Kategoria

Homo Sapiens, strona 62


mar 29 2009 Potęga wyroczni
Komentarze: 0

Horoskop, wahadełko i różdżka to oczywiście nie wszystko. Instrumentarium ezoteryczne jest równie zróżnicowane jak nasz duch, który się nim posługuje, i jak ukryta wiedza, którą nam udostępnia. Pójdźmy więc dalej i podejmijmy dialog z wszechświatem, dla którego istnieją już słowniki. Nie są one co prawda zbyt łatwe do czytania, gdyż ich słownictwo jest językiem symboli. Poświęcimy teraz naszą uwagę dwóm takim podstawowym systemom, a mianowicie wróżbom wschodu i zachodu. Kultura Chin należy do najstarszych; przeżywała ona okresy rozkwitu już w czasach, gdy Europejczycy jeszcze kulili się ze strachu po jaskiniach, kiedy błyskało się i grzmiało. Jedna z takich epok rozkwitu i cywilizacyjnych osiągnięć wszelkiego rodzaju przypada na epokę brązu, ok. 1700 prz. Chr. Wiąże się ją z rządami dynastii Szang, która władała regionem nad Żółtą Rzeką, Huang-ho, na wyżynie Cinghaj. Za panowania tej dynastii rosły miasta, ulepszano rolnictwo i wprowadzono system magazynowania zboża; istniały różne rzemiosła, a gospodarka kwitła pod sprawną administracją. Możliwe było podjęcie i planowa realizacja takich budowli, jak Wielki Mur Jinhuan (mur ten zbudowało 10 000 robotników w ciągu ok. 12 i pół roku). Można by sądzić, że tak prężne i postępowe rządy w państwie muszą się opierać na najsolidniejszej podstawie. Faktycznie, istniała taka podstawa, na której opierało się całe życie ludów Szang. Czy można ją określić jako „najsolidniejszą", to dyskusyjna sprawa, chodziło bowiem o - system wróżb. Do wróżenia używano kości, a później żółwiowych pancerzy. W dawnych Chinach panujący nie był bowiem po prostu najwyższym kierownikiem nawy państwowej o nieograniczonych uprawnieniach, ale pośrednikiem między najwyższymi niebiosami a ludem, krótko mówiąc, Synem Niebios. Do niego należały najważniejsze decyzje: cesarz mianował urzędników, tworzył prawa albo rozstrzygał o ich stosowaniu, kazał wznosić budynki, mosty, budować drogi i wiele innych obiektów, opiekował się handlem, rolnictwem, rzemiosłem i naukami, wypowiadał wojny i zawierał traktaty pokojowe. We wszystkich przedsięwzięciach wspierała go rada harmonii wszechświata, w której istnienie wierzono z taką powagą, że tylko z trudem możemy to sobie wyobrazić. Środkiem jej przekazu były wróżby. W czasach świetności dynastii Szang bez wróżenia z żółwiowych pancerzy nie działo się dosłownie nic. Jak obliczyli specjaliści, w samym tylko późnym okresie Szang zużyto przeszło trzy miliony roboczogodzin na zajmowanie się wróżeniem z żółwiowych pancerzy. Cesarz w żadnej kwestii nie zawierzał swojej własnej rozwadze czy zgoła przypadkowi, każdego dnia uczestniczył w rytuale wróżenia, trwającym zawsze wiele godzin. Nie pomijano żadnego problemu, czy chodziło o wyprawę wojenną, przedsięwzięcie budowlane, zarządzenia administracyjne, plony, sukcesy na polowaniu czy inne sprawy, ostatnie słowo należało do wróżbitów. Jeśli cesarz chciał się czegoś dowiedzieć o snach, chorobach, urodzinach i zgonach, wierności swoich konkubin albo nędzy swego ludu, mógł korzystać tylko z jednego źródła informacji. Dla potrzeb cesarskich wróżb zużywano tyle żółwi, że trzeba je było sprowadzać z najdalszych zakątków Chin. W jednym jedynym dole wykopaliskowym odkryto przeszło sto tysięcy wypolerowanych i pokrytych inskrypcjami pancerzy przeznaczonych do wróżenia, lśniących niczym jadeit. A spreparowanie tylko jednego pancerza zajmowało całe tygodnie. Trzy i pół tysiąca lat po okresie Szang archeologowie odkryli ogromne zbiory żółwiowych pancerzy, na których niestrudzeni pisarze za każdym razem zapisywali rezultat wróżby, uzyskane odpowiedzi na pytania (albo cały cykl pytań, jeśli chodziło o coś bardziej złożonego, jak np. dialog z przodkiem). Znaczenie rytuałów w epoce Szang było wielkie. Wokół wróżenia z pancerzy żółwiowych obracało się życie publiczne i prywatne, przenikało ono wszystkie aspekty całej cywilizacji i stanowiło dla każdego człowieka centralne wydarzenie w życiu. Bez wróżby nie można było sobie wyobrazić ani udanych zbiorów, ani dojrzewania owoców czy ukończenia budowli, spłodzenia potomka czy zawarcia transakcji. Życie i śmierć, sukces i klęska wszystkich członków ludu Szang - od kulisa do cesarza, od oseska do starca - były regulowane przez wróżby z pancerzy żółwiowych. Około 1000 albo 1100 r. prz. Chr. dynastia Szang wygasła. Państwo zostało podbite przez pochodzący z zachodu lud Czou, który nie dbał o żółwiowe wróżby. Choć wiedza o nich przetrwała do naszych dni, to od późnego okresu Szang nigdy już nie odzyskały one dominującej roli. Jedynie sinologowie, językoznawcy i etnografowie cenią je wysoko i dziś jeszcze, ponieważ około trzech tysięcy znaków wygrawerowanych na pancerzach stanowi pierwotną formę pisma chińskiego. Nasuwa się pytanie, dlaczego potrzebny był dopiero najazd z zewnątrz, aby upadła kultura całkowicie zorientowana na interpretację pęknięć skorupy żółwiowej? Zdrowy rozsądek podpowiada przecież każdemu, że tak zorientowana cywilizacja samoistnie musiała utonąć w chaosie. Ten „rozsądny" pogląd jednak pozostaje w sprzeczności z tym nierozsądnym faktem, że dynastia Szang to jedna z najważniejszych wczesnych cywilizacji. W zdumiewający (dla nas nawet groteskowy) sposób lud ten potrafił zorganizować różnorodną, wysoką kulturę i utrzymać ją znacznie dłużej, niż zdołało przetrwać imperium brytyjskie. Ezoteryczna wizja świata z jej wszystkimi praktycznymi skutkami istniała w czasach dynastii Szang dłużej niż nauka porenesansowa. Właśnie dzięki tak długiemu czasowi uprawiania wróżbiarstwa, wokół którego wszystko się kręciło, wiemy dziś o nim tak wiele. Archiwa pancerzy są prawdziwymi kopalniami wiedzy, porównywalnymi z niewyczerpaną biblioteką, a same pancerze są jak książki albo ich strony. Utrwalono na nich z drobiazgową dokładnością ogromną liczbę szczegółów o procesach politycznych, decyzjach cesarzy, pogodzie i porach roku, urodzinach i zgonach, ślubach i wyprawach wojennych, kontaktach z innymi ludami, naukowych odkryciach (jeden z napisów informuje nawet szczegółowo o ukazaniu się Nowej na niebie), tradycjach i zwyczajach, sposobie życia i kierowaniu państwem

hjdbienek : :
mar 28 2009 Otwarty duch
Komentarze: 0

To tylko wrażenie, bo w gruncie rzeczy nie istnieją żadne rzeczywiste różnice w zasadzie funkcjonowania wahadełka i różdżki. Oba te instrumenty pokazują, że nasza nieświadomość odebrała sygnały, i oba pozwalają te sygnały zrozumieć. Jedynie „mowa" wahadełka jest bardziej zróżnicowana i daje dostęp do szerszego pasma odpowiedzi. Różdżka nie wydaje się tak uniwersalna, za to jednak jest szczególnie czuła w jednej określonej dziedzinie - właśnie różdżkarstwie. Dlaczego tak jest, trudno odpowiedzieć z pewnością. Niektórzy argumentują, że po prostu łatwiej jest chodzić z drewnianym widelcem, metalową pętlą czy temu podobnymi przedmiotami niż ze swobodnie się kołyszącym wahadełkiem, gdy inni są przekonani, że podział na wahadełko i różdżkę nastąpił przypadkowo i został utrwalony przez tradycję. Jeszcze inni wysuwają dalsze przypuszczenia. Jednym słowem, znowu nic dokładnie nie wiemy. Nie jest to zresztą ważne. Nikt nie wie, co konkretnie się dzieje, gdy łykamy aspirynę czy około 700 innych lekarstw (tak utrzymuje angielski badacz), jednak łykamy je mimo to. I to z niejakim skutkiem. Funkcje naszego ciała są równie niezbadane jak głębie kosmosu. O ukrytych procesach chemicznych i fizycznych przebiegających w nas mamy tylko bardzo, bardzo niejasne wyobrażenie; biologiczne mechanizmy kontrolne po większej części tkwią w ciemnościach, a misteria ducha ludzkiego są nimi w istocie. Kto może się dziwić, że setki lekarstw powstają metodą prób i błędów, jeśli biologia nie jest nawet w stanie wyjaśnić, jak na przykład funkcjonuje homeostaza, dzięki której temperatura naszego ciała jest utrzymywana w pewnym zakresie na stałym poziomie, niezależnie od tego, czy na dworze pada śnieg, czy praży słońce. Tym mniej jest więc możliwe poznanie owych tajemniczych mechanizmów, które każą wahadełku się kołysać, a różdżce wychylać, oraz ścisłe określenie dziedziny ich zastosowań. Prawdopodobnie już w zamierzchłej przeszłości radiestezja (jakkolwiek brzmiała jej ówczesna mistyczna nazwa) została podzielona na dwa obszary zastosowań: „domowy" i „zewnętrzny". W tamtych czasach, kiedy nie było jeszcze map, nad którymi można by stosować wahadełko, osoba wrażliwa, szaman, mędrzec itp. musiał wyjść na dwór, aby na miejscu szukać z różdżką wody, podczas gdy wahadełko oddawało cenne usługi, gdy przyszedł do niego ktoś potrzebujący pomocy. W ten sposób mogły powstać różne dyscypliny jednej i tej samej sztuki. A tradycje mają tę właściwość, że kształtują przekonania. Być może wahadełko i różdżka od stuleci funkcjonują w tak odmienny sposób, ponieważ od pokoleń ludzie nie umieją sobie tego inaczej wyobrazić. Za takim wnioskiem przemawiałoby wszystko, co dotychczas przedstawiliśmy. Jakkolwiek się sprawy mają, czy powodem jest psychologiczna postawa oczekiwania, czy nieznane zasady przyrody, wahadełka zazwyczaj się kręcą, a różdżki wychylają. Jest całkiem możliwe, przy wolnym od uprzedzeń podejściu do radiestezji, opracowanie czegoś w rodzaju alfabetu Morse'a dla różdżki, który pozwoli z nią pracować podobnie jak z wahadełkiem, a jednocześnie doprowadzenie wahadełka do krążenia nad żyłami wodnymi pod gołym niebem - ale po co? Bardziej praktyczne jest bez wątpienia postępowanie takie jak do tej pory (tradycyjne). Tak więc krąg radiestezji się zamyka. Jest ona, jak się dość jednoznacznie okazało, praktycznie zorientowaną drogą - można by niemal powiedzieć: rzemiosłem - umożliwiającą wkroczenie w głąb naszej nieświadomości, gdzie w niezbadany sposób komunikujemy się z wszechświatem, przestrzenią i czasem. Jednocześnie oferuje ona instrumentarium świadomej komunikacji: wahadełko i różdżkę. Niektórzy umieją wyławiać fragmenty informacji z wielkiego jeziora wiedzy także bez tych „protez". Australijscy aborygeni potrafią na przykład bezpośrednio wyczuwać wodę. Oni po prostu wiedzą, gdzie ona jest, i testy laboratoryjne wykazują, że ich ciała reagują na nią mikroskopijnymi skurczami mięśni. Im różdżka nie jest potrzebna. Za to jednak najwidoczniej „wydolność mózgu" (wiedza, horyzonty itd.) odgrywa ważną rolę w określeniu indywidualnej wrażliwości. Lepiej rejestrowana, jak się zdaje, jest taka docierająca do nas informacja, która nam coś mówi, niż obca nam i pozbawiona odpowiednika. Ta druga prawdopodobnie w ogóle „przejdzie bokiem". Zawęża to znacznie możliwości australijskich aborygenów, a poszerza nasze (przynajmniej w dziedzinach, które nas interesują). W tej sytuacji chętnie godzimy się z tym, że potrzebne nam są „protezy". Szczególnie, jeśli mogą nam one przekazać cenne wiadomości. Zrozumieć je musimy co prawda sami... Żona wspomnianego pisarza Colina Wilsona prowadziła doświadczenia różdżkarskie w publicznie dostępnym więzieniu w Bodmin, w angielskim hrabstwie Comwall. Doświadczonej radiestetce towarzyszyli dwaj początkujący adepci. W dwóch miejscach w ponurych piwnicach wychylały się także różdżki początkujących. Jak się potem okazało, do tych nieoczekiwanych reakcji dochodziło w celi śmierci, gdzie skazani czekali na egzekucję, i w samej celi straceń. Jakie „specjalne" informacje mogły tam zostać odebrane za pomocą różdżki, to chyba jasne, i także biorący udział w eksperymencie nie mieli w tym względzie wielu wątpliwości. Jeśli wziąć pod uwagę, że pierwotnym celem doświadczenia było tropienie podziemnych żył wodnych - których tu co prawda nie było - to stanie się jasne, jak wrażliwa i bogata w niespodzianki jest „relacja trójkąta" informacja-człowiek-różdżka (albo wahadełko) i że tym więcej wiedzy można zaczerpnąć z wszechświata, im więcej jej mamy sami i jesteśmy tego świadomi. „Otwarty duch" jest jeszcze o wiele bardziej pożądany, niż mówi znane powiedzenie. Wahadełko i różdżka mogą być jego czułkami". Kto sądzi, że zabrnęliśmy już zbyt daleko w marzycielstwo i myślenie życzeniowe, pozbawione solidnej podstawy, tego spieszymy zapewnić, że tak nie jest. „Otwarty duch", który jest też miły filozofom i wizjonerom, może zostać - co się tyczy radiestezji - radykalnie „zamknięty" środkami materialnymi (przy czym nie mamy na myśli morderstwa ani podobnych rzeczy). Wystarczy owinąć wokół głowy tuż nad uszami cienki pasek aluminium albo przykleić do czoła kwadrat z folii aluminiowej, aby ustał odbiór sygnałów radiestezyjnych. Wykazały to eksperymenty naukowe. Nawet sam Wilhelm de Boer traci wtedy od razu swoje więcej niż nadludzkie zdolności. Takie to proste; a niewiele bardziej skomplikowane jest przeciwieństwo: wykorzystanie niezliczonych możliwości radiestezji, a zatem naszych utajonych sił duchowych...

hjdbienek : :
mar 27 2009 Rutyna i panowanie nad różnorodnymi możliwościami...
Komentarze: 0

Pełna szczegółów dygresja na ten temat ma tylko wskazywać właściwy kierunek i pomagać w myśleniu. W gruncie rzeczy wszystko, co już powiedziano , można równie dobrze zignorować. Poziome elipsy, w które przeradzają się koła, wcale nie muszą sygnalizować miłości do ludzi u osoby, nad której fotografią krąży wahadełko, podobne jak jego sztywność nie musi być jednoznacznym sygnałem konfliktów wewnętrznych. Nie, każda inna interpretacja jest równie ważna, jeśli ją wewnętrznie przyjęliśmy. To jest sedno sprawy: to my ustalamy, co dana odpowiedź znaczy dla nas. Przytoczone przykłady były, trzeba to jeszcze raz zaznaczyć, jedynie orientacyjnymi wskazówkami. Tylko od nas zależy opracowanie takiej klasyfikacji lub katalogu pytań i odpowiedzi. Drogi wiodące do tego celu są różne, tak jak różni są ludzie. Wróćmy jeszcze do analizy charakteru za pomocą fotografii. Zależnie od osobistych skłonności w różny sposób opracujemy zasadniczą kwalifikację, zgodnie z którą potem będą przebiegać wszystkie analizy charakteru. Można pytać o specyficzne cechy osoby na zdjęciu i czekać, jaki rodzaj ruchów wahadełka nasza podświadomość przyporządkuje określonej właściwości, albo od początku świadomie i celowo powiązać określony rodzaj tych ruchów ze specyficzną właściwością. Możliwa jest zatem droga aktywna i bierna. Doświadczenie zaleca raczej drogę bierną, ponieważ pozostawia ona swobodę podświadomości, ale jak już powiedzieliśmy, każdy pracuje wedle własnego gustu... Ważne jest i pozostanie wypracowanie wielu form, które - kiedy raz zostaną przyjęte -zapewnią porozumienie z wahadełkiem. Komunikację, tak zrozumiałą później, jakby była prowadzona przy użyciu słów, których znaczenia są nam znane (o ile w ogóle można jasno zdefiniować treść słów). W każdym razie, kiedy radiesteta stworzył pewne „słownictwo" dla swojego wahadełka, nie bardziej dwuznaczne niż słownictwo naszego codziennego języka, może być zadowolony. Może się wtedy cały zanurzyć w morzu odpowiedzi, rad, informacji, wskazówek, ostrzeżeń, pomocy w podejmowaniu decyzji itd., których dostarcza nam radiestezja. Przy odpowiedniej dozie wyobraźni nie ma też żadnych ograniczeń w sporządzaniu najróżniejszych środków pomocniczych dla wahadełka. Wykresy takie jak wspomniany „zegar inteligencji" profesora Mohlberga otwierają szerokie perspektywy. Nigdzie nie jest napisane, że takie wykresy nie mogą dotyczyć każdego dowolnego tematu, przy czym nie trzeba koniecznie określać wahadełkiem stopni nasilenia jakiegoś zjawiska, jak w przypadku skali od geniusza do idioty. W gruncie rzeczy można pytać o wszystko, a wykresy mogą spełniać rolę filtra albo wskaźnika idei. Dość pomyśleć o niezliczonych dziedzinach życia codziennego, w których potrzebujemy rady, a często nie wiadomo, jaki jest problem. Można łatwo wykonać środki pomocnicze. Można opracować różne tabele, które sprawią, że żmudne wypracowywanie pytań stanie się zbyteczne, jeśli nie są one oczywiste, a mimo to nie chcemy zrezygnować z rady wahadełka. Ideałem jest naturalnie forma koła. Koło to dzielimy na tyle części, na ile chcemy, i na wycinkach przeciwległych nanosimy na przykład: rokowania, rozmowy, podróże, poszukiwanie partnera, sprawy urzędowe, wizyty lekarskie, kontrolę zdrowia, problemy rodzinne itd. Każdy sam najlepiej wie, jakie dziedziny są dla niego interesujące, czy też jakie jeszcze mogą być brane w rachubę. Nie ma żadnych ograniczeń dla takich szablonów do wahadełka. Jeśli ktoś chce sporządzić specjalny szablon dla każdej poszczególnej dziedziny, aby w pytaniach zejść na poziom najdrobniejszych szczegółów, powinien tak zrobić. Ograniczeniem jest tylko własna kreatywność. Praca z takim szablonem polega tylko na trzymaniu nad nim wahadełka i sformułowaniu pytania, np.: „Wahadełko, co byś mi dziś poradziło (zaleciło itd.)?" Jeśli powstanie połączenie między naszą nieświadomością a otaczającym nas oceanem informacji, wówczas wahadełko zacznie się kołysać tam i z powrotem wzdłuż linii prostej przecinającej odpowiednie segmenty koła. Będzie to dla nas znakiem, że dziś na porządku dziennym są problemy rodzinne albo że nie byłoby od rzeczy poddać się kontroli zdrowotnej. Właściwie to całkiem proste, prawda? Wahadełko najwyraźniej nie podlega żadnym ograniczeniom, podobnie jak wzloty ducha ludzkiego (i podświadomości). Jeśli nauczyliśmy się zadawać odpowiednie pytania albo mamy do dyspozycji niezbędne wyposażenie, to zakres zastosowań wahadełka jest nieograniczony. Można dzięki niemu poznać lepiej swoich bliźnich, dokonywać trafnych wyborów w partnerstwie i seksie (możemy to spokojnie powiedzieć), odnajdywać zaginione osoby i przedmioty, wykrywać tajne motywy działań ludzkich, stwierdzać choroby psychiczne i fizyczne, oceniać właściwości lekarstw, wyszukiwać odpowiednie pożywienie, nieść pomoc zwierzętom domowym, rozpoznawać przyczyny zjawisk, wykorzystywać szanse finansowe, rozwiązywać problemy rodzinne, podejmować decyzje na przyszłość itd. Najlepszym ćwiczeniem jest ułożenie kilku pytań do każdego z wymienionych tu tematów (np. rodzina: Czy mogę pomóc mojemu dziecku w szkole? Czy możliwe jest pojednanie z moimi teściami? A potem pytamy dalej: Czy ja mam zrobić pierwszy krok? itd.). W gruncie rzeczy nie jest to takie trudne. Z doświadczeniem przychodzi rutyna i panowanie nad różnorodnymi możliwościami, wariantami i niuansami. A teraz po tym krótkim kursie posługiwania się wahadełkiem rodzi się zrozumiałe pytanie: A co z różdżką? Ta druga gałąź radiestezji wydaje się zaniedbana, choć podaliśmy już przegląd imponujących sukcesów różdżkarzy.

hjdbienek : :
mar 26 2009 Dialog z wahadełkiem
Komentarze: 0

Język jest jednak czymś więcej niż tylko zdolnością wydawania różnych dźwięków. Można się wprawdzie także porozumiewać chrząkaniem i innymi dźwiękami pierwotnymi, ale taka komunikacja jest bardzo ograniczona. Przekazywanie w ten sposób bardziej złożonych treści nastręczałoby wiele trudności. Poruszyliśmy już temat kodów dialogowych, które można by określić jako alfabet całkiem osobistego języka komunikacji człowieka z jego wahadełkiem, ale na razie nie zgłębiliśmy go. Znajdujemy się jeszcze na progu dźwięków pierwotnych, czyli mało zróżnicowanych odpowiedzi wahadełka. Jak wspomnieliśmy, dialog jest sprawą czysto indywidualną. Nie ma tu stałych zasad. Prawidłowy jest każdy osobisty język, który pozwala uzyskiwać czytelne odpowiedzi. Mimo to nie zaszkodzi podanie kilku orientacyjnych wskazówek, najlepiej na konkretnym przykładzie. Wyobraźmy sobie, że mamy przeprowadzić analizę charakteru za pomocą fotografii. Można by pójść żmudną drogą „dźwięków pierwotnych" i zadawać kolejno pytania, na które wahadełko odpowiada TAK albo NIE. To oczywiste, że nie jest to prosta droga, ale bardzo kręta. Jeśli wyodrębniliśmy jakąś cechę charakteru, to można ją dalej uściślać i konkretyzować także metodą odpowiedzi TAK - NIE, ale jest to bardzo pracochłonne. Doświadczeni radiesteci - i badacze radiestezji, co często na to samo wychodzi - odkryli inne drogi. Frank Glahn, profesor Benedict, Amoretti, Schelling, profesor Oelenheinz, Hondorff, Johannes Bolte, Zechlin i inni korzystają w pracy z tabel zawierających ściśle zdefiniowane odpowiedzi wahadełka. Wybierzmy jedną z takich interpretacji dla naszego przykładu. A więc wahadełko kołysze się nad zdjęciem analizowanej osoby. Radiesteta koncentruje się i czeka na odpowiedzi zgodnie ze swoją kategorią interpretacji. Znając klasyfikację możliwych ruchów wahadełka, wie on, co każdy z nich oznacza: Małe, ciasne koła oznaczają taki właśnie charakter. Linia pionowa sygnalizuje twarde serce, egoizm, zaciętość i egocentryzm. Ciasne koła rozszerzające się stopniowo pozwalają wnioskować o pozytywnym rozwoju danej osoby. Energiczne, dalekie wychylenia wahadełka świadczą o energii idącej w parze z twardością i bezwzględnością. Koła albo elipsy układające się w spiralę do wewnątrz zdradzają rozwój negatywny, coraz bardziej zwrócony ku samemu sobie. Jeśli koła przeobrażają się w elipsy poziome, dana osoba jest przyjazna dla ludzi. Koło zdeformowane, zwłaszcza spłaszczone u góry, wskazuje na głupotę i ignorancję, w najszerszym sensie brak siły duchowej. Linie ukośne wznoszące się w prawo należy interpretować jako funkcję rozumu, odpowiednio do długości ruchu wahadełka. Linie ukośne wznoszące się w lewo informują o uczuciowości. Koła świadczą zasadniczo o sile witalnej i radości życia, harmonii i aktywności. Elipsy towarzyszą nieświadomym konfliktom. Linie poziome niosą informacje dotyczące sfery materialnej. Według profesora Wolffa można w nich rozpoznać blokady i zahamowania woli ducha. . Zatrzymanie się wahadełka, czy raczej chwilowa „sztywność wahadełka", jest w badaniu charakteru człowieka, zdaniem Spiesbergera, nieomylnym znakiem, że we wnętrzu człowieka ze zdjęcia toczy się obecnie walka między dobrem a złem, w każdym razie, że istnieje wzburzenie duchowe. Ta klasyfikacja wydaje się złożona, ale w rzeczywistości jest dość uproszczona; można ją jeszcze bardzo wysubtelnić, kiedy się uwzględni czynnik powtórzeń. Polega to na tym, że im częściej jest powtarzana jakaś określona figura wahadełka (na przykład spłaszczone koło), tym silniejsza jest dana właściwość badanej osoby. Ten przekaz informacji można rozbudować aż do uzyskania dokładności alfabetu Morse'a (np. dziesięć linii ukośnych wznoszących się w prawo sygnalizuje logiczne myślenie analityczne w zakresie wyobraźni przestrzennej, podczas gdy dwadzieścia linii w prawo oznacza umiejętność logicznego posługiwania się liczbami itd.). Można nawet pójść jeszcze dalej, jak pokazuje „zegar inteligencji" profesora Mohlberga. Opiera się on na dynamicznym kole profesora Bahra, podając inteligencję w stopniach na skali od idiotyzmu (0) do najwyższej genialności (12). Łatwo jest sporządzić taki wykres. Rysuje się po prostu koło, dzieli je na dwanaście pól, na które nanosi się stopnie inteligencji - od geniusza do wiejskiego głupka. Stopnie pośrednie można z powodzeniem zdefiniować samemu, zależnie od własnego wyobrażenia na temat zwodniczego zjawiska ludzkiej inteligencji czy głupoty. Diagramy takie, dotyczące wielu dziedzin, można także nabyć w wydawnictwach fachowych albo w sklepach specjalistycznych. Zbyt łatwo co prawda mogłoby teraz powstać wrażenie, że istnieje gigantyczny katalog możliwych odpowiedzi wahadełka (ukryty w czasoprzestrzeni albo oferowany przez odpowiednich producentów) i że wystarczy go sobie tylko przyswoić, by można było zaczynać. Niezupełnie tak jest, choć też nie tak całkiem inaczej. Widzieliśmy wyraźnie, jak barwny może być dialog z wahadełkiem i taki też jest przeważnie, gdy prowadzi go doświadczony radiesteta. Drugorzędne znaczenie ma kwestia, czy posługujemy się prefabrykowanymi środkami pomocniczymi, jak wykresy, zegary inteligencji czy jakiekolwiek inne, albo opracujemy nasze własne formularze.

hjdbienek : :
mar 25 2009 Trzeba mieć świadomość możliwości
Komentarze: 0

Czy niełatwo przychodzi nam przełknąć wyobrażenie o podłączaniu się do przyszłej wiedzy? Niewiele mogą tu zmienić nawet najbardziej niezwykłe teorie fizyczne. Potrzebny byłby bardziej konkretny argument, aby nabrać wewnętrznej pewności, że praca z wahadełkiem pozwala też spoglądać w przyszłość, celowo, czy „przypadkiem". Można przytoczyć wiele niepodważalnych przykładów świadczących o prekognicji. Z natury mają one jednak charakter wizji, olśnień, inspiracji itd. i tylko w najrzadszych przypadkach wynikają z zastosowania określonej techniki, porównywalnej z użyciem wahadełka (albo różdżki). Dlatego nie będziemy bliżej rozpatrywać klasycznych przypadków jasnowidztwa - jakkolwiek by były zdumiewające. Dla początkujących adeptów wahadełka istotne znaczenie mogłaby mieć seria naukowych doświadczeń, w wyniku których okazałoby się, że z powodzeniem może istnieć coś takiego jak „praktyczny dostęp" do prekognicji. Świadomy i nieświadomy! Amerykański fizyk niemieckiego pochodzenia, dr Helmut Schmidt, jako pierwszy przeprowadził komputerowe badania zdolności paranormalnych. Noszące jego nazwisko maszyny funkcjonują opierając się na radioaktywnym rozpadzie izotopu strontu 90. Dzięki temu wyniki osób badanych można zestawić z wartościami przypadkowymi, absolutnie niemożliwymi do sfałszowania. System jest dobrze zabezpieczony przed błędami w obsłudze i próbami oszustwa. Nie jest natomiast zabezpieczony przed niespodziankami. Eksperyment opracowany w laboratorium doktora Schmidta w Ourham (Karolina Północna) podzielono na etapy. Najpierw badani musieli odgadnąć, która z czterech lamp się zapali. Ponieważ zapalaniem ich sterował układ izotopowy, podlegało ono twardym prawom statystyki. Zgodnie z nimi osobom badanym wolno było prawidłowo przewidzieć 25 procent zdarzeń. Faktycznie jednak odsetek ten wyniósł 27 procent. A więc spośród 63 000 prób liczba prawidłowych przekraczała dozwoloną o 700. Następnie eksperymentator kazał uczestnikom świadomie wywrzeć wpływ na zapalanie się lamp. Tu również stwierdzono niewielką, ale znaczącą odchyłkę, a mianowicie 53 procent zamiast oczekiwanych 50. Z żelazną konsekwencją dążąc w eksperymentowaniu do przekroczenia granic tego, co fantastyczne, dr Schmidt wprowadził zmianę w ostatnim doświadczeniu. Na zapalanie się lamp wpływały procesy przypadkowe już nie bezpośrednio, ale za pośrednictwem taśm magnetycznych, na których zapisano ustalone wcześniej sygnały. Wskutek tego bezpośredni wpływ (przez psychokinezę) był tak samo wykluczony, jak modyfikacja akcji filmu na kinowym ekranie. Ku największemu zdumieniu naukowców zupełnie nic się nie zmieniło. Osoby badane nadal były w stanie przewidzieć, które lampy „zmuszą" do zapalenia się w co najmniej 53 procentach przypadków, co może nie wygląda zbyt imponująco, ale jednak wystarcza, aby zadać śmiertelny cios każdej próbie racjonalnego wytłumaczenia. Jeśli odrzucić wszystkie wyjaśnienia absurdalne, naciągane albo zwalające wszystko na niedokładność pomiaru, to pozostanie tylko jedna jedyna możliwość: prekognicja. Uwrażliwieni uczestnicy eksperymentu sądzili wprawdzie, że wpływają na lampy telekinetycznie (co było niemożliwe), jednak w rzeczywistości „tylko" znowu wcześniej wiedzieli, co za chwilę się zdarzy. Trzeba sobie wreszcie uświadomić, co to właściwie oznacza: ni mniej ni więcej tylko niesamowity fakt, że duch człowieka może dokonywać cudów, które drwią sobie z wszelkich wyjaśnień naukowych. Dzieje się to w dodatku nieświadomie, a nierzadko mimochodem. Prawdopodobieństwo przypadkowego uzyskania wspomnianego wyniku - choć z pozoru wydaje się on tak skromny -wynosi od 1: 10 mln do 1 :500 mln, nie wspominając już nawet o tym, że, jak widać, człowiek może przepowiadać przebieg przyszłych procesów zachodzących wewnątrz atomu, co jest absolutnie niemożliwe dla nowoczesnej fizyki, czy raczej, co uznaje ona za niemożliwe. W rozpatrywanym przypadku jest dość pewne, że mamy do czynienia z rodzajem wewnętrznego procesu samoregulacji, dzięki któremu automatycznie jest wybierana prawidłowa metoda w celu wykonania zadania, bez względu na to, co wydaje się danej osobie, że robi albo zamierza zrobić. Badani przez doktora Schmidta uważali, że stosują psychokinezę, ale ich podświadomość wiedziała lepiej, jak można rozwiązać problem... Podobnie zapewne jest w przypadku radiestezji. Zadajemy odpowiednie pytanie, nasz wewnętrzny odbiornik budzi się do działania, sam się reguluje, a następnie zgłasza się za pośrednictwem wahadełka albo różdżki. Jeśli uważnie spojrzeć na dziedzinę badań parapsychologicznych, to można spostrzec, że ten mechanizm działa w wielu przypadkach. Tylko prawdopodobnie jest rzadko rozpoznawany. Profesor Samuel George Soal , brytyjski wykładowca matematyki na University College w Londynie, który w 1945 r. jako pierwszy w Anglii otrzymał promocję na podstawie rozprawy o parapsychologii, a w latach 1949 - 1951 był przewodniczącym renomowanego Society for Psychical Research, w 1939 r. zetknął się aż dwukrotnie z tym zaskakującym fenomenem, który niewątpliwie kryje się nie zauważony w wielu opisach eksperymentów. Seria doświadczeń z pewną gospodynią domową nazwiskiem Gloria Stewart początkowo nie przynosiła rezultatów. Wydawało się, że nie jest zdolna odbierać obrazów przesyłanych do niej drogą telepatii. W trakcie tego z pozoru nieudanego eksperymentu profesor Soal nagle zrozumiał, ku swemu ogromnemu zdurnieniu, że ta gospodyni domowa osiąga wysoki pułap trafnych odpowiedzi, tylko że zawsze odnoszą się one do następnego obrazu. Ponieważ badający panią Stewart wybierał motywy do przesłania na chybił trafił, więc długo trwało, zanim dostrzeżono, że zdolność postrzegania pozazmysłowego u badanej osoby wybiega w przyszłość. Często przytaczany przypadek nie wchodził w rachubę jako wyjaśnienie z racji częstości trafnych przepowiedni. Identyczny przebieg miały badania fotografa Basila Shackletona, o czym informuje profesor Soal w swoim sprawozdaniu. W obecności kilku znanych naukowców z Society for Psychical Research badany wykazał zdolność określenia symbolu na karcie, która miała być następna. Wynik ten mógł osiągać dowolnie często, przy czym nie miało znaczenia, czy w eksperymencie stosowano znane karty Rhine-Zenera, czy też karty z obrazkami, kolorami albo charakterystycznymi słowami. Przewidywania Shackletona były zawsze ścisłe pod każdym względem, i to z dokładnością 1: 1035 (jedynka z trzydziestoma pięcioma zerami). Profesor C.D. Broad z Cambridge pisał o eksperymencie S.G. Soala, który nawiasem mówiąc należał do najdokładniej kontrolowanych doświadczeń, jakie w tym czasie były możliwe: „Nie może być wątpliwości, że wyniki takie rzeczywiście osiągnięto i że zostały one prawidłowo opisane. Pewne jest także, że prawdopodobieństwo przypadkowego zbiegu okoliczności wyrażałoby się tu stosunkiem jeden do kilku miliardów i że przedstawione zdarzenia stoją w sprzeczności z jednym albo kilkoma elementarnymi prawami fizyki". Bez końca można by spekulować szukając odpowiedzi na pytanie, co niekiedy skłania naszą podświadomość do wykonywania wcale nie żądanych „ćwiczeń pilności". Dla nas jednak ważne jest stwierdzenie, że nie powinniśmy sobie łamać głowy nad tym, w jaki sposób nasz duch ostatecznie wykonuje zadanie, oraz że możliwe jest metodyczne patrzenie w przyszłość (nawet jeśli nie mamy od początku takiego celu). Szczególne znaczenie ma zarazem metoda tego wyprzedzania czasu, którą niemal trzeba nazwać „rzemiosłem" . Właśnie do tego rzemiosła w dziedzinie radiestezji chcemy się zbliżyć. Mamy na względzie, że tak powiem, wiedzę tajemną na użytek domowy. O ile np. przy rysowaniu horoskopu najpierw mamy do czynienia z techniką, a potem dokonywana jest, w istocie intuicyjna, ocena, to radiestezja po większej części polega na praktyce (kiedy już raz została zbudowana wewnętrzna baza duchowa. Elementarnym składnikiem tej bazy jest umiejętność rozpoznawania i akceptowania wszystkich możliwości wahadełka i różdżki. Możemy spokojnie przyjąć tezę, że za pomocą wahadełka (a w pewnej mierze także różdżki) daje się badać nawet przyszłość. Duch człowieka ma zdolność wybiegania do przodu - o tym mogliśmy się właśnie przekonać- a więc nie ma powodu, by się dobrowolnie ograniczać samemu. Wykorzystajmy po prostu nieograniczone możliwości wahadełka, jakiekolwiek ostatecznie byłoby ich podłoże. W każdym razie pewne jest, że wiedza o wszystkim, co się zdarzyło i co się zdarzy, wchodzi w skład niepojętej wiedzy kosmicznej, z którą można się połączyć. W gruncie rzeczy radiestezja nie ma określonych granic. Można ją stosować w każdej wyobrażalnej dziedzinie. Pozwala ona odsłaniać (prawdziwy) charakter człowieka, oceniać szanse kariery, znaleźć partnera albo zbadać istniejący związek (może być prawdziwym „barometrem miłości"), odnajdywać zaginione osoby i przedmioty, wydobywać na światło dzienne przyczyny cierpień duchowych i fizycznych, sprawdzać działanie lekarstw, przydatność żywności i używek, analizować problemy rodzinne, wykrywać niewierność partnera, przezwyciężać kłopoty finansowe, pomagać w wyborze właściwego zawodu itd. Trzeba mieć jedynie świadomość tych wszystkich możliwości. Przedstawimy kilka impulsów pomagających w wypracowaniu pytań i we wszechstronnym użyciu wahadełka. Wahadełko stosowane pomysłowo i konsekwentnie może faktycznie przyczynić się do szczęścia w miłości, uwolnienia od trosk finansowych, zyskania dobrego samopoczucia i bezpieczeństwa. Decydującym słowem jest i pozostanie właśnie słowo „może". Na razie jednak jesteśmy jeszcze przy ćwiczeniach praktycznych, na pierwszym planie znajduje się jeszcze instrumentarium i technika. Dopiero potem przyjdzie kolej na zastosowania. Instrumentarium to wahadełko dowolnego rodzaju (jak już wspominaliśmy, dotyczy to także różdżki). Technika wydaje się prosta, ale taka nie jest. Wspominaliśmy już, że najpierw trzeba stworzyć „język" porozumienia między wahadełkiem a radiestetą.

hjdbienek : :
mar 24 2009 Ćwiczenie czyni mistrza
Komentarze: 0

Wkroczyliśmy w dziedzinę radiestezji. Całą resztę określa przysłowie: „Ćwiczenie czyni mistrza". Właściwie wszystko to wydaje się całkiem proste, niemal zbyt proste. Nawet jeśli nasza podświadomość może się włączyć w pool wiedzy czy informacji, przenikający nasz kosmos tak samo jak miriady neutrin, również nie zauważanych przez nikogo, to zaprezentowana tu metoda uzyskiwania dostępu do owych zamkniętych stref naszej psychiki wydaje się śmiesznie prosta. A przecież wielu ludzi spędza całe lata u psychoterapeutów, uzyskując niekiedy tylko bardzo niedoskonały dostęp do swojej sfery nieświadomości. Czasem to się wcale nie udaje. A tu przy użyciu wahadełka coś takiego ma być możliwe od razu i bez zachodu? W latach siedemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych Ameryki powstał całkowicie nowy system terapii, w którym praktykuje się dokładnie to, o czym tu przez cały czas mówimy: dialog z podświadomością. Nazwano to „programowaniem neurolingwistycznym" (w skrócie NLP); metoda ta zdążyła się już stać niebagatelnym czynnikiem w psychologii i psychiatrii (i nie tylko tam...). Duchowymi ojcami systemu są słynni terapeuci Milton H. Erickson, Fritz Pearls i Virginia Satir, a swoje obecne rozpowszechnienie zawdzięcza on psychologom Richardowi Bandlerowi i Johnowi Grinderowi. Niesłychanie silne i natychmiastowe działanie NLP sprawiło, że wyszło ono poza granice świata medycyny i terapii, wkraczając w takie dziedziny jak New Age, wiedza ezoteryczna, dynamika grupowa itd. Wprawdzie fachowcy uskarżają się, że NLP ignoruje podłoże procesów nieświadomych i „jedynie" rozwiązuje konflikty (za to szybko, bezboleśnie i dokładnie), usuwa blokady i błyskawicznie unieszkodliwia nawet najcięższe kompleksy, jednak pacjentom specjalnie to nie przeszkadza. NLP pozwalało im nieraz w ciągu kilku minut pozbyć się tego, co było dla nich udręką przez całe lata. Nawet bardzo dramatyczny zwrot wewnętrzny można zrealizować drogą tzw. reframing (reinterpretacji). Zdumiewające, ale co to ma wspólnego z radiestezją? Prawdopodobnie więcej, niż może się wydawać. W toku wspomnianego reframing - które jest absolutnie niepodważalnym procesem terapeutycznym - nawiązuje się bezpośredni kontakt ze sferą nieświadomości, komunikację w najdosłowniejszym sensie tego słowa. I to z doprawdy dziecinną łatwością (zrozumienie tej prostoty było z pewnością jedną z przyczyn zwycięskiego pochodu NLP). Komunikacja ta w istocie nie mogłaby być prostsza: pytamy naszą nieświadomość - a ta odpowiada. Oczywiście nie można sobie tu wyobrażać żadnej normalnej rozmowy prowadzonej w duchu, choćby dialogu w rodzaju: „Cześć, podświadomość, chciałbym z tobą pogadać o moich problemach. Nie masz nic przeciw temu?" „Jasne, stary, wal śmiało, już najwyższy czas, żebyś mi zadał kilka pytań". W rzeczywistości przebieg rozmowy jest nie całkiem taki - ale i nie tak zupełnie inny. W praktyce komunikacji służy wiele sygnałów, które się najpierw uzgadnia z nieświadomością. Zwracamy się do niej np. w następujący sposób: „Pytam tę część mojej świadomości, która jest odpowiedzialna za zachowanie X (tu wymieniamy to, co przysparza problemów danej osobie): czy byłabyś gotowa skomunikować się ze mną i dać mi lepiej poznać mój problem? Jeśli tak, daj mi jakiś znak". Następnie wsłuchujemy się we własne wnętrze. Jeśli podświadomość odpowiada, daje nam znak: czujemy dzwonienie w prawym uchu, strzyka nas duży paluch u nogi albo czujemy jeszcze co innego. To jest początek komunikacji. Dalszymi pytaniami i instrukcjami ustalamy kod sygnałowy rozmowy (prosimy o wzmocnienie sygnału początkowego dla powiedzenia TAK, albo on sam z siebie słabnie, gdy podświadomość chce zasygnalizować NIE itd.). Jeśli nie od razu wszystko się uda, można zmieniać sformułowania i stale zbliżać się do celu. W pewnym momencie powstaje kontakt i nie jest przypadkiem, że wykazuje on pewne pokrewieństwo z komunikacją z nieświadomością via wahadełko (lub różdżka). Ta powierzchowna dygresja na temat fascynującej, rewolucyjnej dziedziny programowania neurolingwistycznego pokazała, że nasza nieświadomość wcale nie jest niedostępna. Trzeba się tylko do niej zwrócić bezpośrednio (i oczywiście wiedzieć jak). Za pomocą NLP wydobywamy to, co w nas jest, a za pomocą radiestezji to, co do nas dociera. Kosmos pełen odpowiedzi Po okresie nauki i ćwiczeń, trwającym rozmaicie długo, większość adeptów radiestezji nabierze pewnej rutyny w wywoływaniu specyficznych reakcji wahadełka. Przyjmujemy odpowiednią postawę, pozwalamy naszemu duchowi „przewietrzyć się" kilka minut, a następnie zaczynamy coraz bardziej koncentrować się na wahadełku. Zazwyczaj kierujemy do niego jednocześnie pytanie albo każemy mu dać jakiś znak. Przeważnie wkrótce pojawiają się pożądane reakcje. Wiąże się z tym problem, jak „prawidłowo" pytać, który w przypadku radiestezji ma dodatkowy wymiar i wskutek tego jeszcze się nasila. Najlepiej zademonstruje to pewien przykład. Zgubiliśmy klucz i chcemy się dowiedzieć, gdzie on jest. Wydawałoby się, że nic w tym trudnego. Wystarczy pozostać na elementarnej płaszczyźnie prostych odpowiedzi TAK - NIE. Można sądzić, że nawet początkujący nie ma tu się na czym potknąć. Beztrosko zaczynamy lokalizować zgubiony przedmiot. Załóżmy dla uproszczenia, że osoba pytająca nie popełnia zbyt często błędów. A więc: Pytanie: Czy klucz jest w domu? Odpowiedź: TAK. Pytanie: Czy jest w jednym z pomieszczeń na parterze? Odpowiedź: TAK. Pytanie: Czy jest w pokoju dziennym? Odpowiedź: NIE. Pytanie: Czy jest w kuchni? Odpowiedź: TAK. Pytanie: Czy jest w szafce kuchennej? Odpowiedź: TAK. Pytanie: Czy jest w górnej szufladzie? Odpowiedź: NIE. Pytanie: Czy jest w środkowej szufladzie? Odpowiedź: NIE. Oddychamy w duchu z ulgą: klucz został znaleziony, bo szafka kuchenna ma tylko trzy szuflady. A więc musi to być najniższa z nich. Pytanie: Czy jest w dolnej szufladzie? Odpowiedź: NIE. Dezorientacja. Przecież nie popełniliśmy żadnego błędu, trop był jasny i zrozumiały. Dlaczego teraz wahadełko twierdzi, że klucza nie ma także w dolnej szufladzie? Czy więc nie ma go jednak w szafce kuchennej, co się tu właściwie dzieje? Odpowiedź jest prosta: pytaliśmy w niewłaściwy sposób. Przedstawiony przykład pokazuje nie tylko, jak od razu można zacząć pracę z wahadełkiem, zanim jeszcze przyjdzie kolej na szczegóły (z którymi się zaraz zapoznamy), ale też, jakie są tu ukryte pułapki. W zaistniałejsytuacji zagadkę może wyjaśnić proste pytanie kontrolne (które zarazem ujawni specyfikę radiestezji). Brzmi ono: Czy klucz w jakimkolwiek momencie był w dolnej szufladzie szafki kuchennej? Prawdopodobnie otrzymamy odpowiedź TAK. Jedną z najbardziej nieoczekiwanych stron radiestezji jest bowiem jej niezależność od czasu i miejsca. Hipotetyczny ocean informacji przenika najwidoczniej nie tylko przestrzeń, ale i czas. Można przechwytywać informacje nie tylko z teraźniejszości, ale także z przeszłości (i przyszłości!). Trzeba stale sobie zdawać sprawę z tego faktu i tak zadawać pytania, aby uzyskać pewność. Radiesteci, którzy nie biorą tego pod uwagę, mogliby niejedno powiedzieć o problemach, jakie stąd wynikają. Nierzadko np. lokalizowano na mapie ukryty skarb tylko po to, by stwierdzić, że już dawno został stamtąd zabrany. To dalsza poszlaka wskazująca na to, że wspomniane abstrakcyjno-naukowe teorie faktycznie mogą tu być słuszne...

hjdbienek : :
mar 23 2009 Łączność z morzem informacji
Komentarze: 0

Znany pisarz angielski Colin Wilson, który wiele publikuje na temat nauk interdyscyplinarnych i dziedzin pokrewnych (jego chyba najbardziej znanym dziełem jest The Decult), pisze o takim przeżyciu w swojej książce Beyond the Decult. W 1972 r. badał on zdolności Roberta Leftwicha, znanego różdżkarza. Pod kierunkiem Leftwicha Wilson próbował zlokalizować podziemną żyłę wodną. Z różdżką w ręku poszedł przodem i oddalił się od Leftwicha, który odwrócił się do niego tyłem. Kiedy Colin Wilson znalazł się nad podziemnym ciekiem wodnym, różdżka w jego ręku zadrżała. W tej samej chwili Leftwich zawołał: „Stop, jest pan dokładnie na miejscu!", mimo że patrzył w przeciwnym kierunku. Co prawda normalnie nie mamy takiego wsparcia. Na szczęście udaje się i bez tego. Tak więc znowu jesteśmy przy temacie. Trzeba się otworzyć, zajmować tymi zagadnieniami itd. - to nie są zbyt jasne wskazówki. Co konkretnie powinno się zrobić? Całkiem po prostu posługiwać się wahadełkiem. Na początek raczej nie zaleca się uprawiania różdżkarstwa, a poza tym wahadełko daje generalnie większe możliwości (szczególnie do użytku domowego). Także w fazie nauki... Szkoła podstawowa: jak prawidłowo posługiwać się wahadełkiem. Wspomniany już angielski archeolog Te. Lethbridge odnosił sukcesy posługując się jako wahadełkiem kulką z leszczynowego drewna zawieszoną na sznurku o długości przeszło jednego metra; tymczasem inny różdżkarz, Willie Donaldson z Yorkshire, stosuje w charakterze „różdżki" monetę jednopensową, która w momencie odebrania sygnału zaczyna podskakiwać na jego wyciągniętej płasko dłoni. Przykłady można ciągnąć w nieskończoność, charakteryzując całą dziedzinę radiestezji. Wynika stąd w tym momencie następujący przyjemny wniosek: problem materiału możemy pominąć i nie musimy się zastanawiać, jakiego wahadełka użyć. Wprawdzie spotykane są najróżniejsze rodzaje i formy wahadełek, wprawdzie różnią się one materiałem (niektórzy radiesteci przysięgają, że muszą one być ze złota albo srebra), wprawdzie dyskutuje się na temat wagi, długości sznurka i innych spraw - jednak to wszystko nie stanowi de facto rzeczywistego problemu. Oczywiście, prawie każdy radiesteta pracuje tylko ze swoim wahadełkiem i gdyby użył cudzego, uzyskałby zapewne skromne albo zgoła żadne wyniki, ale nie zależy to od tego, czy korzysta z właściwego wahadełka, ale od jego decyzji wyboru jednego egzemplarza z bogatej palety. Staje się on wtedy jego wahadełkiem, a zatem prawidłowym dla niego (gdyby tak nie było, istniałby tylko jeden jedyny rodzaj wahadełka nadającego się do pracy, o ściśle określonych wymiarach, materiale, kształcie, masie itd.). A więc całkiem po prostu wybieramy takie wahadełko, jakie nam odpowiada. Nie będziemy wprowadzać dodatkowego zamieszania podziałem wahadełek na syderyczne (gwiazdowe) i fizyczne (ziemskie). Podział ten jest bowiem sztuczny i wynika z dążenia człowieka do systematyzacji, nie zaś z natury radiestezji. Jeszcze raz powtórzmy: dobre jest każde wahadełko, nawet klucz zawieszony na sznurku albo podobny przedmiot. Teraz praktyka. Jak najlepiej trzymać wahadełko? Istnieją najróżniejsze postawy. Najpowszechniej stosuje się chyba najpraktyczniejszy sposób trzymania nitki albo łańcuszka między kciukiem a palcem wskazującym ręki pracującej (tak więc leworęczni bynajmniej nie są pokrzywdzeni). Równie dobrze nitka wahadełka może być zakończona pętelką albo pierścieniem, które wsuwamy na wyciągnięty palec (zazwyczaj wskazujący), tak aby wahadełko zwisało jak hak dźwigu. Wszystko zgodnie z osobistym gustem. Ważne jest tylko, aby wahadełko zwisało swobodnie i mogło się bez przeszkód poruszać. Można korzystać z wahadełka na stojąco albo siedząco - jeśli ktoś koniecznie chce, to także na leżąco. Zwykle jednak wybiera się postawę siedzącą. Powinni z niej korzystać początkujący. Siedzimy zatem przy stole, ze zgiętym ramieniem, a wahadełko zwisa na nitce albo łańcuszku na wysokości kilku centymetrów nad blatem stołu albo nad przedmiotem, na którym chcemy się wprawiać. Teraz kolej na część duchową. Jej także nie powinno się zaczynać bez należytego przygotowania. Jest oczywiste, że ćwiczeń z wahadełkiem nie będziemy robić pospiesznie w czasie przerwy obiadowej. Nie powinniśmy się do nich także zmuszać, kiedy jesteśmy w stresie, w nerwach, świeżo po kłótni albo gwałtownym wzburzeniu. To samo zalecenie dotyczy oczekiwanych konfliktów i ciężkich zmartwień: trzeba wtedy dać sobie spokój z radiestezją. Nie mając czasu i spokojnej głowy nie warto w ogóle zaczynać. Choć zabrzmi to trywialnie, trzeba powiedzieć, że ranne ptaszki nie powinny się posługiwać wahadełkiem wieczorem i odwrotnie. Tak więc warunki wstępne zostały spełnione. Najpierw staramy się całkiem rozluźnić i uspokoić wewnętrznie. Zacięta koncentracja ze ściśniętymi szczękami daje skutek odwrotny, ponieważ właśnie nie pozwala się rozluźnić. Po kilku minutach swobodnego błądzenia myślami, kiedy już poczujemy się rozluźnieni, zaczynamy w duchu przemawiać do naszego wahadełka, na przykład: „Wahadełko, pokaż mi, kiedy będziesz gotowe do udzielenia odpowiedzi" . Przez jakiś czas nic nie będzie się działo, potem jednak w większości przypadków wahadełko zacznie wykonywać ruchy. Najpierw będą one słabe i trudne do zauważenia, potem jednak bardziej zdecydowane. Czy przez to już otworzyliśmy okno do wiedzy kosmicznej? Trochę je uchyliliśmy, ale powstała tylko wąska szczelina. To postępowanie przypomina jeszcze wspomniane ćwiczenie podstawowe, w którym można wywołać dowolne ruchy wahadełka, co jednak demonstruje rzeczywiście tylko tyle, że ręka się porusza na rozkaz ducha. Mimo tych podobieństw chodzi tu o dalszy krok, zmierzający w zupełnie innym kierunku. Stosuje się przy tym jedynie tę samą technikę. „Sztuczka" polega na odwróceniu zasady. Najpierw dowiedliśmy nieświadomego oddziaływania na wahadełko, a teraz żądamy od niego, aby nas poinformowało, jeśli przypadkiem znajdziemy się „na tej samej długości fali" z jakimś fragmentem informacji, snującym się po czasoprzestrzeni. Podobne zjawiska dokonują się najwidoczniej nieustannie, tylko my tego nie zauważamy albo jeśli nawet zauważamy, to tylko bardzo, bardzo mgliście. Ogarnia nas nieokreślone uczucie, nachodzą nas obce wrażenia, dziwne myśli, jesteśmy poirytowani. Takie stany szybko przemijają, podobnie jak kiedy w czasie przeszukiwania pasma częstotliwości w radioodbiorniku stale odbiera się wciąż nowe, odległe stacje, których sygnały są jednak tak niewyraźne i słabe, że trudno je usłyszeć, a pomiędzy nimi słychać tylko szumy. Należałoby więc zatrzymać się przy każdym sygnale, spróbować go wzmocnić i dokładnie dostroić odbiornik. Jak się zdaje, radiestezja jest instrumentem służącym do takiego wzmocnienia i dostrojenia. Albo inaczej, idąc dalej tropem naszego porównania, można powiedzieć, że nasze ciało, czy też raczej nasz duch, to aparat odbiorczy, a wahadełko lub różdżka to anteny, dzięki którym się dowiadujemy, że powstaje możliwość dostrojenia. Dla nas oznacza to zadanie pytania, jaka wiadomość akurat nadeszła. W tym celu jednak trzeba najpierw ustalić kod porozumiewawczy między wahadełkiem a radiestetą, można powiedzieć: wspólny język. Tak więc gdy wahadełko się odezwało, zabieramy się do wypracowania takiego języka. „Bazę rozmowy" tworzy się poleceniami takimi jak: „Pokaż mi, jak będziesz odpowiadać TAK, a jak NIE, jak dasz znać, że muszę inaczej sformułować pytanie itd..." Można by sądzić, że możliwości poruszania się wahadełka są bardzo ograniczone: dwa rodzaje krążenia oraz kołysanie się tam i z powrotem wzdłuż albo w poprzek linii poprowadzonej od nas do badanego przedmiotu. Tak jednak nie jest. W trakcie dialogu może się wykrystalizować cały system kodów (ruchy eliptyczne, koła i wahania o różnej amplitudzie i wiele innych). Ten całkowicie indywidualny alfabet stanowi osobistą komunikację z wahadełkiem. Fakt, że wielu radiestetów jest w stanie pracować tylko przy użyciu swego własnego instrumentu i musi go oczyszczać, kiedy dotknie go ktoś inny, jest, co wysoce prawdopodobne, rezultatem tylko i wyłącznie przekonania, że tak właśnie musi być. Teoretycznie każdym wahadełkiem można odebrać osobiście wypracowane sygnały, ponieważ wahadełko wzmacnia jedynie słabe sygnały ciała. W praktyce na pewno lepiej jest stosować zawsze określone wahadełko, ponieważ zażyłość i przyzwyczajenie stanowią silne czynniki psychologiczne (także w przypadku przedmiotów martwych) - a nasza psychika odgrywa dużą rolę w subtelnej sztuce radiestezji. Tak więc została wyrobiona baza rozmowy, a antena, można powiedzieć, jest wyregulowana. Teraz można by się zabrać do poszukiwania stacji, którą chcemy usłyszeć. W łączności radiowej w takim celu trzeba obracać anteną. Radiesteta ma nawet ułatwione zadanie, wystarczy, że się skoncentruje na określonym pytaniu. Najwidoczniej wtedy w jakiś sposób - nikt nie potrafi powiedzieć jak i dlaczego - duch człowieka zaczyna jak gdyby przeszukiwać astralne „pasma częstotliwości". Samo się narzuca porównanie z radarem wysyłającym coś w rodzaju duchowej wiązki fal przeczesującej wszechświat, aż trafi na poszukiwane echo. Jakkolwiek to się odbywa, wcześniej czy później zostaje znaleziona potrzebna i gdzieś przechowywana informacja. Wtedy „coś" się dzieje (można by to określić jako rezonans w najszerszym rozumieniu, jednak tu już w gruncie rzeczy opuściliśmy płaszczyznę obiegowych codziennych pojęć). Wahadełko zaczyna się poruszać. Można teraz zadawać dalsze pytania, uzyskaliśmy bowiem bezpośrednią łączność z wiedzą kosmiczną (polem morfogenetycznym, oświeceniem, kosmiczną intuicją, morzem informacji).

hjdbienek : :
mar 22 2009 Bezpośrednia łączność z wiedzą kosmiczną...
Komentarze: 0

W seriach doświadczeń doktora Harvalika stale napotyka się nieśmiałe wskazówki co do specyfiki sygnałów odbieranych przez radiestetów. W jednym z eksperymentów badacz ustawił różdżkarzy z zatkanymi uszami plecami do muru, po którego drugiej stronie podchodziły ukradkiem inne osoby w nieregularnych odstępach. Jednoznacznie można było stwierdzić, że nie daje się tego ukryć przed badanymi. Ich różdżki z nadzwyczajną regularnością wychylały się, ilekroć po drugiej stronie muru ktoś się zbliżył na odległość około trzech metrów. Eksperyment ten nabrał fascynującej wymowy, gdy dr Harvalik nakazał skradającym się osobom, aby myślały o podniecających sprawach. Większość, co zrozumiałe, myślała o seksie i na rezultaty nie trzeba było długo czekać: teraz radiesteci mogli wykrywać te osoby już z odległości dwa razy większej, co sygnalizowało wymowne prostowanie się różdżek do góry. Wyniki badań doktora Harvalika nierzadko kojarzą się ze zdumiewająco dokładnymi wskazaniami Mullinsa z ubiegłego wieku. Badacz wylicza wiele szczegółowych informacji uzyskanych od radiestetów, które w niczym nie ustępują trafności informacji słynnego Johna Mullinsa. Oryginalny, a dla nas szczególnie interesujący jest fakt, że dr Harvalik w trakcie przeprowadzanych eksperymentów sam u siebie odkrył zdolności różdżkarskie, i to niemałe. W Australii zdołał ze znacznej odległości zlokalizować zbiornik wody, podając nawet całkowicie ściśle jego odległość - 20 km. Inżynier hydrolog, który się zwrócił do doktora Harvalika z tym pytaniem, był tak zaskoczony trafnością informacji, że spytał jeszcze, na jakiej głębokości znajduje się woda. Dr Harvalik określił ją na 20,5 m. „Dość dokładnie - stwierdził inżynier - pomyłka wynosi tylko 2 m". Następnego dnia okazało się jednak, że to dr Harvalik miał rację i że jego słowa były całkowicie dokładne. Poziom wód gruntowych opadł bowiem o 2 m i osiągnął dokładnie podaną głębokość 20,5 m. Najwidoczniej utajone zdolności naukowca, rozbudzone w toku prowadzonych przez niego badań, mogły się mierzyć ze zdolnościami najwybitniejszych radiestetów. Badając wspomnianą sztukę wykrywania zaginionych przedmiotów przez poszukiwania ich na mapie, dr Harvalik stwierdził również i to uzdolnienie u siebie. W tym kontekście warto odnotować, że wielkie firmy wydobywające ropę naftową i surowce mineralne mają w dzisiejszych czasach na listach płac radiestetów, którzy tanim sposobem, za pomocą mapy i różdżki - a częściej wahadełka - lokalizują złoża ropy, węgla, rud metali i wiele innych. Najsłynniejszym spośród tych specjalistów jest Uri Geller. Fakt, że dzięki honorariom za udane poszukiwania stał się multimilionerem, mówi sam za siebie. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie gałęzie radiestezji, to okaże się, że potrafi ona wydobyć niemal każdą żądaną informację z wielkiej skarbnicy wiedzy, w której błądzimy po omacku z klapkami na oczach. Na przykład Szwajcar Edgar Devaux, do którego władze chętnie zwracają się o pomoc, choć robią to dyskretnie, zdołał udzielić ścisłych informacji o losie pewnej zaginionej gospodyni domowej, mając do dyspozycji jej fotografię, plan Bazylei i wahadełko. Fotografia powiedziała mu, że zaginiona już nie żyje, a na planie Bazylei ustalił miejsce zatopienia zwłok, co potwierdzili nurkowie. Jest wiele podobnych przypadków. Są one udokumentowane, przeanalizowane i zweryfikowane. Nie można ich tylko racjonalnie zanegować albo choćby wyjaśnić. T.C. Lethbridge, angielski archeolog, który do radiestezji trafił okrężną drogą przez swoją specjalność, uprawiał ją potem osobiście, wprawiając stale swoich kolegów archeologów w irytację informacjami o miejscach, gdzie należy prowadzić wykopaliska. Był on zwolennikiem teorii „specjalnych częstotliwości drgań". Liczne eksperymenty przeprowadzone przez niego samego utwierdziły go w przeświadczeniu, że aby można było odkryć jakiś obiekt, musi istnieć zgodność między nim a długością sznura (albo łańcucha), na którym jest zawieszone wahadełko. Z naukową gruntownością katalogował on długości sznura odpowiednie dla węgla, miedzi, cyny i innych substancji, a nawet trawy, owoców itp. Potwierdzenie swojej teorii upatrywał również w tej okoliczności, że wahadełko nieomylnie wskazywało mu te kamienie spośród mnóstwa innych, które przedtem „musiały coś wycierpieć" (na przykład rzucano nimi o ścianę). Kiedy Lethbridge zaczął włączać do swojego katalogu także częstotliwości drgań (długości sznura) odpowiadające sprawom abstrakcyjnym, jak miłość, seks, ewolucja, szał itd., powinien był właściwie uświadomić sobie, że zaprzągł wóz przed koniem. Można go porównać do niektórych dzisiejszych fizyków, którzy domagają się coraz to większych akceleratorów, aby odkrywać nowe cząstki elementarne, nie dostrzegając przy tym, że one są dopiero stwarzane przez coraz większe energie, którymi dysponują naukowcy. Naturalnie, katalog Lethbridge'a zawierał ścisłe dane - co prawda tylko dla niego. Albowiem - i tu wracamy do naszych własnych rozważań - to sam Lethbridge określał częstotliwości drgań, jeśli ich nawet nie znał z góry. Rolę filtra selekcyjnego spełniał jego duch, a nie długość sznura wahadełka, materiał różdżki czy jakikolwiek inny parametr, na którym oparłby on swoją teorię. Prawdopodobnie przekonanie, że jest na właściwym tropie, nie pozwalało mu jasno dojrzeć od dawna znanego faktu, że radiesteci mają swoje indywidualne kryteria albo że mogą je sobie wybrać. Jedne różdżki wychylają się przy tym samym obiekcie do góry, inne na dół, w prawo albo w lewo czy też wykonują jeszcze inne tańce. Dla zasygnalizowania odpowiedzi TAK wahadełko może się obracać w kierunku zgodnym lub przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, wahać się od prawej ku lewej albo od lewej ku prawej lub wzdłuż osi wychodzącej od ciała właściciela itd. Istnieje tu wielki wybór i radiesteci mogą go dokonywać dowolnie. Kto nie chce rozwiązywać tego problemu i woli postępować zgodnie z metodą klasyczną, również przez to naturalnie dokonuje wyboru. Ale to przecież już wiemy... Z jakiejkolwiek strony zechcemy na to spojrzeć, to my jesteśmy stacjami odbiorczymi we wszechświecie informacji, jak już dzisiaj nazywają go fizycy. Wahadełko czy różdżka spełniają jedynie rolę wzmacniacza, dzięki któremu dopiero możemy zauważyć, że otrzymaliśmy odpowiedź na nasze pytanie. Sam Wilhelm de Boer nie widział fal elektromagnetycznych wysyłanych przez namierzaną radiostację, ale informowała go o tym jego różdżka. Każdy poszczególny przypadek ilustruje przebieg zachodzących procesów: Poszukiwanie informacji... Kontakt z potrzebną informacją... Przesyłanie informacji... Reakcja cielesna przez nieświadome psychosomatyczne oddziaływanie zwrotne (wahadełko się kołysze, różdżka wychyla itd.)... Świadome postrzeganie informacji. I na koniec: Przekazywanie informacji. Jako ostatni punkt można by ewentualnie jeszcze dodać: Zaskoczenie i niedowierzanie wokół - po czym zdumienie stwierdzoną słusznością przekazanej informacji. Faktem jest, że nasze sensorium w rzeczywistości ma o wiele szerszy zakres odbioru niż normalnie doświadczamy (być może z tego względu, że nauczono nas, iż mamy tylko pięć zmysłów, do tego bardzo ograniczonych). Caspar Hauser mógł widzieć promienie podczerwone (ciepło), a Julia Worobiewa widzi promienie rentgenowskie. Podobne zjawiska występują w różnych wariantach. Tych superwłaściwości najwidoczniej nie można nabyć, są one wrodzone albo spowodowane przez specyficzne warunki - patrz przypadek Caspara Hausera. Choć wywierają duże wrażenie, to w rzeczywistości nie są nam potrzebne, a łatwo można je zastąpić urządzeniami technicznymi (które robią to lepiej). Są to jedynie poszlaki wskazujące na to, że człowiek jest najbardziej skomplikowaną - i najczulszą – „maszyną", jaka istnieje. W końcu cały wszechświat potrzebował aż około 20 miliardów lat, aby ją stworzyć. W pewien sposób stanowimy część kosmosu i możemy się z nim komunikować. Na przykład przez radiestezję. Nie dokona tego żaden przyrząd pochodzący spod ręki człowieka. Teraz na usta ciśnie się coraz natarczywiej pytanie: Jak więc to się robi? Poznaliśmy już pomoc dla początkujących, polegającą na udzielaniu w duchu wskazówek wahadełku, i stwierdziliśmy, że nie jest to jeszcze bezpośrednia łączność z wiedzą kosmiczną. Posłuszeństwo wahadełka stanowi jedynie ilustrację mimowolnego sprzężenia zwrotnego między duchem a ciałem, które sprawia, że nieświadomie wykonujemy niedostrzegalne ruchy ramionami i rękami, wskutek czego wahadełko się kołysze, kręci w kółko itd. Jak na razie wszystko jest jasne, tylko co dalej? Z pewnością dobrze jest wiedzieć, że nasze ciało przekazuje do naszej wiadomości napływające informacje np. za pośrednictwem wahadełka albo różdżki. Tylko że w dalszym ciągu nie wiemy, w jaki sposób uzyskujemy dostęp do takich wiadomości. A jednak wkroczyliśmy już na drogę prowadzącą do tego celu. Polega ona, najzwyczajniej w świecie, na zajmowaniu się tymi zagadnieniami i świadomym otworzeniu się na nie. Kontakt z praktykującym radiestetą może przyspieszyć ten proces albo go zainicjować nawet wtedy, gdy wcale nie mamy zamiaru uczyć się posługiwania wahadełkiem czy różdżką, a zajmujemy się radiestezją z innych powodów. Dr Harvalik albo Tom Lethbridge są dobrymi przykładami takiego obrotu spraw, z którym wciąż się spotykają także inni badacze. I nie tylko oni.

hjdbienek : :
mar 21 2009 Jak zostać radiestetą
Komentarze: 0

Wróciliśmy więc do pytania, w jaki sposób można zostać radiestetą albo po prostu osobą o zdolnościach różdżkarskich, która jest świadoma tego faktu i umie go wykorzystać. Łatwiejsza jest sytuacja w przypadku zdolności silnie rozwiniętych. Osoby szczególnie uzdolnione mogą powodować wychylenie różdżki bez przygotowania i treningu. Prawie wszyscy słynni profesjonalni różdżkarze donoszą, że ich inicjacja nastąpiła w momencie, gdy wzięli różdżkę do rąk, wszystko jedno z jakiej okazji. Jak grom z jasnego nieba spadała na nich świadomość własnych zdolności, które nierzadko dorównywały (albo przewyższały) zdolnościom tego różdżkarza, który wręczył im instrument. Może nawet dochodzić do dramatycznych reakcji; niekiedy różdżka w obcych rękach dosłownie staje dęba albo się wyrywa. Te czasem przerażające fenomeny są tylko przejawem wzajemnego oddziaływania sił między narzędziem a osobą wrażliwą, która dotąd nie wiedziała o swoich predyspozycjach. Jak znaczne bywają te siły, ukazuje fakt, że niekiedy różdżki reagują tak gwałtownie, iż obracają się albo nawet łamią. Stale się zdarza, że u niektórych różdżkarzy można obserwować ten efekt. Oczywiście, nie każdy może mieć nadzieję na takie przeżycia. To nic nie szkodzi, także mniejsze uzdolnienia można rozbudzić, doskonalić, a wreszcie wznieść się na wyżyny prawdziwego kunsztu. Jeśli tylko wiemy, jak to zrobić. Pierwszym krokiem powinno być nabranie zaufania do własnych ukrytych zdolności. Jeśli raz nabierzemy przekonania, że się nam udaje, to wszystkie dalsze kroki przyjdą dwakroć łatwiej. Od czego jednak zacząć? Istnieje proste ćwiczenie, dzięki któremu można odczuć wzajemne oddziaływanie między duchem a ciałem. Trzeba wziąć instrument radiestezyjny, przy czym dla celów tego testu najlepsze jest wahadełko; w tym przypadku jest absolutnie obojętne, czy będzie to rzeczywiste wahadełko, czy też obrączka, szyszka jodłowa albo jakikolwiek inny przedmiot zawieszony na sznurku. Kiedy tylko się uspokoi, zaczynamy się na nim koncentrować i mówić do niego w duchu, wydając mu polecenia, takie jak: „Wahadełko, kręć się w kierunku wskazówek zegara! Wahadełko, kołysz się od prawej ku lewej!" Nie jest ważne, jaka będzie treść polecenia. Po krótkim czasie wahadełko nas posłucha i zacznie wykonywać ruchy po okręgu albo wahania w obie strony, zależnie od wydanego polecenia. Ten test sprawdza się w stu procentach u każdego człowieka. Musi być tylko wykonany ściśle według opisu. Niesamowite, a więc tak łatwo można zostać radiestetą! Otóż jednak nie można. Ta prosta próba nie jest ani kluczem do tajemnej mocy wahadełka, ani do misteriów różdżkarstwa. Tajemnicze oddziaływanie na materię nieożywioną okazuje się bowiem reakcją czysto psychosomatyczną. Ten efekt, możliwy do zademonstrowania w każdym czasie i miejscu, jest nawet stale wykorzystywany jako argument przeciwko radiestezji. Dowodzi bowiem tylko tego, że ciało musi mimo woli słuchać rozkazów ducha, nawet jeśli nie ma takiego zamiaru (albo o tym nie wie). Istotnie nie możemy ignorować takich rozkazów. Polecenia dla wahadełka w rzeczywistości są kierowane do ręki, która je trzyma. Bez naszego świadomego udziału ramię i ręka zaczynają wykonywać mikro ruchy, na skutek których wahadełko się waha albo kręci w koło. Ćwiczenie to jest często wykonywane przed rozpoczęciem treningu autogenicznego. Ma ono dać trenującym pewność, że ich ciało jest posłuszne rozkazom ducha, że możliwe jest sugerowanie ciepła, ciężkości itd. Sceptycy nierzadko wskazują na ten czysto fizjologiczny mechanizm, aby zdemaskować radiestezję jako - łagodnie mówiąc - oszukiwanie samego siebie. W pierwszej chwili odczuwa się skłonność do zaakceptowania tej argumentacji. Jeśli więc w ostatecznym rezultacie sam radiesteta powoduje wychylenia różdżki albo kręcenie się wahadełka (jeśli nawet nie robi tego świadomie), to co właściwie zostaje z wiedzy ezoterycznej? Niemało. Można bowiem argumentację tę także odwrócić. Wtedy tylko np. różdżka zamienia się z różdżkarzem na miejsca, co oznacza, że człowiek jest anteną, a różdżka wychylającą się wskazówką - i już znowu wszystko do siebie pasuje. Duch człowieka rejestruje ów niewidoczny strumień informacji, zawierający także dane o lokalizacji podziemnych żył wodnych, ukrytych przedmiotów i wielu innych sprawach, i wywołuje skurcze mięśni, za których sprawą wahadełko zaczyna się poruszać, a różdżka staje dęba. Człowiek kanalizuje zatem wiedzę kosmiczną, nad której naturą i uniwersalnym działaniem już się trochę zastanawialiśmy. To on odbiera, reaguje, a także dokonuje ostatecznej interpretacji. Ma tu swój udział intuicja. Człowiek odbiera, nieświadomie sygnalizuje ten fakt, zdaje sobie sprawę, że nadeszła informacja, i następnie może ją świadomie wyrazić. Tak mogłoby to przebiegać i chyba tak właśnie jest. Duch radiestety jest otwarty na morze informacji, w którym my wszyscy brodzimy z nieczułymi zmysłami. Niekiedy coś udaje się nam zauważyć, jednak „zdrowy rozsądek", który jest produktem naszej kultury, każe nam przejść nad tym do porządku dziennego. I tak brniemy dalej... Możemy jednak otworzyć naszego ducha. Opisane doświadczenie z wahadełkiem to był początek; wiemy, że za pośrednictwem wahadełka albo różdżki można wzmocnić i uwidocznić bardzo słabe, niezauważalne odczucia, przenikające nasze ciało i ducha, które bez takiej pomocy przeszłyby nie zauważone. Na tej samej zasadzie przyrządy pomiarowe podnoszą za pomocą wychylających się wskazówek lub jakichkolwiek innych wskaźników na poziom naszej świadomości takie zjawiska jak magnetyzm, radioaktywność, promieniowanie podczerwone i wiele innych. Tak więc wróciliśmy do kwestii natury informacji, które w ten sposób mogą zostać zarejestrowane (może powinno się raczej mówić o inspiracjach). Wielokrotnie wspominana nadludzka wrażliwość takich radiestetów jak Mullins albo de Boer na wpływy, których obecność jest wykrywana jedynie przez wielkie przyrządy pomiarowe, może skłaniać do błędnego wniosku, że tu tkwi wyjaśnienie. Jednak sprawa nie jest aż tak prosta. Wahania ziemskiego pola magnetycznego, jakie są zdolni rejestrować owi supergwiazdorzy wśród radiestetów, raczej nie zawierają informacji na temat ilości wody, którą można wydobyć z danej głębokości, mierzonej w litrach na godzinę. A już zupełnie nie wyjaśnia to takich dokonań jak wykrywanie wahadełkiem cieków wodnych, podziemnych ruin itd. na mapie. Bo i tak się zdarza, o czym jeszcze będzie mowa. Tego już nie można po prostu przypisać magnetyzmowi ziemskiemu. Nie mamy też takiego zamiaru. Wspomniana nadwrażliwość na zjawiska, na które wcale nie reaguje normalny współczesny człowiek, jest tylko uderzającym sygnałem, że osoby te właśnie cechuje szczegóne wyczulenie na czynniki wymierne, a także niewymierne. Wśród czynników niewymiernych musi znajdować się i ten, który czyni z radiestezji - a konkretnie z radiestetów - tubę, czy raczej lejek dla informacji „z zewnątrz". Informacji nieuchwytnej dla żadnej aparatury, bo w przeciwnym razie już od dawna musiałyby istnieć komputery na wahadełko i programy na różdżkę. Kuszące byłoby zagłębienie się w rozważaniach, dlaczego różdżkarze specjalizują się w całkiem specyficznych, ograniczonych dziedzinach (woda, metal i inne), gdy tymczasem mistrzowie wahadełka mogą odfiltrować z wiedzy kosmicznej niemal każdą żądaną informację. Wykroczylibyśmy tym jednak poza ramy dopuszczalnej spekulacji. Mogłaby to wyjaśnić specyfika rezonansu, ale tak samo decydującą rolę mogą odgrywać indywidualne predyspozycje człowieka, i to już w pierwszym momencie, kiedy chwyta za różdżkę albo wahadełko. Możliwości istnieje wiele, żadna nie jest bardziej logiczna od pozostałych, a przy tym jest całkiem możliwe, że w rzeczywistości wszystko wygląda jeszcze inaczej. Dlatego podsumujmy: radiesteci są „najzwyczajniej w świecie" nadwrażliwi. Selektywny odbiór informacji, dokładne trafianie w ten „wydział" oświecenia, w którym są przechowywane szukane odpowiedzi, występuje także - w co aż trudno uwierzyć - w badaniach naukowych. Wspomniany już dr Zaboj V. Harvalik ku swemu zdumieniu stwierdził, że Wilhelm de Boer, z zawodu siodlarz, mógł namierzać różne radiostacje niczym dwunożny radiopelengator. Wystarczyło, aby dr Harvalik wskazał stację, którą de Boer ma zlokalizować, a ten ostatni wykonywał polecenie, obracając się w różne strony z różdżką w ręku. Liczne eksperymenty tego rodzaju postawiły świat nauki przed niezaprzeczalną wybiórczością zdolności radiestetycznych. Doświadczenia praktyczne potwierdziły tylko to, co osoby wrażliwe zawsze stwierdzały, że w istocie mają wybór, co chcą zarejestrować. Różdżkarz może zaprogramować swój instrument na wykrywanie złóż rudy przy pomijaniu żył wodnych, i na odwrót. Teoria, jakoby specjalne różdżki reagowały na specjalne promieniowanie (wody, metalu itd.), nie bierze pod uwagę faktu, że większość różdżkarzy wykorzystuje ten sam sprzęt do różnych celów. Hipoteza oparta na promieniowaniu, która już się stała niemal konwencjonalnym wyjaśnieniem, wcale nie tłumaczy faktu, że radiesteci mogą nieomylnie znajdować pojedyncze przedmioty wszelakiego rodzaju pod przykryciem na przykład z sukna. Lekarze, biolodzy i inni naukowcy niekiedy podnoszą zarzut, że taka wybiórczość nie jest bardziej nadludzka niż nasza normalna zdolność uczestniczenia w określonej rozmowie w gwarnym pomieszczeniu mimo dobiegających innych hałasów. Jest to bez wątpienia słuszne, tylko że tego gwaru rozmów i tych towarzyszących hałasów, z których radiesteta odfiltrowuje interesującą go „rozmowę", nie słyszy nikt poza nim samym. Nie rejestruje ich również żadna aparatura, a tylko jego wahadełko lub różdżka. Tej całkiem specyficznej informacji, o którą chodzi w danym przypadku, nie można uzyskać w sposób konwencjonalny. Tylko radiestezja to umożliwia.

hjdbienek : :
mar 20 2009 John Mullins
Komentarze: 0

Mimo woli nasuwa się skojarzenie ze „zjawiskami ubocznymi", często towarzyszącymi eksperymentom parapsychologicznym. Być może w tym kontekście należy umieścić prawdziwe orgie zginających się widelców, zegarów zmieniających swój bieg i innych osobliwości, które regularnie występują w niezliczonych gospodarstwach domowych, ilekroć w telewizji występował Izraelczyk Uri Geller. Być może jego zdolności stawały się w czasie występu rodzajem katalizatora aktywizującego pokrewne siły. Mniejsza o to. W większości przypadków zapewne nie wystarcza po prostu znaleźć się tylko w pobliżu, kiedy wychyla się różdżka albo kręci wahadełko. Różdżkarze często demonstrują własną siłę, każąc laikowi wziąć różdżkę i iść obok. Normalnie nic się wtedy nie dzieje. Jeśli różdżkarz jeszcze raz przemierza tę samą drogę, osobiście trzymając różdżkę (czy jakikolwiek inny instrument stosowany przy tej okazji), to ona z reguły się wychyla. Godne uwagi jest jednak następujące zjawisko: gdy różdżkę trzymają razem radiesteta i laik, każdy za jeden koniec, to różdżka zwykle się wychyla. Mówiąc wprost, wynika z tego, że do sukcesu wystarcza już niewielka pomoc. Decydujące znaczenie ma co prawda własna wiara w powodzenie. Przekonującym przykładem jest historia dynastii Mullinsów. Brytyjczyk John Mullins urodził się w 1838 r. w Colerne, wiosce w pobliżu Chippenham w hrabstwie Wiltshire. Wyuczył się rzemiosła murarskiego i wydawało się, że sądzone mu jest typowe życie murarza. Talent różdżkarski odkrył u siebie w wieku 21 lat, jednak skoncentrował się na nim w pełni dopiero mając 44 lata. Przez następne dwanaście lat do swej śmierci stał się najsłynniejszym odkrywcą złóż wody w całej Anglii, a być może i Europie. Często odnosił sukcesy w takich przypadkach, w których całe zespoły ekspertów musiały dać za wygraną. Tak np. zlokalizował kilka żył wodnych w dobrach generała Mildmaya Willsona w Raunceby w Yorkshire, po czym generał przepędził geologów, którzy stracili wiele czasu i wydali mnóstwo pieniędzy swego mocodawcy nie osiągnąwszy żadnych rezultatów. Mullinsowi niewiele było potrzeba pod tym względem. Generał Willson polecał go potem innym właścicielom ziemskim, stale powtarzając: „Nigdy nie słyszałem, aby Mullins kiedykolwiek się pomylił". Mimo to wielu zleceniodawców Mullinsa obawiało się jakiejś formy oszustwa i podejmowało najbardziej przemyślne środki ostrożności. Ukrywano przed Mullinsem wszelkie informacje (nawet najprostsze), wystawiano go na próbę przez wprowadzanie w błąd i na każdym kroku starano się go przyłapać. Nie przeszkadzało to temu pulchnemu, dobrodusznemu byłemu murarzowi i w żadnej mierze nie pogarszało jego wyników. Mullins niewiele rozumiał z danych geologicznych, dokładnych map, wyników badań itd. Zdawał się na swoją różdżkę czy też swój talent, a kiedy podawał dokładniejsze dane, robił to czysto intuicyjnie. Co prawda niekiedy były one daleko bardziej precyzyjne niż wszelkie ekspertyzy geologiczne. Widać to na przykładzie najsłynniejszego i najszczegółowiej udokumentowanego przypadku Mullinsa, niezwykle gruntownie przebadanego i sprawdzonego przez Williama Barretta z Society for Psychical Research. Towarzystwo to jest bardzo poważnym stowarzyszeniem, założonym w 1882 r. pod przewodnictwem profesora Henry'ego Sidgwicka z Cambridge w celu naukowego badania fenomenów paranormalnych. Organizacja ta istnieje wciąż jeszcze, a jej rzetelność nie ulega wątpliwości. W gronie jej przewodniczących byli trzej laureaci Nagrody Nobla, jeden premier Anglii, osiemnastu profesorów, jedenastu członków Royal Society i liczne słynne osobistości, jak na przykład Arthur Koestler. Ponieważ stowarzyszenie to od początku postawiło sobie za cel demaskowanie oszustów i weryfikację tego, co autentyczne, nie były mu obce problemy często trudnego dowodzenia fenomenów parapsychologicznych i ezoterycznych i każda nowa sprawa powiększała zasób jego doświadczeń. Eksperci stowarzyszenia asystowali występom jasnowidzów, mediów i cudotwórców i uczestniczyli w seansach spirytystycznych. Society for Psychical Research zdołało zdemaskować wielką liczbę szarlatanów mimo nawet najbardziej skomplikowanego wyposażenia i wyrafinowanych oszukańczych manewrów. Co prawda, w przypadku Johna Mullinsa nie było co demaskować. Praca, jaką wykonał dla pewnej firmy w Waterford w Irlandii, ratując to przedsiębiorstwo w 1888 r., należała do autentycznych faktów, co Society w pełni potwierdziła. Z początku w firmie z Waterford nikt nie myślał o zaangażowaniu Johna Mullinsa. O wskazanie zasobów wodnych zwrócono się do fachowców; był wśród nich G.H. Kinahan, geolog senior stowarzyszenia ekspertów geologicznych Irlandii i autor licznych należących do literatury przedmiotu monografii i traktatów. Wykonano trzy odwierty; kiedy koszty sięgnęły kilku tysięcy funtów szterlingów i nie udało się wydobyć na powierzchnię ani kropli wody, wśród kierownictwa firmy zapanowało zdenerwowanie. Ktoś sobie przypomniał o różdżkarzu Mullinsie i wtedy postanowiono dla przezwyciężenia rozpaczliwej sytuacji sięgnąć po nadzwyczajne środki. Posłano po Johna Mullinsa. Radiesteta już kilka minut po przybyciu wskazał miejsce, gdzie „można wydobyć co najmniej 6800 litrów wody na godzinę z głębokości około 24 metrów". Wiercenie przeprowadzone w tym miejscu ujawniło istnienie żyły wodnej na głębokości 23,7 m. Wydajność odwiertu wynosiła 7600 litrów na godzinę. Raport geologiczny G.H. Kinahana (sporządzony po odkryciu żyły) podaje, że jest to jedna z zaledwie dwóch żył wodnych w całej okolicy. Jej przypadkowe odkrycie było wielce nieprawdopodobne. Tę drugą żyłę Mullins znalazł już wcześniej. Dla nas szczególnie interesująca w historii Mullinsa jest okoliczność, że początkowo był przekonany, iż tylko on w całej rodzinie ma ten dar. Obaj jego synowie również sądzili, że ich ojciec jest „wybrany". A jednak i w nich zaczęły się budzić te same zdolności, kiedy rok w rok wędrowali po kraju z ojcem Johnem. Wreszcie ich talenty ujawniły się w całej pełni i po śmierci Mullinsa synowie mogli kontynuować jego działalność niczym rodzinne przedsiębiorstwo. I przedtem już przez pewien czas pracowali razem. Bilans dokonań firmy „Mullins i s-ka", a później „Mullins - Synowie" jest doprawdy imponujący: odkryto przeszło 5000 źródeł, umożliwiono zaopatrzenie w wodę 700 domów, browarów, fabryk, farm itd. Niewiele firm „nieezoterycznych" może się poszczycić takim nieprzerwanym pasmem sukcesów odnoszonych przez przeszło 30 lat.

hjdbienek : :