Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Historia Rifkina jest dowodem na to, jak złudne może być nasze poczucie bezpieczeństwa. Podobne incydenty — może nie dotyczące 10 milionów dolarów, niemniej jednak szkodliwe — zdarzają się codziennie. Być może w tym momencie tracisz swoje pieniądze lub ktoś kradnie Twoje plany nowego produktu i nawet o tym nie wiesz. Jeżeli coś takiego nie wydarzyło się jeszcze w Twojej firmie, pytanie nie brzmi, czy się wydarzy, ale kiedy. Instytut Bezpieczeństwa Komputerowego w swoich badaniach z 2001 roku, dotyczących przestępstw komputerowych, stwierdził, że w ciągu roku 85% ankietowanych organizacji odnotowało naruszenie systemów bezpieczeństwa komputerowego. Jest to zdumiewający odsetek: tylko piętnaście z każdych stu firm mogło powiedzieć, że nie miało z tym kłopotów. Równie szokująca jest ilość organizacji, która zgłosiła doznanie strat z powodu włamań komputerowych — 64%. Ponad połowa badanych firm poniosła straty finansowe w ciągu jednego roku. Moje własne doświadczenia każą mi sądzić, że liczby w tego typu raportach są przesadzone. Mam podejrzenia co do trybu przeprowadzania badań, nie świadczy to jednak o tym, że straty nie są w rzeczywistości wielkie. Nie przewidując tego typu sytuacji, skazujemy się z góry na przegraną. Dostępne na rynku i stosowane w większości firm produkty poprawiające bezpieczeństwo służą głównie do ochrony przed atakami ze strony amatorów, np. dzieciaków zwanych script kiddies, które wcielają się w hakerów, używając programów dostępnych w sieci, i w większości są jedynie utrapieniem. Największe straty i realne zagrożenie płynie ze strony bardziej wyrafinowanych hakerów, którzy mają jasno określone zadania, działają z chęci zysku i koncentrują się podczas danego ataku na wybranym celu, zamiast infiltrować tyle systemów, ile się da, jak to zwykle robią amatorzy. Przeciętni włamywacze zwykle są nastawieni na ilość, podczas gdy profesjonaliści są zorientowani na informacje istotne i wartościowe. Technologie takie jak uwierzytelnianie (sprawdzanie tożsamości), kontrola dostępu (zarządzanie dostępem do plików i zasobów systemowych) i systemy detekcji intruzów (elektroniczny odpowiednik alarmów przeciwwłamaniowych) są nieodzownym elementem programu ochrony danych firmy. Typowa firma wydaje dziś jednak więcej na kawę niż na środki zabezpieczające przed atakami na systemy bezpieczeństwa. Podobnie jak umysł kleptomana nie może oprzeć się pokusie, tak umysł hakera jest owładnięty żądzą obejścia systemów zabezpieczających. Hakerzy potwierdzają w ten sposób swój intelektualny kapitał.
Kto stanowi największe zagrożenie bezpieczeństwa kapitału firmy? Odpowiedź jest prosta: socjotechnik — pozbawiony skrupułów magik, który, gdy patrzysz na jego lewą rękę, prawą kradnie Twoje tajemnice. Do tego często bywa tak miły, elokwentny i uprzejmy, iż naprawdę cieszysz się, że go spotkałeś. Spójrzmy na przykład zastosowania socjotechniki. Niewielu dziś pamięta jeszcze młodego człowieka, który nazywał się Stanley Mark Rifkin, i jego przygodę z nieistniejącym już Security Pacific National Bank w Los Angeles. Sprawozdania z jego eskapady różnią się między sobą, a sam Rifkin (podobnie jak ja) nigdy nie opowiedział swojej wersji tej historii, dlatego zawarty tu opis opiera się na opublikowanych informacjach. Któregoś dnia roku 1978 Rifkinowi udało się dostać do przeznaczonego tylko dla personelu pokoju kontrolnego przelewów elektronicznych banku Security Pacific, z którego pracownicy wysyłali i odbierali przelewy na łączną sumę miliarda dolarów dziennie. Pracował wtedy dla firmy, która podpisała z bankiem kontrakt na stworzenie systemu kopii zapasowych w pokoju przelewów na wypadek awarii głównego komputera. To umożliwiło mu dostęp do procedur transferowych, łącznie z tymi, które określały, w jaki sposób były one zlecane przez pracowników banku. Dowiedział się, że osoby upoważnione do zlecania przelewów otrzymywały każdego ranka pilnie strzeżony kod używany podczas dzwonienia do pokoju przelewów. Urzędnikom z pokoju przelewów nie chciało się zapamiętywać codziennych kodów, zapisywali więc obowiązujący kod na kartce papieru i umieszczali ją w widocznym dla nich miejscu. Tego listopadowego dnia Rifkin miał szczególny powód do odwiedzin pomieszczenia. Chciał rzucić okiem na tę kartkę. Po pojawieniu się w pokoju zwrócił uwagę na procedury operacyjne, prawdopodobnie w celu upewnienia się, że system kopii zapasowych będzie poprawnie współpracował z podstawowym systemem, jednocześnie ukradkiem odczytując kod bezpieczeństwa z kartki papieru i zapamiętując go. Po kilku minutach wyszedł. Jak później powiedział, czuł się, jakby właśnie wygrał na loterii. Po wyjściu z pokoju, około godziny 15:00, udał się prosto do automatu telefonicznego w marmurowym holu budynku, wrzucił monetę i wykręcił numer pokoju przelewów. Ze Stanleya Rifkina, współpracownika banku, zmienił się w Mike’a Hansena — pracownika Wydziału Międzynarodowego banku. Według jednego ze źródeł rozmowa przebiegała następująco: — Dzień dobry, mówi Mike Hansen z międzynarodowego — powiedział do młodej pracownicy, która odebrała telefon. Dziewczyna zapytała o numer jego biura. Była to standardowa procedura, na którą był przygotowany. — 286 — odrzekł. — Proszę podać kod — powiedziała wówczas pracownica. Rifkin stwierdził później, że w tym momencie udało mu się opanować łomot napędzanego adrenaliną serca. — 4789 — odpowiedział płynnie. Potem zaczął podawać szczegóły przelewu: dziesięć milionów dwieście tysięcy dolarów z Irving Trust Company w Nowym Jorku do Wozchod Handels Bank of Zurich w Szwajcarii, gdzie wcześniej założył konto. — Przyjęłam. Teraz proszę podać kod międzybiurowy. Rifkin oblał się potem. Było to pytanie, którego nie przewidział, coś, co umknęło mu w trakcie poszukiwań. Zachował jednak spokój, udając, że nic się nie stało, i odpowiedział na poczekaniu, nie robiąc nawet najmniejszej pauzy: „Muszę sprawdzić. Zadzwonię za chwilę”. Od razu zadzwonił do innego wydziału banku, tym razem podając się za pracownika pokoju przelewów. Otrzymał kod międzybiurowy i zadzwonił z powrotem do dziewczyny w pokoju przelewów. Zapytała o kod i powiedziała: „Dziękuję” (biorąc pod uwagę okoliczności, jej podziękowanie można by odebrać jako ironię).Kilka dni później Rifkin poleciał do Szwajcarii, pobrał gotówkę i wyłożył ponad 8 milionów dolarów na diamenty z rosyjskiej agencji. Potem wrócił do Stanów, trzymając w czasie kontroli celnej diamenty w pasku na pieniądze. Przeprowadził największy skok na bank w historii, nie używając ani pistoletu, ani komputera. Jego przypadek w końcu dostał się do Księgi Rekordów Guinessa w kategorii „największe oszustwo komputerowe”. Stanley Rifkin użył sztuki manipulacji — umiejętności i technik, które dziś nazywa się socjotechniką. Wymagało to tylko dokładnego planu i daru wymowy. O tym właśnie jest ta książka — o metodach socjotechnicznych (w których sam jestem biegły) i o sposobach, jakimi jednostki i organizacje mogą się przed nimi bronić.
Firma może dokonać zakupu najlepszych i najdroższych technologii bezpieczeństwa, wyszkolić personel tak, aby każda poufna informacja była trzymana w zamknięciu, wynająć najlepszą firmę chroniącą obiekty i wciąż pozostać niezabezpieczoną. Osoby prywatne mogą niewolniczo trzymać się wszystkich najlepszych zasad zalecanych przez ekspertów, zainstalować wszystkie najnowsze produkty poprawiające bezpieczeństwo i skonfigurować odpowiednio system, uruchamiając wszelkie jego usprawnienia i wciąż pozostawać niezabezpieczonymi. Zeznając nie tak dawno temu przed Kongresem, wyjaśniłem, że często uzyskiwałem hasła i inne poufne informacje od firm, podając się za kogoś innego i po prostu o nie prosząc. Tęsknota za poczuciem absolutnego bezpieczeństwa jest naturalna, ale prowadzi wielu ludzi do fałszywego poczucia braku zagrożenia. Weźmy za przykład człowieka odpowiedzialnego i kochającego, który zainstalował w drzwiach wejściowych Medico (zamek bębnowy słynący z tego, że nie można go otworzyć wytrychem), aby ochronić swoją żonę, dzieci i swój dom. Po założeniu zamka poczuł się lepiej, ponieważ jego rodzina stała się bardziej bezpieczna. Ale co będzie, jeżeli napastnik wybije szybę w oknie lub złamie kod otwierający bramę garażu? Niezależnie od kosztownych zamków, domownicy wciąż nie są bezpieczni. A co w sytuacji, gdy zainstalujemy kompleksowy system ochrony? Już lepiej, ale wciąż nie będzie gwarancji bezpieczeństwa. Dlaczego? Ponieważ to czynnik ludzki jest piętą achillesową systemów bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo staje się zbyt często iluzją. Jeżeli do tego dodamy łatwowierność, naiwność i ignorancję, sytuacja dodatkowo się pogarsza. Najbardziej poważany naukowiec XX wieku, Albert Einstein, podobno powiedział: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota, chociaż co do pierwszego nie mam pewności”. W rezultacie atak socjotechnika udaje się, bo ludzie bywają głupi. Częściej jednak ataki takie są skuteczne, ponieważ ludzie nie rozumieją sprawdzonych zasad bezpieczeństwa. Mając podobne podejście jak uświadomiony w sprawach bezpieczeństwa pan domu, wielu zawodowców z branży IT ma błędne mniemanie, że w dużym stopniu uodpornili swoje firmy na ataki poprzez zastosowanie standardowych produktów typu firewall, systemów detekcji intruzów i zaawansowanych rozwiązań uwierzytelniających, takich jak kody zależne od czasu lub karty biometryczne. Każdy, kto uważa, że same produkty zabezpieczające zapewniają realne bezpieczeństwo, tworzy jego iluzję. To klasyczny przypadek życia w świecie fantazji: osoby takie mogą prędzej czy później stać się ofiarami ataku. Jak ujmuje to znany konsultant ds. bezpieczeństwa, Bruce Schneider: „Bezpieczeństwo to nie produkt — to proces”. Rozwińmy tę myśl: bezpieczeństwo nie jest problemem technologicznym, tylko problemem związanym z ludźmi i zarządzaniem. W miarę wymyślania coraz to nowych technologii zabezpieczających, utrudniających znalezienie technicznych luk w systemie, napastnicy będą zwracać się w stronę ludzkich słabości. Złamanie „ludzkiej” bariery jest o wiele prostsze i często wymaga jedynie inwestycji rzędu kosztu rozmowy telefonicznej, nie mówiąc już o mniejszym ryzyku.