Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
Awanturnik Balsamo-Cagliostro, chodzący po ziemi w latach 1743-1795, był niewątpliwie kryminalistą (także według obecnych kryteriów, a nie tylko osiemnastowiecznych, z epoki, w której zbrodnią zasługującą na śmierć była kradzież bochenka chleba przez głodnego). Cagliostro był zamieszany w rozmaite szalbierstwa, które uprawiał rutynowo, oszukując arystokratów i bogatych mieszczan. Przez większą część swego życia uciekał przed wymiarem sprawiedliwości, a zakończył je w lochach Castel San Leo koło Montefeltro. Oskarżony i skazany za wolnomularstwo i kacerstwo, ostatnie lata swego burzliwego życia przecierpiał w cuchnącym lochu, do którego każdy lokator wchodził tylko jeden jedyny raz przez otwór w suficie. Okrutną ironią losu było w jego przypadku to, że trafił tam za „przestępstwo", które dziś nazwano by wolnomyślicielstwem, gdy tymczasem świeckie przewiny hrabiego także i w naszych czasach wystarczyłyby całkowicie, aby na przykład przed sądem USA uzyskać jeden ze zwykłych tam oryginalnych wyroków „dwustu pięćdziesięciu lat więzienia i potrójnego dożywocia". Niewątpliwie był to przestępca, więc po co w ogóle brać go pod uwagę? Ponieważ był zamieszany w słynną polityczną aferę z naszyjnikiem królowej Marii Antoniny albo ponieważ zainspirował wielu poetów, wśród nich Dumasa i Goethego? Nie, podobną sławą mógłby się poszczycić i Czyngis-chan czy Billy Kid. Cagliostro jest jednak kimś więcej niż tylko zwykłym oszustem, szarlatanem i złodziejem, któremu jego własny mit nadał demoniczne rysy, a pisarze zapewnili nieśmiertelność (przynajmniej w literaturze). Z pozoru jest typowym przedstawicielem XVIII wieku: błyskotliwy, naiwnie przebiegły, chciwy i wspaniałomyślny, przesądny, mistyk i wizjoner. Idealny reprezentant dekadenckiego społeczeństwa, a jednocześnie pasożyt na jego miarę. Potentaci władzy i pieniądza nie tylko szli na lep jego genialnych manipulacji, ale wręcz się o to prosili. Jak dotąd wszystko wydaje się zwyczajne i „normalne". Jednak niezupełnie tak było, obraz bowiem zakłóca element dziwaczności. Klimat epoki sprzyjał ekscesom, mistykom, oświeconym i dziwakom. Nie wolno im było jednak wprowadzać rzeczywistego zamętu do biegu spraw. Cagliostro naruszył tę regułę. Kiedy 14 listopada 1776 r. odbywało się ciągnienie angielskiej loterii państwowej, był na nim obecny Cagliostro i szkocki arystokrata lord William Scott z żoną (w rzeczywistości „lord" był oszustem, a „mylady" jego kochanką Mary Fry, z którą miał troje nieślubnych dzieci). Uczynny Cagliostro podał liczbę 20, na którą Scott postawił i wygrał. Trzy dni później Cagliostro wskazał inną szczęśliwą liczbę, która przyniosła „lordowi" pokaźną kwotę stu luidorów. Kolejne ciągnienie odbyło się 18 listopada 1776 r. Tym razem przyjaciele przypuścili szturm na Cagliostra, który wymienił dwie liczby. Dzięki nim podupadły aktor Domenico Aurelio Vitellini, zubożała dama do towarzystwa Madame de Blevary i - notabene – „lord" i „lady" Scott wygrali mały majątek. Taki „sabotaż" wobec uświęconej loterii królewskiej zawiódł Cagliostra do więzienia. Opuścił potem Anglię, by podróżować po świecie, i znalazł się we Francji, gdzie wywołał sensację swoimi niewytłumaczalnymi zdolnościami uzdrowicielskimi. Jego metoda fizycznej regeneracji człowieka zaskarbiła mu przyjaźń kardynała Rohana. Dostał się na dwór francuski, gdzie zastąpił słynnego, i dziś uznawanego magnetyzera i lekarza doktora Franza Antona Mesmera (1734-1815), twórcę mesmeryzmu. W biografii Cagliostra można odkryć mnóstwo innych sprzeczności tego rodzaju - o ile chce się je odkryć. Drobnym, ale znamiennym szczegółem jest to, że niechętni mu opisują Cagliostra jako pyszniącego się strojem, obwieszonego biżuterią, przeważnie w trójgraniastym kapeluszu z piórami na głowie, natomiast przyjaciele i zwolennicy - równie jednogłośnie - mówią o jego prostym i naturalnym ubiorze. Ciem en te Vanetti zanotował w swoim dzienniku: „Jego (Cagliostra) strój był schludny, wszelako bez żadnego luksusu". Podobnie bezsensowne sprzeczności charakteryzują różne wizerunki Cagliostra, czy to obrazy, sztychy, czy posągi. Jeśli się przyjrzeć popiersiu autorstwa Houdona z muzeum w Aix-en-Provence, wydrukowanemu w Londynie sztychowi Francesco Bartolozziego czy portretowi pędzla J.B. Chapuy, to nikomu nie przyszłoby do głowy, że mogłyby one przedstawiać jedną i tę samą osobę. Również w opisach występują skrajne rozbieżności, i to nie tylko w odniesieniu do stroju. Cagliostro budzi wyłącznie skrajne odczucia: dla jednych był idolem, dla innych diabłem wcielonym. Między tymi dwiema skrajnościami nie było żadnych opinii pośrednich. Także i jemu samemu obce były półtony. Oszukiwał bez skrupułów, był jednak zarazem gotów do pomocy, szczodrze rozdzielając rady, lekarstwa i pieniądze. W dodatku stronił od występku, co w rozpustnym wieku XVIII było wprost perwersją. Nawet najzagorzalsi wrogowie nic nie wspominają o jego miłostkach. Cagliostro pozostał wierny swojej żonie nawet wtedy, gdy przeszła na stronę jego oponentów. Jest dowiedzione, że zakon kawalerów maltańskich wtajemniczył go w tajemnice św. Jana, objawienia Kabały i nauki okultystyczne. Zainicjowany przezeń w 1785 r. egipski rytuał wolnomularstwa jest praktykowany do dzisiaj (wywodzi się zeń rytuał Memfis-Misraim, którego wielkim mistrzem był także Rudolf Steiner). Rytuał ten podniósł liczbę stopni wyższych do dziewięćdziesięciu i pozwolił - zupełna nowość - na uczestnictwo także kobiet. Jedno jest pewne, że o nadzwyczajnych zdolnościach Cagliostra jednogłośnie zaświadczają przyjaciele i wrogowie. Pozwólmy zatem hrabiemu Cagliostro dalej wędrować przez pełną zamętu, wątpliwą przeszłość, której w jego przypadku - w przeciwieństwie do jego mistrza, hrabiego de Saint- Germain - żaden most nie łączy z dniem dzisiejszym. Cagliostro jest i pozostanie martwy. Niech na nim zakończy się korowód hipotetycznych magów, okultystów lub nadludzi. Może teraz paść zrozumiały zarzut, dlaczego podaliśmy tylko taki jednostronny wybór? Wymienione osoby są wprawdzie sławne, ale cieszą się złą sławą. Czy nie ma więcej ezoterycznych osobistości wysokiej rangi? A gdzie Hermes Trismegistos, Rudolf Steiner, Arthur Machen, Karl Haushofer, Mistrz Eckhardt, Dietrich Eckart i Friedrich Hielscher?.. Aby sprawiedliwości stało się zadość, na uwagę zasługiwaliby także tacy ludzie jak Paul Twitchell (1908-1971), amerykański założyciel nowoczesnego ruchu Eckankar (ECK), albo Samuel Lidell McGregor Mathers (1854-1918), który rzekomo otrzymał inspiracje dla swojej wiedzy okultystycznej od „ukrytych mistrzów" i nie przeżył spotkania z jednym z nich (według żony Mathersa), czy dr John Dee (1527-1608), jedyny mag nie posiadający sił okultystycznych. Jest to słuszne, ale nie zbliża nas do celu. Nawet przedstawienie biografii wszystkich znanych ezoteryków nie pozwoliłoby na ostateczną ocenę ich działalności, zdolności, a przede wszystkim ich faktycznej wiedzy. Dlatego wybraliśmy drogę w przeciwnym kierunku. Poprosiliśmy na stanowisko diagnostyczne tych, którzy są znani (i budzą kontrowersje), na temat których istnieje obszerny materiał i których nazwiska i dzisiaj skutecznie rozpalają różnice zdań o wszelkich stopniach nasilenia. Dokonany wybór jest - już to powiedziałem - wyrywkowy, prowokacyjny, zawężony... ale i reprezentatywny. Podane życiorysy mogły być jedynie fragmentaryczne, a w poszczególnych punktach zasługiwać nawet na krytykę, jednak nie to jest istotne. Istotne było zastosowanie kryterium uwzględniającego nie tylko jedną stronę. O ile w ogóle istniała więcej niż jedna strona. Jestem przeświadczony, że to ostatnie możemy uznać za pewne. Nie dość na tym: w przypadku wszystkich naszych „kandydatów" istnieje uzasadnione przypuszczenie, że mają oni więcej stron. Sądzono, że o takich osobistościach jak rozpatrywane w gruncie rzeczy wiele wiadomo, a tymczasem...! No dobrze, ale co z tego wszystkiego wynika? Czy oni są wśród nas? Wróćmy jeszcze na krótko do korzeni. O ile na zachodzie od czasu oświecenia, rewolucjiprzemysłowej i technokratycznych orgazmów święci triumfy „racjonalność" tego, co poznawalne, która nam przyniosła zniszczenie środowiska i zdolność wielokrotnego unicestwienia życia na Ziemi, niedawno „zredukowaną" do możliwości zabicia jedynie 60 miliardów ludzi, to na wschodzie od tysiącleci panuje przekonanie, że wszystkie procesy na Ziemi podlegają kierownictwu na wyższej płaszczyźnie poznania. Filozofia ta przybrała tam postać legendy, mówiącej, że rytmem przypływów i odpływów historii sterują istoty inteligentne, których najniższy szczebel („egzekutywa") ma obowiązek sporadycznego kontaktowania się z ludzkością. Jeśli wziąć pod uwagę krwawe szaleństwo, charakteryzujące Homo sapiens i jego działalność, to również dla liberalnego człowieka cywilizowanego może nieść pewną pociechę wyobrażenie mądrego, choć nie zbadanego kierownictwa. Oprócz tego psychologicznie zrozumiałego aspektu sprawa ma jednak jeszcze inny, który się streszcza w pytaniu: czy coś w tym jest? Od nierównie krótszego czasu niż ludziom wschodu również i zachodniej mistyce nieobce są takie wyobrażenia, a przy krętych ścieżkach historii straszy wiedza tajemna, sekretne towarzystwa, inicjowani adepci, magowie i wtajemniczeni. 10 lutego 1969 r. w „London Evening News" ukazał się artykuł Do these Supermen Exist?, którego autor w ramach recenzji z książki przedstawił równie inteligentne jak zwięzłe podsumowanie materiałów dostępnych na zachodzie. Niewiele można do tego dodać także i dzisiaj, po upływie przeszło dwudziestu lat. Przytoczymy pokrótce treść tego artykułu. Od niepamiętnych czasów na wschodzie istnieje obiegowe wyobrażenie, że prawdziwe rządy nad światem sprawuje z ukrytego miejsca grupa mędrców, boskich królów albo mistrzów. Choć mówi się o kilku ośrodkach albo markas („domach siły"), to jednak najważniejszą rolę odgrywa ośrodek położony na wyżynach środkowej Azji, a ściślej w Tybecie. Ta obfitująca w szczegóły legenda dotarła na zachód w czasie wypraw krzyżowych. Odnowili ją różokrzyżowcy w 1614 r., a w czasach nowożytnych tchnęli w nią nowe życie tacy ludzie jak Madame Bławatska, francuski dyplomata Louis Jacolliot, angielski pisarz Talbot Mundy (autor The Nine Unknown) czy podróżujący po Mongolii Ferdynand Antoni Ossendowski. (Także w norymberskich procesach zbrodniarzy wojennych była mowa o takich ośrodkach w związku z osławionym „dziedzictwem przodków". Wymieniano takie nazwy jak Shambala, Agarthi, Shangri La, jednak nie przyjęto ich do wiadomości, a później je zbagatelizowano, pominięto albo po prostu przypisano szaleństwu kierowniczych osobistości ponurej sławy urzędu do spraw badań. Uwaga autora.) Wracając do artykułu: We wspomnianych ośrodkach działają ludzie, których rozwój mógł przewyższyć znacznie każdą normalną płaszczyznę. Są oni namiestnikami potęg niedostępnych ludzkiej zdolności pojmowania. Przy pomocy emisariuszy, którzy mieszają się z ludźmi, podejmują oni interwencje w dzieje świata oraz bez zwracania uwagi, ale konsekwentnie pracują nad Wielkim Dziełem (Magnum Opus), którego naturę można w najlepszym razie tylko w ogólnych zarysach przeczuwać, o ile to w ogóle możliwe. Jest oczywiste, że chodzi tu o pewien rodzaj ewolucji, która jednak niewiele ma wspólnego ze znanym nam pojęciem. Po oddaniu sprawiedliwości licznym publikacjom na ten temat, wydawanym na przestrzeni stuleci aż do czasów obecnych, autor artykułu dochodzi do wniosku, że z owego odległego i tajemniczego źródła płynie nieprzerwany strumień impulsów, które wywarły swój wpływ na rzeczy dobrze nam znane albo je zainicjowały. Kilka nie uporządkowanych przykładów: poezja arabska, ponowne ożywienie kultury po Czyngis-chanie, sztuka trubadurów, renesans i masoneria, kościelne zakony i wysoka kultura Saracenów; ba, nawet pojawienie się Jokera w naszych kartach do gry ma się wywodzić z hipotetycznych mistycznych źródeł. Przy intensywnym badaniu okaże się, że wyobrażenia zawarte w psychologii Junga i Freuda pojawiły się już w XI stuleciu; są i inne anachronizmy, których klasyczna nauka „nawet nie ignoruje". Autor artykułu w gazecie wyciąga wniosek, że są poszlaki wskazujące na interwencje w krytycznych fazach historii ludzkości. (Jeśli wziąć pod uwagę, ile razy Homo sapiens choćby tylko po drugiej wojnie światowej ledwo zdołał się ocalić, to podobna idea nie wydaje się aż tak szalona.) Tyle powiemy, dodając drobne uwagi, na temat owej analizy zamieszczonej w gazecie z 1969 r. Czy ona wspiera nasze dotychczasowe rozważania? A co z tym szerokim spektrum wiedzy ezoteryczno-okultystycznej (i zdolności, które pozwala zdobyć), nie układającym się w łańcuch rozwojowy „Wyprawy krzyżowe... Różokrzyżowcy... Madame Bławatska... Bulver- Lytton... S.L. Mathers... Aleister Crowley... Adolf Hitler" (który można by skonstruować na podstawie tego, co wyżej powiedziano)? Na te pytania nie ma odpowiedzi. Zresztą wcale jej być nie musi. W gruncie rzeczy wszystkie przeprowadzone rozważania były tylko grą służącą wprowadzeniu zamieszania (niech mi czytelnik wybaczy, gdyż tkwi w tym zamiar służący poznaniu). A gdzie olśnienie? To całkiem proste: Daliśmy się mimo wszystko sprowadzić na manowce i skłonić do robienia w dziedzinie wiedzy ezoterycznej tego, od czego, jak sądziliśmy, udało nam się już uwolnić. Zabraliśmy się do tworzenia kategorii, powyciągaliśmy szuflady, aby poukładać porządnie „części składowe" wiedzy ezoterycznej, i ustanowiliśmy „logiczne" związki. Taka wizja jest bardzo kusząca, nie da się zaprzeczyć. Wygodniej jest widzieć w hrabim de Saint-Germain posiadacza tajemnicy, który wprawdzie dziwnie się zachowuje (przynajmniej dla tych, którzy tajemnicy nie posiedli), ale jednak przez stulecia trzyma ręce nad oszalałą ludzkością, niż nie widzieć w ogóle żadnego oparcia. Wygodniej jest przyjąć istnienie jakiegoś tybetańskiego dyrektoriatu nadludzi niż wziąć na siebie odpowiedzialność za stan naszej sponiewieranej planety. I co najlepsze, nie potrzeba już wyjaśniać tego, co niezrozumiałe. Nareszcie można dać spokój takim absurdom, podobnie jak twierdzeniom, że III Rzeszę można wyjaśnić przez kryzysy gospodarcze, że niewyobrażalna nieudolność możnych wszech czasów wynika po prostu z omylności ludzkiej albo wręcz że fenomen władzy można by jakoś pojąć. Dość tych ślepych uliczek, złudzeń i archetypicznych wyobrażeń sennych. Spotkanie z Crowleyem, Gurdżijewem, Madame Bławatską, Fulcanellim, hrabią de Saint-Germain i Cagliostrem nie powinno sprzyjać czemuś takiemu. O cóż więc chodziło? O konkretną konfrontację z ciasnotą naszej świadomości. Wyżej wymienieni nie są codziennymi typami, a ich sił nie można zanegować, ale je co najwyżej umniejszyć. Wypisali oni na swoich sztandarach wiedzę tajemną, rozwinęli w sobie zdolności okultystyczne, robili dziwne rzeczy, a jeszcze dziwniejsze głosili. Ich życie jest znane i skłania zarówno do podziwu, jak i oburzenia. Nie byli oni - jeśli chce się zachować całkowity obiektywizm - ani dobrzy, ani źli, tylko inni. Równie dziwne są myśli, które reprezentowali. Pochodzą one ze źródeł, których dna nie sposób dojrzeć. Jeśli zbliżyć się do tego wszystkiego z aparatem przyrodnika, to mogą z tego wyniknąć zagmatwane teorie. Zaznajomiliśmy się z najobszerniejszą i najbardziej spójną wewnętrznie z tych teorii, mówiącą o owych „mistrzach świata". Można byłoby stworzyć dowolnie wiele innych, ale po co? Poruszalibyśmy się tylko w kółko, podobnie jak pies, który się kręci za swoim ogonem. Kto zechce uchwycić wiedzę ezoteryczną, zawsze będzie chybiał. Kluczowym słowem jest akceptacja. Wymuszenie poznania jest równie niemożliwe, jak skoncentrowanie się na rozluźnieniu. Na zrozumienie wpada się w najprawdziwszym sensie tego słowa. W naszych czasach na ustach wielu jest określenie „fizyka chaosu", które wygląda na sprzeczność samą w sobie (i jest nią z punktu widzenia semantyki). Opierając się na „równaniach fraktali" i „atraktorach" fizyka Benoit Mandelbrota jak również na innych matematycznych dziwactwach, w których - jak należało się spodziewać - kierownicza rola przypada komputerom, ujawniono tkwiący głęboko pod powierzchnią rzeczy porządek, którego nikt nie przewidywał. Jeśli w trakcie specjalnych procesów rozkłada się struktury na coraz mniejsze części składowe, to w symulacji komputerowej po długiej fazie dzikiego nieładu nagle ukazuje się harmonia. Mini-mini-ministruktury zaczynają nagle wyglądać tak jak wielka struktura początkowa. Carl Sagan, naukowiec i pisarz, kończy swoją powieść science fiction pod tytułem Kontakt rozdziałem Podpis Autora. Podpis ten to nieoczekiwane pojawienie się porządku na nieskończenie odległym miejscu po przecinku owianej tajemnicą i niemożliwej do obliczenia do końca liczby p. Wszystko to brzmi trochę ezoterycznie, fikcja powieściowa i „trzeźwa" rzeczywistość fizyki chaosu, prawda? Tak więc w pewien sposób krąg się zamknął, znowu posunęliśmy się o kilka kroków. W dalszym ciągu obraz nie jest jednolity, jednak od początku nie należało się tego spodziewać. Elementy puzzli są zbyt różne, a związek między nimi nieokreślony. A jednak zawsze i wszędzie przebłyskuje jeden wiążący element: duch człowieka. Posługuje się on astrologią i radiestezją, wróżbami i interpretacją języka symboli, aby połączyć się z owym uniwersalnym oceanem informacji, o którego naturze mamy zamiar spekulować w czwartej części, zatytułowanej Wiedza ezoteryczna w zwierciadle nauki. Jednak to jest, jak się zdaje, tylko początek, a raczej jeden z początków. Jeśli się pracuje z dostateczną determinacją - i wystarczająco długo - nad rozszerzeniem własnej świadomości, wizji świata, horyzontu (punkty wyjścia mogą być różne), to w większości przypadków pojawią się rezultaty. Pokazuje to wiele technik psychologicznych, medytacyjnych, ostatnio wspomaganych przez tak zwane mind machines. Mniej jasne jest, jakich należy spodziewać się wyników, kiedy poszukujący wybiera drogę wiedzy ezoterycznej. Jasne jest tylko, że coś się dzieje. Na rodzaj tych odkryć, transformacji albo dalszego rozwoju wpływa zapewne wiele czynników: wewnętrzna postawa, dojrzałość osobista, wybór kierunku wiedzy tajemnej itd. Na końcu poszukiwań (jeśli one kiedykolwiek się kończą) znajduje się wielki znak zapytania. Dla samego ezoteryka może on coraz bardziej maleć, a nawet całkiem zniknąć, dla wszystkich innych pozostaje. Ani Aleister Crowley, ani Cagliostro nie kwalifikują się do wielkiej księgi dobroczyńców, świętych i naprawiaczy świata. Jednego nie można im jednak odmówić: zetknęli się z czymś, co ich odmieniło. W przypadku wszystkich ezoterycznych technik i metod widać, że wiedza tajemna zmienia ezoteryka. Spotkanie ze sławnymi magami, okultystami i nadludźmi pokazało, że zmiany te mogą być bardzo wyraźne, bardzo głębokie i egzotyczne. Kto zdaje sobie z tego sprawę, przed tym nie pozostaną zamknięte żadne z wielu różnych drzwi do wiedzy ezoterycznej. Które z nich otworzyli Aleister Crowley albo hrabia de Saint-Germain, tego nie wiemy. Również ich „ezoteryczna forma zewnętrzna" z pewnością nie jest jedyną możliwą ani -co jeszcze pewniejsze - ostateczną. Sama wiedza ezoteryczna wprowadza rozróżnienie między inicjowanymi a mistykami. Inicjacja jest procesem niezgłębionym, absolutnie intymnym, stopniową i długotrwałą przemianą ducha i ciała. Prowadzi ona do intuicyjnego zrozumienia misteriów i do nabycia wyższych właściwości (włącznie z uniwersalną wizją świata i nieśmiertelnością). Rzadko manifestuje się na zewnątrz, a jej głównymi podporami są wewnętrzne oświecenie i dystans. Inicjowany kontroluje i opanowuje siły, których niewolnikiem jest mistyk. Inicjowanych nie może rozpoznać nikt poza innymi inicjowanymi, mistycy natomiast są teatralni, prezentują swoje siły na pokaz, przeżywają ekstazy i wywołują gwałtowne reakcje w swoim otoczeniu jak również u potomności. Mistycy ujawniają symptomy wielkich tajemnic, do których inicjowani zbliżyli się w długiej ascezie i opanowaniu siebie (i które zachowują dla siebie). Jeśli zaakceptujemy ten podział - a raczej nie pozostaje nam nic innego - to stanie się jasne, że nawet wielkie ezoteryczne osobowości reprezentują tylko jedną stronę. Ale już ona jest fascynująca i zróżnicowana. Równocześnie można dostrzec granice. Próba zobaczenia, co się kryje za mistycyzmem, ma tyleż szans powodzenia, co próba sprawdzenia, co jest za granicą wszechświata (tak zwaną „czerwoną granicą"). Przyrodoznawstwo w ogóle nie podejmuje nawet takiej próby, ale wybiera drogę dedukcyjną analizy praw obowiązujących w obrębie naszego kosmosu. Jeśli udałoby się je zrozumieć, to może znalazłyby się wskazówki, jak wygląda to, co nieznane. W taki sam sposób powinno się też podchodzić do wiedzy ezoterycznej. Oferuje ona naszemu duchowi szeroką gamę środków pomocniczych do poznania nowych związków.