Kategoria

Homo Sapiens, strona 64


mar 09 2009 Sporządzenie horoskopu
Komentarze: 0

Jak ustalić decydujący dla sporządzenia horoskopu - moment narodzin? Czy poszukiwaną chwilę określa pojawienie się główki, pierwszy krzyk, odcięcie pępowiny czy jeszcze coś innego? Mimo że ustalenie tego momentu z dokładnością co do sekundy nie jest potrzebne dla celów astrologii, to nie chcemy uchylać się od podjęcia tej kwestii. Pierwszy krzyk nie oznacza choć wywołuje głębokie wzruszenie u młodych rodziców - początku życia, ale jedynie nabranie po raz pierwszy powietrza, a tym samym „uruchomienie" płuc. Towarzyszy on zresztą wydechowi, a więc już wcześniej płuca musiało poza łonem matki wypełnić powietrze. Jeszcze mniej argumentów można przytoczyć na korzyść uznania za moment narodzin odcięcie pępowiny. W rzeczywistości przecina się bowiem tkankę, która już nie funkcjonuje, i która żywiła noworodka w łonie matki (łącząc go z łożyskiem). Nie, to nie może być ta chwila. Nie ma też konieczności wyczekiwania ze stoperem w ręku na ukazanie się pierwszej części ciała dziecka - którą nie musi wcale być głowa. W normalnym przypadku niezbędne czynności pomagające przyjść na nasz świat nowemu mieszkańcowi Ziemi trwają tylko kilka minut. Z tego powodu horoskopy sporządza się na podstawie danych wyrażonych w minutach. Nasuwa się teraz pytanie, co przyjąć jako właściwy czas do ustalenia lokalnych współrzędnych urodzenia. Mimo że konieczne przeliczenia - dawniej przeprowadzane ręcznie - wykonują dziś zwykłe kalkulatory kieszonkowe, być może interesująca będzie krótka informacja na temat systemu stref czasowych przyjętego w naszych czasach. Ten typowy produkt nowoczesnej cywilizacji musi być doprowadzony do zgodności z dawnymi praktykami astrologicznymi, albo też odwrotnie. Nie jest to jednak bardzo trudne i dziś całkowicie nas w tym wyręcza nasz przyjaciel komputer, który błyskawicznie wykona niezbędne przeliczenie czasu strefowego na czas miejscowy, aby można się było posuwać dalej w sporządzaniu horoskopu. W średniowieczu nikt nie musiał się zmagać z problemem stref czasowych. Istniał wówczas tylko jeden jedyny czas miejscowy, mierzony w momencie kulminacji (najwyższego położenia Słońca w południe). „Prawdziwy" dzień słoneczny był po prostu odstępem czasu między jedną kulminacją a następną. Dzięki temu prawdziwemu czasowi słonecznemu każdy astrolog mógł natychmiast przystąpić do sporządzania horoskopu. Obliczenia przeprowadzano dopiero później. Z nastaniem rewolucji przemysłowej świat się otworzył, zaczęła powstawać infrastruktura, drogi komunikacyjne i kanały informacyjne, a „prawdziwy dzień słoneczny" zakończył swoją służbę. Wójtowi na wsi nawet jeszcze w XIX w. mógł wystarczać lokalny czas słoneczny. Problemy pojawiały się wtedy, gdy chciał z innym wójtem - mieszkającym daleko - porozmawiać na temat czasu zegarowego i musiał stwierdzić występowanie znacznych różnic. Najpierw uregulowania tego stanu rzeczy, niemożliwego do utrzymania na dalszą metę, zaczęły się domagać koleje. Tak narodził się czas kolejowy. W Europie tym się na razie zadowolono. Kiedy na dworcu głównym biła dwunasta w południe, to ta sama godzina obowiązywała również na wszystkich stacjach podrzędnych. Kto się kierował zegarem na wieży kościoła we wsi, ten po prostu spóźniał się na pociąg, jego pech. Koleje powstawały jednak także w Nowym Świecie, jak nazywano Amerykę, zwłaszcza na kontynencie północnoamerykańskim. Tam odległości są znacznie większe niż w Starym Świecie, Europie. Również ustalające czas dworce główne, położone to na wybrzeżu zachodnim, to znowu na wschodnim, dzieliły od siebie ogromne dystanse. W węzłach, gdzie krzyżowały się trasy ogromnej sieci kolejowej USA, dochodziło do prawdziwych przeskoków w czasie, jakie mógłby wymyślić autor powieści science fiction. Tak dalej być nie mogło, powstał więc czas strefowy. Obowiązuje on do dzisiaj. Jest praktyczny dla podróżnych, w telekomunikacji, gospodarce światowej i ze względu na wiele innych składników cywilizacji - nie tak idealny natomiast dla astrologów. Muszą oni - w Europie - zmagać się z czasem wschodnioeuropejskim, środkowoeuropejskim i zachodnioeuropejskim, zwanym także czasem uniwersalnym Greenwich (GMT), ponieważ południk zerowy przebiega przez Greenwich, miejscowość w Anglii. Czas uniwersalny stanowi czas odniesienia dla wszystkich innych stref czasowych. Na pierwszy rzut oka wydaje się to zawiłe, ale na szczęście tak nie jest, gdyż, co trzeba jeszcze raz podkreślić, jedyny czas ważny dla sporządzenia horoskopu to czas miejscowy. Jak wspomnieliśmy, jego obliczenie nie nastręcza problemów (urodzeni w Zgorzelcu na Łużycach mają nawet odrobinę łatwiejsze zadanie, bo tam czas miejscowy pokrywa się z czasem środkowoeuropejskim). Skoro w XX w. Europa nie jest już identyczna z całym światem, dodajmy, że do sporządzenia horoskopu dla urodzonego w USA konieczne są jeszcze inne instrumenty, a mianowicie: Tabela amerykańskich stopni szerokości. Zestawienie długości i szerokości geograficznej dla wszystkich miejscowości w USA. Dane o przesunięciach czasowych w USA (włącznie z czasami letnimi). Efemeryda na dany rok. Tabela proporcjonalnych logarytmów. I wszystko to jest konieczne tylko po to, by przeliczyć czas strefowy na miejscowy i móc w ogóle zacząć właściwą pracę? Niestety tak, ale to jeszcze nie powód do zniechęcenia. Po pierwsze, w rzeczywistości nie jest to tak trudne, jak się z pozoru wydaje, dość szybko bowiem nabywa się wprawy w tych rachunkach, a po drugie z pomocą spieszy nowoczesna technika. W dzisiejszych czasach można kupić bardzo tanio kieszonkowe kalkulatory do sporządzania horoskopów, które dosłownie za naciśnięciem guzika wypluwają wszystkie parametry gotowe do wpisania w odpowiednim formularzu. Zwracaliśmy już na nie uwagę, mimo to warto prześledzić drogę prowadzącą do uzyskania żądanych wyników. Dzięki temu nie tylko poznaje się ducha astrologii, ale także nabiera wyczucia astrologicznej charakterystyki danej osoby, która się manifestuje już w danych podstawowych. Wkrótce stanie się to jasne, w miarę jak stopniowo będziemy się posuwać naprzód. A teraz czas na podanie konkretnego przykładu. Jeśli ktoś się urodził o piątej godzinie rano w Wiedniu, to obowiązywał go czas środkowoeuropejski, a więc odpowiadała temu godzina czwarta rano czasu uniwersalnego, co bez wielkiego trudu można ustalić na podstawie danych w tabeli. No i co z tego? Przecież astrologowi nie jest potrzebny ani czas środkowoeuropejski, ani uniwersalny, a tylko czas miejscowy, jak za „dawnych dobrych lat" średniowiecza, kiedy nie było stref czasowych. W tej sprawie nabiera tu znaczenia dystans czasowy względem Greenwich. Nasze tabele podają, że dla Wiednia wynosi on jedną godzinę i pięć minut. Tak więc nic już nie przeszkadza w obliczeniu czasu miejscowego: Piąta godzina rano czasu środkowoeuropejskiego = czwarta godzina rano czasu uniwersalnego, po dodaniu czasowego dystansu dla Wiednia (1 godzina 5 minut) otrzymujemy czas miejscowy: godzina piąta minut pięć rano. Jeśli ktoś sądzi, że teraz może już przejść od ważnej kwestii czasu urodzenia do nie mniej ważnego miejsca urodzenia, ten jest w błędzie. Trzeba jeszcze pokonać szczebel pośredni: przeliczyć czas miejscowy (który jest „prawdziwym czasem słonecznym") na tak zwany czas gwiazdowy. Tu okaże się pomocne skorzystanie z tabel efemeryd. Czas gwiazdowy dla odpowiedniej daty jest tu podany albo na dwunastą w południe albo na dwunastą o północy, co przeważnie zaznaczono już na okładce danej efemerydy. Ponadto przy pewnej wprawie sami się zorientujemy w razie pomyłki. Nietrudno się chyba domyślić, że w przypadku horoskopu południowego Słońca raczej nie należy szukać pod horyzontem. Trzeba teraz dodać znaleziony w efemerydach czas gwiazdowy do obliczonego już czasu miejscowego. Wykonujemy więc następujące działanie: Czas gwiazdowy + Korekta czasu gwiazdowego + Czas miejscowy = Gwiazdowy czas chwili urodzenia = środek nieba, czyli MC Zaraz, zaraz,co to za nowe pojęcia i co trzeba korygować w czasie gwiazdowym? MC (Medium Coeli), czyli „środek nieba", to termin łaciński, oznaczający znak zodiaku, który w momencie narodzin znajdował się w najwyższym punkcie nad horyzontem, albo też dom X. (Naprzeciw niego znajduje się JC (Jmum Coeli), czyli „głębia nieba".) Co się tyczy korekty, to jest ona niezbędna ze względu na fakt, że czas gwiazdowy z powodu ruchu własnego naszej planety codziennie się zmienia o 3 minuty 56 sekund, co w ciągu roku urasta do pełnych 24 godzin, a więc całego dnia. W dalszej pracy korzystamy z tabel domów, które także podają MC. Czasem domy nazywa się także sektorami. Nie powinno to nas zbijać z tropu, gdyż oba określenia znaczą to samo, a więc wycinki kuli niebieskiej. Pojęcie domów pochodzi z czasów starożytnych, w których pierwotna mistyczna nauka o niebie zaczęła powoli przywdziewać szatę matematyczną. Teraz można już zabrać się do rysowania. Na formularzu horoskopu nanosi się poszczególne domy, numerując je cyframi rzymskimi od ascendentu z numerem I w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara (cyfry rzymskie są zastrzeżone dla domów, cyfry arabskie służą do zapisu wszystkich innych danych liczbowych). Tabele domów podają zawsze ascendent, dom dziesiąty i tak zwane domy pośrednie. Na podstawie tych danych wyjściowych można wykonywać dalsze działania. Aby co do minuty i sekundy ustalić położenie wierzchołków domów, mogą być konieczne obliczenia wartości pośrednich (interpolacje planet), czego jednak przeważnie nie trzeba robić. Nie musimy się zrażać takimi subtelnościami, bo w normalnym przypadku całkowicie wystarcza horoskop narysowany z dokładnością do 1 stopnia. Warto od razu nabrać przyzwyczajenia zaznaczania osi I - VII na czerwono, a IV - X na niebiesko. Po zaznaczeniu ascendentu bierzemy do ręki tablice efemeryd i nakreślamy pozycje poszczególnych planet. Jeśli chodzi o Księżyc, to jego pozycję należy odnieść do czasu uniwersalnego. Do tego obliczenia potrzebna jest tablica logarytmów, którą podają w zasadzie wszystkie efemerydy (wraz z instrukcją jej stosowania). Nie zapominamy o kieszonkowych kalkulatorach do sporządzania horoskopów i odpowiednich programach komputerowych. Na końcu zaznacza się poszczególne aspekty, mierząc odległości kątowe między planetami za pomocą kątomierza kołowego z podziałką 0° - 360°. I teraz powinniśmy mieć przed sobą bardzo, bardzo prosty podstawowy horoskop (jeśli udało nam się ustrzec od popełnienia zbyt wielkich błędów).Osoby nie obeznane z astrologią w tym punkcie z pewnością wysuną zarzut, że po wykonaniu tych instrukcji coś może i mają przed sobą, ale to na pewno nie jest gotowy horoskop. Trudno by też było tego oczekiwać. Nawet niezbędne narzędzia - efemerydy, tabele domów itd. -wymagają wysiłku, aby się w nie wgryźć. Ponadto nad wyraz przydatne, czy wręcz nieodzowne jest zapoznanie się z podstawowymi dziełami z zakresu astrologii, których treść naturalnie wykracza daleko poza podane tu informacje.Co właściwie daje, można dalej zapytać, ta zawiła dygresja na tematy astrologiczne? Osoby zainteresowane mogą odczuwać zdezorientowanie, a wtajemniczone znudzenie. Nie powinny jednak... Jest jasne, że astrologii nie da się omówić wyczerpująco w jednej jedynej książce - a tym bardziej w rozdziale książki - można ją jednak, i tu tkwi sedno sprawy, naświetlić z różnych stron. Można także zorientować (nie wtajemniczonego) generalnie w metodzie postępowania, aby horoskop mógł w ogóle powstać. Niezależnie od tego nie powinno tu też zabraknąć praktycznego przykładu podanego ze wszystkimi szczegółami (również takimi, które można było zasugerować tylko na marginesie). Krótko mówiąc, kompletnego horoskopu zawierającego (prawie) wszystkie parametry. Dla ułatwienia wezmę horoskop, co do którego mogę mieć absolutną pewność, że jego wyjściowe dane są prawidłowe - a mianowicie mój własny. Dalsze informacje zawarte są w objaśnieniach znaków astrologicznych.

hjdbienek : :
mar 08 2009 Podstawowe aspekty astrologii
Komentarze: 0

Dowiedzmy się teraz o nich czegoś więcej. Aspekty w astrologii są konkretną, wymierną wielkością, wyrażoną pozornym kątem między dwiema planetami albo innymi ważnymi punktami, o których jeszcze będzie mowa. Za podstawowe aspekty uważa się następujące: Koniunkcja. Oznacza ona kąt równy 0°, który występuje, gdy dwie planety znajdują się obok siebie, jedna nad drugą czy jedna za drugą. Również w astronomii nie jest to pojęcie nieznane. Sekstyl. Mamy z nim do czynienia, gdy dwie planety tworzą kąt 60°. Kwadrat. Jak można się domyślać, kąt między planetami jest równy 90° (kąt prosty). Trygon. Jest to kąt 120°. Opozycja. Oznacza ona przeciwstawne pozycje, a więc kąt 180°. Astrologowie określają aspekty 90° i 180° jako niekorzystne, dysharmonijne albo nie sprzyjające, a 60° i 120° jako korzystne, harmonijne albo sprzyjające. Koniunkcje lokuje się między jednymi a drugimi. Oczywiście aspekty nie zawsze są całkowicie dokładne; możliwa jest pewna wkalkulowana nieostrość, nazywana orbisem, mieszcząca się w zakresie +- 5. Tak więc np. w przedziale 85°-95° mówi się o kwadracie z orbisem 5. Oprócz tych podstawowych parametrów mogą być jeszcze brane pod uwagę dalsze czynniki, zależnie od szkoły astrologicznej, rodzaju horoskopu i indywidualnych upodobań astrologa. Na przykład węzły księżycowe, asteroidy, zaćmienia Słońca i Księżyca, połowiczne sumy, paralele deklinacji, retrogradacje, dystanse, aspekty harmonijne i wiele innych, którym nie będziemy poświęcali uwagi. Wiele z tych pojęć jest po prostu zbyt niejednoznaczne. Zostawimy na boku także kwestie sporne w obrębie samej astrologii (np. gdzie jest początek zodiaku, jak należy dzielić domy, jaki orbis jest ważny itd.). Podobne dysputy aż nazbyt często toczą się w końcu także w „poważnej" nauce. Pozostańmy lepiej u źródeł. Astrologia operuje zatem wieloma parametrami. Jeśli nawet sposób ich wykorzystania może się różnić, to pozostaje do wyjaśnienia, jak się je w ogóle określa. Trudno mieć jakieś zdanie na temat różnicy kątowej między dwiema konstelacjami planet, kiedy się jeszcze nie wie nawet, jak ją obliczać. Do tego celu służą efemerydy, czyli obszerna tabela podająca pozycje poszczególnych planet na dany dzień. Jej nazwa pochodzi od greckiego ephemeros, co oznacza „trwający albo żyjący tylko jeden dzień". Dlatego też jętki jednodniówki nazywa się po grecku Ephemeroptera. Wspomniane efemerydy są używane w astronomii nie rzadziej niż w astrologii. Są to przeważnie bardzo obszerne i sięgające daleko w przeszłość tabelaryczne zestawienia, podające pozycję Słońca, Księżyca i planet na każdy dzień na godzinę dwunastą czasu uniwersalnego Greenwich (GMT). Szczególną precyzją wyróżniają się Raphael's Astronomical Ephemeric oj the Planet's Places, które można otrzymać dla każdego roku od 1800. Można kupować ukazujące się co roku zeszyty zawierające tabele pozycji ciał niebieskich (tak zwane angielskie efemerydy) albo kompletne książki. Oczywiście nie wystarczy (znowu) kupić wspomniane tabele i znaleźć w nich potrzebne dane. Nawet najbardziej doświadczeni astrologowie nie zawsze mogą ustalić, mimo wielogodzinnych dyskusji, znaczenie jakiejś planety w danym znaku zodiaku. Podobnie jak naukowcy łamiący sobie głowy nad znaczeniem jakiegoś równania albo śladu cząstki elementarnej na ekranie luminescencyjnym. Nie powinno to nas powstrzymywać od głębszego zapoznania się z materią astrologii. Wyłaniają się przy tym coraz to nowe czynniki, które trzeba wziąć pod uwagę w kolejnych etapach pracy. Coraz dalsi jesteśmy od horoskopu z ilustrowanego pisma... Sceptycy mogą wysunąć zarzut, że już tylko z tych elementów horoskopu, które dotychczas wymieniliśmy, można ułożyć zawrotną liczbę wariantów, a matematycy z satysfakcją powołają się na niemieckiego astrologa Noela Tyla, który obliczył najmniejszą liczbę możliwych kombinacji różnych parametrów astrologicznych. Wynosi ona 5,4 x 1067, co jest liczbą z 67 zerami, większą od liczby wszystkich atomów we wszechświecie. Brzmi to niezbyt zachęcająco, ale bez obawy, w pierwszej fazie opracowywania horoskopu nie musimy i zresztą nie możemy osiągnąć aż tak wielkiej dokładności. Niuanse rodzą się dopiero na podstawie narysowanego i wypełnionego poszczególnymi symbolami podstawowego wykresu. Na tym szczeblu wyższego wtajemniczenia oprócz know-how zaczyna odgrywać rolę siła intuicji astrologa. Synteza tych dwóch elementów nie zależy od przewertowania choćby nie wiedzieć ilu dzieł i tabel. Ten czynnik - wykazujący zaskakujące podobieństwo do zasady nieoznaczoności Heisenberga, która na zawsze i ostatecznie pozbawia nas możliwości uchwycenia cząstek elementarnych w ich tańcu, a równocześnie charakteryzuje także pewne głębokie procesy w mózgu - decyduje o tym, że jedni astrologowie odnoszą większe sukcesy niż inni. Tak więc wróciliśmy do punktu wyjścia: do rysowania zasadniczego horoskopu. Zdobyliśmy już pewne rozeznanie w tym, co powinien on zawierać i co jest najważniejsze w jego poszczególnych elementach. Nie wiemy jednak, jak z tego wszystkiego powstaje jedna całość. Co jest nam więc potrzebne, aby przystąpić do konkretnej pracy? Kołowy wykres zodiaku i pięć niezbędnych informacji: dzień, miesiąc, rok i godzina jak również miejsce urodzenia (jego długość i szerokość geograficzna; nieuniknione różnice w stopniach długości można znaleźć w odnośnej literaturze; wspominamy o tym jedynie na marginesie). Teraz można zacząć właściwą pracę, co oczywiście wiąże się ze żmudną drobiazgowością przy każdej czynności. Natychmiast pojawiają się też problemy.

hjdbienek : :
mar 07 2009 Horoskop urodzeniowy
Komentarze: 0

Horoskop urodzeniowy jest to koło, w które astrolog wpisuje dwanaście znaków zodiaku, planety i domy. Musi w tym celu znać dokładnie miejsce i czas urodzenia. Jeśli są mu znane, to może narysować taki horoskop, przez co jednak nie należy rozumieć swobodnej ekspresji artystycznej. Chodzi tu raczej o astrologiczne przetworzenie danych indywidualnych. Innymi słowy: Wspomniane planety, domy i inne elementy, o których jeszcze będzie mowa, trzeba nanieść na wykres i powiązać ze sobą - na razie graficznie. Zaakceptujmy w tym momencie bez komentarza klasyfikację Słońca i Księżyca jako planet, wprowadzenie nowych planet (Hamburgera) i inne dowolności, które doprowadzają astronomów do szału. I tak wkrótce stanie się jasne, że choć terminologia astrologiczna przypomina astronomiczną, to należy ją rozumieć inaczej, i dlaczego tak jest. To spuścizna zamierzchłej przeszłości, w której nauka i wiedza ezoteryczna współistniały ze sobą harmonijnie (nierzadko praktykowane przez tych samych uczonych). Przyjrzyjmy się więc bliżej przedmiotowi naszego zainteresowania. Dwanaście znaków zodiaku to 30-stopniowe odcinki koła zodiakalnego, które jak każde inne koło ma 360 stopni. Sam zodiak stanowi zarówno tło dla planet, jak też układ współrzędnych albo odniesienia, pozwalający dokładnie określać ich pozycje. Choć wydaje się to trudne, wcale tak nie jest. Ponieważ Słońce zgodnie z mechaniką nieba w ciągu roku przemierza cały zodiak, to dziecko rodzi się pod tym spośród znaków zodiaku, w którym Słońce znajdowało się w chwili narodzin. Przybliżone dane dotyczące dwunastu znaków zodiaku są ogólnie znane i można je znaleźć w dowolnym horoskopie z czasopisma. Oczywiście, sprawa nie jest aż tak prosta. Po pierwsze, Słońce z powodu eliptycznego kształtu ziemskiej orbity nie spędza tyle samo czasu w każdym znaku (okres ten waha się od 29,5 do 31,5 dni), a poza tym są jeszcze lata przestępne. Tak więc w ostatecznym rezultacie nie co roku Słońce zmienia znak w tym samym dniu. Nie to jednak jest decydujące. Horoskop staje się złożonym instrumentem analizy dzięki wielu czynnikom. Wspomniane domy i planety stanowią tylko jego podstawową konstrukcję. Do wykończenia potrzeba o wiele więcej, ale po kolei. Krok po kroku nasz astrolog przeprowadza swoją analizę. Najpierw rysuje elementarny horoskop urodzeniowy, przedstawiający znaki zodiaku, planety i domy w momencie narodzin. W tym celu musi określić znak wschodzący (ascendent), aby wyznaczyć domy, w których znajdują się poszczególne planety. Następnie wykreśla aspekty planet. Suma znaczeń wszystkich poszczególnych czynników składa się na całość obrazu o bardzo indywidualnej wymowie, który pozwala na przeprowadzenie interpretacji, czy raczej wymaga jej. Nim się obejrzeliśmy, mamy już przed sobą bardzo złożony system. Widać z tego, że np. Bliźnięta nie muszą być koniecznie tylko wesołymi lekkoduchami (czego autor urodzony pod znakiem Bliźniąt nie przyjąłby bez sprzeciwu) itd. Nie, ludzie spod znaku Bliźniąt, Barana, Wagi itd. są w istocie bardzo różni. Człowiek nie jest jednowymiarowy, podobnie jak jego horoskop. Uwzględniamy dziesięć planet (wliczając w to Słońce i Księżyc), dwanaście znaków zodiaku i dwanaście domów. Aspekty to odległości kątowe między dwiema planetami: sekstyI 60°, kwadrat 90°, trygon 120°, opozycja 180° i koniunkcja 0°. W horoskopie występują setki czynników, które się nawzajem wzmacniają, osłabiają albo modyfikują w inny sposób - co daje niemal nieskończone możliwości interpretacji. Na tym etapie astrolog zaczyna korzystać ze swej intuicji. My jednak jeszcze nie jesteśmy na to gotowi i musimy teraz poznać poszczególne elementy horoskopu, o których dotąd tylko słyszeliśmy. Wiemy już, co to jest nasz własny znak zodiaku: ściśle określony wycinek sklepienia niebieskiego, w którym znajduje się Słońce w chwili, gdy jako niemowlę wydajemy pierwszy krzyk; nie ma przy tym szczególnego znaczenia, jeśli się pomylimy o kilka minut w jedną czy drugą stronę. Nieco bardziej skomplikowana jest sprawa domów. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w punkcie środkowym kuli o ogromnych, właściwie nieograniczonych rozmiarach. Według nowoczesnej kosmologii w pewnej mierze tak właśnie jest, ale nie odbiegajmy od tematu. Wnętrze tej kuli musimy teraz podzielić na dwanaście wycinków, które można porównać do cząstek pomarańczy albo kawałków arbuza. „Wykrawanie" tych wycinków następuje wzdłuż osi północ - południe, z którą zgodne są ich krawędzie wewnętrzne. Ponieważ znajdujemy się w środku kuli, to linia horyzontu dzieli ją na dwie półkule, tak że sześć wycinków - a więc domów - znajduje się nad nami i sześć pod nami. Można więc powiedzieć w odniesieniu do Ziemi, że sześć domów znajduje się nad horyzontem i sześć pod horyzontem. W gruncie rzeczy łatwo można to sobie wyobrazić. Jak wiadomo, nic nie stoi w miejscu, a już najmniej Ziemia i inne ciała niebieskie. Tak więc poszczególne domy otrzymują swoich lokatorów. W astrologii domy liczy się w dół, zaczynając od ascendentu. Jest to wschodzący znak zodiaku na wschodniej części horyzontu. Nie zapominajmy, że wszystko odnosi się do dokładnej daty i miejsca urodzenia. Idźmy więc dalej: wycinki nieba położone bezpośrednio nad wschodnią i zachodnią częścią horyzontu powinny być odpowiednio XII i VII domem - i tak też jest. Sprawa domów nie należy do łatwych, ale nie będziemy się nad nią zatrzymywać. Ostatecznie wszystko w życiu ma swoje aspekty. Także astrologia, tyle że tu są one ściślej zdefiniowane.

hjdbienek : :
mar 06 2009 Jak do tego doszło?
Komentarze: 0

W lutym 1986 r. Seymour zaczął swój referat na konferencji Urania Trust, zorganizowanej w Imperial College na uniwersytecie w Londynie, tymi oto słowy: Kiedy astronom ujawnia zainteresowanie sprawami astrologii, to tak, jak gdyby dobrowolnie poddał się rozrywaniu przez dwa konie, z których jednym jest astronomia, a drugim astrologia. Dla większości astrologów jest jasne, że astrologia się sprawdza i nie jest im potrzebny naukowiec do objaśnienia, jak to się dzieje; tymczasem większość moich kolegów astronomów ma pewność, że astrologia się nie sprawdza. Ten ostatni pogląd spotyka się na każdym kroku. We wrześniu 1975 r. amerykański magazyn „Humanist" opublikował artykuł pod tytułem "Zarzuty przeciwko astrologii". Był on podpisany przez 186 znanych naukowców - wśród nich 18 laureatów Nagrody Nobla. W owym czasie także dr Seymour znajdował się w tym obozie. Prawie nikt nie sprzeciwiał się publikacji Zarzutów przeciwko astrologii. Carl Sagan odmówił wprawdzie podpisania, nie dlatego jednak, by miał przypisywać astrologii jakąkolwiek wiarygodność, tylko z racji tonu listu otwartego, który wydał mu się nazbyt autorytarny. Paul Feyerabend, filozof nauki, wyartykułował nieco mocniej swoje stanowisko przeciwne zarzutom. Powiedział on: Ocena 186 znanych naukowców opiera się na sposobie myślenia sprzed epoki lodowcowej, na niewiedzy o najnowszych odkryciach dokonanych w obrębie ich własnych dyscyplin (astronomii i biologii oraz ich syntezy) i na niezdolności przewidywania implikacji tych odkryć, które są im już znane. Ocena ta ukazuje, do jakiego stopnia naukowcy są gotowi przypisywać sobie autorytet także w tych dziedzinach, które są im obce. Mocne słowa. Przed latem 1984 r. Seymour przyjąłby je jednak równie niechętnie, jak uczeni sygnatariusze zarzutów przeciwko astrologii. W czerwcu 1984 r. zespół telewizji angielskiej BBC przeprowadził w Plymouth sondę uliczną na temat astrologii. Zapytano o zdanie również Seymoura, astronoma i kierownika planetarium. Jego opinia była jednoznaczna, nie zostawiająca wątpliwości co do tego, że kosmos wprawdzie mógł zsynchronizować biologiczne zegary w ludziach, zwierzętach i roślinach, że Słońce i gwiazdy pozwalają na precyzyjną nawigację, ale że to już wszystko. W sprawie związku między wszechświatem a osobowością indywidualną Seymour wypowiedział się negatywnie. Także na pytanie, czy uważa za możliwe naukowe odkrycie takiego powiązania kiedyś w przyszłości, Seymour udzielił przeczącej odpowiedzi. Po nagraniu tego wywiadu astronom zastanowił się raz jeszcze nad swoimi ortodoksyjnymi odpowiedziami. W niczym nie różniły się one od tych, które zazwyczaj padały z ust jego kolegów naukowców przy podobnych okazjach. Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Nagle argumenty te wydały mu się jakby mniej niepodważalne, a niektóre nawet dość słabe. Astronom ów postanowił zgłębić dziedzinę astrologii i w ten sposób z jej wroga przeistoczył się w przyjaciela, a nawet kogoś więcej... Najpierw zadał sobie pytanie podstawowe: Jaki związek mógłby istnieć między obrotami ciał niebieskich a formami biologicznymi czy też przypadkami losowymi na Ziemi? Oczywiście, do tej roli pretendowało kilka możliwych czynników: plamy na Słońcu, wiatr słoneczny, pola elektromagnetyczne, linie geodezyjne, promieniowanie kosmiczne, wzajemne oddziaływania cząstek elementarnych itd. Wszystkie te hipotezy nie były całkiem nowe, a przy tym wyjątkowo niejasne. Nie widząc zrazu żadnych szans na powstanie ogólnej teorii, Seymour nie dawał jednak za wygraną. Kiedy w 1986 r. na konferencji Urania Trust Seymour mówił o naukowych aspektach „wróżenia z gwiazd", miał już swoją teorię. Zasługuje ona istotnie na uwagę, a składają się na nią następujące podstawowe twierdzenia: Żyjemy na gigantycznym magnesie o nazwie „Ziemia", którego pole magnetyczne w długich okresach zachowuje względną stabilność, bo inaczej niemożliwa byłaby np. nawigacja. Bieguny łączą ze sobą linie sił pola magnetycznego, które przy bliższym poznaniu okazują się nie tak stabilne, jak można by przypuszczać. Jeśli nawet ich kierunek jest ustalony, to jednak podlegają pewnym wibracjom jak druty telegraficzne na wietrze. Na niektóre z tych drgań wpływają ruchy Księżyca, na inne położenie albo aktywność Słońca. Jak dziś wiemy, co dodatkowo potwierdziły loty kosmiczne, wszystkie ciała niebieskie mają pole magnetyczne. Planety, gwiazdy, galaktyki... Nie chcąc wchodzić w szczegóły, powiemy, że Seymour przedstawił teorię „kosmicznej orkiestry". Cały Układ Słoneczny - a w zmniejszonej skali cały wszechświat - gra skomplikowaną symfonię na liniach sił Ziemi. Jest to jednak tylko dość pewne , podstawowe założenie. Biologowie dowiedli, że wiele form żywych, a wśród nich ryby, bakterie, chrząszcze, ptaki, ma zdolność postrzegania pola magnetycznego. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro znane są także inne zdumiewające możliwości zmysłów zwierząt. Na przykład nietoperze „widzą" ultradźwięki, narząd jamkowy grzechotnika daje trójwymiarowy obraz w podczerwieni, pszczoły wykorzystują do nawigacji polaryzację światła słonecznego, a słodkowodny polip, stułbia, okazuje się mistrzem polowania, choć nie posiada zmysłu wzroku. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby zwierzęta miały również „zmysł magnetyczny". Co innego,gdyby miał go człowiek. Masowy eksperyment na uniwersytecie w Manchester w USA wykazał, że wiele spośród poddanych mu osób umiało się orientować według pola magnetycznego. Stwierdzono ponadto, że różne gatunki zwierzęce - jak również człowiek - umieją rejestrować wibracje pola ziemskiego. Trzeba zaznaczyć, że żadne z tych stwierdzeń nawet w niewielkiej części nie należy do wiedzy ezoterycznej czy okultystycznej. Są one elementem hard science. Seymour wyciągnął z nich dalej idące wnioski. Jego zdaniem my wszyscy jesteśmy genetycznie nastrojeni na różnorodną „melodię" symfonii Układu Słonecznego, czy raczej została ona w nas odciśnięta. Dokonuje się to w złagodzonej postaci już w łonie matki, jednak w całej pełni dopiero z chwilą przyjścia na świat. Nie oznacza to, żeby łono matki miało być schronem przed promieniowaniem - bo tak nie jest - ale że kształtowanie naszego sensorium i innych organów jeszcze nie zostało zakończone w owych miesiącach szczęśliwego trwania w doskonałym bezpieczeństwie. Zaczynamy więc nasz ziemski byt już w pewien sposób „zaprogramowani". Nie od rzeczy jest przypuszczenie, że kiedy w późniejszym momencie orkiestra Układu Słonecznego zagra „naszą melodię", zaczynają w nas zachodzić specjalne procesy, i że my i nasze działania podlegamy temu wpływowi. Seymour jest przekonany, że odkrył związek między stanem wszechświata w sekundzie narodzin a noworodkiem (którego osobowość podlega temu wpływowi). Ponieważ wywiódł to wyjaśnienie z dziedzin wiedzy naukowej astronomii i astrofizyki, geomagnetyzmu i biologii, wydaje mu się ono odpowiednie do zdobycia merytorycznego uznania dla astrologii. Idzie on jeszcze dalej twierdząc, że wiedza tego rodzaju była możliwa także w minionych epokach. Mogłaby ona stanowić zapomnianą bazę tradycji astrologicznych. Cóż, jest to w każdym razie istotne wsparcie z nieoczekiwanej strony. Ale czy wiemy teraz, czym naprawdę jest astrologia? Oczywiście, że nie. Tej godnej uwagi imponującej teorii nie można nawet porównać z „książką lekarską" z przykładu podanego na wstępie, co najwyżej z atlasem anatomii. Wciąż jeszcze nie wiemy, co wyróżnia praktykującego specjalistę astrologa. Przyjrzyjmy się więc, w jaki sposób ktoś taki przystępuje do dzieła... Pierwszy krok stanowi obliczenie horoskopu urodzeniowego, który w zasadzie przedstawia stylizowaną mapę nieba w momencie narodzin. Nie musi przy tym chodzić o narodziny istoty żywej. Taki migawkowy obraz procesów zachodzących na niebie może się również przydać do sporządzenia horoskopu dla firmy, organizacji, etapu życia, narodu, jakiejś rzeczy, a nawet problemu. Aby można było sporządzić horoskop urodzeniowy, konieczna jest znajomość konkretnego punktu początkowego. Czy to będzie moment urodzenia się jakiejś osoby, czy złożenia podpisu pod umową, to dla późniejszej interpretacji horoskopu nie ma znaczenia. Podobnie jak istnieją różne rodzaje horoskopów, tak mogą też się zmieniać reguły ich odczytywania, interpretacji, zależnie od tego, czy chodzi o charakter człowieka, wydarzenia w jego życiu, idealny czas na jakieś działanie, współdziałanie z innymi ludźmi (przede wszystkim związki partnerskie) albo sprawy całkowicie innego rodzaju (interesy, zjawiska polityczne itd.). Astrologia może być stosowana w różnych celach. My jednak dopiero zaczynamy ją poznawać, będzie więc nam potrzebny formularz do sporządzenia horoskopu, jaki można bez trudu nabyć w specjalistycznych sklepach.

hjdbienek : :
mar 05 2009 Czy to sprawiedliwe?
Komentarze: 0

Istnieją takie nauki ezoteryczne, na temat których „poważni" badacze są przynajmniej gotowi podjąć dyskusję. Należy do nich alchemia, której z tego względu poświęciliśmy uwagę w rozdziale wstępnym. Astrologia raczej nie może liczyć na taką przychylność. Ilekroć staje się ona tematem rozmowy, dyskusję natychmiast tłumi się w zarodku przy użyciu takich argumentów, jak: „Czy może istnieć tylko dwanaście typów ludzi i ich losów?", „W jaki sposób jakaś planeta może oddziaływać na los jednostki?", „Słońce nie jest planetą" itd. Podobne reakcje nabrały już niemal cech odruchu warunkowego i wskutek tego np. między astronomami a astrologami prawie nigdy nie dochodzi do wymiany poglądów. Ten stan rzeczy ma różnorodne przyczyny. Barierą jest z pewnością bardzo niewielkie zainteresowanie astrologów mechaniką nieba i z kolei równie skromne zainteresowanie astronomów mechanizmami losu. W ten sposób doszło do usztywnienia stanowisk, odkąd istniejąca w czasach starożytnych jedność astronomii i astrologii skończyła się i wyodrębniły się obecnie istniejące dyscypliny. Dziś astrologia w większym lub mniejszym stopniu jest sprawą wiary, gdy nikt nie chce - ani nie może - podawać w wątpliwość merytorycznej poprawności astronomii, a ostatnio także astrofizyki. Wprawdzie także astrofizyka w tej czy innej kwestii ma trudności z udzieleniem ścisłej odpowiedzi (np. co do kwazarów, czarnych dziur, gęstości materii we wszechświecie, natury grawitacji itd.), jednak nie obniża to jej rangi jako nauki ścisłej. I to całkowicie słusznie. Astrologia jest tu niewątpliwie w gorszej sytuacji. Na arenie matematyki i praw natury astrologia ustępuje swemu naukowemu przeciwnikowi o kilka klas wagowych, co sprawia, że kiedy dochodzi do starć, często wędruje do narożnika. Właściwie dlaczego? Czy dlatego, że astrologia jest w swej najgłębszej istocie sztuką intuicji? Nie to jest rzeczywistą przyczyną świętej naukowej zaciekłości, z jaką stale przypuszcza się ataki na astrologów i ich zwolenników. Ostatecznie także w przypadku uznanych dyscyplin nauki intuicja odgrywa pewną rolę. Tak np. przygotowanie zawodowe dobrego lekarza pomaga mu w niektórych przypadkach intuicyjnie postawić diagnozę, po czym staje on przed zadaniem (interpretacyjnym) dokonania właściwego wyboru z palety możliwych metod terapeutycznych i medykamentów. Gdyby tak nie było, to wystarczyłoby mieć w domu jedynie „książkę lekarską" i moglibyśmy bez trudu leczyć się sami. Praktyka pokazuje uniwersalną doniosłość intuicji, wyczucia, czy jakkolwiek zechcemy to nazwać. Istnieją specjaliści stawiający tak często albo też tak rzadko trafne diagnozy, że nie można tego tłumaczyć tylko i wyłącznie posiadanym know-how. To samo dotyczy astrologów, przy czym oczywiście w najmniejszej nawet mierze nie mamy zamiaru stawiać astrologii i medycyny na jednej płaszczyźnie. Bynajmniej, chodziło nam tylko o próbę przedstawienia pewnej analogii, która - jak to zwykle bywa -bardzo kuleje. Cóż więc sprawiło, że astrologia stała się skałą przekonania wystającą z rozszalałego morza ataków? Ataki te byłyby usprawiedliwione i zrozumiałe, gdyby astrologia de facto rościła sobie takie pretensje, jak horoskopy zamieszczane w pismach. Tak jednak nie jest. Nic bowiem nie jest jej bardziej obce niż wskazywanie najkrótszej drogi do szczęścia w miłości, ostrzeganie przed otwartymi pokrywami studzienek kanalizacyjnych czy ogłaszanie, że poszczególne osoby podlegają bezpośredniemu wpływowi Jowisza, Plutona albo innego skupiska materii w gwiezdnych przestworzach. Astrologia funkcjonuje na zupełnie innej zasadzie. Trzeba się jednak zająć nią poważnie, aby ustrzec się błędów, które - przyznajmy - są trudne do uniknięcia. Czyni tak bardzo niewielu i nie jest to - również przyznajmy - wcale takie łatwe. O wiele łatwiejsze jest potępianie wszystkiego w czambuł. Jest oczywiste, że cały skomplikowany system nie daje się łatwo jednoznacznie określić. W końcu także np. całej kultury polskiej nie dałoby się scharakteryzować jedną definicją. W przypadku astrologii aż nazbyt często używa się jednej definicji: bujda. Czy to sprawiedliwe? Nie sądzę. Było zresztą też dostatecznie wielu wyśmiewanych naukowców. Zarówno wielki chemik francuski Lavoisier (1743-1794), którego słuszne wyjaśnienie procesów utleniania zostało uznane za urojenie, jak Robert Koch (1843-1910), którego słynny kolega, Rudolf Virchow, zwalczał do tego stopnia, że nie zawahał się zjeść chleba posmarowanego bakteriami wąglika, aby dowieść, że nie istnieją postulowane przez Kocha „małe zwierzęta" (bakterie) - wszyscy oni mogliby niejedno powiedzieć na temat przesądów. Nie chcemy przez to oczywiście sugerować, że astrologia znajduje się na progu, poza którym stanie się możliwe jej naukowe udowodnienie. Taka ambicja jest jej w gruncie rzeczy obca - i zapewne nie dałoby się jej naprawdę zrealizować. Już choćby z tego względu, że byłoby to przeciwne istocie astrologii. Nie jest ona bowiem ani paranauką, ani namiastką nauki, ale reprezentuje inny punkt widzenia - właśnie ezoteryczny. Niezależnie od tego można się nawet doszukać całkowicie naukowych argumentów na poparcie zasad astrologii. Jest znamienne, że szukają ich prawie wyłącznie naukowcy. Jednym z nich jest dr Percy Seymour - pokazowy przykład przeciwnika astrologii, który się przedzierzgnął w jej rzecznika. Dr Seymour jest Principal Lecturer in Astronomy na politechnice w Plymouth i dyrektorem William Day Planetarium. W 1984 r. trafił on na pierwsze strony prasy światowej dzięki swojej rekonstrukcji układu ciał niebieskich, widocznego nad Betlejem w noc narodzenia Chrystusa. W trakcie pracy w charakterze Senior Planetarium Lecturer w planetarium Greenwich, które powstało L. Old Royal Observatorium, rozwijał swoje idee o pochodzeniu astronomii i astrologii. Ten fizyk i astronom, który opracował ważną teorię pola magnetycznego Drogi Mlecznej, początkowo nie był entuzjastą „wróżenia z gwiazd". Wręcz przeciwnie. A jednak dzisiaj wygłasza ważne referaty - na kongresach astrologicznych. Jak do tego doszło?

hjdbienek : :
mar 04 2009 Astrologia
Komentarze: 0

Rodzi się dziecko. Dla jego rodziców oznacza to spełnienie największego pragnienia ich życia. Pióro nie zdoła opisać ich uczucia szczęścia, gdy mały człowiek otwiera oczy, wydaje pierwszy okrzyk albo instynktownie chwyta dużą rękę dorosłego. Potem jednak zdarza się czasem, że jak grom z jasnego nieba spada nieszczęście: młode życie gaśnie, ledwie się zaczęło. Niespodziewanie, nieubłaganie i bezlitośnie. Potem nic już nie jest takie samo jak przedtem. Medycyna zna przyczynę takich nagłych zgonów. Jest nią choroba określana jako ROS = Respiratory Distress Symptom -postnatalne porażenie oddechowe, która powoduje śmierć w ciągu pierwszych trzech godzin po urodzeniu. Nie ma natomiast lekarstwa na nią ani sposobów jej zapobiegania. Nie można wcześniej rozpoznać podatności na RDS, bo zagrożone noworodki nie różnią się niczym od pozostałych. Przeważnie już w momencie, w którym lekarze spostrzegają, że z dzieckiem „coś jest nie tak", ratunek jest spóźniony. Większość par pragnących mieć dziecko chciałaby, niczym tonący, chwycić się choćby brzytwy, aby zapobiec tej strasznej groźbie. Jednak, jak się zdaje, medycyna nie widzi takiej możliwości. Jest wszakże taka dziedzina wiedzy (której klasyczna nauka na ogół nie chce nawet przyjąć do wiadomości, nie wspominając już o przyznawaniu jej kompetencji w rozwiązywaniu problemów medycznych), w obrębie której odkryto zdumiewające prawidłowości w związku z ROS. Mamy na myśli astrologię, uznaną za temat tabu. Na podstawie dokumentacji 24 000 urodzeń, zebranej w północno-wschodnich stanach USA w 1977 r, zespół badawczy pod kierownictwem Larry'ego MicheIsona starał się dociec, czy metodami astrologii udałoby się wykryć prenatalnie w tej liczbie dzieci jakieś charakterystyczne cechy u 122 niemowląt, które zmarły na RDS. Najpierw przeprowadzono studia pilotażowe, a następnie - dla pewności - powtórzono badania. Przy użyciu komputerów przeanalizowano tysiące parametrów astrologicznych dla 122 ofiar RDS i 145 zdrowych noworodków. Wszystkie te dzieci pochodziły z tego samego terenu, dzięki czemu podstawowe warunki były w przybliżeniu identyczne. Z początku nieunikniona wydawała się kolejna kompromitacja astrologii, albowiem pod względem miesiąca, dnia czy minuty urodzenia niemowlęta zmarłe na RDS niczym się nie różniły od dzieci z grupy kontrolnej. Inaczej już było ze znakami zodiaku, gdzie występowały znamienne prawidłowości: na przykład znacznie więcej niemowląt chorych na RDS rodziło się pod znakiem Wodnika niż Lwa. W sumie badacze wyodrębnili 18 parametrów astrologicznych, które wydawały się znaczące dla ewentualnego prognozowania ROS. Spośród nich z kolei 11 dawało podstawy do przypuszczeń, że mają one szczególną wagę. Specjalnie obmyślona procedura analityczna miała posłużyć do oceny tych jedenastu parametrów pod kątem ich przydatności prognostycznej. Uzyskane rezultaty ujęto w tabelę, którą można było zweryfikować praktycznie. Wyłonił się następujący obraz: w grupie kontrolnej 145 zdrowych niemowląt metoda astrologiczna pozwalała przewidzieć w 64 procentach, że urodzą się zdrowe, natomiast w grupie dzieci zmarłych na ROS dokładność ich identyfikacji na podstawie horoskopu wynosiła 74 procent (!) W sumie odsetek trafnych prognoz sięgał 69 procent, co znacznie przekracza odsetek, którego należałoby oczekiwać na podstawie przypadkowego prawdopodobieństwa. Psychologowie Hans Jiirgen Eysenck i David Nias, którzy zajmowali się wynikami tych analiz, uważają wprawdzie, że nawet tak wyrafinowana strategia nie wyklucza możliwości błędu, ale że może to jednak mieć duże znaczenie dla praktyki lekarskiej. Wyniki, jakie uzyskali Larry Michelson i jego koledzy, zdaniem profesora Eysencka i docenta Niasa, zasługują na uwagę. Gdyby istotnie udało się tą drogą zawczasu wykryć tak znaczny odsetek niemowląt z grupy ryzyka RDS, to dla osiągnięcia takiego celu warto zaakceptować cenę nieortodoksyjnego podejścia do pewnych elementów ryzyka. Dla wszystkich, którzy mają już pewne doświadczenie w astrologii albo zechcą się nią zainteresować, podajemy poniżej wspomnianą tabelę zawierającą jedenaście parametrów astrologicznych. Im więcej punktów procentowych widnieje w kolumnie z prawej strony tabeli, tym większe prawdopodobieństwo, że wiąże się z tym podatność na ROS. Obie ostatnie pozycje z wynikiem ujemnym mają znaczenie odwrotne: pozwalają wnioskować o braku podatności na ROS. Aspekt Księżyca do połowy sumy Wenus i środka nieba - 2,78 Aspekt Merkurego do połowy sumy węzła księżycowego i środka nieba - 2,41 Regent VI domu w domu III (placidus) - 1,62 Aspekt środka nieba do połowy sumy Słońca i węzła księżycowego - 1,48 Słońce w Wodniku - 1,30 Trygon Słońca i asteroidy Juno - 1,29 Sekstyl Jowisza i Neptuna - 0,99 Mars w I, IV, VII albo X domu - 0,83 Regent II domu w domu X - 0,54 Ascendent w Strzelcu -0,70 Kwadrat albo kwinkunks między Słońcem a Neptunem -1,08 Większości czytelników ten zestaw parametrów prognostycznych niewiele powie, gdyż należą one już do wyższej szkoły astrologii. Poprzestańmy zatem na razie na stwierdzeniu, że astrologia, potępiana przez jednych, a żarliwie broniona przez drugich, zdaje egzamin także w świetle kryteriów nauki. Co zresztą nie pozostaje bez następstw. U schyłku naszego stulecia, w którym zaiste nie brakowało przewrotów, nieśmiało zaczyna się pojawiać coś w rodzaju naukowego oddźwięku albo przynajmniej merytorycznej dyskusji z misterium astrologii. Coraz rzadziej są w użyciu określenia takie jak „nienaukowe wróżenie z gwiazd". Punktem odniesienia dla większości osób wypowiadających się w tych sprawach bez uprzedzeń jest monumentalne dzieło dwojga psychologów francuskich Michela i Francoise Gauquelin, które na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza było wielokrotnie publikowane na całym świecie. Ten imponujący, często cytowany i jeszcze częściej poddawany analizie materiał to istny róg obfitości pełen frapujących poszlak sugerujących istnienie związku między osobowością człowieka a pozycją planet w momencie jego narodzin, który trudno wytłumaczyć racjonalnie. Profesor Eysenck i docent Nias stwierdzają wprost: „Dzięki temu, że Gauquelin przez cały czas w licznych dokumentach publikował wszystkie szczegóły dotyczące swojej pracy, istnieje możliwość oceny stosowanych przezeń planów i metod. Dokonaliśmy takiej oceny i nie zdołaliśmy odkryć żadnych poważnych błędów; wprost przeciwnie -byliśmy pod wrażeniem wielkiej staranności, z jaką materiał został zgromadzony i przeanalizowany". Mimo to całkowicie iluzoryczna byłaby wszelka myśl o prawdziwie naukowej akceptacji astrologii. W gruncie rzeczy nie można nawet mówić o zbliżeniu stanowisk, gdyż jedna ze stron (nauka) zazwyczaj wzbrania się choćby tylko przyjąć do wiadomości istnienie drugiej strony (astrologii).

hjdbienek : :
mar 03 2009 Idea całości?
Komentarze: 1

Może tym czymś jest idea całości? To uniwersalna myśl, napotykana na każdym kroku. Pomyślmy tylko o sformułowaniach z języka potocznego, w których zawarte jest wyobrażenie wielkiej całości. Każdy już ich używał, nie zastanawiając się nad tym zbytnio. Wraz z takimi wyrażeniami idea wielkiej całości, odgrywająca rolę w każdej ezoterycznej wizji świata albo dyscyplinie, weszła do codziennej mowy. Dowodzą tego przykłady. Dr Edward Bach (1886-1939), „ezoteryk" XX wieku, pionier New Age i twórca terapii kwiatowej, traktuje swoje odkrycie jako całościową metodę leczenia. Jego pogląd na zdrowie i chorobę wyrasta z nadrzędnego układu odniesienia, wykraczającego poza granice jednostki ludzkiej. Choroba oznacza, zdaniem Bacha, niezgodność między częścią (człowiekiem) a całością (większą myślą stwórczą). Można by zlekceważyć takie przekonania jako rojenia fantasty, gdyby nie ten kłopotliwy fakt, że sprawdzają się one w praktyce. Jako kontrargument można wprawdzie podać efekt placebo (autosugestii, która może spowodować wyzdrowienie albo poprawę stanu chorego po zażyciu środka uważanego przezeń za skuteczne lekarstwo, a faktycznie obojętnego dla organizmu). Na dłuższą metę nie jest on jednak przekonywający. Zbyt oczywista jest bowiem paralela między koncepcją Bacha a podstawami medycyny chińskiej liczącej sobie tysiące lat, która również się sprawdzała w praktyce, choć nikt nie umie powiedzieć dlaczego. Powie ktoś, no dobrze, może to i frapująca zbieżność, choć poza tym metoda Bacha niewiele ma wspólnego z akupunkturą lub podobnymi rzeczami, ale w jakiej mierze można w ten sposób odeprzeć zarzut placebo? Otóż akupunktura na przykład działa także na zwierzęta (krowy, konie). Mało prawdopodobne, aby czworonogi same sobie wmawiały złagodzenie bólów, cofanie się stanów zapalnych itd. Odkąd Soulie de Morant, francuski konsul w Chinach i miłośnik kultury Azji, w 1928 r. sprowadził akupunkturę do Europy, ogromnie wzrósł stopień akceptacji jej medycznych walorów - czego nie można powiedzieć o zrozumieniu zasady jej działania. Także w indyjskiej medycynie ajurwedyjskiej fundamentalną zasadę stanowi myśl, że uzdrowienie człowieka jest równoznaczne z uzdrowieniem uniwersum. Całość, całość, całość... Ta dygresja na tematy medyczne ukazuje, że w sferze „nieklasycznej" lecznictwa (od której oficjalna medycyna przeważnie się dystansuje) całość od tysiącleci była i jest na pierwszym planie. I to z praktycznym skutkiem, co trudno zanegować. Nie dość na tym, na wschodzie bowiem czy na zachodzie panuje, jak się zdaje, zgodność wśród wszystkich ezoteryków wszech czasów co do tego, że szkoły i techniki, nauki i metody ezoteryczne można wyprowadzić z tego sposobu patrzenia na świat, ludzi i naturę. Jedne wprost, inne drogą pośrednią. Wtajemniczenie można zacząć w dowolnym punkcie. Czy to będzie reinkarnacja, czy channeling, astrologia czy kabała, jasnowidzenie czy czytanie z ręki, aura czy bioenergia, karma czy tarot, różdżka czy wahadełko, siła kolorów czy wpływ czakranów, podróże astralne czy szamanizm, księga Dzyan czy kronika Akasha, ektoplazma czy ciało eteryczne itd. - zawsze obecna jest całościowa wizja świata. Ma ona wiele twarzy i wymyka nam się z rąk, przesłonięta zwodniczą różnorodnością wiedzy ezoterycznej, którą będziemy poznawać także szczegółowo. Teraz stoimy jeszcze przed budowlą wiedzy tajemnej; byłoby zatem przedwczesne, gdyby już w chwili obecnej starać się uchwycić wskazane sedno wspólnych elementów. Próbie takiej jest poświęcona czwarta część tej książki. Zajmijmy się natomiast tym, co istnieje, i uczyńmy to, co nierzadko nawet przy rozwiązywaniu najbardziej złożonych problemów stanowi pierwszy krok na drodze do poznania: zacznijmy. Zostawmy na boku „jeśli" i „ale" i wylejmy po prostu zawartość fascynującego rogu obfitości wiedzy tajemnej. Niech pierwszym z elementów puzzli będzie jeden z najbardziej znanych - a więc, logicznie biorąc, także najbardziej kontrowersyjnych: moc gwiazd. Czy też to, co się za nią uważa. Mimo wszystko niemało ludzi znajduje w „niepoważnej" astrologii więcej oparcia niż w „poważnej" pomocy fachowej, którą się wszędzie proponuje w celu odrzucenia poczucia odpowiedzialności, wierności, lojalności (i całej reszty zbędnego balastu przeszkadzającego osiągnąć szczęście). Z tego punktu widzenia można w każdym razie zrozumieć zwrot ku sferom astralnym. Jednemu coraz trudniej jest zaprzeczyć, temu, że możemy się posługiwać wiedzą ezoteryczną dla naprawienia naszego życia czy znalezienia pociechy w morzu chaosu i szaleństwa albo też całkiem po prostu: uzyskania szerszej wizji świata. Zależy to - jak tyle innych spraw - od nas samych. Astrologia jest jedną z ezoterycznych dróg, które stoją otworem przed każdym z nas... Astrologia - nauka nie doceniona ...tylko światła z nieba oświecają czysto i bez skazy. Maximen und Reflexionen. Goethe

hjdbienek : :
mar 02 2009 Gdzie i jak szukać
Komentarze: 0

Alchemicy byli omylni tak samo jak inni ludzie. Bardzo trafne jest powiedzenie, że kto szuka wiedzy, ten często błądzi. Nie traci ono aktualności nawet w odniesieniu do wspomaganych przez komputery badaczy naszych czasów (wystarczy choćby wspomnieć o krążących obecnie modelach kosmologicznych, które nie mogą być słuszne wszystkie naraz); i oczywiście, w o wiele większej mierze w odniesieniu do poszukiwaczy wiedzy w przeszłości. Interesujący jest być może fakt, że mało znana w naszych szerokościach geograficznych stara alchemia chińska, za której najsłynniejszego przedstawiciela uważany jest Ko Hung (ok. 283 - 343 po Chr.), pociągnęła za sobą o wiele więcej ofiar śmiertelnych niż alchemia zachodnia. Przyczyną wyższej umieralności chińskich alchemików i ich protektorów było ich ściśle świeckie pojmowanie nieśmiertelności. Z azjatycką wytrwałością i konsekwencją próbowali oni bowiem przyswajać sobie nieśmiertelność pijąc, połykając lub wdychając różne substancje, gdy tymczasem ich zachodni koledzy mieli na względzie przede wszystkim duchowe wywyższenie i taki rodzaj nieśmiertelności, której ciało nie musi absorbować z tak bezkompromisowym radykalizmem. W związku z tym w kręgach alchemików chińskich częste były zatrucia arsenem, ołowiem, rtęcią i innymi substancjami, których następstwa zazwyczaj znoszono z dalekowschodnim stoicyzmem albo uważano za oznakę skutecznego działania danego środka. Na porządku dziennym były zwłaszcza przypadki zatrucia cynobrem, niemal zawsze idące w parze z zapaleniami i czyrakami. Także ulubiony „czarny sok ołowiany" (prawdopodobnie gorąca zawiesina grafitu) pociągał za sobą liczne ofiary. Przekazy zawierają niezliczone przepisy na chemiczno-alchemiczne zabójcze eliksiry nieśmiertelności: gotowanie saletry i soli kamiennej w wodzie, mieszaniny rdzy żelaza z miedzią, podgrzewanie rtęci z lazurytem i malachitem albo siarki, realgaru (siarczku arsenu), saletry i miodu, sporządzanie wysoce wybuchowej mieszaniny przypominającej proch strzelniczy itd. W konsekwentnym zatruwaniu samego siebie przez alchemików taoistycznych historycy upatrują przyczynę upadku alchemii chińskiej, która między V a IX w. była w rozkwicie. W gruncie rzeczy wszystko to jest bardzo zagmatwane. Dopiero co uznawaliśmy alchemię za skarbnicę zaginionej wiedzy, a teraz znowu wszystko stanęło na głowie. Nawet Daleki Wschód, powszechnie uważany za kolebkę nieżyciowych filozofii, okazuje się być regionem samobójców-trucicieli, zorientowanych na sprawy tego świata. Czy znaczy to, że powróciliśmy w naszych rozważaniach do punktu wyjścia? Nie, skądże znowu. Dla zrównoważenia tego, co wyżej powiedziano, można by przywołać niewytłumaczalną skuteczność medycyny azjatyckiej albo niesamowitą dalekowzroczność liczącej sobie 5000 lat chińskiej księgi wyroczni I-Cing. Ale jeszcze nie chcemy poruszać tego tematu - w tym miejscu. Tu mieliśmy pokazać tylko kolejną, egzotyczną stronę zwodniczej rzeczywistości. I jeszcze jedno zaskakujące stwierdzenie: Kto by się spodziewał, że nawet w dziedzinach interdyscyplinarnych istnieje zasób tak zwanej „pewnej wiedzy", którą można zachwiać... Owa rozleglejsza wiedza, która ma nam zapewnić w ostatecznym rezultacie instrumentarium dla większej wizji świata, przedstawia się nie jako monolityczny blok o prostym porządku, ale jako puzzle. Odpowiednio do tego powinno się traktować pojedyncze elementy jako cząstki, składające się z kolei z innych cząstek (takie koncepcje pozwalają niemal poczuć bliskość nowoczesnych teorii naukowych naszych dni). Nauki ezoteryczne przypominają rosyjskie matrioszki, „baby w babie", są bowiem pełne niespodzianek. Niektóre są zrozumiałe, inne okazują się być ślepymi uliczkami, a jeszcze inne można jedynie niewyraźnie przeczuwać pod zasłoną tajemnicy. Nie inaczej przedstawia się sprawa z nowoczesną fizyką. Weźmy np. teorię stanu trwałego wszechświata, odrzucającą jego ekspansję, albo mechanikę kwantową. Oba te modele fizyczne opierają się na podstawie matematycznej, a jednak jeden z nich (teoria stanu trwałego) opisuje rzeczywistość nieprawidłowo, gdy tymczasem drugi (mechanika kwantowa) opisuje ją prawidłowo (taki przynajmniej obowiązuje dziś pogląd). Do niedawna oba modele zaliczano do poważnych teorii, tak było do chwili, gdy kosmiczne promieniowanie tła zadało śmiertelny cios teorii stanu trwałego wszechświata Freda Hoyle'a. Wyobraźmy sobie teraz istotę pozaziemską, dla której ludzka fizyka jest absolutną zagadką. Jak oceniłaby ta istota dwie powyższe teorie - słuszną i fałszywą? Prawdopodobnie tak samo, jak fizyk naszych czasów ocenia zaszyfrowane teksty alchemiczne. Ten, trzeba przyznać, równie trywialny co demagogiczny przykład ilustruje jednak podstawowy problem, który się streszcza następująco: aby zrozumieć wyjaśnienie, trzeba już znać jego połowę. Na tej zasadzie opierają się liczne łamigłówki, zagadki, paradoksy itd. Temat ten przewija się też w niejednej powieści science fiction (zwłaszcza Ask afoolish Question Roberta Sheckleya). Czy to oznacza, że wiedza tajemna musi nią pozostać na zawsze, ponieważ, aby ją odsłonić, musiałoby się ją znać wcześniej? Oczywiście, że nie. Istnieją przecież także całe góry fachowych publikacji na temat odkryć XX wieku, które specjaliście mówią wszystko, ale laikowi nic. Dotyczy to w równej mierze informacji o strukturze antybiotyku co instrukcji dotyczącej fachowego usuwania zęba mądrości. Ledwie się zdobędzie znajomość rzeczy, to zaraz wiedza specjalistyczna nabiera sensu, staje się zrozumiała i możliwa do przyswojenia. Jednym słowem: wiedza fachowa dla laika nawet po kilkakrotnym przestudiowaniu pozostaje równie tajemnicza jak pierwszego dnia. Po prostu nie objaśnia się sama. Analogia jest oczywista: ten, kto np. będzie szukał w dziełach poświęconych alchemii podstaw tej wiedzy, ten się zawiedzie. Z równym powodzeniem można szukać wyjaśnienia praw Mendla w pracy poświęconej włączaniu odcinków DNA do jakichś chromosomów albo słynnego równania Einsteina E = mc2 w podręczniku budowy reaktorów, mimo że bez znajomości tego równania nie można skonstruować ani reaktora, ani bomby atomowej. Naprawdę mogli i mogą pracować z ezoteryczną wiedzą jedynie ci, którzy już ją mają. Nie powinno nas to zrażać, gdyż w końcu każdy może stać się specjalistą także w dziedzinie wiedzy ezoterycznej, której poszczególne gałęzie zostaną przedstawione w następnych rozdziałach. Zanim do tego przejdziemy, musimy jeszcze poznać podstawową prawdę. Może ona być tylko taka: wszystko ma dwie strony, a przeważnie więcej. Kto ma czelność negować stronę fantastyczną rzeczywistości, ten de facto zdradza oderwanie od niej. Traci też możliwość przeżycia przygody, jaką stwarza poszukiwanie większej rzeczywistości, która zwłaszcza w dziedzinach wiedzy ezoterycznej stale wyraźnie daje znać o sobie, jeśli poszukiwacze są na nią otwarci - aczkolwiek nie pozbawieni krytycyzmu. ' Tylko gdzie i jak jej szukać? Gdzie znaleźć początek nici przewodniej przewijającej się przez całą wiedzę ezoteryczną, jeśli taka nić istnieje? Wiedza ta przedstawia połyskujący, wielostronny i pogmatwany obraz. Czy istnieje coś, co ją łączy?

hjdbienek : :
mar 01 2009 Izaak Newton
Komentarze: 0

Na przedstawienie zasługuje też inne rozumowanie, może mniej efektowne. Chodzi o osobliwą rolę, jaką w alchemii odgrywa żelazo, metal bynajmniej nie szlachetny. Ma on jednak inne właściwości, które ze wszech miar zasługują na uwagę. Wydawałoby się, że mogą one być znane jedynie osobom wtajemniczonym naszych czasów (a więc naukowcom). Tak jednak nie jest. l dawniej wiedziano niejedno o tym pospolitym metalu, którego jedyną zaletą w przeszłości była zdolność przebijania zbroi z brązu i łamania brązowych mieczy. Żelazo zajmuje miejsce na końcu szeregu pierwiastków powstałych w naturalny sposób. Kiedy jakieś słońce, zużywszy cały zapas wodoru, wkracza w schyłkowy okres swojego istnienia, wówczas powstają w nim kolejne pierwiastki, zanim wreszcie, zależnie od pierwotnej wielkości gwiazdy, znajdzie ona wieczny spoczynek w postaci stosu żużla, gwiazdy neutronowej albo czarnej dziury. Żelazo zamyka szereg pierwiastków jako spośród nich najcięższy. Aby mogły powstać pierwiastki cięższe od żelaza, potrzebny jest piekielny tygiel supernowej. Z żelaza nie da się uzyskać energii ani w drodze rozszczepienia, ani fuzji. Można by powiedzieć, że znajduje się ono w punkcie zera masy. Żelazo jest - mówiąc w przenośni - czymś w rodzaju szkieletu wszechświata. Wiedza ta powinna być niedostępna dla badaczy z minionych epok. Mircea Eliade, autor dzieła Schmiede und Alchemisten, zwraca uwagę na znaczenie żelaza w alchemii. Nieoczekiwanie przypada mu tam o wiele donioślejsza rola od złota, które zawsze umiało przemienić księcia w błazna i na odwrót. . Noces chymiques z 1616 r. (wyciąg ze Scripta chymica wzmiankowanego wyżej Basiliusa Valentinusa) zawiera kabalistyczną interpretację słowa ALCHIA, jednego z synonimów alchemii, która daje w wyniku liczbę 56. Tymczasem 56 to masa atomowa najważniejszego izotopu żelaza... Zdumiewające, jednak zachowajmy ostrożność. Ochłońmy tu lepiej przez chwilę, zanim się zagalopujemy. Alchemia to błędny ogród, w którym aż nazbyt łatwo można utknąć albo wybrać niewłaściwy kierunek. Wątpliwe, aby udało się go w całości przebrnąć, pomierzyć i rozszyfrować. Potraktujmy raczej alchemię jako jeden z konarów kosmicznego drzewa poznania, porównując je do jesionu świata Igdrasil z germańskiej mitologii, który podtrzymuje wszechświat, wyrastając z otchłani chaosu ginnungagap i mając korzenie we wszystkich światach... Gdzie więc znajdujemy się teraz? Zatrzymaliśmy się na wniosku, że rzadko coś jest takie, jakim się je zawsze przedstawia. Wystarczy lekko uderzyć, a już fasada zewnętrznych pozorów zaczyna się kruszyć. Mówiąc cynicznie, można tu się dopatrzeć współbrzmienia między naturą a działaniem człowieka, jakiego próżno szukać gdzie indziej: pełnego harmonii wspólnego starania o przesłonięcie rzeczywistości. Bardziej konstruktywną postawą jest podjęcie próby zajrzenia za kulisy. Trzeba w tym celu jedynie zaakceptować fakt, że istnieje coś pod powierzchnią rzeczy. Liczne wybitne umysły akceptowały taką rozszerzoną rzeczywistość i poruszały się w niej. Na przykład Izaak Newton (1643 - 1727), któremu chyba trudno zarzucać niezdolność do trzeźwego myślenia, porównywał wszechświat do tajemnego pisma (podyktowanego przez Wszechmogącego). Równie interesujący i mało znany jest fakt, że ten przyrodnik, którego dzieło Philosophiae naturalis principia mathematica należy do kanonu wiedzy, twórca klasycznej fizyki teoretycznej i mechaniki nieba, zachowywał w stosunku do swoich odkryć postawę maga albo alchemika. Dziwnie to się kojarzy z obrazem tego uczonego, giganta nowej ery nauki, racjonalisty, który nauczał potomność poruszania się w myśleniu torem chłodnego, autentycznego rozumu. Sam Newton był człowiekiem intuicji. De Morgan powiedział o nim: „Wydawało się, że on wie więcej, niż kiedykolwiek zdołałby udowodnić". Faktycznie, wiele dowodów twierdzeń Newtona odkryto dopiero znacznie później. Było dlań zawsze sprawą oczywistą, że kulę wolno traktować tak, jakby cała jej masa była skupiona w punkcie środkowym. Jego praca nad przygotowywaniem Principiów uległa zahamowaniu wskutek konieczności udowodnienia tego oczywistego faktu. Odkrycie tego dowodu zajęło uczonemu wiele czasu. Podobnie było, kiedy Newton poinformował słynnego astronoma Edmunda Halleya (1656 - 1742, od jego nazwiska pochodzi nazwa nie mniej słynnej komety) o swoim odkryciu ruchów planet. „Skąd pan to wie? Czy pan tego dowiódł?" - zapytał Halley, na co Newton odpowiedział zaskoczony: „Ale po co, wiedziałem o tym od lat. Jeśli da mi pan kilka dni czasu, znajdę dowód na pewno". Tak też się stało. Niezbyt to ortodoksyjne postępowanie jak na matematyka. Angielski ekonomista John Maynard Keynes (1883-1946), który zapoczątkował rewolucję w ekonomii, należał do najbardziej zagorzałych wielbicieli Izaaka Newtona. W swoim studium Die zwei Gesichter des Sir Isaac Newton wysuwa on przypuszczenie, że doświadczenia Newtona służyły nie tyle odkryciu, co raczej potwierdzeniu tego, co uczony już wiedział. Można by zapytać prowokacyjnie, jakie skarby „nienaukowej" wiedzy kryła skrzynia z notatkami, brulionami, strzępami myśli itd., którą pozostawił po sobie Newton. Jest to tematem korespondencji między mężem siostrzenicy Newtona Conduittem a Humphreyem Newtonem, bratankiem uczonego. Kiedy Izaak Newton opuszczał Trinity College, udając się do Londynu, zostawił wspomnianą skrzynię pełną papierów. Przeszło milion słów, zapisanych w ciągu 25 lat. Ich treścią nie jest jednak - jak można by przypuszczać - matematyka i astronomia, ale po większej części magia. W latach, w których przygotowywał swoje Principia, Newton myślami przebywał także w innych rejonach. I nie było to zajęcie sporadyczne, ale przeznaczał na nie rok w rok około sześciu tygodni wiosną i sześciu jesienią. Nie opublikowane (i prawie nie znane) traktaty Newtona o treści ezoterycznej i teologicznej cechuje taka sama kryształowa klarowność myśli jak jego pisma o astronomii i matematyce - ich substancja jest jednak niezaprzeczalnie magiczna... Humphrey Newton, który nie tylko przepisał na czysto Principia sir Izaaka przed złożeniem do druku, ale był też jego pomocnikiem w laboratorium, pozostawił zapiski o alchemicznej działalności wielkiego astronoma i matematyka. Jak informuje, Newton w miesiącach wiosennych i jesiennych rzadko kładł się spać przed godziną drugą, trzecią w nocy, tak bardzo pochłaniały go jego eksperymenty. „Jego trud, jego pilność - pisze Humphrey - budziły we mnie wrażenie, że jego cel w tych okresach wymaga nadludzkiej sztuki i wytrwałości". Mimo że Izaak Newton nie pozwalał sobie zaglądać w karty, jego bratanek niekiedy widywał starą, zapleśniałą księgę, która najwyraźniej odgrywała w tej działalności centralną rolę. Nosiła ona tytuł Agricola de Metallis i omawiała transmutację metali. Oczywiście, byłoby popadnięciem w drugą skrajność, gdybyśmy chcieli widzieć w alchemii klucz do wszystkich zagadek wszechświata, który podręcznikowa wiedza jedynie wzbrania się włożyć do zamka poznania.

hjdbienek : :
lut 28 2009 Niech żyje koegzystencja
Komentarze: 1

Świat się nie zawalił wskutek klęski uznawanego w XIX w. mechanistycznego ładu kosmicznego. Podobnie np. psychokineza bynajmniej nie unieważnia praw dźwigni, a wahadełko, które się kręci „samo z siebie", nie zmusza do wyrzeczenia się zasad termodynamiki. Nie ma powodów do wszczynania wojny światopoglądowej. Niech żyje koegzystencja, hasło stale propagowane przez polityków. Ostatecznie w dawnych wiekach nauki humanistyczne i przyrodnicze wspaniale ze sobą współistniały, wydając wiedzę, której i dziś nie trzeba traktować jako przestarzałej. Była to właśnie wiedza ezoteryczna czy też okultystyczna (co przecież nie oznacza nic innego jak „wiedza ukryta"). Wiele z tego aktualnie odkrywamy - przeważnie niezamierzenie. Więcej jeszcze czeka na swoje odkrycie. A przy tym często właściwie trudno jest mówić o wiedzy ukrytej, jest ona jedynie pomijana. Na przykład prastara idea dualizmu. Szperając w przeszłości, natrafiamy na nią na każdym kroku: jin i jang, Agarthi i Shambala (centrum dobra i zła; idea podchwycona przez Karola Maya w Ardystanie i Dżynistanie), biała i czarna magia, manicheizm, anima i animus, duch i materia, ciało i dusza, Chrystus i antychryst aż po „syzygię" Junga, która stara się ująć psychologicznie dualizm mityczny. A w tak zwanej trzeźwej rzeczywistości? W fizyce aż się roi od dualizmów: fala i cząstka, parzystość, symetria, materia i antymateria, dyssymetria spinu i skręt aminokwasów, biegunowość (albo też brak pojedynczych biegunów), komplementarność itd. Mimo woli przychodzi na myśl powiedzenie, że z racjonalizmu doprowadzonego do ostateczności lęgnie się to, co fantastyczne. Może to być proces ciągły. Żadne stulecie nie ma monopolu na wiedzę (albo jej brak). Różnice występują we wstępnych uwarunkowaniach, a zatem różnie są także przedstawiane wyniki poznania. Któż zaręczy, że badacze, filozofowie albo mędrcy w dawnych czasach nie mogli dojść do podobnie elementarnych wniosków jak Einstein czy Bohr - albo jeszcze bardziej elementarnych? David Bohm, uczeń Oppenheimera, uważa, że kosmos przedstawia sobą „porządek zespolony", którego wyrazem są teorie nowej fizyki. On sam „upraszcza" tę niejasną deklarację, definiując jej sens, jak następuje: „zgodnie z mechaniką kwantową świat zjawisk wyrasta z głębiej tkwiącego porządku, z którym jest zespolony"... Aha. Nawet wykształcony człowiek naszych czasów nie wpadnie a priori na taką wizję świata. A jednak kardynał Mikołaj z Kuzy (jako alchemik znany pod nazwiskiem Nicolaus Cusanus, zm. 1644) posługiwał się pojęciem „zespolenia" . Cusanus wyrażał stosunek świata do bytu absolutnego następującymi pojęciami: „zespolenie" (complicatio) i „rozwinięcie" (explicatio): Wieczność byłaby zarówno zespoleniem, jak i rozwinięciem czasu. Brzmi to w pewien sposób nowocześnie. Cóż, przypadkowy zbieg okoliczności, prawda? Oczywiście, prawdopodobnie tak samo, jak fakt, że czakrany w jodze (ośrodki energii) znajdują się w miejscach splotów nerwów, o których aż do czasów nowożytnych nic nie było wiadomo. Jedno nie ulega najmniejszej wątpliwości: Jeśli się gruntownie i wytrwale uprząta gruzy ignorancji i pseudo-wyższości, pod którymi spoczywa tak wiele tajemnej wiedzy, to nieuchronnie odkrywa się zdumiewające rzeczy, których nie można przypisać przypadkowi ani pozbyć się stwierdzeniem, że są jedynie rezultatem interpretacji. Wzorcowym przykładem tego jest alchemia. Szczególnie z racji zawartego w naukach alchemicznych wymogu, aby wiedzy nie wypuszczano po prostu na ludzkość jak dżina z butelki, ale by była zależna od etyki. Taka zasada nieuchronnie prowadzi do zaszyfrowania wiedzy. Może jakiś przykład? Na wszystkich poziomach alchemii mamy do czynienia z metodą oczyszczania przez powtarzanie jakiegoś procesu niezliczoną ilość razy. Historycy albo przyrodoznawcy mają na to - o ile w ogóle zajmują się czymś tak „niekonkretnym" - przekonywające wyjaśnienie. Chodzi tu, mówią, o wewnętrzną przemianę samego alchemika, o jego psychiczną transmutację do wyższej wiedzy i oświecenia. Jeśli wodę do sporządzenia eliksiru trzeba destylować tysiące razy, to działania te mają charakter czysto medytacyjny. Służą one ćwiczeniu cierpliwości, woli i siły wewnętrznej. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwą fizyką ani chemią. Psychologowie spieszą z potwierdzeniem tego, wysuwając najoryginalniejsze teorie - od słabości libido do działania superego. „Przypadkiem" jednak w trakcie tego ćwiczenia cierpliwości można wzbogacić normalną wodę, uzyskując wodę ciężką, ową substancję przemieniającą zbiornik wody w bombę wodorową, w której wybucha gwiezdny ogień. Jedna jaskółka nie czyni wiosny. Idźmy więc dalej... Pisma alchemiczne zawierają wskazówki dla techników, dotyczące sposobu oczyszczania metali. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu każdy chemik był gotów przysiąc na wszystkie świętości, że choćby metal lub metaloid oczyszczać w nieskończoność, to jego właściwości w żaden sposób nie ulegną zmianie. Dziś znany jest proces topienia strefowego, pozwalający na uzyskanie czystego germanu, krzemu (do tranzystorów, komputerów itd.) i wielu innych substancji. Metale i metaloidy jednak zmieniają swoje właściwości wskutek oczyszczania. Nasza nowa wiedza pozwala nam zrozumieć wiedzę dawną, zaszyfrowaną z obawy przed jej nadużyciem. Ta ostrożność jest aż nadto usprawiedliwiona, jeśli wziąć pod uwagę obecny stan naszego świata. Dla alchemików najwidoczniej było oczywiste, że wiedza, której nie towarzyszy mądrość i dojrzałość wewnętrzna, musi przynieść fatalne następstwa. Obecnie doświadczamy tego na własnej skórze, a nasze dzieci czeka prawdopodobnie coś jeszcze gorszego. Alchemiczne samoograniczanie się w nauce i technice nie mogłoby dzisiaj nikomu zaszkodzić. Alchemicy nie są zresztą wcale cechem nieudolnych wytwórców złota, pogrążonych w medytacji słupników czy zwykłych szarlatanów. Wprost przeciwnie: Albert Wielki (Albertus Magnus, 1193-1280) opisał skład chemiczny bieli ołowianej, minii i cynobru oraz otrzymał potaż (węglan potasu). Paracelsus (Teophrastus Bombastus von Hohenheim, 1493-1541) odkrył cynk, wprowadził do zastosowania w medycynie związki chemiczne i sformułował zasady leczenia, których wartości do dziś nie zdołało przewyższyć żadne lekarstwo ani żadna forma terapii. Basilius Valentinus (XV w.) opisał eter dwuetylowy i kwas solny. Blaise Vigenere (1523-1596) odkrył kwas benzoesowy. A to tylko kilku wybitnych alchemików. Nie mniejsze wrażenie robią rozsypane od niechcenia okruchy anachronicznej wiedzy. W 1728 r. Pater Castel powiedział o relacji między grawitacją a światłem: Gdyby usunąć ciężkość świata, usunięto by równocześnie światło... Nie ma potrzeby posuwania się do myślowej ekwilibrystyki, aby dostrzec zdumiewającą zbieżność z geometrią czasoprzestrzeni Einsteina, wiążącą ze sobą światło i siłę ciążenia.

 

hjdbienek : :