Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Szukanie prawdy w swoim sercu jest bez wątpienia nie tylko sprawą uczciwości, lecz także współczucia i szacunku wobec tego, co widzimy. W moim biurze wisi obraz przedstawiający Bodhidharmę, mistrza zen, jako grubego, nieprzystępnego mężczyznę o krzaczastych brwiach, sprawiającego wrażenie, jakby cierpiał na niestrawność. Japoński napis wykaligrafowany na obrazie głosi: "Patrząc bezpośrednio w serce, odnajdziesz Buddę". Słuchanie nauk o dharmie czy praktykowanie medytacji nie jest niczym innym jak studiowaniem siebie. Nieważne, czy akurat jemy, śpimy, medytujemy, słuchamy czy rozmawiamy - jesteśmy na świecie po to, by poznawać siebie samych. A to poznawanie, jak zostało powiedziane, może zastąpić studiowanie książek. Być może książki i wykłady o dharmie istnieją tylko po to, by zbliżyć nas do zrozumienia prostej prawdy: cała mądrość pozwalająca poznać przyczyny cierpienia i cała mądrość pozwalająca odkryć, jak radosny, rozległy i nieskomplikowany jest nasz umysł, zrozumienie, co jest neurozą, a co mądrością nieuwarunkowanej prawdy - wszystko to zawarte jest w naszym własnym doświadczeniu. Bodhidharma sprowadził buddyzm z Indii do Chin. Był znany ze swojej gwałtowności i bezkompromisowości. Jedna z legend opowiada o tym, jak obciął sobie powieki, żeby nie zasypiać w czasie medytacji. Rzucone na ziemię, przemieniły się w krzew herbaciany. Wówczas Bodhidharma zrozumiał, że jeśli chce zachować przytomny umysł, wystarczy, by napił się herbaty. Był bezkompromisowy w dociekaniu prawdy na własną rękę i nigdy nie wierzył niczyim słowom. Wielkim odkryciem Bodhidharmy było spostrzeżenie, że patrząc bezpośrednio w serce, znajdujemy przebudzonego Buddę - czyli całkowicie wolne od zaciemnień doświadczenie rzeczy takich, jakie są. W każdej sytuacji możemy odkryć prawdę, przyglądając się sobie samym, temu, co w nas ukryte, temu, co mroczne, niskie, przerażające, okropne i gniewne, a także temu, co wspaniałe, radosne, inspirujące i przepełnione spokojem. Jesteśmy tego świadomi. Do tego właśnie gorąco się nas zachęca, a droga do tego doświadczenia wiedzie przez medytację. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z buddyzmem, przeżyłem ogromną ulgę, że istnieją nie tylko nauki, ale i metody, dzięki którym mogę te nauki zgłębiać i sprawdzać. Już pierwszego dnia powiedziano mi, że tak jak Bodhidharma, sam muszę odkryć prawdę. Jednak gdy siądzie się do medytacji i uczciwie wejrzy w swój umysł, można dojść do wniosku, że jego aktywność to coś chorobliwego i przygnębiającego. Tracimy wtedy poczucie humoru i praktykujemy z ponurą zawziętością, usiłując zgłębić do końca niezbyt atrakcyjną istotę naszego umysłu. Po jakimś czasie takiej praktyki, medytujący zaczynają odczuwać tak wielką rozpacz i poczucie winy, że załamują się i pytają: "I gdzież w tym wszystkim jest radość?" Zatem na równi z czystym widzeniem, ważny jest także inny element praktyki - życzliwość. To prawda, że bez jasności i uczciwości krążymy wciąż w tym samym zaklętym kręgu, nie posuwając się naprzód. Jednak sama pozbawiona życzliwości uczciwość czyni z nas tylko ponurych, sfrustrowanych cierpiętników, skrzywionych jak po zjedzeniu cytryny. Jesteśmy tak pochłonięci ciągłą autoanalizą, że tracimy wszelkie poczucie wdzięczności i zadowolenia. Rozdrażnienie sobą, swoim życiem i nawykami innych staje się przytłaczające. Dlatego też tak często podkreśla się znaczenie życzliwości. Nazywa się ją czasem sercem, przebudzeniem serca, łagodnością czy przyjaznym nastawieniem. Zasadniczo jednak pojęcie "życzliwość" opisuje coś bardzo ważnego, co równoważy wszystkie elementy życia i łączy nas z nieuwarunkowaną radością. Trafnie ujął to wietnamski mistrz Thich Nhat Hanh, mówiąc: "Nie wystarczy cierpieć". Oczywiście, dyscyplina jest ważna. Gdy zasiadamy do medytacji, przypomina się nam, by stosować się do otrzymanych instrukcji, lecz dlaczego w ramach tej dyscypliny traktujemy się tak surowo? Czy medytujemy, bo "powinniśmy"? Czy po to, by stać się "dobrymi buddystami" lub przypodobać się nauczycielowi? A może praktykujemy, by nie trafić do piekła? Sposób, w jaki traktujemy wszystko, co pojawia się podczas medytacji, wpływa też na to, jak traktujemy rzeczywistość. Stajemy przed wyzwaniem: jak obok czystego widzenia rozwinąć także współczucie, jak zamiast popadać w coraz większe przygnębienie i poczucie winy, nauczyć się pogody ducha. Nie podejmując tego wyzwania, będziemy tylko bezwzględnie krytykować siebie i innych. Nic nigdy nie będzie wystarczająco dobre, nic nigdy nie spełni naszych oczekiwań. Uczciwość pozbawiona życzliwości, poczucia humoru i otwartości serca może być po prostu małoduszna. Szukanie prawdy w swoim sercu jest bez wątpienia nie tylko sprawą uczciwości, lecz także współczucia i szacunku wobec tego, co widzimy. Musimy się nauczyć, jak być dobrym dla siebie samego, jak szanować siebie samego. Jest to istotne, bo gdy patrząc w swoje serce, odkrywamy to, co pomieszane i co jasne, co przykre i co miłe, nie odkrywamy jedynie samych siebie. Odkrywamy wszechświat. Kiedy rozpoznamy w sobie naturę buddy, zrozumiemy, że wszystko i wszyscy mają naturę buddy, że wszystko jest przebudzone i wszyscy są przebudzeni. Wszystko i wszyscy stanowią doskonałą całość, są równie cenni i dobrzy - tacy, jacy są. Gdy swoje myśli i uczucia traktujemy z poczuciem humoru i otwartością, w taki sam sposób postrzegamy wszechświat. Nie pracujemy tylko nad własnym wyzwoleniem, ale także po to, by pomóc społeczności, w której żyjemy - naszej rodzinie, krajowi, całemu kontynentowi, światu, galaktyce... Wtedy, naturalnie i spontanicznie zachodzi interesująca przemiana. Uświadamiamy sobie, że ile w nas odwagi, gotowości, by patrzeć bezpośrednio w serce, i dobroci wobec siebie samych, tyle też w nas zaufania, które pozwala zapomnieć o sobie i otworzyć się na świat. Najczęściej wolimy nie otwierać swego serca czy umysłu na innych, gdyż wprawiają nas oni w pomieszanie, któremu nie jesteśmy w stanie sprostać. Brakuje nam do tego siły psychicznej i odwagi. Lecz jeśli jasno i życzliwie spoglądamy na siebie, przestajemy obawiać się patrzenia innym prosto w oczy. Wówczas doświadczenie otwierania się na świat zaczyna przynosić pożytek jednocześnie nam samym i innym. Im bardziej stajemy się otwarci na innych, tym łatwiej odkrywamy w sobie miejsca, w których jesteśmy zamknięci, zablokowani, wystraszeni czy nieżyczliwi. Uświadomienie sobie tego, choć pomocne, jest też bolesne. Często się zdarza, że jedyną znaną nam reakcją jest obrócenie tej wiedzy przeciwko sobie. Zadręczamy się wtedy, myśląc: "Nie jestem życzliwy, nie jestem uczciwy, nie jestem odważny - i tak nie mam szans". Lecz gdy zastosujemy nauki o łagodności i nieosądzaniu do wszystkiego, co w danym momencie widzimy, to żenujące nas dotąd odbicie nas samych napotkane w lustrze stanie się naszym przyjacielem. Zyskamy motywację, by jeszcze bardziej złagodnieć i rozpogodzić się wewnętrznie, bo wiemy już, że jest to jedyna droga pozwalająca na kontynuowanie pracy nad sobą z pożytkiem dla wszystkich istot. I to właśnie jest początek dorastania. Dopóki nie zechcemy być wobec siebie uczciwi i dobrzy, pozostaniemy dziećmi. Lecz gdy tylko spróbujemy zaakceptować siebie samych, ciążące nam od zawsze poczucie ważności naszego "ja" znacznie zelżeje, ustępując miejsca naszej ciekawości tego, co jest poza nim.