Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Zazwyczaj myślimy o samotności jako o czymś niepożądanym. Niespelniona tęsknota za miłością nie jest miłym gościem w świecie naszych uczuć. Niesie niepokój, rodzi napięcie, wzbudza chęć ucieczki i znalezienia kogoś lub czegoś do towarzystwa. Kiedy w samym środku tego, co się wydarza, będziemy umieli odnaleźć spokój, wówczas nawiążemy więź z odprężającą i kojącą samotnością, która odmieni nasze lękowe schematy. Na drodze środka nie ma punktu odniesienia. Umysł pozbawiony punktu odniesienia nie analizuje siebie, nie przywiązuje się ani nie lgnie do niczego. Ale jak to w ogóle możliwe, żeby nie było punktu odniesienia? Aby osiąnąć taki stan, trzeba przezwyciężyć swój głęboko zakorzeniony, nawykowy stosunek do świata: pragnienie, by wszystko działo się w określony sposób. "Umrę, jeśli nie pójdę w prawo albo w lewo!" Kiedy nie możemy udać się w prawo lub w lewo, czujemy się, jakby trzymano nas w szpitalnym oddziale zamkniętym. Jesteśmy samotni, przepełnieni niepokojem, którego chcieliśmy uniknąć, kierując się w prawo albo w lewo. Takie napięcie może być trudne do zniesienia. Jednak przez te wszystkie lata zwracania się w prawo lub w lewo, stawiania na "tak" lub na "nie", kierowania się życzliwością lub złością, niczego tak naprawdę nie rozwiązaliśmy. Poszukiwanie bezpieczeństwa za wszelką cenę przynosiło jedynie chwilową ulgę. Zupełnie jak zmiana pozycji nóg podczas medytacji. Gdy ból w nogach zaczyna nam bardzo doskwierać, zmieniamy pozycję. Czujemy chwilową ulgę, ale po dwóch minutach znów mamy ochotę się poruszyć. Wiercimy się tak bez przerwy w poszukiwaniu wygody, a satysfakcja, którą odczuwamy, okazuje się krótkotrwała. Wiele słyszymy o cierpieniu sansary, słyszymy też o wyzwoleniu. Niewiele jednak wiemy o tym, jak bolesne jest przejście od stanu mentalnego zablokowania do wolności. Proces uwalniania się od tego stanu wymaga niesłychanej odwagi, wiąże się bowiem z całkowitą zmianą postrzegania rzeczywistości. To prawie tak, jakbyśmy zmieniali strukturę naszego kodu DNA. Modyfikujemy wzorzec zachowania, który nie jest wyłącznie naszą cechą. To wzorzec ogólnoludzki: rzutujemy na otaczający nas świat nieskończoną liczbę możliwych rozwiązań. Moglibyśmy na przykład mieć bielsze zęby, ładniejszy trawnik oraz lżejsze, wolne od wysiłku i zmartwień życie. A potem moglibyśmy żyć długo i szczęśliwie. Te schematy powodują ciągły niedosyt i koniec końców przynoszą dużo cierpienia. Jako istoty ludzkie nie tylko poszukujemy odpowiedzi, ale również czujemy, że zasługujemy na to, by ją znaleźć. Tymczasem nie tylko na nią nie zasługujemy, ale wręcz nas ona unieszczęśliwia. Zasługujemy bowiem nie na odpowiedź, lecz na coś o wiele lepszego. Zasługujemy na urzeczywistnienie właściwej każdej czującej istocie natury buddy, na drogę środka, na otwarty stan umysłu, który potrafi odprężyć się i w paradoksie, i w niejednoznaczności. Tak jak dotychczas unikaliśmy niepewności, tak teraz doświadczamy objawów związanych z abstynencją - "odstawiamy" bowiem przekonanie, że istnieje jakiś problem i że ktoś, gdzieś, musi temu zaradzić. Droga środka jest szeroka, ale trudno nią podążać, ponieważ kłóci się to z odwiecznym neurotycznym wzorcem, wspólnym nam wszystkim. Kiedy czujemy się samotni, bezradni, chcemy wykonać ruch w prawo lub w lewo. Nie mamy natomiast ochoty usiąść i wczuć się w to, co czujemy. Nie chcemy przejść przez "odwyk". A do tego właśnie zachęca nas droga środka. Nakłania nas, byśmy obudzili w sobie odwagę, która tkwi w każdym bez wyjątku, również w tobie i we mnie. Medytacja dostarcza sposobów, aby ćwiczyć się w drodze środka - sztuce pozostawania tam, gdzie się jest. Pomaga przestać oceniać to, co powstaje w naszym umyśle. Pomaga przestać chwytać się tego, co się pojawia. Wszystko, co zwykle nazywamy dobrym lub złym, podczas medytacji traktujemy po prostu jako myślenie - bez dramatyzowania towarzyszącego wartościowaniu zjawisk. Pozwalamy, by myśli przychodziły i odchodziły niczym bańki mydlane, które znikają pod dotknięciem piórka. Utrzymywanie podstawowej dyscypliny przygotowuje nas do zaniechania zmagań i odkrycia świeżego, bezstronnego stanu umysłu. Czujemy, że problem doświadczania pewnych uczuć, takich jak samotność, znudzenie czy niepokój, powinniśmy rozwiązać szczególnie pilnie. Jeśli nie potrafimy odnaleźć w nich spokoju, trudno nam będzie wytrwać na drodze środka, gdy się pojawią. Pragniemy zwycięstwa albo przegranej. Pochwały lub nagany. Kiedy na przykład ktoś nas porzuca, nie chcemy poczuć w pełni towarzyszących temu bolesnych uczuć. Odnajdujemy wówczas w sobie dobrze nam znaną tożsamość ofiary. Albo unikamy kontaktu z dojmującym bólem, wybuchając i mówiąc sprawcy naszych cierpień, co o nim myślimy. Odruchowo chcemy stłumić ból, w taki czy inny sposób, sprowadzając wszystko do emocji zwycięstwa albo porażki. Zazwyczaj myślimy o samotności jako o czymś niepożądanym. Niespełniona tęsknota za miłością nie jest miłym gościem w świecie naszych uczuć. Niesie niepokój, rodzi napięcie, wzbudza chęć ucieczki i znalezienia kogoś lub czegoś do towarzystwa. Kiedy w samym środku tego, co się wydarza, będziemy umieli odnaleźć spokój, wówczas nawiążemy więź z odprężającą i kojącą samotnością, która odmieni nasze lękowe schematy. Tę dobrą, kojącą samotność można rozpisać na sześć efektów jej oddziaływania, sześć jej aspektów: wyciszenie pragnień, zadowolenie, unikanie zbędnych działań, pełna dyscyplina, rezygnacja z błądzenia w świecie pragnień oraz nieszukanie poczucia bezpieczeństwa w dyskursywnym myśleniu. Wyciszenie pragnień to gotowość do bycia samotnym i nieszukania pomocy w chwilach, gdy wszystko w nas woła o cokolwiek, co przyniosłoby nam pociechę i poprawiło nastrój. Praktykując taką samotność, zasiewamy nasiona, dzięki którym w przyszłości pierwotny niepokój zmniejszy się. Na przykład podczas medytacj i za każdym razem, gdy stosujemy metodę zauważania myśli, zamiast za nimi podążać, ćwiczymy się w zwyczajnym byciu tu i teraz, bez poczucia oddzielenia. Dziś jeszcze nie potrafimy być tu i teraz bardziej, niż potrafiliśmy wczoraj, przedwczoraj, w ubiegłym tygodniu czy roku. Jednak po pewnym czasie zaangażowanej i konsekwentnej praktyki wyciszania pragnień coś ulega zmianie. Odczuwamy ich mniej, nasza Bardzo Ważna Życiowa Historia już nas tak nie uwodzi. Kiedy więc pojawia się samotność, a nam udaje się wytrzymać z towarzyszącym temu niepokojem przez półtorej sekundy, podczas gdy wczoraj nie mogliśmy wytrzymać nawet jednej - oznacza to, że wkraczamy na ścieżkę wojownika. Ta droga wymaga odwagi. Im mniej się pogrążamy, im mniej się miotamy, tym większą satysfakcję czerpiemy z obcowania z kojącą samotnością. Jak mawiał jeden z mistrzów zen, rosi Katagiri: "Można być samotnym, a mimo to nie czuć się wyobcowanym". Drugim aspektem samotności jest zadowolenie. Jeśli nic nie posiadamy, nic nie mamy do stracenia. Nic, prócz zaprogramowanego poczucia, że mamy dużo do stracenia. Źródłem tej obawy jest lęk - przed samotnością, przed zmianą, przed tym wszystkim, z czym nie można sobie poradzić, przed nieistnieniem - a także nadzieja na uniknięcie tego lęku i obawa, że sami dla siebie nie możemy stanowić punktu odniesienia. Jeśli poprowadzimy linię przez środek, będziemy wiedzieli, kim jesteśmy po prawej, kim zaś po lewej stronie. Nie wiemy jednak, kim jesteśmy, jeśli nie wybierzemy żadnej ze stron. W takiej sytuacji zupełnie nie wiemy, co zrobić. Nie mamy żadnego punktu odniesienia, żadnej wskazówki. Możemy wówczas albo wystraszyć się, albo zatrzymać się i zaakceptować sytuację. Zadowolenie to synonim kojącej, akceptującej samotności. Porzucamy wiarę, że ucieczka od samotności może przyniesć nam trwałe szczęście, radość, dobre samopoczucie, odwagę czy siłę. Zazwyczaj musimy porzucać to przekonanie miliony razy, świadomie powtarzając to samo wciąż od nowa, zawierając przyjaźń z własnym bezgranicznym rozdrażnieniem i strachem. I wtedy niepostrzeżenie coś zaczyna się zmieniać. Okazuje się, że możemy po prostu być samotni, bez możliwości wyboru, zadowoleni ze swego miejsca w świecie, uczestnicząc w rozmaitych aspektach tego, co się akurat wydarza. Trzecim aspektem samotności jest unikanie zbędnych działań. Kiedy samotność bardzo nam dokucza, szukamy czegoś, co nas od niej uwolni. Ogarnia nas niepokój, który nazywamy samotnością, a nasz umysł szaleje, gorączkowo usiłując znaleźć towarzyszy, którzy ukoją rozpacz. To właśnie nazywa się zbędnym działaniem. Owo bezustanne wynajdywanie sobie zajęcia, żeby nie czuć żadnego bólu. Zbędnym działaniem może stać się obsesyjne marzenie o prawdziwej miłości, ciągłe rozdmuchiwanie drobnych spraw, a nawet samotna wyprawa na pustkowie. Rzecz w tym, że poprzez te wszystkie przejawy aktywności szukamy towarzystwa w ten sam nawykowy sposób, używając swoich starych metod, by uciec przed demonem samotności. Czy nie możemy po prostu usiąść spokojnie i spojrzeć na siebie z odrobiną szacunku i współczucia? Czy musimy wciąż uciekać od swojej samotności? A może spróbować zapanować nad sobą w chwilach, kiedy ogarnia nas panika i odprężyć się w przeżywaniu samotności? Jak powiedział japoński poeta Ryokan: "Jeśli chcesz odnaleźć znaczenie, przestań gonić za wieloma rzeczami jednocześnie". Pełna dyscyplina to kolejny aspekt kojącej samotności. Przejawia się w ten sposób, że niezależnie od sytuacji jesteśmy gotowi spokojnie powrócić do chwili obecnej. To jest właśnie samotność rozumiana jako pełna dyscyplina. Jesteśmy wówczas gotowi usiąść w bezruchu - po prostu być, w samotności. Nie musimy szczególnie celebrować tego stanu. Możemy siedzieć nieruchomo na tyle długo, by uświadomić sobie, jak rzeczy mają się naprawdę: jesteśmy samotni od zawsze i nie ma niczego, czego moglibyśmy się uchwycić. Co więcej, wcale nie stanowi to problemu. Właśnie ta sytuacja pozwala nam odkryć rzeczywisty wymiar istnienia. Nasze nawykowe przekonania - wyobrażenia o tym, jakimi rzeczy są - powstrzymują nas od postrzegania wszystkiego w świeży i otwarty sposób. Mówimy zwykle: "Tak, tak, wiem". Ale tak naprawdę nie wiemy. W gruncie rzeczy nic nie wiemy. Nie istnieje żadna pewność. Naga prawda boli, więc chcemy od niej uciec. Jednak powracanie i ponowne podejmowanie prób odzyskania stabilności umysłu w obliczu doświadczenia tak dobrze znanego jak samotność jest tym rodzajem dyscypliny, dzięki któremu możemy uświadomić sobie istotę gnębiących nas w naszym życiu wydarzeń. Kiedy uciekamy przed niejednoznacznością samotności, oszukujemy sami siebie. Rezygnacja z błądzenia w świecie pragnień to kolejny aspekt kojącej samotności. Błądzenie w świecie pragnień oznacza ciągłe szukanie czegoś, co przyniesie nam ulgę - jedzenia, alkoholu czy towarzystwa innych ludzi. Znaczenie słowa "pragnienie" obejmuje również uzależnienie: sposób, w jaki chwytamy się rzeczy, kiedy coś się wydarza, pragnąc, żeby znów wszystko było w porządku. Ta właściwość naszych działań jest przejawem niedojrzałości. Ciągle chcemy wrócić do domu, otworzyć lodówkę i znaleźć w niej pełno ulubionych przysmaków. A kiedy jest ciężko, mamy ochotę jak dawniej krzyknąć: "Mamo!" Ale podążanie ścieżką duchowego rozwoju oznacza właśnie porzucenie domu, bezdomność. Rezygnacja z błądzenia w świecie pragnień to nawiązanie bezpośredniego kontaktu z naturą rzeczy. Samotność nie jest problemem. Nie jest sprawą do załatwienia. Podobnie jak wszelkie inne doświadczenia, które mogą nam się przytrafić. Innym aspektem kojącej samotności jest nieszukanie poczucia bezpieczeństwa w dyskursywnym myśleniu. Oto właśnie straciliśmy grunt pod nogami. Gra skończona. Nie ma wyjścia. Już nawet nie szukamy wsparcia w tej nieustającej rozmowie ze sobą o tym, jakie coś jest albo nie jest, czy w ogóle jest czy nie jest, czy powinno być takie czy inne, czy może być czy nie może. Dzięki kojącej samotności nie spodziewamy się odnaleźć bezpieczeństwa w wewnętrznym dialogu. Dlatego właśnie uczymy się nadawać mu etykietkę "myślenie". Ta wewnętrzna paplanina obiektywnie nie istnieje. Jest przezroczysta i nieuchwytna. A my mamy ją jedynie zauważyć, dotknąć i pozwolić, by odeszła bez wywoływania wielkiego hałasu. Dzięki kojącej samotności możemy uczciwie i bez agresji przyjrzeć się swojemu umysłowi. Pozwala nam ona stopniowo porzucać wyobrażenie o tym, kim powinnyśmy być lub kim chcemy być, a także kim według innych powinnyśmy lub chcemy być. Porzucamy to wyobrażenie i po prostu patrzymy - ze współczuciem i poczuciem humoru - na to, kim jesteśmy. Wówczas nasza samotność przestaje być zagrożeniem, utrapieniem czy karą. Kojąca samotność nie rozwiązuje życiowych problemów, nie zapewnia stałego gruntu pod nogami. Jest wezwaniem do wejścia w świat pozbawiony punktu odniesienia, bez dzielenia go na dwie strony i przypisywania mu trwałej natury. To właśnie jest droga środka albo inaczej uświęcona ścieżka wojownika. Oto budzisz się rano i nagle bez powodu ogarnia cię ból wyobcowania i samotności. Czyż nie chciałbyś wykorzystać tej chwili jako szansy? Zamiast dręczyć się przypuszczeniami, że pewnie dzieje się coś strasznego, czy nie mógłbyś odprężyć się i dotknąć bezmiernej przestrzeni ludzkiego serca dokładnie w tej właśnie chwili smutku i tęsknoty? Gdy nadarzy się okazja, spróbuj.
Czy powinniśmy próbować wykorzenić uczucia związane z przyjemnością i cierpieniem, stratą i osiąganiem, pochwałą i naganą, sławą i niesławą? O wiele praktyczniej jest poznać je, zobaczyć, jak nas zniewalają, jak zniekształcają nasze widzenie rzeczywistości - i jak nietrwała jest ich natura. Wówczas to osiem światowych dharm pomoże nam poglębić naszą mądrość, dobroć i szczęście. Wśród tradycyjnych buddyjskich nauk na temat lęku i nadziei znajdujemy wyjaśnienia dotyczące tzw. ośmiu światowych dharm. Są to cztery pary przeciwieństw przyciągające naszą uwagę - cztery źródła zadowolenia, do których jesteśmy przywiązani, oraz cztery źródła niezadowolenia, które omijamy. Podstawowe przesłanie zawarte w tych naukach mówi, że jeśli dajemy się schwytać w sidła ośmiu światowych dharm, to będziemy cierpieć. Po pierwsze, lubimy przyjemności, jesteśmy do nich przywiązani, nie znosimy natomiast bólu. Po drugie, lubimy pochwały, jesteśmy do nich przywiązani, a chcemy uniknąć krytyki i nagany. Po trzecie, cenimy sobie sławę i jesteśmy do niej przywiązani, źle natomiast znosimy niesławę i staramy się przed nią ustrzec. I wreszcie, pragniemy osiągać, zdobywać to, czego chcemy, nie lubimy zaś tracić tego, co mamy. Według tej nauki, uwikłanie w owe cztery pary przeciwieństw - przyjemności i cierpienia, osiągania i straty, sławy i złej reputacji, pochwały i nagany - jest przyczyną naszego uwięzienia w sansarze. Kiedy jest nam dobrze, nasze myśli krążą zwykle wokół tego, co lubimy, a więc wokół zysku, zaszczytów, przyjemności i sławy. Natomiast kiedy czujemy się źle, kiedy jesteśmy rozdrażnieni, mamy wszystkiego dosyć, nasze myśli i uczucia skupiają się przypuszczalnie wokół bólu, straty, niesławy lub nagany. Weźmy dla przykładu pochwałę i naganę. Ktoś podchodzi do nas i mówi: "Jesteś stary". Jeśli akurat chcemy być postrzegani jako starzy, to słowa te wprawiają nas w dobre samopoczucie. Mamy wrażenie, że ktoś nas docenił. Odczuwamy je jako swego rodzaju pochwałę. Jest nam przyjemnie, a nasze poczucie wartości rośnie. Ale załóżmy, że od roku mamy obsesję na punkcie swoich zmarszczek i kształtu podbródka. Wówczas słysząc te same słowa, poczujemy się urażeni. Odczujemy je jako naganę i doświadczymy płynącego z niej bólu. Nie potrzeba długich rozważań, żeby dostrzec, iż nasze nastroje zależą od interpretacji tego, co nas spotyka. Że zawsze znajdzie się coś, co spowoduje wahania nastroju. Poruszamy się w subiektywnej rzeczywistości, która stale wyzwala w nas reakcje emocjonalne. Ktoś komuś mówi: "Jesteś stary", a to wprawia jego umysł w określony stan - radość albo smutek, szczęście lub złość. Ktoś inny natomiast słowa te może odebrać zupełnie obojętnie. Prowadzimy rozmowy, odbieramy listy i telefony, spożywamy posiłki, coś się wydarza lub nie. Budzimy się rano, otwieramy oczy i przez cały dzień coś się dzieje, aż do momentu, gdy kładziemy się spać. Ale we śnie również wiele się dzieje. Śniąc, spotykamy ludzi i śledzimy wydarzenia. Jak na nie reagujemy? Czy przywiązujemy się do jakichś przeżyć? Czy odrzucamy inne albo też ich unikamy? Do jakiego stopnia dajemy się schwytać w sidła ośmiu światowych dharm? Jak na ironię, twórcami ośmiu światowych dharm jesteśmy my sami. Tworzymy je w reakcji na to, co się wydarza. Same w sobie nie są one niczym trwałym. My sami również nie jesteśmy niczym szczególnie trwałym. Tworzymy określony obraz samych siebie, który wciąż utrwalamy i staramy się ochraniać. Ale ten tak mocno przez nas chroniony wizerunek jest bardzo niepewny. W rzeczywistości to tylko wiele hałasu o nic: odpychanie i przyciąganie znikającej iluzji. Czy powinniśmy zatem próbować wykorzenić uczucia związane z przyjemnością i cierpieniem, stratą i osiąganiem, pochwałą i naganą, sławą i niesławą? O wiele praktyczniej jest poznać je, zobaczyć, jak nas zniewalają, jak zniekształcają nasze widzenie rzeczywistości - i jak nietrwała jest ich natura. Wówczas to osiem światowych dharm pomoże nam pogłębić naszą mądrość, dobroć i szczęście. Powiązania naszych emocji i nastrojów z przeżywaniem straty lub osiągnięcia, z pochwałą lub naganą i tak dalej, ujawniają się podczas medytacji. Medytacja pozwala nam obserwować, jak to, co zaczyna się od zwykłej myśli, najprostszej formy energii, szybko rozkwita w wielką przyjemność lub wielkie cierpienie. Musimy jednak wykazać się pewną odwagą, ponieważ lubimy przecież, gdy nasze uczucia koncentrują się wokół przyjemności, pochwał, sławy i posiadania. Lubimy pewność, że wszystko potoczy się pomyślnie. Lecz jeśli spojrzymy na konkretną sytuację uważnie, zobaczymy, że tak naprawdę nie mamy kontroli nad rozwojem wydarzeń. Doświadczamy za to rozmaitych zmiennych nastrojów i emocjonalnych reakcji, które bez końca pojawiają się i znikają. Czasami odgrywamy role jak w dramacie. Doznajemy na przykład dojmującego uczucia wściekłości, jak gdyby ktoś nas właśnie spoliczkował. Zaraz przychodzi jednak do głowy myśl: "Chwileczkę, o co tu chodzi?" Przyglądamy się sytuacji bliżej i widzimy, że, owszem, czujemy się, jakbyśmy nagle coś stracili albo jakby nas obrażono, ale nie ma ku temu żadnego powodu. Nie wiemy, skąd się wzięła ta myśl, ale wiemy już, że oto kolejny raz daliśmy się usidlić ośmiu światowym dharmom. W tym właśnie momencie możemy poczuć energię tej sytuacji i uczynić, co w naszej mocy, by pozwolić myślom odejść. Możemy dać sobie chwilę wytchnienia. Ponad całą tą wrzawą i niepokojem istnieje przestrzeń rozległego nieba. Właśnie tu, w samym centrum nawałnicy możemy zostawić wszystko i odprężyć się. Innym razem dajemy się ponieść zachwycającej i niezwykle przyjemnej wizji. Przyglądając się jej, uświadamiamy sobie, że bez wyraźnej przyczyny czujemy się, jakbyśmy właśnie coś osiągnęli, wygrali lub jakby ktoś nas pochwalił. Uczucie to pozostaje poza naszą kontrolą, jest całkowicie nieprzewidywalne, przypomina obrazy ze snu. A jednak się pojawia - światowe dharmy ponownie nas usidlają. Tak łatwo przewidzieć ludzkie reakcje. Najpierw rodzi się drobna myśl, potem się rozrasta i - nim zdążymy się zorientować - już tkwimy w sidłach nadziei i lęku. W VIII wieku n.e. pewien niezwykły człowiek sprowadził buddyzm do Tybetu. Nosił on imię Padmasambhawa - Zrodzony z Lotosu. Zwano go również Guru Rinpocze. Legenda głosi, że któregoś ranka przyszedł na świat, siedząc w kwiecie lotosu, który rósł pośrodku jeziora. Mówi się też, że to cudowne dziecko urodziło się w pełni oświecone i od samego początku wiedziało, iż natura zjawisk - zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych - nie jest rzeczywista. Jedynym, czego nie rozumiało owo dziecko, były sprawy codzienne. Guru Rinpocze był chłopcem bardzo ciekawym świata. Już pierwszego dnia życia zauważył, że wszyscy lgną do niego, bo jest promienny i piękny. Zauważył też, że kiedy bywa radosny i chętny do zabawy, ludzie cieszą się i nie szczędzą mu pochwał. Sam król był tak ujęty jego wdziękiem, że zabrał go do pałacu i traktował jak syna. Któregoś dnia chłopiec wziął rytualne przedmioty - dzwonek drilbu i metalowe berło zwane wadżrą - i poszedł bawić się na dach pałacu. Bardzo szczęśliwy, tańczył, dzwoniąc dzwonkiem i obracając wadżrą. W pewnej chwil, ulegając nagłemu kaprysowi, cisnął je w przestrzeń. Dzwonek i berło spadły na głowy dwojga przechodniów, zabijając ich na miejscu. Mieszkańcy miasta byli tak wstrząśnięci, że zażądali, by król wygnał Padmasambhawę. Jeszcze tego samego dnia chłopiec bez żadnego dobytku musiał odejść samotnie w nieznane. Dla tego mądrego dziecka była to dobra lekcja. Opowieść mówi dalej, że ten krótki, lecz intensywny kontakt z pochwałą i naganą był wszystkim, czego chłopiec potrzebował, aby zrozumieć powszednie działanie sansary. Od tego momentu porzucił nadzieję i lęk i z radością pracował nad przebudzeniem innych. My również możemy wykorzystać swoje życie w ten sposób. Możemy odnajdywać te dobrze znane pary przeciwieństw we wszystkim, co robimy. Zamiast automatycznie ulegać nawykowym wzorcom, obserwujmy swoje odczucia w momencie, gdy obsypują nas pochwałami. Obserwujmy, jaka jest nasza reakcja, gdy nas ganią, gdy coś tracimy lub osiągamy, gdy odczuwamy przyjemność lub ból. Czy jest to całkiem zwyczajne odczuwanie? Czy po prostu czujemy przyjemność lub ból? Czy może towarzyszy temu cała gama emocjonalnych interpretacji. Kiedy zaczynamy badać te zjawiska z ciekawością małego dziecka, przyglądać się im - dostrzegamy, kim jesteśmy i co robimy, a wtedy to, co wydaje się problemem, staje się źródłem mądrości. Ciekawość ta stopniowo wypiera z naszego umysłu to, co nazywamy cierpieniem ego lub egocentryzmem i zaczynamy widzieć wyraźniej. Do tej pory najczęściej ulegaliśmy przyjemnym lub bolesnym odczuciom. Pogrążaliśmy się w swoich nawykowych reakcjach, nie zauważając nawet, co tak naprawdę się dzieje. I zanim jeszcze to wiedzieliśmy, już mieliśmy gotową opowieść o tym, dlaczego ktoś nie ma racji, dlaczego to my mamy rację lub dlaczego musimy zdobyć to czy tamto. Kiedy zrozumiemy cały ten proces, nie będzie już wydawał się nam tak skomplikowany. Jesteśmy jak dzieci, które budują zamki z piasku. Upiększamy je muszelkami, drewienkami wyrzuconymi przez morze i kolorowymi szkiełkami. Zamek należy do nas i inni nie mają do niego przystępu. W jego obronie jesteśmy gotowi walczyć. Pomimo całego przywiązania godzimy się jednak z tym, że nieuchronny przypływ rozmyje stworzoną przez nas budowlę. Rzecz w tym, by w pełni cieszyć się zamkiem, nie przywiązując się do niego. A gdy nadejdzie czas, pozwolić, by zabrało go morze. Zgoda na przemijalność jest czasem nazywana brakiem przywiązania, lecz nie wiąże się z oziębłością ani z dystansem. Brak przywiązania zawiera w sobie więcej dobroci i bliskości, niż się wydaje. Jest to w istocie podobne pytaniom trzyletniego dziecka proste pragnienie, by wiedzieć. Chcemy poznać swoje cierpienie, by przestać bez końca przed nim uciekać. Pragniemy poznać przyjemność, by nie czepiać się jej bezustannie. Z czasem nasze pytania sięgają głębiej, a dociekliwość wzrasta. Chcemy poznać poczucie straty, by zrozumieć, co czują inni, kiedy ich życie legnie w gruzach. Pragniemy wiedzieć, czym jest spełnienie, by zrozumieć ludzi, gdy są zadowoleni lub gdy - odwrotnie - stają się aroganccy, dumni i tracą kontrolę nad sobą. W miarę pogłębiania zrozumienia i współczucia wobec samych siebie - wciągniętych w pułapkę sansary - spontanicznie odczuwamy coraz więcej współczucia również dla innych. Mając świadomość własnego pomieszania, jesteśmy bardziej skłonni do podjęcia wysiłku złagodzenia pomieszania innych. Jeśli nie wejrzymy w nadzieję i lęk, jeśli nie zobaczymy, jak rodzi się myśl, która uruchamia reakcję łańcuchową, jeśli nie będziemy ćwiczyć się w umiejętności obcowania z siłą rosnących emocji - tak, by przy okazji nie uwikłać się we własny dramat - to zawsze będziemy się bać. Wtedy świat, w którym żyjemy, ludzie i zwierzęta - wszystko to będzie stanowiło dla nas narastające zagrożenie. Zaczynamy zatem od wejrzenia w swoje serce i umysł. Najczęściej podejmujemy poszukiwania duchowej ścieżki, ponieważ czujemy się niedowartościowani, cierpimy albo chcemy oczyścić swoje sumienie. Stopniowo nasza praktyka się rozwija. Zaczynamy rozumieć, że podobnie jak my sami, inni ludzie również wpadają w sidła nadziei i lęku. Wszędzie, gdzie jesteśmy, dostrzegamy cierpienie, które jest wynikiem ulegania ośmiu światowym dharmom. Nie ma wątpliwości, że czujące istoty potrzebują pomocy i że jedyny sposób, aby komukolwiek pomóc, to pomóc najpierw samemu sobie. Motywacja naszej praktyki zaczyna się zmieniać, pojawia się pragnienie, by okiełznać i uzdrowić swój umysł przede wszystkim dla dobra innych. Nadal jesteśmy ciekawi, jak działa umysł i jak uwodzi nas sansara, ale teraz już nie badamy tego wyłącznie dla siebie. Robimy to dla naszych towarzyszy, dzieci, przełożonych - dla całej uwikłanej w swe emocje ludzkości.