Kategoria

Homo Sapiens, strona 80


paź 14 2008 PATRZEĆ I SŁUCHAĆ
Komentarze: 0

 

 

Badaliśmy naturę miłości i doszliśmy do wniosku, który, moim zdaniem, wymaga o wiele głębszego

zastanowienia – trzeba o wiele głębiej i żywiej uświadomić sobie jego treść. Odkryliśmy, że dla większości ludzi

miłość oznacza wygodę, bezpieczeństwo, gwarancję uczuciowej satysfakcji do końca życia. A tu ktoś taki jak ja

przychodzi i pyta: "Czy to naprawdę jest miłość?" Pyta was i prosi, byście spojrzeli w głąb siebie. A wy staracie się

tam nie spoglądać, bo to jest bardzo kłopotliwe. Wolelibyście raczej dyskutować o duszy lub sytuacji politycznej czy

ekonomicznej. Jednakże gdy znajdujecie się w ślepym zaułku i jesteście zmuszeni do tego spojrzenia w głąb

siebie, zdajecie sobie nagle sprawę z tego, że to, co uważaliście za miłość, nie jest wcale miłością, że to tylko

wzajemne zaspokajanie, wzajemne wykorzystywanie.

Jeżeli mówię: "Miłość nie ma dnia jutrzejszego ani wczorajszego" lub: "Gdy nie ma środka, wówczas jest

miłość", to jest to rzeczywistością, dla mnie, ale nie dla was. Możecie mnie cytować, a z cytatu zrobić receptę, ale

to nie ma znaczenia. Musicie to ujrzeć sobą. Aby to jednak uczynić, musicie mieć wolność patrzenia, musicie być

wolni od wszelkiego potępienia, od wszelkiego osądzania, zgadzania się lub niezgadzania.

Wszelako patrzenie to jedna z najtrudniejszych umiejętności w życiu, podobnie jak słuchanie, bo patrzeć i

słuchać to nie to samo. Jeśli troski zasłaniają wam oczy, nie możecie widzieć piękna zachodu słońca. Większość z

nas straciła kontakt z przyrodą. Cywilizacja skupia się coraz bardziej w wielkich miastach. Stajemy się coraz

bardziej ludźmi miasta, żyjemy w przepełnionych mieszkaniach i brakuje nam nawet miejsca, z którego moglibyśmy

spojrzeć wieczorem lub rano na niebo. Tracimy styczność z wielkim pięknem. Nie wiem, czy zauważyliście, jak

niewielu z nas ogląda wschód lub zachód słońca, światło księżyca lub odbicie tego światła na wodzie.

Straciwszy kontakt z przyrodą, staramy się naturalnie rozwijać intelektualne zdolności. Czytamy książki,

chodzimy do muzeów i na koncerty, oglądamy telewizję i gonimy za rozrywkami. Cytujemy bez końca powiedzenia

innych ludzi, myślimy i mówimy dużo o sztuce. Dlaczego tak bardzo zajmujemy się sztuką? Jest to forma ucieczki

czy pobudzania siebie? Jeśli bezpośrednio stykacie się z przyrodą, jeśli możecie obserwować lot ptaka i oglądać

cienie na wzgórzach lub piękno ludzkiej twarzy, to czy macie ochotę chodzić do muzeum, by oglądać tam jakiś

obraz? Być może dlatego, że nie wiecie, jak należy patrzeć na wszystkie otaczające was rzeczy, uciekacie się do

różnych form narkotyku, który ma was pobudzić do lepszego widzenia.

Istnieje opowieść o pewnym religijnym nauczycielu, który każdego poranka zwykł był przemawiać do swych

uczniów. Pewnego ranka wszedł na podwyższenie, ale gdy miał właśnie zacząć, mały ptaszek usiadł na parapecie

okna i z całego serca zaśpiewał. Skończył, odfrunął, a nauczyciel powiedział: "Skończyło się dzisiejsze kazanie".

Zdaje mi się, że jedną z największych naszych trudności jest naprawdę jasne widzenie nie tylko rzeczy

zewnętrznych, ale i życia wewnętrznego. Mówimy, że widzimy drzewo, kwiat lub człowieka, ale czy my to istotnie

widzimy? Czyż nie widzimy tylko obrazu stworzonego przez słowo? Chodzi o to, czy wtedy, gdy patrzycie na

drzewo lub na obłok wieczorny, który jest pełen światła i radości, naprawdę go widzicie – nie tylko oczyma i

umysłem, lecz całą swą istotą?

Czy przeprowadziliście kiedyś eksperyment, który polega na patrzeniu na jakiś konkretny przedmiot, na

przykład na drzewo, z pominięciem wszelkich skojarzeń, wszelkiej posiadanej o nim wiedzy, wszelkiego osądu,

wszelkich słów, które stwarzają barierę pomiędzy wami i drzewem i nie pozwalają widzieć go takim, jakim teraz

jest? Spróbujcie, a zobaczycie, co się dzieje, gdy obserwujecie drzewo całą swą istotą z całą swą energią. W tej

intensywności odkryjecie, że nie ma w ogóle obserwatora. Jest tylko uwaga. To tylko w stanie nieuwagi istnieje

obserwator i przedmiot obserwowany. Gdy patrzycie na coś z pełną uwagą, wówczas nie ma miejsca na

koncepcje, formuły czy pamięć. Ważne jest zrozumienie tego faktu, jako że przechodzimy do kwestii wymagającej

bardzo starannego zbadania.

Tylko taki umysł, który patrzy na drzewo, gwiazdy lub lśniące wody rzeki z całkowitym zapomnieniem o sobie,

wie, czym jest piękno. I jeśli my w tej chwili tak patrzymy, to znajdujemy się w stanie miłości. Na ogół rozpoznajemy

piękno przez porównanie lub dzięki skojarzeniu. Znaczy to, że przypisujemy piękno przedmiotowi. Widzę budynek i

uznaję, że jest piękny, a piękno orzekam na podstawie znajomości architektury, jak również przez porównanie

danego budynku z innymi, które widziałem. Ale oto pytam siebie: "Czy istnieje piękno bez przedmiotu?" Gdy

obserwator jest cenzorem, eksperymentatorem, myślicielem, wówczas nie ma piękna, bo piękno jest wtedy czymś

zewnętrznym, czymś, na co obserwator patrzy i co osądza. Lecz gdy nie ma obserwatora – a to wymaga medytacji

i poszukiwań – wówczas istnieje piękno bezprzedmiotowe.

Piękno leży w całkowitym zapomnieniu obserwatora o sobie i o przedmiocie. Takie zapomnienie o sobie jest

możliwe tylko przy całkowitym ascetyzmie: jednak nie ascetyzmie księdza z jego szorstkością, sankcjami, regułami

i posłuszeństwem, również nie surowości ubioru, pojęć, sposobu żywienia czy zachowania, lecz przy zachowaniu

całkowitej prostoty, która jest zupełną pokorą. Nie ma wtedy procesu osiągania, nie ma drabiny, po której można by

się wspinać, jest tylko pierwszy krok, a ten pierwszy krok jest nieśmiertelnym krokiem.

Oto jesteście na przechadzce sami lub z kimś, i nagle milkniecie. Otacza was przyroda, nie ma szczekającego

psa, nie hałasuje przejeżdżający wóz, nie słychać nawet szczebiotu ptaka. Pogrążeni jesteście w całkowitym

milczeniu i otaczająca was przyroda także całkowicie milczy. W tym stanie zarówno milczenia obserwatora, jak i

milczenia przedmiotu obserwowanego, kiedy to obserwator nie ujmuje tego, co obserwuje, w formę myśli – w tym

milczeniu istnieje odmienna jakość piękna. Nie ma ani przyrody, ani obserwatora. Jest tylko stan umysłu

całkowicie, kompletnie samotnego. Umysł jest samotny, nie osamotniony, jest samotny w ciszy i ta cisza jest

pięknem. Gdy kochacie, czy jest wtedy obserwator? Obserwator jest w was tylko wtedy, gdy miłość jest

pożądaniem i przyjemnością. Gdy pożądanie i przyjemność nie towarzyszą miłości, wtedy miłość jest intensywna.

Tak jak piękno, jest ona każdego dnia nowa. Jak powiedziałem, nie ma ona dnia wczorajszego ani jutrzejszego.

Tylko wtedy, gdy oglądamy obraz bez żadnych uprzednich pojęć czy wyobrażeń o nim, możemy bezpośrednio

zetknąć się z nim. Wszystkie nasze spostrzeżenia są w istocie rzeczy wyobrażone. To znaczy opierają się na

wytworzonym przez myśl wyobrażeniu. Jeśli ja mam pewne wyobrażenie o was, a wy macie o mnie, to naturalnie

nie widzimy się wzajemnie takimi, jakimi jesteśmy. Widzimy wyobrażenia, które stworzyliśmy o sobie wzajemnie, a

które nie pozwalają nam nawiązać kontaktu. Dlatego nasze stosunki są niewłaściwe.

Gdy mówię, że was znam, mam na myśli tylko to, że was poznałem wczoraj. Ale nie znam was teraz. Znam

tylko swe wyobrażenie o was. Wyobrażenie to składa się z tego, co powiedzieliście, by pochwalić lub obrazić mnie,

oraz z tego, czego nie uczyniliście. Jednym słowem, wyobrażenie składa się ze wszystkich wspomnień o was, a

wasze wyobrażenia o mnie powstały w ten sam sposób. To te wyobrażenia pozostają w kontakcie z sobą i nie

pozwalają nam obcować z sobą naprawdę.

Dwie osoby, które przez długi czas żyją razem, nabywają pewnych wyobrażeń o sobie wzajemnie, te zaś nie

pozwalają im nawiązać prawdziwych stosunków. Jeżeli rozumiemy stosunki pomiędzy nami, to możemy

współdziałać, ale nie jest możliwe współdziałanie za pośrednictwem wyobrażeń, symboli i ideologicznych

koncepcji. Jedynie wtedy, gdy rozumiemy rzeczywisty stosunek, jaki istnieje pomiędzy nami, możliwa jest miłość.

Nie ma miłości, gdy opieramy się na wyobrażeniach. Dlatego ważną rzeczą jest rozumieć, nie abstrakcyjnie, ale

teraz, wiodąc swe codzienne życie, jak zbudowaliśmy swe wyobrażenie o żonie, mężu, sąsiedzie, dziecku,

ojczyźnie, jej przywódcach, politykach, bogach. Bowiem nie ma w nas nic prócz wyobrażeń.

Wyobrażenia te tworzą przestrzeń pomiędzy wami i tym, co obserwujecie. A w tej przestrzeni istnieje konflikt.

Wspólnie chcemy ustalić, czy można uwolnić się od stwarzanej przez nas przestrzeni – nie tylko przestrzeni poza

nami, ale i wewnątrz nas, przestrzeni, która dzieli ludzi.

Sama uwaga, jaką obdarzasz jakiś problem, stanowi energię, która rozwiązuje ten problem. Gdy obdarzasz coś

pełną uwagą – mam na myśli wszystko w tobie – wówczas nie ma obserwatora. Istnieje tylko stan uwagi, będący

totalną energią. A ta totalna energia jest najwyższą formą inteligencji. Naturalnie ten stan umysłu musi być

zupełnym milczeniem, a to milczenie, ta cisza, zjawia się wtedy, gdy jest pełnia uwagi, a nie wymuszona cisza.

Całkowite milczenie, w którym nie ma ani obserwatora, ani obserwowanego przedmiotu, odnosi się do najwyższej

postaci umysłu religijnego. Co się jednak dzieje w tym stanie, tego nie można wyrazić słowami, gdyż słowa nie

oddają rzeczywistości. By odkryć to dla siebie, musisz przez to przejść.

Każdy problem wiąże się z innym problemem, toteż jeżeli rozwiążecie w pełni jeden problem, wszystko jedno

jaki, przekonacie się, że potraficie łatwo stawić czoło wszystkim pozostałym problemom i rozwiązać je. Mówimy tu

oczywiście o psychologicznych problemach. Zobaczyliśmy już, że każdy problem istnieje tylko w czasie, to znaczy,

gdy traktujemy zagadnienie w sposób niezupełny. Musimy mu stawić czoło od razu, gdy powstaje, i natychmiast go

rozwiązać, by nie zakorzenił się w umyśle. Jeśli pozwala się na to, by problem przetrwał miesiąc lub dzień, choćby

kilka minut, to pozwala się na to, by zniekształcał nasz umysł. Czy wobec tego można stawić czoło problemowi

natychmiast, bez obawy zniekształcenia, i czy można natychmiast uwolnić się od niego, a także nie dopuścić, by

pozostało po nim wspomnienie, czyli rysa w umyśle? Wspomnienia te są wyobrażeniami, które nosimy w sobie, i te

właśnie wyobrażenia spotykają się z tym niezwykłem stanem, który nazywamy życiem. Stąd rodzi się sprzeczność,

a więc i konflikt. Życie jest bardzo realne, życie nie jest abstrakcją, więc gdy zestawiacie je z wyobrażeniami,

zaczynają się problemy.

Czy można stykać się z każdą sprawą bez tego przestrzenno-czasowego przedziału, bez tej luki pomiędzy nami

a rzeczą, której się boimy? Jest to możliwe tylko wtedy, gdy obserwator nie ma ciągłości – ten obserwator, który

zbudował wyobrażenie, który jest zbiorem wspomnień i pojęć, który jest wiązką, zlepkiem abstrakcji.

Gdy patrzysz na gwiazdy, jesteś tym, który patrzy na gwiazdy na niebie. Niebo zasypane jest błyszczącymi

gwiazdami, powietrze jest chłodne, a ty jesteś obserwatorem, myślicielem z bolejącym sercem. Ty, środek

stwarzający przestrzeń. Nigdy nie zrozumiesz przestrzeni pomiędzy sobą a gwiazdami, pomiędzy sobą a swą żoną

lub mężem, czy przyjacielem, ponieważ nigdy nie patrzyłeś bez wyobrażeń i dlatego nie wiesz, czym jest piękno

lub czym jest miłość. Mówisz o tym i piszesz, ale – jeśli nie brać pod uwagę rzadkich chwil zapomnienia o sobie –

nigdy ich nie poznałeś. Dopóki istnieje środek stwarzający wokół siebie przestrzeń, dopóty nie ma miłości ani

piękna. Gdy nie ma centrum ani obrotu gwiazd wokół niego, jest miłość. A gdy kochasz, jesteś piękny.

Gdy patrzysz na twarz przed sobą, patrzysz z centrum, a centrum stwarza przestrzeń pomiędzy jedną a drugą

osobą, i dlatego nasze życie okazuje się tak puste i bezlitosne. Nie można pielęgnować miłości lub piękna, ani też

wynaleźć prawdy, lecz gdy stale masz pełną świadomość tego, co robisz, możesz pielęgnować właśnie tę czujną

świadomość samego siebie. Dzięki świadomości samego siebie zaczniesz dostrzegać naturę przyjemności,

pragnienia i smutku, a także całą samotność człowieka i nudę. Wtedy to zaczniesz przezwyciężać rzecz zwaną

"przestrzenią".

Gdy pomiędzy tobą i obserwowanym przedmiotem jest przestrzeń, wtedy widzisz, że nie ma w tobie miłości;

choćbyś jak najusilniej starał się reformować świat lub wprowadzać nowy ład społeczny i ulepszenia, bez miłości

będziesz powodować tylko udrękę. Wszystko zależy więc od ciebie. Nie ma mistrza, nauczyciela, nie ma nikogo,

kto by wam powiedział, co robić. Jesteście samotni w tym szalonym, brutalnym świecie.

hjdbienek : :
paź 13 2008 MIŁOŚĆ
Komentarze: 0

 

 

Dążenie do bezpieczeństwa w stosunkach z ludźmi rodzi nieuchronnie smutek i lęk. To szukanie

zabezpieczenia powoduje niepewność. Czy znaleźliście kiedykolwiek uczucie bezpieczeństwa w swych relacjach z

ludźmi? Znaleźliście? Większość z nas pragnie poczucia bezpieczeństwa i wzajemności w miłości.

Czy to jednak jest miłość, gdy każdy z nas pilnuje własnego bezpieczeństwa, własnej szczególnej drogi? Nie

jesteśmy kochani, bo nie wiemy, jak kochać.

Czym jest miłość? Słowo to jest tak obciążone, tak nadużywane, że niezbyt chętnie je stosuję. Każdy mówi o

miłości. Każdy magazyn, każda gazeta, każdy misjonarz mówi nieustannie o miłości. Kocham jakąś książkę,

kocham góry, kocham rozrywki, kocham swą żonę, kocham Boga. Czy miłość jest pojęciem? Jeśli nim jest, to

można ją hodować, żywić, pieścić, pobudzać i tłamsić, jak wam się podoba. Gdy mówicie, że kochacie Boga, co to

znaczy? Znaczy to, że kochacie projekcję swej wyobraźni, projekcję samego siebie, przybraną w pewne formy

poważania zgodnie z tym, co uważacie za wzniosłe i święte. Tak więc powiedzenie "kocham Boga" jest absolutnym

nonsensem. Gdy czcicie Boga, czcicie samych siebie. I to nie jest miłość.

Ponieważ nie potrafimy rozwiązać zwykłego ludzkiego problemu, który zwany jest miłością, przeto uciekamy w

świat abstrakcji. Miłość może stanowić ostateczne rozwiązanie wszystkich ludzkich trudności, problemów i

wysiłków. Wobec tego, co mamy począć, by odkryć, czym jest miłość? Czy odwołać się do definicji? Kościół

zdefiniował ją w pewien sposób, społeczeństwo w inny. Istnieje poza tym wiele odmian tych definicji i odstępstw od

nich. Czy uwielbianie kogoś, sypianie z kimś, wymiana emocji, koleżeństwo – czy to jest to, co jest pojmowane jako

miłość? Było to normą, wzorcem, a wreszcie stało się bardzo osobiste, zmysłowe i ograniczone, tak że religie

orzekły, iż miłość jest czymś o wiele więcej. W tym, co jest nazywane ludzką miłością, istnieje przyjemność,

współzawodnictwo, zazdrość, pragnienie posiadania, zatrzymania i panowania, wymiany myśli. Ale znając

złożoność tego wszystkiego, religie twierdzą, że istnieje inny rodzaj miłości – boski, piękny i nieprzekupny.

Na całym świecie tak zwani święci utrzymują, że nawet przyglądanie się kobiecie jest czymś z gruntu złym.

Powiadają oni, że nie można zbliżyć się do Boga, jeśli człowiek pobłaża sobie seksualnie. Dlatego odrzucają oni

miłość seksualną, choć trawi ich potrzeba seksu. Odrzucając jednak życie seksualne, pozbywają się oczu i języka,

gdyż wyrzekają się całego piękna ziemi. Głodzą swe serca i umysł, stają się wysuszonymi istotami ludzkimi.

Wygnali piękno, bo piękno związane jest z kobietą.

Czy można podzielić miłość na świecką i świętą, na ludzką i boską, czy też jest tylko jedna miłość? Czy miłuje

się tylko jednego czy wielu? Gdy mówię "kocham cię", to czy to wyłącza miłość do kogoś innego? Czy miłość jest

osobista czy bezosobista? Moralna czy niemoralna? W obrębie rodziny czy poza rodziną? Jeśli kochacie ludzkość,

to czy możecie kochać kogoś indywidualnie? Czy miłość jest sentymentem? Czy miłość jest uczuciem? Czy miłość

jest przyjemnością? Czy jest pożądaniem? Wszystkie te pytania świadczą o tym, że mamy pewne wyobrażenia o

miłości, wyobrażenia o tym, czym ona powinna być lub nie powinna być, że mamy pewien wzorzec lub kodeks

zbudowany przez kulturę, w której żyjemy.

Aby więc zgłębić problem, czym jest miłość, musimy najpierw uwolnić go od narośli i nawarstwień wielu stuleci,

odrzucić wszelkie ideologie i idee tego, czym miłość być powinna lub nie powinna. Rozdzielanie czegoś na to,

czym powinno być, i na to, czym jest, jest najbardziej zwodniczym sposobem traktowania życia.

Jakże więc mam się zabrać do odkrycia tego, czym jest ten płomień, który nazywamy miłością? Nie chodzi mi o

to, jak mam to komuś wytłumaczyć, lecz co oznacza ona sama. Przede wszystkim, odrzucę wszystko, co mówi o

tym Kościół, społeczeństwo, książki, moi rodzice i przyjaciele, ktokolwiek inny. Pragnę bowiem odkryć sam dla

siebie, czym jest miłość. Jest to ogromny problem, który dotyczy całej ludzkości. Miłość ma tysiące definicji i ja sam

jestem skrępowany tym lub innym wzorcem, zależnie od tego, co lubię lub z czego się w tej chwili cieszę. Czyż

więc nie powinienem najpierw, jeśli chcę ją zrozumieć, uwolnić się od własnych skłonności i uprzedzeń? Pragnienia

me wprawiają mnie w stan zamieszania i wewnętrznego rozdarcia. Powiadam więc sobie: "Najpierw wyrwij się z

zamętu, który jest w tobie. Może będziesz mógł odkryć, czym jest miłość, poprzez ustalenie, czym ona nie jest".

Rząd mówi: "Idź i zabijaj w imię miłości do swego kraju". Czy to jest miłość? Religia mówi: "Wyrzeknij się seksu

w imię miłości do Boga". Czy to jest miłość? Czy miłość jest pożądaniem? Nie mów: nie. Dla większości z nas ona

jest pożądaniem, pożądaniem przyjemności osiąganej przez zmysły, przez seksualne zetknięcie i spełnienie. Nie

jestem przeciw płci, ale też widzę, co się z nią wiąże. Tym, co seks chwilowo ci daje, jest całkowite zapomnienie o

sobie. Potem wracasz z powrotem do swego zamętu. Dlatego pragniesz powtarzać raz za razem ten stan, w

którym nie ma zmartwień, problemów ani twojego "ja". Oto mówisz, że kochasz swą żonę. Z tą miłością jest

związana seksualna przyjemność, przyjemność posiadania w domu kogoś, kto opiekuje się twoimi dziećmi i kto

gotuje. Masz oparcie w żonie. Ona oddała ci swe ciało, swe uczucia, swe poparcie, daje ci pewne poczucie

bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia. Po czym odchodzi od ciebie. Znudziła się lub odeszła z kimś innym.

Cała twoja równowaga emocjonalna została zachwiana, a to zakłócenie, którego nie lubisz, jest nazywane

"zazdrością". Jest w niej ból, niepokój, nienawiść i przemoc. Toteż w rzeczywistości mówisz: "Dopóki należysz do

mnie, dopóty kocham cię, ale z chwilą, gdy przestaniesz być moja, znienawidzę cię. Dopóki mogę ufać, że

zaspokoisz moje potrzeby seksualne i inne, dopóty będę cię kochał, ale z chwilą, gdy przestaniesz dawać mi to,

czego chcę, przestanę cię lubić". Jest więc między wami antagonizm, rozdział, a gdy czujecie się rozdzieleni, nie

ma miłości. Jeśli potrafisz żyć z żoną bez wytwarzania wszystkich tych sprzecznych stanów, tych nie mających

końca wewnętrznych sporów, to może poznasz, czym jest miłość. Będziecie wtedy zupełnie wolni, ty i ona. Gdy

jednak we wszystkich swych przyjemnościach zależysz od niej, jesteś jej niewolnikiem. Jeżeli człowiek kocha, to

musi być wolny nie tylko od innych, ale też od siebie.

W tej przynależności do drugiego, w tym psychicznym dożywianiu się kosztem drugiego, w tej zależności od

niego zawsze musi być niepokój, lęk, zazdrość, wina. Dopóki jest lęk czy strach, dopóty nie ma miłości. Umysł

trawiony smutkiem nigdy nie pozna, czym jest miłość. Sentyment i emocje nie mają nic wspólnego z miłością. A

zatem miłość to nie przyjemność i nie pożądanie.

Miłość nie jest wytworem myśli, która jest przeszłością. Myśl w żaden sposób nie może hodować miłości. Miłość

nie jest ogrodzona żywopłotem i uwięziona w zazdrości, ponieważ zazdrość rodzi się z przeszłości. Miłość jest

zawsze czynną teraźniejszością, a nie "będę kochał" lub "kochałem". Jeżeli znacie miłość, nie pójdziecie za nikim.

Miłość nie zna posłuszeństwa. Kiedy kochacie, nie ma miejsca ani na szacunek, ani na brak szacunku.

Czy wiecie, co to znaczy naprawdę kogoś kochać, kochać bez nienawiści, bez zazdrości, bez gniewu, bez chęci

mieszania się do tego, co on robi lub myśli, bez potępienia, bez porównywania? Czy tam, gdzie jest miłość,

możliwe jest porównywanie? Gdy kochacie całym sercem, całym umysłem, całym ciałem, całą swą istotą, czy

dokonujecie porównań? Gdy całkowicie zapominacie o sobie dla tej miłości, nic poza nią nie istnieje.

Czy miłość zna odpowiedzialność i obowiązek, i czy używa tych słów? Czy wtedy, gdy czynicie coś z

obowiązku, jest w tym jakaś miłość? W obowiązku nie ma miłości. Struktura obowiązku, którym istota ludzka jest

spętana, niszczy ją. Dopóki zmuszeni jesteśmy robić coś z obowiązku, dopóty nie kochamy tego, co robimy. Tam,

gdzie jest miłość, nie ma obowiązku ani odpowiedzialności.

Niestety większość rodziców myśli, że są odpowiedzialni za swe dzieci, i to poczucie odpowiedzialności

przybiera formę nakazywania, co dzieci powinny, a czego nie powinny robić, czym powinny, a czym nie powinny

się stać. Rodzice chcą, aby ich dzieci miały zabezpieczoną pozycję w społeczeństwie. To, co nazywają oni

odpowiedzialnością, stanowi część tego powszechnego poważania, które uwielbiają. A wydaje się, że tam, gdzie

istnieje "powszechny szacunek", nie ma ładu. Ludziom tym chodzi tylko o to, żeby stać się doskonałymi

mieszczuchami. Podczas gdy przygotowują swe dzieci do tego, by "pasowały do kroju" społeczeństwa, sami

prowadzą wojny, podtrzymują konflikty i brutalność. Czy to nazywacie opieką i miłością?

Prawdziwa opieka oznacza działanie podobne do opiekowania się drzewem lub młodą rośliną. Należy je

podlewać, znać ich potrzeby, dać im najlepszą ziemię, doglądać ich łagodnie i czule. Jednak gdy przygotowujecie

swe dzieci do tego, by "pasowały do kroju" społeczeństwa, przygotowujecie je na zabicie. Gdybyście kochali swe

dzieci, nie byłoby wojen.

Kiedy tracicie kogoś bliskiego, płaczecie. Czy przyczyną tych łez jesteście wy sami, czy też zmarły? Kto

powoduje szloch, wy sami czy ktoś inny? Czy płakałeś kiedyś z tego powodu, że twój syn padł na polu bitwy?

Płakałeś, ale czy łzy płynęły dlatego, że litowałeś się nad sobą samym, czy też dlatego, że litowałeś się nad zabitą

ludzką istotą? Jeśli płaczesz z litości nad sobą samym, to twoje łzy nie mają znaczenia, bo zajmujesz się tylko

sobą. Jeżeli płaczesz dlatego, że zostałeś osierocony przez osobę, w którą włożyłeś dużo uczucia, w

rzeczywistości nie było to uczucie. Jeżeli już opłakujesz swego brata, który umarł, to jego opłakuj. Bardzo łatwo

opłakiwać siebie z tego powodu, że "on odszedł". Płaczesz pozornie, masz bowiem ranę w sercu nie z powodu

śmierci brata, ale przez litowanie się nad sobą. A litość nad sobą zatwardza twe serce, zamyka cię, otępia i

ogłupia.

Czy to jest miłość, kiedy płaczesz nad sobą? Kiedy płaczesz dlatego, że jesteś samotny, że zostałeś

opuszczony, że nie masz już władzy ani wpływu, kiedy narzekasz na swój los, na swe środowisko? Zawsze ty we

łzach. Z chwilą, gdy to zrozumiesz, zetkniesz się z tym tak bezpośrednio, jakbyś dotykał drzewa, słupa lub ręki –

ujrzysz, że smutek został stworzony przez ciebie samego, że smutek jest wytworem myśli, że jest owocem czasu.

Przed trzema laty miałeś brata. Teraz jesteś samotny, bo on nie żyje, nie ma nikogo, od kogo mógłbyś oczekiwać

pociechy lub koleżeństwa – i to wyciska ci łzy z oczu.

Wszystko to możesz zaobserwować, jeśli tylko przyjrzysz się sobie. Możesz to całkowicie dostrzec w jednym

momencie, nie tracąc czasu na analizy. Możesz w jednej chwili ujrzeć całą strukturę i naturę tej marnej, małej

istoty, którą określają słowa "ja" i "moje" (moje łzy, moja rodzina, mój naród, moja wiara, moja religia) – ujrzeć całą

brzydotę, która jest w tobie. Jeśli widzisz to swym sercem, a nie umysłem, jeśli dostrzegasz to z głębi serca, to

znalazłeś klucz do tego, jak położyć kres smutkowi.

Smutek i miłość nie mogą iść ze sobą w parze, choć w świecie chrześcijańskim wyidealizowano cierpienie,

rozpięto je na krzyżu i otoczono czcią zakładając, że nie da się ujść przed cierpieniem inaczej niż tylko tą jedną,

szczególną bramą. To stanowi o całej strukturze wyzysku religijnego społeczeństwa.

Gdy więc pytasz, czym jest miłość, możesz być zbyt przerażony, by chcieć usłyszeć odpowiedź. Może ona

prowadzić do zupełnego przewrotu, może rozbić rodzinę. Możesz odkryć, że nie kochasz swej żony, męża lub

dzieci, możesz zburzyć dom, który zbudowałeś, możesz już nigdy nie przekroczyć progu świątyni. Jeśli jednak

będziesz chciał znaleźć odpowiedź, to dostrzeżesz, że strach czy obawa nie jest miłością, że posiadanie i

panowanie nie jest miłością. Odpowiedzialność i obowiązek to nie miłość, litowanie się nad sobą to nie miłość,

udręka z tego powodu, że nie jest się kochanym, to nie miłość. Miłość nie jest przeciwieństwem nienawiści, tak

samo jak pokora nie jest przeciwieństwem próżności. Jeśli więc potrafisz wszystko to wykluczyć, nie siłą, ale

działając tak, jak deszcz zmywa z liści pył wielu dni, to może wówczas pojawi się ten dziwny kwiat, za którym

człowiek zawsze tęskni.

Jeśli nie będziecie mieć w sobie miłości – nie kropelek miłości, ale miłości w całej jej obfitości – jeśli nie

napełnicie się nią, to świat stoczy się i ulegnie zniszczeniu. Pojmujecie intelektualnie, że istotna jest solidarność

między ludźmi i że miłość jest jedyną drogą. Ale kto was nauczy kochać? Czy jakaś metoda, jakiś system, jakiś

autorytet powie wam, jak kochać? Jeśli ktoś wam to powie, nie będzie to miłość. Czy potrafisz powiedzieć sobie:

"Będą się ćwiczył w miłości. Będę dzień za dniem siedział i rozmyślał o niej. Będę się ćwiczył, by być łagodnym i

szlachetnym, zmuszę się do tego, by zwracać uwagę na innych"? Czy oświadczysz, że możesz się zmusić do

miłości, wyrobić w sobie wolę kochania? Ale oto jeśli będziesz ćwiczyć dyscyplinę i wolę kochania, miłość ucieknie

przez okno. Stosując jakąś metodę czy system "miłowania", możesz dojść do niezwykłej bystrości umysłu, stać się

łagodniejszy lub osiągnąć stan braku skłonności do przemocy, ale to wszystko nie będzie miało nic wspólnego z

miłością.

W tym rozdartym, pustynnym świecie nie ma miłości, bo największą rolę odgrywają tu przyjemność i pożądanie.

A przecież bez miłości wasze codzienne życie nie ma sensu. I nie możecie kochać, jeśli nie ma piękna. Piękno nie

jest tym, co widzicie: pięknym drzewem, pięknym obrazem, pięknym budynkiem lub piękną kobietą. Piękno istnieje

tylko wtedy, gdy twoje serce i umysł wiedzą, czym jest miłość. Bez miłości i związanego z nią poczucia piękna nie

ma cnoty, i wiecie to bardzo dobrze. Rób, co chcesz, ulepszaj społeczeństwo, karm biednych – wyrządzisz im tylko

więcej szkód. Bez miłości w waszych sercach i umysłach jest tylko brzydota i ubóstwo. Gdy jednak zaistnieje

miłość i piękno, wówczas wszystko, co uczynicie, będzie słuszne, wszystko, co zrobicie, będzie dobre. Jeśli wiecie,

jak kochać, możecie czynić, co wam się podoba, gdyż miłość rozwiąże wszelkie problemy. Docieramy więc do

głównego punktu rozważań. Czy bez specjalnych rozmyślań, bez zmuszania się, bez książek, bez pomocy

nauczyciela czy mistrza, umysł może odnaleźć miłość, zobaczyć ją tak, jak widzi się piękny zachód słońca?

Wydaje mi się, że jedna rzecz jest absolutnie konieczna, a mianowicie żarliwość pozbawiona interesowności:

żarliwość, która nie jest wynikiem jakiegoś zobowiązania lub przywiązania, żarliwość, która nie jest żądzą.

Człowiek, który nie wie, czym jest żarliwość, nie pozna nigdy miłości, gdyż miłość pojawia się tylko tam, gdzie

istnieje zupełne zapomnienie o sobie.

Umysł, który szuka, nie jest owym żarliwym umysłem. A napotkanie miłości bez poszukiwania jej to jedyny

sposób jej odnalezienia; bezwiedne spotkanie z nią, nie zaś wynik wysiłku czy doświadczenia. Taka miłość,

przekonasz się, jest bezczasowa. Taka miłość jest zarazem osobista i bezosobista, obejmuje jedną istotę i wiele

istot. Pachnie jak kwiat, a wy możecie go wąchać lub przejść obok. Kwiat jest dla każdego i jednocześnie dla tego,

kto zechce wdychać głęboko jego woń i patrzeć nań z rozkoszą. Dla kwiatu nie ma znaczenia, czy ktoś stoi w

ogrodzie bardzo blisko niego, czy też znajduje się dalej, albowiem kwiat jest pełen zapachu, którym dzieli się z

każdym.

Miłość jest czymś nowym, świeżym, ożywczym. Nie ma dnia wczorajszego ani jutrzejszego. Istnieje poza

zamętem myśli. Tylko niewinny umysł wie, czym jest miłość. A niewinny umysł potrafi żyć w świecie, który nie jest

niewinny. Znaleźć tę niezwykłą rzecz, której człowiek szuka bez końca, poświęcając się i wielbiąc, rozwijając

związki krwi i uprawiając seks, szukając różnych form przyjemności i bólu, można wtedy, gdy myśl dochodzi do

zrozumienia samej siebie i w sposób naturalny dociera do swego kresu. Miłość nie ma wtedy swego

przeciwieństwa, jest bezkonfliktowa.

Ktoś może zapytać: "Jeśli odnajdę taką miłość, to cóż stanie się z moją żoną, dziećmi, rodziną? Przecież muszą

mieć zabezpieczenie". Jeśli ktoś zadaje takie pytanie, to znaczy, że nigdy nie wyszedł poza pole myśli, poza pole

świadomości. Gdybyście się choć raz znaleźli poza tym polem, nie zadawalibyście nigdy takich pytań, ponieważ

wiedzielibyście wtedy, czym jest miłość, w której nie ma myśli, a zatem i czasu. Możecie o tym czytać,

zahipnotyzowani i oczarowani, ale wyjść teraz poza myśl i czas, a tym samym poza smutek, to znaczy być

świadomym, że istnieje ów wymiar zwany miłością.

Nie wiecie, jak dojść do tego niezwykłego źródła. Cóż więc robicie? Skoro nie wiecie, co należy robić, nic nie

robicie. Absolutnie nic. Wpadacie w wewnętrzne milczenie. Czy wiecie, co to znaczy? To znaczy, że nie szukacie,

nie pragniecie, do niczego nie dążycie. Wtedy nie ma w ogóle środka. I jest wtedy miłość.

hjdbienek : :
paź 12 2008 CZAS – SMUTEK – ŚMIERĆ
Komentarze: 0

 

 

Kusi mnie, by powtórzyć historię o wielkim uczniu, który udał się do Boga i poprosił, by Ów nauczył go prawdy.

Biedny Bóg rzekł: "Przyjacielu mój, dziś jest tak gorąco, proszę cię, przynieś mi szklankę wody". Uczeń wyszedł i

zapukał do drzwi pierwszego napotkanego domu. Otworzyła mu je piękna młoda kobieta. Uczeń zakochał się w

niej, wkrótce ożenił się z nią, mieli kilkanaścioro dzieci. Ale oto pewnego dnia zaczął padać deszcz. Padał

nieprzerwanie. Wezbrały strumienie, ulice zostały zalane, a domy porwane przez wodę. Uczeń i jego żona wzięli

dzieci na plecy, a gdy woda zaczęła ich zalewać, uczeń zawołał: "Panie, proszę cię, ocal mnie!" Pan odrzekł

wówczas: "A gdzie jest ta szklanka wody, o którą cię prosiłem?"

Jest to trafna opowieść, gdyż większość z nas myśli w kategoriach czasu. Człowiek żyje w czasie. Wymyślanie

przyszłości stało się jego ulubioną zabawą w ucieczkę.

Sądzimy, że w miarę upływu czasu mogą się w nas dokonać zmiany, że stopniowo da się w nas zaprowadzić

porządek – krok za krokiem i dzień po dniu. Ale czas nie przynosi ładu ani pokoju. Musimy więc przestać myśleć w

kategoriach stopniowości. Znaczy to, że dla pragnącego pokoju nie ma jutra. Musimy zaprowadzić ład natychmiast.

Gdy pojawia się rzeczywiste niebezpieczeństwo, czas znika. Następuje natychmiastowe działanie. Ale my nie

dostrzegamy niebezpieczeństwa wielu naszych problemów i dlatego wynajdujemy czas jako środek ich

przezwyciężenia. Czas nas oszukuje, gdyż nie czyni nic, by nam pomóc w przeprowadzeniu zmiany w nas samych.

Czas jest ruchem podzielonym przez człowieka na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a człowiek, dopóki go

dzieli, dopóty pozostaje zawsze w konflikcie.

Czy uczenie się jest sprawą czasu? Pomimo upływu wielu tysięcy lat nie nauczyliśmy się, że istnieje lepszy

sposób życia niż nienawiść i wzajemne zabijanie. Jeśli mamy zmienić to życie, z którego zrobiliśmy coś tak

monstrualnego i bezsensownego, to zrozumienie problemu czasu ma wielkie znaczenie.

Po pierwsze, należy zrozumieć fakt, że możemy patrzeć na czas tylko z tą świeżością i niewinnością umysłu,

którą już mieliśmy. Tak gnębią nas i wprawiają w zamieszanie liczne nasze problemy, że zgubiliśmy się w tym

zamieszaniu. Cóż robi człowiek, który zgubił się w lesie? Co czyni przede wszystkim? Zatrzymuje się. Zatrzymuje

się i rozgląda dokoła. Ale my, im bardziej jesteśmy zakłopotani i zagubieni w życiu, tym szybciej gonimy w koło,

szukając, pytając, żądając i żebrząc. Toteż pierwszą rzeczą, którą bym zaproponował, jest zatrzymanie się. Gdy

zatrzymamy się wewnętrznie, psychicznie, umysł nasz stanie się bardzo spokojny, bardzo jasny. I wtedy będziemy

mogli spojrzeć na kwestię czasu.

Problemy istnieją tylko w czasie, to znaczy wtedy, gdy mamy do czynienia z jakimś zagadnieniem w sposób

niezupełny. To niezupełne zetknięcie się z nim stwarza problem. Gdy stawiamy czoło jakiejś trudności życiowej w

sposób częściowy, fragmentaryczny, lub staramy się uciec od niej, czyli walczymy z nią poprzez niepoświęcanie jej

uwagi, wówczas stwarzamy sobie problem. A problem trwa tak długo, jak długo nie poświęcamy mu pełnej uwagi i

jak długo spodziewamy się, że "pewnego dnia" rozwiążemy go.

Czy wiemy, czym jest czas? Nie czas na zegarku, nie czas chronologiczny, lecz czas psychologiczny? Jest to

przerwa pomiędzy pojęciem a działaniem. Oczywiście pojęcie służy osłanianiu samego siebie. Jest to wyobrażenie

własnego bezpieczeństwa. Działanie jest zawsze natychmiastowe. Nie należy ono ani do przeszłości, ani do

przyszłości. Czyn zawsze ma miejsce w teraźniejszości. Ale działanie jest tak niebezpieczne, tak niepewne, że

przystosowujemy się do wyobrażenia, które – jak mamy nadzieję – zapewni nam pewne bezpieczeństwo.

Przyjrzyjmy się temu w nas samych. Mamy pewne pojęcie o tym, co jest dobre, a co złe, czym jestem ja, czym

jest społeczeństwo, i zgodnie z tym wyobrażeniem czy koncepcją działamy. Działanie w zgodzie z pojęciem

odbywa się przez przybliżanie się do niego i stąd rodzi się zawsze konflikt. Pojęcie, przerwa i działanie. W przerwie

znajduje się pole czasu. Przerwa jest w swej istocie myślą. Gdy myślimy, że jutro będziemy szczęśliwi, wtedy

wyobrażamy sobie, jak osiągamy pewien rezultat w czasie. Myśl na podłożu obserwacji, pragnienia i ciągłości tego

pragnienia, które jest podtrzymywane przez inną myśl, powiada: "Jutro będę szczęśliwa. Jutro osiągnę

powodzenie. Jutro świat będzie piękny". Tak to myśl stwarza tę przerwę, która jest czasem.

Teraz pytamy, czy możemy zatrzymać czas? Czy możemy żyć w takiej pełni, aby dla myśli nie było jutra, o

którym by myślała? Bo czas to smutek. To znaczy, że wczoraj lub przed tysiącem wczorajszych dni kochałeś czy

miałeś przyjaciela, który odszedł. Pamięć o tym trwa w tobie. Wspominasz różne przyjemne i nieprzyjemne chwile,

oglądasz się wstecz, pragniesz, masz nadzieję, żałujesz. I w ten sposób, wałkując to wciąż na nowo, myśl rodzi

smutek i nadaje czasowi ciągłość.

Dopóki istnieje ten przedział czasu zrodzony przez myśl, dopóty musi istnieć smutek, musi istnieć ciągłość lęku.

Toteż narzuca się pytanie, czy można zlikwidować ten przedział? Jeśli mówicie: "Czy to się kiedykolwiek

skończy?", to jest to już pojęciem, już chcecie coś osiągnąć. Dlatego macie znowu przerwę na myślenie. Znowu

jesteście schwytani.

Zajmijmy się teraz sprawą śmierci. Dla większości ludzi jest wielkim problemem. Wiemy, że śmierć towarzyszy

nam każdego dnia. Czy można spojrzeć jej w oczy w sposób tak całkowity, żeby w ogóle nie robić z niej problemu?

Aby w ten sposób stawić jej czoło, trzeba odrzucić wszelkie wierzenia, nadzieje i wszelki lęk. W przeciwnym razie

zetkniemy się z nią z już gotowym wnioskiem, wyobrażeniem i obmyślonym niepokojem, a tym samym, zetkniemy

się z nią w czasie.

Czas to przedział pomiędzy obserwatorem a przedmiotem obserwowanym. Oznacza to, że obserwator, czyli ty,

obawiasz się spojrzeć w oczy temu, co nazywa się śmiercią. Nie wiesz, co to znaczy. Wierzysz w reinkarnację,

zmartwychwstanie, w coś zwanego duszą, atmanem, istotą duchową, która nie zna czasu i którą obdarzasz

różnymi imionami. Ale czy sam stwierdziłeś, że dusza istnieje? Czy też jest to pojęcie przekazane? Czy istnieje coś

trwałego, ciągłego, co jest poza myślą? Jeżeli myśl może o tym myśleć, to znajduje się to w obrębie pola myśli, i

dlatego nie może być trwałe. W polu myśli nie istnieje nic trwałego. Odkrycie, że nie ma nic trwałego, ma ogromne

znaczenie, gdyż tylko wtedy umysł jest wolny, tylko wtedy można obserwować. Wynika z tego wielka radość.

Nie można się lękać nieznanego, bo nie wiecie, czy nieznane istnieje. Wobec tego nie ma się czego lękać.

Śmierć jest słowem, a to właśnie słowo, wyobrażenie, z którego wyrasta myśl, stwarza strach. Tak więc albo

uzasadniacie rozumowo swój strach przed śmiercią i zgłaszacie swój sprzeciw wobec tego, co nieuniknione, albo

wynajdujecie niezliczone wierzenia mające chronić was od strachu przed śmiercią. Dlatego istnieje luka pomiędzy

wami i rzeczą, której się lękacie. W tej przerwie czasowo-przestrzennej musi istnieć konflikt, który oznacza lęk,

niepokój i rozczulanie się nad sobą. Myśl, która rodzi lęk przed śmiercią, mówi: "Odsuń to, unikaj tego, trzymaj się

od tego jak najdalej, nie myśl o tym". Ale wy myślicie o tym. Gdy mówicie: "Nie chcę o tym myśleć", już myślicie, jak

uniknąć tej myśli. Boicie się śmierci, bo odsuwacie ją od siebie.

Oddzieliliśmy życie od umierania. Przedział między życiem i umieraniem jest strachem. Ten przedział, ten czas,

stworzony został przez strach. Życie jest naszą codzienną udręką, codzienną obelgą, smutkiem i zamętem. Tylko

czasem otwiera się okno na zaczarowane morza. Nazywamy to życiem i lękamy się umrzeć, choć jest to koniec

niedoli. Wolimy raczej lgnąć do tego, co znane, niż spojrzeć w oczy nieznanemu. Znane to nasz dom, meble,

rodzina, własny charakter, praca, wiedza, sława, nasza samotność, nasi bogowie. To małe istnienie kręcące się

nieustannie w kółko zgodnie z ograniczonym schematem zgorzkniałej egzystencji.

Mniemamy, że życie jest zawsze teraz, a umieranie czeka nas w odległym czasie. Nigdy jednak nie podaliśmy

w wątpliwość, czy ta walka o codzienne życie jest w ogóle życiem. Chcemy poznać prawdę o reinkarnacji,

pragniemy dowodów istnienia duszy po śmierci, nasłuchujemy, co mówią jasnowidzący i jakie są wyniki badań

psychologicznych. Ale nigdy nie pytamy, jak należy żyć, żyć codziennie z radością, z zachwytem, pięknie.

Zaakceptowaliśmy życie takim, jakim jest, z całą jego udręką i rozpaczą, przyzwyczailiśmy się do niego i myślimy o

śmierci jako o rzeczy, której należy starannie unikać. Ale śmierć jest niezwykle podobna do życia, gdy wiemy, jak

należy żyć. Nie można żyć, nie umierając. Nie można żyć, jeśli w każdej minucie nie umieracie psychicznie. Nie

jest to tylko rozumowym paradoksem. By żyć całkowicie, by żyć w pełni każdego dnia, jak gdyby każdy dzień miał

w sobie nowy czar, trzeba umierać dla wszystkiego, co wczorajsze, bowiem w przeciwnym razie żyje się

mechanicznie, a zmechanizowany umysł nie może nigdy poznać, czym jest miłość lub czym jest wolność.

Większość z nas boi się umrzeć, bo nie wie, co to znaczy żyć. Nie wiemy, jak należy żyć, i dlatego nie wiemy,

jak należy umierać. Dopóki boimy się życia, dopóty będziemy się bać śmierci. Człowiek, który nie boi się życia, nie

boi się też poczucia niezabezpieczenia, bowiem rozumie, że psychicznie, z wewnętrznego punktu widzenia,

bezpieczeństwo nie istnieje. A gdy nie ma poczucia bezpieczeństwa i jest tylko nie mający końca ruch, wtedy życie

i śmierć są tym samym. Człowiek, który żyje bez konfliktu, który żyje w pięknie i miłości, nie lęka się śmierci, bo

kochać to umierać.

Jeśli umieracie dla wszystkiego, co znacie, włączając w to swą rodzinę, pamięć, wszystko, co odczuwaliście,

wtedy śmierć okazuje się oczyszczającym i zarazem odmładzającym procesem. Wtedy śmierć rodzi

nieskazitelność. A tylko nieskazitelni są żarliwi, nie zaś ludzie, którzy wierzą lub chcą odkryć, co dzieje się po

śmierci.

Aby odkryć teraz, co się dzieje, gdy umieracie, musicie umrzeć. To nie żart. Musicie umrzeć, nie fizycznie, lecz

psychicznie, wewnętrznie, umrzeć dla rzeczy, które pokochaliście i dla rzeczy, które napawają was goryczą. Jeśli

umrzecie dla jednej ze swych przyjemności, najmniejszej lub największej, oczywiście bez przymusu, to wówczas

będziecie wiedzieć, co to znaczy umierać. Umierać to mieć umysł całkowicie pusty, wolny od codziennych

pragnień, przyjemności i udręk. Śmierć jest odnową, przemianą, w której myśl w ogóle nie działa, bo myśl jest

stara. Gdy pojawia się śmierć, pojawia się coś całkiem nowego. Wolność od tego, co znane, jest śmiercią. I wtedy

żyjecie.

hjdbienek : :
paź 12 2008 WOLNOŚĆ
Komentarze: 1

 

 

Ani cierpienia spowodowane przez stłumienie, ani brutalna dyscyplina w celu dostosowania się do wzorca, nie

prowadziły i nie prowadzą do prawdy. Aby dojść do prawdy, umysł musi być całkowicie wolny, bez śladu

jakiegokolwiek zniekształcenia.

Przede wszystkim zapytajmy siebie, czy naprawdę chcemy być wolni? Czy, gdy mówimy o wolności, mówimy o

zupełnej wolności czy też o wolności od czegoś niegodnego, nieprzyjemnego lub niepożądanego? Pragniemy być

wolni od bolesnych i złych wspomnień, od nieszczęśliwych doświadczeń. Ale chcemy zarazem zachować swe

przyjemne pojęcia i powiązania. A zachować jedno bez drugiego jest niemożliwe, gdyż, jak widzieliśmy,

przyjemność jest nieodłączna od bólu.

Toteż każdy z nas musi zdecydować, czy chce, czy też nie chce być całkowicie wolny. Jeżeli powiemy sobie, że

tak, to musimy zrozumieć naturę i strukturę wolności.

Czy to jest wolność, gdy jesteśmy wolni od czegoś – wolni od cierpienia, wolni od jakiegoś lęku? Czy też

wolność jest czymś całkowicie innym? Możemy być wolni, na przykład, od zazdrości, ale czy ta wolność nie jest

reakcją, a wobec tego wcale nie jest wolnością? Możemy się bardzo łatwo uwolnić od dogmatu, analizując go i

odrzucając, ale motywem tego uwolnienia się może być reakcja, bo pragnienie uwolnienia się od dogmatu może

mieć źródło w tym, że nie jest on już modny lub dogodny. Można też uwolnić się od nacjonalizmu, bo się wierzy w

internacjonalizm, lub dlatego, że z ekonomicznego punktu widzenia nie uważa się za potrzebne trzymać się

głupich, nacjonalistycznych dogmatów, flagi i innych rupieci. Można to łatwo odrzucić. Albo można zareagować

przeciw jakiemuś duchowemu czy politycznemu przywódcy, który przyrzekł wam wolność jako rezultat dyscypliny

lub buntu. Czy jednak taki racjonalizm, taki logiczny wniosek, ma coś wspólnego z wolnością?

Jeśli ktoś mówi, że jest wolny od czegoś, to jest to reakcja, która potem stanie się inną reakcją, powodującą

inną postać konformizmu, inną postać dominacji. W ten sposób możecie spowodować łańcuch reakcji i każdą z

nich uważać za wolność. Ale to nie jest wolność. To tylko nieprzerwane następstwo modyfikacji przeszłości, do

których lgnie umysł.

Współczesna młodzież, jak każda młodzież, buntuje się przeciw społeczeństwu, co samo w sobie jest dobre.

Jednak sam bunt nie jest wolnością, bo jest reakcją, a reakcja ta ustanawia swój schemat, który człowieka

zniewala. Człowiekowi wydaje się, że to coś nowego. Tymczasem wcale tak nie jest. To tylko coś starego w

odmiennej formie. Każda społeczna lub polityczna rewolta powróci w końcu do starej, dobrej "mieszczańskiej"

mentalności.

Wolność zjawia się tylko wtedy, gdy człowiek widzi i działa, lecz nigdy w wyniku rewolucji. Widzieć to działać, a

działanie takie jest natychmiastowe, podobne do działania w obliczu niebezpieczeństwa. Nie ma wtedy miejsca na

zastanawianie się, dyskusję czy wahanie. Niebezpieczeństwo zmusza do czynu i dlatego "widzieć" znaczy

"działać" i "być wolnym".

Wolność jest stanem umysłu. Nie wolność od czegoś, lecz poczucie wolności. Wolność powątpiewania i

kwestionowania wszystkiego. Wolność jest tak intensywna, aktywna i żywa, bo odrzuca wszelką postać zależności,

niewolnictwa, konformizmu i stronniczości. Taka wolność oznacza, że się jest zupełnie samym. Czy umysł

wychowany w kulturze tak bardzo uzależniającej od środowiska i jego tendencji może w ogóle znaleźć wolność,

która oznacza zupełną samotność, która nie zna przywództwa, tradycji ani autorytetu?

Ta samotność jest wewnętrznym stanem umysłu, który nie zależy od żadnego bodźca czy wiedzy i nie jest

rezultatem żadnego doświadczenia czy rozumowania. Większość z nas nie jest nigdy wewnętrznie samotna.

Istnieje różnica pomiędzy samotnością i odosobnieniem, odcięciem się od innych. Wszyscy wiemy, co to znaczy

wyizolować się. Osiągamy to, budując wokół siebie mur, który nas chroni przed zranieniem czy zadraśnięciem, lub

wpadając w zobojętnienie, które jest inną formą udręki, albo też żyjąc w jakiejś wymarzonej wieży z kości

słoniowej. Samotność jest czymś całkiem innym.

Nie jesteśmy nigdy samotni, ponieważ jesteśmy pełni wszelkich wspomnień, uwarunkowań i pogłosów dnia

wczorajszego. Nasze umysły nigdy nie są czyste i wolne od wszelkiego nagromadzonego śmiecia. Aby być

samotnym, trzeba umrzeć dla przeszłości. Gdy jesteś samotny, całkowicie samotny, bez przynależności do

rodziny, narodu, kultury czy określonego kontynentu, wtedy masz poczucie, że jesteś człowiekiem obcym.

Człowiek, który jest w ten sposób zupełnie samotny, jest niewinny i ta niewinność uwalnia umysł od smutku.

Dźwigamy na sobie brzemię tego, co tysiące ludzi powiedziało, oraz pamięć wszystkich swoich niepowodzeń.

Porzucić to wszystko zupełnie, to znaczy być samotnym. Umysł, który jest samotny, jest nie tylko niewinny, ale i

młody. Nie w sensie czasowym czy ze względu na wiek, lecz młody, niewinny i żywy bez względu na wiek. Tylko

taki umysł może zobaczyć to, co jest prawdą, i to, co się nie daje ująć w słowach.

W tej samotności człowiek zaczyna rozumieć konieczność życia samym sobą, takim jakim jest, a nie takim,

jakim – w jego mniemaniu – powinien być lub jakim był. Spróbuj popatrzeć na siebie bez drżenia, bez fałszywej

skromności, bez lęku i bez usprawiedliwiania się czy potępiania, i żyć samym sobą, takim jakim teraz jesteś.

Tylko wtedy, gdy żyjemy z czymś w bezpośrednim kontakcie, zaczynamy to rozumieć. Z chwilą, gdy do tego

przywykniemy, gdy przywykniemy do swego niepokoju, zazdrości, zawiści czy czegokolwiek innego, już z tym nie

współżyjemy. Gdy mieszkamy nad rzeką, po kilku dniach już nie słyszymy szumu wody. Gdy mamy w pokoju

obraz, który widzimy codziennie, tracimy go z oczu po tygodniu. Podobnie z górami, dolinami, drzewami. To samo

z naszą rodziną, mężem, żoną. Aby żyć z czymś takim, jak zazdrość, zawiść czy niepokój, nie wolno się nigdy do

nich przyzwyczaić, nigdy się z nimi pogodzić. Trzeba się o nie troszczyć jak o dopiero co zasadzone drzewo,

chroniąc je przed słońcem i przed burzą. Musicie o nie dbać – ani nie potępiać, ani nie usprawiedliwiać. A zatem –

zacząć kochać. Nie znaczy to polubić uczucie zazdrości czy niepokoju, jak to bywa u wielu ludzi, ale starać się

czuwać.

W ten sposób możemy, wy i ja, współżyć z tym, czym teraz jesteśmy, wiedząc, że jesteśmy tępi, nadwrażliwi,

lękliwi, że wierzymy, iż przeżywamy wielką miłość, choć wcale tak nie jest, że jesteśmy łasi na pochlebstwa. Czy

potrafimy z tym wszystkim żyć, nie godząc się na to i nie potępiając tego, lecz po prostu obserwując i nie

popadając przy tym w chorobliwy stan, nie ulegając przygnębieniu ani uniesieniu?

Zadajmy sobie teraz kolejne pytanie. Czy ta wolność, ta samotność, to obcowanie z całą strukturą tego, czym

jesteśmy – czy to wszystko się z czasem nie załamie? Czyli, inaczej mówiąc, czy wolność osiąga się stopniowo?

Oczywiście nie, jeśli bowiem wprowadzimy czas, to staniemy się jego niewolnikami. Nie można uwalniać się

stopniowo. To nie jest sprawa czasu.

Następne pytanie. Czy możemy stać się świadomi tej wolności? Jeśli ktoś mówi, jestem wolny", to nie jest

wtedy wolny. Podobnie z człowiekim, który mówi Jestem szczęśliwy". W momencie, gdy mówi jestem szczęśliwy",

żyje wspomnieniem czegoś, co minęło. Wolność może się pojawić tylko w sposób naturalny, a nie przez jej

pragnienie, życzenia i tęsknotę. Nie znajdziecie jej też, wyobrażając sobie, czym ona jest. Aby się zjawiła, umysł

musi nauczyć się patrzeć na życie będące w ciągłym ruchu, bez więzów czasu, gdyż wolność leży poza polem

świadomości.

hjdbienek : :
paź 12 2008 STOSUNKI Z LUDŹMI – KONFLIKT – SPOŁECZEŃSTWO...
Komentarze: 0

 

 

Zanik skłonności do przemocy, którym właśnie się zajmowaliśmy, to niekoniecznie stan umysłu, w którym

panuje pokój z sobą samym, a więc i pokój we wszystkich stosunkach z ludźmi.

Stosunki międzyludzkie opierają się na tworzeniu wyobrażeń, na mechanizmie obronnym. Każdy z nas buduje

sobie wyobrażenia o innych, dotyczy to wszelkich stosunków. Stosunki międzyludzkie są stosunkami między

wyobrażeniami, a nie między samymi istotami ludzkimi. Żona ma pewne wyobrażenie o swoim mężu – być może

nieświadomie, niemniej je ma – a mąż ma pewne wyobrażenie o swej żonie. Każdy ma wyobrażenie zarówno o

swoim kraju, jak i o sobie samym. Stale wzmacniamy te wyobrażenia, dodając do nich coraz nowsze szczegóły. I

te właśnie wyobrażenia wchodzą w pewne stosunki. Faktycznie stosunki między dwiema lub wieloma istotami

kończą się całkowicie z chwilą, gdy powstają wyobrażenia.

Stosunki oparte na wyobrażeniach nie mogą oczywiście nigdy zrodzić pokoju, gdyż wyobrażenia są fikcyjne, a

nie można żyć w oderwaniu od rzeczywistości. A przecież wszyscy to właśnie robimy: żyjemy pojęciami, teoriami,

symbolami i wyobrażeniami o własnej osobie i o innych. Stworzyliśmy je, a one wcale nie są rzeczywistością.

Wszystkie nasze stosunki, bez względu na to czy dotyczą one własności, pojęć czy ludzi, zasadniczo opierają się

na tworzeniu wyobrażeń i przez to powodują konflikty.

W jaki więc sposób osiągnąć całkowity pokój w sobie samym i we wszystkich relacjach z ludźmi? Pomimo

wszystko życie polega na poruszaniu się na arenie międzyludzkich stosunków – jeżeli tak nie jest, to nie ma życia

w ogóle. Gdy życie opiera się na abstrakcjach, wyobrażeniach czy spekulatywnych przypuszczeniach, to takie

abstrakcyjne życie musi w sposób nieunikniony prowadzić do stosunków będących polem walki. Czy jest więc

możliwe, by człowiek żył w zupełnym spokoju wewnętrznym, wolny od wszelkiej formy przymusu, naśladownictwa,

tłumienia czy sublimacji? Czy może on – nie w jakimś fantastycznym, mitycznym, abstrakcyjnym świecie, lecz w

codziennym życiu, w domu i w pracy – zaprowadzić taki lad w sobie, który stanowiłby jakość żywą i nie zamkniętą

w ramkach pojęć, ową niezmąconą ani na moment ciszę wewnętrzną?

Sądzę, że powinniśmy bardzo starannie rozpatrzyć tę kwestię, gdyż w świadomości naszej nie ma ani jednego

punktu, który nie byłby tknięty konfliktem. We wszystkich naszych stosunkach – z najbliższymi osobami, z

sąsiadami, ze społeczeństwem w ogóle – ten konflikt istnieje. Konflikt ów jest sprzecznością, stanem podziału,

separacji, rozdwojenia. Obserwując samych siebie i nasze powiązania ze społeczeństwem, przekonujemy się, że

na każdym poziomie naszego bytu istnieje konflikt, który powoduje albo bardzo powierzchowne reakcje, albo

niszczące skutki.

Człowiek uznał konflikt za konieczny składnik codziennej egzystencji, ponieważ zaakceptował

współzawodnictwo, zazdrość, chciwość, zdobywanie i agresywność jako naturalny sposób życia. Jeżeli uznajemy

taki sposób życia, to akceptujemy także taką strukturę społeczeństwa, jaka jest. I żyjemy w zgodzie z

powszechnymi wymogami poważania. Właśnie to pęta większość z nas, wszak w większości pragniemy być godni

szacunku. Gdy zbadamy swój umysł i serce, sposób swego myślenia oraz sposób swego odczuwania i działania w

codziennym życiu, wtedy zaobserwujemy, że dopóki dostosowujemy się konformistycznie do wzorców

postępowania społecznego, dopóty życie musi być polem walki. Z chwilą gdy przestaniemy akceptować te wzory –

a żaden religijny człowiek nie powinien akceptować takiego społeczeństwa – uwolnimy się od psychologicznej

struktury społeczeństwa.

W większości jesteśmy bogaci w to, co społeczne. Społeczeństwo i my sami stworzyliśmy w sobie chciwość,

zawiść, gniew, nienawiść, zazdrość, niepokój – tego wszystkiego mamy nadmiar. Rozmaite religie na całym

świecie głosiły ubóstwo. Mnich wkłada na siebie specjalną szatę, zmienia imię, goli głowę, zamyka się w celi i

składa śluby ubóstwa i czystości (na Wschodzie ma tylko jedną opaskę na biodra, jedną szatę i jada jeden posiłek

dziennie), a my wszyscy odnosimy się z szacunkiem do takiego ubóstwa. Ale ludzie, którzy przywdziali szaty

ubóstwa są jeszcze wewnętrznie, psychicznie bogaci w to, co społeczne, gdyż nadal pragną stanowisk i prestiżu,

przynależą do tego lub innego zakonu, do tej lub innej religii, żyją nadal w zgodzie z podziałami ustanowionymi

przez kulturę czy tradycję. To nie jest ubóstwo. Ubóstwo to całkowite uwolnienie się od społeczeństwa, choćby się

miało nieco więcej szat i jadało nieco więcej posiłków dziennie – dalibóg, kogóż to obchodzi? Ale, niestety, u

większości ludzi istnieje pęd do pokazania się.

Ubóstwo staje się cudownie piękną rzeczą, gdy umysł jest wolny od społeczeństwa. Trzeba stać się ubogim

wewnętrznie, gdyż wtedy człowiek niczego nie szuka, nie żąda, nie pragnie – niczego! Tylko to wewnętrzne

ubóstwo może ujrzeć prawdę o życiu, w którym nie ma konfliktu. Takie życie jest błogosławieństwem, którego nie

można otrzymać w żadnym kościele czy świątyni.

W jaki więc sposób możemy uwolnić się od psychologicznej struktury społeczeństwa, co byłoby jednoznaczne z

– uwolnieniem się od samej istoty konfliktu? Nietrudno jest przycinać i obcinać niektóre gałęzie konfliktu, ale my

pytamy, czy można żyć w całkowitym wewnętrznym, a tym samym i zewnętrznym, spokoju? Co nie oznacza, że

chodzi tu o wegetowanie czy trwanie w bezruchu. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, byśmy byli dynamiczni, pełni

życia i energii.

Aby zrozumieć jakiś problem i uwolnić się od niego, potrzeba bardzo dużo żarliwie podtrzymywanej energii, nie

tylko energii fizycznej i intelektualnej, lecz także energii niezależnej od jakiegokolwiek motywu, bodźca

psychologicznego czy narkotyku. Jeśli jesteśmy zależni od jakiegoś bodźca, to już sam ten bodziec przytępia

umysł i pozbawia go wrażliwości. Stosując jakiś narkotyk, możemy wprawdzie na chwilę obudzić w sobie tyle

energii, by ujrzeć problem bardzo jasno, ale potem powracamy do swego pierwotnego stanu. W rezultacie coraz

bardziej uzależniamy się. Wszelkie sposoby pobudzania energii – kościoły, alkohol lub narkotyki, pisane albo

mówione słowa – nieuchronnie prowadzą do uzależnienia się od źródła energii. Ta zależność nie pozwala jasno

widzieć, a tym samym nie pozwala także mieć wystarczająco dużo energii.

Niestety wszyscy psychicznie zależymy od czegoś. Dlaczego zależymy? Skąd się bierze potrzeba zależności?

Odbywamy tę podróż wspólnie. Nie oczekujcie, abym wam powiedział, jakie są przyczyny waszej zależności. Jeśli

będziemy wspólnie dociekać, to wspólnie dokonamy odkrycia, i będzie to wasze własne odkrycie, a dzięki temu, że

będzie wasze, obudzi w was witalną energię.

Co do mnie, odkrywam, że zależę od czegoś – powiedzmy, że od słuchaczy, którzy pobudzają mnie.

Przemawiając do dużej grupy ludzi, czerpię z tego pewien rodzaj energii. I dlatego zależę od nich, bez względu na

to, czy się ze mną zgadzają czy nie. Im bardziej się nie zgadzają, tym więcej dają mi energii. Jeśli się zgadzają,

rzecz staje się bardzo płytka i pusta. Odkrywam więc, że potrzebuję słuchaczy, ponieważ przemawianie do ludzi

bardzo mnie pobudza. Ale dlaczego tak jest? Dlaczego jestem zależny? Ponieważ ja sam jestem płytki i pusty,

ponieważ nie mam nic w sobie, bo nie mam w sobie źródła, które by zawsze było pełne i obfite, w ciągłym ruchu i

żywe. Dlatego zależę. Odkryłem przyczynę.

Czy jednak odkrycie przyczyny uwalnia mnie od zależności? Odkrycie przyczyny ma charakter czysto

intelektualny i dlatego, oczywiście, nie uwalnia umysłu od zależności. Samo intelektualne przyjęcie do wiadomości

jakiegoś pojęcia czy emocjonalna zgoda na jakąś ideologię nie mogą uwolnić umysłu od zależności od czegoś, co

nas pobudza. Od zależności uwalnia umysł dopiero rozpoznanie całej natury i struktury pobudzenia i zależności

oraz tego, jak ta zależność ogłupia umysł, przytępia go i pozbawia aktywności. Tylko widzenie całości problemu

uwalnia umysł.

Muszę więc zastanowić się, co to znaczy widzieć całość? Jak długo spoglądam na życie z jakiegoś

szczególnego punktu widzenia, czy to ze względu na jakieś ulubione doświadczenie, czy to w aspekcie specjalnej,

przyswojonej przeze mnie wiedzy, która stanowi mój fundament, moje "ja" – tak długo nie mogę widzieć

całościowo. Przyczynę mej zależności odkryłem intelektualnie, w słowach, za pomocą analizy, ale cokolwiek jest

badane przez myśl, musi stawać się fragmentaryczne. Dlatego tylko wówczas mogę coś widzieć całościowo, gdy

myśl mi nie przeszkadza.

Wtedy dopiero widzę fakt swej zależności. Widzę teraz to, co jest. Widzę to, nie oceniając, czy mi się to podoba,

czy nie. Nie pragnę uwolnić się od tej zależności ani od jej przyczyny. Obserwuję to, a kiedy w ten sposób

obserwuję, widzę cały obraz, a gdy zaś umysł widzi cały obraz, staje się wolny. Odkrywam, że powodem

rozpraszania energii jest dzielenie na fragmenty. Odkryłem główną przyczynę rozproszenia energii.

Może się wam zdawać, że nie ma straty energii, jeśli się naśladuje, jeśli się przyjmuje autorytet, jeśli się zależy

od kapłana, rytuału, dogmatu, partii lub jakiejś ideologii. Ale przyjęcie i kierowanie się jakąś ideologią, dobrą czy

złą, świętą czy bezbożną, jest działalnością zdążającą do podziału i dlatego stanowi przyczynę konfliktu. Zaś

konflikt musi nieodwołalnie powstać, gdy istnieje przedział pomiędzy tym, co powinno być, a tym, co jest. Każdy

zaś konflikt powoduje utratę energii.

Jeśli stawiacie sobie pytanie: "Jak mam się uwolnić od konfliktu?", to stwarzacie tylko nowy problem, a przez to

wzmagacie konflikt. Jeśli natomiast widzicie daną sprawę jako fakt – jeśli patrzycie na nią tak, jak się patrzy na

jakiś konkretny przedmiot, jasno i bezpośrednio – wtedy rozumiecie istotę prawdy o życiu, w którym nie ma

konfliktu.

Ujmijmy to jeszcze inaczej. Porównujemy zawsze to, jakimi jesteśmy, z tym, jakimi powinniśmy być.

Sprzeczność powstaje nie tylko, gdy się porównujemy z czymś lub z kimś, lecz także gdy porównujemy się z tym,

kim byliśmy wczoraj. Dlatego istnieje konflikt pomiędzy tym, co było, a tym, co jest. Tylko wtedy, gdy nie ma w

ogóle porównywania, istnieje to, co jest, a żyć z tym, co jest, oznacza żyć w pokoju. Wtedy można skierować całą

uwagę ku temu, co jest w nas – czy to będzie rozpacz, brzydota, brutalność czy strach, niepokój i samotność – i

żyć tym w sposób pełny. Nie ma wtedy sprzeczności, a zatem i walki.

Ale my stale porównujemy siebie z tymi, którzy są bogatsi, mądrzejsi, bardziej zdolni, bardziej wykształceni,

bardziej uczuciowi, sławniejsi, bardziej tacy albo siacy. To "bardziej" odgrywa niezmiernie doniosłą rolę w naszym

życiu. To ciągłe przymierzanie się do czegoś lub kogoś stanowi jedną z zasadniczych przyczyn konfliktu.

Skąd jednak w ogóle bierze się ta skłonność do porównywania? Dlaczego porównujesz się z innymi?

Porównywania tego uczono cię od dzieciństwa. W każdej szkole porównuje się ucznia A z uczniem B i uczeń A

niszczy swą istotę, aby stać się takim jak uczeń B. Jeżeli nie porównujesz się z nikim, gdy nie masz żadnego

ideału, gdy nie ma przeciwieństwa czy czynnika powodującego rozdwojenie, gdy już nie walczysz o to, aby być

kimś innym – cóż wtedy dzieje się z twoim umysłem? Umysł twój przestaje stwarzać przeciwieństwa i staje się

wysoce inteligentny, wysoce wrażliwy, zdolny do ogromnej żarliwości, która jest witalną energią. Bez tej ostatniej

nie można dokonać niczego.

Jeżeli nie będziesz porównywać siebie z kimś innym, będziesz tym, czym jesteś. Spodziewacie się, że dzięki

porównywaniu będziecie się rozwijać, rosnąć, że staniecie się inteligentni i piękniejsi. Ale czy tak będzie? Faktem

jest to, czym jesteście, a przez porównywanie rozdrabniacie się, co jest marnowaniem energii. Widzenie siebie bez

porównań daje nam ogromną energię. Jeżeli będziecie patrzeć na siebie bez porównywania, to będziecie ponad

porównywaniem, i nie znaczy to, że umysł będzie trwał w bezruchu, zadowolony z siebie. Widzimy więc, w jaki

sposób umysł marnuje energię, która jest tak niezbędna do zrozumienia całości życia.

Nie pragnę widzieć, z kim jestem w konflikcie. Nie pragnę znać peryferyjnych konfliktów swej istoty. Pragnę

poznać, dlaczego w ogóle konflikt istnieje. Gdy stawiam sobie to pytanie, widzę zasadniczą kwestię, która nie ma

nic wspólnego z drugorzędnymi konfliktami i ich rozwiązaniem. Zajmuję się centralną kwestią i postrzegam – a

może i wy także – że sama natura pragnienia, jeśli się jej właściwie nie rozumie, prowadzi nieuchronnie do

konfliktu.

Pragnienie zawsze wikła się w sprzecznościach. Pożądam rzeczy sprzecznych, co nie znaczy, że powinienem

zniszczyć pragnienie, stłumić je, opanować lub wyidealizować – po prostu widzę, że pragnienie jest sprzeczne

samo w sobie. Nie przedmioty pragnienia, lecz sama natura pragnienia jest sama w sobie sprzeczna. A muszę

zrozumieć naturę pragnienia, zanim będę mógł zrozumieć konflikt. My sami znajdujemy się w stanie sprzeczności,

a ten stan sprzeczności ma źródło w pragnieniu, bo pragnienie jest pogonią za przyjemnością i unikaniem bólu,

który w niej jest.

Widzimy więc, że pragnienie jest źródłem wszystkich sprzeczności, zarazem ochotą na coś i brakiem ochoty,

rozdwojeniem działania. Gdy robimy coś przyjemnego, nie wymaga to wcale wysiłku. Lecz przyjemność niesie z

sobą ból i wtedy rozpoczyna się walka, która ma na celu uniknięcie bólu. To z kolei jest stratą energii. Skąd bierze

się to rozdwojenie? Istnieje oczywiście rozdwojenie w przyrodzie, podział na mężczyznę i kobietę, światło i

ciemność, noc i dzień. Ale dlaczego jesteśmy wewnętrznie, psychicznie rozdwojeni? Proszę przemyśleć to ze mną,

nie czekając, abym to sam wyjaśnił. Musicie ćwiczyć swój umysł. Moje słowa są tylko zwierciadłem, w którym

macie oglądać siebie samych. Skąd więc bierze się to psychiczne rozdwojenie w nas? Czy stąd, że

przysposabiano nas zawsze do porównywania tego "co jest" z tym "co być powinno"? Zostaliśmy uwarunkowani

przez to, co jest słuszne, i to, co jest błędne, dobre i złe, moralne i niemoralne. Czy rozdwojenie nie powstało w

wyniku naszej wiary w to, iż myśląc o przeciwieństwie gwałtu, zazdrości, zawiści i przeciętności, łatwiej się od nich

uwolnimy? Czy nie posługujemy się przeciwieństwem jak dźwignią, za pomocą której da się usunąć to, co jest? A

może jednak jest to ucieczka od tego, co dzieje się teraz?

Czy posługujecie się przeciwieństwem jako środkiem pomagającym uniknąć tego, z czym nie wiecie, co

począć? A może dlatego, że w ciągu tysięcy lat propagandy mówiono wam, że musicie mieć jakiś ideał –

przeciwieństwo tego, co jest – aby jakoś dać sobie radę z teraźniejszością? Gdy macie taki ideał, wydaje się wam,

że pomoże on wam uwolnić się od tego, co jest. Ale nigdy się to nie dzieje. Możecie do końca życia głosić ideę

niezadawania gwałtu i przez cały ten czas być źródłem przemocy.

Macie swe wyobrażenia tego, jakimi powinniście być i jak powinniście postępować, ale w rzeczywistości stale

działacie inaczej. Widzicie więc, że zasady, wierzenia i ideały prowadzą w sposób nieunikniony do hipokryzji i

nieuczciwego życia. To ideał tworzy przeciwieństwo tego, co jest. Jeśli więc wiecie, jak żyć z tym, co jest,

przeciwieństwo nie jest potrzebne.

Wysiłki upodobnienia się do kogoś innego lub do swego ideału są jedną z głównych przyczyn sprzeczności,

zamieszania i konfliktu. Cokolwiek uczyniłby umysł, w którym na jakimś poziomie panuje zamieszanie, i tak

pozostanie on w stanie pomieszania. Każde działanie zrodzone z zamieszania rodzi dalsze zamieszanie. Widzę to

bardzo jasno. Widzę to tak jasno, jak widzi się jakieś bezpośrednio zagrażające niebezpieczeństwo fizyczne. Cóż

więc robię? Przestaję działać "w imieniu" zamieszania. A zatem całkowitym działaniem jest niedziałanie.

hjdbienek : :
paź 11 2008 GWAŁT – GNIEW – USPRAWIEDLIWIANIE I...
Komentarze: 0

 

 

Strach, przyjemność, smutek, myśl i gwałt są wzajemnie powiązane. Większość z nas znajduje przyjemność w

używaniu przemocy, w pałaniu niechęcią do kogoś, nienawiścią do jakiejś szczególnej rasy lub grupy ludzi,

antagonistycznymi uczuciami do bliźnich. Ale w umyśle, w którym wszelka skłonność do stosowania przemocy

zanikła, panuje stan radości różniącej się całkowicie od przyjemności stosowania przemocy oraz od

towarzyszącego temu konfliktu uczuć nienawiści i strachu.

Czy możemy dotrzeć do samego źródła przemocy i uwolnić się od niego? Jeżeli nie, to będziemy żyć w ciągłej

walce. Jeśli chcesz w ten sposób żyć – a najwyraźniej większość ludzi tego chce – to tylko tak dalej. Jeśli

powiadasz: "Przepraszam, ale przemoc i gwałt nigdy nie ustaną" – to nie możemy się ze sobą porozumieć, gdyż

już udało ci się zablokować. Jeśli jednak powiadasz, że możliwy jest inny sposób życia, to możemy się ze sobą

porozumieć.

Zastanówmy się więc – my, którzy możemy się porozumieć – czy w ogóle można całkowicie położyć kres

każdej formie przemocy w nas samych i mimo to żyć nadal w tym potwornie brutalnym świecie. Sądzę, że jest to

możliwe. Nie chcę mieć w sobie ani tchnienia nienawiści, zazdrości, niepokoju czy strachu. Pragnę żyć całkowicie

w pokoju. Co nie znaczy, że chcę umrzeć. Chcę żyć na tej cudownej ziemi, tak obfitej, tak bogatej i tak pięknej.

Pragnę patrzeć na drzewa, kwiaty, rzeki, łąki, na kobiety, chłopców i dziewczęta, a równocześnie żyć całkowicie w

pokoju z samym sobą i ze światem. Czy mogę to zrobić?

Jeśli potrafimy obserwować przemoc, nie tylko poza sobą, w społeczeństwie (wojny, rozruchy, antagonizmy

między narodami i walki klasowe), ale również w nas samych, to może potrafimy wyjść poza krąg przemocy.

To bardzo złożony problem. W ciągu wielu kolejnych stuleci człowiek stosował gwałt i przemoc. Na całym

świecie religie starały się to poskromić i żadnej się to nie udało. Toteż jeśli mamy dotrzeć do sedna tego problemu,

musimy – jak mi się zdaje – traktować go co najmniej bardzo poważnie, jako że wprowadzi on nas na całkiem

nowe obszary. Jednakże jeśli dla intelektualnej rozrywki chcemy tylko pobawić się tym problemem, to nie

zajdziemy daleko.

Myślicie może, że wy sami traktujecie tę sprawę bardzo poważnie, ale dopóki inni ludzie na świecie nie odniosą

się do niej równie poważnie i nie będą gotowi, by cokolwiek dla niej uczynić, dopóty na nic zda się cały wasz

wysiłek. Ja nie dbam o to, czy inni traktują rzecz poważnie czy nie. Sam traktuję ją poważnie, i to wystarczy. Nie

jestem stróżem mego bliźniego. Sam, jako istota ludzka, przeżywam bardzo mocno problem przemocy i chcę

dopilnować, abym sam jej nie używał. Lecz nie mogę powiedzieć ani wam, ani nikomu innemu: "Nie dopuszczaj się

gwałtu!" Nie miałoby to sensu, jeśli wy sami tego nie chcecie. Jeżeli więc naprawdę chcecie ten problem pojąć, to

kontynuujmy wspólnie podróż badawczą.

Czy problem gwałtu istnieje poza nami czy w nas? Czy chcecie rozwiązać problem w otaczającym was świecie,

czy też opatrujecie znakiem zapytania samą skłonność do gwałtu, którą macie w sobie? Jeżeli jesteście wolni od

niej w sobie, to wyłania się pytanie: "Jak mam żyć w świecie pełnym przemocy, gwałtu, zaborczości, zachłanności,

chciwości i brutalności? Czy nie zostanę zniszczony?" Jest to nieuniknione pytanie, które nieustannie się powtarza.

Gdy ktoś zadaje takie pytanie, to – moim zdaniem – nie żyje w pokoju. Kto bowiem żyje w pokoju, nie ma takich

problemów. Może być uwięziony, bo odmawia wstąpienia do wojska, lub rozstrzelany za odmowę udziału w walce,

ale to, że będzie rozstrzelany, nie jest dlań problemem. Niezmiernie ważną sprawą jest to zrozumieć.

Staramy się zrozumieć gwałt jako fakt, a nie jako pojęcie. Jako fakt, który istnieje w istocie ludzkiej, a istota

ludzka to ja sam. Aby przeniknąć ten problem, muszę być w stosunku do niego zupełnie bezbronny, otwarty.

Muszę siebie wystawić przeciw sobie – niekoniecznie siebie przeciw wam, bo wy możecie nie być zainteresowani.

Lecz ja muszę się znajdować w takim stanie umysłu, który chce ujrzeć tę sprawę prawidłowo aż do końca, nie

zatrzymując się w żadnym punkcie i nie mówiąc, że dalej nie pójdę.

Jest dla mnie oczywiste, że jestem skłonną do gwałtu istotą ludzką. Doświadczyłem skłonności do gwałtu w

gniewie, w swych seksualnych popędach, w nienawiści, w stwarzaniu wrogości, w zazdrości i temu podobnych

sytuacjach. Doświadczyłem tego, poznałem to i mówię sobie: "Chcę zrozumieć cały ten problem – nie tylko jakiś

jego fragment, na przykład w postaci wojny, ale też tę agresywność człowieka, która istnieje w zwierzętach i

stanowi ich cząstkę".

Gwałt to nie tylko zabijanie bliźnich. Skłonność do niego przejawia się, gdy używam ostrych słów, gdy czynię

gest wyrzucający kogoś za drzwi, gdy ze strachu jestem posłuszny. Gwałtem jest więc nie tylko zorganizowana

rzeź w imię Boga, społeczeństwa lub kraju. Gwałt może być o wiele subtelniejszy, o wiele głębszy, my zaś

usiłujemy zgłębić ten problem gwałtu aż do dna.

Czy jesteście hindusami, muzułmanami czy chrześcijanami, Europejczykami czy kimkolwiek innym, jest w was

skłonność do gwałtu. Czy wiecie, dlaczego tak jest? Bo oddzielacie się od reszty ludzkości. Rodzicie gwałt,

oddzielając się od reszty ludzi z powodu wiary, narodowości, tradycji. Toteż człowiek, który stara się zrozumieć

gwałt, nie należy do żadnego kraju, do żadnej religii, do żadnej partii politycznej czy systemu partyjnego. Zajęty jest

wyłącznie próbą pełnego zrozumienia ludzkości.

Istnieją dwa podstawowe sposoby myślenia o problemie gwałtu. Jedni twierdzą, że "skłonność do gwałtu jest

człowiekowi wrodzona", inni zaś, że "gwałt jest wynikiem społecznego i kulturalnego dziedzictwa, w którym żyje

człowiek". Nas jednak nie obchodzi kwestia, do której szkoły należymy. To nie ma znaczenia. Ważny jest fakt, że

jest w nas skłonność do gwałtu, a nie uzasadnienie tego.

Najpospolitszym objawem gwałtu jest gniew. Uważam, że gdy ktoś zaatakuje moją żonę czy siostrę, słusznie

jestem zły. Gdy ktoś napada na mój kraj, atakuje moje pojęcia, zasady czy mój sposób życia, to mam prawo

popaść w gniew. Gniewam się również, gdy podważa się moje błahe poglądy lub zmienia nawyki. Gdy ktoś

nadepnie mi na odcisk lub obrazi mnie, popadam w gniew. Gdy ktoś ucieka z moją żoną i ogarnia mnie zazdrość,

wówczas uważam, że mam prawo być zazdrosny, bo żona jest moją własnością. W każdym z tych wypadków

gniew jest moralnie usprawiedliwiony. Ale zabijanie dla kraju jest też usprawiedliwione. O co więc nam chodzi, gdy

mówimy, że gniew stanowi cząstkę gwałtu? Czy myślimy o gniewie w kategoriach jego "słuszności" lub

"niesłuszności" ze względu na nasze skłonności lub środowiskowe wzorce, czy też chcemy obserwować sam

gniew? Czy w ogóle istnieje słuszny gniew? Czy jest tylko sam gniew? Nie ma dobrego czy złego wpływu. Jest

tylko wpływ. My sami, gdy nam to nie dogadza, nazywamy go złym wpływem.

Już samo to, że chronimy i osłaniamy swą rodzinę, kraj, kawałek barwnej tkaniny zwany flagą, wierzenia, idee,

dogmaty, każdą rzecz, której pragniemy lub którą posiadamy – już sam fakt ochraniania oznacza gniew. I to gniew

bez wyjaśniania czy usprawiedliwiania go, bez mówienia "muszę chronić swe dobro", "miałem prawo się

rozgniewać" lub "gniewać się, cóż za nonsens!" Czy potrafimy patrzeć na gniew sam w sobie? Czy potrafimy

patrzeć nań całkiem obiektywnie, co oznacza, że ani go nie bronimy, ani nie potępiamy? Czy potrafimy?

Czy mogę obserwować kogoś z was, jeśli jestem usposobiony do niego wrogo, lub jeśli myślę, że jest to

cudowna osoba? Mogę to uczynić tylko wtedy, gdy potrafię nań patrzeć z pewną uwagą, wolną od każdego z tych

uczuć. Czy zatem potrafię w ten sam sposób patrzeć na gniew, to znaczy tak, że jestem wtedy otwarty w stosunku

do problemu, że nie stawiam oporu, że obserwuję to niezwykłe zjawisko, nie reagując na nie?

Bardzo trudno jest patrzeć na gniew beznamiętnie, gdyż stanowi on cząstkę mnie, ale próbuję to robić. Jestem

ludzką istotą skłonną do gwałtu bez względu na to, czy jestem czarny, żółty, biały czy czerwony. Nie obchodzi

mnie, czy tę skłonność do gniewu odziedziczyłem, czy też wytworzyło ją we mnie społeczeństwo. Interesuje mnie

tylko pytanie o to, czy w ogóle można się od niej uwolnić. Uwolnić się od skłonności do gwałtu to dla mnie

wszystko. Jest to dla mnie ważniejsze niż seks, pożywienie czy stanowisko, gdyż gwałt mnie zatruwa. Niszczy

mnie i niszczy świat, a ja chcę to zrozumieć, chcę się go pozbyć. Czuję się odpowiedzialny – nie są to puste słowa

– i mówię do siebie: "Mogę coś zrobić tylko wtedy, gdy będę sam wolny od gniewu, od gwałtu, od przynależności

do grupy". I to poczucie, że muszę zrozumieć swą skłonność do gwałtu, zaszczepia we mnie ogromną siłę i pasję

odkrywania. Ale by uwolnić się od skłonności do gwałtu, nie mogę jej tłumić, nie mogę się jej wyprzeć, nie mogę

powiedzieć: "Tak, jest ona częścią mnie i trudno" albo: "Nie chcę jej mieć". Muszę się jej przyjrzeć, muszę ją

zbadać, muszę się dobrze z nią zapoznać, a nie mogę tego osiągnąć, jeśli będę ją potępiał lub usprawiedliwiał. A

my potępiamy ją lub usprawiedliwiamy. Dlatego powiadam: "Na razie wstrzymuję się zarówno z potępianiem jej, jak

i z usprawiedliwianiem".

A jeśli chcecie położyć kres gwałtowi i przemocy, jeśli chcecie położyć kres wojnom, to ile chcecie w to włożyć

energii, dać z siebie? Czy nic to dla was nie znaczy, że zabija się wasze dzieci, że bierze się do wojska waszych

synów, tam zaś dopuszcza się wobec nich przemocy i wydaje na rzeź? Nic to was nie obchodzi? Na Boga, jeśli

was to nie obchodzi, to co was porusza? Troska o pieniądze? Miłe spędzanie czasu? Zażywanie narkotyków? Czy

nie widzicie, że ta skłonność do gwałtu, która jest w was, jest zgubą dla waszych dzieci? Czy może dostrzegacie to

tylko jako problem oderwany od rzeczywistości?

Zatem, jeśli was to interesuje, starajcie się całym sercem i umysłem rozwiązać problem. Nie rozsiadajcie się

wygodnie, mówiąc: "Dobra, powiedz nam o tym wszystkim". Podkreślam, że nie możecie ani gniewu, ani

skłonności do przemocy obserwować oczyma, które potępiają albo usprawiedliwiają, i że jeśli gwałt i przemoc nie

są dla was palącym problemem, to nie uda wam się tych dwóch odczuć usunąć. Musicie się więc najpierw uczyć.

Musicie uczyć się, jak obserwować gniew – jak obserwować swego męża, żonę lub dzieci. Musicie słuchać

polityków i uczyć się, w jaki sposób nie jesteście obiektywni, dlaczego potępiacie lub usprawiedliwiacie.

Powinniście dowiedzieć się, że potępiacie i usprawiedliwiacie, albowiem stanowi to element struktury społecznej, w

której żyjecie; że jesteście uwarunkowani jako Niemcy, Hindusi, Murzyni, Amerykanie czy ktokolwiek, kim się

akurat urodziliście, z całym zamroczeniem umysłu, które to uwarunkowanie powoduje. Aby nauczyć się, aby odkryć

coś zasadniczego, musicie mieć zdolność do wnikania głęboko. Jeśli dysponujecie tępym narzędziem, to nie

możecie wniknąć głęboko. To, co czynimy, jest ostrzeniem narzędzia, którym jest umysł. Umysł ten został stępiony

przez wszelkie usprawiedliwienia i potępienia. Możecie wnikać głęboko tylko wtedy, gdy wasz umysł jest ostry jak

igła, a twardy jak diament.

Nie ma sensu siedzieć i pytać: "W jaki sposób mogę uzyskać taki umysł?" Musicie tego chcieć, tak jak chcecie

zjeść posiłek. Chcąc mieć taki umysł, musicie najpierw zobaczyć, że tym, co go stępiło i ogłupiło, jest poczucie

zabezpieczenia, które tworzy wokół was mur i stanowi część potępienia lub usprawiedliwienia. Jeśli umysł potrafi

się tego pozbyć, wtedy można go obserwować, badać, przenikać i może dojść do stanu pełnej świadomości całego

problemu.

Powróćmy więc do kwestii centralnej. Czy można z siebie wykorzenić skłonność do gwałtu? Powiedzieć komuś:

"Nie zmieniłeś się, dlaczego?" – stanowi już formę przemocy. I ja tego nie robię. Nie chcę was przekonywać do

czegokolwiek. To sprawa waszego życia, nie mojego. To, w jaki sposób żyjecie, jest waszą sprawą. Pytam się

tylko, czy jest możliwe dla istoty ludzkiej, żyjącej psychicznie w społeczeństwie, uwolnić się wewnętrznie od

skłonności do gwałtu i przemocy? Jeśli jest to możliwe, to już sam ten proces uwalniania się wykształci odmienny

sposób życia w świecie.

Większość z nas zaakceptowała przemoc jako sposób życia. Dwie straszne wojny nie nauczyły nas niczego

oprócz budowania coraz większej ilości przegród między ludźmi – to znaczy pomiędzy wami a mną. Ale ci z nas,

którzy pragną uwolnić się od przemocy – jak mają to zrobić? Nie sądzę, aby można było cokolwiek osiągnąć na

drodze analizy, czy to naszej własnej, czy "lekarskiej". Może potrafimy zmienić nieco siebie, żyć nieco spokojniej, z

nieco większym uczuciem miłości, ale samo przez się nie da nam to pełnego postrzegania. Muszę jednak wiedzieć,

jak analizować, bowiem umysł mój staje się niezwykle ostry, gdy analizuje. Te cechy ostrości, uwagi i powagi

doprowadzą nas do pełnego postrzegania. Nie ma takich oczu, które dzięki jednemu "rzutowi oka" mogłyby od razu

zobaczyć cały problem. Taka jasność widzenia jest możliwa tylko wtedy, gdy się potrafi dostrzec szczegóły. Potem

można dokonać skoku.

Niektórzy z nas, chcąc uwolnić się od gwałtu i przemocy, wymyślili utopijne pojęcie "niestosowania przemocy".

Sądzimy, że hołdując ideałowi przeciwstawnemu przemocy, będziemy mogli się od niej uwolnić. Ale to niemożliwe.

Mieliśmy i mamy niezliczone ideały, wszystkie księgi święte są ich pełne, a mimo to nadal używamy przemocy.

Dlaczego więc nie zająć się samą przemocą? Dlaczego mamy zapomnieć o tym słowie?

Jeśli chcemy zrozumieć to, co dzieje się teraz, musimy poświęcić temu całą uwagę i użyć całej swej energii.

Rozpraszamy tę uwagę i energię, gdy tworzymy fikcyjny, idealny świat. Czy możemy całkiem porzucić ideał?

Człowiek, który traktuje rzecz poważnie i gorąco pragnie odkryć, czym jest prawda, czym jest miłość, nie ma w

ogóle żadnego pojęcia na ten temat. Żyje tylko tym, co jest.

Aby badać fakt, jakim jest skłonność do przemocy, nie możemy go osądzać, z chwilą bowiem, gdy zajmiemy

stanowisko potępiające, przestaniemy go widzieć takim, jakim jest. Gdy mówimy, że kogoś nie lubimy lub

nienawidzimy, jest to faktem, choć brzmi strasznie. Jeśli się temu faktowi przyglądamy i wnikamy weń całkowicie,

wtedy on znika. Jeśli mówimy: "Muszę przestać nienawidzić" czy: "W sercu mym powinna być miłość", wtedy

żyjemy w obłudnym świecie o podwójnych kryteriach. Żyć całkowicie, żyć w pełni, w teraźniejszości – to żyć tym,

co jest, tym, co jest teraz, bez usprawiedliwiania. Wtedy problem rozumiemy tak całkowicie, że się z nim

rozstajemy, albowiem jasne widzenie problemu oznacza, że jest on rozwiązany.

Czy jednak potrafimy jasno ujrzeć oblicze gwałtu i przemocy – oblicze przemocy nie tylko z zewnątrz, ale i od

wewnątrz – to znaczy, czy potrafimy uwolnić się całkowicie od przemocy, nie przyjmując ideologii mającej nas od

przemocy uwolnić? Wymaga to bardzo głębokich medytacji, a nie tylko słownej zgody lub sprzeciwu.

Przeczytaliśmy wiele twierdzeń, ale czy naprawdę je zrozumieliśmy? Nasz umysł jest uwarunkowany, podobnie

jak sposób życia, cała struktura społeczeństwa, w którym żyjemy. Nie pozwala nam to spojrzeć na fakt i uwolnić się

od niego natychmiast. Powiadamy: "Przemyślę to, zastanowię się, czy mogę uwolnić się od gwałtu. Spróbuję się

uwolnić". Jest to jedno z najokropniejszych stwierdzeń, jakie możemy uczynić. Nie ma miejsca na próbowanie, na

robienie tego, na co możemy sobie pozwolić. Albo to robimy, albo nie. Oto gramy na zwłokę, gdy dom się pali. Dom

się pali z powodu przemocy i gwałtu w całym świecie oraz w nas samych, a my mówimy:

"Pozwól, że to przemyślę. Jaka ideologia jest najlepsza, by ugasić pożar?" Jeżeli dom się pali, to czy można się

spierać o kolor włosów człowieka, który niesie wodę?

hjdbienek : :
paź 11 2008 ZAJMOWANIE SIĘ SOBĄ
Komentarze: 0

 

 

Zanim posuniemy się dalej w naszych rozważaniach, chciałbym was zapytać, co jest waszym zasadniczym i

trwałym, życiowym zainteresowaniem? Odrzucając na bok wszelkie uniki i traktując pytanie bezpośrednio i

rzetelnie, cóż odpowiedzielibyście? Czy wiecie to sami?

Czy to nie samym sobą najbardziej się interesujesz? Większość z nas odpowiedziałaby tu twierdząco, gdyby

odpowiedziała zgodnie z prawdą. Interesujemy się swym rozwojem, swą pracą zarobkową, swą rodziną, tym

małym zakątkiem ziemi, w którym żyjemy, lepszą pozycją zawodową, uzyskaniem większej władzy itd. Sądzę, że

byłoby logiczne, gdybyśmy przyjęli, że większość z nas interesuje się głównie sobą.

Niektórzy jednak powiedzą, że źle jest zajmować się przede wszystkim sobą. Cóż w tym złego, poza tym, że

rzadko przyznajemy się do tego uczciwie i rzetelnie? Jeśli już to czynimy, to raczej ze wstydem. Tak jest,

interesujemy się głównie sobą, lecz z rozmaitych ideologicznych lub tradycyjnych względów uważamy, że to

niewłaściwe. Lecz to, co się o tym myśli, jest nieważne. Po co wprowadzać dodatkowo czynnik oceny? To jest

pewne pojęcie, wyobrażenie. Faktem natomiast jest, że zasadniczo i trwale człowiek interesuje się samym sobą.

Powie ktoś może, że większą satysfakcję przynosi pomaganie bliźnim niż myślenie o sobie. Jakaż to różnica?

Nadal interesujemy się sobą. Jeśli większą satysfakcję daje nam pomaganie innym, interesujemy się tym, co nam

daje większe zadowolenie. Po co wprowadzać wyimaginowane pojęcie? Po co to podwójne myślenie? Dlaczego

nie przyznać: "Tym, czego naprawdę pragnę, jest satysfakcja bądź seksualna, bądź będąca efektem pomocy

udzielonej bliźniemu, bądź satysfakcja bycia wielkim świętym, uczonym czy politykiem"? Przecież to ten sam

proces. Satysfakcja, jakkolwiek ją uzyskamy – oto czego pragniemy. Mówimy, że chcemy wolności, ale chcemy jej

dlatego, że da nam ona, jak sądzimy, satysfakcję. Ostateczną satysfakcję stanowi dla nas urzeczywistnienie siebie.

To, czego naprawdę szukamy, to satysfakcja wolna od rozczarowania.

Większość z nas gorąco pragnie satysfakcji, jaką daje pozycja społeczna. Boimy się być nikim. Społeczeństwo

jest tak zbudowane, że obywatela zajmującego szanowane stanowisko traktuje się z wielką grzecznością,

natomiast pomiata się człowiekiem bez stanowiska. Każdy pragnie pozycji, czy to w społeczeństwie, czy w

rodzinie, czy po prawej ręce Boga. Ta pozycja musi być respektowana przez innych, gdyż inaczej nie jest nią w

ogóle.

Musimy zawsze znajdować się na scenie. Wewnątrz jesteśmy kłębkami nędzy i nieszczęścia. Dlatego

zewnętrzne uznanie daje nam wielkie zadowolenie. To pragnienie pozycji, prestiżu, władzy, uznania społecznego,

bycia "kimś", jest pragnieniem dominacji. Chęć panowania jest formą agresji. Święty, który z pozycji świętości dąży

do dominacji, jest równie agresywny jak kurczak dziobiący na wiejskim podwórku. A powodem tej agresywności

jest strach.

Strach to jeden z największych problemów w życiu. Umysł ogarnięty strachem żyje w zamęcie i w konflikcie.

Dlatego jest skory do gwałtu, dlatego jest zniekształcony i agresywny. Nie śmie odejść od swych schematów

myślenia. Rodzi się w nim obłuda. Dopóki nie wyzwolimy się od strachu, choćbyśmy wspięli się na najwyższą górę

i odkryli wszystkich bogów, dopóty będziemy wciąż pozostawać w ciemności.

Żyjąc w takim zepsutym, ciemnym społeczeństwie, otrzymawszy wychowanie oparte na współzawodnictwie, z

którego strach się rodzi, wszyscy jesteśmy strachem obciążeni. Jest to okropne uczucie, które paczy, wikła i stępia

nasze życie.

Istnieje strach fizyczny, jest to jednak reakcja odziedziczona po zwierzętach. Nas zajmują lęki psychiczne, jeśli

bowiem zrozumiemy głęboko zakorzenione w nas lęki psychiczne, to potrafimy stawić czoło i lękom fizycznym.

Natomiast zajmowanie się jedynie lękami zwierzęcymi nie pozwoliłoby nam nigdy zrozumieć lęków psychicznych.

Wszyscy boimy się czegoś – nie ma strachu abstrakcyjnego. Zawsze strach odnosi się do czegoś określonego.

Czy znacie swe lęki? Lęk przed utratą pracy, brakiem pożywienia, brakiem pieniędzy, lęk przed opinią sąsiadów

czy brakiem powodzenia, obawa utraty pozycji społecznej, strach przed ośmieszeniem, pogardą, bólem, chorobą,

niewolą, niezaznaniem miłości, utratą żony lub dzieci, przed śmiercią, życiem w świecie gorszym niż śmierć, strach

przed nieskończoną nudą, przed życiem niezgodnym z cudzymi o nas wyobrażeniami, przed utratą wiary – te i

inne, niezliczone obawy i lęki. Czy znacie swe własne obawy? I co w związku z tym czynicie? Czy uciekacie przed

nimi, czy wynajdujecie może jakieś pojęcia i wyobrażenia, którymi się przed strachem osłaniacie? Ale ucieczka

przed strachem powoduje tylko jego nasilenie.

Jedną z większych przyczyn strachu jest to, że nie chcemy zobaczyć siebie takimi, jakimi jesteśmy. Toteż, tak

samo jak swe lęki i strachy, powinniśmy zbadać wszystkie drogi ucieczki od nich, jakie w miarę czasu stworzyliśmy.

Jeśli umysł i intelekt starają się strach przezwyciężyć, stłumić go, zapanować nad nim, wytłumaczyć go, to

powstaje tarcie i konflikt, którego skutkiem jest zmarnowanie energii.

Po pierwsze, zapytać trzeba siebie, czym jest strach i jak powstaje? Co rozumiemy przez samo słowo "strach"?

Pytam o to, czym jest strach, a nie o to, czego się boję.

Prowadzę pewien tryb życia, myślę w pewien sposób, mam pewne poglądy, hołduję wierzeniom czy dogmatom,

i nie chcę, aby cokolwiek zakłócało te formy życia, gdyż tkwię w nich z korzeniami. Nie chcę, aby je zakłócano,

gdyż zakłócenie wytwarza stan niewiedzy, którego nie lubię. Skoro odrywa mnie to od wszystkiego, co znam i w co

wierzę, chcę być rozumowo pewny sytuacji, ku której zmierzam. Tak to komórki mózgu wytworzyły pewien schemat

i rozum wzbrania się stworzyć nowy schemat, bo nie jest pewny. Ruch od pewności do niepewności nazywamy

strachem.

W tej chwili, gdy siedzę tutaj, nie boję się. W chwili obecnej nie boję się, nic się nie dzieje, nikt mi nie grozi ani

niczego mi nie odbiera. Ale poza chwilą obecną istnieje głębsza warstwa umysłu, która świadomie lub

nieświadomie myśli o tym, co może zdarzyć się w przyszłości, lub martwi się, że może się coś z przeszłości

wyłonić i porazić mnie. Dlatego boję się przeszłości i przyszłości. Myśl włącza się i powiada: "Strzeż się, aby się to

powtórnie nie zdarzyło" albo: "Przygotuj się na przyszłość. Przyszłość może być dla ciebie niebezpieczna.

Dorobiłeś się czegoś, lecz możesz to stracić. Jutro możesz umrzeć, żona może od ciebie uciec, możesz stracić

pracę. Możesz nie osiągnąć sławy. Możesz stać się samotny. Powinieneś zabezpieczyć swe jutro tak, aby być go

pewnym".

A teraz zwróćcie uwagę na własną, szczególną formę strachu. Przyjrzyjcie się jej. Obserwujcie swą reakcję na

nią. Czy potraficie patrzeć na nią bez odruchu ucieczki, usprawiedliwiania, potępiania czy tłumienia? Czy potraficie

patrzeć na strach bez słowa, które wywołuje strach? Czy potraficie, na przykład, patrzeć na śmierć bez słowa, które

wzbudza strach przed śmiercią? Czyż samo słowo nie wywołuje tu drżenia, podobnie jak słowo "miłość" wzbudza

sobie tylko właściwy dreszcz i wyobrażenia? Czy ten obraz śmierci, który masz w umyśle, pamięć tylu śmierci,

które widziałeś, oraz skojarzenie tych zdarzeń z tobą samym – czy to wyobrażenie nie powoduje strachu? A może

właśnie teraz boisz się zbliżającego się końca, a nie wyobrażenia tego końca? Czy to słowo "śmierć" powoduje

strach, czy też sam fakt kresu życia? Jeśli to słowo lub wspomnienie wzbudza strach, to nie jest to w ogóle strach.

Przypuśćmy, że przed dwoma laty chorowaliście i pamięć cierpienia spowodowanego przez chorobę mówi

wam: "Uważaj, abyś znów nie zachorował". W ten sposób pamięć i związane z nią skojarzenie powoduje strach.

Ale przecież to nie jest j strach, bo w danym momencie jesteś zdrów. To myśl, która zawsze jest stara, bowiem

myśl jest reakcją pamięci, a wspomnienia zawsze są stare – to ona wywołuje uczucie strachu, choć w

rzeczywistości nie ma go. W danej chwili jesteś przecież zdrów. Ale doświadczenie, którego pamięć pozostała w

umyśle, wywołuje myśl: "Uważaj, abyś znów nie zachorował".

Widzimy więc, że myśl wywołuje pewien rodzaj strachu. Ale czy w ogóle istnieje strach poza myślą? Czy strach

jest zawsze skutkiem myśli, a skoro tak, to czy istnieje inny rodzaj strachu? Boimy się śmierci, to znaczy czegoś,

co może zdarzyć się jutro, pojutrze, po jakimś czasie. Pomiędzy chwilą obecną a tym, co się może stać, istnieje

odległość w czasie. Myśl doświadczyła tego stanu. Na podstawie obserwacji śmierci mówi: "Umrę". Myśl powoduje

strach przed śmiercią. Gdy tego nie czyni, czy strach w ogóle istnieje?

Czy strach jest rezultatem myśli? Jeśli nim jest, to dlatego, że myśl jest zawsze stara, a strach też jest zawsze

stary. Jak powiedzieliśmy, nie ma nowej myśli. Gdy ją rozpoznajemy, jest już stara. Toteż to, czego się boimy, jest

powtórzeniem czegoś starego – myślą o tym, co było i rzutowane jest w przyszłość. Dlatego myśl ponosi

odpowiedzialność za strach. Że tak jest, możemy się sami przekonać. Gdy bezpośrednio stajemy w obliczu

czegoś, nie doznajemy strachu. Tylko gdy włącza się myśl, pojawia się strach.

Nasuwa się więc nam pytanie, czy umysł mógłby całkowicie, w pełni żyć w teraźniejszości? Tylko taki umysł nie

znałby strachu. Aby to zrozumieć, trzeba zrozumieć strukturę myśli, pamięci i czasu. Dzięki temu zrozumieniu –

zrozumieniu nierozumowemu, niewerbalnemu, ale zrozumieniu całym sercem, umysłem i swą istotą – uwolnimy się

od strachu. Wtedy umysł będzie mógł posługiwać się myślą, nie tworząc strachu.

Myśl, podobnie jak pamięć, jest oczywiście niezbędna w codziennym życiu. Jest ona tylko narzędziem, które

służy nam do porozumiewania się, wykonywania pracy zawodowej itd. Myśl jest reakcją na pamięć nagromadzoną

dzięki doświadczeniu, wiedzy, tradycji, czasowi. Na podłożu pamięci reagujemy, a reakcją tą jest myślenie. Myśl

jest więc w pewnych dziedzinach ważna. Jednak gdy myśl jako wyobrażenie przyszłości i przeszłości rzutuje na

psychikę, stwarzając zarazem strach i przyjemność, wtedy umysł tępieje, a bierność umysłu staje się czymś

nieuniknionym.

Dlatego zadaję wciąż pytania: "Dlaczego myślę o przyszłości i przeszłości w kategoriach przyjemności i bólu,

skoro wiem, że myśl ta powoduje strach? Czy nie można powstrzymać oddziaływania myśli na psychikę (w innym

wypadku strach nie będzie miał nigdy końca)?"

Jedną z funkcji myśli jest ciągłe zajmowanie się czymś. Większość z nas pragnie, aby nasz umysł był stale

zajęty, dzięki czemu chronieni jesteśmy przed własnymi wizerunkami. Boimy się pustki w sobie. Boimy się spojrzeć

na swe lęki.

Możemy wiedzieć o swych lękach, czy jednak jesteśmy ich świadomi w głębszych warstwach swego umysłu?

Jak zamierzamy odkryć swe lęki, skoro są ukryte, nieznane? Czy możemy podzielić strach na świadomy i

podświadomy? To bardzo ważne pytanie. Specjaliści, psychologowie, psychoanalitycy podzielili strach na głębokie

i powierzchowne warstwy. Jeżeli jednak będziesz brał pod uwagę to, co mówię na ten temat ja albo psychologowie,

to zrozumiesz nasze poglądy, nasze teorie, dogmaty i wiedzę, ale nie uda ci się pojąć samego siebie. Nie możesz

siebie zrozumieć na podstawie teorii głoszonych przez Freuda, Junga czy przeze mnie. Teorie innych nie mają dla

ciebie żadnego znaczenia. To siebie samego musisz zapytać, czy strach należy dzielić na świadomy i

podświadomy? A może jest to tylko strach wyrażany przez ciebie w różnych formach? Istnieje tylko pragnienie. To

ty pragniesz. Zmieniają się przedmioty pragnienia, ale pragnienie pozostaje to samo. Może więc istnieje tylko jeden

strach. Boisz się wszystkiego, ale strach jest tylko jeden.

Pojmując, że strachu nie można dzielić na rodzaje, dostrzegamy, że znika dla nas w ogóle problem

podświadomości.

A więc psychologowie i psychoanalitycy wprowadzili nas w błąd. Widząc, że strach jest prostym ruchem,

wyrażającym się w rozmaity sposób, i dostrzegając ten ruch, a nie przedmiot, ku któremu on się kieruje, stajemy

wobec wielkiego pytania: Jak można go dostrzec, bez podziałów stosowanych przez umysł?

Istnieje tylko strach niepodzielny. W jaki sposób umysł, który myśli fragmentami, może obserwować go w

całości? Czy w ogóle może? Prowadzimy życie podzielone i potrafimy dojrzeć strach niepodzielny przez pryzmat

podzielnego procesu myślenia. Cały mechanizm procesu myślenia polega na rozbijaniu wszystkiego na fragmenty.

Kocham, nienawidzę, jesteś moim wrogiem, a ty przyjacielem. Moje szczególne idiosynkrazje i skłonności, moja

praca zawodowa, moje stanowisko, mój prestiż, moja żona, moje dziecko, mój kraj, twój kraj, mój Bóg, twój Bóg.

Wszystko to opiera się na podzielności myśli. A myśl ta spogląda na niepodzielny stan strachu i usiłuje, patrząc

nań, redukować go do fragmentów. Dlatego przekonujemy się, że umysł może oglądać strach w całości tylko

wtedy, gdy nie ma ruchu myśli.

Czy potrafimy obserwować strach bez wysnuwania wniosków, bez włączania nagromadzonej o nim wiedzy?

Jeżeli nie, to obserwujemy przeszłość, a nie strach. Jeżeli potrafimy, to po raz pierwszy obserwujemy strach bez

zakłóceń wywoływanych przez przeszłość.

Możemy tak obserwować tylko wtedy, gdy umysł jest bardzo spokojny, podobnie jak możemy usłyszeć, co ktoś

mówi, gdy nasz umysł nie rozmawia akurat sam z sobą, prowadząc nie kończący się dialog o swych problemach i

niepokojach. Czy potrafimy w ten sam sposób spojrzeć na swój strach, nie próbując go usunąć ani zastąpić jego

przeciwieństwem – odwagą, ale po prostu patrząc na niego i nie próbując uciec przed nim? Gdy mówimy "muszę

nad nim panować, muszę się go pozbyć, muszę go zrozumieć" – staramy się umknąć przed nim.

Potrafimy obserwować chmury, drzewo czy bieg wody w rzece z dość spokojnym umysłem. Nie są one dla nas

tak ważne. Jednak oglądać siebie samego jest o wiele trudniej, bowiem wtedy występują praktyczne potrzeby, a

reakcje są szybkie. Toteż, gdy bezpośrednio mamy do czynienia ze strachem, rozpaczą, osamotnieniem,

zazdrością czy jakimkolwiek innym ponurym stanem umysłu, czy potrafimy wówczas patrzeć nań tylko tak, by

umysł był spokojny i mógł go widzieć?

Czy umysł potrafi widzieć strach, a nie różne jego formy – oglądać sam niepodzielny strach, a nie to, czego się

boimy? Jeśli patrzymy tylko na szczegóły strachu lub próbujemy po kolei dawać sobie radę ze wszystkimi

obawami, to nigdy nie dojdziemy do problemu centralnego, jakim jest nauczenie się koegzystencji ze strachem.

Aby móc żyć z czymś tak żywym jak strach, umysł i serce muszą stać się niezwykle subtelne i zdolne do

niewysnuwania wniosków. Dzięki temu będą mogły śledzić każde drgnienie strachu. Jeżeli tedy będziemy go

obserwować i współżyć z nim – a nie trzeba nam na to całego dnia, bo wystarczy minuta lub sekunda, by poznać

całą naturę strachu – jeśli będziemy współżyć z nim całkowicie, to w sposób nieunikniony zadamy sobie pytanie:

Kim jest istota żyjąca ze strachem? Kto obserwuje strach, dostrzega wszystkie drgnienia różnych form strachu, jak

również ma świadomość podstawowego faktu, jakim jest strach? Czyż obserwator nie jest martwą istotą, istotą

statyczną, która nagromadziła dużo wiedzy i informacji o sobie? Czy ta martwa istota obserwuje natężenie strachu i

z nim żyje? Czy obserwator jest przeszłością, czy też żywą istotą?

Jaka jest twoja odpowiedź? Nie odpowiadaj mnie, odpowiedz sobie. Czy ty, obserwator, jesteś martwą istotą

obserwującą żywą istotę, czy też jesteś żywą istotą obserwującą żywą istotę? W obserwatorze bowiem istnieją dwa

stany.

Obserwator jest cenzorem, który nie chce strachu. Obserwator stanowi ogół wszystkich swych doświadczeń

związanych ze strachem. Toteż obserwator jest oddzielony od tego, co nazywa strachem. Istnieje przedział

pomiędzy nim a strachem.

On zawsze usiłuje go przezwyciężyć lub uciec od niego i wobec tego toczy ciągłą walkę pomiędzy sobą a

strachem – walkę, która powoduje tak wielką stratę energii.

Obserwując przekonasz się, że obserwator jest tylko kłębkiem pojęć i wspomnień nie mających zgoła

znaczenia. Jednak strach rzeczywiście istnieje, a ty starasz się go zrozumieć w oderwaniu od rzeczywistości,

czego oczywiście nie możesz dokonać. Czy jednak w rzeczywistości obserwator, który mówi "boję się", jest czymś

różnym od przedmiotu obserwacji, którym jest strach? To obserwator jest strachem. Gdy to zrozumie, nie będzie

już tracił energii na uwolnienie się od strachu. Wtedy zniknie przedział przestrzennoczasowy pomiędzy

obserwatorem a obserwowanym przedmiotem. Gdy spostrzeżesz, że stanowisz cząstkę strachu, a nie coś od

niego oddzielonego, gdy zauważysz, że to ty jesteś strachem, wtedy nie będziesz mógł z nim już nic zrobić; wtedy

strach całkowicie zniknie.

hjdbienek : :
paź 11 2008 POGOŃ ZA PRZYJEMNOŚCIĄ
Komentarze: 0

Powiedzieliśmy , że radość jest czymś całkiem różnym od przyjemności. Spróbujmy

teraz zastanowić się, na czym polega przyjemność i czy można w ogóle żyć w świecie, w którym nie byłoby

przyjemności, lecz tylko poczucie ogromnej radości i szczęścia.

Wszyscy uczestniczymy w pogoni za przyjemnościami w tej czy innej postaci – w pogoni za przyjemnością

intelektualną, zmysłową, kulturalną, przyjemnością poprawiania, mówienia innym, co mają robić, naprawiania zła

społecznego, czynienia dobra, przyjemnością większej władzy, większej fizycznej satysfakcji, większego

doświadczenia, większego zrozumienia życia i posiadania wszelkich umiejętności umysłu; największą zaś

przyjemnością jest oczywiście posiadanie Boga.

Przyjemność stanowi o strukturze społeczeństwa. Od dzieciństwa aż do śmierci, skrycie, chytrze albo jawnie

uganiamy się za przyjemnością. Toteż jakakolwiek jest forma naszej przyjemności, powinniśmy – moim zdaniem –

widzieć ją jasno, gdyż ona kieruje naszym życiem i nadaje mu kształt. Dlatego też ważne jest dla każdego z nas

odkryć, co stanowi tę przyjemność i zbadać to dokładnie, ostrożnie i delikatnie. Znalezienie przyjemności i

podtrzymywanie jej stanowi podstawową potrzebę życia; bez niej egzystencja staje się nudna, głupia, pusta i

bezsensowna.

Można więc zapytać, dlaczego życiem nie może kierować l przyjemność? Powód jest bardzo prosty.

Przyjemność musi o przynieść ból, frustrację, smutek i strach, a wskutek strachu – przemoc i gwałt. Jeśli chcemy

żyć w ten sposób, żyjmy tak. Większość ludzi czyni to przecież. Ale jeśli chcecie być wolni od smutku, musicie

zrozumieć strukturę przyjemności.

Zrozumieć przyjemność, to nie znaczy ją negować. Nie potępiamy jej, ani nie mówimy, że jest dobra lub zła. Ale

skoro już jej szukamy, róbmy to z otwartymi oczami, wiedząc, że umysł, który stale szuka przyjemności, musi

koniecznie znaleźć jej cień, ból. Nie można ich oddzielić, chociaż szukamy przyjemności i staramy się uniknąć

bólu.

Dlaczego właściwie umysł tak domaga się przyjemności? Dlaczego popełniamy czyny szlachetne i

nieszlachetne ze względu na przyjemność? Dlaczego ponosimy ofiary i znosimy cierpienia nanizane na cienką

nitkę przyjemności? Czym jest przyjemność i jak ona powstaje? Zastanawiam się, czy ktokolwiek z was zadał sobie

to pytanie i szukał odpowiedzi aż do końca?

Przyjemność powstaje w czterech fazach. Są nimi: postrzeżenie, wrażenie, dotknięcie i pożądanie. Powiedzmy,

że widzę piękny samochód. Reakcją na oglądanie go jest wywierane na o mnie wrażenie; dotykam go albo też

sobie wyobrażam, jak o dobrze bym się w nim czuł, a wtedy zjawia się pragnienie posiadania go i zaimponowania

innym. Albo widzę obłok czy górę wyraziście rysującą się na tle nieba, lub też liść, który właśnie rozwinął się na

wiosnę, czy też głęboką dolinę pełną piękna i uroku, wspaniały zachód słońca lub piękną twarz, żywą i inteligentną,

a nieświadomą swej piękności (w odwrotnym przypadku nie byłaby już piękna). Patrzę na to wszystko z głęboką

przyjemnością i gdy to obserwuję, wówczas nie istnieję jako obserwator, jednak jest samo to czyste piękno, jak

miłość. Przez chwilę ja, ze wszystkimi swoimi problemami, niepokojami i niedolą, jestem nieobecny, a istnieje tylko

ta cudowna rzecz. Mogę na nią patrzeć z radością i za chwilę o niej zapomnieć, albo też włączy się umysł. Wtedy

zaczyna się problem. Umysł zacznie rozmyślać nad tym, co widział, i jakie to było piękne. Mówię sobie, że rad bym

to zobaczyć jeszcze wiele razy. Myśl zaczyna porównywać, oceniać i powiada: "Jutro muszę to znów mieć".

Ciągłość doświadczenia, które dało radość przez chwilę, zostaje podtrzymana przez myśl.

To samo dzieje się z pragnieniem seksualnym i każdą inną postacią pożądania. W pragnieniu nie ma nic złego.

Reakcja jest jak najbardziej normalną rzeczą. Jeśli ktoś wbija mi szpilkę, zareaguję na to, chyba że jestem

sparaliżowany. Ale wtedy włącza się myśl i doznaną rozkosz przemienia we wspomnienie. Myśl chce powtórzyć

doznanie, a im częściej je powtarza, tym bardziej mechaniczne ono się staje. Im więcej o nim myślisz, tym większą

siłę nadaje myśl przyjemności. W ten sposób myśl, za pomocą pragnienia, stwarza i podtrzymuje przyjemność,

daje jej ciągłość. Dlatego naturalna reakcja pragnienia tego, co piękne, zostaje wypaczona przez myśl. Myśl

przekształca ją we wspomnienie, a wspomnienie żywi się powtarzającym się raz za razem rozmyślaniem o niej.

Oczywiście, pamięć ma swe zastosowanie na pewnym poziomie. W codziennym życiu nie moglibyśmy bez niej

w ogóle działać. Na tym polu musi być sprawna. Jednak istnieje stan umysłu, w którym bardzo mało jest dla niej

miejsca. Umysł, który nie jest okaleczony przez pamięć, jest naprawdę wolny.

Czy zauważyliście kiedykolwiek, że reagując na coś w pełni, całym sercem, prawie nie używamy pamięci?

Jedynie gdy na wyzwanie życia nie odpowiadamy całą swą istotą, pojawia się konflikt i walka, które niosą ze sobą

zamieszanie, przyjemność lub ból. Walka rodzi wspomnienia. Te dołączają się do innych wspomnień i wywołują

wspólnie reakcję. Wszystko, co jest skutkiem pamięci, jest stare i dlatego nigdy nie jest wolne. Nie ma takiej rzeczy

jak wolność myśli. To czysty nonsens.

Myśl nigdy nie jest nowa, gdyż myśl jest odpowiedzią pamięci, doświadczenia, wiedzy. Ponieważ myśl jest

stara, przeto sprawia, że rzecz, na którą spoglądaliśmy z rozkoszą i na którą przez chwilę reagowaliśmy w pełni,

staje się stara. Czerpiemy przyjemność z tego, co stare, nigdy z tego, co nowe. Bowiem w tym, co nowe, nie ma

czynnika czasu.

Jeśli potrafimy patrzeć na każdą rzecz, nie dopuszczając, by wtargnęła w nią przyjemność – na ptaka, barwę

sań, piękno mieniącej się w słońcu wody, czy też na cokolwiek, co sprawia rozkosz – jeśli potrafimy patrzeć nie

pragnąc, by doświadczenie się powtórzyło, to wówczas nie będzie bólu ani strachu, ale wielka radość.

To właśnie walka o powtórzenie i przedłużenie przyjemności przeobraża ją w ból. Zaobserwujmy to w sobie. Już

samo pragnienie powtórzenia przyjemności rodzi ból, gdyż nie jest ona taka sama jak wczoraj. Walczymy o

uzyskanie tej samej rozkoszy nie tylko ze względu na poczucie estetyczne, ale i dla osiągnięcia tej samej

wewnętrznej jakości umysłu. Czujemy się więc dotknięci i zawiedzeni, gdy nie jest to nam dane.

Czy zaobserwowaliście, co się w was dzieje, gdy odmówi się wam drobnej przyjemności? Jeżeli nie uzyskacie

tego, co chcecie, stajecie się niespokojni, pełni zazdrości i nienawiści. Czy zauważyliście, jaka toczy się w was

walka, gdy odmawiana wam jest przyjemność picia, palenia czy seksu? Wszystko to jest formą strachu. Boicie się,

że nie dostaniecie tego, czego pragniecie, lub że stracicie to, co macie. Gdy wasza wiara lub ideologia jest

naruszana lub rozbijana przez logikę lub życie, to czyż nie boicie się cierpieć samotnie? Wiara ta w ciągu lat

dawała wam zadowolenie i satysfakcję. Kiedy jest wam zabierana, czujecie się opuszczeni, opustoszali, a strach

pozostanie w was dopóty, dopóki nie znajdziecie sobie innej formy przyjemności, innej wiary.

Wydaje mi się to tak proste, a ponieważ jest to tak proste, wzbraniamy się dostrzec tę prostotę. Lubimy

wszystko komplikować. Jeżeli żona odchodzi od ciebie, to czyż nie jesteś zazdrosny? Czyż nie jesteś zły? Czy nie

nienawidzisz mężczyzny, który ją pociągnął ku sobie? A czymże to wszystko jest, jak nie strachem przed tym, że

stracisz coś, co ci dawało dużo przyjemności, towarzystwo, poczucie bezpieczeństwa i satysfakcję posiadania?

Tak więc gdy zrozumiemy, że gdziekolwiek szukamy przyjemności, tam musi pojawić się i ból, zgodnie z tym

żyjmy jeśli tego chcemy – ale bądźmy w pełni tego świadomi. Jeżeli chcemy skończyć z przyjemnością, co równa

się położeniu kresu cierpieniu, to musimy zwrócić uwagę na strukturę przyjemności. Nie można się od niej odciąć –

jak czynią to mnisi i sannyasi, którzy nawet nie spoglądają na kobiety, uważając to za grzech, i wskutek takiego

postępowania tracą witalność swego umysłu – lecz trzeba dojrzeć całe znaczenie i rolę przyjemności. Będziemy

wtedy przeżywali wielką radość. Nie możemy jednak o niej myśleć. Radość jest natychmiastowa, nagła, a gdy

myślimy o niej, zamieniamy ją w przyjemność. Życie w teraźniejszości jest nieustannym postrzeganiem piękna i

wielkim rozkoszowaniem się nim bez szukania w tym przyjemności.

hjdbienek : :
paź 10 2008 ŚWIADOMOŚĆ
Komentarze: 0

 

 

Pojąwszy swe uwarunkowania, zrozumiemy również całokształt swej świadomości. Świadomość jest obszarem,

na którym działa myśl, a także wszelkie wzajemne stosunki. Na tym obszarze odnajdujemy wszystkie motywy,

intencje, pragnienia, przyjemności, lęki i strachy, natchnienia, tęsknoty, nadzieje, smutki i radości. Doszliśmy już do

tego, że podzieliliśmy świadomość na aktywną i uśpioną, na wyższy i niższy jej poziom, to znaczy na codzienne

myśli, uczucia i czynności znajdujące się na powierzchni świadomości oraz na będącą pod nią podświadomość,

której nie znamy, ale która czasami daje znać o sobie poprzez pewne znaki, intuicję i sny.

Zajmujemy się małym zakątkiem świadomości, który dla większości z nas stanowi całe nasze życie. Co do

reszty, którą nazywamy podświadomością, ze wszystkimi jej motywami, lękami, cechami dziedzicznymi i rasowymi,

nawet nie wiemy, jak się do niej dostać. Ale – zapytam was – czy w ogóle istnieje coś takiego jak podświadomość?

Posługujemy się tym słowem bardzo swobodnie. Przyjęliśmy, że istnieje coś takiego, i wchłonęliśmy do swego

języka wszystkie powiedzenia i cały żargon psychoanalityków i psychologów. Czy jednak istnieje podświadomość?

I dlaczego nadajemy jej aż takie znaczenie? (Wydaje mi się, że podświadomość jest równie banalna i ograniczona

jak umysł świadomy – równie ciasna, fanatyczna, uwarunkowana, pełna trwogi i tandetna).

Czy możliwe jest pełne widzenie całego pola świadomości, a nie tylko jego części, fragmentu? Jeżeli potrafimy

być świadomi całego pola, to działamy wówczas z pełną uwagą, a nie tylko z częściową uwagą. Jest to o tyle

istotne, że nie ma wówczas tarcia – widzicie całe pole świadomości. Tarcie powstaje tylko wtedy, gdy świadomość,

która jest całością myśli, uczuć i działań, dzielona jest na poziomy.

Żyjemy fragmentami. Jesteś kim innym w biurze, kim innym w domu. Mówisz o demokracji, a w głębi serca

jesteś autokratą. Mówisz o miłości bliźniego, a zabijasz go konkurencją. Każda nasza część działa i spostrzega

niezależnie od drugiej. Czy jesteśmy świadomi tej fragmentaryczności w swym życiu? Czy jest możliwe, aby umysł,

który w działaniu swym, w myśleniu, rozpadł się na części, był w stanie dostrzec całe pole świadomości? Czy jest

możliwe, by spojrzeć na całość świadomości w sposób zupełny, całkowity? Dopiero osiągnięcie tego stanu

oznaczałoby, że jest się w pełni istotą ludzką.

Próbując zrozumieć całą strukturę swego "ja", swej jaźni, całą jej niezwykłą złożoność, postępować będziemy

krok za krokiem, odkrywając warstwę za warstwą, badając każdą myśl, każde uczucie i każdy motyw. Uwikłamy się

wtedy w analityczny proces, który może nam zająć tygodnie, miesiące i lata. Zaś gdy w procesie zrozumienia

siebie wprowadzimy element czasu, będziemy musieli rozpatrzeć każdą formę zniekształcenia, gdyż jaźń jest

złożoną istotą, poruszającą się, żyjącą, walczącą, pragnącą, odrzucającą i pozostającą bezustannie pod

ciśnieniem i wszelkiego rodzaju wpływami. Odkryjemy wtedy sami dla siebie, że nie tędy droga; zrozumiemy, że

jedyny sposób patrzenia na siebie to spojrzenie zupełne, bezpośrednie, bez uwzględniania czynnika czasu.

Możemy siebie widzieć całkowicie tylko wtedy, gdy umysł nie jest podzielony na części. To, co ujrzymy wtedy, jest

prawdą.

Czy potrafimy to zrobić? Większość z nas tego nie potrafi, ponieważ większość z nas nigdy nie podeszła do

problemu tak poważnie. Nigdy nie przyglądamy się sobie naprawdę. Nigdy. Spychamy winę na innych,

usprawiedliwiamy siebie lub boimy się spojrzeć na siebie. Kiedy jednak popatrzymy na siebie w sposób pełny,

wtedy skupimy całą swą uwagę, całą swą istotę – oczy, uszy, nerwy; będziemy obserwować w zupełnym

zapomnieniu o sobie. Nie będzie wówczas miejsca na strach ani na sprzeczności. Dlatego też nie będzie i miejsca

na konflikt.

Uwaga nie jest tym samym, co koncentracja. Koncentracja polega na wyłączeniu; uwaga, która jest pełną

świadomością, nie wyklucza niczego. Wydaje mi się, że większość z nas nie jest w pełni świadoma nie tylko tego, o

czym mówimy, ale nawet swego otoczenia, barw, ludzi, kształtu drzew, chmur, ruchu, wody. Nie jesteśmy

obiektywnie świadomi może dlatego, że tak bardzo zajmujemy się sobą, swymi drobnymi, błahymi problemami,

swymi pojęciami, przyjemnościami, pragnieniami i ambicjami. Niemniej jednak dużo mówimy o pełni świadomości.

Pewnego razu podróżowałem po Indiach samochodem. Kierowca prowadził wóz, a ja siedziałem obok niego.

Za mną siedziało trzech panów dyskutujących z przejęciem o pełnej świadomości. Zadawali mi mnóstwo pytań na

ten temat. W pewnej chwili kierowca zagapił się i, niestety, przejechał kozę. Trzej panowie nadal dyskutowali o

pełni świadomości, zupełnie nieświadomi tego, co się stało. Gdy tym trzem panom, zastanawiającym się nad pełnią

świadomości, wskazałem ten brak uwagi, byli bardzo zaskoczeni.

Tak jest też z większością z nas. Nie zauważamy faktów zewnętrznych ani wewnętrznych. Jeżeli chcemy

zrozumieć piękno ptaka, muchy, liścia lub człowieka w całej ich złożoności, to musimy zwrócić na nie całą uwagę,

bowiem jest ona pełnią świadomości. Zwrócić całą uwagę możemy dopiero wtedy, gdy nas to obchodzi, to znaczy

wtedy, gdy naprawdę pragniemy zrozumieć; wówczas, aby osiągnąć to zrozumienie, oddajemy temu całe serce i

umysł.

Taka przytomność umysłu podobna jest do wspólnego zamieszkiwania w jednym pokoju z wężem;

obserwujemy wtedy każdy jego ruch, jesteśmy bardzo wrażliwi i czujni na najlżejszy wydany przez niego dźwięk.

Taki stan uwagi skupia całą naszą energię – w tak czujnej świadomości objawia się w jednej chwili pełnia naszej

istoty.

Skoro już spojrzeliśmy w siebie tak głęboko, możemy pójść o wiele głębiej. Gdy mówimy "głębiej", nie chodzi

nam o porównywanie. Myślimy z zasady za pomocą porównań: głęboki i płytki, szczęśliwy i nieszczęśliwy. Zawsze

mierzymy, porównujemy. Czy jednak umysł nasz jest głęboki czy płytki? Kiedy mówię "mój umysł jest płytki, ciasny,

ograniczony", to skąd ja to wiem? Stąd, że porównałem swój umysł z innym, który jest bardziej bystry, zdolniejszy,

bardziej inteligentny i wrażliwy. Czy mogę coś wiedzieć o swej znikomości bez porównywania? Gdy jednak jestem

głodny, nie porównuję tego głodu z wczorajszym swym głodem. Wczorajszy głód jest tylko wyobrażeniem,

wspomnieniem.

Jeżeli stale mierżę siebie, porównując się z kimś innym, walcząc o to, by być do kogoś podobnym, wtedy

zaprzeczam temu, co jest mną. Zatem stwarzam iluzję. Jeśli jednak zrozumiałem, że wszelkie porównywanie

prowadzi tylko do coraz większego złudzenia i coraz większej niedoli (podobnie jak wtedy, gdy analizując siebie,

powiększam swą wiedzę, cząstka za cząstką, lub utożsamiam się z czymś poza sobą, czy to z państwem, czy to

ze zbawicielem, czy też z jakąś ideologią), jeśli zatem zrozumiałem, że wszystkie takie procesy wiodą tylko do

coraz większego konformizmu, a zatem i do coraz większego konfliktu – gdy wszystko to dostrzegam, odrzucam

porównywanie całkowicie. Wtedy mój umysł przestaje poszukiwać. Zrozumienie tego punktu jest niezmiernie

istotne. Umysł mój już dłużej nie porusza się po omacku, nie szuka, nie wątpi. Nie znaczy to wcale, że umysł mój

jest zadowolony z tego, co jest, ale wolny jest przynajmniej od złudzeń. Umysł taki może się poruszać w całkiem

innym wymiarze. Wymiar, w którym zwykle żyjemy, czyli nasze życie będące cierpieniem, przyjemnością i

strachem, uwarunkowało nasz umysł, ograniczyło jego naturę. Wraz ze zniknięciem cierpienia, przyjemności i

strachu (co nie znaczy, że już nie doznajecie radości; radość jest uczuciem całkiem innym od przyjemności) umysł

zaczyna działać w innym wymiarze, w którym nie ma konfliktu ani poczucia "inności".

Werbalnie nie możemy się już dalej posunąć. Tego, co leży poza tą granicą, nie da się wyrazić słowami,

ponieważ słowo \ nie jest tą rzeczą. Do tego punktu możemy opisywać i wyjaśniać, ale żadne słowa czy

wyjaśnienia nie są w stanie otworzyć ! tych drzwi. Otworzy je codzienna świadomość siebie i uwaga, czyli

świadomość tego, jak i co mówimy, jak chodzimy, jak myślimy. Przypomina to porządkowanie pokoju i stałe

utrzymywanie go w ładzie. Utrzymywanie ładu w pokoju jest ważne z pewnego punktu widzenia, ale całkiem

nieważne z innego. Porządek w pokoju jest niezbędny, ale porządek nie otworzy drzwi ani okien. Tym, co otworzy

drzwi, nie jest nasza wola ani pragnienie. Nie można zaprosić tego, co nieznane. Możemy jedynie utrzymywać

pokój w porządku, co samo przez się jest cnotą, ale nie ze względu na to, co może sprawić, by być zdrowym,

rozumnym, uporządkowanym. Może wtedy, jeżeli mamy dużo szczęścia, okno się otworzy i wleci powiew wiatru.

Ale może się to nie stanie. Zależy to od stanu naszego umysłu. A stan ten możemy tylko sami zrozumieć,

obserwując go i nie starając się nigdy go formować, nigdy nie stając po czyjejś stronie, nigdy nie oponując, nigdy

nie wyrażając zgody, nigdy nie usprawiedliwiając, ani nie potępiając, nigdy nie osądzając, chodzi tu bowiem o

obserwację bez osądu. I może dzięki tej czystej świadomości siebie otworzą się wreszcie drzwi i poznacie wymiar,

w którym nie ma konfliktu ani czasu.

hjdbienek : :
paź 09 2008 UCZENIE SIĘ SIEBIE
Komentarze: 0

 

 

Jeśli sądzicie, że poznawanie samego siebie jest ważne tylko dlatego, że ja lub ktokolwiek inny powiedział

wam, że jest to ważne, to obawiam się, iż kończy się całe nasze wzajemne rozumienie. Jeśli jednak zgadzamy się,

że pełne zrozumienie siebie jest sprawą życiowo doniosłą, to możemy podjąć szczęśliwie staranne i inteligentne

dociekania, bowiem nasz wzajemny kontakt ma zupełnie inny charakter.

Nie wymagam od was wiary; nie występuję jako autorytet. Nie mam niczego do nauczenia: żadnej nowej

filozofii, żadnego nowego systemu, żadnej nowej "ścieżki" do rzeczywistości – ścieżki, której nie ma, tak samo jak

nie ma ścieżki do prawdy. Wszelki autorytet, jakiegokolwiek byłby rodzaju, szczególnie zaś autorytet w dziedzinie

myśli i pojmowania, jest szkodliwy i zły. Nauczyciele niszczą swych uczniów i, odwrotnie, uczniowie swych

nauczycieli. Musicie być sami sobie nauczycielami i swymi własnymi uczniami. Musicie stawiać pod znakiem

zapytania wszystko, co ludzie przyjmują za wartościowe i niezbędne.

Jeśli nie idziecie za nikim, czujecie się tym samym bardzo samotni. Bądźcie więc samotni. Dlaczego boicie się

samotności? Ponieważ zobaczyliście siebie takimi, jakimi jesteście, i stwierdziliście, że jesteście puści, tępi, głupi,

źli, winni i niespokojni, że stanowicie małe, tandetne, wybrakowane istoty.

Stawcie czoło temu faktowi; przyjrzyjcie się mu i nie uciekajcie przed nim. Z chwilą gdy zaczynacie uciekać,

rodzi się w was strach.

Wnikając badawczo w głąb siebie, nie izolujemy się od reszty świata. I nie jest to wcale niezdrowy proces. Na

całym świecie ludzie są zaplątani w te same codzienne problemy, toteż badając samych siebie, nie popadamy

wcale w nerwicę, ponieważ nie ma różnicy pomiędzy jednostką a zbiorowością. To jest faktem. Stworzyłem świat

taki, jakim ja jestem. Nie dajmy się więc zagubić w tej walce pomiędzy częścią a całością.

Muszę stać się świadomy całego pola swego "ja", będącego świadomością jednostki i społeczeństwa. Tylko

wtedy, gdy umysł wykracza poza indywidualną i społeczną świadomość, mogę być dla siebie światłem, które nigdy

nie gaśnie.

W którym więc momencie zaczniemy rozumieć samych siebie? Skoro jestem tutaj, jak mam studiować siebie,

obserwować siebie i dostrzegać, co teraz dzieje się wewnątrz mnie? Obserwować siebie mogę tylko w powiązaniu

ze światem, gdyż życie jest powiązaniem. Na nic się nie zda siedzenie w kąciku i medytowanie nad sobą. I nie ma

sensu. Nie mogę istnieć sam przez się. Istnieję tylko w związkach z ludźmi, rzeczami i pojęciami; studiując swój

stosunek zewnętrzny tak do rzeczy i ludzi, jak i do siebie samego, zaczynam rozumieć siebie. Wszelka inna forma

rozumienia jest tylko abstrakcją, a nie mogę studiować siebie jako abstrakcji; nie jestem abstrakcją. Dlatego muszę

studiować siebie takiego, jakim teraz jestem – jakim jestem, a nie jakim pragnę być.

Rozumienie nie jest intelektualnym procesem. Zdobywanie wiedzy o sobie i uczenie się siebie samego to dwie

różne sprawy, gdyż wiedza, którą gromadzicie o sobie, stanowi zawsze przeszłość, a umysł obciążony

przeszłością jest smutnym umysłem. Uczenie się samego siebie nie jest podobne do uczenia się języka obcego,

technologii czy jakiejś dyscypliny naukowej. Musielibyśmy gromadzić i zapamiętywać informacje, bo

niedorzecznością byłoby ciągle zaczynać wszystko od nowa. Psychologicznie rzecz biorąc, uczenie się samego

siebie odbywa się zawsze w teraźniejszości, natomiast wiedza dotyczy zawsze przeszłości. Ponieważ większość z

nas żyje w przeszłości i zadowala się przeszłością, wiedza nabiera dla nas szczególnej wartości. Dlatego też

wielkim szacunkiem obdarzamy erudytów, ludzi bystrych i sprytnych. Jednak gdy będziecie stale się uczyć, jeśli

będziecie się uczyć w każdej minucie, jeśli będziecie się uczyć, patrząc i słuchając, patrząc i działając, to

stwierdzicie wtedy, że uczenie się jest nieustannym ruchem poza przeszłością.

Jeśli mówicie, że uczycie się siebie samych stopniowo, krok za krokiem, po trochu, to nie badacie wówczas

siebie takich, jakimi jesteście, ale za pośrednictwem nagromadzonej wiedzy. Uczenie się implikuje wielką

wrażliwość. Nie ma wrażliwości tam, gdzie istnieje jakieś pojęcie dotyczące przeszłości i dominujące nad

teraźniejszością. Wówczas umysł nie jest już ani szybki, ani giętki, ani czujny. Większość z nas nie jest wrażliwa

nawet fizycznie. Przejadamy się, nie dbamy o racjonalną dietę, nadmiernie palimy i pijemy, tak iż ciała nasze stają

się ociężałe i niewrażliwe, a jakość uwagi tępieje w samych organizmach. Jakże bowiem umysł może być rześki,

wrażliwy i jasny, jeśli sam organizm jest ociężały i tępy? Możemy być wrażliwi na sprawy, które nas osobiście

dotyczą. Jednak aby istniała pełna wrażliwość na wszystko, co wiąże się z życiem, nie może być najmniejszego

rozdziału między organizmem a psyche. Zarówno organizm, jak i psyche, muszą być w ciągłym ruchu.

Aby cokolwiek zrozumieć, trzeba tym żyć, trzeba to obserwować, poznać całą treść tego, naturę, strukturę,

ruch. Czy próbowaliście kiedykolwiek żyć z sobą? Jeśli tak, to dostrzegliście, że nie jesteście stanem statycznym,

lecz raźną, żywą istotą. Aby jednak żyć z żywą istotą, umysł wasz musi być również żywy. A nie dojdzie do tego,

póki jest uwięziony w sieci opinii, osądów i wartości. By obserwować ruch własnego umysłu, serca i całej swej

istoty, musicie mieć wolny umysł. Nie taki umysł, który się zgadza lub nie zgadza, stając po którejś stronie w sporze

czy dyskutując nad nieważnymi słowami, lecz raczej umysł, który kieruje się intencją zrozumienia. Osiągnięcie tego

stanu jest bardzo trudne, gdyż większość z nas nie wie, jak patrzeć na własną istotę lub słuchać jej, tak samo jak

nie umiemy patrzeć na piękno rzeki lub słuchać podmuchu wiatru wśród drzew.

Gdy coś potępiamy lub usprawiedliwiamy, wówczas nie możemy tego widzieć jasno; nie możemy także, gdy

umysł nasz nieustannie mówi. Nie obserwujemy wtedy tego, co jest, lecz oglądamy tylko wyobrażenia, które sami

stworzyliśmy. Każdy z nas ma wyobrażenie tego, co myśli lub czym powinien być, i to wyobrażenie, ten obraz,

kompletnie uniemożliwia zobaczenie siebie takiego, jakim się jest.

Patrzeć na coś prosto to jedna z najtrudniejszych umiejętności. Ponieważ umysł nasz jest bardzo złożony,

przeto utraciliśmy cechę prostoty. Nie mam tu na myśli prostoty ubioru lub pożywienia, noszenia opaski na

biodrach, bicia rekordu postu czy jakiejś niedojrzałej niedorzeczności, której oddają się święci asceci. Mam na

myśli prostotę, która potrafi patrzeć na rzeczy bezpośrednio, bez lęku, która pozwala nam widzieć siebie samych

bez jakichkolwiek zniekształceń, widzieć samych siebie takimi, jakimi teraz właśnie jesteśmy. Oznacza to, że jeżeli

właśnie kłamiemy, zarazem widzimy, iż kłamiemy – nie skrywamy tego przed sobą, ani nie uciekamy przed tym

faktem.

Aby zrozumieć siebie, potrzeba nam również wiele pokory. Jeśli ktoś powiada "znam siebie", to już przestał

uczyć się samego siebie. Gdy ktoś mówi "nie mam czego uczyć się o sobie, bo jestem tylko kłębkiem wspomnień,

pojęć, doświadczeń i tradycji", również przestał uczyć się samego siebie.

Z chwilą gdy coś osiągnęliście, koniec z niewinnością i pokorą; z chwilą gdy doszliście do jakiegoś wniosku lub

też gdy zaczynacie badania, opierając się na wiedzy, koniec z prawdą, bo każde żywe pojęcie przekładacie

natychmiast na terminy wzięte z przeszłości. Kiedy natomiast nie macie w niczym oparcia, gdyż nie macie

pewności i nic nie osiągacie, wtedy właśnie osiągacie wolność patrzenia. Gdy patrzycie na coś wolni, to jest to

zawsze nowe. Człowiek pewny siebie jest martwą istotą.

Jakże jednak możemy być wolni, by patrzeć i uczyć się, jeśli umysł nasz od chwili urodzenia aż do śmierci jest

urabiany przez określoną kulturę zgodnie z jej ciasnym wzorcem? W ciągu wielu stuleci zostaliśmy uwarunkowani

narodowością, kastą, klasą społeczną, tradycją, religią, językiem, wychowaniem, literaturą, sztuką, obyczajem,

konwenansem, propagandą wszelkiego rodzaju, ekonomicznym naciskiem, spożywanym pokarmem, klimatem, w

jakim żyjemy, naszą rodziną, naszymi przyjaciółmi, naszymi doświadczeniami – jednym słowem wszelkim

wpływem, jaki potrafimy wymyślić. Dlatego właśnie nasza odpowiedź na każdy problem jest uwarunkowana.

Czy jesteś świadomy tego, że jesteś uwarunkowany? To jest pierwsze pytanie, jakie powinieneś sobie postawić,

zanim spytasz siebie o to, jak uwolnić się od swego uwarunkowania. Może nigdy nie będziesz od tego wolny. Jeżeli

ktoś mówi "muszę się od tego uwolnić", to może wpaść w inną pułapkę, którą będzie stanowić inna forma

uwarunkowania. Czy jesteś więc świadom swego uwarunkowania? Czy wiesz, że nawet gdy, patrząc na drzewo,

mówisz "to jest dąb" lub "to jest drzewo banianu", użycie nazwy drzewa należącej do wiedzy botanicznej tak

warunkuje twój umysł, że słowo wchodzi pomiędzy ciebie a właśnie widziane drzewo. By wejść w kontakt z

drzewem, musisz położyć na nim dłoń, a słowo w tym dotknięciu nic ci nie pomoże.

Skąd wiecie, że jesteście uwarunkowani? Co wam o tym mówi? Skąd wiecie, że jesteście głodni? Nie z teorii,

lecz dzięki aktualnemu stanowi głodu. Analogicznie: jak odkrywacie fakt uwarunkowania? Czy nie przez reakcję na

jakiś problem, wyzwanie? Na każde wyzwanie odpowiadacie zgodnie ze swym uwarunkowaniem, a ponieważ to

uwarunkowanie nie jest wystarczające, reakcja będzie zawsze niewłaściwa.

Czy z chwilą, gdy staniecie się go świadomi, owo uwarunkowanie rasą, religią i kulturą da wam poczucie

uwięzienia?

Weźcie pod uwagę jedną tylko formę uwarunkowania – narodowość. Stańcie się go w pełni świadomi.

Stwierdźcie, czy lubicie je, czy też buntujecie się przeciw niemu. Jeśli czujecie się zbuntowani, to czy chcecie

przedrzeć się przez nie na wolność? Jeśli zaś buntujecie się przeciw temu uwarunkowaniu, to czy chcecie również

przebić się przez wszelkie inne uwarunkowania? Jeśli wasze uwarunkowanie sprawia wam zadowolenie, to nie

zrobicie nic. Jeśli jednak nie jesteście zeń zadowoleni, to z chwilą, gdy je sobie uświadomicie, przyjdzie

zrozumienie, że nigdy nic poza nim nie czynicie. Nigdy! I dlatego zawsze żyjecie w martwej przeszłości.

Do jakiego stopnia jesteście uwarunkowani, będziecie w stanie stwierdzić dopiero wtedy, gdy pojawi się konflikt

w trakcie ciągłego doznawania przyjemności lub unikania bólu. Gdy wszystko wokół ciebie układa się szczęśliwie,

gdy żona cię kocha, a ty kochasz ją, gdy macie ładny dom, dzieci, dużo pieniędzy – wówczas nie jesteście wcale

świadomi swego uwarunkowania. Gdy jednak pojawia się zakłócenie – żona zaczyna oglądać się za kimś innym,

tracicie pieniądze, pojawia się zagrożenie wojną, dotyka was ból czy niepokój – wtedy zauważacie, że jesteście

uwarunkowani. Gdy zwalczacie jakieś zakłócenie lub bronicie się przeciw jakiemuś zewnętrznemu lub

wewnętrznemu zagrożeniu, wtedy widzicie, że jesteście uwarunkowani. A że większość z nas często przeżywa

kłopoty, powierzchownie czy głęboko, już one same świadczą, że jesteśmy uwarunkowani. Dopóki rozpieszczamy

zwierzę, jego reakcje są łagodne, z chwilą jednak gdy je uderzymy, ujawnia całą gwałtowność swej natury.

Życie, polityka, sytuacja ekonomiczna, strach, brutalność, smutek zarówno świata, jak i własny – wszystko to

sprawia nam kłopot, a wskutek tego uświadamiamy sobie, jak bardzo jesteśmy uwarunkowani. I cóż mamy

począć? Pogodzić się z kłopotami i niepokojem i żyć z nimi, jak czyni to większość z nas? Przyzwyczaić się do nich

tak, jak człowiek przyzwyczaja się do bólu w krzyżu? Znosić je cierpliwie?

W każdym z nas istnieje skłonność do znoszenia cierpliwie trudności, przyzwyczajania się do nich i potępiania

za nie okoliczności. "Ach, gdyby sytuacja była normalna, byłbym inny", powiadamy. Albo mówimy: "Dajcie mi

szansę, a pokażę wam, na co mnie stać". Mówimy także: "Jestem przygnieciony niesprawiedliwością tego

wszystkiego", bowiem zawsze zrzucamy winę za swoje niepowodzenia na innych, na środowisko lub sytuację

ekonomiczną.

Jeśli człowiek przyzwyczaja się do kłopotów, znaczy to, że jego umysł stał się przytępiony. Podobnie można

przyzwyczaić się do otaczającego piękna w takim stopniu, że się go już nie zauważa. Człowiek staje się obojętny,

twardy i gruboskórny, a umysł jego tępieje coraz bardziej. Jeśli przyzwyczailiśmy się do kłopotów, to staramy się

chociaż od nich uciec, już to zażywając leki lub narkotyki, już to przystępując do jakiejś grupy politycznej, już to

krzycząc, pisząc, udając się na mecz piłki nożnej, do świątyni, już to znajdując sobie jeszcze inną formę spędzenia

czasu.

Dlaczego uciekamy przed faktami? Boimy się śmierci – na przykład – i wynajdujemy sobie wszelkiego rodzaju

teorie, wierzenia i nadzieje, aby ukryć fakt śmierci, lecz fakt ten nadal istnieje. Aby zrozumieć fakt, musimy mu się

przyjrzeć, a nie uciekać od niego. Większość z nas boi się zarówno żyć, jak i umrzeć. Boimy się o swoją rodzinę,

obawiamy się opinii publicznej, utraty pracy, lękamy się o swoje bezpieczeństwo. Boimy się jeszcze stu innych

rzeczy. Po prostu: boimy się – a nie: boimy się tego czy tamtego. Dlaczego jednak nie możemy stawić czoła temu

faktowi? Stawić czoło faktowi można tylko w teraźniejszości. Jeśli nigdy nie pozwalamy mu być obecnym, bo

zawsze przed nim uciekamy, tym samym nie możemy stawić mu czoła. Ponieważ zaś wytworzyliśmy całą sieć

sposobów uciekania, przeto jesteśmy w niej uwięzieni.

Jeżeli jednak jesteśmy choć trochę wrażliwi i poważni, musimy sobie uświadomić nie tylko swoje

uwarunkowania, ale także niebezpieczeństwa, jakie z tego wynikają. Skutkiem tych uwarunkowań jest brutalność i

nienawiść. Dlaczego zatem nie działamy, skoro dostrzegamy niebezpieczeństwo swego uwarunkowania? Czy

dlatego, że jesteśmy leniwi, a lenistwo jest brakiem energii? A przecież nie zabrakłoby nam energii, gdybyśmy

zobaczyli bezpośrednie zagrożenie fizyczne, na przykład węża na ścieżce przed sobą, przepaść lub pożar.

Dlaczego więc nie działamy, gdy widzimy niebezpieczeństwo wynikające z uwarunkowania? Czy nie działalibyśmy,

gdybyśmy dostrzegli, że zagraża nam nacjonalizm?

Odpowiecie, że nie dostrzegacie niebezpieczeństwa. W rozumowym procesie analizy potraficie dostrzec, że

nacjonalizm prowadzi do samozagłady, ale brak w tym spostrzeżeniu ładunku emocjonalnego. Ożywiacie się

dopiero wtedy, gdy ten składnik emocjonalny jest obecny.

Skoro dostrzegacie niebezpieczeństwo swego uwarunkowania tylko jako pojęcie intelektualne, nigdy nic

przeciw niemu nie zrobicie. Gdy widzi się zagrożenie tylko jako pojęcie, powstaje konflikt między pojęciem a

działaniem. Ten konflikt pochłania waszą energię. Będziecie działać tylko wtedy, gdy uwarunkowanie i wynikające

z niego zagrożenie będziecie widzieć bezpośrednio, tak jakbyście widzieli przepaść. Bowiem widzieć w ten sposób,

to zarazem działać.

Większość z nas idzie przez życie nieuważnie, reagując bezmyślnie, podobnie jak środowisko, w którym się

wychowaliśmy. Takie reakcje stwarzają tylko nowe więzy, nowe uwarunkowania. Z chwilą jednak, gdy zwrócimy

całą uwagę na swoje uwarunkowania, nagle zobaczymy, że jesteśmy wolni od przeszłości, że odpada ona od nas

zupełnie naturalnie.

hjdbienek : :