Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 01 |
Świat się nie zawalił wskutek klęski uznawanego w XIX w. mechanistycznego ładu kosmicznego. Podobnie np. psychokineza bynajmniej nie unieważnia praw dźwigni, a wahadełko, które się kręci „samo z siebie", nie zmusza do wyrzeczenia się zasad termodynamiki. Nie ma powodów do wszczynania wojny światopoglądowej. Niech żyje koegzystencja, hasło stale propagowane przez polityków. Ostatecznie w dawnych wiekach nauki humanistyczne i przyrodnicze wspaniale ze sobą współistniały, wydając wiedzę, której i dziś nie trzeba traktować jako przestarzałej. Była to właśnie wiedza ezoteryczna czy też okultystyczna (co przecież nie oznacza nic innego jak „wiedza ukryta"). Wiele z tego aktualnie odkrywamy - przeważnie niezamierzenie. Więcej jeszcze czeka na swoje odkrycie. A przy tym często właściwie trudno jest mówić o wiedzy ukrytej, jest ona jedynie pomijana. Na przykład prastara idea dualizmu. Szperając w przeszłości, natrafiamy na nią na każdym kroku: jin i jang, Agarthi i Shambala (centrum dobra i zła; idea podchwycona przez Karola Maya w Ardystanie i Dżynistanie), biała i czarna magia, manicheizm, anima i animus, duch i materia, ciało i dusza, Chrystus i antychryst aż po „syzygię" Junga, która stara się ująć psychologicznie dualizm mityczny. A w tak zwanej trzeźwej rzeczywistości? W fizyce aż się roi od dualizmów: fala i cząstka, parzystość, symetria, materia i antymateria, dyssymetria spinu i skręt aminokwasów, biegunowość (albo też brak pojedynczych biegunów), komplementarność itd. Mimo woli przychodzi na myśl powiedzenie, że z racjonalizmu doprowadzonego do ostateczności lęgnie się to, co fantastyczne. Może to być proces ciągły. Żadne stulecie nie ma monopolu na wiedzę (albo jej brak). Różnice występują we wstępnych uwarunkowaniach, a zatem różnie są także przedstawiane wyniki poznania. Któż zaręczy, że badacze, filozofowie albo mędrcy w dawnych czasach nie mogli dojść do podobnie elementarnych wniosków jak Einstein czy Bohr - albo jeszcze bardziej elementarnych? David Bohm, uczeń Oppenheimera, uważa, że kosmos przedstawia sobą „porządek zespolony", którego wyrazem są teorie nowej fizyki. On sam „upraszcza" tę niejasną deklarację, definiując jej sens, jak następuje: „zgodnie z mechaniką kwantową świat zjawisk wyrasta z głębiej tkwiącego porządku, z którym jest zespolony"... Aha. Nawet wykształcony człowiek naszych czasów nie wpadnie a priori na taką wizję świata. A jednak kardynał Mikołaj z Kuzy (jako alchemik znany pod nazwiskiem Nicolaus Cusanus, zm. 1644) posługiwał się pojęciem „zespolenia" . Cusanus wyrażał stosunek świata do bytu absolutnego następującymi pojęciami: „zespolenie" (complicatio) i „rozwinięcie" (explicatio): Wieczność byłaby zarówno zespoleniem, jak i rozwinięciem czasu. Brzmi to w pewien sposób nowocześnie. Cóż, przypadkowy zbieg okoliczności, prawda? Oczywiście, prawdopodobnie tak samo, jak fakt, że czakrany w jodze (ośrodki energii) znajdują się w miejscach splotów nerwów, o których aż do czasów nowożytnych nic nie było wiadomo. Jedno nie ulega najmniejszej wątpliwości: Jeśli się gruntownie i wytrwale uprząta gruzy ignorancji i pseudo-wyższości, pod którymi spoczywa tak wiele tajemnej wiedzy, to nieuchronnie odkrywa się zdumiewające rzeczy, których nie można przypisać przypadkowi ani pozbyć się stwierdzeniem, że są jedynie rezultatem interpretacji. Wzorcowym przykładem tego jest alchemia. Szczególnie z racji zawartego w naukach alchemicznych wymogu, aby wiedzy nie wypuszczano po prostu na ludzkość jak dżina z butelki, ale by była zależna od etyki. Taka zasada nieuchronnie prowadzi do zaszyfrowania wiedzy. Może jakiś przykład? Na wszystkich poziomach alchemii mamy do czynienia z metodą oczyszczania przez powtarzanie jakiegoś procesu niezliczoną ilość razy. Historycy albo przyrodoznawcy mają na to - o ile w ogóle zajmują się czymś tak „niekonkretnym" - przekonywające wyjaśnienie. Chodzi tu, mówią, o wewnętrzną przemianę samego alchemika, o jego psychiczną transmutację do wyższej wiedzy i oświecenia. Jeśli wodę do sporządzenia eliksiru trzeba destylować tysiące razy, to działania te mają charakter czysto medytacyjny. Służą one ćwiczeniu cierpliwości, woli i siły wewnętrznej. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwą fizyką ani chemią. Psychologowie spieszą z potwierdzeniem tego, wysuwając najoryginalniejsze teorie - od słabości libido do działania superego. „Przypadkiem" jednak w trakcie tego ćwiczenia cierpliwości można wzbogacić normalną wodę, uzyskując wodę ciężką, ową substancję przemieniającą zbiornik wody w bombę wodorową, w której wybucha gwiezdny ogień. Jedna jaskółka nie czyni wiosny. Idźmy więc dalej... Pisma alchemiczne zawierają wskazówki dla techników, dotyczące sposobu oczyszczania metali. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu każdy chemik był gotów przysiąc na wszystkie świętości, że choćby metal lub metaloid oczyszczać w nieskończoność, to jego właściwości w żaden sposób nie ulegną zmianie. Dziś znany jest proces topienia strefowego, pozwalający na uzyskanie czystego germanu, krzemu (do tranzystorów, komputerów itd.) i wielu innych substancji. Metale i metaloidy jednak zmieniają swoje właściwości wskutek oczyszczania. Nasza nowa wiedza pozwala nam zrozumieć wiedzę dawną, zaszyfrowaną z obawy przed jej nadużyciem. Ta ostrożność jest aż nadto usprawiedliwiona, jeśli wziąć pod uwagę obecny stan naszego świata. Dla alchemików najwidoczniej było oczywiste, że wiedza, której nie towarzyszy mądrość i dojrzałość wewnętrzna, musi przynieść fatalne następstwa. Obecnie doświadczamy tego na własnej skórze, a nasze dzieci czeka prawdopodobnie coś jeszcze gorszego. Alchemiczne samoograniczanie się w nauce i technice nie mogłoby dzisiaj nikomu zaszkodzić. Alchemicy nie są zresztą wcale cechem nieudolnych wytwórców złota, pogrążonych w medytacji słupników czy zwykłych szarlatanów. Wprost przeciwnie: Albert Wielki (Albertus Magnus, 1193-1280) opisał skład chemiczny bieli ołowianej, minii i cynobru oraz otrzymał potaż (węglan potasu). Paracelsus (Teophrastus Bombastus von Hohenheim, 1493-1541) odkrył cynk, wprowadził do zastosowania w medycynie związki chemiczne i sformułował zasady leczenia, których wartości do dziś nie zdołało przewyższyć żadne lekarstwo ani żadna forma terapii. Basilius Valentinus (XV w.) opisał eter dwuetylowy i kwas solny. Blaise Vigenere (1523-1596) odkrył kwas benzoesowy. A to tylko kilku wybitnych alchemików. Nie mniejsze wrażenie robią rozsypane od niechcenia okruchy anachronicznej wiedzy. W 1728 r. Pater Castel powiedział o relacji między grawitacją a światłem: Gdyby usunąć ciężkość świata, usunięto by równocześnie światło... Nie ma potrzeby posuwania się do myślowej ekwilibrystyki, aby dostrzec zdumiewającą zbieżność z geometrią czasoprzestrzeni Einsteina, wiążącą ze sobą światło i siłę ciążenia.
Nie będziemy jeszcze w tym miejscu mówić o nowej dyscyplinie, jaką jest biofizyka, która definiuje życie jako konieczne następstwo wzajemnych oddziaływań między gwiazdami a planetami, mimo że należy to do tematu. Równie stare jak przekonanie o powiązaniu człowieka z kosmosem są mity o „wtajemniczonych", którzy posiedli władzę nad materią. Legendy te pochodzą z najróżniejszych źródeł, a ich podstawowa substancja jest dziwnie jednolita: „człowiek-bóg wyposażony w kształtującą siłę". Substancję tę można by - w nowoczesnym sformułowaniu - rozumieć jako przekonanie, że świadomość kształtuje rzeczywistość (występujące od sufizmu do materiału Seta). Ale takie twierdzenie jest chyba zbyt absurdalne? Wcale nie jest! Hipoteza obserwatora, wysuwana przez fizykę kwantową, znaczy ni mniej, ni więcej tylko tyle, że bez obserwatora rzeczywistość nie istnieje, czy też że jest on w stanie zmieniać ją przez sposób swojej obserwacji. Ta koncepcja, wręcz sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, jest jedyną zdolną spójnie opisać rzeczywistość. Znajduje ona potwierdzenie eksperymentalne, wyjaśnia dualizm korpuskularno-falowy, paradoks podwójnej szczeliny i katastrofę ultrafioletową. Zgodnie z nią płoną gwiazdy i powstają przedmioty tak konkretne, jak tranzystory czy lodówki. Kiedy Asaph Hall, astronom amerykański, odkrył w 1877 r. księżyce Marsa, ogarnęło go takie przerażenie, że nazwał je Phobos i Deimos (Trwoga i Lęk). Reakcja ta miała dwojaką przyczynę. Po pierwsze, Hall zupełnie nie potrafił pojąć, jak to było możliwe, że pisarz angielski Jonathan Swift (1667 - 1745, autor Podróży Guliwera) w tomie Podróż do Laputy pisał o dwóch księżycach Marsa, ściśle podając ich odległość i orbity. Po drugie, astronoma przerażał fakt, że oba satelity wyłoniły się z mroku nagle (jeszcze poprzedniej nocy nie można ich było wypatrzeć przez teleskopy silniejsze niż używany przez HalIa). Czy mamy tu do czynienia z przypadkiem prekognicji (u Swifta) i z potwierdzeniem wtedy jeszcze nie znanej hipotezy obserwatora (księżyce się „pojawiły", ponieważ Hall" w nie wierzył")? Nie będziemy bliżej roztrząsać tego zagadnienia. Jedno wszakże jest pewne, że istnieje zarówno opowiadanie Swifta, jak satelity Marsa Phobos i Deimos, i że tego zbiegu okoliczności nie da się wyjaśnić. Porzućmy teraz rojące się od błędnych ogników tereny nauki i zajmijmy się sprawami nieco bliższymi ziemi, a mianowicie historią; w dodatku taką, w której uczestniczyły miliony jeszcze żyjących ludzi. Które dzieło historyczne, omawiające okres III Rzeszy, wspomina o tym, że w czasie owych dwunastu lat panowania hitlerowców nowo przyjmowani pracownicy musieli podpisywać następujące oświadczenie: „Przysięgam, że uznaję słuszność kosmogonii lodowej?" W swoim światowym bestsellerze pt. The Morning ofthe Magicians Francuzi Louis Pauwels i Jacques Bergier dowiedli przekonywająco, że na krótki czas w środku Europy rozkwitła „Rzesza Okultystyczna", której władcy wierzyli w czary i stosowali środki techniki dla wspomagania magii, a magię w celu udoskonalenia techniki. Sprawy te przeszły nie zauważone przez większość ziomków, zignorował je Trybunał Norymberski (wszystko jedno z jakich przyczyn), a poważna historiografia mimo przygniatającej oczywistości pominęła je milczeniem. Ten szczególnie frapujący przykład (również wybrany ze względu na swoją bliskość historyczną) pokazuje, że także w dziedzinie historii panuje taki sam zamęt, do jakiego przynajmniej niekiedy przyznają się fizyka, psychologia, archeologia i inne dziedziny wiedzy. Można by wyliczyć dalsze przykłady. Rodzi się zatem pytanie, jakie logiczne konsekwencje wynikają z owego zamętu, który przy gruntownym zbadaniu można odkryć wszędzie. Czy permanentne potwierdzanie, że prawie nic de facto nie jest takie, jak nam się przedstawia (czy też jest nam przedstawiane), coś nam daje? Czy teraz lepiej rozumiemy świat, czy nasze życie ma więcej sensu i łatwiej nam pokonywać kłopoty dnia codziennego? Albo inaczej: Czy należałoby może przyznać pierwszeństwo zupełnie niematerialnej - a więc ezoterycznej - wizji świata? Nie ma podstaw do takiego radykalizmu. Jedynym celem powinno być poznanie, bez względu na to, jakie jest jego pochodzenie. Wzbogaca ono życie jednostki i może być instrumentem pomocy i samopomocy. Ważne jest jedynie, aby unikać jednakowego traktowania tego, co fantastyczne, i tego, co absurdalne. Zresztą po co, skoro sama rzeczywistość jest dostatecznie fantastyczna. Jest też bardziej odporna, niż sądzą niektórzy, i nie potrzebuje obrony. Nikt nie jest powołany do tego, by klasyfikować przejawy rzeczywistości jako „wiarygodne" i „niewiarygodne". Można je dzielić tylko na prawdziwe i nieprawdziwe. A prawdziwe bywa często właśnie to, co egzotyczne, nie zaś to, co się zgadza z rozsądkiem. Naukowcy kwalifikujący złożone prace do annałów nauki i innych szacownych publikacji stają coraz częściej przed problemem, że to, co dziś się kłóci ze zdrowym rozsądkiem, jutro może być podstawą rewolucyjnej wizji świata (dlatego też publikuje się o wiele więcej prac niezrozumiałych niż zrozumiałych; w przypadku niezrozumiałych istnieje bowiem zawsze ryzyko, że mogą być słuszne). Np. „perwersyjny" pogląd Nielsa Bohra, że rzeczywistość wcale nie jest czymś niezależnym i stabilnym, doprowadził do rozwoju fizyki kwantowej. Teoria ta wprawdzie niczego nie wyjaśnia zadowalająco, jednak pozwala przynajmniej obliczyć tyle dotąd nie rozwikłanych fenomenów, że dziś jest uważana za najbardziej efektywną naukową teorię wszystkich czasów. Co prawda, fizyka kwantowa ma niewiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Sam Bohr powiadał, że jeśli ktoś nie jest nią zaszokowany, to znaczy, że jej nie zrozumiał. On też wypowiedział następujące zdanie do pewnego młodego fizyka: „Pańska teoria jest zwariowana, ale nie na tyle zwariowana, aby była prawdziwa". Pewne powiedzenie jeszcze dobitniej wyraża ten dylemat. Pytanie: „Jaka jest różnica między rzeczywistością a fikcją?" Odpowiedź: „Fikcja musi mieć sens". Jest to podejście wolne od dogmatów, cyniczne, ale fair, które także wiedzy ezoterycznej nie odmawia zasłużonej szansy na udowodnienie siebie samej. Naturalnie przy bliższym rozpatrzeniu niejedno trzeba będzie od razu odrzucić, nie wszystko jednak. W każdym razie chłodny, porządkujący umysł badacza nie powinien a priori negować ezoterycznych fenomenów, zjawisk i nauk. Mogliśmy wszak zorientować się już wstępnie, jak zwodnicza bywa „pewna wiedza" we wszystkich dziedzinach.
Coś się dzieje - i to na wszystkich „frontach". Do opinii publicznej przenikają, można sądzić, wysterylizowane, wstępnie posortowane i ocenzurowane wiadomości. Nie dość na tym. Na przykład wiele spośród największych odkryć w dziejach ludzkości wykorzystano, co dziwne, dopiero po długim terminie oczekiwania - pięćdziesięciu lat i więcej. Antybiotyki odkryto już w 1910 r., jednak zastosowano je dopiero w latach czterdziestych. Energia jądrowa była już znana w 1919 r., ale każdy wie, kiedy faktycznie zaczęła swój „triumfalny pochód". W latach dwudziestych w pełni rozwinięte były teorie fizyczno-matematyczne na temat rezonatorów wnękowych, równowagi termicznej (statystyka Bosego-Einsteina lub Boltzmanna) i entropii. Gdyby kontynuowano prace nad nimi, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że lasery i nadprzewodniki weszłyby do zastosowania już w 1930 r., co nie tylko pchnęłoby naprzód teorię informacji, ale i zaoszczędziło technice telekomunikacyjnej dziesiątków lat prób po omacku. Od 1970/71 r. geriatria mogłaby skutecznie zwalczać starzenie się. Jeszcze bardziej niepojęte wydaje się niezmącone uśpienie rewolucyjnych zasad - w niektórych przypadkach trwające całe stulecia; oto przykłady: sformułowanie mechaniki lotu śmigłowca przez Leonarda da Vinci (realizacja ok. 1930); zagubiona (?) wiedza starożytności; zignorowane odkrycie przez Mendla w 1866 r. praw dziedziczenia, które zaczęto uznawać dopiero po 1900 r. wobec dokonanych niezależnie od siebie ponownych odkryć Corrensa, de Vriesa i Tschermaka. Wyliczenie to można by kontynuować jeszcze długo. Oczywiście, interesujące jest pytanie, co z tego wszystkiego wynika? Czy występuje tu zmowa milczenia, czy całkiem po prostu zatriumfowała ignorancja człowieka? Prawdopodobnie ani jedno, ani drugie, albo i jedno, i drugie. Krótko mówiąc: Nic nie jest pewne - i nigdy nie będzie. Nie można uchwycić rzeczywistości całościowo, ale co najwyżej w postaci wycinków. Tu tkwi sedno sprawy i klucz do poszerzenia horyzontu. Nie mamy zamiaru wysuwać tezy, że wszystkie zapomniane odkrycia, dokumenty, wynalazki itp. były (i są) celowo trzymane pod kluczem, chcemy jedynie powiedzieć, że nasza „pewna wiedza" stanowi jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie wiemy, jak wielka jest część niepoznawalna - jednak ona istnieje. Nie jest naszym zamiarem dociekać np., co się stało z rewolucyjną tajną bronią III Rzeszy, która została potajemnie wywieziona przez zwycięskie mocarstwa (wśród nich nadal nie znany metal o wymownej nazwie „gąbka powietrzna", działa pneumatyczne wystrzeliwujące wiry zjonizowanego gazu, który miał powodować wybuchy samolotów, zdalnie sterowane myśliwce przechwytujące Messerschmitta o nazwach „Krach" i „Donner", projektory pól elektrostatycznych itd.). Wszystkie te rzeczy, o których więcej nie słyszano - zwłaszcza rewolucyjna konstrukcja tuneli aerodynamicznych - mają tyle wspólnego ze znanymi na całym świecie udoskonalonymi rakietami z Peenemünde, co kusza z karabinem maszynowym. Nie będziemy dociekać, czy ZSRR* faktycznie przygotowuje się do wojny parapsychologicznej albo czy prawdą jest, że Pentagon ukrywa zwłoki załogi o karłowatym wzroście z rozbitego UFO w bazie lotniczej Wright Patterson w Dayton (Ohio), na terenie poligonu lotniczego Roswell na pustyni w Nowym Meksyku albo gdziekolwiek indziej. Zrezygnujemy również ze zgłębiania kwestii, jaki cel naprawdę miała operacja wojsk USA o kryptonimie Highjump, przeprowadzona w 1947 r. na Antarktydzie. Według oficjalnej wersji zadaniem zgrupowania składającego się z trzynastu okrętów wojennych, lotniskowca, dwóch okrętów pomocniczych, sześciu dwusilnikowych transportowców R4D, sześciu łodzi latających Martin PMB, sześciu śmigłowców i 4000 uzbrojonych po zęby marines pod komendą weterana bieguna południowego, admirała Richarda Evelyna Byrda, było wykonanie mapy wybrzeża Antarktydy(!). Dziwnym trafem te jedyne w swoim rodzaju geodezyjne siły zbrojne uformowano w trzy kolumny uderzeniowe nacierające w kierunku Ziemi Królowej Maud, dawniej domeny Norwegii, którą zaanektowały Niemcy hitlerowskie. Z przyczyn, których nie podano do publicznej wiadomości, ta „ekspedycja geologiczna" zakończyła się katastrofą. Okręty nie powróciły, a żołnierze zginęli. To, co nastąpiło potem, służyło jak zawsze dezinformacji opinii publicznej. Innymi słowy, była to jedna z ukrytych stron rzeczywistości... Dość o tym, można by o niej pisać bez końca, odbiegając od tematu książki. To, co należało wykazać, stało się natychmiast widoczne: Wystarczy zupełnie dowolnie usunąć kilka cegieł z budowli „pewnych faktów", a za każdym razem przekonamy się, że za nimi kryje się druga budowla. Nie będziemy na razie rozważać kwestii, czy niebezpieczne tematy (jak w przytoczonych przykładach) ulegają „automatycznemu kamuflażowi". Nie można wprawdzie poznać w całości ukrytej drugiej budowli, ale w równie małym stopniu można zaprzeczyć jej istnieniu. Nie mamy zamiaru tego robić, wprost przeciwnie - uczynimy następny, konsekwentny krok. Przyjrzymy się temu, czego być nie powinno (i co chyba tylko z tego względu, a nie z żadnego innego jest taktownie przemilczane), i poszukamy przejawów realności tego, co fantastyczne. Tym razem w przeszłości, która się okazuje zdumiewająco nowoczesna... W mitologii greckiej występuje Proteus, bożek morski, znający przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Umiał on przybierać różne postacie, co pozwalało mu unikać odpowiedzi na pytania ludzi. Dopiero po jego schwytaniu i zmuszeniu do zachowania jednej postaci, można było w sposób pewny określić przyszłość. To tylko legenda - a jednak każdego fizyka naszych czasów natychmiast uderzy osobliwe podobieństwo do zjawiska załamywania się funkcji falowej (albo wektora czasu) w mechanice kwantowej. Przypadek (cokolwiek miałoby to znaczyć). Zwolennicy najróżniejszych kierunków ezoterycznych, okultystycznych, filozoficznych albo religijnych - od hermetyków do wyznawców lodowej kosmogonii Horbigera -reprezentują pogląd, że człowiek jest nierozłącznie związany z wszechświatem. Wszystko z wszystkim się wiąże i oddziałuje na siebie nawzajem. Procesy kosmiczne mają odpowiedniki na Ziemi, nie wyłączając mikrokosmosu cząsteczek, a nawet tańca fal cząstek elementarnych. „Jak w górze, tak na dole", czytamy u Hermesa Trismegistosa i w Księdze Zohar. Dziwnym zrządzeniem losu naukowcy naszego stulecia, wśród nich Albert Einstein, wysunęli tezę, że istotnie każda cząstka elementarna w kosmosie w niewytłumaczalny sposób i z szybkością większą od szybkości światła komunikuje się z każdą inną cząstką. Nawet jak na Einsteina jest to śmiałe stwierdzenie. Inni uczeni, jak choćby John S. Bell, podążyli tym tropem, tworząc np. teorię „kosmicznego kitu". No cóż, teorie. W grudniu 1982 r. fizycy Alain Aspect, J. Dalibard i G. Roger dowiedli praktycznie słuszności tej abstrakcyjnie matematycznej koncepcji wprost ezoterycznych powiązań wszystkiego ze wszystkim. Jak w górze, tak na dole.