Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
Dopóki nie zrodzi się w nas gotowość, by wyrzec się wszystkiego, nie doświadczymy świata w pełni. Samaja oznacza, że niczego już nie zatrzymujemy, nie zapewniamy sobie drogi odwrotu, nie szukamy innych rozwiązań ani też nie odkładamy spraw na później. Nauki buddyjskie kierowane są do ludzi, którzy nie mają zbyt wiele czasu do stracenia. Dotyczy to nas wszystkich. Zgodnie z tymi naukami przekonanie, że mamy mnóstwo czasu na załatwienie swoich spraw i możemy odłożyć praktykę duchową na później jest czystą iluzją. To największa przeszkoda, która wraz z głęboko zakorzenionym w nas nawykiem, by uciekać myślami od tego, czym właśnie się zajmujemy mąci klarowność widzenia, zaciemnia nasze myśli. Wiedząc, że dzisiejszej nocy stracimy wzrok, ogarnęlibyśmy tęsknym spojrzeniem każde źdźbło trawy, każdy pyłek kurzu. Po raz ostatni przyjrzelibyśmy się temu, co nas otacza: chmurom, kroplom deszczu, tęczy. Gdybyśmy wiedzieli, że jutro ogłuchniemy, każdy dźwięk stałby się dla nas skarbem. Nauki wadżrajany próbują nas uczulić na fakt, że zostało nam niewiele czasu, że nasze ludzkie życie jest bezcenne. W wadżrajanie istnieje coś, co nazywamy związkiem samaja. Oznacza on, że traktujemy każde doświadczenie jako część duchowej praktyki. Po okresie intelektualnych dociekań uczeń może poczuć potrzebę głębszego związku z nauczycielem. Gdy obie strony akceptują się wzajemnie i darzą pełnym zaufaniem, pojawia się między nimi nieuwarunkowana więź samaja. Wówczas, cokolwiek się wydarzy, uczeń nie opuści mistrza i zawsze, nawet będąc skrajnie pomieszanym, będzie mógł liczyć na jego wsparcie. Uczeń i nauczyciel są ze sobą związani tak, jakby poprzysięgli sobie wspólnie osiągnąć oświecenie. Innym określeniem samaja jest "święte przymierze", lecz świętość ta nie oznacza oderwania od przyziemnych spraw. Samaja to opowiedzenie się po stronie zdrowego rozsądku i normalności, jest jak małżeństwo z otaczającą rzeczywistością. Zawiera jednak pewien podstęp. Przypomina to stan amnezji. Myślimy, że do nas należy decyzja, z kim się wiążemy. Nie wiemy jednak, że tak naprawdę jesteśmy w tym związku od zawsze. W samaja jest ukryty podstęp, ponieważ wbrew naszym wyobrażeniom, nie wybieramy sami zdrowego podejścia do rzeczywistości - tak naprawdę nie mamy żadnego wyboru. Ten podstęp, który uświadamia nam, że nie istnieje nic lepszego niż teraźniejszość i nasz obecny stan umysłu wypływa z głębokiego współczucia. Jest to rodzaj żartu, który nauczyciele wadżrajany obmyślili w przypływie dobrego humoru, gdy głowili się "jak postawić te biedne, zdezorientowane istoty w sytuacji, w której nie będą miały innego wyjścia, niż dostrzec, że są już oświecone". Poszukiwanie alternatywy dla chwili obecnej jest z punktu widzenia samaja jedyną przeszkodą w postrzeganiu świata jako miejsca świętego, jako sacrum. Pędzimy przez życie zaabsorbowani szukaniem coraz piękniejszych widoków, coraz doskonalszych brzmień czy bardziej wzniosłego stanu umysłu, nieświadomi, że wystarczy zatrzymać się w środku tego chaosu i rozejrzeć wokół. Ujrzymy wtedy, że stoimy w centrum świętej mandali. Wijemy się jak robaczek przybity szpilką do środka tarczy, nie zdając sobie sprawy z tego, że choć jesteśmy w kropce, to trafiliśmy w dziesiątkę. W wadżrajanie opisywane są różne rodzaje samaja, lecz wszystkie one pomagają nam zrozumieć, że tkwimy w pułapce rzeczywistości. Pozostajemy w niej, choć rozpaczliwie chcielibyśmy się uwolnić. Nie ma jednak innego sposobu na odnalezienie sacrum. Musimy porzucić nadzieję na schronienie w innym, lepszym świecie. Jedyne, co nam pozostaje, to zgodzić się na obecną rzeczywistość, ze wszystkim, co się z nią wiąże: niestrawnością, bezsennością, niepokojem czy zachwytem. Najważniejsze rodzaje zobowiązań to samaja ciała, mowy i umysłu. Pierwsze z nich są związane z ciałem, z formą, ze wszystkim, co możemy ujrzeć na własne oczy i co do czego nie mamy wątpliwości. Mówi się, że cechą samaja ciała, mowy i umysłu jest ciągłość, że są one podobne rzece, która nieprzerwanie płynie. Nieczęsto jednak udaje nam się tego doświadczyć. Gdy nasza percepcja się wyostrza, stajemy się zwykle niespokojni i nerwowi. Świat śmieje się do nas, kokietuje nas na wszelkie sposoby, jesteśmy jednak zbyt pochłonięci sobą, by to dostrzec. Gdy patrzymy naprawdę uważnie, wszystko staje się bardziej żywe i wyraziste, a jednocześnie mniej realistyczne i namacalne. Nie chodzi jednak o to, by ujrzeć coś innego niż osobę siedzącą przed nami. Nadal widzimy, jak sterczą jej włosy, zauważamy też, że ptak siedzący na parapecie trzyma w dziobie gałązkę. I to patrzenie na wszystko, co nas otacza, szeroko otwartymi oczami pomaga nam uwolnić się od cierpienia sansary. Gdy w tak żywy i przejrzysty sposób postrzegamy świat, nie możemy już nie dostrzec zawartej w nim prawdy. Trafia ona do nas bezpośrednio - nie wymaga komentarza, nie kryje się za symbolami. Czerwona poduszka nie oznacza namiętności, a ruchliwa mysz - niespokojnego umysłu. Mysz jest jedynie myszą, a poduszka - poduszką. To samo dotyczy dźwięków, tych najzwyklejszych, codziennych - od chrapania osoby śpiącej u naszego boku po dzwonek budzika wyrywający nas ze snu. Nietrudno zwrócić uwagę na nagłe, głośne dźwięki, które podrywają nas z miejsca, lub nieznośny hałas nie pozwalający nam się skupić. Ale czy zdarza nam się usłyszeć szelest kartek czytanej właśnie książki albo skrzypienie stołu, przy którym piszemy? Czy wiemy, jak brzmi nasz własny głos? Zwykle wydaje nam się obcy. To bardzo pouczające - posłuchać samego siebie. Zaobserwować, jak słowa, które wypowiadamy oddziałują na otoczenie, w jaki sposób ich energia wytrąca nas z martwoty sansary. Nawet gdy jesteśmy sami, wydajemy mnóstwo dźwięków, a każde ziewnięcie, kichnięcie, siorbnięcie lub mlaśnięcie budzi nas z uśpienia. Samaja polega na tym, że nie unikamy swojego doświadczenia. Jeżeli przestaniemy zakładać, że istnieją jakieś inne, piękniejsze, bardziej inspirujące brzmienia, wszystko, co usłyszymy, wyda nam się nagle pełne życia i uroku. Podobnie rzecz się ma z umysłem. W miarę praktyki zaczynamy dostrzegać, że myśli nie zanikają, stają się natomiast bardziej precyzyjne i subtelne. Wydaje się nam, że nie można tak po prostu nic z nimi nie robić, że musimy dokonać jakiegoś wyboru, zdecydować, co dobre, a co złe. Jest to jednak łamanie zobowiązań samaja, podobnie jak szukanie rozwiązania problemu czy nawet samo myślenie, że w ogóle istnieje jakiś problem i jego rozwiązanie. Daje nam to wyobrażenie, jak trudno żyć zgodnie z samaja. W tradycji buddyjskiej mówi się, że utrzymywać samaja to jak dbać o lustro, by było zawsze czyste. Gdy tylko je wypucujemy, zaraz osiada na nim kurz. Związek samaja budowany jest na fundamencie naszego doświadczenia. Każdy moment nieuwagi może go zaburzyć. Na szczęście równie łatwo go naprawić, powracając do bycia tu i teraz. Trungpa Rinpocze w sadhanie mahamudry w pięknych słowach opisuje samaja ciała, mowy i umysłu: "Wszystko, co widzimy, co przejawia się w pustce, jest nierzeczywiste, jednak wciąż ma formę". A dalej tłumaczy, że forma ta jest nieoddzielna od naszego nauczyciela: "Wszystko, co słyszymy, jest jedynie echem pustki, jednak wciąż istnieje". A te zwykłe dźwięki towarzyszące nam w codziennym życiu są jednocześnie głosem naszego nauczyciela. Wszystkie nasze myśli i wspomnienia, "dobre i złe, radosne i smutne", wszystkie one "roztapiają się w pustce, są jak ptak, który przelatuje nad nami, nie pozostawiając śladu". Te myśli i wyobrażenia są umysłem naszego mistrza. Nagle zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nauczyciel i doświadczenie to jedno. Uświadamiamy sobie, że nie ma alternatywy dla naszego doświadczenia, że jest, jakie jest - i nie będziemy mieć innego. Wówczas doświadczenie staje się naszym najważniejszym nauczycielem. Mówi się w buddyzmie, że praktykujący stale powinien odczuwać niepokój. Pozostawanie przez cały czas czujnym i przytomnym jest tak nam obce, że wytrąca nas zupełnie z równowagi. Pewnego dnia po wielu godzinach medytacji poczułem się tak poirytowany, że z trudem mogłem usiedzieć na miejscu. Wszystko mnie drażniło, nawet drobinki kurzu. Gdy opowiedziałem o tym później Trungpie Rinpocze, stwierdził, że aby tak intensywnie praktykować, trzeba mieć całkowicie zdrowy i przytomny umysł, co osiąga się w miarę treningu. W związku z samaja często wspomina się o oddaniu. Chodzi o bezwarunkowe opowiedzenie się po stronie zdrowia psychicznego i doświadczania rzeczywistości takiej, jaka jest. Ludzie często pragną, by ktoś ich bezwarunkowo pokochał i sami też gotowi są taką miłość ofiarować. Spodziewają się, że owo uczucie ich uszczęśliwi, lecz dzieje się tak tylko dopóty, dopóki wszystko idzie po ich myśli. Każdy, kto zakosztował małżeństwa wie, jakim ogromnym jest ono wyzwaniem, jak trudno jest ustąpić, pójść na kompromis, wytrzymać w związku, gdy czujemy się zagrożeni. Jak trudno szczerze zaakceptować to, co się z nami dzieje. Po prostu poczuć, jak wali nam serce, trzęsą się nogi lecz nic nie robić. Niewielu z nas jest w stanie wytrzymać w takiej sytuacji, nie szukając odwrotu. W latach 60 mieszkałem w Nowym Meksyku i często chodziłem do łaźni tureckiej. Upierałem się, by zawsze siedzieć blisko drzwi - ze strachu, że nie zdążę się stamtąd wydostać. Gdy temperatura wzrastała, a para stopniowo wypełniała pomieszczenie, wydawało mi się, że się żywcem ugotuję. Ponieważ jednak byłem w pobliżu drzwi, dawało mi to pewność, że zawsze zdążę wyskoczyć, i jakoś wytrzymywałem. Oczywiście przeżyłbym także, gdybym siedział dalej, jednak niepokój odbierałby mi wówczas całą przyjemność. Wracając do samaja - nie uda nam się zdobyć miejsca blisko drzwi. To jest właśnie najbardziej perfidny i zbawienny zarazem podstęp. Musimy w pełni doświadczyć wszystkiego, co nas spotyka, gdyż to jedyny sposób, by odkryć prawdę o świecie, by doświadczyć sacrum. Zanim będziemy gotowi sprostać temu wyzwaniu, czeka nas długa droga. Zaczynamy tacy, jakimi teraz jesteśmy - zdezorientowani i rozhukani - i poddajemy się oddziaływaniu medytacji i nauk. Bierzemy sobie do serca wszelkie wskazówki i staramy się zastosować je w praktyce. Włożony w to wysiłek sprawia, że nasz umysł stopniowo zaczyna się uspokajać. Nie spodziewajmy się jednak, że od razu staniemy się doskonali - gotowi, by usiąść z dala od drzwi. Potrzeba na to lat, prowadzonego z wyczuciem treningu i gruntownych przemyśleń. Dopiero wtedy będziemy mogli zaufać pierwotnej mądrości swojego umysłu. Uświadomimy sobie, że mądrość i dobroć są czymś fundamentalnym i znacznie potężniejszym niż gniewne zaślepienie. W miarę praktyki odkrywamy zatem mądrość. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że istniała ona w nas zawsze, podobnie jak zakryte chmurami niebo i słońce, tylko jej nie widzieliśmy. Teraz, w pełnym świetle, dochodzimy do wniosku, że wcale nie mamy ochoty uciekać. Do najwybitniejszych uczniów wielkiego Naropy należał Marpa Tłumacz. Wybierając się w jedną ze swych podróży z Tybetu do Indii, wziął ze sobą złoto jako dar dla swego nauczyciela. Marpa był człowiekiem bardzo odważnym i obdarzonym silnym charakterem. Gdy rodzina i przyjaciele w trosce o niego, jako że był już niemłody i schorowany, proponowali, by wziął ze sobą towarzysza, nie chciał nawet o tym słyszeć. Po długiej wędrówce dotarł do Naropy i ofiarował mu złoto, zatrzymując jednak niewielką część dla siebie. Miał na to rozsądne wytłumaczenie: czekała go wszak długa droga do domu, więc musiał mieć przy sobie trochę grosza. Naropa zapytał: "Czy wydaje ci się, że potrafisz mnie oszukać?". Wtedy Marpa oddał mu wszystko, co miał. Nauczyciel cisnął złoto w powietrze i rzekł: "Cały świat jest dla mnie złotem". I w tym momencie Marpa wejrzał w naturę rzeczywistości głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Dopóki nie zrodzi się w nas gotowość, by wyrzec się wszystkiego, nie doświadczymy świata w pełni. Samaja oznacza, że niczego już nie zatrzymujemy, nie zapewniamy sobie drogi odwrotu, nie szukamy innych rozwiązań ani też nie odkładamy spraw na później. Związek samaja, czy to ze światem zjawiskowym traktowanym jako nauczyciel, czy z jakąś konkretną osobą, jest oparty na łagodności. Stopniowo, w miarę jak łagodniejemy i odprężamy się, rezygnujemy również z postawy obronnej i łatwiej jest nam prawidłowo odbierać płynące zewsząd sygnały. Związek samaja z nauczycielem wadżrajany pomaga nam uzmysłowić sobie fakt, że jeśli byliśmy w stanie nawiązać go z jedną osobą, jest to możliwe również wobec całego świata. Szczególną cechą tej więzi jest jej bezwarunkowość i nieodwracalność; klamka już zapadła i cokolwiek się stanie, nie możemy się wycofać. Najzdolniejszym uczniem Marpy był Milarepa. Aczkolwiek ich wzajemne relacje były bardzo trudne, Milarepa nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten właśnie nauczyciel jest w stanie pomóc mu w osiągnięciu oświecenia. Zwrócił się zatem z prośbą: "Pomóż mi urzeczywistnić prawdziwą naturę umysłu. Moje ciało, mowa i umysł należą do ciebie". I wtedy się zaczęło... Milarepa nagromadził mnóstwo złej karmy, zabijając i raniąc wielu ludzi. Aby się jej pozbyć i oczyścić, musiał przejść ciężkie próby i wiele wycierpieć. Marpa kazał mu budować wieże, a gdy te były już na ukończeniu - burzyć i zaczynać od początku. Z czasem ręce Milarepy przypominały jedną wielką ranę. Mimo czynionych wysiłków był stale obrażany i krytykowany. Nie mógł się też doprosić o nauki. Nic jednak nie mogło zachwiać jego wiary w nauczyciela. I rzeczywiście, Marpa, choć rzadko to okazywał, kochał swego ucznia całym sercem, a sposób, w jaki go traktował, miał pomóc mu się przebudzić. Za każdym razem, gdy Milarepie udawało się przezwyciężyć swoje nawyki, zniechęcenie i dumę i dostosować się do okoliczności, ciężar, który go przytłaczał, stawał się nieco mniejszy. Aż nadszedł moment, gdy wyzbył się wszystkiego. Wówczas Marpa udzielił mu nauk, a i ich związek był od tej pory przesycony jawnym ciepłem i czułością. Lecz każdy proces wymaga czasu. Na początku mamy tak silnie zakorzeniony odruch ucieczki, że jedyne, na co nas stać, to eksperymentowanie z tego rodzaju związkiem. Robimy to w trakcie medytacji, mając do pomocy jedynie garść instrukcji. Lata mijają, a my cierpliwie praktykujemy powracanie wciąż od nowa do teraźniejszości. Formalne złożenie ślubowań samaja i wejście w bezwarunkowy związek z nauczycielem jest jak włożenie głowy w paszczę lwa. Musimy dobrze się zastanowić, zanim jakiemuś lwu zaufamy na tyle, by powierzyć mu swą głowę. Ja dochodziłem do tego stopniowo. Gdy po raz pierwszy spotkałem Trungpę Rinpocze, pomyślałem: "Nie przekonuje mnie ten człowiek". Dlatego też przeprowadziłem się do Kolorado, aby móc częściej go widywać. Zbliżyliśmy się do siebie, jednak ciągle miałem wątpliwości. Były ku temu powody. Zachowanie Rinpocze często wzbudzało we mnie strach i oburzenie. Nie mogłem mu zaufać, a co więcej, nie byłem pewny, czy darzę go uczuciem. Pamiętam, jak w czasie pewnego odosobnienia płakałem godzinami wpatrując się w jego zdjęcie, zrozpaczony, że nie potrafię wykrzesać z siebie dostatecznego oddania. Jednak mimo wszystko nie rezygnowałem, starałem się go lepiej poznać. Był jedyną osobą, której mogłem zwierzyć się ze swych słabości, jedyną, która była w stanie przejrzeć mnie na wylot. Od czasu do czasu, w chwilach gdy najmniej się tego spodziewałem, mówił coś do mnie. Jego pytania czy komentarze były tak celne, że wprawiały mnie w osłupienie. Dużo czasu musiało upłynąć, dużo więcej niż w wypadku innych praktykujących, zanim upewniłem się, że mogę mu powierzyć swoje życie, że niezależnie od tego, co powie lub uczyni, pozostanie ogniwem łączącym mnie z sacrum. Mój stosunek do Rinpocze zmieniał się w miarę otrzymywania nauk i stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, jak bezgraniczna jest jego dobroć i jak bezmierny jego umysł. Nadszedł wtedy moment, gdy jedynym miejscem, w jakim chciałem przebywać, była paszcza lwa. Twierdząc, że samaja to podstęp, chcę powiedzieć, że ten rodzaj związku zmusza nas do przyjęcia do wiadomości, iż w kwestii naszej relacji ze światem nie mamy wyboru. To ego przekonuje nas, że jest inaczej, że możemy sami decydować, jaki kształt przybierze nasz związek z rzeczywistością. Pogląd, że mamy wybór, nie pozwala nam dostrzec świętości otaczającego nas świata. Działa jak opaska na oczach, stopery w uszach i inhalator kontrolujący oddech - odcina nas zupełnie od rzeczywistości. Jesteśmy tak uwarunkowani, że w momencie, gdy zaczyna być gorąco, lub choćby istnieje taka możliwość, bierzemy nogi za pas. Rzecz jednak w tym, by wytrwać na rozgrzanym siedzeniu i odczuć cały urok tego doświadczenia. Czy jesteśmy w związku samaja z nauczycielem czy też nie, cała sprawa właśnie na tym polega. Co zatem postanawiamy? Czy dalej szukamy poczucia bezpieczeństwa i tak kierujemy własnym życiem i wpływamy na otoczenie, by uzyskać potwierdzenie swoich poglądów, czy też staramy się zgłębić maitri? Ta kwestia pozostaje otwarta. Do czego dążymy? Czy zadowalają nas drobne sukcesy i swojskie otoczenie czy też decydujemy się na desperacki krok w nieznane?