Archiwum 25 października 2009


Clipy 
paź 25 2009 Lara Fabian - Si Tu m'aimes / To Love...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 25 2009 Alex Jones - Obama - Wielkie Oszustwo (Napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 25 2009 O NIEWYŻĄDZANIU KRZYWDY
Komentarze: 0

Zatrzymać się, zamiast bezzwłocznie wypełniać działaniem pojawiającą się lukę - oto transformujące doświadczenie. Chwila uspokojenia pozwala nam nawiązać kontakt z pierwotnym niepokojem i z pierwotną przestronnością. Nie krzywdzić znaczy nie zabijać, nie kraść i nie kłamać. A także wyzbyć się agresji - fizycznej, werbalnej i umysłowej. Wiedza o tym, jak nie szkodzić sobie i innym, to podstawa buddyjskiej nauki o uzdrawiającej mocy spokoju. Niewyrządzanie krzywdy sobie i innym stanowi podstawę oświeconego społeczeństwa. To recepta na zdrowy świat. Świat, którego porządek tworzą jego zdrowi mieszkańcy, czyli my. Bywa, że sami wobec siebie jesteśmy agresorami, a najbardziej dojmującą, pierwotną krzywdą,jaką możemy sobie wyrządzić, jest pozostawanie w niewiedzy wynikające z braku odwagi i chęci, by uczciwie i łagodnie przyjrzeć się sobie. Umiejętność niekrzywdzenia zasadza się na uważności - jasności widzenia, zdolności patrzenia z szacunkiem i współczuciem. Właśnie tego uczy nas podstawowa praktyka medytacyjna. Doświadczenie uważności nie kończy się jednak wraz z formalną sesją medytacji. Uważność pomaga nam radzić sobie z każdą sytuacją. Pomaga widzieć, słyszeć i czuć. Wiąże się z uczciwością, ze szczerym wejrzeniem w bezpośredni charakter naszego doświadczenia. Sprawia, że zaczynamy szanować siebie na tyle, by tego doświadczenia nie osądzać. W miarę jak wzrasta nasze zaangażowanie w ową praktykę łagodnej uczciwości, z niezwykłą jasnością uświadamiamy sobie, jak bardzo byliśmy dotąd ślepi na wyrządzaną przez siebie krzywdę. Nasz sposób bycia jest w nas tak głęboko zakorzeniony, że zwykle nie słyszymy innych, którzy próbują nam uświadomić, iż, być może, krzywdzimy kogoś swoim zachowaniem. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do własnego postępowania, że wydaje nam się, iż inni również je zaakceptowali. Uprzytomnienie sobie, że szkodzimy innym, jest bolesne. wymaga też czasu. Jest możliwe pod warunkiem, że zobowiążemy się do łagodności, uczciwości, przytomności i uważności. Uważność pozwala nam zobaczyć swoje pragnienia i agresję, zazdrość i niewiedzę. Nie walczymy z nimi - po prostu widzimy je. Bez uważności nie byłoby to możliwe. Następny krok to powstrzymywanie się od nawykowych negatywnych reakcji. Uważność jest podstawą praktyki, powstrzymywanie się - ścieżką do wyzwolenia. "Powstrzymywać się" - to wskazanie odpycha swym surowym brzmieniem. Pełni życia ludzie z krwi i kości, za jakich się mamy, z pewnością nie zechcą praktykować żadnego powstrzymywania się! Być może powstrzymają się przed czymś od czasu do czasu, ale nic ponadto. Jednak powstrzymywanie, o którym mówię, sprawia, że stajemy się człowiekiem dharmy. Przyjąwszy taką postawę, nie rzucamy się w wir dającej zapomnienie zabawy, gdy tylko pojawia się cień nudy. Powstrzymywanie się to praktyka rezygnowania z chęci bezzwłocznego zapełniania przestrzeni tylko dlatego, że pojawiła się w niej luka. Poznałem kiedyś ciekawą technikę medytacji, która łączyła w sobie uważność i praktykę powstrzymywania się: polegała na uświadamianiu sobie ruchów, jakie wykonuje nasze ciało, kiedy jest mu niewygodnie. Zacząłem dostrzegać, że gdy odczuwam fizyczny dyskomfort, ciągnę się za ucho, drapię się po nosie lub po głowie, chociaż mnie nie swędzi, albo poprawiam kołnierzyk. Kiedy czułem, że tracę punkt oparcia, wykonywałem też inne drobne, nerwowe ruchy. Instrukcja, którą dostaliśmy od lamy, mówiła, byśmy nie próbowali niczego zmieniać, nie krytykowali siebie, bez względu na to, jak będziemy reagować - byśmy po prostu stali się świadomi tego, co robimy, gdy jest nam niewygodnie. Dostrzeżenie własnych uników wobec rzeczywistości to prosta metoda nawiązania kontaktu z podstawowym brakiem punktu oparcia. Powstrzymywanie się, czyli rezygnacja z nawykowych, impulsywnych reakcji, ma coś wspólnego z odrzuceniem niedojrzałej umysłowości. Powstrzymując się od impulsywności, widzimy, że istnieje coś pomiędzy momentem, w którym pojawia się pragnienie, agresja, poczucie samotności lub cokolwiek innego a działaniem, jakie w rezultacie tych uczuć podejmujemy. Dostrzegamy, że jest w nas coś, czego nie chcemy doświadczyć i, w rzeczy samej, nie doświadczamy - zbyt szybko bowiem przechodzimy do działania. U podstaw naszego zwyczajnego życia, gadaniny, wszystkich działań i myśli, tkwi fundamentalny brak poczucia oparcia. Doświadczamy go jako niepokoju i nerwowości. Odczuwamy go jako lęk. Ten brak oparcia jest przyczyną pożądania, agresji, niewiedzy, zazdrości i dumy - mimo usiłowań nigdy jednak nie docieramy do jego istoty. Tymczasem powstrzymywanie się jest metodą poznania natury niepokoju i lęku. Jest sposobem zadomowienia się w poczuciu braku oparcia. Jeśli zagrożeni nim, będziemy ratować się, szybko znajdując sobie jakieś zajęcie, rozmówcę lub intelektualny problem do rozwiązania, jeśli nie pozwolimy sobie na chwilę przerwy - nigdy się nie odprężymy. Wiecznie będziemy tkwić w stanie, o którym mój dziadek zwykł mówić: "niezły przypadek nerwicy". Powstrzymywanie się to zaprzyjaźnianie się z sobą samym na najgłębszym możliwym poziomie. Pozwala wejść w kontakt z tym, co kryje się pod powierzchnią naszego istnienia, a co na zewnątrz wyraża się jako niespokojne, kontrolujące i manipulujące otoczeniem zachowanie. Wewnątrz tymczasem jest coś bardzo miękkiego i delikatnego, czego doświadczamy jako lęku lub nerwowości. Była sobie raz młoda kobieta-wojownik. Nauczyciel powiedział jej, że musi się zmierzyć z lękiem. Kobieta chciała uniknąć walki - taka perspektywa wydawała się jej zbyt brutalna i przerażająca. Mistrz jednak nie ustąpił i udzielił swej uczennicy odpowiednich wskazówek. Nadszedł dzień konfrontacji. Wojowniczka stanęła naprzeciw lęku. Czuła się bardzo mała, lęk zaś był ogromny i straszny. Każde z nich miało swoją broń. Młoda wojowniczka podeszła do lęku, skłoniła się trzykrotnie i zapytała: "Czy udzielisz mi pozwolenia, bym mogła stoczyć z Tobą walkę?". Lęk odpowiedział: "Dziękuję za szacunek, który nakazuje ci prosić mnie o pozwolenie". Następnie kobieta spytała: "Jak mogę cię pokonać?". Lęk odparł: " Moją siłą jest to, że mówię szybko i wciąż zbliżam się do twej twarzy. Wtedy tracisz siły i robisz wszystko, co ci każę. Jeśli jednak nie uczynisz tego, co ci każę, nie będę miał nad tobą władzy. Możesz mnie słuchać i szanować. Możesz nawet pozwolić mi się przekonać. Ale dopóki nie robisz tego, co mówię, jestem bezsilny". W ten sposób wojowniczka dowiedziała się, jak pokonać lęk. Tak to właśnie działa. Musimy zdobyć się na szacunek wobec swojej nerwowości, na zrozumienie, skąd emocje czerpią moc pozwalającą im wodzić nas za nos. Wówczas zobaczymy, jak potęgujemy swój ból, jak zwiększamy pomieszanie - jak sami siebie krzywdzimy. Za sprawą podstawowej dobroci, podstawowej mądrości i podstawowej inteligencji, które są w każdym z nas, możemy przestać szkodzić sobie i innym. Dzięki uważności widzimy rzeczy w chwili, gdy powstają. Dzięki uzyskanemu zrozumieniu nie wywołujemy reakcji łańcuchowej, w której drobne wydarzenia urastają do rangi ogromnych problemów. Postrzegamy rzeczy małymi - i one takimi pozostają. Nie powodują ani trzeciej wojny światowej, ani nawet rodzinnej awantury. A wszystko to dzięki umiejętności zatrzymania się na chwilę, dzięki uczeniu się niereagowania impulsywnie za każdym razem w ten sam sposób. Zatrzymać się, zamiast bezzwłocznie wypełniać działaniem pojawiającą się lukę - oto transformujące doświadczenie. Chwila uspokojenia pozwala nawiązać kontakt z pierwotnym niepokojem i z pierwotną przestronnością. Przestajemy wreszcie wyrządzać krzywdę. Poznajemy siebie lepiej i nabieramy do siebie szacunku. Cokolwiek się pojawia, cokolwiek wdziera się bez zapowiedzi w nasze życie - nie tracimy głowy, albowiem zmieniło nas głębsze poznanie samych siebie, zmieniła nas szczera i delikatna uważność. Owocem praktyki niewyrządzania krzywdy jest zdrowe ciało, zdrowa mowa i zdrowy umysł. Zdrowe ciało jest jak góra. Wiele się wydarza w życiu góry: zacina w nią grad, wieją wkoło wiatry, pada na nią deszcz i śnieg. Pali ją słońce, przetaczają się po niej chmury, a zwierzęta i ludzie robią sobie z jej zboczy wychodek. Jedni zostawiają śmieci, inni je zbierają. Lecz choć tyle się dzieje, góra wciąż trwa. Kiedy już w pełni doświadczymy siebie, poczujemy też podobną do góry stabilność swojego ciała. Przestaniemy się nerwowo zachowywać, nie będziemy już musieli drapać się po nosie, szarpać za ucho, wybiegać z pokoju czy upijać się do nieprzytomności. Pełny, dobry związek z samym sobą daje poczucie stabilności. Co nie znaczy, że już nie możemy skakać, biegać czy tańczyć. Znika jedynie przymus działania. Przestajemy się przepracowywać, przejadać, palić czy bez umiaru ekscytować się seksem - przestajemy szkodzić sobie i innym. Zdrowa mowa jest jak lutnia o dobrze nastrojonych strunach - wyzbyta wszelkich fałszywych tonów. Jest taka, kiedy posługujemy się nią spokojnie. Nie oznacza to gorączkowego kontrolowania się, bycia wobec siebie surowym czy ciągłego starania się, aby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego. Oznacza jedynie to, że nasza mowa jest prosta i zdyscyplinowana. Nie paplamy nerwowo tylko dlatego, że wszyscy zamilkli, a my czujemy się tym zakłopotani. Nie kraczemy też jak wrony. Wszystko już przecież słyszeliśmy - bywaliśmy obrażani, bywaliśmy też chwaleni. Bywaliśmy w sytuacjach, gdy wszyscy się na nas wściekali, i w sytuacjach, gdy wszyscy byli spokojni. Czujemy się w świecie jak we własnym domu, bo zaprzyjaźniliśmy się ze sobą i nie odczuwamy potrzeby bezustannego gadania. Nasza mowa jest powściągliwa i sensowna - kiedy rozmawiamy, naprawdę się komunikujemy. Nie marnujemy tego daru na wyrażanie swoich neuroz. Zdrowy umysł jest jak górskie jezioro o gładkiej powierzchni. Gdy nie ma fal, widać jego dno. Gdy woda jest wzburzona, niczego nie można dojrzeć. Jezioro w bezruchu symbolizuje wyciszony umysł, tak pełny bezbrzeżnej życzliwości wobec wszystkiego, co znajduje się na jego dnie, że nie musi już mącić wody, by to zasłonić. Aby nie wyrządzać krzywdy, musimy zachować przytomny, świadomy umysł. Wiąże się z tym zwolnienie tempa życia na tyle, by dostrzegać, co mówimy i robimy. Im lepiej widzimy przyczyny i skutki swoich emocjonalnych reakcji, im lepiej rozumiemy mechanizmy ich powstawania, tym łatwiej nam się od nich powstrzymać. Bycie świadomym, zwolnienie tempa, zwracanie uwagi na to, co się dzieje, stają się sposobem życia. U źródeł wszelkiego cierpienia leży niewiedza. Poprzez medytację możemy zacząć to zmieniać. Kiedy dostrzegamy, że brak nam uważności, że rzadko udaje nam się powstrzymać przed szkodliwymi działaniami - nie jest to oznaka pomieszania. To początek jasności widzenia. Kiedy życie umyka nam chwila za chwilą, uświadamiamy sobie, że bycie głuchym, niemym i ślepym prowadzi donikąd. Co ciekawe, proces duchowego rozwoju, który w nas zachodzi, nie sprawia, że stajemy się nadmiernie usztywnieni. Przeciwnie, duchowa praktyka wyzwala nas. Dzieje się tak, gdy jesteśmy w pełni obecni w teraźniejszości, nie przejmując się nadmiernie własną niedoskonałością.

hjdbienek : :