Najnowsze wpisy, strona 101


lis 04 2009 Discovery HD - Zostać Mężczyzną w Afryce...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 04 2009 ZŁUDZENIE WYBORU
Komentarze: 0

Dopóki nie zrodzi się w nas gotowość, by wyrzec się wszystkiego, nie doświadczymy świata w pełni. Samaja oznacza, że niczego już nie zatrzymujemy, nie zapewniamy sobie drogi odwrotu, nie szukamy innych rozwiązań ani też nie odkładamy spraw na później. Nauki buddyjskie kierowane są do ludzi, którzy nie mają zbyt wiele czasu do stracenia. Dotyczy to nas wszystkich. Zgodnie z tymi naukami przekonanie, że mamy mnóstwo czasu na załatwienie swoich spraw i możemy odłożyć praktykę duchową na później jest czystą iluzją. To największa przeszkoda, która wraz z głęboko zakorzenionym w nas nawykiem, by uciekać myślami od tego, czym właśnie się zajmujemy mąci klarowność widzenia, zaciemnia nasze myśli. Wiedząc, że dzisiejszej nocy stracimy wzrok, ogarnęlibyśmy tęsknym spojrzeniem każde źdźbło trawy, każdy pyłek kurzu. Po raz ostatni przyjrzelibyśmy się temu, co nas otacza: chmurom, kroplom deszczu, tęczy. Gdybyśmy wiedzieli, że jutro ogłuchniemy, każdy dźwięk stałby się dla nas skarbem. Nauki wadżrajany próbują nas uczulić na fakt, że zostało nam niewiele czasu, że nasze ludzkie życie jest bezcenne. W wadżrajanie istnieje coś, co nazywamy związkiem samaja. Oznacza on, że traktujemy każde doświadczenie jako część duchowej praktyki. Po okresie intelektualnych dociekań uczeń może poczuć potrzebę głębszego związku z nauczycielem. Gdy obie strony akceptują się wzajemnie i darzą pełnym zaufaniem, pojawia się między nimi nieuwarunkowana więź samaja. Wówczas, cokolwiek się wydarzy, uczeń nie opuści mistrza i zawsze, nawet będąc skrajnie pomieszanym, będzie mógł liczyć na jego wsparcie. Uczeń i nauczyciel są ze sobą związani tak, jakby poprzysięgli sobie wspólnie osiągnąć oświecenie. Innym określeniem samaja jest "święte przymierze", lecz świętość ta nie oznacza oderwania od przyziemnych spraw. Samaja to opowiedzenie się po stronie zdrowego rozsądku i normalności, jest jak małżeństwo z otaczającą rzeczywistością. Zawiera jednak pewien podstęp. Przypomina to stan amnezji. Myślimy, że do nas należy decyzja, z kim się wiążemy. Nie wiemy jednak, że tak naprawdę jesteśmy w tym związku od zawsze. W samaja jest ukryty podstęp, ponieważ wbrew naszym wyobrażeniom, nie wybieramy sami zdrowego podejścia do rzeczywistości - tak naprawdę nie mamy żadnego wyboru. Ten podstęp, który uświadamia nam, że nie istnieje nic lepszego niż teraźniejszość i nasz obecny stan umysłu wypływa z głębokiego współczucia. Jest to rodzaj żartu, który nauczyciele wadżrajany obmyślili w przypływie dobrego humoru, gdy głowili się "jak postawić te biedne, zdezorientowane istoty w sytuacji, w której nie będą miały innego wyjścia, niż dostrzec, że są już oświecone". Poszukiwanie alternatywy dla chwili obecnej jest z punktu widzenia samaja jedyną przeszkodą w postrzeganiu świata jako miejsca świętego, jako sacrum. Pędzimy przez życie zaabsorbowani szukaniem coraz piękniejszych widoków, coraz doskonalszych brzmień czy bardziej wzniosłego stanu umysłu, nieświadomi, że wystarczy zatrzymać się w środku tego chaosu i rozejrzeć wokół. Ujrzymy wtedy, że stoimy w centrum świętej mandali. Wijemy się jak robaczek przybity szpilką do środka tarczy, nie zdając sobie sprawy z tego, że choć jesteśmy w kropce, to trafiliśmy w dziesiątkę. W wadżrajanie opisywane są różne rodzaje samaja, lecz wszystkie one pomagają nam zrozumieć, że tkwimy w pułapce rzeczywistości. Pozostajemy w niej, choć rozpaczliwie chcielibyśmy się uwolnić. Nie ma jednak innego sposobu na odnalezienie sacrum. Musimy porzucić nadzieję na schronienie w innym, lepszym świecie. Jedyne, co nam pozostaje, to zgodzić się na obecną rzeczywistość, ze wszystkim, co się z nią wiąże: niestrawnością, bezsennością, niepokojem czy zachwytem. Najważniejsze rodzaje zobowiązań to samaja ciała, mowy i umysłu. Pierwsze z nich są związane z ciałem, z formą, ze wszystkim, co możemy ujrzeć na własne oczy i co do czego nie mamy wątpliwości. Mówi się, że cechą samaja ciała, mowy i umysłu jest ciągłość, że są one podobne rzece, która nieprzerwanie płynie. Nieczęsto jednak udaje nam się tego doświadczyć. Gdy nasza percepcja się wyostrza, stajemy się zwykle niespokojni i nerwowi. Świat śmieje się do nas, kokietuje nas na wszelkie sposoby, jesteśmy jednak zbyt pochłonięci sobą, by to dostrzec. Gdy patrzymy naprawdę uważnie, wszystko staje się bardziej żywe i wyraziste, a jednocześnie mniej realistyczne i namacalne. Nie chodzi jednak o to, by ujrzeć coś innego niż osobę siedzącą przed nami. Nadal widzimy, jak sterczą jej włosy, zauważamy też, że ptak siedzący na parapecie trzyma w dziobie gałązkę. I to patrzenie na wszystko, co nas otacza, szeroko otwartymi oczami pomaga nam uwolnić się od cierpienia sansary. Gdy w tak żywy i przejrzysty sposób postrzegamy świat, nie możemy już nie dostrzec zawartej w nim prawdy. Trafia ona do nas bezpośrednio - nie wymaga komentarza, nie kryje się za symbolami. Czerwona poduszka nie oznacza namiętności, a ruchliwa mysz - niespokojnego umysłu. Mysz jest jedynie myszą, a poduszka - poduszką. To samo dotyczy dźwięków, tych najzwyklejszych, codziennych - od chrapania osoby śpiącej u naszego boku po dzwonek budzika wyrywający nas ze snu. Nietrudno zwrócić uwagę na nagłe, głośne dźwięki, które podrywają nas z miejsca, lub nieznośny hałas nie pozwalający nam się skupić. Ale czy zdarza nam się usłyszeć szelest kartek czytanej właśnie książki albo skrzypienie stołu, przy którym piszemy? Czy wiemy, jak brzmi nasz własny głos? Zwykle wydaje nam się obcy. To bardzo pouczające - posłuchać samego siebie. Zaobserwować, jak słowa, które wypowiadamy oddziałują na otoczenie, w jaki sposób ich energia wytrąca nas z martwoty sansary. Nawet gdy jesteśmy sami, wydajemy mnóstwo dźwięków, a każde ziewnięcie, kichnięcie, siorbnięcie lub mlaśnięcie budzi nas z uśpienia. Samaja polega na tym, że nie unikamy swojego doświadczenia. Jeżeli przestaniemy zakładać, że istnieją jakieś inne, piękniejsze, bardziej inspirujące brzmienia, wszystko, co usłyszymy, wyda nam się nagle pełne życia i uroku. Podobnie rzecz się ma z umysłem. W miarę praktyki zaczynamy dostrzegać, że myśli nie zanikają, stają się natomiast bardziej precyzyjne i subtelne. Wydaje się nam, że nie można tak po prostu nic z nimi nie robić, że musimy dokonać jakiegoś wyboru, zdecydować, co dobre, a co złe. Jest to jednak łamanie zobowiązań samaja, podobnie jak szukanie rozwiązania problemu czy nawet samo myślenie, że w ogóle istnieje jakiś problem i jego rozwiązanie. Daje nam to wyobrażenie, jak trudno żyć zgodnie z samaja. W tradycji buddyjskiej mówi się, że utrzymywać samaja to jak dbać o lustro, by było zawsze czyste. Gdy tylko je wypucujemy, zaraz osiada na nim kurz. Związek samaja budowany jest na fundamencie naszego doświadczenia. Każdy moment nieuwagi może go zaburzyć. Na szczęście równie łatwo go naprawić, powracając do bycia tu i teraz. Trungpa Rinpocze w sadhanie mahamudry w pięknych słowach opisuje samaja ciała, mowy i umysłu: "Wszystko, co widzimy, co przejawia się w pustce, jest nierzeczywiste, jednak wciąż ma formę". A dalej tłumaczy, że forma ta jest nieoddzielna od naszego nauczyciela: "Wszystko, co słyszymy, jest jedynie echem pustki, jednak wciąż istnieje". A te zwykłe dźwięki towarzyszące nam w codziennym życiu są jednocześnie głosem naszego nauczyciela. Wszystkie nasze myśli i wspomnienia, "dobre i złe, radosne i smutne", wszystkie one "roztapiają się w pustce, są jak ptak, który przelatuje nad nami, nie pozostawiając śladu". Te myśli i wyobrażenia są umysłem naszego mistrza. Nagle zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nauczyciel i doświadczenie to jedno. Uświadamiamy sobie, że nie ma alternatywy dla naszego doświadczenia, że jest, jakie jest - i nie będziemy mieć innego. Wówczas doświadczenie staje się naszym najważniejszym nauczycielem. Mówi się w buddyzmie, że praktykujący stale powinien odczuwać niepokój. Pozostawanie przez cały czas czujnym i przytomnym jest tak nam obce, że wytrąca nas zupełnie z równowagi. Pewnego dnia po wielu godzinach medytacji poczułem się tak poirytowany, że z trudem mogłem usiedzieć na miejscu. Wszystko mnie drażniło, nawet drobinki kurzu. Gdy opowiedziałem o tym później Trungpie Rinpocze, stwierdził, że aby tak intensywnie praktykować, trzeba mieć całkowicie zdrowy i przytomny umysł, co osiąga się w miarę treningu. W związku z samaja często wspomina się o oddaniu. Chodzi o bezwarunkowe opowiedzenie się po stronie zdrowia psychicznego i doświadczania rzeczywistości takiej, jaka jest. Ludzie często pragną, by ktoś ich bezwarunkowo pokochał i sami też gotowi są taką miłość ofiarować. Spodziewają się, że owo uczucie ich uszczęśliwi, lecz dzieje się tak tylko dopóty, dopóki wszystko idzie po ich myśli. Każdy, kto zakosztował małżeństwa wie, jakim ogromnym jest ono wyzwaniem, jak trudno jest ustąpić, pójść na kompromis, wytrzymać w związku, gdy czujemy się zagrożeni. Jak trudno szczerze zaakceptować to, co się z nami dzieje. Po prostu poczuć, jak wali nam serce, trzęsą się nogi lecz nic nie robić. Niewielu z nas jest w stanie wytrzymać w takiej sytuacji, nie szukając odwrotu. W latach 60 mieszkałem w Nowym Meksyku i często chodziłem do łaźni tureckiej. Upierałem się, by zawsze siedzieć blisko drzwi - ze strachu, że nie zdążę się stamtąd wydostać. Gdy temperatura wzrastała, a para stopniowo wypełniała pomieszczenie, wydawało mi się, że się żywcem ugotuję. Ponieważ jednak byłem w pobliżu drzwi, dawało mi to pewność, że zawsze zdążę wyskoczyć, i jakoś wytrzymywałem. Oczywiście przeżyłbym także, gdybym siedział dalej, jednak niepokój odbierałby mi wówczas całą przyjemność. Wracając do samaja - nie uda nam się zdobyć miejsca blisko drzwi. To jest właśnie najbardziej perfidny i zbawienny zarazem podstęp. Musimy w pełni doświadczyć wszystkiego, co nas spotyka, gdyż to jedyny sposób, by odkryć prawdę o świecie, by doświadczyć sacrum. Zanim będziemy gotowi sprostać temu wyzwaniu, czeka nas długa droga. Zaczynamy tacy, jakimi teraz jesteśmy - zdezorientowani i rozhukani - i poddajemy się oddziaływaniu medytacji i nauk. Bierzemy sobie do serca wszelkie wskazówki i staramy się zastosować je w praktyce. Włożony w to wysiłek sprawia, że nasz umysł stopniowo zaczyna się uspokajać. Nie spodziewajmy się jednak, że od razu staniemy się doskonali - gotowi, by usiąść z dala od drzwi. Potrzeba na to lat, prowadzonego z wyczuciem treningu i gruntownych przemyśleń. Dopiero wtedy będziemy mogli zaufać pierwotnej mądrości swojego umysłu. Uświadomimy sobie, że mądrość i dobroć są czymś fundamentalnym i znacznie potężniejszym niż gniewne zaślepienie. W miarę praktyki odkrywamy zatem mądrość. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że istniała ona w nas zawsze, podobnie jak zakryte chmurami niebo i słońce, tylko jej nie widzieliśmy. Teraz, w pełnym świetle, dochodzimy do wniosku, że wcale nie mamy ochoty uciekać. Do najwybitniejszych uczniów wielkiego Naropy należał Marpa Tłumacz. Wybierając się w jedną ze swych podróży z Tybetu do Indii, wziął ze sobą złoto jako dar dla swego nauczyciela. Marpa był człowiekiem bardzo odważnym i obdarzonym silnym charakterem. Gdy rodzina i przyjaciele w trosce o niego, jako że był już niemłody i schorowany, proponowali, by wziął ze sobą towarzysza, nie chciał nawet o tym słyszeć. Po długiej wędrówce dotarł do Naropy i ofiarował mu złoto, zatrzymując jednak niewielką część dla siebie. Miał na to rozsądne wytłumaczenie: czekała go wszak długa droga do domu, więc musiał mieć przy sobie trochę grosza. Naropa zapytał: "Czy wydaje ci się, że potrafisz mnie oszukać?". Wtedy Marpa oddał mu wszystko, co miał. Nauczyciel cisnął złoto w powietrze i rzekł: "Cały świat jest dla mnie złotem". I w tym momencie Marpa wejrzał w naturę rzeczywistości głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Dopóki nie zrodzi się w nas gotowość, by wyrzec się wszystkiego, nie doświadczymy świata w pełni. Samaja oznacza, że niczego już nie zatrzymujemy, nie zapewniamy sobie drogi odwrotu, nie szukamy innych rozwiązań ani też nie odkładamy spraw na później. Związek samaja, czy to ze światem zjawiskowym traktowanym jako nauczyciel, czy z jakąś konkretną osobą, jest oparty na łagodności. Stopniowo, w miarę jak łagodniejemy i odprężamy się, rezygnujemy również z postawy obronnej i łatwiej jest nam prawidłowo odbierać płynące zewsząd sygnały. Związek samaja z nauczycielem wadżrajany pomaga nam uzmysłowić sobie fakt, że jeśli byliśmy w stanie nawiązać go z jedną osobą, jest to możliwe również wobec całego świata. Szczególną cechą tej więzi jest jej bezwarunkowość i nieodwracalność; klamka już zapadła i cokolwiek się stanie, nie możemy się wycofać. Najzdolniejszym uczniem Marpy był Milarepa. Aczkolwiek ich wzajemne relacje były bardzo trudne, Milarepa nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten właśnie nauczyciel jest w stanie pomóc mu w osiągnięciu oświecenia. Zwrócił się zatem z prośbą: "Pomóż mi urzeczywistnić prawdziwą naturę umysłu. Moje ciało, mowa i umysł należą do ciebie". I wtedy się zaczęło... Milarepa nagromadził mnóstwo złej karmy, zabijając i raniąc wielu ludzi. Aby się jej pozbyć i oczyścić, musiał przejść ciężkie próby i wiele wycierpieć. Marpa kazał mu budować wieże, a gdy te były już na ukończeniu - burzyć i zaczynać od początku. Z czasem ręce Milarepy przypominały jedną wielką ranę. Mimo czynionych wysiłków był stale obrażany i krytykowany. Nie mógł się też doprosić o nauki. Nic jednak nie mogło zachwiać jego wiary w nauczyciela. I rzeczywiście, Marpa, choć rzadko to okazywał, kochał swego ucznia całym sercem, a sposób, w jaki go traktował, miał pomóc mu się przebudzić. Za każdym razem, gdy Milarepie udawało się przezwyciężyć swoje nawyki, zniechęcenie i dumę i dostosować się do okoliczności, ciężar, który go przytłaczał, stawał się nieco mniejszy. Aż nadszedł moment, gdy wyzbył się wszystkiego. Wówczas Marpa udzielił mu nauk, a i ich związek był od tej pory przesycony jawnym ciepłem i czułością. Lecz każdy proces wymaga czasu. Na początku mamy tak silnie zakorzeniony odruch ucieczki, że jedyne, na co nas stać, to eksperymentowanie z tego rodzaju związkiem. Robimy to w trakcie medytacji, mając do pomocy jedynie garść instrukcji. Lata mijają, a my cierpliwie praktykujemy powracanie wciąż od nowa do teraźniejszości. Formalne złożenie ślubowań samaja i wejście w bezwarunkowy związek z nauczycielem jest jak włożenie głowy w paszczę lwa. Musimy dobrze się zastanowić, zanim jakiemuś lwu zaufamy na tyle, by powierzyć mu swą głowę. Ja dochodziłem do tego stopniowo. Gdy po raz pierwszy spotkałem Trungpę Rinpocze, pomyślałem: "Nie przekonuje mnie ten człowiek". Dlatego też przeprowadziłem się do Kolorado, aby móc częściej go widywać. Zbliżyliśmy się do siebie, jednak ciągle miałem wątpliwości. Były ku temu powody. Zachowanie Rinpocze często wzbudzało we mnie strach i oburzenie. Nie mogłem mu zaufać, a co więcej, nie byłem pewny, czy darzę go uczuciem. Pamiętam, jak w czasie pewnego odosobnienia płakałem godzinami wpatrując się w jego zdjęcie, zrozpaczony, że nie potrafię wykrzesać z siebie dostatecznego oddania. Jednak mimo wszystko nie rezygnowałem, starałem się go lepiej poznać. Był jedyną osobą, której mogłem zwierzyć się ze swych słabości, jedyną, która była w stanie przejrzeć mnie na wylot. Od czasu do czasu, w chwilach gdy najmniej się tego spodziewałem, mówił coś do mnie. Jego pytania czy komentarze były tak celne, że wprawiały mnie w osłupienie. Dużo czasu musiało upłynąć, dużo więcej niż w wypadku innych praktykujących, zanim upewniłem się, że mogę mu powierzyć swoje życie, że niezależnie od tego, co powie lub uczyni, pozostanie ogniwem łączącym mnie z sacrum. Mój stosunek do Rinpocze zmieniał się w miarę otrzymywania nauk i stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, jak bezgraniczna jest jego dobroć i jak bezmierny jego umysł. Nadszedł wtedy moment, gdy jedynym miejscem, w jakim chciałem przebywać, była paszcza lwa. Twierdząc, że samaja to podstęp, chcę powiedzieć, że ten rodzaj związku zmusza nas do przyjęcia do wiadomości, iż w kwestii naszej relacji ze światem nie mamy wyboru. To ego przekonuje nas, że jest inaczej, że możemy sami decydować, jaki kształt przybierze nasz związek z rzeczywistością. Pogląd, że mamy wybór, nie pozwala nam dostrzec świętości otaczającego nas świata. Działa jak opaska na oczach, stopery w uszach i inhalator kontrolujący oddech - odcina nas zupełnie od rzeczywistości. Jesteśmy tak uwarunkowani, że w momencie, gdy zaczyna być gorąco, lub choćby istnieje taka możliwość, bierzemy nogi za pas. Rzecz jednak w tym, by wytrwać na rozgrzanym siedzeniu i odczuć cały urok tego doświadczenia. Czy jesteśmy w związku samaja z nauczycielem czy też nie, cała sprawa właśnie na tym polega. Co zatem postanawiamy? Czy dalej szukamy poczucia bezpieczeństwa i tak kierujemy własnym życiem i wpływamy na otoczenie, by uzyskać potwierdzenie swoich poglądów, czy też staramy się zgłębić maitri? Ta kwestia pozostaje otwarta. Do czego dążymy? Czy zadowalają nas drobne sukcesy i swojskie otoczenie czy też decydujemy się na desperacki krok w nieznane?

hjdbienek : :
lis 03 2009 Z.KRÓLICKI Hipnoza Motywacja
Komentarze: 0

Z.KRÓLICKI Hipnoza Motywacja

hjdbienek : :
Clipy 
lis 03 2009 Wycieczka przez Rzeczywistość
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Natura 
lis 03 2009 Discovery HD - Ryzykanci: Zdjęcia z Narażeniem...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 03 2009 TRZY SPOSOBY RADZENIA SOBIE Z CHAOSEM
Komentarze: 0

Trzy metody radzenia sobie z chaosem pomagają nam uwolnić się od dualistycznego napięcia, od nawyku stawiania oporu temu, co się nam przydarza lub dzieje się w nas. Uczą, by zamiast się wycofywać, wychodzić naprzeciw napotykanym trudnościom. A do tego rzadko się nas zachęca. Praktykujemy, pragnąc pozbyć się ciężaru, który nas przytłacza. Cierpimy, tkwiąc w pułapce pożądania, agresji, niewiedzy i lęku. Ciążą nam codzienne obowiązki, obecność bliskich, a największym ciężarem dla siebie jesteśmy my sami. Dzięki praktyce uświadamiamy sobie, że nie musimy wieść dłużej egzystencji pozbawionej radości i otwartości, że pierwotna dobroć jest nam wrodzona. A wówczas przygniatające nas depresja, żal i niechęć zaczynają znikać, a w naszym życiu pojawia się więcej przestrzeni, która jest jak bezkresne niebo, jak rozległy ocean. Możemy odetchnąć pełną piersią i wypłynąć tak daleko, aż brzeg zniknie nam z oczu. Jak zatem odnosić się do tego, co stoi na drodze naszemu szczęściu? Jak rozluźnić się na tyle, by ujawniła się w nas pierwotna radość i dobroć? Żyjemy w czasach, gdy przebudzenie nie jest już luksusem, bez którego można się obejść ani niedosiężnym dla zwykłego śmiertelnika ideałem. Staje się ono sprawą pilną. Dość jest na świecie depresji, gniewu i poczucia beznadziejności. Dlatego tak ważne jest, abyśmy byli w stanie zachować zdrowy rozsądek w obliczu trudności. Nawet sama Ziemia zdaje się błagać, byśmy powrócili do naszej prawdziwej natury. W ten sposób najlepiej pomożemy też innym. Istnieją trzy tradycyjne metody wykorzystywania przykrych doświadczeń na ścieżce wiodącej ku przebudzeniu i radości: zaprzestanie walki, używanie trucizny jako lekarstwa oraz postrzeganie wszystkiego, co się pojawia, jako manifestacji oświeconej mądrości. Dzięki tym sposobom możemy stawić czoło bolesnym wydarzeniom, odnaleźć się w chaosie codziennego życia. Istotę pierwszej metody, polegającej na zaprzestaniu walki, doskonale oddaje medytacja śamatha-wipaśjana. Gdy podczas medytacji obserwujemy umysł, wszystko, co się w nim pojawia, określamy mianem myślenia powracając natychmiast do prostoty i bezpośredniości oddechu. Wciąż na nowo odnajdujemy pierwotną, wolną od pojęć świadomość. Medytacja to zaniechanie walki z samym sobą, ze swoimi nastrojami i emocjami oraz z zewnętrznymi okolicznościami. Tę prostą wskazówkę, by przyjmować wszystko, co się pojawia, bez wartościowania, możemy zastosować zarówno w praktyce medytacyjnej, jak i w codziennym życiu. Podobnie możemy podchodzić do wszystkich przykrości, które nas spotykają, bez względu na to, jaką formę przybiorą. Zamiast reagować miotając obelgi, ciskając gromy czy ze wstrętem odwracając wzrok, pozwalamy wydarzeniom się rozegrać. Patrzymy, starając się ujrzeć nasze utrapienia takimi, jakimi naprawdę są. Powstrzymujemy się od osądzania: pierwotny umysł jest bezstronny. Wszystko, co się pojawia, kiedyś zniknie. Tak to już jest. W taki sposób odnosimy się zarówno do własnych bolesnych doświadczeń, jak i do tych, które dotykają naszych bliskich lub inne czujące istoty. Przestajemy walczyć i staramy się ujrzeć ludzi i sprawy takimi, jakimi są naprawdę. Warto pamiętać, że praktyka ta polega nie na osiąganiu czegoś - nie polega na wygranej lub przegranej, lecz na rezygnacji z walki i traktowania wszystkich i wszystkiego jak wrogów. W ten sposób praktykujemy podczas medytacji i postawę tę możemy rozciągnąć również na pozostałe obszary swojego życia. To tak, jakbyśmy zapraszali wszystko, co nas przeraża, aby zagościło w naszym życiu, pozostało w nim przez chwilę, przedstawiło się ukazując swoją prawdziwą twarz. Milarepa zwrócił się do demonów, które spostrzegł w swej jaskini następującymi słowy: "Świetnie, że wpadłyście. Przyjdźcie i jutro. Dobrze jest z kimś od czasu do czasu pogadać". Naszą pracę z umysłem zaczynamy więc od rozpoznania własnych demonów, które się w nim znajdują. Następnie rozwijamy mądrość i współczucie, by nie dać się zwariować w codziennym pełnym niepokojów i zagrożeń życiu. Tybetańska joginka Maczig Labdryn nieustraszenie podążała tą drogą. Jak twierdziła, zgodnie z jej tradycją demonów się nie wypędza, lecz traktuje ze współczuciem. Maczig Labdryn otrzymała od swego nauczyciela i przekazała dalej swoim uczniom następującą wskazówkę: "Zbliż się do tego, co odpychające, pomagaj tym, którym, jak sądzisz, pomóc nie możesz, udaj się do miejsc napawających cię lękiem". Gdy siadamy do medytacji, porzucając walkę z własnym umysłem, wkraczamy na tę właśnie ścieżkę. Następnym sposobem radzenia sobie z zamętem codziennego życia jest używanie trucizn jako lekarstwa. Bolesne doświadczenia - trucizny - możemy wykorzystać jako paliwo dla praktyki, jako coś, co przyspieszy rozwój i pomoże nam się przebudzić. Na tym właśnie opiera się praktyka tonglen. W obliczu trudności, gdy czujemy się zranieni i upokorzeni, gdy przepełnia nas niechęć, zamiast starać się uwolnić od tych negatywnych uczuć, wdychamy je, przyjmujemy je w siebie. Trzy trucizny to pożądanie, gniew i głupota (do której zalicza się także ignorancję wynikającą z dobrowolnego odcięcia się od świata i zamknięcia się w sobie). Na ogół uważamy je za coś złego, coś, czego należy unikać. W tym wypadku jednak trzy trucizny postrzegane są jako zalążki współczucia i otwartości. Tonglen uczy nas akceptować cierpienie i przyjmować w siebie nie tylko własny gniew, odrazę czy poczucie osamotnienia, lecz również podobne emocje innych. Wdychamy je w imieniu wszystkich czujących istot. Trucizny umysłu są wpisane w kondycję ludzką. Nie są jedynie naszym problemem ani też powodem do wstydu czy samooskarżeń. Są jak poczucie pokrewieństwa łączącego nas z innymi, które pozwala nam postawić się w ich sytuacji. Zamiast odrzucać te negatywne uczucia, próbujemy w pełni ich doświadczyć, wyrażając jednocześnie życzenie, aby wszystkie czujące istoty uwolniły się od cierpienia. Następnie wraz z wydechem dzielimy się z innymi poczuciem przestrzeni, świeżości i spokoju, życząc wszystkim doświadczenia najgłębszej istoty umysłu. Od dziecka słyszymy, że świat nie jest taki, jak powinien. Nic nie jest wystarczająco dobre: ani my, ani nasze życie, ani otoczenie. Wszystko jest zbyt twarde lub za miękkie, zbyt głośne lub za ciche, za ostre, zbyt gorzkie, zbyt miękkie. Ponieważ świat jest niedoskonały, staramy się go naprawić, rozwiązać problemy, znaleźć i wyeliminować błędy. Trzy metody radzenia sobie z chaosem pomagają nam uwolnić się od dualistycznego napięcia, od nawyku stawiania oporu temu, co się nam przydarza lub dzieje się w nas. Uczą, by zamiast się wycofywać, wychodzić naprzeciw napotykanym trudnościom. A do tego rzadko się nas zachęca. To, co nas spotyka, jakkolwiek przykre by nie było, samo w sobie stanowi ścieżkę ku oświeceniu. Pracując z emocjami, myślami, obserwując siebie w chwilach próby, odnajdujemy uśpione obszary swojego umysłu. Zatem druga metoda - używanie trucizn umysłu jako remedium - polega na wykorzystywaniu trudnych sytuacji, by wzbudzić szczerą troskę o inne, cierpiące tak jak my istoty. W praktyce lodziong mówi się podobnie: "Gdy świat jest pełen zła, wszystkie nieszczęścia i trudności powinny być przekształcane w drogę wiodącą do oświecenia". Trzecia metoda radzenia sobie z chaosem polega na postrzeganiu wszystkiego, co się pojawia, jako manifestacji przebudzonej energii. Wyobrażamy sobie wówczas siebie i innych jako już oświeconych, a świat jako miejsce święte. Tradycyjnym symbolem, który wykorzystuje się w praktyce postrzegania wszystkiego, co się pojawia, jako przejawu energii mądrości jest cmentarzysko. W Tybecie miejsca oddawania ostatniej posługi zmarłym wyglądały bardzo nieestetycznie. Nie uświadczyło się tam schludnych trawniczków, mogił pokrytych kwiatami czy marmurowych nagrobków. Ponieważ ziemia w Tybecie jest zamarznięta, zwłoki rąbało się na kawałki i ofiarowywało sępom. Widok rozrzuconych fragmentów ludzkich ciał - członków, gałek ocznych i włosów - musiał być odpychający, podobnie jak odór unoszący się w powietrzu. W pewnej książce o Tybecie widziałem zdjęcie ludzi niosących zwłoki na cmentarzysko. W tle można było dostrzec krąg wielkich sępów czekających na ucztę. W zachodnim świecie bardziej niż cmentarz atmosferę takiego miejsca oddaje szpitalna izba przyjęć podczas ostrego dyżuru. Tego rodzaju sceny bezlitośnie uświadamiają nam prawdę o ludzkim istnieniu. Możemy się nimi posłużyć w swojej pracy z umysłem. Choć takie doświadczenia są odpychające i budzą niepokój, przejawia się w nich najczystsza mądrość, która staje się i naszym udziałem. Postrzeganie wszystkiego, co się pojawia, jako manifestacji oświeconej energii jest przeciwieństwem naszego nawykowego sposobu postępowania. Zazwyczaj staramy się unikać wszelkich konfliktów, ulepszać siebie i otoczenie, dowieść, że cierpienie jest skutkiem popełnionych błędów i gdybyśmy zawsze postępowali słusznie, zapanowałby raj na ziemi. Przedstawiona tu metoda burzy ten pogląd, kierując naszą uwagę ku ciemnym stronom życia, nakłania nas do prób wniknięcia w sens spraw ostatecznych - do osiągnięcia urzeczywistnienia. W codziennym życiu często wpadamy w panikę. Serce podchodzi nam do gardła, czujemy ucisk w żołądku. Oto wdaliśmy się w kłótnię lub właśnie okazało się, że plan, z którym wiązaliśmy wielkie nadzieje, zawiódł. Jak zachować się w tych dramatycznych chwilach? Jak sobie poradzić z demonami umysłu będąc rozdartym między nadzieją a obawą? Jak przestać z sobą walczyć? Maczig Labdryn radzi, by udać się wówczas do miejsc napawających nas lękiem. Ale jak tego dokonać? Spróbujmy nie wyodrębniać w sobie dobrych i złych stron, nie dzielić naszych myśli i emocji na czyste i nieczyste. Rozgrywający się w nas konflikt wynika z poczucia winy, wstydu i z niskiej samooceny. Dlatego tak ważne jest, by się zaprzyjaźnić z sobą samym i z nieprzyjemnymi aspektami własnej psychiki. Jesteśmy w stanie zburzyć mur oddzielający nas od innych, uniknąć podziału na białe i czarne, nasze i cudze. Trzeba tylko wyjść naprzeciw temu, co nas odpycha, naprzeciw temu, czego za wszelką cenę chcielibyśmy uniknąć. Odnosząc to do codziennego życia, metoda owa uczy, byśmy zaakceptowali siebie takich, jakimi jesteśmy. Naprawdę nie ma się czego wstydzić. Spójrzmy na specjały kuchni różnych narodów: każdy może być z czegoś dumny. Żydzi ze swojej macy, Hindusi z przyprawy curry, a Amerykanie z hamburgerów. Różnorodność jest bogactwem świata. Zamiast szukać czegoś doskonalszego, cieszmy się tym, co jest. Zarówno świat wokół nas, jak i my sami jesteśmy materiałem, z którym pracujemy. Cmentarzysko zwane życiem jest manifestacją mądrości. Stanowi ona podstawą wolności, lecz z niej rodzi się niepewność. W każdym momencie musimy podejmować decyzję, dokąd iść. Jak pracować z tak surowym materiałem - naszym istnieniem? Oto trzy praktyczne sposoby radzenia sobie z chaosem: zaniechanie walki, traktowanie trucizn jako lekarstwa i postrzeganie wszystkiego, co się pojawia, jako manifestacji mądrości. Po pierwsze, pozwalamy sprawom iść ich własnym torem, zwalniamy tempo życia, starając się być obecnym tu i teraz, powstrzymujemy się od osądzania, nie stosujemy w życiu schematów i nie zwalczamy wszystkiego, co do nich nie pasuje. Po drugie, zmieniamy nasz stosunek do cierpienia. Zamiast zaprzeczać jego istnieniu, przyjmujemy je, życząc wszystkim istotom, by zostały uwolnione od bólu i doznały szczęścia. Przemieniamy ból w radość. Po trzecie, uznajemy za fakt istnienie cierpienia oraz ciemnych stron rzeczywistości. Wszystko, co się dzieje w nas i na zewnątrz, cały ten zgiełk, wszystko jest przejawem pierwotnej energii, grą przestrzeni mądrości. To, czy postrzegamy świat jako raj czy jako piekło, zależy jedynie od sposobu patrzenia. Na koniec, postarajmy się zrzucić swój dźwigany od zawsze bagaż emocji, odprężyć i rozchmurzyć. To ważna praktyka. Budząc się rano, postanówmy sobie przeżyć dzień traktując z humorem wszystko, co się wydarzy, nie osądzając siebie zbyt surowo. Zawsze gdy siadamy do medytacji, traktujmy ją jako okazję do rozwinięcia poczucia humoru i umiejętności rozluźnienia się. Jak powiedział któryś z moich uczniów: "Obniż poprzeczkę i zrelaksuj się".

hjdbienek : :
Audio 
lis 02 2009 EMOCJE - medytacja
Komentarze: 0

EMOCJE - medytacja

hjdbienek : :
Clipy 
lis 02 2009 Gregorian - Ordinary world
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 02 2009 Discovery HD - Granice ludzkich możliwości:...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 02 2009 USTNY PRZEKAZ NAUK TAJEMNYCH
Komentarze: 0

W chwilach próby świeżym okiem widzimy swoje problemy. W krępujących, dwuznacznych sytuacjach przejawia się nasz umysł mądrości. Uzyskujemy do niego dostęp właśnie w chaosie i niepewności codziennego życia. Spotykając się z przyjaciółmi w domu lub na spacerze, prowadzimy długie dyskusje o tym, jak żyć i co jest w życiu najważniejsze. Jeśli studiujemy nauki Buddy i je praktykujemy, będziemy pewnie mówić o wyzbyciu się ego i pustce, o cierpliwości i szczodrości, o miłującej dobroci i współczuciu. Być może właśnie spotkaliśmy się z naukami, które wywróciły nasz świat do góry nogami. Czujemy, że oto dotarliśmy do prawdy, którą zawsze przeczuwaliśmy i jeśli tylko ją dostatecznie zgłębimy, nasze życie stanie się cudowne i bogate. Będziemy mogli wreszcie zrzucić ciężar, który zawsze nas przygniatał. Jesteśmy poruszeni i głęboko przekonani, że właśnie nam się uda. Czujemy się zainspirowani, opowiadamy, jak wielka przestrzeń otwiera się właśnie w naszym życiu. Mówimy: "Nawet w tym, co zwykle nas przygnębia, można odnaleźć radość. Cieszyć się pracą, prostymi czynnościami jak odgarnianie śniegu czy mycie naczyń, z przyjemnością jeździć metrem". Jak już nieraz zapewne zauważyliśmy, często istnieje przepaść między naszymi dobrymi chęciami a zachowaniem w chwili konfrontacji z konkretną, rzeczywistą sytuacją w życiu. Pewnego popołudnia w San Francisco, jadąc autobusem czytałem przejmujący artykuł o ludzkim cierpieniu i pomaganiu innym. Wzruszyłem się tak bardzo, że zacząłem płakać. Ludzie przyglądali mi się, a łzy spływały mi po twarzy. Z sercem pełnym czułości do wszystkiego, co żyje, postanowiłem poświęcić się pracy dla innych. Ledwie dotarłem do domu, zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy, zadzwonił telefon. Pewna znajoma prosiła mnie, bym tego wieczoru zastąpił ją w prowadzeniu medytacji. "Przykro mi, ale muszę odpocząć" odparłem i po prostu odłożyłem słuchawkę. Nie jest to kwestią wyboru - po prostu często stajemy przed problemem: jak przełożyć inspirujące nauki na konkretne działania. Istnieje kłopotliwa rozbieżność pomiędzy naszymi wielkimi aspiracjami a brutalną rzeczywistością, w której często czujemy się zmęczeni, głodni, zestresowani, znudzeni czy wściekli. Naropa, wielki hinduski jogin żyjący w XI wieku, pewnego dnia spotkał na ulicy starą wiedźmę. Kobieta najwyraźniej wiedząc, że jest on jednym z największych buddyjskich uczonych, zapytała Naropę, czy pojmuje znaczenie słów zawartych w księdze, którą trzymał w ręku. Odpowiedział, że owszem, na co wiedźma roześmiała się i zaczęła tańczyć z radości. Potem spytała, czy rozumie zawarte w tych słowach nauki. Naropa i tym razem potwierdził. Wtedy wiedźma rozzłościła się i zaczęła krzyczeć, że jest hipokrytą i kłamcą. To spotkanie odmieniło życie Naropy. Wiedział, że ta stara kobieta poznała się na nim. Bo tak naprawdę rozumiał wówczas tylko słowa, ale nie głębokie wewnętrzne znaczenie wszystkich nauk, które potrafił tak błyskotliwie objaśniać. W takiej lub podobnej sytuacji znajdujemy się wszyscy. Możemy jakiś czas się łudzić, że rozumiemy nauki i znaczenie medytacji, lecz w którymś momencie będziemy musieli spojrzeć prawdzie w oczy. Cała nasza wiedza okazuje się nic nie warta, gdy porzuca nas partner, dziecko dostaje histerii, a od najlepszego kolegi doznajemy zniewagi. W jaki sposób radzić sobie z gniewem, gdy szef na nas wrzeszczy? Jak pogodzić frustrację i poczucie upokorzenia z pragnieniem, by być otwartym i współczującym? Jak nie ranić innych? Co robić, gdy mimo najszczerszych chęci, by być przytomnym podczas medytacji, zapadamy w drzemkę, skoro tylko usiądziemy na poduszce? Albo przez całą sesję marzymy o kimś, kogo właśnie spotkaliśmy w drodze do ośrodka? Co począć, gdy mamy serdecznie dość siedzenia, bolą nas plecy, kolana, i zamiast obserwować umysł, cały ranek wiercimy się, szukając wygodniejszej pozycji? Łapiemy się na tym, że zamiast stawać się spokojniejszymi, uważniejszymi i coraz bardziej wolnymi od ego, jesteśmy coraz bardziej rozdrażnieni i skostniali w swoich poglądach. Warto się sobie wtedy przyjrzeć. Dla osoby praktykującej dharmę taki stan jest niezwykle ciekawym doświadczeniem. Naropa, pragnąc odkryć znaczenie nauk, ruszył na poszukiwanie nauczyciela, który mógłby mu w tym pomóc. Po drodze był stale wystawiany na próby. Choć pojmował intelektualnie znaczenie współczucia, nie potrafił okazać go brudnemu, zawszonemu psu. Kiedy indziej, wiedząc w teorii wszystko o nieprzywiązywaniu się i o nieosądzaniu, odmówił nauczycielowi, gdy ten poprosił go, by zrobił coś wbrew własnym przekonaniom. Nas także los poddaje próbom, przypiera do muru. Nie jest nam wtedy lekko, więc szukamy drogi ucieczki od "tu i teraz", poddajemy się. Wcześniej medytacja i nauki były źródłem radości i inspiracji, a my żyliśmy w zgodzie ze sobą, przekonani, że podążamy właściwą ścieżką. Lecz co począć, gdy zaczyna się ona piąć pod górkę, gdy okazuje się trudniejsza do pokonania niż się spodziewaliśmy, i mamy wrażenie, że błądzimy? Ludzie, których spotykamy na praktykach, zachowują się jak nienormalni, w ośrodku panuje bałagan i nawet nauczyciel wydaje się podejrzany? W takim właśnie momencie, czy to w życiu czy w medytacji, mamy szansę naprawdę coś zrozumieć. Nie możemy już się wycofać, tkwimy w potrzasku gdzieś pomiędzy wzniosłymi ideałami a przyziemną rzeczywistością rozgrywającą się na naszych oczach. Lecz to tu, między młotem a kowadłem, uczymy się najwięcej. Gdy nas w życiu przyciśnie, kurczymy się. Stajemy się malutkimi, żałosnymi, pełnymi poczucia własnej krzywdy ofiarami losu. Możecie wierzyć lub nie, lecz w takiej właśnie chwili - gdy zawstydzeni i zakłopotani chcemy zapaść się pod ziemię - nasz umysł staje się bardziej przestronny. Zamiast uznawać to, co zaszło, za dowód własnej słabości i cudzej przewagi, zamiast płakać nad swoją głupotą lub skarżyć się na czyjąś nieuprzejmość, możemy porzucić wszelkie pretensje do siebie i innych. Bezbronni wobec tego, co nas spotyka, nie wiedząc, jak się zachować, możemy po prostu być - przeżywać te chwile, z całą wrażliwością doświadczać ich energii. Wtedy właśnie poznajemy ukryte dotąd znaczenie słów i pojęć. Jest w nas głęboko zakorzeniony nawyk unikania przykrych sytuacji. Gdy nam się to nie uda, łatwo przewidzieć naszą reakcję. Odgrywamy się na innych lub popadamy w nihilizm. Szukamy poczucia bezpieczeństwa, pewności, oparcia, ale nie znajdujemy, bo nic takiego nie istnieje. Gdy ponownie znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia, nie traktujmy jej jako przeszkody. Uznajmy to za łut szczęścia. Sytuacja, w której nie mamy się czego uchwycić ani na czym oprzeć, może nas uwrażliwić i zainspirować. W końcu, po tylu latach mamy szansę wreszcie dorosnąć. Jak to kiedyś ujął Trungpa Rinpocze, najlepszą mantrą jest: OM - dorośnij - swaha. Zmiany dotykają nas nieustannie. Możemy czepiać się kurczowo poczucia bezpieczeństwa lub, przeciwnie, skoczyć na głęboką wodę. Poczuć się tak jak wówczas, gdy przyszliśmy na świat - nadzy, niczym nie osłonięci przed życiem. Przeraża nas to lub wydaje się zbyt trudne, lecz z drugiej strony daje szansę uświadomienia sobie, że ten świat jest wszystkim, co mamy. Możemy wtedy ocknąć się i wolni od z góry wyrobionych sądów, ujrzeć go w nowym świetle - takim, jaki jest naprawdę. Prawda, jak powiedział pewien starożytny chiński mistrz, nie jest jednoznaczna. Podobna jest do wrzącej oliwy w psiej misce. Zwierzę nie może od niej odejść, bo jest głodne, ani jej wychłeptać, bo jest zbyt gorąca. Jak zatem znaleźć się w sytuacji, gdy czujemy się przyparci do muru? Musimy poszukać wsparcia psychicznego, a potem zebrać się na odwagę i wkroczyć na ten nieznany teren, by zobaczyć, co będzie dalej. W chwilach próby świeżym okiem widzimy swoje problemy. W krępujących, dwuznacznych sytuacjach przejawia się nasz umysł mądrości. Uzyskujemy do niego dostęp właśnie w chaosie i niepewności codziennego życia. Potrzebujemy wsparcia, by stanąć oko w oko z tym doświadczeniem. Wymaga to odwagi, której, być może nam brakuje. I o to właśnie chodzi. W chwili, gdy czujemy się już całkiem do niczego, gdy zżera nas niepokój, jesteśmy o krok od odkrycia, czym jest umysł mądrości. Możemy eksperymentować, próbując do niego dotrzeć; nie mamy przecież nic do stracenia. Pogódźmy się z ciągłym brakiem pewności w kwestii dobra i zła, ze spokojem dryfujmy na fali wydarzeń. Nie czepiajmy się niczego, nie szukajmy gruntu pod nogami. Gdy byłem dzieckiem, miałem książkę z obrazkami - Żywoty świętych. Opowiadała ona o ludziach wolnych od gniewu i pożądania, którzy nigdy nie skrzywdzili nawet muchy. Uznałem, że jako poradnik pomagający dobrze i mądrze przeżyć życie książka ta jest zupełnie bezużyteczna. Żywot Milarepy wydał mi się o wiele bardziej inspirujący. Od lat powracam wciąż do historii jego życia i znajduję w niej wskazówki, jak postępować, gdy wydaje mi się, że jestem w sytuacji bez wyjścia. Milarepa popełniał morderstwa, błądził, ale podobnie jak my, chciał swe błędy naprawić. Szukał wyzwolenia, lecz często kończył z twarzą w błocie. Upadał, kłamał i kradł, wpadł w depresję, która omal nie przywiodła go do samobójstwa, tęsknił za beztroską "starych, dobrych czasów". Jak większość z nas miał w życiu tę jedną osobę, która wciąż wystawiała go na próby i demaskowała jego świątobliwą pozę. Nawet gdy już niemal wszyscy Tybetańczycy widzieli w nim świątobliwego męża, jego własna ciotka mściła się na nim za doznane niegdyś krzywdy. Poniżała go i okładała kijem, a on nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Na szczęście całe pokolenia nauczycieli dharmy pracowały nad rozwiązaniem podobnych problemów. Poddawani próbom, ponosząc porażki, tracąc grunt pod nogami, starali się po prostu być, nie czepiając się niczego. Przez całe swoje życie wciąż uczyli się, jak się nie poddawać, nie uciekać, gdy walą się z takim trudem wznoszone zamki na lodzie, a szlachetne ideały okazują się czczymi mrzonkami. Czerpiąc z własnych doświadczeń, są oni w stanie natchnąć nas odwagą, nauczyć, byśmy nie stosowali uników, nie wahali się spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w oczy. W takich chwilach pokazują nam, jak bez wartościowania czy ulegania starym nawykom, w sposób pełny i naturalny doświadczać wszystkiego. Takie nauki otrzymał Naropa od swojego nauczyciela Tilopy, gdy wyruszał na poszukiwanie rzeczywistego znaczenia wszystkiego, co się wydarza. Obyśmy i my mieli równie wiele odwagi, by spróbować je odkryć.

hjdbienek : :