Kategoria

Homo Sapiens, strona 36


paź 23 2009 ODNALEŹĆ SPOKÓJ W TYM,CO JEST
Komentarze: 0

Kiedy dogłębnie poznamy te nauki, możemy wprowadzić je w życie. Wtedy to od nas będzie zależał bieg wydarzeń. Ostatecznie wszystko sprowadza się do pytania, jak bardzo pragniemy się rozchmurzyć i rozluźnić. Na ile chcemy być wobec siebie uczciwi. Nauki o medytacji, które przekazał Trungpa Rinpocze, noszą nazwę śamatha-wipaśjana. Nauczając ich na Zachodzie po raz pierwszy, Rinpocze radził uczniom, by otworzyli umysły i odprężyli się. Gdy rozpraszały ich myśli, mieli pozwalać im po prostu przemijać. Wciąż i wciąż mieli powracać do otwartego, zrelaksowanego stanu umysłu. Po kilku latach Rinpocze zauważył, że wielu uczniów ma trudności z zastosowaniem tych prostych nauk w praktyce. Potrzebowali więcej wyjaśnień dotyczących techniki. Wówczas, co jednak nie zmieniało zasadniczo podstawowego celu medytacji, Rinpocze zaczął udzielać instrukcji w nieco odmienny sposób. Więcej uwagi poświęcał właściwej pozycji ciała przyjmowanej przez praktykujących i koncentrowaniu się na wydechu. Uczył, że moment wydechu jest najbliższy naturalnemu, otwartemu stanowi umysłu i że umysł ma wówczas obiekt, do którego może powracać. Rinpocze podkreślał, że wydech powinien być naturalny, w żaden sposób nie powinno się go ograniczać, a skierowana nań uwaga nie może oznaczać pełnego determinacji wysiłku, by utrzymać stan koncentracji. Co więcej, twierdził, że jedynie dwadzieścia pięć procent uwagi powinniśmy poświęcać oddechowi, tak by zachować świadomość otoczenia i nie postrzegać go jako przeszkody w praktyce. W późniejszych latach Rinpocze zabawnie to obrazował, przedstawiając medytującego jako dostojną, elegancko ubraną osobę - z łyżeczką wody w ręce. Osoba taka, w nienagannym garniturze, siedzi zadowolona, a trzymana w ręku łyżeczka zupełnie jej nie rozprasza. Rinpocze nauczał, by nie starać się osiągnąć jakiegoś wyjątkowego stanu świadomości, nie sięgać poza doświadczenia normalnego życia. Przeciwnie, zachęcał, by się relaksować, żyć w harmonii z otoczeniem i nie ustawać w zachwycie nad światem i jego prawdą obecną w każdej chwili. Większość technik posługuje się obiektem medytacji - czymś, do czego można nieustannie powracać bez względu na to, co dzieje się w umyśle. Deszcz, słota, grad czy śnieg, dobra czy zła pogoda - wciąż powracamy do obiektu medytacji. W tym wypadku jest nim wydech - wiecznie zmienny i nieuchwytny, a jednak nieustannie się odnawiający. Wdech jest jak chwilowa przerwa, podczas której nie dzieje się nic szczególnego - oprócz oczekiwania na kolejny wydech. Kiedyś objaśniłem tę technikę przyjaciółce, która wiele lat spędziła na medytacji, usilnie koncentrując się zarówno na wdechu i wydechu, jak i na innych obiektach. Stwierdziła: "Ależ to niemożliwe! Nikt tego nie potrafi! Jest tam długa chwila, kiedy nie istnieje nic, czego moglibyśmy być świadomi!". Wtedy zrozumiałem, że praktyka ta umożliwia prawdziwe odprężenie. Słuchałem kiedyś mistrzów zen, którzy mówili o medytacji jako o gotowości do nieustannego umierania. Odnalazłem to tutaj: z każdym uchodzącym z nas i rozpływającym się wydechem pojawia się szansa, aby umarło to, co właśnie przeminęło. Odprężenie zamiast paniki. Rinpocze prosił, by przekazując innym instrukcje do tej medytacji, nie używać terminu "koncentracja" na wydechu, lecz stosować lżejsze określenia. Mówiliśmy więc uczniom: "Dotykajcie wydechu i pozwólcie mu odejść" lub: "Utrzymujcie lekką i delikatną uwagę na wydechu", albo: "Bądźcie jednością z wydechem, kiedy ten uchodzi na zewnątrz". Nadal jednak podstawowym zaleceniem było otwarcie się i rozluźnienie - bez dodawania czegokolwiek, bez konceptualizacji - oraz powracanie do umysłu takiego, jaki jest: jasnego, przejrzystego, świeżego. Po pewnym czasie Rinpocze ponownie udoskonalił swoje instrukcje. Zaproponował, abyśmy oznaczali swoje myśli etykietką "myślenie". Medytowaliśmy zatem z uwagą skoncentrowaną na wydechu i nim się orientowaliśmy, już porywał nas świat naszych planów, zmartwień i fantazji. Świat złożony z myśli. W momencie, gdy uświadamialiśmy sobie swoje rozproszenie, naszym zadaniem było powiedzieć sobie: "myślę!" i spokojnie powrócić do wydechu. Oglądałem kiedyś pokaz tańca, który przedstawiał opisany powyżej proces. Tancerz wszedł na scenę i usiadł w pozycji medytacyjnej. W ciągu kilku sekund ogarnęły go myśli pełne namiętności. Przechodził przez kolejne etapy, coraz bardziej poddając się emocjom, aż nieznaczne z początku przebłyski namiętności przybrały formę rozbuchanej erotycznej fantazji. Nagle rozległ się głos dzwoneczka i spokojny głos powiedział: "myślę!" Tancerz usiadł zrelaksowany na powrót w pozycji medytacyjnej. Po chwili przedstawił taniec furii, którego początek wyrażał nieznaczne rozdrażnienie, koniec zaś był prawdziwą eksplozją. Potem był jeszcze taniec samotności, a po nim taniec ospałości. Za każdym razem w apogeum dzwonił dzwoneczek, a głos mówił: "myślę!" Chwile relaksacji stopniowo przedłużały się i miało się wrażenie, że siedzący tancerz trwa w stanie głębokiego, bezgranicznego spokoju. Chwila, gdy słyszy się: "myślę!" jest bardzo szczególnym momentem medytacji. Możemy wówczas świadomie rozwijać łagodność i postawę wolną od osądów. W sanskrycie słowem, które oznacza miłujące współczucie, jest maitri. Tłumaczy się je również jako "bezwarunkową życzliwość". Za każdym razem, kiedy mówimy sobie: "myślę!", pielęgnujemy tę bezwarunkową życzliwość wobec wszystkiego, co pojawia się w naszym umyśle. A że nie jest to łatwe, owa prosta, bezpośrednia metoda pozwalająca obudzić w sobie bezwarunkowe współczucie jest nad wyraz cenna. Czasami czujemy się winni. Kiedy indziej zachowujemy się arogancko. Zdarza się też, że nasze własne myśli lub wspomnienia przerażają nas i sprawiają, iż czujemy się nieszczęśliwi. Myśli pojawiająsię w umyśle bez przerwy i dlatego, kiedy medytujemy, stwarzamy ogromną przestrzeń, aby wszystkie one mogły się w niej przejawiać. Jak chmury w bezkresie nieba, jak fale w ogromie oceanu, tak nasze myśli muszą znaleźć przestrzeń, w której będą się przejawiać. Jeśli jakaś myśl zatrzymuje się na dłużej lub bierze nas we władanie, to niezależnie od tego, czy jest to myśl przyjemna czy nie, musimy odwołać się do tej samej konstatacji: "myślę". Powinniśmy czynić to z otwartością i łagodnością, pozwalając myślom rozpuścić się ponownie w wielkiej przestrzeni naszego umysłu. Nic nie szkodzi, jeśli obłoki i fale znów do nas powracają. Rozpoznajemy je, przyjmujemy z bezwarunkową życzliwością, znów nazywamy "myśleniem" i pozwalamy po raz kolejny odejść. Czasami ludzie posługują się medytacją by uniknąć niepokojących myśli lub emocji. W zasadzie możemy stosować wspomnianą metodę rozpoznawania myśli do pozbycia się tego, co uciążliwe. A kiedy w końcu natrafimy na coś przyjemnego lub inspirującego, możemy uznać, że wreszcie to mamy - i próbujemy wówczas utrzymać ten wolny od lęku stan spokoju i harmonii. Od początku nie wolno jednak zapominać, że w medytacji chodzi o otwieranie się wobec wszystkiego, co się pojawia, i relaksowanie się w tym doświadczeniu, bez rozróżniania na to, co lubimy, i to, czego nie lubimy. Medytacja w żadnym wypadku nie ma służyć tłumieniu czegokolwiek ani też zachęcaniu do lgnięcia do czegokolwiek. Allen Ginsberg używał określenia "zaskoczyć umysł". Oto siadamy na poduszce i nagle pojawia się jakaś nieprzyjemna niespodzianka. W porządku, akceptujemy ją. Tego momentu nie wolno odrzucić! Należy z życzliwą uważnością rozpoznać go jako "myślenie" i pozwolić mu odejść. Po chwili pojawia się, dla odmiany, bardzo przyjemna myśl. W porządku, ją też akceptujemy. Także do takich chwil nie należy lgnąć, lecz ze współczuciem rozpoznać je jako "myślenie" i pozwolić im przeminąć. Podczas tego typu praktyki, odkrywa się, że liczba niespodzianek może być nieskończona. Milarepa, najsłynniejszy tybetański jogin, stworzył przepiękne pieśni o tym, jak medytować. W jednej z nich mówi, że umysł tworzy więcej projekcji, niż jest drobinek kurzu w promieniu słońca. Medytując, możemy przestać walczyć z naszymi myślami i uświadomić sobie fakt, że uczciwość i humor są o wiele bardziej inspirujące i pomocne niż jakaś totalna duchowa wojna o coś lub przeciw czemuś. Tak czy inaczej, ważne jest, by zamiast usiłować pozbyć się myśli, ujrzeć ich prawdziwą naturę. Myśli wodzą nas za nos, kiedy im ulegamy, ale ich istota jest niezmiennie podobna do snu. Są jak iluzja, nie ma w nich nic trwałego. Myśli są po prostu nietrwałym, przemijającym zjawiskiem. Na przestrzeni lat Trungpa Rinpocze wciąż uzupełniał instrukcje dotyczące pozycji ciała utrzymywanej w medytacji. Uczył, że nie należy zmagać się z samym sobą podczas praktyki. Jeśli bolały nas nogi lub plecy, zalecał zmianę pozycji. Z czasem stało się dla nas jasne, że aby siedzieć wygodnie i stabilnie, wystarczą tylko nieznaczne zmiany pozycji. Wszelkie większe zmiany przynosiły ulgę jedynie na jakieś pięć, dziesięć minut, po czym znów mieliśmy ochotę się poruszyć. W końcu zaczęliśmy przestrzegać sześciu punktów właściwej postawy jako sposobu na jej ugruntowanie: 1 ) biodra, 2) nogi, 3) tułów, 4) ręce, 5) oczy, 6) usta. Oto instrukcje do powyższych punktów: 1. Siedząc na poduszce lub na krześle, nie należy przechylać się na boki, w przód ani w tył. 2. Nogi wygodnie skrzyżowane lub - jeśli siedzi się na krześle - stopy płasko oparte o podłoże, kolana nieco rozchylone. 3. Plecy proste, łopatki ściągnięte, klatka piersiowa wyprężona. Jeśli siedzi się na krześle, nie należy odchylać się do tyłu ani też garbić się. 4. Dłonie rozwarte, wnętrzem do dołu, swobodnie spoczywające na udach. 5. Oczy otwarte, pozostajemy przytomni i zrelaksowani bez względu na to, co się pojawia. Wzrok skierowany lekko w dół, skoncentrowany na wybranym punkcie w odległości około półtora metra przed nami. 6. Usta lekko rozwarte, nie należy zaciskać szczęk. Powietrze powinno swobodnie przepływać zarówno przez usta, jak i przez nos. Koniuszek języka może lekko dotykać podniebienia. Za każdym razem, kiedy siadamy do medytacji, przypomnijmy sobie tych sześć punktów określających właściwą postawę. Jeśli się rozproszymy, ponownie zwróćmy uwagę na pozycję ciała. Wtedy, z uczuciem świeżości, powróćmy do koncentracji na wydechu. Jeśli jednak okaże się, że myślom udało się odwieść nas od medytacji, nie przejmujmy się. Powiedzmy sobie po prostu: "myślę" i powróćmy do stanu otwartości i odprężenia, jaki niesie wydech. Stale powracajmy świadomością do miejsca, w którym się znajdujemy. Na początku ludzie często uważają praktykę medytacyjną za ekscytującą. Traktujemy ją jak nowy pomysł na życie i wydaje nam się, że jeśli będziemy się jej oddawać, być może wszystkie utrudnienia znikną, a my staniemy się nagle otwarci, wolni od osądów i bezwarunkowo życzliwi innym. Ale po pewnym czasie ekscytacja nowością znika. Wtedy już z przyzwyczajenia codziennie znajdujemy chwilę czasu, by usiąść sami ze sobą. Wciąż powracamy do wydechu. W nudzie, rozdrażnieniu, lęku czy zadowoleniu. Wytrwale powtarzana, wykonywana szczerze, lekko, z humorem i łagodnością - praktyka ta stanowi nagrodę samą w sobie. Kiedy dogłębnie poznamy te nauki, możemy wprowadzić je w życie. Wtedy to od nas będzie zależał bieg wydarzeń. Ostatecznie wszystko sprowadza się do pytania, jak bardzo pragniemy się rozchmurzyć i rozluźnić. Na ile chcemy być wobec siebie uczciwi.

hjdbienek : :
paź 22 2009 CHWILA OBECNA TO NAJLEPSZY NAUCZYCIEL
Komentarze: 0

Życie może nas stawiać naprzeciw pudelka albo wściekłego brytana. To nie przeciwnik jest jednak najważniejszy, lecz odpowiedź na pytanie: czy i jak podejmujemy wyzwanie. Ogólnie rzecz biorąc, nie lubimy, kiedy jest nam źle. Jednak dla ludzi poszukujących prawdy - duchowych wojowników - uczucia takie jak rozczarowanie, wstyd, irytacja, gorycz, złość, zazdrość i lęk nie są czymś złym, czymś, co trzeba odrzucić. Są okazją do uświadomienia sobie, co trzyma nas w miejscu i przed czym uciekamy. Przeszkody uczą nas, jak odnaleźć siłę w chwili, gdy chcemy się poddać i wycofać. Są niczym posłańcy od losu, którzy z ogromną precyzją wskazują nam, gdzie utknęliśmy. Chwila obecna to najlepszy nauczyciel, który, na nasze szczęście, jest zawsze tam gdzie my. Wypada uznać, że wydarzenia i ludzie, dzięki którym zauważamy swoje nierozwiązane problemy, to dobrodziejstwo losu. Dzięki nim, aby poznać granice swoich możliwości, nie musimy specjalnie stwarzać sobie trudnych sytuacji. Takie okazje pojawiająsię bowiem same, z niezawodną regularnością. Każdy dzień niesie nam sposobność do otwarcia się lub zamknięcia. Najcenniejsze jednak są te chwile, kiedy wydaje się nam, że nie zniesiemy już dłużej tego, co się wydarza: "To zbyt wiele. Sprawy zaszły za daleko!" Czujemy się źle sami ze sobą. Nie możemy już manipulować sytuacją, nie możemy zrobić nic, żeby wyjść z twarzą. Bez względu na to, jak bardzo się staramy, po prostu nie udaje się. Życie przyparło nas do muru. To tak, jakbyś przeglądając się w lustrze, ujrzał w nim goryla. Wiesz, że to twoje odbicie i zupełnie ci się ono nie podoba. Próbujesz ustawić lustro pod innym kątem, by uzyskać nieco korzystniejszy efekt, ale wszelkie wysiłki zdają się na nic - wciąż widzisz goryla. To właśnie moment osaczenia przez życie: znalazłeś się w miejscu, w którym nie masz innego wyboru niż stanąć z sytuacją twarzą w twarz: przyjąć albo odepchnąć to, co się wydarza. Większość z nas nie znajduje w takiej sytuacji niczego pouczającego. Instynktownie nienawidzimy swoich problemów. Miotamy się. Szukamy sposobów ucieczki. I właśnie wówczas, gdy stajemy na krawędzi, gdy problemy nas przerastają, rodzą się nasze uzależnienia. Czujemy potrzebę złagodzenia dyskomfortu i bólu w rezultacie uzależniamy się od wszystkiego, co wydaje się przynosić ulgę. Tu właśnie ma swój początek nachalny materializm naszego świata. Jest tyle różnych sposobów, by znieczulić siebie w takich chwilach, by stępić ostre krawędzie nieprzyjemnych doznań, by uśmierzyć, zagłuszyć ból, który powstaje, kiedy przestajemy kontrolować sytuację. Medytacja to zaproszenie do tego, by doświadczyć własnych ograniczeń. To podjęcie wysiłku, by nie dać się schwytać w sidła nadziei i lęku. Dzięki niej możemy jasno zobaczyć swoje myśli i emocje - i uwolnić się od nich, pozwalając im odejść. Podczas praktyki, nawet jeśli się zamykamy, nie możemy już zasłaniać się niewiedzą. Bardzo wyraźnie widzimy bowiem, że się mentalnie barykadujemy. Ta świadomość wystarcza, by ciemność niewiedzy zaczęła się rozjaśniać. Wreszcie możemy świadomie przeanalizować, w jaki sposób uciekamy, chowamy się, nieustannie starając się czymś zająć - byle tylko nie dotknąć bolesnych ran we własnym sercu. Jednocześnie zaczynamy dostrzegać możliwość otwarcia się i rozluźnienia. Rozczarowanie, upokorzenie - sytuacje, w których nie sposób czuć się dobrze - to jakby rodzaj śmierci. Tracimy wówczas grunt pod nogami i nie jesteśmy w stanie nawet spróbować tego opanować. Walczymy ze strachem przed śmiercią, zamiast dopuścić do siebie świadomość, że jeśli chcemy się odrodzić, śmierć jest konieczna. Dotarcie do kresu swoich możliwości nie jest karą. Przeciwnie: nasze przerażenie w obliczu własnej śmierci jest oznaką zdrowia. Podobnie jak wysiłek, by nie poddać się tym uczuciom, by potraktować je jako sygnał, iż czas zaniechać walki, i wreszcie stanąć twarzą w twarz z tym, co nas przeraża. Rozczarowanie czy niepokój zapowiadają, że za chwilę wkroczymy na nieznane terytorium. Dla niektórych takim terytorium może być wnętrze szafy we własnym mieszkaniu, dla innych - przestrzeń kosmosu. To, co budzi nadzieję i lęk we mnie, różni się od tego, co budzi nadzieję i lęk w kimś innym. Moją ciotkę do kresu wytrzymałości doprowadza przestawienie lampy w salonie, przyjaciółkę wytrąca z równowagi perspektywa przeprowadzki, sąsiad zaś boi się wysokości. Tak naprawdę nie jest ważne, co przywodzi nas do granic możliwości. Ważne, że wcześniej czy później przydarza się to każdemu z nas. Czogiama Trungpę Rinpocze spotkałem po raz pierwszy w otoczeniu grupy czwartoklasistów, którzy zadawali mu mnóstwo pytań na temat jego życia w Tybecie i ucieczki do Indii przed chińskimi komunistami. Jeden z chłopców chciał wiedzieć, czy Rinpocze kiedykolwiek odczuwał lęk. Rinpocze odparł, że stosując się do zaleceń swego nauczyciela, odwiedzał miejsca, które napawały go lękiem, na przykład cmentarze, i podejmował próby oswajania tego, czego się bał. Kiedyś udał się z grupą mnichów do klasztoru, w którym nigdy wcześniej nie był. U jego bram, ujrzeli wielkiego psa obronnego, o olbrzymich kłach i przekrwionych ślepiach. Wściekle warcząc, próbował uwolnić się z uwięzi, gotów ich zaatakować. Przechodząc obok psa. Rinpocze widział jego siny język i spływającą z pyska ślinę. Utrzymując bezpieczną odległość, cała grupa przekroczyła bramę. Nagle łańcuch pękł i pies rzucił się ku przybyszom. Mnisi krzyknęli, zamierając w bezruchu, natomiast Rinpocze odwrócił się i najszybciej, jak mógł, puścił się biegiem prosto w kierunku psa. Zwierzę było tak zaskoczone, że podkuliło ogon i uciekło. Życie może nas stawiać naprzeciw pudelka albo wściekłego brytana. To nie przeciwnik jest jednak najważniejszy, lecz odpowiedź na pytanie: czy i jak podejmujemy wyzwanie. Podróż duchowa wymaga wyjścia poza nadzieję i lęk, wymaga wkroczenia na niebezpieczne, nieznane terytorium i nieustannego podążania naprzód. Być może jest to najważniejszy aspekt rozwoju duchowego. Zazwyczaj, dochodząc do granic swoich możliwości, czujemy się dokładnie tak jak zagrożeni przez psa mnisi towarzyszący Trungpie Rinpocze - drętwiejemy z przerażenia. Zamiera nasze ciało, zamiera nasz umysł. Jak zatem powinniśmy pracować ze swoim umysłem, gdy stajemy wobec wyzwania? Zamiast załamywać się i odrzucać to, czego doświadczamy, możemy pozwolić uwolnić się energii tkwiącej w emocjach towarzyszącym naszym przeżyciom, by mogła przeniknąć w głąb, aż do serca. Łatwo o tym mówić, trudniej zastosować w praktyce, ale to szlachetny sposób życia. To ścieżka współczucia - podążając nią, pielęgnujemy w sobie odwagę i życzliwość. W naukach buddyjskich dużo się mówi o stanie wolnym od ego. Pozornie trudno to zrozumieć - bo o co tak właściwie chodzi? Kiedy słyszymy o nerwicach, czujemy się swojsko - to łatwo pojąć. Ale stan bez ego? Gdy dochodzimy do granic swoich możliwości i naprawdę chcemy uważnie przyjrzeć się temu doświadczeniu - co oznacza postanowienie, żeby się nie poddawać ani nie wycofywać - wówczas nasza wewnętrzna hardość zaczyna się rozpuszczać. Łagodniejemy dzięki czystej sile emocji - energii gniewu, energii rozczarowania czy energii lęku. Jeśli nie zostanie ona ukierunkowana, może przeniknąć nasze serce i otworzyć nas. Wówczas odkrywamy stan wolny od ego. W tym momencie rozpadają się nawykowe schematy naszych zachowań. Osiągnięcie granic wytrzymałości jest jak odnalezienie drzwi do zdrowego umysłu, do bezwarunkowej ludzkiej dobroci. W żadnym wypadku nie stanowi przeszkody czy kary. Najszybciej rozwijającą i najbezpieczniejszą metodą pracy z umysłem jest formalna medytacja. Siedząc na poduszce, uczymy się nie ulegać - i jednocześnie nie odrzucać. Oswajamy uczucie, które rodzi się, gdy pozwalamy energii po prostu działać. Dlatego dobrze jest medytować codziennie, wciąż od nowa zaznajamiać się z własną nadzieją i lękiem. W ten sposób zasiewamy nasiona uważności, dzięki którym z czasem staniemy się bardziej przytomni pośród zgiełku codzienności. To proces stopniowego przebudzania się. Nie medytujemy po to, by stać się "dobrymi" joginami , lecz by pogłębić świadomość. Najpierw otwierają się nam oczy na to, co się dzieje. Choć wciąż jeszcze uciekamy i ulegamy emocjom, jesteśmy już tego coraz bardziej świadomi. Można by się spodziewać, że świadomość własnych skłonności powinna sprawić, że znikną. Tak jednak się nie dzieje. Przez długi czas musimy zadowolić się jedynie świadomością ich istnienia. I jeśli jest ona wystarczająco głęboka, z czasem skłonności te same zaczną się wyczerpywać. Nie jest to jednak równoznaczne z ich zniknięciem. Przed medytującym otwiera się szersza, bardziej obiecująca, bardziej oświecona perspektywa. Aby pozostać w równowadze między uleganiem i odrzucaniem, musimy przyjmować bez wartościowania wszystkie pojawiające się myśli, pozwalając im po prostu przemijać i wciąż powracając do otwartości chwili obecnej. To właśnie robimy podczas medytacji. Myśli się pojawiają, a my, zamiast je tłumić lub obsesyjnie do nich lgnąć, akceptujemy ich obecność bez oceniania i pozwalamy im odejść. Potem powracamy do bycia tu i teraz. Jak mówi Sogial Rinpocze, po prostu "pozwalamy umysłowi wrócić na swoje miejsce". Po jakimś czasie zaczynamy w ten sam sposób odnosić się do nadziei i lęku w życiu codziennym. Zaprzestajemy zmagań i rozluźniamy się. Przestajemy nieustannie mówić do siebie - powracamy do świeżości chwili obecnej. Taki proces postępuje bardzo wolno, krok po kroku. Jak długo trwa? Powiedziałbym, że do końca życia. W zasadzie nieustannie się otwieramy, uczymy i wchodzimy w coraz głębszy kontakt z ludzkim cierpieniem i z ludzką mądrością. Dzięki temu możemy je dogłębnie poznać i stać się bardziej kochającymi i pełnymi współczucia ludźmi. Zawsze jest coś, czego jeszcze możemy się nauczyć. Nie tak jak zadowoleni z siebie starcy, którzy się już poddali i nie podejmują żadnych wyzwań. W najmniej spodziewanym momencie wciąż możemy spotkać rozjuszonego psa! Mogłoby się wydawać, że w miarę jak się otwieramy, potrzeba coraz większych nieszczęść, by przywieść nas do granic wytrzymałości. Ciekawe, że gdy stajemy się coraz bardziej otwarci, dramaty natychmiast nas budzą, ale drobiazgi przyłapują na drzemce. Jednak bez względu na wielkość, kolor i kształt naszej życiowej niewygody chodzi o to, by się do niej zbliżyć i ujrzeć ją wyraźnie, zamiast próbować się przed nią ochronić. Medytując, nie staramy się osiągnąć jakiegoś ideału - wprost przeciwnie. Po prostu trwamy w naszym doświadczeniu, bez względu na to, jakie ono jest. Jeśli naszym doświadczeniem jest przeświadczenie, że otwierają się przed nami jakieś perspektywy albo że jesteśmy ich zupełnie pozbawieni, to doświadczenie to takie właśnie jest. Jeśli raz uda nam się zbliżyć do tego, co nas przeraża, a innym razem zupełnie nie jesteśmy w stanie tego zrobić, to właśnie to jest naszym doświadczeniem. "Chwila obecna to najlepszy nauczyciel - jest zawsze tam, gdzie my" - to pełne znaczenia słowa. Wystarczy obserwować, co się dzieje - to najlepsza nauka. Być w tym, co się wydarza, i nie oddzielać się od tego. Przebudzenie można odnaleźć w przyjemności i w bólu, w zagubieniu i w mądrości. Jest ono osiągalne w każdej chwili naszego dziwnego, niezgłębionego, zwykłego codziennego życia.

hjdbienek : :
paź 21 2009 KIEDY NASZ ŚWIAT ROZPADA SIĘ
Komentarze: 0

Kiedy nasz świat się rozpada i nagle stajemy w obliczu niewiadomego, jest to moment próby. Należy wówczas zatrzymać się, nie usiłując niczego definiować. Istotą podróży duchowej nie jest szukanie nieba czy jakiejś krainy szczęśliwości. Klasztor Gampo zbudowano w miejscu, gdzie morze i niebo wydają się łączyć w jedno. Horyzont rozciąga się tam w nieskończoność, a w tym bezkresie szybują mewy i kruki. Sceneria ta, niczym wielkie lustro. zwielokrotnia świadomość niemożności ukrycia się. Ponieważ jest to klasztor, nie ma tu wiele możliwości ucieczki. Nie ma kłamstw, kradzieży, seksu, alkoholu - znikąd ratunku. Gampo to miejsce, w którym od dawna chciałem się znaleźć. Trafiłem tam dzięki Trungpie Rinpocze. Pobyt w Gampo okazał się ciężką próbą: z powodu moich skłonności do rzucania wyzwań losowi w ciągu pierwszych lat tam spędzonych czułem się, jakby mnie kąpano w ukropie. Po przybyciu do klasztoru mój dotychczasowy świat legł w gruzach. Wszystkie metody, które do tej pory stosowałem, by ochraniać i oszukiwać siebie, by utrzymywać swój wyidealizowany wizerunek, okazały się bezużyteczne. Pomimo usilnych starań nie byłem w stanie manipulować sytuacją, a moje zachowanie wszystkich irytowało. Nigdzie nie mogłem znaleźć miejsca, w którym mógłbym się ukryć. Zawsze postrzegałem siebie jako uczynnego, łatwo się dostosowującego i powszechnie lubianego. Udało mi się wytrwać w tej iluzji przez większość życia. Jednak w początkowych latach pobytu w Gampo doszłem do wniosku, że mój dotychczasowy sposób życia musi ulec zmianie. Wprawdzie wciąż dostrzegałem w sobie wiele zalet, ale przestałem uważać się za nieomal doskonałość. Stworzenie dotychczasowego wizerunku siebie kosztowało mnie tak wiele wysiłku, a tu nagle rozsypał się on na kawałki! Wszystkie moje nierozwiązane problemy ujawniały się teraz ostro i wyraziście, kłując w oczy zarówno mnie samego, jak i otaczających mnie ludzi. Nagle i w dramatyczny sposób uświadomiłem sobie wszystko, czego wcześniej w sobie niedostrzegałem. A jakby tego było mało, inni ochoczo służyli mi informacją na temat mojej osoby i wszystkiego, co robię. Było to tak bolesne, że zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwy. Nieustannie spadały na mnie razy, pod którymi pękały moje iluzje. W klasztorze, gdzie tyle czasu poświęca się praktyce i naukom, nie miałem możliwości ucieczki w mechanizm usprawiedliwiania siebie przez zrzucanie winy na innych. Tam takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Przebywał wówczas w Gampo z wizytą pewien nauczyciel, którego słowa utkwiły mi w pamięci: "Jeśli zaprzyjaźnisz się sam z sobą, twoje życie także stanie się dla ciebie bardziej przyjazne". Od dawna byłem przekonany o słuszności tej prawdy. Przypiąłem sobie nawet na ścianie karteczkę ze słowami: "Jedynie ulegając zniszczeniu, możemy znaleźć to, co w nas niezniszczalne". Zanim jeszcze usłyszałem o naukach buddyjskich, w jakiś sposób czułem, że za tymi słowami kryje się tajemnica prawdziwego przebudzenia, że jego warunkiem jest umiejętność rozstania się ze wszystkim, do czego przywykliśmy. Niemniej jednak, kiedy do tego dochodzi, kiedy całkowicie tracimy poczucie bezpieczeństwa i nie ma niczego, czego moglibyśmy się uchwycić, odczuwamy to bardzo boleśnie. Motto Instytutu Naropy brzmi: "Umiłowanie prawdy obnaża cię". Można je odbierać jako przesadnie romantyczne, ale trudno zaprzeczyć, że kiedy stawiamy czoło prawdzie, cierpimy. Spoglądamy w lustro i zauważamy zmarszczki na swojej starzejącej się twarzy, a nasze tchórzostwo, zgorzknienie i złość stają się widoczne jak na dłoni. W takich chwilach stajemy się szczególnie wrażliwi. Gdy tracimy w życiu równowagę i nic nam się nie udaje, mamy szansę uświadomić sobie, że oto znaleźliśmy się na krawędzi, że doświadczamy właśnie czegoś bardzo ważnego. Mamy szansę zdać sobie sprawę z tego, że znaleźliśmy się w stanie szczególnego uwrażliwienia. Możemy zamknąć się na te możliwości - albo odważyć się je wykorzystać, dotykając pulsującego nerwu rzeczywistości. Brak oparcia rodzi bowiem wrażliwość - możliwość bezpośredniego odczuwania tętna życia. Taką próbę musi przejść każdy wojownik na ścieżce duchowego rozwoju - aby przebudzić swoje serce. Można znaleźć się w tym miejscu za sprawą choroby, śmierci lub straty bliskich, młodości czy nawet życia. Mam przyjaciela umierającego na AIDS. Przed moim wyjazdem powiedział: "Nie chciałem tej choroby i nienawidziłem jej. Przerażała mnie. Ale okazało się, że jest dla mnie ogromnym darem". Dodał też: "Teraz tak bardzo doceniam każdą chwilę, tak bardzo doceniam ludzi obecnych w moim życiu. Życie nabrało dla mnie wartości". W moim przyjacielu zaszła prawdziwa przemiana: stał się gotowy na spotkanie śmierci. To, co wydawało się straszne, przerażające, okazało się ostatecznie darem losu. Zmiana dotychczasowego porządku jest rodzajem próby, a to działa uzdrawiająco. Wydaje nam się, że wystarczy tylko pomyślnie ją przejść, przezwyciężyć problem. Ale problemów tak naprawdę nie da się ostatecznie rozwiązać. Raz jest dobrze, chwilę później nasz świat się rozpada. Potem znów jest dobrze, i znów wszystko się wali. Uzdrowienie płynie ze zgody na taki stan rzeczy - ze zgody na upływ czasu, na cierpienie, ale także na poczucie ulgi, na radość i na żal. Nie mamy żadnej pewności, czy w danym momencie spotka nas przyjemność czy smutek. Najważniejsze, byśmy pozwolili sobie na tę niewiedzę, byśmy stworzyli dla niej miejsce. Kiedy próbujemy robić coś pożytecznego, nie mamy żadnej pewności, jaki będzie rezultat. Nigdy nie wiemy na pewno, czy coś się powiedzie czy nie. Gdy nadchodzi wielkie rozczarowanie, nie wiemy, czy oznacza ono koniec naszej historii. Równie dobrze może się okazać początkiem wielkiej przygody. Czytałem kiedyś o bardzo biednych ludziach, którzy mieli tylko jednego syna. Oczekiwali, że z czasem wesprze ich, a swoimi osiągnięciami przysporzy im prestiżu. Któregoś jednak dnia ów młody człowiek spadł z konia i od tej pory zaczął kuleć. Dla jego rodziców był to nieomal koniec świata! Ale dwa tygodnie później we wsi pojawili się żołnierze i wcielili do armii wszystkich zdrowych i silnych mężczyzn, zabierając ich na wojnę. Kaleki syn dzięki swej ułomności mógł pozostać w domu i zaopiekować się rodziną. Takie właśnie jest życie. Nic nie jest do końca wiadome. Wydaje się nam, że coś jest złe lub dobre, lecz tak naprawdę wcale tego nie wiemy. Kiedy nasz świat się rozpada i nagle stajemy w obliczu niewiadomego, jest to moment próby. Należy wówczas zatrzymać się, nie usiłując niczego definiować. Istotą podróży duchowej nie jest szukanie nieba czy jakiejś krainy szczęśliwości. Właśnie tego rodzaju oczekiwania sprawiają że wciąż jesteśmy nieszczęśliwi. Trwanie w przeświadczeniu, że możliwe jest znalezienie nieprzemijającej przyjemności, i tym samym uniknięcie bólu, jest nazywane w buddyzmie sansarą - cykliczną formą egzystencji, która nieustannie rodzi cierpienie. Pierwsza z Czterech Szlachetnych Prawd nauczanych przez Buddę mówi, że sami skazujemy się na cierpienie, wierząc w trwałość rzeczy i uważając, iż możemy dzięki nim zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. Sens swoich poczynań rozumiemy dopiero w chwili, gdy tracimy grunt pod nogami. Możemy wykorzystać tę sytuację na dwa sposoby: by się przebudzić albo by zapaść w głęboki sen. Właśnie wtedy, pozbawieni oparcia, możemy odnaleźć siłę, która pozwoli nam odkryć w sobie dobro i troszczyć się o tych, którzy naszej troski potrzebują. Pamiętam bardzo dokładnie pewien dzień, było to wczesną wiosną. Całe moje życie legło w jednej chwili w gruzach. Nie zetknąłem się jeszcze wtedy z naukami Buddy, nie zdawałem sobie więc sprawy, że to, co przeżyłem, można uznać za doświadczenie prawdziwie duchowe. Była to chwila, kiedy dowiedziałem się o romansie żony. Mieszkaliśmy wtedy w północnej części Nowego Meksyku. Stałem właśnie przed naszym pięknym domem i popijałem herbatę. Słyszałem, jak podjechał samochód i trzasnęły drzwi. Moja żona wyłoniła się zza domu i bez żadnych wstępów oznajmiła, że związała się z kimś innym i chce się ze mną rozwieść. Pamiętam niebo, było ogromne. Pamiętam szum rzeki i parę unoszącą się nad filiżanką. Nie istniał czas, przestałem myśleć, nie było niczego - tylko światło i głęboka, nieruchoma cisza. Nagle się ocknąłem, podniosłem kamień i rzuciłem w żonę. Kiedy ktoś mnie pyta, jak zainteresowałem się buddyzmem, odpowiadam, że powodem była złość na żonę. Prawdę mówiąc, ta kobieta ocaliła mi życie. Kiedy nasze małżeństwo się rozpadło, próbowałem za wszelką cenę odbudować swoje poczucie bezpieczeństwa - na nowo odnaleźć pewność i ukojenie. Ale na szczęście nigdy mi się to nie udało. Instynktownie czułem, że unicestwienie mojej dawnej osobowości - kurczowo czegoś lub kogoś uczepionej, zależnej - to jedyna droga. Wtedy właśnie powiesiłem na ścianie mojego pokoju karteczkę ze słowami: "Jedynie ulegając zniszczeniu, możemy znaleźć to, co w nas niezniszczalne". Życie to dobry przyjaciel i dobry nauczyciel. Musimy być świadomi, że wszystko wciąż się zmienia i nic nie dzieje się tak, jak tego pragniemy. Stan "pomiędzy" i "poza" to sytuacja idealna: nie dając się uwikłać, możemy zachować całkowitą otwartość umysłu i serca wobec rzeczywistości. Jest to stan szczególnej wrażliwości i otwarcia na zdarzenia, stan wolny od agresji. Zgoda na takie poczucie niestabilności, na zranione serce i ściśnięty z bólu żołądek, na poczucie beznadziei i chęć zemsty - to droga prawdziwego przebudzenia. Trwanie w niepewności i umiejętność rozluźnienia się w samym środku chaosu, bez wpadania w panikę - to ścieżka duchowa. Droga wojownika polega na troskliwej i pełnej współczucia obserwacji siebie, także w chwilach, gdy niezależnie od naszej woli twardnieje nam serce z powodu żalu, goryczy lub słusznego oburzenia. Niekiedy jednak zamykamy je także z powodu odczuwanej ulgi lub silnej inspiracji. Pomyślmy o przemocy obecnej każdego dnia w Nowym Jorku, Los Angeles, Halifaksie, Bejrucie, Kuwejcie, Somalii czy Iraku. Wszędzie ludzie walczą przeciwko sobie. Cierpieniu nie ma końca. Każdego dnia możemy się nad tym zastanowić i zadać sobie pytanie, czy chcemy powiększać światowy potencjał agresji. Każdego dnia w chwilach, gdy nie radzimy sobie z rzeczywistością, możemy zapytać siebie samych: "Wojna czy pokój?"

hjdbienek : :
paź 20 2009 OSWAJANIE LĘKU
Komentarze: 0

Lęk jest naturalną reakcjcą, gdy zbliżamy się do prawdy. Podjąć duchową podróż, to jak wypłynąć małą łodzią na ocean w poszukiwaniu nieznanych lądów. Pełna oddania praktyka może stać się źródłem natchnienia, jednak prędzej czy później rodzi również lęk. Wyruszając, wiemy tylko tyle, że po dotarciu do horyzontu spadniemy z krawędzi świata. Jak wszyscy podróżnicy marzymy, aby odkryć nieznane. Nie wiemy jednak, czy poradzimy sobie z tym, co nas czeka. Jeśli interesujemy się buddyzmem i zmierzamy do bliższego jego poznania, szybko się okazuje, że nauki Buddy oferują wiele rodzajów praktyki. Medytacja wglądu umożliwia ćwiczenie uważności - czyli pełnej obecności we wszystkich działaniach fizycznych i umysłowych. Praktyka zen "otwiera oczy na pustkę", stawia nas wobec wyzwania wejścia w kontakt z otwartą, nieograniczoną przejrzystością umysłu. Nauki wadżrajany wprowadzają w praktykę pracowania z każdą sytuacją, w ideę postrzegania tego, co się pojawia, jako nieoddzielne od przebudzonego umysłu. Wszystko może stać się dla nas inspiracją i podsycić chęć dalszej praktyki. Jeżeli jednak chcemy dodać jej głębi i autentyzmu, musimy w końcu zetknąć się z lękiem. Lęk jest powszechnym doświadczeniem, doznają go nawet najmniejsze istoty. Miękkie ciała morskich stworzeń pozostające na morskim brzegu po odpływie instynktownie kurczą się pod dotknięciem naszych palców. Wszystko, co żyje, podobnie reaguje na zagrożenie. Odczuwać lęk w obliczu nieznanego nie jest zatem rzeczą niezwykłą. To nieodłączny aspekt życia czujących istot, wspólny nam wszystkim. Lękiem reagujemy na samotność, śmierć lub utratę poczucia bezpieczeństwa. Lęk jest naturalną reakcją, gdy zbliżamy się do prawdy. Jeśli jednak mimo poczucia zagrożenia postanowimy pozostać dokładnie tu, gdzie jesteśmy, nasze doświadczenie stanie się bardziej żywe. Bo wszystkie doznania stają się bardzo intensywne, kiedy nie ma dokąd uciec. Pewnego razu podczas długiego medytacyjnego odosobnienia doznałam nagłego olśnienia: zrozumiałam, że nie można być tu i teraz, a jednocześnie zajmować się swoją przeszłością i przyszłością - rozpamiętywać i planować. Jest to może oczywiste, ale kiedy sami dokonujemy tego odkrycia, zachodzi w nas przemiana. Nietrwałość staje się odczuwalna w każdej chwili, podobnie jak współczucie, zdumienie i odwaga. To samo dotyczy lęku. Ten, kto znajduje się na krawędzi nieznanego - w pełni świadomy tej pozbawionej punktu odniesienia chwili - doświadcza braku oparcia. Wtedy właśnie pojawia się zrozumienie - odkrycie, że chwila obecna to newralgiczny punkt naszej własnej czasoprzestrzeni. Sama bardzo krucha, ale obdarzona mocą odbierania nam siły. U progu swych duchowych odkryć jesteśmy pełni idei i oczekiwań. Szukamy, rzecz jasna, odpowiedzi, które zaspokoją odczuwany od dawna głód wiedzy. Jednocześnie ostatnią rzeczą, jakiej pragniemy, jest głębszy kontakt z własnym lękiem. Owszem, inni próbują nas ostrzec. Przypominam sobie, jak po otrzymaniu pierwszych instrukcji do medytacji, usłyszałem od swego nauczyciela: "Nie odchodź stąd z przekonaniem, że medytacja to wakacje od rozdrażnienia". Tak już jest, że żadne ostrzeżenia nie przekonują nas do końca - czasem to właśnie one nas przyciągają. Mówię o poznawaniu i oswajaniu lęku, o zaglądaniu mu w oczy - nie twierdzę jednak, że jest to sposób rozwiązywania problemów. To raczej metoda prowdząca do całkowitej zmiany starych nawyków patrzenia, słuchania, wąchania, smakowania i myślenia. Prawdą jest, że godząc się na tę zmianę, narażamy się na ciągłe upokorzenia. Nie będzie już miejsca na arogancję towarzyszącą upartemu trzymaniu się z góry przyjętych schematów. Arogancja, której tak trudno się pozbyć, będzie teraz bezustannie nękana przez naszą odwagę stopniowego kroczenia naprzód. Odkrycia dokonywane dzięki praktyce nie mają bowiem nic wspólnego z wiarą w cokolwiek. Wypływają one z odważnej gotowości, by umrzeć, by umierać wciąż na nowo. Wszystko, co możemy powiedzieć o uważności, pustce czy pracy z energiami, wskazuje na jedno: bycie tu i teraz przypiera nas do muru. Przygważdża nas dokładnie do tego punktu w czasie i przestrzeni, w którym się znajdujemy. Jeśli się zatrzymamy, zamiast odruchowo zareagować, jeśli nie będziemy niczego wstrzymywać, zrzucać winy na innych ani też obwiniać samych siebie - zetkniemy się z problemem, którego nie da się racjonalnie rozwiązać. Wtedy spotkamy się ze swym sercem. Jak to zręcznie ujął jeden z uczniów: "Natura buddy, sprytnie przebrana za lęk, daje nam kopniaka w tyłek, abyśmy wreszcie zaczęli odczuwać". Byłem kiedyś na spotkaniu z człowiekiem, który w latach 70. przebywał w Indiach. Opowiadał on o swoich ówczesnych duchowych przeżyciach. Wspominał o wielkiej determinacji, z jaką starał się pozbyć negatywnych emocji, o tym, jak walczył z gniewem, pożądaniem, lenistwem i dumą. Najbardziej jednak chciał się uwolnić od lęku. Nauczyciel medytacji wprawdzie wciąż powtarzał mu, by zaprzestał tych zmagań, on jednak interpretował te słowa jako instrukcje do praktyki polegającej na walce z przeciwnościami. W końcu nauczyciel wysłał go na odosobnienie medytacyjne do maleńkiej chatki u podnóża gór. Zaraz po zamknięciu drzwi mężczyzna zasiadł do praktyki, a kiedy zapadł zmrok, zapalił trzy świeczki. Około północy usłyszał w kącie szmer i dostrzegł w ciemności ogromnego węża, który wyglądał na królewską kobrę. Ułożyła się dokładnie naprzeciw - i lekko się kołysała. Przez całą noc człowiek ten nie zmrużył oka, wpatrując się w węża. Był tak przerażony, że nie był w stanie się poruszyć. Istniał tylko wąż, on i strach. Tuż przed świtem dopaliła się ostatnia świeczka i wówczas mężczyzna rozpłakał się. Płakał jednak nie z rozpaczy, lecz ze współczucia. Poczuł bowiem tęsknotę wszystkich ludzi i zwierząt tego świata; poznał ich daremne zmagania i alienację. Uświadomił sobie, że jego dotychczasowa medytacja nie była niczym innym jak tylko upartym izolowaniem się i walką. Całym sercem zaakceptował wówczas fakt, że zdarzało mu się bywać wściekłym i zazdrosnym, że się upierał i walczył, a także to, że odczuwał lęk. Uświadomił sobie również własną bezmierną wartość - niezależnie od tego, czy jest mądry czy głupi, biedny czy bogaty - oraz to, że jest całkowicie niezgłębiony. Ogarnęło go poczucie tak ogromnej wdzięczności, że w zupełnej ciemności wstał, podszedł do węża i głęboko się przed nim skłonił. Po czym padł na ziemię i zasnął jak zabity. Kiedy obudził się rano, węża już nie było. Mężczyzna nigdy nie dociekł, czy cała historia wydarzyła się naprawdę czy tylko w jego wyobraźni, nie miało to jednak znaczenia. Bliski kontakt z lękiem - jak powiedział na koniec spotkania - sprawił, że prześladujące go problemy znikły, co pozwoliło mu w końcu nawiązać rzeczywisty kontakt ze światem. Na co dzień jednak nikt nam nie mówi, abyśmy przestali uciekać przed lękiem. Rzadko słyszymy, że powinniśmy się do niego zbliżyć, po prostu z nim być, lepiej go poznać. Spytałem kiedyś mistrza zen, w jaki sposób radzi sobie z lękiem. On zaś odpowiedział: "Godzę się. Godzę się". Zwykle jednak rady, które dostajemy, sprowadzają się do osładzania, łagodzenia lęku - bierzemy pigułki, staramy się czymś zająć, byle tylko się od niego odsunąć. Nie potrzebujemy do tego żadnej zachęty, instynktownie odcinamy się od nieprzyjemnych doświadczeń. Odruchowo panikujemy w obliczu bodaj cienia lęku. Czujemy, jak się zbliża - i tchórzymy. Dobrze wiedzieć o takich mechanizmach, nie po to jednak, by się zadręczać, ale by móc rozwijać w sobie współczucie. Najbardziej szkodliwe jest oszukiwanie samego siebie; w ten sposób podstępnie pozbawiamy się kontaktu z chwilą obecną. Czasami jednak wpadamy w pułapkę, którą zgotowało nam życie - wszystko się wali, a drogi ucieczki zamykają się. W takich właśnie chwilach najgłębsze duchowe prawdy mogą odsłonić się przed nami - jako całkiem proste i zwyczajne. Nie mamy gdzie się ukryć. Widzimy to równie dobrze jak wszyscy inni - a nawet lepiej. Wcześniej czy później zaczynamy rozumieć, że chociaż nigdy nie polubimy lęku, to właśnie on wprowadzi nas w sens wszystkich nauk, jakie kiedykolwiek słyszeliśmy. Następnym razem, kiedy poczujesz lęk, uznaj się za szczęściarza, bo w tym właśnie miejscu rodzi się odwaga. Wydaje nam się, że odważni ludzie nie odczuwają lęku. Tymczasem oni po prostu są z nim oswojeni. Ktoś powiedział kiedyś, że jestem najodważniejszą osobą, jaką zna, ponieważ - jak później wyjaśnił - będąc kompletnym tchórzem, mimo wszystko idę naprzód i jakoś sobie radzę. Ważne jest, aby bez przerwy wszystko badać i odkrywać i nie wykręcać się, gdy coś nie idzie po naszej myśli. To sekret, który wciąż na nowo sobie uzmysławiamy. Nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Jestem tego pewna. Pustka nie jest tym, czym się wydaje. Podobnie uważność i lęk. Współczucie. Miłość. Natura buddy. Odwaga. To tylko słowa-klucze opisujące coś, czego nie znamy, ale czego możemy doświadczyć. Te słowa ukazują, czym naprawdę jest życie, gdy godzimy się na dezintegrację - i gdy poddajemy się chwili obecnej.

hjdbienek : :
paź 11 2009 Przyszłość
Komentarze: 0

Nowe realia nie są właściwie takie nowe. Koncepcje które tutaj przedstawiłem to tylko jeden aspekt całej „wiedzy życia" od tysięcy lat tkwiącej w świadomości człowieka. Nie ogranicza jej ani czas, ani przestrzeń. W Indiach skupia się wokół niej żywa tradycja znana jako Ayurveda. Nazwa ta wywodzi się z sanskrytu, z rdzeni dwóch wyrazów, ayus - „życie" i veda - „wiedza." Podstawowe zasady Ayurvedy już omówiłem. Oto one: a) natura jest inteligentna, b) człowiek jest częścią natury i dlatego c) oboje przenika ta sama inteligencja. Przyjmując tych kilka zasad za fakty oczywiste, Ayurveda rozwija całe bogactwo terapii dla zachowania zdrowia nie tylko w człowieku, ale we wszystkich aspektach natury, wszędzie tam, gdzie natura dzieli się swą nieskończoną inteligencją. Techniki Ayurvedy służą utrzymaniu równowagi. Gdy równowaga natury jest zachwiana, części jej niszczeją i całość jest zagrożona. Aby zachować zdrowie, wszystko, co żyje, musi współdziałać z naturą poprzez otwarte, utrzymane w równowadze przepływy inteligencji. Wartość zmiany, czyli dynamizm, musi być równoważony przez niezmienność, czyli stabilność. Określamy to terminem homeostaza, który oznacza koordynację funkcji utrzymujących mechanizmy fizjologiczne żywego organizmu w równowadze. Wiedza o homeostazie, jaką medycyna zdobyła w ostatnim półwieczu, daje się w pełni pogodzić z Ayurvedą. Trzeba tylko zbudować pomost między tymi dwoma poglądami na świat. Ogólnie mówiąc, to właśnie jest celem niniejszej książki. Całe tomy Ayurvedy poświęcone są zależności między żywieniem, zachowaniem, rytmami biologicznymi, środowiskiem a myślami i wszystko to rozpatrywane jest w odniesieniu do całości. A ponieważ człowiek i natura są w systemie Ayurvedy ściśle z sobą związani, lekarz znający Ayurvedę ma do dyspozycji bogaty zasób ziół oraz terapii oczyszczających i odmładzających organizm; łagodzą one dolegliwości i umożliwiają długowieczność w sposób najbardziej naturalny. Stosowana właściwie Ayurveda nie wywołuje skutków ubocznych; działa z poziomu inteligencji wspólnego dla człowieka i przyrody. Doprawdy, Ayurveda widzi w człowieku ni mniej ni więcej tylko uosobienie wszystkich sił w naturze; człowiek, tak jak one, jest w pełni nieskończony. Jeden ze słynnych aforyzmów z tekstów Ayurvedy głosi, że „Ayurveda wiedzie do nieśmiertelności". Potencjał ludzki sięga szczytu. Opisem znakomitych, prostych i nietrudnych technik Ayurvedy zajmę się w przyszłości. Tutaj powiem tylko, że wszystkie one wywodzą się ze świadomości; dlatego opisałem proces transcendowania, najskuteczniejszą terapię, jaką zna wiedza życia. W ostatniej części tej publikacji położyłem nacisk na świadomość w postaci pola. Ponieważ nie można go oddzielić od pola uniwersalnego, z którego początek bierze rzeczywistość, nasze pole świadomości mieści w sobie wszystkie możliwości. Przyszłość, jak sądzę, tę prawdę ujawni. Pole świadomości otwiera wszystkie drogi do pełnego zdrowia i szczęścia, jest w samym centrum kształtowania się nowej rzeczywistości. Przewiduję, iż nasza wspólna przyszłość będzie się wyraźnie rozwijać w taki oto sposób: 1. Coraz więcej ludzi będzie w stanie zrozumieć, czym jest pole świadomości. 2. Wzrost świadomości sprawi, że stale zmniejszać się będzie liczba zgonów z powodu najpospolitszych dzisiaj chorób - nowotworów, udaru mózgu, nadciśnienia, chorób serca - i mniej będzie wszelkiego rodzaju wypadków. 3. Będziemy żyć dłużej i zdrowiej. Wyzwolimy się od alkoholu, papierosów i środków stymulujących. Zaznaczy się postęp w nauce, wspieranej subiektywnym zrozumieniem prawdziwej natury człowieka. Działanie spontanicznie właściwe stanie się powszechne, będzie cechą normalną. 4. Grupy ludzi, którzy opanowali proces transcendowania, będą aktywizować pole świadomości coraz głębiej i z coraz większą dla siebie korzyścią. Wyłonią się jednostki wysoce rozwinięte, ludzie, którzy w pełni rozumieją samoświadomość i jej doznają. Najwyższe doznania nie będą już przypadkowe. Ci wybitni ludzie będą tworzyć idealne zdrowie — będą stale utrzymywać się na szczycie. 5. Gdy głębiej zbadamy dynamikę świadomości zbiorowej, pozwoli ona z powodzeniem rozwiązywać problemy społeczne w jak najszerszym zakresie. Przestępczość wyraźnie spadnie i mniej będzie odchyleń od norm społecznych. Równie wyraźnie zaznaczy się postęp i dobrobyt. Pokój na świecie będzie osiągalny, przestanie być tylko nadzieją. Umysł człowieka znajdzie siłę, by osiągać to, co zamierzy. Każda tradycja mądrości mówi, że nasz zasięg działania jest nieograniczony. Pole ludzkiego życia jest polem nieskończonych możliwości. W każdym człowieku tkwi w zarodku bóg. Ma on tylko jedno pragnienie. Chce się narodzić.

hjdbienek : :
paź 10 2009 Jedność jest wszystkim i wszystko jest...
Komentarze: 0

W każdej kropli soków zawiera się pełna wartość całego drzewa MAHARISHI MAHESH YOOI Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu. WILLIAM BLAKE, Poezje wybrane Rzeczywistość istnieje, ponieważ na nią przystajemy. Ilekroć rzeczywistość się zmienia, zmianie ulega też nasza na nią zgoda. W historii nauki nazywa się to zmianą paradygmatu. Teoria paradygmatów została po raz pierwszy sformułowana przez znanego profesora historii nauki, Thomasa Kuhna w książce The Structure of Scientific Revolutions, w której przedstawił paradygmat jako strukturę naukową, objaśniającą rzeczywistość. Struktura ta niczym parkan ogradza wszystkie fakty naukowe danej chwili; jest ucieleśnieniem bieżącego poglądu na świat. Na przykład, do roku 1453 wszyscy zgadzali się, że Słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie. Pogląd ten potwierdzały zmysły i wszelkie wydarzenia komentowane przez naukę były z tym faktem zgodne. Jednakże w XV wieku nastąpiła zmiana. Obserwatorzy zaczęli zauważać nowe wydarzenia w naturze. Ponieważ natura jest nieskończona i wszechobecna, poprawniej byłoby stwierdzić, że zauważono teraz rzeczy niegdyś niedostrzegane lub niechętnie postrzegane. Kiedy Kopernik postawił hipotezę, że to nie Słońce przesuwa się po niebie, lecz Ziemia obraca się wokół Słońca, nastąpiła rewolucja - stary paradygmat został odrzucony. Rewolucja to właściwe słowo na określenie tego procesu, jako że wszystko, co dawna rzeczywistość przedstawiała, musiało być ponownie interpretowane. Coś z tym kramem trzeba było zrobić, wymagał on upo-rządkowania. Należy przy tym rozumieć, że nikt świadomie nie dążył do zmiany paradygmatu. Analizując dokładnie przeszłość widzimy, iż teorie Kopernika, Galileusza i Newtona wniosły niezmiernie interesującą i bogatą rzeczywistość. Ludzie im współcześni byli innego zdania; każdy, kto uznawał powszechnie przyjęte zasady, i poważnie do nich podchodził, szczerze przeciwstawiał się „nowej nauce". Paradygmat nie jest sam w sobie faktem, lęcz koncepcją. Po to, by zmienić rzeczywistość, koncepcja musi być uznana za słuszną, a to może nastąpić tylko na poziomie świadomości zbiorowej. Prym wiodą geniusze tej miary co Newton i Einstein - można by powiedzieć, że oni przyspieszają powstanie nowej rzeczywistości, ale jeżeli ma ona być zaakceptowana jako coś „realnego", to muszą wszyscy za nimi podążyć. Dziś, ponad pół wieku po powstaniu ogólnej teorii względności, jej przesłanki nie są powszechnie znane. Jeszcze przed piętnastu laty uważano, że względność jest pojęciem zbyt trudnym dla uczniów szkół średnich i nawet sami nauczyciele fizyki często mieli o niej zaledwie wyobrażenie. A jednak jest ona realna. Rzeczywistość jest tym, na co się godzimy. Każdy, kto patrzy na naturę oczami Einsteina i następnych dwóch generacji nowych fizyków, ten rozumie, że nastąpiła wielka zmiana, w wyniku której runą w końcu wszystkie powszechnie panujące poglądy. Natura jest nieskończona i dlatego żaden paradygmat naukowy nie jest w stanie jej w pełni wyjaśnić. Z chwilą, gdy zmienimy nasze spojrzenie na rzeczywistość, okaże się, że natura może nam ofiarować dużo więcej. Trzeba jasno zrozumieć, że rzeczywistość może się zmieniać, ilekroć nasze spojrzenie na naturę i jej nieskończone możliwości zacznie się tej zmiany domagać. Na ogół nie bierze się tego pod uwagę. Na przykład pogląd, iż Ziemia naprawdę obraca się wokół Słońca, a nie na odwrót, uważa się za niezbitą prawdę. W rzeczywistości jest to wyłącznie sprawa perspektywy. Zarówno Ziemia, jak i Słońce, zawieszone są w pustej przestrzeni. Ruchy ich są częścią większego ruchu rotacyjnego naszej Galaktyki, sama zaś Galaktyka z ogromną szybkością ucieka od źródła Wielkiego Wybuchu. To, czy wierzymy, że Ziemia porusza się wokół Słońca, czy też, że Słońce krąży wokół Ziemi zależy od tego, gdzie stoimy, czego chcemy się dowiedzieć i jak się do tego zabieramy. W średniowieczu astrolodzy interesowali się głównie sprawami, które były dobrze zrozumiałe przy umieszczeniu Ziemi w centrum ich map astrologicznych. Jeżeli jednak chcemy być bardzo dokładni, lepiej i prościej będzie wyrysować Układ Słoneczny ze Słońcem w centrum, wtedy bowiem wszystkie planety poruszać się będą wokół niego po regularnych orbitach eliptycznych. Według starego systemu planety musiały cofać się i wykonywać tak zwany „ruch wsteczny". Patrząc na nocne niebo wydaje nam się, że planety ten właśnie ruch wykonują. Taka była rzeczywistość starego systemu i po dziś dzień wyczytujemy to na mapach astrologicznych. Nie akceptujemy faktów, które nie pasują do naszego widzenia świata. Czasami dowiadujemy się, a nawet sami obserwujemy, że nowotwór złośliwy samorzutnie się cofnął, że można być umysłowo sprawnym, mimo iż została usunięta część mózgu, że ktoś umysłowo upośledzony, bez pobierania nauki, może siąść i zagrać koncert fortepianowy Czajkowskiego, że ktoś umysłowo niedorozwinięty potrafi w jednej chwili wykonać zawiłe obliczenia matematyczne, czy też że człowiek może chodzić po rozżarzonych węglach (to tylko kilka ciekawych przykładów opublikowanych w ostatnich latach). Wydarzenia te ciągle nie są dla nas realne, gdyż brak nam do tego podstaw. Podstawy te to, po pierwsze, nowe wyjaśnienia tych faktów, lepiej uzasadnione niż dotychczas oraz, po drugie, zmiana w świadomości zbiorowej, zdolna w pełni tworzyć nową rzeczywistość. Zmierzam do tego, iż zdrowie doskonałe jest realne dla każdego, że każdy może poszerzyć swój udział w nieskończonej inteligencji. Cokolwiek umysł człowieka potrafi sobie wyobrazić, to umysł człowieka może osiągnąć. Rozległy obszar natury, dotąd nie wyjaśniony przez panujący obecnie światopogląd i przez naukę współczesną, wkrótce się odsłoni. Gdy to nastąpi, świadomość zbiorowa odkryje przed człowiekiem rzeczywistość znacznie bogatszą niż ta, jaką znał do tej pory. Jest to doprawdy jedyny powód, dla którego ludzkość, zbiór indywidualnych umysłów, zmienia swoje spojrzenie na rzeczywistość; możliwość rozwoju jest nam przynależna. Nasze umysły są nieodłączną częścią natury i dlatego mamy swój udział w jej ewolucji, w sile, która sprawia, że wszystko w naturze rozwija się, by ujawniać nieskończone możliwości inteligencji. To zrozumiałe, że każdy nowy paradygmat wywołuje sprzeciw. Każdy paradygmat wyjaśnia wszystko. Nasz obecny paradygmat zakłada na przykład, że jest „niemożliwe", by wewnętrzna rzeczywistość człowieka i zewnętrzna rzeczywistość świata w pełni z sobą harmonizowały; my go akceptujemy. Nowy paradygmat również wyjaśni wszystko, a poza tym wyjaśni więcej. Oto niektóre oznaki tych zmian i sprawy, które doczekają się wyjaśnienia: 1. Gdy pewną liczbę szczurów doświadczalnych wdroży się do nowego zadania, na przykład, nauczy się je przebiegać przez zawiły labirynt, jak stwierdzają niektórzy badacze, szczury w innych częściach świata wykonują to samo zadanie znacznie łatwiej. Szczury owe nie są powiązane genetycznie z pierwszą grupą; są to po prostu szczury nie mające żadnego fizycznego kontaktu ani sposobu porozumiewania się z grupą eksperymentalną. Wydaje się, że są bardziej pojętne tylko dlatego, że pierwsza partia szczurów już się tego zadania wyuczyła. 2. Jeszcze bardziej fascynująca jest historia małp japońskich, żyjących w warunkach naturalnych na wyspie Koshima, z dala od głównych wysp Japonii. Ta naukowa opowieść stała się dość znana za sprawą biologa angielskiego, Lyalla Watsona, który opisał ją w swej książce Lifetide. (Napisał on szereg urzekających książek o wydarzeniach w przyrodzie będących wyzwaniem dla świata nauki.) Tuż po II wojnie światowej naukowcy japońscy, prowadzący badania nad tymi stadami małp pozostawili na plaży ulubione przez nie słodkie ziemniaki. Jednakże pokrył je piasek i małpy nie mogły ich jeść. Później, w roku 1952, pewna młoda małpka, samiczka zwana przez naukowców Imo, wpadła na pomysł znoszenia ziemniaków do strumienia i tam je obmywała. Znalezienie takiego oryginalnego rozwiązania wymagało inteligencji, którą Watson nazywa geniuszem, porównywalnym z odkryciem przez człowieka koła. Pozostałe młode małpki obserwowały Imo, pojęły o co chodzi i wkrótce wiele z nich też myło swoje ziemniaki. Po pewnym czasie wszystkie młode małpki -myły brudne pożywienie, choć - co ciekawe - dorosłe, co najmniej pięcioletnie osobniki robiły to tylko wtedy, gdy bezpośrednio naśladowały młodsze małpki. Jesienią owego roku wiele małp na wyspie Koshima myło swoje pożywienie, teraz już w morzu, jako że „geniusz" stada, Imo odkryła, iż słona woda nie tylko obmywa pokarm, ale dodaje mu smaku. Według oceny Watsona, postępowało tak 99 małp. Aż pewnego wieczoru nauczyła się tego setna małpka. Oto jak Watson opisuje niezwykłe zjawisko, jakie potem zaobserwował: Przystąpienie do tego setnej małpy było, jeśli chodzi o liczbę, przekroczeniem swego rodzaju progu, było w jakimś sensie przełomem, od tego bowiem wieczoru robiły to prawie wszystkie małpy w tym stadzie. Co więcej, nawyk ten, jak się zdaje, przeskoczył naturalne bariery i samorzutnie - niczym kryształy gliceryny w zapieczętowanych laboratoryjnych słojach - pojawił się w stadach na innych wyspach i na lądzie stałym w Takasakiyama. W myśl teorii ewolucji Darwina i jej wersji zmodernizowanej przez genetyków, rzecz taka nie jest możliwa. Jak można samorzutnie przekazać jakąś cechę gatunkowi tej samej generacji, w dodatku jednocześnie i w kilku oddalonych od siebie miejscach? Wspomniana przez Watsona gliceryna w słojach jest takim samym przykładem. Tutaj nowe zachowanie nie było nawet wyuczone przez gatunek żyjący. Spowodowanie krystalizacji gliceryny jest niezmiernie trudne, a jednak, po pierwszej udanej próbie gliceryna samorzutnie skrystalizowała się w szczelnie zamkniętych słojach w innych laboratoriach. Tak, jak w „fenomenie setnej małpy" i tutaj inteligencja oddziaływała na samą siebie, przeskakując bariery tego, co „niemożliwe". Tymczasem takie jest właśnie naturalne zachowanie inteligencji - wpływa na siebie, sama sobą, poprzez siebie. Nie zna żadnych absolutnych granic. Inteligencja oczywiście nie przeskakuje ich bezładnie. W pełni szanuje własne ścieżki, ale wie też, jak otwierać nowe. Tworzy nowe realia, gdy zachodzi taka potrzeba. Komentując omawianą przez nas świadomość zbiorową, Watson wypowiedział znaczącą uwagę: „Być może, gdy wystarczająco wielu z nas uważa, iż coś jest prawdziwe, to staje się ono prawdziwe dla wszystkich". Einstein mówił bardzo podobnie o swoich ideach zawartych w teorii względności. Jeżeli świadomość zbiorowa jest realna, to powinniśmy móc coś z jej pomocą osiągać. Mając to na uwadze, organizacja Transcendentalnej Medytacji przeprowadziła doświadczenia, by dowiedzieć się, czy świadomość zbiorową da się pobudzić i sprawić, aby pomagała lepiej żyć. Rezultaty tych eksperymentów są fascynujące, ponieważ dostarczają autentycznych dowodów na istnienie nowego paradygmatu. Dotychczas przeprowadzono kilkadziesiąt eksperymentów, przytoczę tu wyniki tych najciekawszych. Z badań opublikowanych w roku 1976 przez psychologa dr Candace Borlanda wynika, że kiedy w jakimś mieście rozpoczyna medytacje 1% mieszkańców, to automatycznie następuje tam spadek wskaźnika przestępczości. Dotyczy to 11 miast amerykańskich, w których udokumentowano, że 1% ludności opanował technikę TM. Spadek przestępczości wyniósł tam aż 16%, podczas gdy w podobnych miastach -jak zresztą w całej Ameryce w owym czasie - wskaźnik przestępczości wzrastał. Badanie to było wielokrotnie powtarzane w setkach miast i miasteczek, zawsze z podobnym rezultatem. W roku 1979 na Uniwersytecie Massachusetts w Armherst zebrała się liczna grupa medytujących techniką TM. W czasie sesji odbywały się tam w określonych porach dnia medytacje grupowe. Fizjolodzy z Międzynarodowego Uniwersytetu Maharishiego w Iowa mierzyli tam czynność mózgu osób medytujących w tym samym czasie (mowa o zaawansowanej technice TM-Sidhis). Nie mając żadnego kontaktu z grupą w Armherst, nie znając pory medytacji tamtej grupy, medytujący w Iowa wykazywali zwiększoną koherencję fal mózgowych dokładnie wtedy, gdy grupa w Armherst zaczynała swoją medytację. Takiej zgodności fal mózgowych nie odnotowano ani przed, ani po tych właśnie porach dnia.. Zimą roku 1983, bardzo duża grupa medytujących, licząca około 7500 osób, zebrała się na konferencji w Iowa, gdzie między innymi odbywały się medytacje grupowe TM, oraz zaawansowane medytacje techniką TM-Sidhis. Socjologowie przestudiowali wtedy kilkanaście zmiennych, mogących oddziaływać na poziom świadomości zbiorowej. Stosując sprawdzone, nowoczesne metody statystyczne stwierdzili oni występowanie pewnych godnych uwagi zmian. Dokładnie w tym czasie poprawiła się sytuacja na rynku papierów wartościowych; po miesiącach stagnacji nastąpiło znaczne ożywienie, akcje szły ostro w górę aż do ostatniego dnia konferencji. Z chwilą, gdy medytacje grupowe 7500 osób zakończyły się, na tymże rynku nastąpił równie gwałtowny spadek. Zmieniły się też inne wskaźniki, choć nie tak wyraźnie. Odnotowano mniej wypadków samochodowych, mniej przyjęć do szpitali, zmniejszył się wskaźnik przestępczości, w dziennikach nie tak często pojawiały się informacje o konfliktach międzynarodowych. Rezultaty te wydają się niewiarygodne, dopóki nie zrozumiemy, iż rzeczywistość kształtuje się na poziomie świadomości zbiorowej. Wówczas wyniki te stają się wielce obiecujące i dają szansę tworzenia wartościowej i postępowej rzeczywistości. W ciągu ostatnich 15 lat podobne wyniki uzyskano w dziesiątkach eksperymentów testujących wpływ medytacji na krajowy wskaźnik przestępczości, konflikty zbrojne, wypadki samochodowe, występowanie chorób i różne inne wydarzenia wpływające na jakość życia. Według obowiązującego paradygmatu, są to zmienne zupełnie z sobą nie powiązane. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałyby one jednocześnie i samorzutnie ulegać poprawie, podobnie jak brak jest uzasadnienia, by wiązać tę poprawę z medytacją grup ludzi w oddalonych od siebie miejscach. Tymczasem powód istnieje - inteligencja jest jedna. Jeśli inteligencja indywidualna może spontanicznie wpłynąć na czyjeś wyleczenie, wnieść więcej pogodnych, pełnych miłości myśli, usunąć wewnętrzny stres i nastawić umysł na postawy pozytywne, to tego procesu nic nie powstrzyma — jego zasięg będzie coraz większy. Rzeczywistość mamy wspólną i to co jest rzeczywistością jednostki, jest rzeczywistością ogółu. Na poziomie świadomości zbiorowej wszyscy akceptujemy tę właśnie jedyną rzeczywistość. Jest to konieczne, gdyż można ją stwarzać wyłącznie poprzez wspólną inteligencję, inaczej by tej rzeczywistości nie było. Inteligencja jest jedna, tylko przejawia się na nieskończenie różnorodnych szlakach. Nowy paradygmat powstaje z wielu różnych źródeł. Wspomnieliśmy już o nowej fizyce, która zapoczątkowała zmianę paradygmatu wprowadzając teorię względności. Niektórzy fizycy opowiadają się za tym, by uznać świadomość zbiorową za jedyną hipotezę mogącą uczynić zrozumiałym ten Wszechświat, który postrzegamy i który uznajemy za realny. Biolog brytyjski, dr Rupert Sheldrake, prowadzi pionierskie badania nad „ukrytą siłą", która mogłaby wytłumaczyć takie sprawy jak fenomen setnej małpy. Uważa on, iż zmiany w strukturze roślin i zwierząt mogą de facto powstawać na poziomie bardziej subtelnym niż poziom DNA. Innymi słowy, zamiast opierać się tylko na fizycznej strukturze genów, bada on ich cechy abstrakcyjne, czyli informację przez nie kodowaną. Geny, jak wiemy, nie są czymś tylko fizycznym; przekazują one nagromadzoną wiedzę o całej ewolucji. Dr Sheldrake utrzymuje, że istnieją pola informacji, które właśnie nadają życiu kształty, jakie postrzegamy. Te „pola morfogenetyczne" kształtują życie, zanim przybierze ono swój kształt fizyczny. W istocie reprezentują one „myśli" samej natury. Koncepcja pola jest w nowej fizyce podstawą wielu rozważań. To, co niegdyś uważano za oddzielne elektrony, lub oddzielne fale świetlne, teraz postrzega się jako przejawy nieskończonych pól. Pola te są „realną" rzeczywistością; to, co dostrzegamy, to tylko lokalne wydarzenia w tych polach. Sheldrake rozszerza koncepcję pola na biologię, a badający TM wprowadzają tę koncepcję w sferę ludzkiej świadomości. Tak właśnie rozszerza się paradygmat, obejmując kolejne dziedziny, dopóki wszystko, co się rozpadło , nie znajdzie się w jego zasięgu. Dlaczego świadomość miałaby być polem? Badający TM - dr R.Keith Wallace, dr Michael Dillbeck i dr David Orme-Johnson, wysunęli koncepcję pola świadomości, by wyjaśnić wyniki wspomnianych tu eksperymentów. Jak mogą dwa mózgi oddziaływać na siebie na odległość? Jak może medytacja małych, czy też dużych grup wpływać na spadek wskaźnika przestępczości? Uzbrojeni w setki rzetelnych wyników badań naukowcy zajmujący się TM odczuli potrzebę wyjaśnienia ich i skorzystali z nowego paradygmatu. Jeżeli pojmujemy świadomość ludzką jako nieskończone pole, którego lokalnym wyrazem jest każdy poszczególny człowiek, wówczas wiarygodne staje się zjawisko, że jedna część pola może oddziaływać na drugą. Tak dokładnie wygląda działanie pól w fizyce. Kompas w dowolnym miejscu pola magnetycznego Ziemi automatycznie ustawi się w tym polu tak, że wskaże północ. A zatem, jeżeli proces transcendowania pozwala indywidualnie doprowadzić umysł do równowagi i osiągnąć stan maksymalnej koherencji mózgu, logiczne wydaje się, że skutki tego być może odczują także inne umysły. „Ukryta siła" w polu świadomości nadaje kształt owym skutkom, które następnie pojawiają się w postaci rzeczywistości. Siła przestaje być czymś tajemniczym z chwilą, gdy zrozumiemy, że jest nią świadomość. Świadomość, torując inteligencji drogę na poziomie jaźni, sprowadza dobroczynne skutki medytacji. Na szerszej płaszczyźnie wywołuje dobroczynny wpływ na większy obszar inteligencji, jakim jest społeczeństwo. Prowadzący badania nad TM nazwali ogólny wpływ, jaki wywiera medytacja, efektem Maharishiego. Maharishi Mahesh Yogi w swych naukach o świadomości jako pierwszy przewidział, że proces transcendowania może powodować zmiany na odległość. Jest to najważniejsza cecha efektu pola. Przewidział on również, że do wywołania tego efektu wystarczy niewielka grupa ludzi. Podstawą tych domysłów raz jeszcze była fizyka, w której dobrze znane są przypadki, kiedy to przy zmianie niewielkiej ilości cząstek uzyskiwano zmianę całości. Na przykład, jeśli namagnetyzuje się 1 % atomów w sztabce żelaza, pozostała część sztabki też się magnetyzuje. To samo dotyczy reakcji chemicznych; wystarczy, że zareaguje 1% roztworu, a prawie natychmiast następuje reakcja całości. Wiele innych efektów fizycznych, w tym laser, działa na tej samej zasadzie. Następnie ten sam sposób myślenia odniesiono do świadomości człowieka. Lyall Watson doszedł do wniosku, iż jeśli wystarczająco dużo z nas uzna coś za prawdziwe, staje się to prawdziwe dla wszystkich. Efekt Maharishiego dowodzi, że do tego nie trzeba zbyt wielu z nas. Ważnym przełomem było tu odkrycie, iż efekt ten musi zachodzić na poziomie głębszym niż poziom myśli. W czasie procesu transcendowania medytujący nie rozmyśla o przestępstwach, o wojnie, chorobie i tym podobnych sprawach i nie usiłuje tego zła pokonać. Po prostu otwiera on swą świadomość na poziom jaźni, na świadomość, jaka istnieje, zanim zrodzą się myśli. Po czym inteligencja samorzutnie dokonuje reszty. Oto komentarz prowadzących badania nad TM: „Ta niezwykła, nowa technika tworzenia spójności w świadomości zbiorowej mogłaby prowadzić nie tylko do polepszenia jakości życia w miastach, jak na to wskazują badania nad przestępczością, lecz także do rozwiązywania konfliktów międzynarodowych i do utrwalania pokoju na świecie". Innymi słowy, efekt Maharishiego może się rozprzestrzeniać. Jedna, pokojowo nastawiona, nie narzucająca się, lecz spójna świadomość ma niezwykłą siłę - dowodzi tego życie Ghandiego, Matki Teresy i wielu innych, mniej znanych osób. Jeżeli nasza świadomość potrafi rozwinąć się i im dorównać, to wpływ ten jeszcze bardziej się poszerzy. Jeżeli potrafimy pogłębić naszą świadomość tak, aby przekroczyła ona nawet ich doświadczenia, wpływ ten będzie trwały. Trwałe uzdrawianie i trwały pokój realne są tylko na płaszczyźnie naszego bytu. Dopóki to, czym jesteśmy, oddzielone jest od natury, dopóty natura nam nie pomoże, nawet nasza własna natura. Wielki filozof niemiecki, Martin Heidegger, powiedział, iż groźba, jaka zawisła nad ludzkością, wywodzi się z wewnątrz. Nadciąga ona, ponieważ człowiek przeciwstawia się przepływowi natury, czyli Bytu, a przecież ma z nim współżyć. „Natura ludzka zawiera się w stosunku Bytu do człowieka." Ten byt jest naszym źródłem. Próba życia poza nim niweczy wszystko: „Świat nie uzdrawiany staje się niegodny." Ludzi przeraża bomba atomowa, lecz sednem sprawy jest świat bez uzdrawiania - to w nim tkwi niebezpieczeństwo, głosi Heidegger. Wszelkie inne zagrożenia - wojna, choroba, nienawiść, śmierć - stąd się wywodzą. Nowe spojrzenie na świat niesie z sobą koniec wszystkich zagrożeń. Heidegger pisze: „Tam, gdzie istnieje niebezpieczeństwo, rozwija się też to, co przed nim ratuje." Wystarczy powrócić do swego źródła, do swego bytu, a natura sama się uzdrowi. Nie trzeba być naukowcem, by zrozumieć, dlaczego nowa rzeczywistość ostro toruje sobie drogę przez nasze umysły. Świat nie uzdrawiany jest dla nas nie do przyjęcia. Choroba nie jest czymś naturalnym. I nie jest to tylko sprawa cierpienia. W samej głębi naszego jestestwa choroba nas obraża, ogranicza bowiem naszą wolność, a utrata wolności to jedyna rzecz, której inteligencja nigdy nie będzie tolerować. Serce rośnie na samą myśl o zdrowiu, szczęściu i miłości. Kiedy zaczynamy tworzyć zdrowie, ten niegodny świat, wzniesiony przez nasze umysły, przekształca się w rzeczywistość wyższego rzędu, w świat serca. Serce ludzkie ogarnia wszystko, co żyje, swoim współczuciem. Jest wewnętrznym królestwem świata, większym od całej obiektywnej przestrzeni. Nasze myśli są niczym doradca, szepczący królowi do ucha. Nawet najmądrzejszy, nie on jest królem. Królem są serce i umysł, uczucia i inteligencja, wszystkie w jednym. Ponieważ zaś każda istota ludzka w sobie je zawiera, każda też może sobą rządzić. Na poziomie naszego bytu mamy wszelką władzę, jaka tylko jest potrzebna do tworzenia nowej rzeczywistości. Gdy nasza świadomość zawita znów u swego źródła, problemy życiowe znikną. Uzmysłowimy sobie, że one właściwie nie istnieją. W rezultacie wyłoni się inny świat. Uzdrowiony i uświęcony.

hjdbienek : :
paź 09 2009 Po oświeceniu
Komentarze: 0

Tak, jak transcendowanie jest warunkiem wstępnym dotarcia do świadomości kosmicznej, tak świadomość kosmiczna jest warunkiem wstępnym osiągnięcia wyższego stopnia ewolucji. Stąd wywodzą się wyższe stany świadomości. Nie poświęcę im wiele czasu, lecz są to najwyższe poziomy doświadczenia człowieka. Ci, którzy je osiągają, przewodzą ludzkości. I to od nich wywodzi się wszystko, co w człowieku godne i szlachetne. Jeżeli nastawiamy świadomość w taki sposób, że choroba, cierpienie i śmierć staje się złym snem, czymś nierealnym, niegodnym człowieka, wyższe stany ludzkiego życia okażą się czymś naturalnym. Są porą wiosny, a u nas ciągle trwa zima. Gdy procesy fizjologiczne utrwalą w sobie świadomość kosmiczną, powiemy, że są oświecone. W sensie dosłownym, nic się złego już w nich nie kryje. Różne stresy i zaburzenia wpływające na nieprawidłowe działanie inteligencji i powstawanie chorób zostaną usunięte. Tam, gdzie niegdyś była ciemność, zapanuje światłość, czyli po prostu inteligencja. W najlepszych chwilach miłości, szczęścia, zdrowia już jesteśmy oświeceni. Po rozciągnięciu tych chwil w czasie na codzienną rzeczywistość osiągniemy świadomość kosmiczną. Do oświecenia nie są nam potrzebne żadne nowe umiejętności; wystarczy pozwolić naturze przetrzeć szlak dla połączeń umysłu i ciała tak, by mogły możliwie najskuteczniej działać. Maharishi Mahesh Yogi pięknie opisuje wyżyny normalnej egzystencji człowieka. W szóstym stanie świadomości, o jeden stopień wyższej od świadomości kosmicznej, „osiągamy zdolność postrzegania najsubtelniejszych wartości względnych na powierzchni każdego przedmiotu, zachowując jednocześnie niczym nieograniczoną świadomość". Nazywa się to udoskonaloną świadomością kosmiczną. Osiągnąwszy świadomość kosmiczną nasza świadomość dokonała przełomu, a z czasem, kiedy już się to udoskonali, wszystko co widzimy, słyszymy, wąchamy, czego smakujemy i dotykamy, wszystko to stanie się nadzwyczaj piękne. W siódmym stanie świadomości, „każda rzecz postrzegana jest w swej nieskończonej wartości, a przepaść pomiędzy tym, który poznaje, i przedmiotem poznania zostaje usunięta. Poznanie jest całkowite i dogłębne". Maharishi nazywa to świadomością jedności i dodaje, „Poza tym stanem zjednoczenia dalszy rozwój nie istnieje, ponieważ zarówno ten, kto postrzega, jak i przedmiot percepcji osiągnęły tę samą, nieskończoną wartość." W jedności zaczyna¬my cieszyć się pełnią życia; jest ona realna na co dzień. Brak wiedzy o istnieniu tych możliwości był ogromnie dla życia krzywdzący. Teraz, gdy o nich wiemy, byłoby jeszcze bardziej krzywdzące trwać przy dotychczasowych realiach, z ich ciągłymi zagrożeniami - tak, jak gdyby były trwałe. Stare realia nie są trwałe. Zmieniają się na poziomie świadomości zbiorowej i ustępują czemuś, co jest zupełnie nowe i znacznie lepsze. Przekonamy się o tym w ostatniej części, który daje wyobrażenie o jedności.

hjdbienek : :
paź 08 2009 Poza transcendowanie: wyższe stany świadomości...
Komentarze: 2

Każdy stan świadomości tworzy nową rzeczywistość. Każdy z nich jest płaszczyzną współdziałania umysłu i ciała; każdy z nich mobilizuje zarazem inny aspekt nieskończonej inteligencji. Ośrodkowy układ nerwowy ma nieskończone zdolności przystosowywania się, dzięki czemu nasza inteligencja może - w zależności od sytuacji - pewne swoje role przytłumiać, a inne uaktywniać. Gdy śpimy, nasza inteligencja uaktywnia biochemizm snu, gdy czuwamy, uaktywnia jakiś inny biochemizm. Możliwości jej są nieograniczone, choć w każdej poszczególnej chwili nie wszystkie się ujawniają. Nie są one nierealne, są po prostu niewidoczne. Wielki psycholog amerykański William James tak pisał o alternatywnych stanach świadomości: „wystarczy właściwy bodziec, a ukazują się w całej pełni". Widać to dokładnie, gdy transcendowanie staje się głębokim nawykiem. Wprowadza ono nowe stany świadomości, wnoszące zupełnie odmienne realia, tak odmienne, jak czuwanie, marzenia senne i sen. Są to trzy stany świadomości. Świadomość transcendentalną, osiąganą poprzez medytację, można by nazwać czwartym stanem. Jest to ten cichy stan samoświadomości, w którym aktywność mózgu jest w pełni koherentna i bez wysiłku zharmonizowana z organizmem po to, aby spowodować przepływ czystej inteligencji. Dlatego, ogólnie mówiąc, jest on u każdego taki sam, w tym sensie, w jakim u każdego takie same są marzenia senne i taki sam jest sen. Oczywiście wszyscy mamy różnego rodzaju marzenia senne i nikomu nie śni się dwa razy to samo, można się zatem spodziewać podobnej różnorodności przy doznawaniu transcendencji. Nie przeżywa się tego dwa razy dokładnie tak samo, a jednak ogólne zarysy są jednakowe, gdy mamy na uwadze połączenia psychofizjologiczne. Jeżeli transcendowanie praktykuje się systematycznie przez pewien czas (jego długość, w zależności od osoby, jest bardzo różna), świadomość ta nadal utrzymuje kontakt z jaźnią podczas pozostałych trzech stanów świadomości. Gdy fale mózgowe medytującego mierzy się przy użyciu EEG, okazuje się, że utrzymują one koherencję charakterystyczną dla transcendowania nawet podczas stanu czuwania, marzeń sennych i snu. Na tym właśnie polega dobroczynne działanie transcendowania; jego skutki fizjologiczne w ośrodkowym układzie nerwowym utrzymują się nawet po zakończeniu dwudziestominutowej medytacji. Oznacza to, że inteligencja przedkłada ten stan nad inne. Wyraża się to w postaci uczucia jasności, otwartości, wewnętrznego spokoju i większej żywotności, utrzymujących się podczas aktywności. Według zgodnej z długą tradycją terminologii Transcendentalnej Medytacji ten nowy stan określa się mianem świadomości kosmicznej. Słowo „kosmiczna" oznacza tutaj „całkowita", czyli „uniwersalna" i podkreśla, iż transcendowanie w pełni nas przeniknęło. Jest to stan, w którym po raz pierwszy aktywizuje się nieograniczony przepływ uniwersalnej inteligencji. Transcendowanie przygotowało pole działania; w świadomości kosmicznej zaczyna toczyć się życie w całej pełni. Fizjolodzy istotnie potwierdzają, że świadomość kosmiczna jest bardzo swoista i można ją uznać za piąty stan świadomości. Jak już wspomniałem, koherencja fal mózgowych utrzymuje się przez całą dobę, ale zachodzą też inne zmiany biologiczne. Podnosi się poziom aminokwasu fenyloalaniny we krwi, zmniejsza się zaś ilość wydzielanych z nadnerczy hormonów stresu, takich jak kortyzol. Zachodzi też wiele współzależnych zmian dotyczących hormonów wydzielanych z przysadki, w tym hormonu stymulującego tarczycę, hormonu wzrostu i prolaktyny. Naukowcy mają nadzieję, że w miarę zwiększania się liczby osób rzeczywiście osiągających stan świadomości kosmicznej, badania być może ujawnią nowe substancje, do tej pory tłumione przez stresy; wydaje się to realne. Połączenia psychofizjologiczne objęłyby wówczas wyższe stany świadomości. Świadomość kosmiczna to kres naszych poszukiwań jaźni. Osiągnąwszy ten stan można tworzyć własną rzeczywistość. Szlaki nieskończonej inteligencji są całkowicie uporządkowane, natura zaś gotowa do działania. Wszelkie myśli - współczujące, kochające, pełne nadziei i samospełnienia - przekładają się na życie codzienne. Życie staje się wartościowe i harmonijne. Głębia świadomości, z całą swą żywotnością i siłą twórczą, dociera na powierzchnię życia. Każde działanie jest działaniem spontanicznie właściwym. Każde pragnienie kieruje się ku najwyższym celom życia; stąd też, w myśl zasady „najważniejsze najpierw", wystarczy wyrazić pragnienie, a natura dokona reszty. Być w stanie świadomości kosmicznej to tworzyć życie za pomocą własnej, pełnej inteligencji. Trzeba zdawać sobie sprawę, że jest to konieczność. Nasze dobre chęci i dodatnie emocje nie wystarczają do utworzenia prawdziwie wartościowej rzeczywistości. Na poziomie świadomości zbiorowej, wszyscy godzimy się na strach, nienawiść, wojnę, chorobę, cierpienie i śmierć. Taką rzeczywistość odziedziczyliśmy i z tym dziedzictwem żyjemy na co dzień. Jak tego dowiedliśmy na licznych przykładach w naszej dyskusji, zmiana możliwa jest tylko na poziomie jaźni. Jeśli życie ma toczyć się na wyższej płaszczyźnie, trzeba tę płaszczyznę odnaleźć. Istnieje ona w naszych umysłach i w naszym organizmie. Jest szansą na świadomość kosmiczną. Nie ma dzisiaj nic ważniejszego dla ludzkości niż zrozumienie, że każdy może ten stan z łatwością osiągnąć. Wszyscy już tworzymy rzeczywistość. Teraz wystarczy nieznacznie przesunąć punkt ciężkości. Przeprowadzimy to, bez wysiłku, poprzez proces transcendowania i w ten sposób stworzymy rzeczywistość godną miana człowieczej. Nasze codzienne poczynania nie są jeszcze właściwe; świadczy o tym częste występowanie nowotworów i chorób serca, naszych cichych zabójców. Ci, których te choroby dotykają, nie nabywali ich świadomie. Przyjęli normalny styl życia, będący udziałem całego ich otoczenia, a jednak wiele z ich codziennych zachowań jest zwyczajnym samobójstwem. Nie dociera to do ich świadomości. Nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za chorobę, a tym bardziej za ludzkie cierpienie i za wojnę. Działamy po prostu z własnego poziomu świadomości; odnosi się to do każdego człowieka, niezależnie od tego, czy uważamy, że jego postępowanie jest słuszne, czy niesłuszne, dobre czy złe. Właściwie nasza ocena własnego postępowania nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Robimy to, co nam świadomość dyktuje ze swego poziomu. Jeżeli chcemy naprawdę zmienić swoją egzystencję, musimy zmienić poziom świadomości. Mówienie, myślenie, dyskutowanie, oczekiwanie, modlenie się o lepsze życie zaspokaja tylko płytkie warstwy umysłu, i to z trudem. Gdy zachodzi prawdziwa zmiana, jest ona realna; nie jest to kwestia nastroju. Nie ma nic wspólnego z pilnowaniem własnych spraw, ani z panowaniem nad własnymi odruchami, nawet jeśli bardzo się staramy. Są one naszą rzeczywistością. Doprawdy, tylko pragnienia prowadzą do świadomości kosmicznej. Pragnienie daje początek rzeczywistości. To, czego pragniemy, jest po prostu tym, co chcemy robić. Pragnienia są impulsami inteligencji przenikającymi do naszej świadomości, i dlatego wystarczy nimi się kierować, W każdej chwili przewodzą nam pragnienia. Tak więc wracamy do sprawy zasadniczej: to czego pragniemy i co sprawia nam przyjemność, powinno też być dla nas dobre. A zapewni to jedynie świadomość kosmiczna. Proces idealnego zharmonizowania umysłu z ciałem można przyspieszyć. Przy uczeniu się transcendowania układ nerwowy osiąga stan, w którym myślenie staje się o wiele bardziej sprawne. Impulsy myśli mogą wznieść się bezpośrednio do poziomu działania. W ten sposób pragnienie natychmiast się spełnia. Właściwie wszelkie światłe myśli tak powstają - sprawnie i bez przeszkód; bez starć w postaci stresów, czy przeciwnych impulsów. Tak udoskonalone myśli zwą się w sanskrycie sidhis, a ich opanowanie ćwiczyć można jeszcze zanim umysł osiągnie stan oświecenia. Sidhis faktycznie umożliwiają działania w sferze transcendencji, poruszanie się po niej. Jest to udoskonalony proces transcendowania i jak sam się przekonałem, niezmiernie pożyteczny (od kilku lat stosuję program TM-Sidhis, będący naturalnym uzupełnieniem techniki Transcendentalnej Medytacji), ponieważ jednak znajomość transcendowania jest absolutnie konieczna do tego, by te udoskonalone myśli miały jakikolwiek sens, opiszę ten program osobno. Tymczasem, aby wykazać, jak dalece wzajemne działanie ciała i umysłu można poszerzyć, wspomnę tylko, że sidhis służą rozwojowi uczuć pozytywnych, takich jak miłość i współczucie; wysubtelniają wszystkie zmysły, co pozwala bezpośrednio cieszyć się przyrodą w najwyższym stopniu; wpływają uspokajająco na przemianę materii poprzez kontrolę oddechu i innych funkcji organizmu; pomagają znaleźć oparcie w naturze we wszelkich przedsięwzięciach. Sidhis są techniką przyszłości dla każdego, kto opanował transcendowanie.

hjdbienek : :
paź 07 2009 Działanie spontanicznie właściwe i wyższe...
Komentarze: 0

Nasza normalna świadomość w stanie czuwania, świadomość racjonalna, jak ją nazywamy, jest zaledwie jednym, szczególnym typem świadomości, natomiast wszędzie dokoła niej, oddzielone cieniutką zasłonką, rozpościerają się potencjalne formy świadomości zupełnie od niej odmienne. Możemy przejść przez życie nie podejrzewając ich istnienia; wystarczy jednak właściwy bodziec, a ukazują się w całej pełni. WILLIAM JAMES To, czego pragniemy i co sprawia nam przyjemność, powinno też okazać się dla nas dobre. Sentencja ta pojawiała się już kilkakrotnie w naszych rozważaniach i jest jedynym prostym kryterium oceny naszych myśli i pragnień. Wiadomo, że chcemy pobudzać w sobie tylko to, co jest dodatnie, postępowe, ewolucyjne i co podnosi wartość życia. Jednakże realizowanie tego nie jest jeszcze możliwe i nie będzie dopóty, dopóki połączenia psychofizjologiczne nie przywykną do tego, by odruchowo odrzucać wszystkie złe sposoby funkcjonowania, a sprzyjać tylko tym, które są dobre. Jak wiemy, każda pojedyncza myśl ma swój odpowiednik w odrębnie zorganizowanej poszczególnej części organizmu; czyż jest więc możliwe, by panować nad miliardami niewidocznych powiązań nerwowych, nad funkcjami komórek, nad wzajemnym oddziaływaniem hormonów i enzymów i szeregiem innych funkcji, jakie związane są z każdą, pojedynczą myślą? Jest to, oczywiście, niemożliwe. Intelekt nie może panować nad czymś, czego nawet nie jest świadom. A jednak musimy nauczyć się „działania spontanicznie właściwego" -mówiąc słowami Maharishiego Mahesh Yogi - jeśli chcemy osiągnąć doskonałe zdrowie i spełnienie własnych możliwości. Przede wszystkim, czym kierujemy się przy ocenie, czy działanie jest właściwe, czy nie? Przyglądamy się rezultatom. Każda myśl od początku zawiera w sobie jakiś sposób jej spełnienia. Kiedy myśl ta przeradza się w mowę lub w działanie, wtedy albo okazuje się słuszna, albo zawodzi. Jeśli doskonaliło się jakiś określony sposób działania spontanicznie właściwego, to osiąga się to, co nazywamy umiejętnością. Chirurg nie zakłada szwów w sposób przypadkowy po to, by usunąć potem te, które zostały źle zawiązane; ręce jego posiadły umiejętność prawidłowego działania za każdym razem. To samo dotyczy koncertujących pianistów; przecież po uderzeniu w klawisze nie mogą z przepraszającym uśmiechem cofnąć fałszywych tonów. Wszyscy przywykliśmy do właściwego działania tego typu — wszyscy posiadamy jakieś umiejętności. Połączenia psychofizjologiczne koordynują nasze myśli i działania przez cały czas. Tak więc, jeśli chcemy, działać spontanicznie właściwie i coraz bardziej skutecznie, wystarczy rozwijać i doskonalić to, co połączenie umysłu i ciała robi już w sposób naturalny. Proces kształtowania rzeczywistości jest dla nas czymś naturalnym. Jest to podstawowa funkcja tej cząstki nieskończonej inteligencji, z której umiemy czerpać. Możemy więc rozwinąć ją i pełniej wykorzystać, o tyle pełniej, aby nasza rzeczywistość stała się bardziej postępowa, ewolucyjna i pobudzająca do życia. Byłby to udoskonalony stan działania spontanicznie właściwego. Jest to też jedyny, przekonywający, praktyczny sens „wyższych stanów świadomości". Móc stale, świadomie tworzyć pozytywną rzeczywistość, oznacza osiągać wyższy stan świadomości. Doszliśmy do wspaniałego wniosku; wynika z niego jasno, że do osiągnięcia wyższych stanów świadomości nie trzeba robić nic ponadto, co robimy na co dzień. Nasza inteligencja kształtuje rzeczywistość każdego dnia; my mamy to tylko ulepszać. Gdy uważnie przyjrzymy się naszym poczynaniom, to okaże się, że ocena działania na podstawie rezultatów w rzeczy samej nie pomaga nam ustalić, czy było ono właściwe czy nie. Świadome stosowanie „właściwej" diety nie daje pewności, że nie zaskoczy nas choroba; obniża tylko ryzyko zachorowania. Poza tym nasze działania nie są proste. Splatają się one ze sobą i są głęboko osadzone w złożonym ludzkim środowisku. Umysł świadomy nie jest w stanie wyrokować, czy każde wypowiedziane przez nas słowo przyczynia się do pokoju, współczucia, pomyślności i harmonii. Życie jest na to zbyt złożone i gdybyśmy mieli za każdym razem zastanawiać się i osądzać wszelkie poczynania, stałoby się to nie do zniesienia. (Dlatego właśnie szkoły pozytywnego myślenia i samoobserwacji są nadmiernie wyczerpujące dla świadomości.) Ni słów, ni czynów nie da się cofnąć. Stąd, nawet gdybyśmy faktycznie mieli możliwość natychmiast ocenić, że działanie jest niewłaściwe, to i tak refleksja byłaby spóźniona. Stało się. Najwyraźniej jedynym sposobem właściwego mówienia i działania jest zdobycie tych umiejętności. Myśli, słowa i czyny muszą być rozpoczynane właściwie. Jeżeli są właściwe od samego początku, na poziomie jaźni, wtedy natura automatycznie kieruje potrzebne funkcje bliżej powierzchni. Gdy pianista chce grać Mozarta, zwyczajnie siada i gra. Zamiar jego, razem z umiejętnością, jaką wyrobił przez żmudne ćwiczenia, samoistnie tworzy pożądany skutek. Wiemy już teraz dokładnie, dlaczego „jaźń" jest tak ważna w tworzeniu zdrowia. Zamiar zapewnienia sobie zdrowia, szczęścia, miłości i każdego innego aspektu życia musi gdzieś powstawać. Zamiary uświadamiamy sobie w postaci myśli, lecz nie tam się one zaczynają. Ludzie różnią się między sobą; ich myśli mogą być jasne lub zmącone, głębokie lub płytkie, subtelne lub prymitywne. Niezależnie od tego, każdy, kto jest obdarzony inteligencją, tworzy rzeczywistość. Jest to proces inteligencji, dlatego musi zaczynać się tam, gdzie inteligencja bierze początek, mianowicie, na poziomie jaźni. Jaźń stanowi po prostu najbardziej uogólniony poziom inteligencji. Jeżeli nasze pragnienia mają zaistnieć jako rzeczywistość, muszą być życiodajne na poziomie jaźni. Czy jaźń trzeba udoskonalać? Nie - z definicji wynika, że jaźń jest najogólniejszym poziomem inteligencji. Skoro inteligencja jest już nieskończona i zdolna sterować całym Wszechświatem, jak można ją ulepszać? Co trzeba ulepszać — wiemy już o tym doskonale — to powiązanie psychofizjologiczne z jaźnią. Inteligencja jest całkowicie elastyczna, a jednocześnie jest absolutnie nieugięta. Jeżeli skieruje się ją na jeden tor, to przepływa nim siłą nawyku dopóty, dopóki nie skierujemy jej na inny. Była już o tym mowa wcześniej. Jednakże wyrabianie jednego nawyku po drugim jest wielce nieskuteczne. Stosując zasadę „najważniejsze najpierw", powinniśmy po prostu umieć nawiązać kontakt z poziomem jaźni, następnie zaś pozwolić inteligencji doprowadzić sprawę do końca. Tak dokładnie dzieje się w procesie transcendowania. Medytujący osiągają niezwykłe korzyści - wspominałem o nich w poprzedniej części - lecz gdy naukowcy się o nich dowiadują, nie potrafią znaleźć na to uzasadnienia. Wydaje się, że medytując nic się nie robi. Coś jednak robimy. W Upaniszadach znajduje się słynne zdanie: „Poznaj to; znając to, znasz wszystko." To właśnie daje transcendowanie: naprowadza świadomość na drogę ku jaźni, pozwala jej tę jaźń poznać, po czym natura dokonuje reszty. Nasz mózg i ośrodkowy układ nerwowy z niezwykłą sprawnością, co sekundę, koordynują już miliardy funkcji fizjologicznych. Gdy od początku znajdą się w warunkach optymalnych, automatycznie skłaniają się do tego, aby pracować znacznie lepiej. Nasze najgłębsze przekonania, ustalone na poziomie świadomości zbiorowej, w pełni panują nad rzeczywistością, jaką akceptujemy za pomocą zmysłów. Mając od początku warunki optymalne, automatycznie wytworzą też rzeczywistość bardziej spójną, inteligentną i ewolucyjną. Takie jest wyjaśnienie w języku współczesnym tego, co wielkie tradycje mądrości przekazują od wieków, od czasu, gdy do ludzkości dotarła świadomość: poznaj siebie, a cała natura będzie twoja. Zastanówmy się teraz nad procesem transcendowania bardziej dokładnie. Według opisu fizjologicznego jest to „stan czuwania przy obniżonej przemianie materii." Oznacza to, że ciało odpoczywa, a umysł jest czujny. Fizjolodzy, którzy dokładnie przestudiowali proces medytacji, skłonni są zgodzić się, że transcendowanie zasługuje na miano odrębnego stanu świadomości. W czasie procesu medytacji ośrodkowy układ nerwowy działa inaczej niż w stanie czuwania, marzeń sennych bądź też snu. Różnice wyraźnie uwydatniają się, gdy analizuje się wyniki osób medytujących od dłuższego czasu. W czasie medytacji oddech ich jest znacznie płytszy niż w stanie czuwania, fale mózgowe wykazują ogólną koherencję właściwą tylko transcendowaniu, a stężenie dwutlenku węgla we krwi jest zdecydowanie różne od stwierdzanego przed medytacją. Tym samym potwierdza się to, co mówią starodawne teksty wedyjskie, mianowicie, że jaźń jest poza czuwaniem, snem i marzeniami sennymi. Lecz co oznacza „poza"? Jednym z największych i najbardziej powszechnych nieporozumień co do procesu transcendowania jest to, iż odrywa nas on od rzeczywistości. Czasami używa się zwrotu „przekraczanie jaźni", lecz jest on błędny. Proces transcendowania przybliża nas do jaźni, odwodzi od przypadkowych myśli i nawykowych reakcji stresowych. Zalecenie mędrców, żeby „opuścić jaźń i dotrzeć do Jaźni", nie oznacza, że gdzieś po drodze porzuca się własną osobowość. Jaźń to nasza inteligencja. Wymiana jaźni na Jaźń oznacza zastąpienie naszego małego skrawka inteligencji inteligencją nieskończoną. Geniusz na przykład, to jaźń powiększona. Kiedy Maslow opisuje „boskie" uczucia ogarniające ludzi w czasie doznań szczytowych, stwierdza u nich całkowitą zmianę świadomości. Zachodzi ona, gdy mała inteligencja nagle uświadamia sobie, że zdolna jest do nieskończonego rozwoju. Proces transcendowania myśli jest całkowicie mechaniczny. W technice Transcendentalnej Medytacji stosuje się specjalny, pozbawiony znaczenia dźwięk zwany mantrą, by pozwolić świadomości dotrzeć do bardziej subtelnych poziomów myślenia. Okazuje się, że dźwięk jako nośnik jest środkiem bardzo skutecznym. Świadomość zagłębia się w coraz subtelniejsze warstwy, dopóki wszelka myśl nie ulegnie transcendencji, nie znajdzie się poza rzeczywistością. W takim momencie świadomość, mówiąc językiem Maharishiego, osiąga stan czystej świadomości, poziom jaźni. Innymi słowy, na każdym poziomie myśli istnieje odpowiadające mu połączenie psychofizjologiczne. Każde z nich stanowi swego rodzaju płaszczyznę, na której działają specyficzne struktury myślowe, powiązania nerwowe, zachodzą reakcje hormonalne itp. Gdy świadomość wykracza poza powierzchniowe poziomy myślenia i postrzega siebie jako docierającą do poziomów subtelniejszych, wówczas na płaszczyźnie fizycznej tworzy się nowy sposób funkcjonowania umysłu i ciała. Myśl jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej; na szerzej pojętą rzeczywistość składają się miliardy skoordynowanych procesów fizjologicznych. Gdy świadomość w końcu osiąga stan ciszy, czyli czystej świadomości, połączenie umysłu i ciała działa optymalnie - znika wszystko, co było przypadkowe lub stresujące. W tym stanie ośrodkowy układ nerwowy może rzeczywiście uwolnić się od stresów, ponieważ nie mają już fizjologicznego wsparcia. W tej warstwie jaźni organizm automatycznie dąży do możliwie najsprawniejszego funkcjonowania, taka jest bowiem skłonność przepływu inteligencji wywodząca się z samej jej natury. Innymi słowy, świadomość jest w całej pełni odbiciem aktywności naszego układu nerwowego; odbicie to jest za każdym razem inne, tak, jak inna jest każda myśl. To, co nazywamy „wyższym stanem świadomości", też zapewne należy do odrębnej warstwy funkcjonowania mózgu, w przeciwnym razie nie dałoby się tego ustalić, nie zaistniałoby fizjologicznie. Właściwie wszystko, co zachodzi w czasie procesu transcendowania, musi mieć swój odpowiednik fizjologiczny, inaczej nie byłoby realne. Umysł po prostu sam by się oszukiwał. Ilekroć mówimy, że świadomość się poszerza, czy też że inteligencja znalazła nowy szlak przepływu, zawsze oznacza to, że jakiś realny proces faktycznie zachodzi. Dodam jeszcze, iż technika TM nie jest oczywiście jedynym sposobem transcendowania. Proces ten sięga początków ludzkiej świadomości i na przestrzeni wieków zachodził spontanicznie u nielicznych utalentowanych jednostek. Stąd Maslow mógł włączyć doświadczanie transcendowania w przeszłości do swych ostatnich badań na temat doznań szczytowych. Technika TM jest skuteczna, łatwa, uporządkowana i niezawodna w każdym przypadku. Nie jest związana z żadną religią i wszystkie jej etapy są dokładnie naukowo udokumentowane. Są to powody, dla których usilnie ją polecam. W trakcie naukowego opracowywania tej książki nie znalazłem nic równie godnego polecenia.

hjdbienek : :
paź 06 2009 Wstęp do transcendowania - technika medytacji...
Komentarze: 1

W twym wnętrzu jest cisza i sanktuarium; możesz się w nich w każdej chwili schronić i być sobą HERMANN HESSE, Siddhartha Zatrzymajcie się, i we Mnie uznajcie Boga -Psalm 46:11 To, czego dowiedzieliśmy się, pozwoli mi teraz wykazać, że rzeczywistość można zmieniać poprzez twórczą inteligencję. Chcąc dowieść, że jest to konkretne i realne, powołam się na coś, co wydarzyło się jesienią 1980 roku, i co szybko i radykalnie zmieniło moje spojrzenie na świat. Przeglądając książki w taniej księgarni w centrum Bostonu natrafiłem na pracę o Transcendentalnej Medytacji. Autor książki, Jack Forem, z którym później się zaprzyjaźniłem, przedstawiał doznawanie transcendencji w formie prostej techniki umysłowej. Termin transcendencja przykuwał moją uwagę, ilekroć napotykałem go w książkach, lecz zawsze był dla mnie abstrakcją, z żadnych bowiem źródeł nie wynikało, że doznawanie transcendencji jest łatwe. Rozumiałem, że domeną transcendencji jest sfera „czystego istnienia", „czystej świadomości" i „czystego Bytu." Nie zdziwi chyba nikogo, gdy powiem, że to słownictwo zbijało mnie z tropu. Tymczasem w wielkich tradycjach Wschodu takie wzniosłe słowa zazwyczaj stosuje się na co dzień i docierają one do prostych ludzi. Czysty Byt, myśląc sobie: „Czy mogę stać się wielością, czy mogę przybrać kształt", stworzył światło. Światło, myśląc sobie: „Czy mogę stać się wielością, czy mogę przybrać kształt", stworzyło wody. Wody, myśląc sobie „Czy mogę stać się wielością, czy mogę przybrać kształt", stworzyły Ziemię. W ten oto sposób cały Wszechświat narodził się z czystego Bytu, tego Bytu, który jest najsubtelniejszą istnością wszystkiego, najdoskonalszą rzeczywistością, jaźnią wszelkiego istnienia - tym jesteś ty. Słowa te pochodzą ze starodawnego tekstu indyjskiego, Wedy; ustami ojca przekazywane są synowi, gdy ten staje się pełnoletni. Mnie, człowieka dorosłego, mogły jedynie intrygować swym znaczeniem. Z lektury na temat psychologii rozwojowej wiedziałem, że Abraham Maslow wszelkie chwile najwyższych przeżyć określa również mianem transcendentnych, a dla lekarza brzmiały one zdumiewająco: Istnieje najprawdziwszy i najpełniejszy rodzaj zdolności widzenia, słyszenia i odczuwania. W doznaniach szczytowych nader charakterystyczne jest to, że cały Wszechświat postrzegany jest jako nierozdzielna całość. W mojej praktyce mam dwie osoby, które dzięki takiemu doświadczeniu całkowicie, momentalnie i trwale wyleczyły się. W jednym przypadku z przewlekłej nerwicy łękowej, w drugim, z natrętnych myśli samobójczych. Maslow był naturalnie pod tak silnym wrażeniem tych przypadków, że stawiał je na równi ze stanami objawienia, oświecenia i ekstazy, jakie przeżywają święci tego świata. Lecz i on nie podawał, jak dochodzi się do takich doznań, a opis ich przypominał nawiedzenie; z pewnością nie była to rzeczywistość dnia codziennego. Pod wpływem książki o Transcendentalnej Medytacji wysłuchałem wstępnego wykładu w miejscowym ośrodku TM w Cambridge. Odkryłem, że transcendencja i medytacja wymagają zupełnie innego podejścia. Zacznijmy od tego, że — jak większość ludzi na Zachodzie — miałem o medytacji raczej negatywne mniemanie. Odczucia te nigdy nie przybrały postaci wyraźnych zarzutów, lecz pokrywały się z listą podaną przez dra Lawrence'a Domasha, profesjonalnego fizyka ze znawstwem piszącego o Transcendentalnej Medytacji. Stwierdza on, iż ludzie na ogół zakładają, że: 1) medytacja wymaga koncentracji lub ukierunkowania umysłu; 2) medytacja dostępna jest dla nielicznych wybranych, o określonym stylu życia, zwłaszcza pustelników, ludzi głęboko religijnych i biernych mistyków, czyli ludzi pragnących całkowicie wycofać się z życia w społeczeństwie; 3) medytacja jest trudna i w pełni opanować ją można dopiero po latach jej praktykowania; 4) medytacja „oświeca" ludzi poprzez pewnego rodzaju autohalucynacje i nie wnosi żadnych praktycznych korzyści do życia codziennego. Poglądy tego rodzaju są w naszym społeczeństwie nadal powszechne i nawet, gdy są tylko niejasno uświadamiane, wielu ludzi powstrzymują od poświęcenia medytacji bodaj chwili uwagi. W Cambridge wykładowca, który z pewnością wzbudzał zaufanie podkreślał, iż nie wszystkie medytacje są jednakowe. Nadawało to całej sprawie sens zważywszy, że w kilkudziesięciu kulturach Wschodu od tysięcy lat praktykuje się medytacje w bardzo różnych stylach. Wykład streszczał się do tego, że: 1) technika TM jest łatwa do opanowania i absolutnie nie wymaga wysiłku, co z pewnością stanowi o jej sukcesie i popularności; 2) transcendowanie jest w rzeczy samej procesem i wywodzi się z naturalnej skłonności umysłu do poszukiwania coraz milszych doznań; 3) medytowanie nie jest związane z żadną religią ani kierunkiem filozoficznym i nie wymaga zmiany stylu życia poza poświęceniem mu piętnastu do dwudziestu minut dziennie, rano i wieczorem; 4) największe dobrodziejstwo tej techniki wynika z poszerzenia świadomej zdolności umysłu i usunięcia z organizmu głęboko zakorzenionych stresów, przy czym obydwa procesy zachodzą automatycznie, od pierwszej medytacji poczynając. Wyznać muszę, że treść wykładu nie w pełni akceptowałem, natomiast wykładowca sprawiał wrażenie człowieka uczciwego, inteligentnego i pełnego wiary w technikę, którą przedstawiał. Postanowiłem się jej nauczyć. Rezultaty były natychmiastowe i dla mnie oczywiste. Zdałem sobie sprawę z tego, że ucząc się transcendowania, drogą techniki umysłowej świadomie otwieram połączenia między psychiką i fizjologią. Tworzyłem zdrowie. Od tamtej pory starałem się zgłębić, czym dokładnie jest proces transcendowania. Odkryłem, że od trzydziestu lat, to znaczy od chwili, gdy Maharishi zaczął nauczać techniki TM, świadomość jest przedmiotem poważnych badań naukowych. (Według danych organizacji TM, techniki TM nauczyło się na całym świecie ponad 3 mln ludzi, w tym prawie milion Amerykanów). Naukowcy zainteresowani tą techniką przedstawili szereg ważnych prac, zebranych obecnie w czterotomowej publikacji. Ze względu na to, że transcendowanie wpływa korzystnie na otwarcie i wykorzystanie połączeń między umysłem i ciałem, TM jest bodźcem do zmian w całym tym systemie, co właśnie jest tematem tej książki. Zasadniczą rzeczą jest to, że pod wpływem TM mózg zaczyna działać znacznie bardziej koherentnie. Badania nad TM objęły aktywność fal mózgowych wspieraną przez proces transcendowania. Przedtem takich badań nie prowadzono, choć Maslow opisuje bardzo podobne zjawisko. Występuje ono w doznaniach szczytowych, gdy rozwiązuje się jakiś problem, pracuje twórczo lub coś wspaniałego odkrywa. Następuje wówczas całkowita korelacja sygnałów z obydwu półkul mózgowych i wszystkich w nich obszarów wraz z subiektywnym uczuciem wolności, odprężenia, radości oraz całkowitej akceptacji otoczenia. Maharishi wykazał, iż inspiracja i dokonanie odkrycia nie wywołują aktywności mózgu; to aktywność mózgu je tworzy. Jest to całkowicie zbieżne z tym, co wiemy o tworzeniu zdrowia: po to, aby inteligencja rozwijała się i przynosiła dodatnie zmiany, trzeba otworzyć dla niej nowe szlaki. Najwyraźniej taki właśnie proces jest wywoływany w czasie medytacji przez transcendowanie. Podobnie jak umysł i inteligencja, transcendowanie nie jest rzeczą, jest funkcją. Obejmuje ono całą fizjologię, lecz działa zwłaszcza przez ośrodkowy układ nerwowy. W roku 1971, w ważnej pracy o psychofizjologii medytacji, dr R.Keith Wallace, związany wówczas z Akademią Medyczną Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, opisał najważniejsze zmiany fizjologiczne zachodzące w czasie transcendowania. Podczas stosowania tej techniki występują oznaki głębokiego odprężenia, takie jak zwolnione oddychanie, obniżone zużycie tlenu i zwolnione tętno. Aktywność metaboliczna organizmu, bezpośrednio mierzona ilością tlenu zużywanego w procesie spalania, spada poniżej poziomów notowanych w czasie głębokiego snu. Było to jedno z najbardziej zaskakujących odkryć; odkrycie jedyne w swoim rodzaju i potwierdzające proces transcendowania. Normalnie organizm potrzebuje 5 lub 6 godzin snu, by osiągnąć punkt, w którym zużycie tlenu spada o około 12%. Medytujący wykazywali przeciętnie spadek zużycia tlenu o 16%, a czas do tego potrzebny wynosił od 10 do 20 minut. (Późniejsze doświadczenia prowadzone na osobach medytujących od dłuższego czasu wykazały, że wiele z nich osiąga poziom odpoczynku dwukrotnie głębszy niż poziom snu niemal w chwili zamknięcia oczu.) W tym czasie, gdy organizm odpoczywał, umysł pozostawał jednak czujny. Fale mózgowe medytujących, mierzone za pomocą EEG (elektroencefalografii), wykazywały stan pełnego czuwania, który w rzeczywistości podczas medytacji wzrastał. Mózg natomiast nie był zbyt aktywny; był ożywiony, czujny, a zarazem spokojny. Wallace wysnuł stąd wniosek, że medytacja wywołuje „stan czuwania przy obniżonej przemianie materii." Jest to fizjologiczny opis procesu transcendowania. Sami badani mówią o uczuciu wewnętrznego wyciszenia, czujności, spokoju i o głębokim odprężeniu. Wszystkie kolejne badania potwierdzają, że efekty te pojawiają się od pierwszej medytacji i z upływem czasu narastają, aż do chwili, gdy odprężenie i stan poszerzonej świadomości zaczyna utrzymywać się przez cały dzień. Okazuje się, że transcendowanie oddziałuje na ośrodkowy układ nerwowy w taki sposób, że przyzwyczaja się on do stanu samoświadomości - TM wyrabia potężną siłę nawyku. Wynikają stąd długotrwałe korzyści o dużym znaczeniu we wszystkich sferach życia. Ponieważ mamy już wyniki setek badań - ośrodki TM rozprowadzają je w formie publikacji - wiemy już jakim dobrodziejstwem jest samoświadomość. Wymienię kilka najważniejszych korzyści: 1. Poprawa stanu zdrowia, obejmująca regulację ciśnienia tętniczego i obniżenie poziomu cholesterolu we krwi. Medytujący są uprawnieni do najniższych opłat za ubezpieczenie zdrowotne. Z ostatnich danych wynika, iż wykorzystują oni swe ubezpieczenia o 50% rzadziej niż grupy porównawcze. 2. Samorzutne ograniczenie alkoholu, papierosów i środków pobudzających; po prostu traci się na nie ochotę. 3. Bardzo wyraźne polepszenie wyników testów na inteligencję, zdolności twórcze, motoryczne i zdolność uczenia się. Mając na uwadze to, że współczynnik inteligencji u dorosłych zazwyczaj uważa się za stały, rezultat ten jest szczególnie interesujący, ponieważ uzmysławia, jakie są możliwości inteligencji, gdy usunie się skutki stresu z ośrodkowego układu nerwowego. Pierwsze etapy badań wykazały, że uczniowie szkół średnich i studenci po opanowaniu TM osiągali lepsze wyniki. Później w Fairfield, Iowa, utworzono szkołę prywatną pod patronatem Międzynarodowego Uniwersytetu Maharishiego, której uczniowie uczestniczą w medytacjach. Rezultaty są zadziwiające. Pomimo, iż szkoła jest otwarta dla wszystkich, jej uczniowie w testach standardowych stale osiągają 99 punktów na 100 możliwych. Szkoła średnia zajmuje pierwsze miejsce w stanie Iowa, którego system szkolny zaliczany jest do pięciu najlepszych w kraju. Uzmysławia to, jak wiele można osiągnąć wprowadzając transcendowanie do układu nerwowego nie wyczerpanego latami działania stresów. 4. Odwrócenie procesu starzenia się. Gdy przeprowadzono pierwsze badania TM, pewne wskaźniki koncentracji hormonów we krwi podczas medytacji stanowiły odwrotność tych, jakie wiążą się ze starzeniem. W roku 1982 potwierdziło się to w pionierskim badaniu wykazującym, że medytacja prawdopodobnie, odwraca proces starzenia. Biologiczne starzenie się jest procesem skomplikowanym, choć wymiernym po przez znormalizowane testy. Określają one ciśnienie krwi, zdolność słyszenia oraz widzenia bliskiego, które to z wiekiem się pogarszają. Okazało się, że wiek biologiczny osób medytujących przez mniej niż pięć lat był przeciętnie o pięć lat niższy od ich wieku kalendarzowego, natomiast wiek biologiczny osób medytujących ponad pięć lat był o dwanaście lat niższy od ich wieku faktycznego. Oznacza to, że osoba pięćdziesięcioletnia miałaby cechy fizjologiczne osoby trzydziestoośmioletniej. Nic w medycynie temu dorównać nie może, a bywają wyniki nawet lepsze od tych prze-ciętnych: pewien człowiek w wieku siedemdziesięciu lat wykazywał się cechami człowieka trzydziestoletniego. Są to wyniki badań - zwykle krótkotrwałych - prowadzonych na medytujących w grupach. Medytujący indywidualnie, i od dawna, ci, których układ nerwowy przywykł do procesu transcendowania, mówią obecnie o doznaniach bardzo zbliżonych do tych, jakie Maslow odkrył u ludzi, stanowiących jeden procent ludności — u tych najszczęśliwszych, najzdrowszych i najbardziej twórczych. Do przeżyć tych należą długie okresy wyciszenia wewnętrznego, radość, poszerzona świadomość, ogromna życzliwość, miłość, współczucie, zwiększona zdolność tworzenia, znacznie lepsze reakcje zmysłów i wiele innych oznak świadomości mającej prawdziwy kontakt z czystym Bytem i zrealizowaną w pełni samoświadomością. Jestem przekonany, że Transcendentalna Medytacja zapewnia prostą technikę pozwalającą na dotarcie do poziomu jaźni. Z tego poziomu umysł toruje drogę swej własnej, nieskończonej inteligencji, aby osiągnąć jakże wiele korzyści we wszystkich sferach życia. W istocie organizm pozbywa się nagromadzonego stresu samorzutnie, a gdy otwiera się więcej dróg do przepływu inteligencji, wtedy ujawnia się też więcej naszego prawdziwego potencjału ludzkiego. Wiadomo, że w każdym społeczeństwie są jednostki obdarzone wyjątkowymi cechami fizjologicznymi. Potrafią one zachować zdrowie, szczęście, dodatnie emocje i poczucie, że tworzy się życie takim, jakim być powinno. A przecież każdy układ fizjologiczny dąży do tego samego. Transcendowanie uczynnią ścieżki zdegenerowane przez choroby, stresy, złe nawyki, negatywne postawy i niewłaściwe doświadczenia. (Wyniki prowadzonych wstępnych pracy badawczych wskazują na to, że inteligencję można wzmóc nawet na poziomie samego DNA). Transcendowanie pozwoli nam dorównać tym najlepszym z nas.

hjdbienek : :