Komentarze: 0
Astrolog rysuje horoskop, zyskując przez to możliwość zrozumienia tego, co nie wypowiedziane, ale istniejące. Zasada ta jeszcze wyraźniej i jeszcze bardziej bezpośrednio ujawnia się w przypadku innych technik, gdzie funkcja wyrazicielska dochodzi do głosu bardziej wprost, a instrumentarium jest mniej skomplikowane. Uzyskanie połączenia z ową wiedzą kosmiczną przenikającą makro- i mikrokosmos wymaga, być może, bardziej elementarnych środków pomocniczych niż ten, jaki np. stanowi horoskop. Wiedza tkwiąca we wszechświecie bezpośrednio przemówi do osoby uzdolnionej i/lub wykształconej. Jak to powiedział Einstein na temat swojej własnej intuicji? „W moim przypadku niektóre z tych elementów mają także naturę mięśniową". Czas teraz na przedstawienie jeszcze nie wymienionych z nazwy technik ezoterycznych służących do bezpośredniego kanalizowania informacji docierających spoza naszego ciała. Radiestezja: wahadełko i różdżka. Wojna w Wietnamie pod niejednym względem stanowiła fenomen. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu materiałowemu USA, militarnemu gigantowi udało się wprawdzie przejściowo pozbawić liści drzewa w delcie Mekongu i na innych terenach południowowschodniej Azji, bombardowaniami obrócić w perzynę Wietnam Północny i Kambodżę i rozsławić na całym świecie mało dotąd znaną, galaretowatą mieszaninę naftenów i soli kwasu palmitynowego pod nazwą napalmu, ale to już wyczerpuje listę „sukcesów". Siedem milionów ton bomb (dwa i pół razy więcej niż w całej drugiej wojnie światowej) i 300 miliardów dolarów wydanych na wojnę nie zdołały rzucić na kolana słabo uzbrojonych przeciwników w czarnych piżamach. Szok wietnamski wywołał u Amerykanów odzywający się do dziś uraz i doprowadził do zniesienia powszechnego obowiązku wojskowego w Stanach Zjednoczonych. Po ostatecznym zaprzestaniu działań bojowych obie strony ogłosiły swoje zwycięstwo, co do tej pory było na porządku dziennym tylko przy okazji zawodów sportowych, kampanii wyborczych albo podobnych zdarzeń. Później USA zgodziły się na wersję, że wprawdzie nie było to zwycięstwo, ale i nie klęska. Jest prawdopodobne, że wiodąca potęga Zachodu musiałaby się pogodzić ze swoim pierwszym nie-zwycięstwem także i wtedy, gdyby naukowcy z ministerstwa obrony USA byli bardziej otwarci na sprawy radiestezji. Tak jednak nie było, kiedy Pentagon otrzymał interesującą propozycję. Jej pochodzenie było co prawda dość egzotyczne: Louis Matacia, geodeta i różdżkarz z Wirginii, zaproponował oficerom marynarki wykrywanie podziemnych jaskiń, magazynów broni, min, tuneli itd. metodami radiestezji. Osoby, do których się zwrócił z tą propozycją, nie były nieprzychylnie nastawione, ponieważ podziemny świat Vietkongu przysparzał wielu trosk siłom zbrojnym USA. I słusznie, jak się później miało jeszcze dobitniej okazać. W każdym razie aktualne położenie sprawiało, że nawet absurdalne idee znajdowały posłuch. Louis Matacia został zawieziony do bazy wojskowej, gdzie szkolono młodych marines do akcji w Wietnamie. Na poligonie ćwiczebnym odtworzono także kompletną wioskę wietnamską z jej światem podziemnym: tunelami, skrytkami, magazynami broni i żywności, rozległymi pieczarami mogącymi pomieścić całe oddziały itd. Takie ogromne lisie nory o nie zbadanych odgałęzieniach były w Wietnamie na porządku dziennym. Śniły się one amerykańskim wojskowym w koszmarnych snach nie rzadziej niż gąszcz dżungli i czyhające w niej zasadzki. Louis Matacia zdołał od razu dokonać tego, co przekraczało możliwości najbardziej skomplikowanej aparatury poszukiwawczo-pomiarowej. Wykonał różdżkę, wyginając odpowiednio wieszak na ubrania, i po krótkim czasie zlokalizował wszystkie podziemne obiekty na poligonie. Nie uszła jego uwagi nawet najmniejsza skrytka. Zdumienie i podziw oficerów nie miały granic i propozycję różdżkarza przekazano wyższemu dowództwu. Natrafiła tam jednak na opór, którego zaciekłość była porównywalna z zaciekłością oporu Vietkongu. Naukowcy wojskowi i cywilni, do których zwrócono się o opinię, z rzadką jednomyślnością zajęli stanowisko negatywne. Coś takiego po prostu było niemożliwe. Ostatecznie zawyrokowano, że może tu chodzić jedynie o przypadek. Elegancko ominięto przykrą konieczność poinformowania o tym Louisa Matacii, komunikując mu w piśmie wystosowanym przez ministerstwo obrony, że stosowana przezeń technika nie byłaby mile przyjęta przez dowódców w terenie, ponieważ stwarza zbyt duże ryzyko fałszywych alarmów. W rzeczywistości oddział zaangażowany w walkę chętnie podjąłby to ryzyko, gdyż nieustanna groźba ataku zewsząd była skrajnie deprymująca. Wreszcie drogą przecieku wiadomości o tej sprawie przedostały się do południowowschodniej Azji i w rezultacie wiele wysyłanych w dżunglę patroli amerykańskich marines zabierało ze sobą oprócz swojej broni high-tech - i tak niewiele wartej w przypadku dostania się do wilczego dołu z zaostrzonymi prętami bambusowymi albo w zasadzkę - także różdżki. Łakomy kąsek dla prasy, która to należycie wykorzystała. Wynik wojny wietnamskiej na pewno nie uległby zmianie nawet wtedy, gdyby oficjalnie rozdano amerykańskim żołnierzom różdżki, ale być może nie musiałoby ich zginąć 45 928. Christopher Bird, pisarz, biolog i antropolog, występując w 1973 r. na I Międzynarodowym Kongresie Parapsychologii i Psychotroniki w Pradze, mówił o Matacii w kontekście fatalnego zaangażowania militarnego USA w południowo-wschodniej Azji, określając rolę tego różdżkarza jako charakterystyczną dla ambiwalentnego odbioru radiestezji w naszym świecie. Nie można wprawdzie negować radiestezji, ale to jeszcze nie powód, aby ją zaakceptować - tak właśnie wygląda praktyka. A przy tym odłogiem leżą niewątpliwie wielkie potencjały i wielu ludzi nie czyni użytku z własnych zdolności. Ten fakt potwierdzają liczne badania. Profesor Yves Rocard z Paryża prowadząc doświadczenia na szeroką skalę stwierdził, że około 70 procent badanych wykazuje zdolności do posługiwania się różdżką lub wahadełkiem. Już w 1963 r. ten francuski profesor fizyki (należący do paryskiej Ecole Normale, czołowej uczelni kraju) wzbudził sensację swoją książką Le signal du sourcier. Jego kolega z Waszyngtonu, profesor fizyki i doradca ministerstwa obrony USA, dr Zaboj V. Harvalik uważa wynik Rocarda, wynoszący 70 procent, za zbyt niski. Eksperymenty Harvalika, trwające dziesiątki lat, ujawniły zdumiewający odsetek 90% uzdolnionych. Badania tych dwóch (i innych) naukowców opierały się na zastosowaniu najnowocześniejszej aparatury i przyrządów pomiarowych. Tak więc ich wyniki są pewne, jak to tylko jest możliwe przy obecnym stanie techniki. Pomijając ten krzepiący wniosek, że prawie każdy człowiek ma w sobie zadatki na różdżkarza (musi tylko spróbować), badania tego rodzaju stale wydobywają na światło dzienne zdumiewające szczegóły. Na przykład dr Harvalik odkrył, że w przypadku różdżkarza Wilhelma de Boera wypicie dwóch szklanek wody powodowało dziesięciokrotny wzrost jego wrażliwości, podczas gdy dobry posiłek zmniejszał ją 1000 razy (!). Profesor Rocard z kolei zdołał ustalić najmniejszą wartość zmiany ziemskiego pola magnetycznego 0,0003 gausa, jaką mogą jeszcze zarejestrować radiesteci. (Gaus jest jednostką indukcji magnetycznej, nazwaną tak na cześć wielkiego matematyka, fizyka i astronoma Carla Friedricha Gaussa. Każdy lepszy magnes sztabkowy osiąga sto razy wyższą wartość niż owe rejestrowane przez niektóre wrażliwe osoby 0,0003 gausa. Obowiązywał dotychczas pogląd, że taką wartość mogą wykrywać tylko najsilniejsze magnetometry, w żadnym razie jednak istota ludzka.) Już w 1947 r. profesor Soko Tromp, geolog holenderski, stwierdził eksperymentalnie, że radiesteci mogą wyczuwać zmiany pola magnetycznego z zawiązanymi oczami („Psychical Physics"). Dzięki jego koledze Yves Rocardowi mamy teraz także pojęcie, jak małe są rejestrowane zmiany pola. Badania doktora Harvalika dostarczyły dalszego potwierdzenia tych niewiarygodnych odkryć. Wilhelm de Boer -jedna z najznamienitszych badanych przez niego osób - był nawet w stanie zarejestrować zmianę ziemskiego pola magnetycznego wynoszącą 10-10 gausa, a więc równą zaledwie jednej miliardowej części natężenia tego pola. Nawet wśród radiestetów jest to niezwykle wysoka czułość. Dr Paul Fatt, kierownik Wydziału Neurofizjologii University College w Londynie, uważał te wyniki za wprost niewyobrażalne. Kiedy się z nimi zapoznał, musiał przyznać, że wytrzymują próbę krytyki, i stwierdził z rezygnacją na temat de Boera: „Jak taki człowiek w ogóle może żyć na naszej Ziemi?" Może, i najwyraźniej napór niezauważalnych dla nas informacji przysparza mu równie niewielu cierpień, co psu jego (dla nas mało pożądany) zmysł powonienia, milion razy bardziej wrażliwy niż u Homo sapiens. Jeśli ktoś, jak de Boer, urodził się z taką zdolnością, to zapewne przystosowuje się do życia z nią i nie przeszkadza mu ona. Jeśli zaś jest nabyta, to dana osoba uczy się przystosowania w czasie nabywania zdolności. Świadczy o tym wiele przypadków. Rodzi się zatem pytanie, jak można zostać „normalnym" radiestetą, niekoniecznie zaraz Wilhelmem de Boerem. Droga do tego celu wcale nie jest taka kręta i rzeczywiście stoi otworem przed każdym z nas. Nieustannie się zdarza, że osoby postronne, będące np. tylko widzami przy poszukiwaniach żył wodnych itd., zdają sobie nagle sprawę, że drzemią w nich te same siły co w różdżkarzu, którego obserwują przy pracy.