniu, polegający na przekonaniu, że zmieniając świat zewnętrzny ty sam się

zmieniasz. Nie zmienisz się ani trochę, jeśli ograniczysz się tylko do zmiany swego zewnętrznego świata. Jeśli

podejmiesz nową pracę, zwiążesz się z nowym małżonkiem, sprawisz sobie nowy dom, nowego guru lub nawet

nową duchowość, to tego rodzaju zmiany ciebie samego nie zmienią. Nie zmienisz charakteru pisma poprzez

zmianę pióra. Nie zmienisz swego intelektu zmieniając kapelusz na głowie. Poprzez takie działania zmiana się w

tobie nie dokona. Niestety, większość ludzi całą swą energię inwestuje w reorganizację świata zewnętrznego - tak,

aby był on zgodny z ich upodobaniami. Czasem odnoszą zwycięstwo: na około pięć minut daje im to krótkie

wytchnienie, ale i wówczas odczuwają napięcie. Bo życie stale płynie, ciągle się zmienia.

Jeśli więc chcesz żyć, to nie możesz mieć stałego miejsca zamieszkania. Nie wolno ci mieć schronienia. Musisz

płynąć wraz z życiem. Jak powiedział wielki Konfucjusz: "Ten, który stale jest szczęśliwy, musi się często

zmieniać". Płynąć. Ale my ciągle oglądamy się za siebie. Przywieramy do przeszłości i przywieramy do

teraźniejszości.

"Gdy przykładasz rękę do pługa, nie oglądaj się wstecz". Czy chcesz uradować ucho jakąś melodią? Symfonią?

Nie zatrzymuj słuchu jedynie na kilku nutach. Pozwól im przeminąć, pozwól im płynąć. Radość ze słuchania

symfonii zależy od twej gotowości do tego, czy pozwolisz jej przemijać. Gdyby jakiś konkretny fragment skupił twą

uwagę, tak że krzyknąłbyś do orkiestry: "Grajcie to wciąż od nowa", to nie byłaby to już symfonia. Czy znacie

opowieść Nasr-ed-Dina, starego mułły? Jest on legendarną postacią, do której przyznają się Grecy, Turcy,

Persowie. Swej mistycznej nauce nadał formę opowiadań, zazwyczaj śmiesznych. Obiektem żartów jest zawsze

sam stary Nasr-ed-Din.

Pewnego dnia Nasr-ed-Din brzdąkał na gitarze, wygrywając zawsze tę samą nutę. Po chwili zebrał się wokół

niego tłum, było to bowiem na targowisku, i ktoś z zebranych zauważył:

- To miła dla ucha nuta, mułło, ale dlaczego jej nie zmienisz, tak jak to czynią inni muzycy?

- Ci głupcy - odparł Nasr-ed-Din - poszukują właściwej nuty. Ja ją znalazłem.

hjdbienek : :
wrz 28 2008 PERMANENTNA WARTOŚĆ
Komentarze: 0

 

 

Przejdźmy do innej już kwestii - pozostaje jeszcze problem wartości osobowej. Wartość osobowa nie jest

równoznaczna z poczuciem własnej wartości. Jakie są źródła poczucia własnej wartości? Sukcesy odnoszone w

pracy zawodowej? Posiadanie pieniędzy? Atrakcyjność dla mężczyzn (jeśli jesteś kobietą) lub atrakcyjność dla

kobiet (jeśli jesteś mężczyzną)? Jakże to wszystko jest nieprawdziwe, jakże przemijające. Czy mówiąc o własnej

wartości, nie mówimy tak naprawdę o tym, jak odzwierciedlamy się w umysłach innych ludzi? Ale czy musimy od

tego się uzależniać? Swą wartość rozumiesz dopiero wówczas, gdy przestajesz identyfikować się lub definiować

siebie w kategoriach tych ulotnych przymiotów. Jestem piękny nie dlatego, że wszyscy mówią, iż jestem piękny. W

istocie nie jestem ani piękny, ani brzydki. Są to cechy, które przemijają. Na przykład już jutro mógłbym nagle

przekształcić się w odrażająco szpetne stworzenie, ale nadal to będę ja. A potem, powiedzmy, poddam się operacji

plastycznej i znowu stanę się piękny. Czy moje "ja" staje się naprawdę piękne? Trzeba wiele czasu, by kwestię tę

bardzo wnikliwie przemyśleć. Problem ten jedynie naszkicowałem, rzucając myśli jedne po drugich w

skondensowanej formie, jeśli jednak zastanowicie się nad tym głębiej, to zrozumiecie, o czym mówiłem.

Przetrawicie rzecz całą i odkryjecie tam kopalnię złota. Wiem o tym, bo pamiętam, jak wielki skarb odkryłem, gdy

po raz pierwszy zmierzyłem się z tymi problemami.

Przyjemne doświadczenia dodają życiu uroku. Doświadczenia bolesne tego nie zapewniają. Jednak

doświadczenia przyjemne - choć dodają uroku - same w sobie nie mogą prowadzić do rozwoju. Do rozwoju wiodą

bolesne doświadczenia. Cierpienie wskazuje na istnienie w tobie takich obszarów, które są jeszcze nie rozwinięte,

które muszą dojrzeć, ulec transformacji i zmianie. Gdybyś wiedział, jak wykorzystać cierpienie, och, jakże mógłbyś

się rozwinąć! Ograniczmy się na razie do cierpienia natury psychologicznej, do wszystkich negatywnych emocji,

jakie nosisz w sobie. Nie trać czasu na żadne z nich. Już wam powiedziałem, co z nimi możecie zrobić. Ogarnia cię

rozczarowanie, gdy sprawy przybierają inny obrót, niż ty byś tego oczekiwał. Obserwuj to! Zwróć uwagę, jak ten

stan rzeczy oddziałuje na ciebie. Jeśli to mówię, to nie dlatego by cię w tym względzie potępiać (w przeciwnym

bowiem razie złapalibyście się w pułapkę nienawiści do siebie samych). Obserwujcie to tak, jakbyście swą

obserwację skierowali na inną osobę. Przypatrzcie się temu rozczarowaniu i przygnębieniu, które was ogarnia pod

wpływem czyjejś krytyki. O czym to świadczy?

Słyszeliście na pewno i takie wywody: "Co? Kto może twierdzić, że zmartwienie nie pomaga? Z pewnością

pomaga. Zawsze, ilekroć martwię się o coś, to to coś się nie zdarza!" No tak, z pewnością, jemu to pomogło.

Pamiętacie, jak ktoś inny mówił: "Neurotyk jest osobą, która martwi się o coś, co nie zdarzyło się w przeszłości."

Rzeczywiście. To jest różnica. Zmartwienia, lęki - o czym one świadczą?

Negatywne uczucia. Każde negatywne uczucie można wykorzystać w rozwoju świadomości, w jej rozumieniu.

Dają ci one okazję, byś odczuł je i popatrzył na nie od zewnątrz. Początkowo będzie ci towarzyszyła depresja, ale

związek między owymi negatywnymi uczuciami a depresją szybko zostanie przecięty. Kiedy to zrozumiesz, będzie

się ona pojawiać coraz rzadziej, aż w końcu zaniknie. Zresztą już wówczas i tak nie będzie to miało dla ciebie

żadnego znaczenia. Przed osiągnięciem oświecenia bywałem przygnębiony. Po jego osiągnięciu nadal jestem

przygnębiony. Ale stopniowo lub gwałtownie - lub nagle - osiągniesz stan pełnego przebudzenia. Jest to stan, w

którym porzuca się pragnienia i żądze. Pamiętajcie jednak, co mam na myśli, mówiąc "pragnienia" i "żądze". Idzie

o takie ich rozumienie, według którego "nie mogę uważać się za szczęśliwego, nim nie osiągnę tego, czego

pragnę". Mam na uwadze te przypadki, w których szczęście pozostaje uzależnione od zaspokojenia jakiegoś

pragnienia.

hjdbienek : :
wrz 27 2008 PRZEGRAĆ WYŚCIG SZCZURÓW
Komentarze: 0

 

 

Powróćmy do tej pięknej sentencji z Ewangelii, że trzeba zatracić siebie, by się odnaleźć. Myśl ta obecna jest w

prawie całej literaturze religijnej, we wszystkich religiach, w całej literaturze mistycznej. Jak można zatracić siebie?

Czy kiedykolwiek próbowałeś coś stracić? To prawda: im usilniej czegoś próbujesz, tym trudniej to osiągnąć.

Tracisz rozmaite rzeczy przez to, iż nadmiernie pragniesz je osiągnąć. Tracisz, gdyż nie jesteś tego świadom. No

tak, jak zatem obumrzeć dla siebie samego? Mówimy tu oczywiście o śmierci, a nie o samobójstwie. Żąda się od

nas obumarcia, a nie pozbawiania się życia. Przysporzenie jaźni bólu, cierpienie, byłoby jedynie umocnieniem

jaźni. Dawałoby to przeciwny od zamierzonego efekt. Nigdy nie jesteś tak przepełniony swym "ja", jak wtedy gdy

cierpisz. Nigdy nie jesteś tak skoncentrowany na sobie, jak wtedy gdy jesteś przygnębiony. Nigdy nie jesteś bliższy

zapomnienia siebie, jak wówczas gdy jesteś szczęśliwy. Szczęście uwalnia cię od "ja". To cierpienie, ból, nędza i

depresja wiąże cię z "ja". Zauważ, jak świadomy jesteś swego zęba, gdy cię boli. Kiedy ten ból ustąpi, nie

uświadamiasz sobie nawet, iż twój ząb istnieje. Tak samo jest z głową, gdy cię nie boli. Jakże inaczej jest wtedy,

gdy ból rozsadza ci głowę.

A więc założenie, że możesz się wyprzeć swego "ja" poprzez przysporzenie mu bólu, negowanie go,

umartwianie - jak to tradycyjnie pojmowano - jest całkowicie fałszywe, błędne. Zatracenie "ja" oznacza obumarcie,

rozpłynięcie się, oznacza zrozumienie jego prawdziwej natury. Kiedy pojmiesz ja, ono zaniknie, przestanie istnieć.

Przypuśćmy, że któregoś dnia ktoś puka do drzwi mojego pokoju.

- Proszę wejść - mówię. - Czy wolno zapytać kim pan jest?

On zaś odpowiada:

- Jestem Napoleonem.

- Czy to nie ten Napoleon...

- Ten właśnie. Bonaparte. Cesarz Francji.

- Co też pan mówi! - odpowiadam i myślę, że lepiej wobec tego faceta mieć się na baczności. - Może Wasza

Wysokość raczy usiąść - mówię.

- Słyszałem, że ksiądz nieźle sobie radzi z rozwojem duchowym. Mam problem natury duchowej. Obawiam się,

że teraz trudniej mi będzie ufać Bogu. Moja armia walczy w Rosji, a ja spędzam bezsenne noce, zastanawiając się,

jak to się zakończy.

- No tak, Wasza Wysokość, mógłbym coś na to poradzić. Sugerowałbym raczej przeczytanie rozdziału szóstego

według Mateusza: "Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną, nie pracują ani przędą".

W tym momencie zaczynam się zastanawiać, kto jest bardziej szalony, ten facet czy ja. Ale brnę dalej z tym

lunatykiem. Tak właśnie na początku postępuje wobec ciebie mądry guru. Towarzyszy ci, traktując serio twoje

problemy. Otrze kilka łez z twoich oczu. Jesteś wariatem, ale jeszcze o tym nie wiesz. Wkrótce musi nadejść

chwila, kiedy wytrąci ci z ręki broń i powie:

- Skończ z tym. Nie jesteś Napoleonem.

W słynnych dialogach Katarzyny ze Sieny, Bóg miał jej powiedzieć: "Ja jestem tym, który jest, ty jesteś tą, której

nie ma". Czy kiedykolwiek doświadczyłeś swego nieistnienia? My na Wschodzie mamy obrazowe przedstawienie

tego przeżycia. Jest to obraz tancerza i tańca. Bóg jest tancerzem, a stworzenia boskie tańcem. Nie jest tak, że

Bóg jest wielkim tancerzem, a ty jesteś małym tancerzem. O nie! Nie jesteś tancerzem w ogóle. Ciebie się tańczy!

Czy kiedykolwiek tego doświadczyłeś? A może kiedy człowiek odzyskuje rozum i zdaje sobie sprawę, że nie jest

Napoleonem, nie przestaje istnieć? Istnieje nadal, ale nagle uzmysławia sobie, że jest czymś innym, niż myślał.

Utracenie swojego "ja" oznacza, iż nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy zupełnie kimś innym, niż

dotąd sądziliśmy. Myślałeś, że jesteś w samym centrum? Teraz doświadczasz siebie jako satelity. Myślałeś, że

jesteś tancerzem, teraz doświadczasz siebie jako tańca. Są to tylko analogie, obrazy, nie możesz więc ich

traktować dosłownie. Daję ci tylko klucz, wskazuję kierunek. To są tylko wskazówki. Pamiętaj o tym. Nie możesz

trzymać się ich nazbyt kurczowo. Nie traktuj ich zbyt dosłownie.

hjdbienek : :
wrz 27 2008 OSIĄGNIĘCIE MILCZENIA
Komentarze: 0

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszyscy pytają mnie, co się stanie, kiedy już się przebudzą. Czy w pytaniu tym tkwi jedynie ciekawość? Lubimy

pytać, czy to lub tamto pasuje do danego systemu, albo jaki ma sens w danym kontekście, lub do czego będzie

podobne to, co nastąpi. Przebudźcie się, a będziecie wiedzieć, jak to jest. Tego nie można opisać. Na Wschodzie

mówi się: "Ci, którzy wiedzą, nie mówią. Ci, którzy mówią, nie wiedzą." Tego nie można wypowiedzieć; można

jedynie przybliżyć poprzez opis, czym nie jest. Guru nie może dać ci prawdy. Prawdy nie da się ująć w słowa,

zamknąć w formule. Bo wówczas to nie jest prawda; jest to oddalanie się od rzeczywistości. Nie ujmiesz

rzeczywistości za pomocą formuł. Guru może jedynie wskazać twe błędy. Jeśli je porzucisz, poznasz prawdę. Ale

nawet wtedy nie możesz jej wypowiedzieć. Pośród greko-katolickich mistyków jest to przekonanie powszechne.

Wielki Tomasz z Akwinu pod koniec swego życia przestał mówić i pisać - zaczął widzieć.

Zawsze wydawało mi się, że to jego słynne milczenie trwało kilka miesięcy, tymczasem ciągnęło się ono przez

lata. Bowiem zdał sobie sprawę, że zrobił z siebie głupca i powiedział to wprost. To tak, jakby ktoś, kto nigdy nie

jadł zielonego mango, pytał mnie: "Jak ten owoc smakuje?" Odpowiedziałbym: "Jest kwaśny". Mówiąc cokolwiek

wprowadziłbym cię w błąd. Spróbujcie to zrozumieć. Ludzie w swej większości nie są zbyt mądrzy, opierają się na

słowie - nie na słowie Pisma na przykład - wszystko pojmują błędnie. Mówię: "Kwaśny", a ty pytasz: "Kwaśny jak

cytryna, kwaśny jak ocet?" Odpowiadam: "Nie. Kwaśny jak mango". "Nigdy nie próbowałem mango" pada

odpowiedź. Tym gorzej! Ale nie daje mu to spokoju i w końcu pisze doktorat na ten temat. A nie robiłby tego, gdyby

tylko spróbował mango. Naprawdę. Może napisałby doktorat, ale już na inny temat. I kiedy pewnego dnia spróbuje

w końcu owocu mango, powie: "Boże, zrobiłem z siebie głupca. Nie powinienem był pisać tego doktoratu". Tak

właśnie postąpił Tomasz z Akwinu.

Wielki niemiecki filozof i teolog napisał całą książkę tylko o milczeniu św. Tomasza. A on po prostu milczał. Nic

nie mówił. W prologu do "Summy Teologicznej", będącej syntezą całej jego teologii, napisał: "O Bogu nie możemy

powiedzieć, kim jest, ale raczej, czym nie jest". A więc, nie możemy mówić o tym, jaki On jest, ale raczej, jaki On

nie jest. A w swym słynnym komentarzu do traktatu Boecjusza "O Trójcy Świętej" mówi, że są trzy drogi poznania

Boga: pierwsza poprzez dzieło stworzenia, druga poprzez działanie Boga w historii i trzecia poprzez najwyższą

formę wiedzy o Bogu - poprzez poznanie Boga tamquam ignotum (poznanie Boga jako niepoznawalnego).

Najwyższą forma wiedzy o Trójcy jest to, iż nie wie się, kim Ona jest. I takiej tezy wcale nie wygłasza Wschodni

Mistrz Zenu. Mówi tak kanonizowany święty Kościoła rzymsko-katolickiego, od wielu stuleci uznany za księcia

teologii. Poznać Boga jako nieznanego. W innym miejscu św. Tomasz powiada nawet: jako niepoznawalnego.

Rzeczywistość, Bóg, boskość, prawda, miłość są niepoznawalne, to znaczy nie mogą być pojęte przez myślący

umysł. Powinno to powstrzymać olbrzymią ilość pytań, które ludzie stawiają, ponieważ żyją iluzją, że możemy

wiedzieć. A nie wiemy. I wiedzieć nie możemy.

Czym zatem jest Pismo Święte? Jest aluzją, kluczem, ale nie opisem. Fanatyzm jednego szczerze wierzącego,

któremu wydaje się, że wie, powoduje o wiele więcej zła niż wspólny wysiłek dwustu łajdaków. Przerażenie

ogarnia, gdy się widzi, co szczerze wierzący wyczyniają tylko dlatego, iż wydaje im się, że wiedzą. Czyż nie byłoby

wspaniale żyć na świecie, gdzie wszyscy ludzie mówiliby: "Nie wiem". Jedną wielką przeszkodę mielibyśmy za

sobą. Czy nie byłoby to cudowne?

Przychodzi do mnie mężczyzna niewidomy od urodzenia i pyta:

- Czym jest to, co nazywacie zielonym?

Jak opisać komuś zielony kolor, kto nie dostrzega barw od urodzenia? Może przez analogię?

Mówię mu więc:

- Kolor zielony jest czymś w rodzaju delikatnej muzyki.

Pyta:

- Jak delikatna muzyka?

- Tak - mówię - jak delikatna, kojąca muzyka.

Przychodzi drugi ociemniały i pyta:

- Czym jest kolor zielony?

I mówię mu, że jest podobny do miękkiej satyny, bardzo miękkiej i kojącej w dotyku. Następnego dnia widzę, jak

tych dwóch wygraża sobie nawzajem.

Jeden z nich mówi:

- Jest jak delikatna muzyka.

Na co drugi:

- Jest jak miękka satyna. I tak to trwa. Żaden z nich w gruncie rzeczy nie wie, o czym mówi, gdyby bowiem

wiedzieli, milczeliby. I to tak właśnie jest. A nawet gorzej, ponieważ pewnego dnia przywracasz, powiedzmy, temu

niewidomemu wzrok, a on siedzi w ogrodzie i rozgląda się wokół. Mówisz do niego:

- Teraz wiesz, jak wygląda kolor zielony.

A on odpowiada:

- To prawda. Słyszałem go trochę tego ranka.

Prawda jest taka, że otoczeni jesteście przez Boga i nie widzicie Go, bo coś o Bogu "wiecie". Ostateczną

barierą w dostrzeżeniu Boga jest wasze wyobrażenie o Nim. Brak wam Boga, bo wydaje wam się, że "wiecie". Jest

to straszny aspekt religii. Mówią o tym Ewangelie, że religijni ludzie "wiedzieli", a więc pozbyli się Jezusa.

Najwyższa forma wiedzy o Bogu jest wiedzą o Bogu niepoznawalnym. Stanowczo zbyt wiele słychać gadaniny o

Bogu, świat jest tym przesycony. Zbyt mało za to jest świadomości, zbyt mało miłości, zbyt mało szczęścia - ale nie

nadużywajmy i tych słów. Zbyt mało porzuceń iluzji, odrzuceń błędów, rezygnacji z własnych uwikłań i zbyt wiele

okrucieństwa. Zbyt mało świadomości. I to jest przyczyna cierpienia świata, a nie brak religii. Religia dotyczyć ma

przebudzenia, ma mówić o braku świadomości. Spójrzcie, jacy jesteśmy zdegenerowani. Odwiedźcie mój kraj i

zobaczcie, jak zabijają się nawzajem z powodu religii. Znajdziecie to wszędzie. "Ten, który wie, nie mówi. Ten,

który mówi, nie wie". Wszystkie objawienia są niczym innym, jak tylko palcem wskazującym na księżyc. Tu na

Wschodzie mówimy: "Kiedy mędrzec wskazuje księżyc, idioci patrzą na palec".

Jean Guitton, bardzo pobożny i ortodoksyjny pisarz francuski, dodaje do tego przerażający komentarz: "Często

używamy tego palca, by wyłupić oczy". Czy nie jest to przerażające? Świadomość, świadomość i jeszcze raz

świadomość! W świadomości wasze uzdrowienie, w świadomości prawda, w świadomości wyzwolenie. W

świadomości jest duchowość, w świadomości tkwi rozwój, w świadomości zawarta jest miłość, w świadomości tkwi

przebudzenie. Świadomość.

Muszę mówić o słowach i pojęciach, gdyż pragnę wam wyjaśnić, dlaczego patrząc na drzewo tak naprawdę go

nie widzimy. Wydaje nam się, że widzimy, ale zapewniam was, że nie widzimy. Patrząc na jakąś osobę nie widzimy

tej osoby naprawdę, tak nam się tylko wydaje, że ją widzimy. To, co widzimy, to coś, na czym zafiksował się nasz

umysł. Odnosimy jakieś wrażenie i następnie kurczowo się go trzymamy, patrząc na tę osobę przez jego pryzmat. I

czynimy tak naprawdę ze wszystkim. Jeśli to pojmiecie, zrozumiecie także piękno i wspaniałość stanu świadomości

- odnoszącej się do wszystkiego wokół. Bo tam jest rzeczywistość, "Bóg" - czymkolwiek jest - też tam jest. Biedna

mała rybka w oceanie pyta: "Przepraszam, którędy do oceanu? Czy możesz powiedzieć mi, gdzie go znajdę?"

Wzruszające? Gdybyśmy tylko przejrzeli na oczy i zobaczyli, wówczas również byśmy zrozumieli.

hjdbienek : :