Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 01 |
Wspomniałeś parokrotnie o „poddaniu". Nie podoba mi się ten pomysł. Trąci fatalizmem. Jeśli zawsze będziemy się zgadzali ze stanem rzeczy, nie zrobimy nic, aby go poprawić. Moim zdaniem postęp - zarówno w życiu osobistym, jak i społecznym - polega na tym, żeby nie akceptować ograniczeń, jakie narzuca teraźniejszość, lecz starać sieje przekroczyć i stworzyć lepszy układ. Bez tego do dziś dnia mieszkalibyśmy w jaskiniach. Jak godzisz ideę poddania ze zmienianiem rzeczywistości i skutecznym działaniem? Dla niektórych ludzi słowo „poddanie" ma negatywny wydźwięk, ponieważ kojarzy im się z klęską, rezygnacją, kapitulacją w obliczu trudności życiowych, letargiem itd. Ale prawdziwe poddanie to coś zupełnie innego. Nie polega na tym, żeby biernie zgadzać się na każdy układ, w jakim się znajdziesz, w żaden sposób nie próbując go przekształcić. Ani na tym, żeby zaniechać wszelkiego planowania czy inicjowania pozytywnych działań. W poddaniu zawiera się prosta, lecz głęboka mądrość, zalecająca raczej uległość niż opór wobec nurtu życia. Jedynym punktem, w którym możesz poczuć ten nurt, jest teraźniejszość, „poddać się" znaczy więc bezwarunkowo, bez zastrzeżeń pogodzić się z obecną chwilą, wyrzec się oporu wewnętrznego przed tym, co jest. Opór wewnętrzny to niezgoda na to, co j e s t, wyrażana poprzez myślowe osądy i negatywne emocje. Szczególnie nasila się on wtedy, gdy „coś się nie układa", czyli pojawia się szczelina między żądaniami i nieelastycznymi oczekiwaniami twojego umysłu a tym, co j e s t. Szczelinę tę wypełnia ból. Jeśli żyjesz już wystarczająco długo, z pewnością zdążyłeś się przekonać, że dosyć często „coś się nie układa". I właśnie wtedy trzeba się poddać - jeśli chce się wyplenić z własnego życia ból i smutek. Zgoda na to, co jest, natychmiast uwalnia cię od utożsamienia z umysłem, a tym samym pozwala odnowić więź z Istnieniem. Opór i umysł są bowiem jednym. Poddanie jest procesem czysto wewnętrznym. Nie oznacza ono wcale, że nie możesz zarazem na zewnątrz przedsięwziąć czegoś, aby zmienić sytuację. Gdy się poddajesz, właściwie nie musisz akceptować jej całej, lecz tylko niewielki wycinek sytuacji, zwany teraźniejszością. Gdybyś na przykład ugrzązł w błocie, nie powiedziałbyś sobie: „Dobra, kapituluję: ugrzązłem i już". Kapitulacja to nie to samo, co poddanie. Nie musisz akceptować niepożądanej czy niemiłej sytuacji życiowej. Nie musisz też wmawiać sobie, że ugrzęznąć w błocie to właściwie nic złego. Wręcz przeciwnie. Stawiasz sprawę jasno: chcesz się wydobyć z błota. Skupiasz się wyłącznie na obecnej chwili, nie opatrując jej w myślach żadną etykietką. Znaczy to, że nie osądzasz teraźniejszości. Skoro tak, nie opierasz też się ani nie doznajesz negatywnych emocji. Godzisz się z Jestestwem" danej chwili. Dopiero potem zaczynasz działać i robisz wszystko, co w twojej mocy, żeby wydobyć się z błota. Jest to działanie pozytywne - dużo skuteczniejsze od działania negatywnego, powodowanego gniewem, rozpaczą lub rozgoryczeniem. Dopóki nie osiągniesz zamierzonego rezultatu, nadal poddajesz się teraźniejszości, w żaden sposób jej nie klasyfikując. Tytułem ilustracji przytoczę pewną obrazową analogię. Powiedzmy, że idziesz w nocy ścieżką wśród gęstej mgły. Masz jednak mocną latarkę, której światło przebija mgłę i otwiera przed tobą wąską, wyraźnie widoczną drogę. Ta mgła to twoja sytuacja życiowa, łącznie z przeszłością i przyszłością; latarką jest twoja świadoma obecność; wyraźnie widoczną drogą - teraźniejszość. Jeśli wytrwale się nie poddajesz, twardnieje przez to twoja psychiczna forma, czyli skorupa ego, wzmaga się więc wrażenie osobności. Otaczający cię świat wydaje się groźny, a szczególne poczucie zagrożenia budzą ludzie. Pojawia się bezwiedny przymus niszczenia innych za pomocą osądów, a także potrzeba rywalizacji i dominacji. Nawet przyroda staje się wrogiem; wszystko widzisz przez pryzmat lęku. Choroba psychiczna zwana paranoją jest zaledwie nieco ostrzejszą postacią tego normalnego, lecz zaburzonego stanu świadomości. Opór utwardza i usztywnia nie tylko twoją formę psychiczną, ale i fizyczną, czyli ciało. W rozmaitych jego częściach tworzą się napięcia, a ono całe zwiera się w sobie. Swobodny przepływ energii, bez którego organizm nie może prawidłowo funkcjonować, ulega mocnemu ograniczeniu. Dzięki pracy z ciałem i pewnym rodzajom fizjoterapii można przywrócić swobodę krążenia energii, lecz dopóki nie zaczniesz na co dzień stosować zasady poddania, wszelkie takie zabiegi przyniosą jedynie chwilową ulgę i usuną objawy, ponieważ sama przyczyna - nawykowy opór - nie została rozpuszczona. Masz jednak w sobie coś, co nie podlega przelotnym wpływom okoliczności, składających się na sytuację życiową. Dotrzeć do tego czegoś możesz wyłącznie pod warunkiem, że się poddasz. Tym czymś jest twoje życie, samo twoje Istnienie, wiecznotrwałe w ponadczasowej sferze teraźniejszości. Odnalezienie go to właśnie ta ,Jedyna nieodzowna rzecz", którą według Jezusa trzeba zrobić. Jeśli sytuacja życiowa nie zadowala cię lub wydaje się wręcz nie do zniesienia, bezwiedny nawyk stawiania oporu, który ją utrwala, zdołasz przełamać jedynie pod warunkiem, że najpierw się poddasz. Poddanie doskonale idzie w parze z działaniem, zmienianiem i dążeniem, lecz kiedy już się poddasz, każdy twój ruch nabiera całkiem nowej energii, nowej jakości. Dzięki poddaniu odnawiasz więź ze źródłową energią Istnienia, a gdy Istnienie przenika wszystkie twoje uczynki, stają się one jednym wielkim świętem na cześć energii życiowej i coraz dalszą podróżą w głąb teraźniejszej chwili. Zaniechanie oporu wznosi na nieporównanie wyższy poziom świadomość, a w ślad za nią wszystko, co robisz lub tworzysz. Owoce pracy potrafią same o siebie zadbać i odzwierciedlają twój nowy stan. W sumie można to nazwać „działaniem w stanie poddania". Nie jest to praca, jaką znamy od całych tysiącleci. W miarę jak coraz więcej ludzi będzie się budzić, słowo „praca" stopniowo zniknie z naszego języka i być może zastąpi je jakieś inne, specjalnie w tym celu stworzone. To, jaką przyszłość dane ci będzie przeżyć, zależy głównie od teraźniejszego stanu twojej świadomości, poddanie jest więc najważniejsze ze wszystkiego, co możesz zrobić, żeby spowodować zmiany na lepsze. Wszelkie ruchy w sferze zewnętrznej mają jedynie wtórne znaczenie. Świadomość, która jeszcze się nie poddała, nie zdoła zainicjować żadnych naprawdę pozytywnych działań. Rozumiem, że jeśli znajduję się w niemiłej lub niezadowalającej sytuacji i bez reszty zaakceptuję obecną chwilę taką, jaka ona jest, zniknie wszelkie cierpienie i ból. Wzniosę się ponad nie. Wciąż jednak wydaje mi się niezbyt jasne, skąd można czerpać energię czy motywację do działania i wprowadzania zmian, jeśli nie z pewnej dozy niezadowolenia. Gdy już się poddasz, widzisz bardzo wyraźnie, co należy zrobić, zaczynasz więc działać, zawsze robiąc tylko jedną rzecz naraz i skupiając się wyłącznie na tym, co robisz w danej chwili. Ucz się od przyrody: spójrz, jak wszystko w niej doprowadzone zostaje do końca, a cud życia rozkwita bez niczyjego niezadowolenia ani zmartwienia. To dlatego Jezus powiedział: „Przypatrzcie się liliom polnym, jak rosną; nie pracują ani przędą". Jeśli swoją ogólną sytuację odczuwasz jako niezadowalającą albo niemiłą, wydziel z niej obecną chwilę i poddaj się temu, co j e s t. Stanie się wtedy tak, jakbyś snopem światła latarki przeciął mgłę. Warunki zewnętrzne stracą władzę nad twoją świadomością. Twoje postępowanie nie będzie już odtąd motywowane potrzebą reagowania i oporem. Potem szczegółowo rozpatrz się w sytuacji. Zadaj sobie pytanie: „Czy mogę cokolwiek zrobić, żeby sytuację tę zmienić, poprawić albo z niej się wycofać?". Jeśli któreś z tych rozwiązań wyda ci się realne, zastosuj je. Zamiast ogarniać uwagą sto różnych spraw, które dobrowolnie lub z konieczności będziesz załatwiał w jakimś przyszłym terminie, skup się wyłącznie na tej jednej, którą możesz załatwić właśnie teraz. Nie znaczy to, że nie powinieneś niczego planować. Może się przecież okazać, że akurat w tej chwili wszystko, prócz planowania, jest niewykonalne. Ale pilnuj się, żebyś nie zaczął wyświetlać sobie w głowie filmów i wybiegać w przyszłość, tracąc z oczu teraźniejszość. To, co w końcu postanowisz zrobić, niekoniecznie od razu wyda owoce. Dopóki zaś nie nadejdzie czas owocowania, nie opieraj się temu, co jest. Jeśli nie możesz nic zrobić ani się wycofać z danej sytuacji, wykorzystaj ją: niech zmusi cię do jeszcze głębszego poddania, głębszego wniknięcia w teraźniejszość, w Istnienie. Gdy wkraczasz w ponadczasowy wymiar teraźniejszości, często nie wiedzieć czemu następuje zmiana, a ty nie musisz nawet w tym celu zbytnio się wysilać. Życie staje się usłużne i skore do współdziałania. Jeśli twoją aktywność hamowały dotychczas takie czynniki wewnętrzne, jak lęk, poczucie winy lub inercja, stopnieją one w blasku twojej świadomej obecności.
Nie zgadzam się z twierdzeniem, jakoby ciało koniecznie musiało umrzeć. W moim przekonaniu fizyczna nieśmiertelność jest dla nas osiągalna. Wierzymy w śmierć i tylko dlatego ciało umiera. Ciało nie dlatego umiera, że wierzysz w śmierć. Ciało istnieje, a przynajmniej stwarza taki pozór, z powodu twojej wiary w śmiertelność. Ciało i śmierć są elementami tego samego urojenia, wywołanego przez umysł egotyczny, który nie jest świadom, gdzie tkwi Źródło życia, toteż widzi siebie jako osobny, stale zagrożony byt. Stąd złudzenie, że jesteś ciałem - masywnym, materialnym wehikułem, któremu nieustannie coś zagraża. Widzieć siebie jako kruche ciało, które rodzi się i wkrótce umiera, to złudzenie. Ciało i śmierć są jednym złudzeniem. Idą ze sobą w parze. Chciałbyś zachować jedną część tego omamu, pozbywając się drugiej, ale to niewykonalne. Albo bierzesz całość, albo z niej rezygnujesz. Ale z ciała uciec nie możesz, nie ma zresztą takiej potrzeby. Ciało to niewiarygodnie wypaczony obraz twojej prawdziwej natury. Kryje się ona jednak gdzieś w tym omamie, a nie poza nim, toteż ciało pozostaje jedyną do niej drogą. Gdybyś zobaczył anioła i wziął go za kamienny posąg, musiałbyś tylko dostroić wzrok, żeby uważniej przyjrzeć się rzekomemu posągowi, zamiast gdzie indziej rozglądać się za aniołem. Stwierdziłbyś wtedy, że kamiennego posągu nigdy nie było. Skoro wiara w śmierć stwarza ciało, czemu mają je także zwierzęta? Przecież zwierzę pozbawione jest ego, no i nie wierzy w śmierć... Ale tak czy owak umiera, przynajmniej na pozór. Pamiętaj, że twoja wizja świata jest odzwierciedleniem stanu twojej świadomości. Nie istniejesz w sposób od tej wizji odrębny, a na zewnątrz ciebie nie istnieje żaden obiektywny świat. Ten, w którym mieszkasz, z chwili na chwilę stwarza go twoja świadomość. Do największych odkryć współczesnej fizyki należy zasada jedności podmiotu i przedmiotu obserwacji: to, że obserwowanych zjawisk nie da się oddzielić od eksperymentatora, czyli obserwującej świadomości, a zmiana spojrzenia zmienia również przebieg obserwowanych procesów. Jeśli gdzieś głęboko w sobie wierzysz w odrębność bytów i w walkę o przetrwanie, to wszędzie wokoło dostrzegasz odzwierciedlenie tej wiary, a twoim widzeniem świata rządzi lęk. Mieszkasz wtedy w świecie śmierci, wśród ciał, które walczą między sobą, zabijając się i pożerając nawzajem. Nic nie jest tym, czym się zdaje. Świat, który stwarzasz i widzisz przez pryzmat umysłu egotycznego, może się wydawać miejscem mocno niedoskonałym, istnym padołem łez. Ale wszystko, co postrzegasz, jest jedynie rodzajem symbolu - trochę jak wizja, nachodząca cię we śnie: to tylko twoja świadomość w ten sposób interpretuje molekularny taniec energii wszechświata i w tańcu tym uczestniczy. Energia ta jest surowcem tak zwanej rzeczywistości fizycznej, którą odbierasz pod postacią ciał, ich narodzin, śmierci lub walki o przetrwanie. Może istnieć - i rzeczywiście istnieje - nieskończenie wiele zupełnie innych interpretacji, zupełnie innych światów, a każdemu z nich kształt nadaje świadomość, stwarzająca go swoim postrzeganiem. Wszelka istota jest ogniskiem świadomości, każde zaś z tych ognisk tworzy własny świat, chociaż wszystkie te światy są wzajemnie ze sobą połączone. Mamy więc świat ludzi, świat mrówek, świat delfinów itd. Jest niezliczone mnóstwo stworzeń o świadomości nastrojonej na częstotliwość tak różną od tej, na której nadajesz ty sam, że zapewne w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z ich istnienia, podobnie zresztą jak one z twojego. Wysoko rozwinięte istoty, świadome swojego związku ze Źródłem i ze sobą nawzajem, zamieszkiwałyby świat, który wydałby ci się zaiste niebiańską sferą - a mimo to wszystkie światy są w gruncie rzeczy jednym światem. Stwarzanie naszego zbiorowego świata ludzi dokonuje się głównie na poziomie świadomości, określanym mianem umysłu. Ale nawet w tym wspólnym ludzkim świecie zachodzą ogromne różnice między wieloma rozmaitymi „podświatami", a kształt każdego z nich zależy od osoby, która mocą swojej percepcji powołuje go do istnienia. Jak już wiemy, wszystkie światy są połączone, gdy więc w zbiorowej świadomości ludzkiej nastąpi przemiana, odzwierciedli się ona także w przyrodzie i w królestwie zwierząt. Taki oto sens ma zdanie z Biblii, w którym mowa jest o tym, że w nadchodzącej epoce „lew legnie obok jagnięcia". Sugeruje ono, że może zaistnieć rzeczywistość zupełnie innego rzędu. Świat, jaki dziś nam się jawi, jest -jak już wspomniałem - w przeważającej mierze odzwierciedleniem umysłu egotycznego, że zaś egotyczne majaki nieuchronnie owocują lękiem, w świecie tym panuje właśnie lęk. Podobnie jak marzenia senne są symbolicznym przedstawieniem wewnętrznych stanów i odczuć, tak i nasza wspólna rzeczywistość jest głównie symbolicznym odbiciem lęku oraz grubych pokładów negatywizmu, nagromadzonych w zbiorowej psychice ludzkiej. Ponieważ stanowimy z naszym światem jedną całość, gdy większość ludzi uwolni się od egotycznych urojeń, ta przemiana wewnętrzna odbije się na wszelkim stworzeniu. Staniesz się wtedy mieszkańcem świata, który będzie - dosłownie - nowy. Nastąpi skokowa zmiana w zbiorowej świadomości ziemskiej. Dziwnie brzmiące powiedzenie buddyjskie, zgodnie z którym oświecenia ma prędzej czy później dostąpić każde drzewo i źdźbło trawy, streszcza tę samą prawdę. Według świętego Pawła całe stworzenie czeka, aż ludzie osiągną oświecenie. Tak właśnie odczytuję jego słowa: „Wszechświat stworzony czeka z niecierpliwą nadzieją, aż objawią się synowie boży". Święty Paweł stwierdza następnie, że całe stworzenie zostanie dzięki temu odkupione: „Dotychczas bowiem... cały wszechświat stworzony każdą częścią siebie jęczy niby w bólach porodowych". Tym, co się rodzi, jest nowa świadomość oraz -jako nieuniknione jej odzwierciedlenie - nowy świat. To także zostało zapowiedziane w Nowym Testamencie, w Objawieniu świętego Jana: „I widziałem nowe niebo i nową ziemię, albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły". Odróżniaj jednak przyczynę od skutku. Głównym twoim zadaniem nie jest pęd do zbawienia poprzez stworzenie lepszego świata, lecz ocknięcie się ze snu, w którym utożsamiasz się z formą. Kiedy się budzisz, nie jesteś już związany z tutejszym światem, z tym oto poziomem rzeczywistości. Czujesz, że twoje korzenie tkwią w Nieprzejawionym, uwalniasz się więc od przywiązania do świata przejawionego. Nadal umiesz delektować się przemijającymi radościami, których on dostarcza, ale już się nie boisz, że je utracisz, więc nie musisz kurczowo ich się czepiać. Chociaż potrafisz cieszyć się rozkoszami zmysłowymi, nie jesteś ich złakniony; ustaje też ciągła pogoń za spełnieniem, które dotychczas osiągałeś, dogadzając swojej psychice, tucząc ego. Masz nareszcie kontakt z czymś nieskończenie większym niż wszelka przyjemność czy rozkosz, większym niż cokolwiek, co należy do sfery przejawień. Świat w pewnym sensie przestaje ci być potrzebny. Nie jest ci już nawet potrzebne to, żeby był inny, niż jest. I wtedy dopiero zaczynasz naprawdę uczestniczyć w stwarzaniu lepszego świata, rzeczywistości innego rzędu. Dopiero wtedy umiesz prawdziwie współczuć i pomagać innym istotom na poziomie przyczyny. Tylko ci, co wznieśli się ponad ten świat, mogą stworzyć lepszy. Pamiętasz może, co mówiliśmy o dwoistej naturze prawdziwego współczucia, pojętego jako świadomość więzi, która łączy cię z wszystkimi istotami, ponieważ tak jak one jesteś śmiertelny, a zarazem nieśmiertelny. Na tym głębokim poziomie współczucie zyskuje moc w najszerszym sensie tego słowa uzdrawiającą. Kiedy osiągasz ten stan, twój uzdrowicielski wpływ opiera się nie tyle na działaniu, ile na tym, że po prostu jesteś. Każdy, z kim się kontaktujesz, ulega (świadomie lub bezwiednie) wpływowi twojej obecności oraz spokoju, którym tchniesz. Kiedy jesteś w pełni obecny, a ludzie wokół ciebie postępują w sposób nieświadomy, nie czujesz potrzeby reagowania, nie nadajesz więc ich nieświadomym zachowaniom jakichkolwiek cech rzeczywistości. Nosisz w sobie tak wielki i głęboki spokój, że wszystko, co spokojem nie jest, znika w nim, jakby nigdy nie istniało. Przerwany zostaje dzięki temu karmiczny cykl działań i sprowokowanych nimi reakcji. Zwierzęta, drzewa i kwiaty czują twój spokój i odpowiadają nań. W samym tym, że jesteś, tkwi nauka - pokazowa lekcja pokoju bożego. Stajesz się „światłem świata", emanacją czystej świadomości, plewisz więc cierpienie na poziomie przyczyny. Plewisz ze świata nieświadomość. Nie znaczy to, że nie możesz jednocześnie uczyć poprzez działanie - na przykład pokazując, jak wyzbyć się poczucia tożsamości z umysłem, jak zauważać we własnym życiu nieuświadomione schematy itd. Ale to, kim jesteś, zawsze niesie z sobą naukę donioślejszą aniżeli twoje słowa, a nawet czyny, i skuteczniej niż one przemienia świat. Kiedy wiesz, że Istnienie stanowi podstawę wszystkiego i dzięki tej wiedzy operujesz na poziomie przyczyn, twoje współczucie może się przejawić również na poziomie działań i skutków, jeśli postarasz się ulżyć cudzemu cierpieniu, ilekroć je napotkasz. Gdy człowiek głodny poprosi o chleb, a ty będziesz akurat miał parę kromek, podzielisz się z nim. Lecz nawet jeśli samo dzielenie się chlebem potrwa tylko krótką chwilę, naprawdę ważny w tym waszym spotkaniu będzie moment współistnienia, którego chleb jest tylko symbolem. Chwila taka wywiera głęboko uzdrawiający wpływ. Nie ma w niej ani ofiarodawcy, ani obdarowanego. Ale przecież ludzie w ogóle nie powinni głodować. Czy możemy stworzyć lepszy świat, jeśli najpierw nie uporamy się z takimi przejawami zła, jak głód i przemoc? Przyczyną wszelkiego zła jest nieświadomość. Można łagodzić jej przejawy, lecz nie uda ich się całkiem wyeliminować, dopóki nie usunie się samej przyczyny. Prawdziwa przemiana dokonuje się wewnątrz, a nie na zewnątrz. Jeśli czujesz w sobie powołanie do tego, żeby ulżyć cierpieniu na świecie, to bardzo szlachetnie z twojej strony, ale pamiętaj, że nie powinieneś skupiać się wyłącznie na sprawach zewnętrznych, bo czeka cię rozczarowanie i rozpacz. Dopóki nie nastąpi głęboka przemiana ludzkiej świadomości, cierpienie świata pozostanie bezdenną otchłanią. Pilnuj więc, żeby twoje współczucie było pełne, a nie jednostronne. Empatia i chęć niesienia pomocy, jaką budzi w tobie cudzy ból czy ubóstwo, musi być równoważona głęboką świadomością wiecznej natury wszelkiego życia i zasadniczej złudności wszelkiego bólu. Gdy zyskasz już tę świadomość, pozwól, żeby wszystko, co robisz, przeniknięte było twoim spokojem. Dopiero wtedy będziesz działał na poziomie skutku i przyczyny jednocześnie. Przestrzegaj tej zasady również wtedy, gdy popierasz jakiś ruch, który stawia sobie za cel zapobieżenie temu, żeby głęboko nieświadomi ludzie niszczyli samych siebie, unicestwiali się nawzajem i dewastowali kulę ziemską lub dręczyli inne istoty czujące. Pamiętaj: z nieświadomością, podobnie jak z ciemnością, walczyć się nie da. Jeśli będziesz próbował z nią wojować, nastąpi tym większa polaryzacja, a każdy z przeciwników jeszcze bardziej okopie się na swoich pozycjach. Utożsamisz się z jednym z przeciwnych stanowisk, stworzysz sobie „wroga" i tym sposobem sam również dasz się wciągnąć w nieświadomość. Podnoś poziom ludzkiej świadomości, upowszechniająć wiedzę, a już co najwyżej stosuj bierny opór. Ale pilnuj, żebyś w sobie samym nie hołubił oporu, nienawiści - żadnych negatywnych popędów. „Miłujcie nieprzyjacioły wasze", powiedział Jezus - co oczywiście znaczy „nie miejcie nieprzyjaciół". Gdy raz uwikłasz się w działanie na poziomie skutków, łatwo możesz się w tej działalności zatracić. Bądź stale czujny i bardzo, ale to bardzo obecny. Poziom przyczyn musi pozostać głównym przedmiotem twojej uwagi, wskazywanie drogi do oświecenia - twoim głównym celem, a spokój - najcenniejszym darem, jaki masz światu do ofiarowania
Kiedy wykraczasz poza sferę przeciwieństw, które tworzy umysł, stajesz się podobny głębokiemu jezioru. Zewnętrzna sytuacja życiowa i wszystko, co się dzieje w jej obrębie, jest powierzchnią jeziora: to spokojną, to znów zwichrzoną, wzburzoną - zależnie od cyklów i pór roku. Ale w głębokiej toni zawsze panuje spokój. Jesteś całym jeziorem, nie tylko powierzchnią, i masz kontakt z własną głębią, która pozostaje w absolutnym bezruchu. Nie opierasz się zmianom, przywierając umysłem do tej czy innej sytuacji. Twój spokój wewnętrzny nie podlega ich wpływom. Trwasz w Istnieniu - niezmiennym, niepoddanym czasowi, nieznającym śmierci - a twoje spełnienie czy szczęście nie zależy od świata zewnętrznego, złożonego z wiecznie płynnych form. Możesz się cieszyć formami, igrać z nimi i stwarzać coraz to nowe, napawając się pięknem całego tego procesu. Ale przywiązanie do któregokolwiek z jego elementów nie jest ci już potrzebne. Czy gdy człowiek osiąga ten rodzaj dystansu, oddala się zarazem od innych ludzi? Wręcz przeciwnie. Dopóki nie uświadamiasz sobie Istnienia, wymyka ci się prawdziwe jestestwo innych ludzi, ponieważ nie dotarłeś jeszcze do tego, czym sam rzeczywiście jesteś. Formy, w jakich ludzie się przejawiają - nie tylko ich ciała, ale i umysły - mogą się twojemu umysłowi podobać lub nie. Autentyczny związek staje się jednak możliwy dopiero wtedy, gdy uświadomisz sobie Istnienie. Kiedy zyskasz w nim oparcie, zobaczysz, że ciało i umysł drugiego człowieka to zaledwie ro dzaj parawanu, za którym wyczujesz prawdziwe jestestwo tej osoby, tak jak będziesz wówczas czuł własne. W obliczu cudzego cierpienia i nieświadomych zachowań pozostaniesz więc obecny, w kontakcie z Istnieniem; zdołasz dzięki temu przeniknąć zasłonę formy i poczuć poprzez własne Istnienie promienne, czyste jestestwo drugiej osoby. Na poziomie Istnienia wszelkie cierpienie jawi się jako iluzja. Przyczyną jego jest utożsamienie z formą. Ludzie znający tę zależność potrafią czasem w cudowny sposób uzdrawiać innych, budząc w nich świadomość Istnienia. Może się to jednak zdarzyć tylko pod warunkiem, że sam pacjent dojrzał już do takiej przemiany. Czy to właśnie jest współczucie? Tak. Współczucie to inaczej świadomość głębokiej więzi, jaka łączy cię z wszystkimi istotami. Ma ono jednak dwie strony. Jedną z nich jest to, że - skoro wciąż jeszcze żyjesz jako ciało fizyczne - twoja fizyczna forma jest równie bezbronna i śmiertelna, jak formy wszystkich innych ludzi i wszelkich żywych stworzeń. Gdy następnym razem powiesz: „Nie mam z tym człowiekiem nic wspólnego", pamiętaj, że wiele was łączy: za ileś lat (może za dwa, a może za siedemdziesiąt - tak czy owak niewielka różnica) obaj będziecie gnijącymi trupami, potem kupkami kurzu i wreszcie niczym. Jest to mocno trzeźwiące, skłaniające do pokory spostrzeżenie. Gdy raz ci się nasunie, wiesz już odtąd, że nie masz specjalnych powodów do dumy. Czy to negatywna myśl? Nie, to po prostu fakt. Po co zamykać nań oczy? Z tego punktu widzenia między tobą a każdym innym stworzeniem panuje całkowita równość. Jedną z najpotężniejszych praktyk duchowych jest głęboka medytacja nad śmiertelnością form fizycznych, łącznie z twoją własną. Praktyka ta polega na tym, żeby umrzeć, zanim jeszcze umrzesz. Zagłęb się w niej. Twoja forma fizyczna rozpuszcza się, już jej nie ma. A potem przychodzi chwila, gdy umierają też wszystkie myśli, wszystkie formy o umysłowym rodowodzie. Ty jednak wciąż istniejesz -jako boska obecność, którą w istocie jesteś: promienny, w pełni przebudzony. Nic prawdziwego nigdy nie umarło - tylko nazwy, formy i złudzenia. Dotarcie świadomością do tego nieśmiertelnego wymiaru, do własnej prawdziwej natury, jest drugą stroną współczucia. Na poziomie głębokiego odczuwania dostrzegasz wtedy nie tylko własną śmiertelność, lecz poprzez nią zdajesz też sobie sprawę ze śmiertelności wszystkich innych stworzeń. Na poziomie formy jesteś tak jak one śmiertelny, a twoja egzystencja jest ciągłym balansowaniem nad przepaścią. Na poziomie Istnienia uczestniczysz wraz z nimi w wiecznym, promiennym życiu. Otóż i dwie strony współczucia. We współczuciu smutek i radość - doznania na pozór sprzeczne - zlewają się w jedno i przeistaczają w głęboki spokój wewnętrzny, spokój boży. Jest to jedno z najszlachetniejszych uczuć, do jakich zdolni są ludzie; ma ono ogromną moc uzdrawiającą i przeobrażającą. Ale prawdziwe współczucie, tak jak je tutaj zdefiniowałem, wciąż jeszcze stanowi rzadkość. Choć głęboka empatia wobec cierpienia drugiej istoty wymaga niewątpliwie wysokiego poziomu świadomości, nie jest pełnym współczuciem, lecz jednym z dwóch jego aspektów. Prawdziwe współczucie idzie dalej niż empatia czy litość. Budzi się dopiero wtedy, gdy smutek stopi się z radością: mówię tu o radości Istnienia, wymykającego się wszelkim formom, o radości wiecznego życia.