Archiwum 01 listopada 2009


Clipy 
lis 01 2009 Aly & AJ - Like Whoa (Official HQ)
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 01 2009 Discovery HD - Granice ludzkich możliwości:...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Audio 
lis 01 2009 Alfa Synchro Theta 1
Komentarze: 0

Alfa Synchro Theta 1

hjdbienek : :
lis 01 2009 POGLĄDY
Komentarze: 0

Gdy za wszelką cenę obstajemy przy swoich, choćby najsłuszniejszych poglądach, nasza zapalczywość podnosi poziom agresji w świecie, powoduje wzrost przemocy i cierpienia. Pielęgnowanie zachowań nieagresywnych oznacza natomiast pracę na rzecz pokoju. Gdy zaabsorbowani codziennymi sprawami, nie mamy zbyt wiele czasu na formalną medytację, najlepszym sposobem jej praktykowania jest zwracanie uwagi na własne opinie i poglądy. Medytując, ogarniamy świadomością swoje myśli. Uznajemy sam fakt ich istnienia - bez osądzania, czy są dobre czy złe. W ten sposób praktykujemy postawę nieagresji wobec samych siebie. Kiedy jesteśmy w stanie obserwować myśli, nie obarczając ich ładunkiem nadziei lub lęku, nie wartościując ich, pobudzamy też swoją inteligencję. Rzeczywistość jest jednak daleka od ideału. Zwykle, nawet gdy uda nam się przez chwilę obserwować myśli, towarzyszy temu pochwała lub nagana. To, co rozgrywa się w naszych umysłach, znacznie wykracza poza proste stwierdzenie faktu: "myślę". Jednak po pewnym czasie, ponieważ siedzimy, nie robiąc nic poza obserwowaniem własnego wydechu i własnych myśli, umysł uspokaja się, a percepcja wyostrza. Dzieje się tak niezależnie od tego, czy sobie to uświadamiamy czy nie. Dzięki medytacji pojawia się ogromna przestrzeń, a my zaczynamy jasno i wyraźnie dostrzegać wszystko, co się w niej przejawia. Zauważamy, że nieustannie produkujemy myśli i że w tej wewnętrznej paplaninie istnieją szczeliny spokoju. Uświadamiamy sobie swoje podejście do tego, co się wydarza, rozumiemy, w jaki sposób nasze nawyki wpływają na to, kim jesteśmy i w jaki sposób działamy, powodowani swoimi opiniami i poglądami. W życiu codziennym możemy obserwować swoje poglądy, podobnie jak podczas medytacji obserwujemy swoje myśli. Jest to niezwykle pomocna praktyka, ponieważ wyrobiliśmy sobie mnóstwo opinii, które zwykle uznajemy za prawdziwe. W rzeczywistości nie są one prawdziwe. Mogą być krytyczne lub bałwochwalcze, mogą nieść ze sobą wiele emocji, zawsze jednak pozostają jedynie poglądami - wyrazem naszego stosunku do rzeczywistości. Nie są niczym więcej. Gdy je dostrzegamy, po prostu nazywamy je poglądami, podobnie jak pojawiające się myśli nazywamy myślami. To proste ćwiczenie przybliża nam pojęcie "stanu bez ego". Ego to nasze niepodważalne opinie, które, jak sądzimy, wiernie odzwierciedlają rzeczywistość. Gdy choć na chwilę pozwolimy sobie w nie zwątpić, czy choćby przyznać, że je mamy, otworzy się przed nami możliwość doświadczenia stanu bez ego. Nie musimy się obwiniać za posiadanie poglądów ani na siłę starać się ich pozbyć. Po prostu uświadamiamy sobie swój wewnętrzny komentarz i staramy się zbadać, na ile nasze wyobrażenia odpowiadają rzeczywistości. Zamiast hołubić poglądy, możemy powrócić do bezpośredniego doświadczenia. Odkryć, jak cudownie jest tak po prostu patrzeć komuś w oczy, pić kawę, myć zęby - przeżywać to, co jest. Jeśli potrafimy rozpoznać poglądy jako poglądy, choć na chwilkę się bez nich obyć, by powrócić do bezpośredniego doświadczenia, otworzą nam się oczy, ujrzymy nowy, nieznany świat. Mówię tyle o poglądach, bo dostrzeganie ich to sposób na skierowanie uwagi na myśli, na ogromną ilość energii, jaką pochłaniają. Musimy sobie uświadomić, że to my sami sprawiamy, iż wszystko wydaje się trwałe i niewzruszone, przez co potem jesteśmy gotowi do walki na śmierć i życie z każdym, kto myśli inaczej. Jest to szczególnie kuszące, gdy łączą nas więzy społeczne. Niech problem warstwy ozonowej posłuży nam za przykład. Jej zmniejszanie się jest faktem stwierdzonym naukowo, a nie poglądem. Ale dopóki sposób, w jaki usiłujemy zapobiec temu negatywnemu zjawisku polega na walce o przeforsowanie naszych poglądów, nic nie osiągniemy; agresja rodzi agresję. Innymi słowy, nieważne, w jak szlachetnej sprawie występujemy - jeśli czynimy to pełni gniewu wobec sprawców zła czy zagrożenia, nasze wysiłki pójdą na marne. Agresja niczego nie zmieni. Z drugiej strony, może się zdawać, że wyrzeczenie się agresji też niewiele zmienia. Jednak taka postawa przynosi światu ogromne korzyści. Z gniewu bowiem rodzi się wszelkie zło. Gdy za wszelką cenę obstajemy przy swoich, choćby najsłuszniejszych poglądach, nasza zapalczywość podnosi poziom agresji w świecie, powoduje wzrost przemocy i cierpienia. Pielęgnowanie zachowań nieagresywnych oznacza natomiast pracę na rzecz pokoju. By położyć kres wojnie, trzeba wpierw położyć kres nienawiści do wroga. W swoich opiniach musimy zacząć widzieć jedynie własną interpretację rzeczywistości i uważać, by w imię obrony swoich poglądów nie zwiększać już istniejącego negatywnego obciążenia świata. Wielkie znaczenie ma tu dostrzeżenie różnicy pomiędzy poglądami a przenikliwą inteligencją. Inteligencja to traktowanie myśli jako myśli, bez dzielenia ich na dobre i złe. W sferze działań społecznych możemy zauważyć związek między działaniami rządów, wielkich koncernów lub jednostek a zanieczyszczeniem naturalnego środowiska. Świadczą o tym zdjęcia i dokumenty. Możemy dostrzec realność cierpienia. Dopomaga nam w tym inteligencja oraz fakt, że nie daliśmy się zwieść rozmaitym poglądom. Do nas należy rozróżnienie między opinią a faktem - na tym polega inteligencja. Im jaśniej widzimy, tym skuteczniej komunikujemy się i działamy. Im mniej ulegamy wszelkim wpływom, tym łatwiej jest nam dotrzeć nie tylko do ludzi, którzy zanieczyszczają środowisko, ale i do tych, którzy ich zwalczają. Zgodnie z naukami Buddy musimy rozpoznać cierpienie jako cierpienie. Nie możemy go lekceważyć czy usiłować znosić ze stoickim spokojem. Dopiero gdy przestaniemy utwierdzać się w swoich opiniach i w myśleniu o innych jak o wrogach, możemy poczynić postępy w duchowym rozwoju. Gdy nie pozwolimy, by gniew zapanował nad nami, jaśniej ujrzymy także przyczynę cierpienia. W ten sposób cierpienie stopniowo wygasa. Proces ten wymaga ogromnej cierpliwości. Musimy pamiętać, że gdy staramy się coś zmienić bez agresji, to nawet jeśli nam się nie powiedzie, przyczynimy się do zwiększenia pokoju w świecie. Robimy, co w naszej mocy, a jednocześnie porzucamy wszelką nadzieję, że coś osiągniemy. Don Juan dał Carlosowi Castanedzie radę: rób wszystko tak, jakby to była jedyna rzecz, która coś znaczy, cały czas pamiętając, że nie znaczy ona nic. Postawa ta uczy nas większego szacunku i chroni przed psychicznym wypaleniem, ponieważ we wszystko, co robimy, wkładamy serce i troskę. Z drugiej strony, każdy dzień wydaje nam się jedyny w swoim rodzaju i nie myślimy zbyt wiele o przyszłości. Chociaż mamy określony cel - zmniejszenie cierpienia - powinniśmy pamiętać, że aby naprawdę pomagać, musimy mieć jasny umysł i otwarte serce. Gdy korci nas, by zamknąć oczy i zatkać uszy, gdy wszyscy wydają się naszymi wrogami, działania dla dobra innych stają się najbardziej zaawansowaną praktyką. Jak w takiej sytuacji uniknąć agresji? To ogromne wyzwanie. A pierwszym krokiem jest zwrócenie uwagi na własne poglądy. Każdy człowiek, czy to agresor, czy ofiara, ma ten sam potencjał - może przebudzić swój umysł. Każdy potrzebuje wsparcia, by uświadomić sobie własne myśli, uczucia, działania - by dostrzec swoje poglądy. Uchwyć moment, kiedy agresywnie bronisz swojego zdania. Zauważ też, kiedy działasz bez agresji. Utrzymując umysł, który nie lgnie i nie osądza, odkryjesz zupełnie nową jakość istnienia. Położysz kres cierpieniu. Przede wszystkim jednak, nigdy się nie poddawaj. Jeśli nigdy nie zlekceważysz samego siebie, być może również nie zlekceważysz innych. Z pełnym zaangażowaniem, lecz stopniowo, staraj się rozwijać swoją inteligencję. Żyjąc w ten sposób, przyniesiesz pożytek całemu światu.

hjdbienek : :
Audio 
lis 01 2009 Trening Autogenny - Medytacja1
Komentarze: 0

Trening Autogenny - Medytacja1

hjdbienek : :
Clipy 
lis 01 2009 Lara Fabian - Je suis Malade
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Natura 
lis 01 2009 National Geographic HD - W łonie matki:...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 01 2009 WYSŁANNICY POKOJU
Komentarze: 0

Paramity różnią się od naszych codziennych zachowań, ponieważ ich źródlem jest pradżńa. Jest to sposób postrzegania pomagający przezwyciężyć nawyk szukania punktu oparcia. Coś jak czujnik dający sygnał, gdy stajemy się świętoszkowaci i przemądrzali. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się na obozie treningowym dla duchowych wojowników. Moglibyśmy ćwiczyć się tam w sztuce walki. Czy nie lepiej jednak skupić się na usuwaniu przyczyn wojen? Takie miejsce można by nazwać misją pokojową lub szkołą bodhisattwów. Bodhisattwa to ktoś, kto zobowiązał się kroczyć ścieżką współczucia. Taka szkoła mogłaby być prowadzona przez Matkę Teresę lub Jego Świątobliwość Dalaj Lamę. Najczęściej jednak byliby to nieznani nikomu ludzie, którzy poświęcają swoje życie, by pomóc innym uwolnić się od cierpienia. Program szkolenia obejmowałby medytację i tonglen, oraz naukę sześciu _paramit - czyli spsobów postępowania właściwych bodhisattwom. Paramita_ to "przeprawianie się na drugą stronę". Jest niczym tratwa, za pomocą której dostajemy się na drugi brzeg sansary. Paramity nazywa się także działaniami transcendentalnymi, gdyż przy ich użyciu wykraczamy poza konwencjonalne pojmowanie cnoty i występku. Gdy pokonujemy ograniczenia dualistycznego rozumowania, nasz umysł staje się bardziej elastyczny. Jak w takich warunkach uniknąć moralizowania? Byłby to jeden z głównych problemów tej szkoły. Wraz z jej uczniami różnych narodowości pojawiłoby się wiele sprzecznych opinii na temat tego, co jest etyczne, a co nie, co jest pomocne, a co nie. Trzeba by szybko pomyśleć o nowym kursie - "Jak rozwinąć poczucie humoru"... Trungpa Rinpocze w podobny sposób szkolił swoich uczniów. Kazał nam na przykład nauczyć się na pamięć pewnych pieśni, a kiedy już wszyscy zdołali je opanować, zmieniał słowa. Uczył nas wykonywania pewnych rytualnych ceremonii, bardzo przestrzegając dokładnego stosowania się do ich reguł. Gdy jednak czuliśmy się już na tyle kompetentni, że zaczynaliśmy krytykować innych, zupełnie zmieniał te reguły. Wydawane przez nas podręczniki uczące sposobów praktykowania stawały się nieaktualne już w momencie, gdy opuszczały drukarnię. Po latach takiego treningu człowiek przestaje kurczowo trzymać się czegokolwiek. Jeśli dzisiaj każe nam się robić coś w określony sposób, to robimy to tak dobrze, jak potrafimy. Jeśli jutro każe nam się to robić inaczej, również zabieramy się do tego z pełnym zaangażowaniem. I opadają z nas wszelkie złudzenia, że istnieje jedyna słuszna droga. Medytacja tonglen jest sprawdzonym sposobem przezwyciężenia sztywności poglądów i uelastycznienia umysłu. Sześć paramit uzupełnia ją, sprawiając, że przenika ona wszystkie dziedziny naszego życia. Każde nasze działanie staje się wtedy działaniem na rzecz pokoju. Paramity różnią się od naszych codziennych zachowań, ponieważ ich źródłem jest pradżńa. Jest to sposób postrzegania pomagający przezwyciężyć nawyk szukania punktu oparcia. Coś jak czujnik dający sygnał, gdy stajemy się świętoszkowaci i przemądrzali. Gdy wiedzeni szlachetnymi intencjami służymy sprawie pokoju, nie mamy żadnej pewności, że wszystko się powiedzie. Nie mamy żadnej gwarancji, że nasze starania odniosą pożądany skutek. Jedyne, co nam pozostaje, to wejrzeć głębiej w radość i smutek, śmiech i płacz, nadzieję i strach - we wszystko, co stanowi o życiu i śmierci. Wtedy zdamy sobie sprawę, że lekarstwem na nasze rozterki jest wdzięczność i czuła troska. Nie chodzi o postawę typu: "Mniejsza o mnie, ale gdyby świat dostosował się do moich wyobrażeń, innym żyłoby się lepiej". Chodzi o rzecz dużo prostszą - nie zamierzamy zbawiać świata; zamierzamy natomiast ogarnąć innych swoją refleksją. Pierwszych pięć transcendentalnych działań to szczodrość, dyscyplina, cierpliwość, właściwy wysiłek i medytacja. Są one nierozdzielne z szóstym działaniem - pradżńą, która nie pozwala, by przyczyniały się one do zwiększenia naszego poczucia bezpieczeństwa. Pradżńa to mądrość, zrozumienie, które pomaga wyswobodzić się z niewoli cierpienia towarzyszącego chęci ochrony własnego terytorium. Takie słowa jak szczodrość, dyscyplina, cierpliwość i właściwy wysiłek wielu z nas kojarzą się w określony sposób, przywodząc na myśl litanię nakazów i zakazów, szkolny regulamin lub moralizatorskie ględzenie. Jednak sensem praktykowania paramit nie jest nasze dorastanie do narzuconego sobie ideału. Jeśli sądzimy, że chodzi tu o osiągnięcie jakiegoś poziomu doskonałości, z góry przegrywamy. Używając przenośni, paramity nie są listą przykazań wyrytych na skale, lecz drogą poznawania świata. Pierwszą paramitą jest szczodrość, umiejętność dawania. Gdy czujemy się niedowartościowani, do niczego, zaczynamy gromadzić rzeczy. Jesteśmy pełni obaw - boimy się straty, boimy się, że staniemy się jeszcze biedniejsi niż do tej pory. Nasza chciwość jest czymś przygnębiającym. Możemy nawet zapłakać, gdy zdamy sobie sprawę ze swego przywiązania i pazerności i pojmiemy, jak wielkie cierpienie to powoduje. Szukamy otuchy, lecz zamiast niej wzrasta w nas poczucie winy, niechęć i przeświadczenie, że najpewniej jesteśmy przypadkiem beznadziejnym. Powody agresji i lęku same znikną, gdy pokonamy chęć zatrzymywania wszystkiego tylko dla siebie. Szczodrość sprawia, że patrzymy dalej niż na czubek własnego nosa, że wyświadczamy sobie i światu wielką przysługę, porzucając stare schematy naszych zachowań. Im mocniej doświadczamy pierwotnego bogactwa nas samych i wszystkiego, co nas otacza, tym łatwiej jest nam to uczynić. Pierwotne bogactwo jest w zasięgu ręki. Wystarczy dać sobie chwilę wytchnienia, by ujrzeć chmurę na niebie, szarego ptaszka, by spokojnie odebrać telefon. Można wtedy dostrzec prostotę - rzeczy takie, jakimi są, odczuć zapachy, smaki, emocje, przywołać wspomnienia. Gdy potrafimy po prostu być tu i teraz, bez osądzania, co dobre, a co złe, czujemy się naprawdę bogaci. To bogactwo nie należy ani do nas, ani do innych. Jest dostępne każdemu, w każdym momencie. Ukrywa się w kropli wody, strużce krwi, w rozpaczy i zachwycie. Jest jak słońce, które świeci dla wszystkich bez wyjątku, jak lustro, które odbija wszystko, co się przed nim pojawia. Szczodrość wzbogaca nas do tego stopnia, że mamy ochotę usunąć wszystko, co staje jej na drodze. Pozbywamy się zatem ciemnych okularów, długich płaszczy, pozwalamy się dotknąć i otwieramy się na innych. Taką postawę nazywa się budowaniem zaufania do wszechprzenikającego bogactwa. W życiu codziennym doświadczamy go jako ciepła i elastyczności. Gdy przyjmujemy ślubowanie bodhisattwy, dajemy nauczycielowi prezent. Jest to ważny element ceremonii. Należy ofiarować coś cennego, z czym trudno nam się rozstać. Spędziłem kiedyś cały dzień ze znajomym, który wahał się, co podarować. Gdy tylko coś konkretnego przychodziło mu do głowy, zaraz wzrastało w nim przywiązanie. Po jakimś czasie stał się kłębkiem nerwów. Nie mógł znieść nawet myśli o oddaniu którejkolwiek spośród tak drogich mu rzeczy. Gdy wspomniałem potem o tym zdarzeniu pewnemu nauczycielowi, ten stwierdził, że mój znajomy miał doskonałą okazję, by rozwinąć współczucie - dla siebie samego i wszystkich tych, którzy podobnie jak on tkwią w pułapce przywiązania. Możemy pomagać ludziom, ofiarowując im dobra materialne. Dzielimy się żywnością, dajemy książki lub lekarstwa, a gdy zajdzie taka potrzeba, zapewniamy schronienie. Tak dobrze, jak potrafimy, staramy się pomagać wszystkim, którzy wymagają naszej troski. Jednak prawdziwa przemiana następuje wtedy, gdy na przekór przywiązaniu darujemy coś, z czym rozstanie wydaje nam się niemożliwe. Nasze działania na poziomie zewnętrznym pomagają nam przekształcić głęboko w nas zakorzenione egoistyczne wzorce zachowań. Na tyle, na ile potrafimy tak właśnie dawać, potrafimy też przekazywać tę umiejętność. Nazywamy to darem nieustraszoności. Kiedy doświadczamy rzeczy w całej ich prostocie i dobroci, to nasze kojące uczucie udziela się też innym. Możemy wspólnie podążać tą drogą, dzieląc się doświadczeniem w zdzieraniu masek i zrzucaniu zbroi. Wspólnie odważyć się wyjść z mrocznej kryjówki na otwartą przestrzeń. Możemy też dzielić się dharmą. Stosownie do naszych możliwości uczymy innych medytacji, udostępniamy im książki i nagrania, dostarczamy informacji o wykładach i kursach. Zapoznajemy ich z metodami, dzięki którym inni sami dla siebie odkryją, co pomaga im przezwyciężać przywiązanie, co poszerza horyzonty. Żeby usunąć przyczyny agresji, potrzeba dyscypliny - postępowania łagodnego, lecz konsekwentnego. Dyscyplina jest paramitą dającą nam oparcie, bez którego nie moglibyśmy się rozwijać. Przypomina mi się odosobnienie, które prowadziłem zaraz po tym, jak ukazała się moja publikacja The Wisdom of No Escape ("Mądrość nieustraszoności"). Większość osób zdecydowała wziąć w nim udział, zainspirowana koncepcją maitri przenikającą cały tekst. Trzeciego dnia, gdy siedzieliśmy wszyscy medytując , pewna kobieta nagle poderwała się, wyprostowała i wyciągnęła na podłodze. Gdy potem spytałem ją, dlaczego tak zrobiła, odpowiedziała: "Poczułam się zmęczona, więc pomyślałam, że skoro mamy być dla siebie dobrzy, zrobię sobie przerwę". Wtedy właśnie doszłem do wniosku, że powinienem mówić także o magicznej sile dyscypliny i o nieuleganiu nastrojom. W 1972 roku po raz pierwszy praktykowałem z uczniami Trungpy Rinpocze. Jego działalność dopiero zaczynała się rozwijać. Pamiętam mężczyznę siedzącego aż na trzech poduszkach, które co parę minut obsuwały się, robiąc wiele zamieszania. Wtedy on na powrót je układał i wracał do praktyki. Inna uczennica średnio pięć razy w czasie godzinnej sesji zrywała się i wybiegała z płaczem. Podczas chodzonej medytacji można było zaobserwować tyle ekscentrycznych zachowań, ilu było praktykujących. Ktoś przesadnie zginał nogi w kolanach i przy każdym kroku wypychał ciało ku górze, ktoś inny chodził tyłem. Wszystko to niezmiernie nas rozpraszało, choć w sumie było bardzo zabawne. Wkrótce potem Rinpocze narzucił nam pewne normy postępowania i atmosfera znacznie się uspokoiła. To, co staramy się utrzymać w ryzach, to nie nasze złe skłonności, lecz pragnienie ucieczki od rzeczywistości. Inaczej mówiąc, dyscyplina pozwala nam być tu i teraz, doświadczając bogactwa chwili. Pradżńa łagodzi jej surowość. Dyscyplina nie zabrania nam przecież cieszyć się życiem, nie wymaga, byśmy zawsze i wszędzie sprawowali nad sobą kontrolę. Wręcz przeciwnie, sprawia, że czujemy się na tyle silni, by pozwolić sprawom iść ich własnym torem. Jest jak kuracja odwykowa, która uwalnia nas od starych wzorców zachowań i pomaga płynąć pod prąd, na przekór dawnym przyzwyczajeniom. Na poziomie zewnętrznym dyscyplina może przybrać formę półgodzinnej sesji medytacyjnej lub dwugodzinnego wykładu dharmy. Najlepszym przykładem jest pewnie formalna medytacja. Siadamy w określonej pozycji i stosujemy się do wskazówek najlepiej, jak potrafimy. Staramy się skupić uwagę na wydechu pomimo pojawiających się emocji, wspomnień i ogarniającego nas znudzenia. To nieskomplikowane ćwiczenie jest niczym prośba, by i w naszym życiu pojawiło się doświadczenie pierwotnego bogactwa. Medytujemy więc tak, jak od wieków czynili to wszyscy praktykujący. Praktykując formalną medytację, rozwijamy też współczucie. Na poziomie wewnętrznym dyscyplina oznacza powrót do łagodności, uczciwości, do nieprzywiązywania się. Chodzi o to, by osiągnąć równowagę. Nie możemy być ani zbyt spięci, ani za bardzo rozluźnieni, ani przesadnie zasadniczy, ani też zbyt beztroscy. Dzięki dyscyplinie możemy oprzytomnieć i zwolnić tempo, po prostu żyć. Tylko wtedy możemy uczynić krok naprzód - ku przestrzeni bez punktu odniesienia. Paramita cierpliwości jest tak ważna, gdyż stanowi antidotum na gniew. Uczy kochać i troszczyć się o wszystko, co się pojawia. Nie oznacza to jednak, że mamy znosić przeciwności losu z zaciśniętymi zębami. Jednak w każdej sytuacji, zamiast reagować impulsywnie, możemy postarać się w nią wejrzeć, spróbować otworzyć się i w pełni jej doświadczyć. Agresja - przeciwieństwo cierpliwości - powoduje nami, gdy czujemy, że nas ponosi, gdy szarpiemy się, rozpaczliwie próbując wypełnić pustkę. Droga cierpliwości to otwarcie się na wszystko, co się wydarza, ciekawość tego, zdolność do dziwienia się i zachwytu. Znajoma opowiadała mi, że gdy była dzieckiem, jej babcia, półkrwi Indianka z plemienia Czirokezów, zabierała ją i jej brata do miejsc, gdzie można było obserwować zwierzęta. Mawiała: "Siedź spokojnie, a coś zobaczysz. Bądź cicho, a coś usłyszysz". Nigdy nie użyła słowa cierpliwość, ale właśnie tego się uczyli. Tonglen jest jednym ze sposobów praktykowania cierpliwości. Zdarza się, że nasze życie nabiera tempa, chcemy gdzieś pędzić, koniecznie znaleźć rozwiązanie jakiegoś problemu. Ktoś się na nas wydziera, a my, obrażeni, nie pozostajemy mu dłużni lub pełni jadu knujemy zemstę. Wtedy zamiast odreagować swój gniew i niepokój, możemy wejść z nim w kontakt, doświadczyć świadomie pierwotnej ludzkiej agresji. Jest to właściwy czas, by praktykować tonglen dla wszystkich istot i wysyłać im w odpowiedzi poczucie nieograniczonej przestrzeni, co jeszcze bardziej oczyści atmosferę. Zwiększamy tę przestrzeń w sobie, by móc powstrzymać się od nawykowych reakcji. Nasze słowa i zachowania mogą być zupełnie inne, ponieważ daliśmy sobie czas, by najpierw wejrzeć w sytuację. Jak wszystkie inne paramity, właściwy wysiłek jest procesem, drogą. Gdy staramy się na nią wkroczyć, czasami nam wychodzi, a czasami nie. Wszystko zależy od tego, jaki impuls do działania otrzymujemy, czy zdołaliśmy odnaleźć w sobie iskierkę radości od zawsze tam obecną. Właściwy wysiłek nie polega na zmuszaniu się do czegokolwiek, realizowaniu ambitnych planów czy wygrywaniu wyścigów. Ma on miejsce, gdy na przykład budzimy się w mroźny, zimowym poranek w górskim schronisku. Mamy ochotę iść na wycieczkę, ale najpierw musimy wstać i rozpalić ogień. Chciałoby się dłużej poleżeć pod ciepłą kołdrą, ale wyskakujemy z łóżek, gdyż słońce i śnieg za oknem nęcą nas bardziej niż leniuchowanie. Im więcej w nas przestrzeni, tym więcej miejsca dla inspirującej radości. Właściwy wysiłek pobudza nasz apetyt na oświecenie. Działamy, dajemy, pracujemy akceptując wszystko, co się pojawia. Musimy uświadomić sobie, jak wiele nieszczęść powoduje wspólne nam wszystkim dążenie do uniknięcia bólu i poszukiwanie przyjemności. Musimy zdać sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy ubodzy duchem, gdy odcinamy się od pierwotnej mądrości i współczucia. Wtedy zaczniemy praktykować tak, jak gdyby grunt palił nam się pod nogami, jakby jadowita kobra wpełzła nam na kolana. Nie będziemy mogli myśleć jak wcześniej, że mamy jeszcze mnóstwo czasu na praktykę i możemy odłożyć ją na później. Dzięki pradżni wszystkie te działania powodują, że pozbywamy się mechanizmów obronnych. Zawsze gdy praktykujemy dyscyplinę, szczodrość, właściwy wysiłek czy cierpliwość, zrzucamy z siebie część ciężaru, który nas przytłacza. Paramita medytacji jest następnym etapem tej drogi. Stanowi fundament oświeconego społeczeństwa, spełniającego się inaczej niż przez gorączkowe współzawodnictwo i dorabianie się. Kiedy medytujemy, możemy nawiązać łączność z nieuwarunkowaną, pierwotną przestrzenią, która do niczego nie lgnie i niczego nie odrzuca. Medytacja jest prawdopodobnie jedyną aktywnością, która nie zniekształca i nie upiększa obrazu rzeczywistości. Wszystko może się w niej pojawić i zniknąć. Nie ma ona nic wspólnego z przemocą i agresją. Pozostawienie wolnej przestrzeni dla nieuwarunkowanej otwartości jest podstawą prawdziwej przemiany. Można powiedzieć, że wyznaczamy sobie cel niemożliwy do osiągnięcia. Może to i prawda. Z drugiej strony jednak, im dłużej tkwimy w tej niemożności, tym wyraźniej widzimy, że wszystko jest możliwe. Gdy lgniemy do naszych myśli i wspomnień, czepiamy się tego, co nieuchwytne. Gdy jednak przyjrzymy się dokładniej tym zjawom i pozwolimy im zniknąć, pozostanie przestrzeń - chwila ciszy w potoku słów, przebłysk wolnego od chmur nieba. Jest to nasza prawdziwa natura, mądrość, z którą przyszliśmy na świat, manifestacja pierwotnej otwartości, bogactwa i samej pierwotnej mądrości. Wystarczy spocząć w teraźniejszości, być całkowicie tu i teraz. Gdy rozpraszają nas myśli, tęsknoty, nadzieje i lęki, możemy wciąż na nowo powracać do chwili obecnej. Jesteśmy tu. Podmuchy wiatru unoszą nas gdzieś w dal, lecz na skrzydłach wiatru wracamy wciąż w to samo miejsce. Możemy spocząć w przestrzeni pomiędzy końcem jednej myśli i początkiem następnej. Uczymy się ciągle powracać do teraźniejszości. Z tego właśnie rodzi się współczucie i inspiracja. Szóstą paramitą jest pradżńa, przemieniająca wszystkie inne działania w złoto. Mówi się, że jeśli pięć pozostałych paramit daje nam punkt oparcia, to pradżńa nas go pozbawia. Stajemy się bezdomni, nie mamy gdzie wracać. Dlatego w końcu możemy się rozluźnić, przestać walczyć i kąsać. Nie musimy już stawać po niczyjej stronie. Czasem czujemy niezmierną tęsknotę za naszymi starymi nawykami. Gdy pracujemy nad szczodrością ogarnia nas pragnienie, by coś zatrzymać. Gdy praktykujemy dyscyplinę, mamy ochotę wyrwać się na wolność. Gdy staramy się być cierpliwi, dopada nas chęć, by jednak pognać gdzieś przed siebie. Praktykując właściwy wysiłek, zauważamy jak ogarnia nas lenistwo. Podczas medytacji widzimy, jak gadatliwy i niespokojny jest nasz umysł i jak łatwo się zniechęcamy. Gdy pojawiają się takie uczucia, akceptujemy je, wiedząc, że taka jest ludzka natura. Jest w nas miejsce na pragnienia, podobnie jak i na wszystko inne. Po prostu wytrwale zrzucamy kolejne warstwy osłaniającego nas pancerza, zagłębiając się coraz bardziej w pozbawioną punktu oparcia przestrzeń. Tego właśnie uczymy się w szkole bodhisattwów, tak służymy sprawie pokoju. Świat nas potrzebuje: polityków bodhisattwów, policjantów bodhisattwów, rodziców bodhisattwów, bodhisattwów za kierownicą, w kasie i za ladą. W każdej dziedzinie życia potrzebne są nasze starania, by przekształcić umysł i przynosić pożytek innym, teraz i w przyszłości.

hjdbienek : :