Najnowsze wpisy, strona 104


Audio 
paź 29 2009 afirmacje mocy track 2
Komentarze: 0

afirmacje mocy track 2

hjdbienek : :
Clipy 
paź 29 2009 Cascada - Everytime We Touch (High Quality)...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 29 2009 Siła koszmarów 1 - The Power of Nightmares...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 29 2009 DORASTANIE
Komentarze: 0

Szukanie prawdy w swoim sercu jest bez wątpienia nie tylko sprawą uczciwości, lecz także współczucia i szacunku wobec tego, co widzimy. W moim biurze wisi obraz przedstawiający Bodhidharmę, mistrza zen, jako grubego, nieprzystępnego mężczyznę o krzaczastych brwiach, sprawiającego wrażenie, jakby cierpiał na niestrawność. Japoński napis wykaligrafowany na obrazie głosi: "Patrząc bezpośrednio w serce, odnajdziesz Buddę". Słuchanie nauk o dharmie czy praktykowanie medytacji nie jest niczym innym jak studiowaniem siebie. Nieważne, czy akurat jemy, śpimy, medytujemy, słuchamy czy rozmawiamy - jesteśmy na świecie po to, by poznawać siebie samych. A to poznawanie, jak zostało powiedziane, może zastąpić studiowanie książek. Być może książki i wykłady o dharmie istnieją tylko po to, by zbliżyć nas do zrozumienia prostej prawdy: cała mądrość pozwalająca poznać przyczyny cierpienia i cała mądrość pozwalająca odkryć, jak radosny, rozległy i nieskomplikowany jest nasz umysł, zrozumienie, co jest neurozą, a co mądrością nieuwarunkowanej prawdy - wszystko to zawarte jest w naszym własnym doświadczeniu. Bodhidharma sprowadził buddyzm z Indii do Chin. Był znany ze swojej gwałtowności i bezkompromisowości. Jedna z legend opowiada o tym, jak obciął sobie powieki, żeby nie zasypiać w czasie medytacji. Rzucone na ziemię, przemieniły się w krzew herbaciany. Wówczas Bodhidharma zrozumiał, że jeśli chce zachować przytomny umysł, wystarczy, by napił się herbaty. Był bezkompromisowy w dociekaniu prawdy na własną rękę i nigdy nie wierzył niczyim słowom. Wielkim odkryciem Bodhidharmy było spostrzeżenie, że patrząc bezpośrednio w serce, znajdujemy przebudzonego Buddę - czyli całkowicie wolne od zaciemnień doświadczenie rzeczy takich, jakie są. W każdej sytuacji możemy odkryć prawdę, przyglądając się sobie samym, temu, co w nas ukryte, temu, co mroczne, niskie, przerażające, okropne i gniewne, a także temu, co wspaniałe, radosne, inspirujące i przepełnione spokojem. Jesteśmy tego świadomi. Do tego właśnie gorąco się nas zachęca, a droga do tego doświadczenia wiedzie przez medytację. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z buddyzmem, przeżyłem ogromną ulgę, że istnieją nie tylko nauki, ale i metody, dzięki którym mogę te nauki zgłębiać i sprawdzać. Już pierwszego dnia powiedziano mi, że tak jak Bodhidharma, sam muszę odkryć prawdę. Jednak gdy siądzie się do medytacji i uczciwie wejrzy w swój umysł, można dojść do wniosku, że jego aktywność to coś chorobliwego i przygnębiającego. Tracimy wtedy poczucie humoru i praktykujemy z ponurą zawziętością, usiłując zgłębić do końca niezbyt atrakcyjną istotę naszego umysłu. Po jakimś czasie takiej praktyki, medytujący zaczynają odczuwać tak wielką rozpacz i poczucie winy, że załamują się i pytają: "I gdzież w tym wszystkim jest radość?" Zatem na równi z czystym widzeniem, ważny jest także inny element praktyki - życzliwość. To prawda, że bez jasności i uczciwości krążymy wciąż w tym samym zaklętym kręgu, nie posuwając się naprzód. Jednak sama pozbawiona życzliwości uczciwość czyni z nas tylko ponurych, sfrustrowanych cierpiętników, skrzywionych jak po zjedzeniu cytryny. Jesteśmy tak pochłonięci ciągłą autoanalizą, że tracimy wszelkie poczucie wdzięczności i zadowolenia. Rozdrażnienie sobą, swoim życiem i nawykami innych staje się przytłaczające. Dlatego też tak często podkreśla się znaczenie życzliwości. Nazywa się ją czasem sercem, przebudzeniem serca, łagodnością czy przyjaznym nastawieniem. Zasadniczo jednak pojęcie "życzliwość" opisuje coś bardzo ważnego, co równoważy wszystkie elementy życia i łączy nas z nieuwarunkowaną radością. Trafnie ujął to wietnamski mistrz Thich Nhat Hanh, mówiąc: "Nie wystarczy cierpieć". Oczywiście, dyscyplina jest ważna. Gdy zasiadamy do medytacji, przypomina się nam, by stosować się do otrzymanych instrukcji, lecz dlaczego w ramach tej dyscypliny traktujemy się tak surowo? Czy medytujemy, bo "powinniśmy"? Czy po to, by stać się "dobrymi buddystami" lub przypodobać się nauczycielowi? A może praktykujemy, by nie trafić do piekła? Sposób, w jaki traktujemy wszystko, co pojawia się podczas medytacji, wpływa też na to, jak traktujemy rzeczywistość. Stajemy przed wyzwaniem: jak obok czystego widzenia rozwinąć także współczucie, jak zamiast popadać w coraz większe przygnębienie i poczucie winy, nauczyć się pogody ducha. Nie podejmując tego wyzwania, będziemy tylko bezwzględnie krytykować siebie i innych. Nic nigdy nie będzie wystarczająco dobre, nic nigdy nie spełni naszych oczekiwań. Uczciwość pozbawiona życzliwości, poczucia humoru i otwartości serca może być po prostu małoduszna. Szukanie prawdy w swoim sercu jest bez wątpienia nie tylko sprawą uczciwości, lecz także współczucia i szacunku wobec tego, co widzimy. Musimy się nauczyć, jak być dobrym dla siebie samego, jak szanować siebie samego. Jest to istotne, bo gdy patrząc w swoje serce, odkrywamy to, co pomieszane i co jasne, co przykre i co miłe, nie odkrywamy jedynie samych siebie. Odkrywamy wszechświat. Kiedy rozpoznamy w sobie naturę buddy, zrozumiemy, że wszystko i wszyscy mają naturę buddy, że wszystko jest przebudzone i wszyscy są przebudzeni. Wszystko i wszyscy stanowią doskonałą całość, są równie cenni i dobrzy - tacy, jacy są. Gdy swoje myśli i uczucia traktujemy z poczuciem humoru i otwartością, w taki sam sposób postrzegamy wszechświat. Nie pracujemy tylko nad własnym wyzwoleniem, ale także po to, by pomóc społeczności, w której żyjemy - naszej rodzinie, krajowi, całemu kontynentowi, światu, galaktyce... Wtedy, naturalnie i spontanicznie zachodzi interesująca przemiana. Uświadamiamy sobie, że ile w nas odwagi, gotowości, by patrzeć bezpośrednio w serce, i dobroci wobec siebie samych, tyle też w nas zaufania, które pozwala zapomnieć o sobie i otworzyć się na świat. Najczęściej wolimy nie otwierać swego serca czy umysłu na innych, gdyż wprawiają nas oni w pomieszanie, któremu nie jesteśmy w stanie sprostać. Brakuje nam do tego siły psychicznej i odwagi. Lecz jeśli jasno i życzliwie spoglądamy na siebie, przestajemy obawiać się patrzenia innym prosto w oczy. Wówczas doświadczenie otwierania się na świat zaczyna przynosić pożytek jednocześnie nam samym i innym. Im bardziej stajemy się otwarci na innych, tym łatwiej odkrywamy w sobie miejsca, w których jesteśmy zamknięci, zablokowani, wystraszeni czy nieżyczliwi. Uświadomienie sobie tego, choć pomocne, jest też bolesne. Często się zdarza, że jedyną znaną nam reakcją jest obrócenie tej wiedzy przeciwko sobie. Zadręczamy się wtedy, myśląc: "Nie jestem życzliwy, nie jestem uczciwy, nie jestem odważny - i tak nie mam szans". Lecz gdy zastosujemy nauki o łagodności i nieosądzaniu do wszystkiego, co w danym momencie widzimy, to żenujące nas dotąd odbicie nas samych napotkane w lustrze stanie się naszym przyjacielem. Zyskamy motywację, by jeszcze bardziej złagodnieć i rozpogodzić się wewnętrznie, bo wiemy już, że jest to jedyna droga pozwalająca na kontynuowanie pracy nad sobą z pożytkiem dla wszystkich istot. I to właśnie jest początek dorastania. Dopóki nie zechcemy być wobec siebie uczciwi i dobrzy, pozostaniemy dziećmi. Lecz gdy tylko spróbujemy zaakceptować siebie samych, ciążące nam od zawsze poczucie ważności naszego "ja" znacznie zelżeje, ustępując miejsca naszej ciekawości tego, co jest poza nim.

hjdbienek : :
Audio 
paź 28 2009 Afirmacje mocy track 1
Komentarze: 0

afirmacje mocy track 1

hjdbienek : :
Clipy 
paź 28 2009 Demi Lovato - Get Back - Official Music Video...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 28 2009 Siła koszmarów 1 - The Power of Nightmares...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 28 2009 BRAK AGRESJI I CZTERY MARY
Komentarze: 0

Wszystkie mary wskazują drogę do całkowitego przebudzenia i życia wolnego od kurczowego uścisku, życia pełnego gotowości do umierania, chwila po chwili, przy każdym wydechu. Kiedy się budzimy, możemy zacząć żyć w pełni, nie szukając przyjemności i nie unikając bólu, nie odtwarzając starego siebie, ilekroć rozpadniemy się na kawalki. Tej nocy, kiedy miał osiągnąć oświecenie, Budda usiadł pod drzewem. Gdy tak medytował, zaatakowały go mary. Mówi się, że wojownicy Mary kierowali przeciw Buddzie włócznie i strzały, jednak ich ostrza zamieniały się w kwiaty. Czego uczy ta historia? Według mnie tego, że rzeczy, które z przyzwyczajenia traktujemy jako przeszkody, mogą okazać się pożyteczne. Przeszkody te to jedynie sposób, w jaki świat i całe nasze doświadczenie wskazują nam miejsce, w którym utknęliśmy. Patrząc na włócznię lub strzałę, możemy przecież widzieć kwiat. Czy doświadczamy tego, co się wydarza, jako przeszkody i wroga, czy jako nauczyciela i przyjaciela, zależy od tego, jak odbieramy rzeczywistość. Zależy od naszego związku z sobą samym. Nauki mówią, że przeszkody mogą powstawać na poziomie zewnętrznym i wewnętrznym. W tym rozumieniu poziom zewnętrzny to poczucie, że zostaliśmy przez kogoś lub coś zranieni, to zaburzenie spokoju i równowagi, które, jak nam się wydawało, święcie się nam należały. A tu jakiś łobuz wszystko zniszczył! Ten rodzaj przeszkód pojawia się w związkach z ludźmi oraz w wielu innych sytuacjach, gdy czujemy się rozczarowani, zranieni, zdezorientowani i zagrożeni. Ludzie doświadczają takich uczuć od zarania dziejów. Na poziomie wewnętrznym przypuszczalnie nie atakuje nas nic poza naszym własnym pomieszaniem. Nie ma tu żadnej solidnej przeszkody - tylko nasza potrzeba ochraniania siebie. Prawdopodobnie jedynym wrogiem jest niezadowolenie z doświadczanej w danym momencie rzeczywistości i płynąca stąd chęć, aby ta chwila odeszła jak najszybciej. Jako praktykujący odkrywamy jednak, że nic nie odchodzi, dopóki nie nauczy nas tego, co mamy wiedzieć. Możemy pędzić na drugi koniec świata z prędkością 200 kilometrów na godzinę, by uciec od problemu, ale on będzie już tam na nas czekał. Będzie wracał pod nową nazwą , nową postacią - dopóki nie nauczymy się tego, czego ma on nas nauczyć: w którym miejscu oddzielamy się od rzeczywistości, w jaki sposób wycofujemy się zamiast się otworzyć, jak się zamykamy, zamiast w pełni doświadczać wszystkiego, co nas spotyka, bez wahania i chowania się w sobie. Trungpa Rinpocze zadał kiedyś grupie swoich uczniów pytanie: "Co robicie, kiedy czujecie się przyparci do muru? Co robicie, gdy wszystko staje się nie do zniesienia?". Wszyscy zastanawialiśmy się, co odpowiedzieć. Wtedy Rinpocze zaczął nas pytać po kolei. Byliśmy tak przestraszeni, że odpowiadaliśmy zupełnie szczerze. Prawie wszyscy mówiliśmy, że postawieni w sytuacji bez wyjścia czujemy się kompletnie rozbici, zapominamy o praktyce i reagujemy nawykowo. Nie trzeba dodawać, że od tamtej pory zaczęliśmy widzieć bardziej wyraźnie, jak reagujemy, kiedy sytuacja wydaje nam się nie do zniesienia. Naprawdę zaczęliśmy dostrzegać, co robimy. Czy się zamykamy czy otwieramy? Czy czujemy niechęć i gorycz czy może łagodniejemy? Czy stajemy się mądrzejsi czy głupsi? Czy w wyniku doświadczanego bólu wiemy więcej czy mniej o tym, co to znaczy być człowiekiem? Czy jesteśmy bardziej krytyczni wobec świata czy może bardziej szczodrzy? Czy strzały wojsk Mary już nas przeszyły czy może w locie zamieniły się w kwiaty? Tradycyjne nauki o wojownikach Mary wyjaśniają naturę przeszkód oraz procesu, w którym człowiek nawykowo ulega pomieszaniu i traci zaufanie do swej pierwotnej mądrości. Nauki dostarczają opisu dobrze znanych sposobów, jakie stosujemy, próbując uniknąć konfrontacji z rzeczywistością. Mówi się w nich o czterech marach. Pierwsza to dewaputramara, jest ona związana z poszukiwaniem przyjemności. Druga, zwana skandhamarą, odnosi się do sposobu, w jaki wciąż na nowo próbujemy siebie odtwarzać, odzyskiwać grunt pod stopami, być tym, za kogo się uważamy. Trzecia to kleśamara - oznacza sposób, w jaki wykorzystujemy emocje, aby pogrążyć się w otępieniu lub senności. Czwarta, jamamara, jest związana z lękiem przed śmiercią. Opisy sposobów ich działania pokazują, jak mary, które atakowały Buddę, atakują również nas. Dewaputramara działa tak: kiedy jesteśmy zażenowani lub czujemy się niezręcznie, kiedy w jakiejkolwiek formie odczuwamy cierpienie, wówczas na oślep rzucamy się przed siebie w poszukiwaniu dobrego samopoczucia. Niemal każda napotkana przeszkoda jest w stanie pozbawić nas oparcia, destabilizując rzeczywistość, którą do tej pory uważaliśmy za stałą i bezpieczną. Kiedy czujemy się zagrożeni, nie możemy znieść bólu, niepokoju, niepewności, ssania w dołku, gorąca narastającej złości lub gorzkiego smaku niechęci. Próbujemy zatem uchwycić się jakiegoś przyjemnego doświadczenia. Reagujemy zgodnie z tragicznie ludzkim nawykiem szukania przyjemności i unikania bólu. Dewaputramara ujawnia, w jaki sposób jesteśmy uzależnieni od nawyku unikania cierpienia. Kiedy pojawia się cierpienie, szukamy czegoś, co je zagłuszy. Sięgamy po alkohol lub narkotyki, żujemy gumę albo włączamy radio. Niekiedy nawet medytacji oddajemy się, aby uciec od irytujących, nieprzyjemnych aspektów istnienia. Ktoś właśnie wypuścił strzałę w naszym kierunku lub podniósł na nas miecz. A my, zamiast pozwolić, by zagrożenie zamieniło się w kwiaty, na wszelkie możliwe sposoby usiłujemy go uniknąć. Istnieją przecież niezliczone sposoby poszukiwania przyjemności i ucieczki od bólu. Nie zawsze jednak nasza skłonność do poszukiwania przyjemności stanowi przeszkodę. Szukanie przyjemności może się stać okazją do obserwowania swoich zachowań w obliczu bólu. Zamiast za wszelką cenę unikać cierpienia i braku równowagi, możemy spróbować uzmysłowić sobie swój jakże ludzki lęk, będący przyczyną całego nieszczęścia na tym świecie. Otwierając serce i uświadamiając sobie swoją skłonność do ucieczki, przyjrzawszy się z wielką łagodnością ijasnością własnej słabości, możemy strzały dewaputramary przemienić w kwiaty. W ten sposób odkryjemy, że to, co wydaje się odstręczające, jest w istocie źródłem mądrości i pozwala nam ponownie zjednoczyć się z umysłem pierwotnej mądrości. Skandhamara ma wpływ na sposób, w jaki reagujemy, kiedy usuwa nam się grunt pod nogami. Mamy wówczas poczucie, że straciliśmy wszystko, co miało jakąś wartość. Jak gdyby wyrzucono nas z gniazda. Lecimy w przestrzeni, nie wiedząc, co się wydarzy. Mieliśmy wszystko, wszystko tak dobrze się układało, a tu nagle wybuchła bomba atomowa i rozbiła w pył cały nasz świat. Nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy. W takiej chwili czym prędzej odtwarzamy siebie od nowa. Jak najszybciej powracamy na twardy grunt wyobrażeń o sobie, gnani - jak zwykł mawiać Trungpa Rinpocze - tęsknotą za sansarą. Gdy nasz świat się rozpada, pojawia się przed nami wspaniała szansa. Nie mamy jednak na tyle zaufania do pierwotnego umysłu mądrości, by po prostu pozwolić rzeczom pozostać w tym stanie. Naszą nawykową reakcją jest chęć odzyskania siebie - choćby oznaczało to powrót do starej złości, goryczy, niechęci, lęku czy zagubienia. Rekonstruujemy zatem swą trwałą, niezmienną osobowość, cyzelując ją niczym Michał Anioł swe dzieło.Mara ta nie aranżuje tragedii czy melodramatu, raczej komedię sytuacyjną. Gdy jesteśmy bliscy zrozumienia czegoś ważnego, blisko rzeczywistego otwarcia serca, możliwości czystego widzenia - zakładamy maskę z krzaczastymi brwiami i wielkim nosem. Istny Groucho Marx! A potem przestajemy się śmiać i już nie pozwalamy niczemu odejść, bo moglibyśmy wtedy odkryć... no właśnie, co? Taka sytuacja, niczym skierowane w nas ostrze, stwarza okazję, by w jednym przebłysku uświadomić sobie uporczywe próby zrekonstruowania swojego ego. W ten sposób "niebezpieczna" sytuacja zamienia się w kwiat. I wtedy możemy pozwolić sobie na ciekawość, otwartość wobec tego, co się właśnie wydarzyło i co jeszcze ma się wydarzyć. Zamiast walczyć o odzyskanie własnego wyobrażenia o tym, kim jesteśmy, możemy dotrzeć do umysłu "nie wiem" - umysłu pierwotnej mądrości. Kleśamara steruje naszymi emocjami. Kiedy pojawia się jakieś uczucie, zamiast pozwolić mu odejść, wpadamy w popłoch. Tworzymy ciąg myśli, z których każda następna coraz bardziej podnosi temperaturę emocji. Zamiast spocząć w stanie otwartości, świadomie nie unikając dyskomfortu, podsycamy tylko ten ogień. Swoimi myślami i odczuciami podtrzymujemy go i nie pozwalamy, by się wypalił. Kiedy cały świat się nam rozpada i czujemy się niepewni, rozczarowani, wstrząśnięci i zawstydzeni, jedyne, co nam wówczas pozostaje, to przejrzysty, bezstronny i świeży umysł. Niestety, tracimy go z oczu. Odczuwamy natomiast ogromny niepokój i strach przed nowym życiem. Wyolbrzymiamy te uczucia i oto już maszerujemy ulicą z wielkim transparentem głoszącym, że wszystko jest złe. Pukamy do każdych drzwi i prosimy o podpisy pod petycją, dopóki nie zbierze się cała armia ludzi, którzy zgadzają się z nami - że wszystko jest złe. Zapominamy o prawdach, które pojęliśmy podczas medytacji. Bo kiedy pojawiają się rzeczywiście silne emocje, nagromadzone przez nas doktryny i przekonania tracą ważność - emocje okazują się o wiele silniejsze. Tak więc to, co istniało niegdyś jako ogromna, otwarta przestrzeń, zamienia się w pożar lasu, wojnę światową, wybuch wulkanu, wielki przypływ. Tak używamy swoich emocji. My ich używamy. W swojej istocie są one częścią dobrodziejstwa bycia żywym człowiekiem. Jednak my, zamiast pozwolić im po prostu istnieć, sięgamy po nie i używamy, aby odzyskać twardy grunt pod nogami. Emocje pomagają nam zaprzeczyć, że nikt nigdy się nie dowiedział ani nie dowie się, co się tak naprawdę dzieje. Używając ich, próbujemy uczynić wszystko bezpiecznym, przewidywalnym i ponownie rzeczywistym, aby tylko ukryć przed sobą prawdę. A moglibyśmy po prostu usiąść, poczuć moc swoich emocji i pozwolić im przeminąć. Nie ma szczególnej potrzeby roztrząsania win ani szukania usprawiedliwień. My jednak wciąż podlewamy ogień swych emocji naftą, żeby je mocniej poczuć, żeby stały się prawdziwsze. Nie musimy pozwalać emocjom wodzić się za nos. Jeśli umiemy patrzeć na nie i dostrzegać ich dzikość, to możemy stać się przyjaźni i łagodni nie tylko wobec siebie, ale także wobec wszystkich ludzi, a co za tym idzie - wobec wszystkich czujących istot. Zdajmy sobie wreszcie sprawę, że powtarzamy to samo głupie zachowanie wciąż i wciąż od nowa dlatego, że nie chcemy odczuwać niepewności, niewygody i cierpienia niewiedzy. Dopiero teraz pojawia się w nas prawdziwe współczucie dla siebie i innych, widzimy bowiem, co się dzieje i jak reagujemy, kiedy wszystko się rozpada. Ta właśnie uważność przemienia ostrze w kwiat. W ten sposób to, co wydaje się brzydkie, problematyczne i niechciane, staje się naszym nauczycielem. Myślę, że wszystkie mary biorą się z lęku przed śmiercią, ale jamamara jest w nim szczególnie zakorzeniona. Kiedy mówimy o dobrym życiu, rozpatrując je ze zwykłego, uwarunkowanego punktu widzenia, uważamy, że nam się powiodło. Czujemy, że jesteśmy dobrymi ludźmi. Mamy wiele zalet, cieszymy się spokojem i nie dajemy się wytrącić z równowagi, kiedy zamierzają się na nas wrogowie. Należymy do tych, którzy wiedzą, co należy zrobić, aby przemienić strzałę w kwiat. Tak dobrze czujemy się sami ze sobą. W końcu udało nam się powiązać wszystkie końce. Jesteśmy szczęśliwi. Wydaje nam się, że na tym właśnie polega życie. Sądzimy, że gdybyśmy tylko wystarczająco często medytowali czy uprawiali jogging lub gdybyśmy właściwie się odżywiali, wszystko byłoby idealnie. Ale z punktu widzenia istoty oświeconej jest to śmierć. Poszukiwanie bezpieczeństwa lub doskonałości, odnajdywanie poczucia potwierdzenia i integracji, pewności siebie i wygody, jest swego rodzaju śmiercią. Brakuje w tym świeżego powietrza. Nie ma przestrzeni, w której coś niespodziewanego mogłoby nagle pojawić się i zmienić wszystko. Kontrolując swoje życie, zabijamy chwilę. W ten sposób narażamy się na klęskę, bo wcześniej czy później doświadczymy czegoś, na co nie będziemy mieli wpływu: spali się nasz dom, umrze ktoś, kogo kochamy, dowiemy się, że mamy raka, spadnie nam na głowę cegła, ktoś wyleje sok pomidorowy na nasz biały garnitur albo pójdziemy do swojej ulubionej restauracji i okaże się, że karta dań świeci pustką, a na sali siedzi siedemset osób. Życie jest wyzwaniem i właśnie to stanowi jego istotę. Czasem jest słodkie, a czasem gorzkie. Raz nasze ciało jest spięte, innym razem odprężone. Czasem boli nas głowa, innym razem czujemy się zupełnie zdrowi. Z perspektywy przebudzenia próby rozwiązania wszystkich życiowych problemów oznaczają śmierć, ponieważ wymagają odrzucenia sporej części naszego podstawowego doświadczenia. Jest coś agresywnego w takim podejściu do życia, które wygładza wszelkie nierówności i niedoskonałości. Być w pełni człowiekiem, żywym i całkowicie oświeconym, oznacza zgodę na nieustanne bycie wyrzucanym z gniazda. Żyć w pełni, to ciągle przebywać na ziemi niczyjej, doświadczać każdego momentu jako zupełnie świeżego i nowego. Życie oznacza gotowość do ciągłego umierania. Z punktu widzenia przebudzenia, to właśnie jest życie, podczas gdy chęć uchwycenia tego, co posiadamy, chęć znajdowania w każdym doświadczeniu potwierdzenia, pochwały, poczucia wspólnoty - to śmierć. Jeśli zatem mówimy, że jamamara jest lękiem przed śmiercią, to w zasadzie mówimy o lęku przed życiem. Chcemy być doskonali, a jednak cóż, wciąż widzimy swoje niedoskonałości i nie ma sposobu, żeby to zmienić. Nie ma dokąd uciec. Wtedy właśnie ostrze przemienia się w kwiat. Trzymamy się tego, co widzimy, czujemy to, co czujemy - nawiązujemy kontakt z własnym umysłem mądrości. Czy Budda by się przebudził, gdyby nie pojawiły się mary? Czy bez nich osiągnąłby oświecenie? Czyż nie zachowały się one jak najlepsi przyjaciele, pokazując mu, kim jest i co jest prawdą? Wszystkie mary wskazują drogę do całkowitego przebudzenia i życia wolnego od kurczowego uścisku, życia pełnego gotowości do umierania, chwila po chwili, przy każdym wydechu. Kiedy się budzimy, możemy zacząć żyć w pełni, nie szukając przyjemności i nie unikając bólu, nie odtwarzając starego siebie, ilekroć rozpadniemy się na kawałki. Możemy pozwolić sobie na odczuwanie emocji jako gorących lub zimnych, rozedrganych lub łagodnych, zamiast używać ich do wzmagania swojej niewiedzy i głupoty. Możemy porzucić chęć bycia doskonałym i dzięki temu przeżywać każdy moment jak najpełniej. Próba ucieczki nie jest receptą na bycie w pełni ludzką istotą. Uciekać od bezpośredniości naszego doświadczenia to jak wybierać śmierć zamiast życia. Przyglądając się własnym reakcjom na zagrożenie, możemy zawsze powrócić do pierwotnego umysłu mądrości. Zamiast próbować pozbyć się czegoś albo ulegać dualistycznemu przeświadczeniu, że jesteśmy atakowani, wykorzystajmy okazję, by zobaczyć, jak się zamykamy, gdy zostajemy przyparci do muru. Wtedy właśnie otwieramy swoje serce. W ten sposób budzimy swoją mądrość i wchodzimy w kontakt z pierwotną naturą buddy.

hjdbienek : :
Audio 
paź 28 2009 Rak
Komentarze: 1

rak1-hands

hjdbienek : :
paź 28 2009 Siła koszmarów 1 - The Power of Nightmares...
Komentarze: 0

hjdbienek : :