Archiwum październik 2008, strona 10


paź 12 2008 STOSUNKI Z LUDŹMI – KONFLIKT – SPOŁECZEŃSTWO...
Komentarze: 0

 

 

Zanik skłonności do przemocy, którym właśnie się zajmowaliśmy, to niekoniecznie stan umysłu, w którym

panuje pokój z sobą samym, a więc i pokój we wszystkich stosunkach z ludźmi.

Stosunki międzyludzkie opierają się na tworzeniu wyobrażeń, na mechanizmie obronnym. Każdy z nas buduje

sobie wyobrażenia o innych, dotyczy to wszelkich stosunków. Stosunki międzyludzkie są stosunkami między

wyobrażeniami, a nie między samymi istotami ludzkimi. Żona ma pewne wyobrażenie o swoim mężu – być może

nieświadomie, niemniej je ma – a mąż ma pewne wyobrażenie o swej żonie. Każdy ma wyobrażenie zarówno o

swoim kraju, jak i o sobie samym. Stale wzmacniamy te wyobrażenia, dodając do nich coraz nowsze szczegóły. I

te właśnie wyobrażenia wchodzą w pewne stosunki. Faktycznie stosunki między dwiema lub wieloma istotami

kończą się całkowicie z chwilą, gdy powstają wyobrażenia.

Stosunki oparte na wyobrażeniach nie mogą oczywiście nigdy zrodzić pokoju, gdyż wyobrażenia są fikcyjne, a

nie można żyć w oderwaniu od rzeczywistości. A przecież wszyscy to właśnie robimy: żyjemy pojęciami, teoriami,

symbolami i wyobrażeniami o własnej osobie i o innych. Stworzyliśmy je, a one wcale nie są rzeczywistością.

Wszystkie nasze stosunki, bez względu na to czy dotyczą one własności, pojęć czy ludzi, zasadniczo opierają się

na tworzeniu wyobrażeń i przez to powodują konflikty.

W jaki więc sposób osiągnąć całkowity pokój w sobie samym i we wszystkich relacjach z ludźmi? Pomimo

wszystko życie polega na poruszaniu się na arenie międzyludzkich stosunków – jeżeli tak nie jest, to nie ma życia

w ogóle. Gdy życie opiera się na abstrakcjach, wyobrażeniach czy spekulatywnych przypuszczeniach, to takie

abstrakcyjne życie musi w sposób nieunikniony prowadzić do stosunków będących polem walki. Czy jest więc

możliwe, by człowiek żył w zupełnym spokoju wewnętrznym, wolny od wszelkiej formy przymusu, naśladownictwa,

tłumienia czy sublimacji? Czy może on – nie w jakimś fantastycznym, mitycznym, abstrakcyjnym świecie, lecz w

codziennym życiu, w domu i w pracy – zaprowadzić taki lad w sobie, który stanowiłby jakość żywą i nie zamkniętą

w ramkach pojęć, ową niezmąconą ani na moment ciszę wewnętrzną?

Sądzę, że powinniśmy bardzo starannie rozpatrzyć tę kwestię, gdyż w świadomości naszej nie ma ani jednego

punktu, który nie byłby tknięty konfliktem. We wszystkich naszych stosunkach – z najbliższymi osobami, z

sąsiadami, ze społeczeństwem w ogóle – ten konflikt istnieje. Konflikt ów jest sprzecznością, stanem podziału,

separacji, rozdwojenia. Obserwując samych siebie i nasze powiązania ze społeczeństwem, przekonujemy się, że

na każdym poziomie naszego bytu istnieje konflikt, który powoduje albo bardzo powierzchowne reakcje, albo

niszczące skutki.

Człowiek uznał konflikt za konieczny składnik codziennej egzystencji, ponieważ zaakceptował

współzawodnictwo, zazdrość, chciwość, zdobywanie i agresywność jako naturalny sposób życia. Jeżeli uznajemy

taki sposób życia, to akceptujemy także taką strukturę społeczeństwa, jaka jest. I żyjemy w zgodzie z

powszechnymi wymogami poważania. Właśnie to pęta większość z nas, wszak w większości pragniemy być godni

szacunku. Gdy zbadamy swój umysł i serce, sposób swego myślenia oraz sposób swego odczuwania i działania w

codziennym życiu, wtedy zaobserwujemy, że dopóki dostosowujemy się konformistycznie do wzorców

postępowania społecznego, dopóty życie musi być polem walki. Z chwilą gdy przestaniemy akceptować te wzory –

a żaden religijny człowiek nie powinien akceptować takiego społeczeństwa – uwolnimy się od psychologicznej

struktury społeczeństwa.

W większości jesteśmy bogaci w to, co społeczne. Społeczeństwo i my sami stworzyliśmy w sobie chciwość,

zawiść, gniew, nienawiść, zazdrość, niepokój – tego wszystkiego mamy nadmiar. Rozmaite religie na całym

świecie głosiły ubóstwo. Mnich wkłada na siebie specjalną szatę, zmienia imię, goli głowę, zamyka się w celi i

składa śluby ubóstwa i czystości (na Wschodzie ma tylko jedną opaskę na biodra, jedną szatę i jada jeden posiłek

dziennie), a my wszyscy odnosimy się z szacunkiem do takiego ubóstwa. Ale ludzie, którzy przywdziali szaty

ubóstwa są jeszcze wewnętrznie, psychicznie bogaci w to, co społeczne, gdyż nadal pragną stanowisk i prestiżu,

przynależą do tego lub innego zakonu, do tej lub innej religii, żyją nadal w zgodzie z podziałami ustanowionymi

przez kulturę czy tradycję. To nie jest ubóstwo. Ubóstwo to całkowite uwolnienie się od społeczeństwa, choćby się

miało nieco więcej szat i jadało nieco więcej posiłków dziennie – dalibóg, kogóż to obchodzi? Ale, niestety, u

większości ludzi istnieje pęd do pokazania się.

Ubóstwo staje się cudownie piękną rzeczą, gdy umysł jest wolny od społeczeństwa. Trzeba stać się ubogim

wewnętrznie, gdyż wtedy człowiek niczego nie szuka, nie żąda, nie pragnie – niczego! Tylko to wewnętrzne

ubóstwo może ujrzeć prawdę o życiu, w którym nie ma konfliktu. Takie życie jest błogosławieństwem, którego nie

można otrzymać w żadnym kościele czy świątyni.

W jaki więc sposób możemy uwolnić się od psychologicznej struktury społeczeństwa, co byłoby jednoznaczne z

– uwolnieniem się od samej istoty konfliktu? Nietrudno jest przycinać i obcinać niektóre gałęzie konfliktu, ale my

pytamy, czy można żyć w całkowitym wewnętrznym, a tym samym i zewnętrznym, spokoju? Co nie oznacza, że

chodzi tu o wegetowanie czy trwanie w bezruchu. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, byśmy byli dynamiczni, pełni

życia i energii.

Aby zrozumieć jakiś problem i uwolnić się od niego, potrzeba bardzo dużo żarliwie podtrzymywanej energii, nie

tylko energii fizycznej i intelektualnej, lecz także energii niezależnej od jakiegokolwiek motywu, bodźca

psychologicznego czy narkotyku. Jeśli jesteśmy zależni od jakiegoś bodźca, to już sam ten bodziec przytępia

umysł i pozbawia go wrażliwości. Stosując jakiś narkotyk, możemy wprawdzie na chwilę obudzić w sobie tyle

energii, by ujrzeć problem bardzo jasno, ale potem powracamy do swego pierwotnego stanu. W rezultacie coraz

bardziej uzależniamy się. Wszelkie sposoby pobudzania energii – kościoły, alkohol lub narkotyki, pisane albo

mówione słowa – nieuchronnie prowadzą do uzależnienia się od źródła energii. Ta zależność nie pozwala jasno

widzieć, a tym samym nie pozwala także mieć wystarczająco dużo energii.

Niestety wszyscy psychicznie zależymy od czegoś. Dlaczego zależymy? Skąd się bierze potrzeba zależności?

Odbywamy tę podróż wspólnie. Nie oczekujcie, abym wam powiedział, jakie są przyczyny waszej zależności. Jeśli

będziemy wspólnie dociekać, to wspólnie dokonamy odkrycia, i będzie to wasze własne odkrycie, a dzięki temu, że

będzie wasze, obudzi w was witalną energię.

Co do mnie, odkrywam, że zależę od czegoś – powiedzmy, że od słuchaczy, którzy pobudzają mnie.

Przemawiając do dużej grupy ludzi, czerpię z tego pewien rodzaj energii. I dlatego zależę od nich, bez względu na

to, czy się ze mną zgadzają czy nie. Im bardziej się nie zgadzają, tym więcej dają mi energii. Jeśli się zgadzają,

rzecz staje się bardzo płytka i pusta. Odkrywam więc, że potrzebuję słuchaczy, ponieważ przemawianie do ludzi

bardzo mnie pobudza. Ale dlaczego tak jest? Dlaczego jestem zależny? Ponieważ ja sam jestem płytki i pusty,

ponieważ nie mam nic w sobie, bo nie mam w sobie źródła, które by zawsze było pełne i obfite, w ciągłym ruchu i

żywe. Dlatego zależę. Odkryłem przyczynę.

Czy jednak odkrycie przyczyny uwalnia mnie od zależności? Odkrycie przyczyny ma charakter czysto

intelektualny i dlatego, oczywiście, nie uwalnia umysłu od zależności. Samo intelektualne przyjęcie do wiadomości

jakiegoś pojęcia czy emocjonalna zgoda na jakąś ideologię nie mogą uwolnić umysłu od zależności od czegoś, co

nas pobudza. Od zależności uwalnia umysł dopiero rozpoznanie całej natury i struktury pobudzenia i zależności

oraz tego, jak ta zależność ogłupia umysł, przytępia go i pozbawia aktywności. Tylko widzenie całości problemu

uwalnia umysł.

Muszę więc zastanowić się, co to znaczy widzieć całość? Jak długo spoglądam na życie z jakiegoś

szczególnego punktu widzenia, czy to ze względu na jakieś ulubione doświadczenie, czy to w aspekcie specjalnej,

przyswojonej przeze mnie wiedzy, która stanowi mój fundament, moje "ja" – tak długo nie mogę widzieć

całościowo. Przyczynę mej zależności odkryłem intelektualnie, w słowach, za pomocą analizy, ale cokolwiek jest

badane przez myśl, musi stawać się fragmentaryczne. Dlatego tylko wówczas mogę coś widzieć całościowo, gdy

myśl mi nie przeszkadza.

Wtedy dopiero widzę fakt swej zależności. Widzę teraz to, co jest. Widzę to, nie oceniając, czy mi się to podoba,

czy nie. Nie pragnę uwolnić się od tej zależności ani od jej przyczyny. Obserwuję to, a kiedy w ten sposób

obserwuję, widzę cały obraz, a gdy zaś umysł widzi cały obraz, staje się wolny. Odkrywam, że powodem

rozpraszania energii jest dzielenie na fragmenty. Odkryłem główną przyczynę rozproszenia energii.

Może się wam zdawać, że nie ma straty energii, jeśli się naśladuje, jeśli się przyjmuje autorytet, jeśli się zależy

od kapłana, rytuału, dogmatu, partii lub jakiejś ideologii. Ale przyjęcie i kierowanie się jakąś ideologią, dobrą czy

złą, świętą czy bezbożną, jest działalnością zdążającą do podziału i dlatego stanowi przyczynę konfliktu. Zaś

konflikt musi nieodwołalnie powstać, gdy istnieje przedział pomiędzy tym, co powinno być, a tym, co jest. Każdy

zaś konflikt powoduje utratę energii.

Jeśli stawiacie sobie pytanie: "Jak mam się uwolnić od konfliktu?", to stwarzacie tylko nowy problem, a przez to

wzmagacie konflikt. Jeśli natomiast widzicie daną sprawę jako fakt – jeśli patrzycie na nią tak, jak się patrzy na

jakiś konkretny przedmiot, jasno i bezpośrednio – wtedy rozumiecie istotę prawdy o życiu, w którym nie ma

konfliktu.

Ujmijmy to jeszcze inaczej. Porównujemy zawsze to, jakimi jesteśmy, z tym, jakimi powinniśmy być.

Sprzeczność powstaje nie tylko, gdy się porównujemy z czymś lub z kimś, lecz także gdy porównujemy się z tym,

kim byliśmy wczoraj. Dlatego istnieje konflikt pomiędzy tym, co było, a tym, co jest. Tylko wtedy, gdy nie ma w

ogóle porównywania, istnieje to, co jest, a żyć z tym, co jest, oznacza żyć w pokoju. Wtedy można skierować całą

uwagę ku temu, co jest w nas – czy to będzie rozpacz, brzydota, brutalność czy strach, niepokój i samotność – i

żyć tym w sposób pełny. Nie ma wtedy sprzeczności, a zatem i walki.

Ale my stale porównujemy siebie z tymi, którzy są bogatsi, mądrzejsi, bardziej zdolni, bardziej wykształceni,

bardziej uczuciowi, sławniejsi, bardziej tacy albo siacy. To "bardziej" odgrywa niezmiernie doniosłą rolę w naszym

życiu. To ciągłe przymierzanie się do czegoś lub kogoś stanowi jedną z zasadniczych przyczyn konfliktu.

Skąd jednak w ogóle bierze się ta skłonność do porównywania? Dlaczego porównujesz się z innymi?

Porównywania tego uczono cię od dzieciństwa. W każdej szkole porównuje się ucznia A z uczniem B i uczeń A

niszczy swą istotę, aby stać się takim jak uczeń B. Jeżeli nie porównujesz się z nikim, gdy nie masz żadnego

ideału, gdy nie ma przeciwieństwa czy czynnika powodującego rozdwojenie, gdy już nie walczysz o to, aby być

kimś innym – cóż wtedy dzieje się z twoim umysłem? Umysł twój przestaje stwarzać przeciwieństwa i staje się

wysoce inteligentny, wysoce wrażliwy, zdolny do ogromnej żarliwości, która jest witalną energią. Bez tej ostatniej

nie można dokonać niczego.

Jeżeli nie będziesz porównywać siebie z kimś innym, będziesz tym, czym jesteś. Spodziewacie się, że dzięki

porównywaniu będziecie się rozwijać, rosnąć, że staniecie się inteligentni i piękniejsi. Ale czy tak będzie? Faktem

jest to, czym jesteście, a przez porównywanie rozdrabniacie się, co jest marnowaniem energii. Widzenie siebie bez

porównań daje nam ogromną energię. Jeżeli będziecie patrzeć na siebie bez porównywania, to będziecie ponad

porównywaniem, i nie znaczy to, że umysł będzie trwał w bezruchu, zadowolony z siebie. Widzimy więc, w jaki

sposób umysł marnuje energię, która jest tak niezbędna do zrozumienia całości życia.

Nie pragnę widzieć, z kim jestem w konflikcie. Nie pragnę znać peryferyjnych konfliktów swej istoty. Pragnę

poznać, dlaczego w ogóle konflikt istnieje. Gdy stawiam sobie to pytanie, widzę zasadniczą kwestię, która nie ma

nic wspólnego z drugorzędnymi konfliktami i ich rozwiązaniem. Zajmuję się centralną kwestią i postrzegam – a

może i wy także – że sama natura pragnienia, jeśli się jej właściwie nie rozumie, prowadzi nieuchronnie do

konfliktu.

Pragnienie zawsze wikła się w sprzecznościach. Pożądam rzeczy sprzecznych, co nie znaczy, że powinienem

zniszczyć pragnienie, stłumić je, opanować lub wyidealizować – po prostu widzę, że pragnienie jest sprzeczne

samo w sobie. Nie przedmioty pragnienia, lecz sama natura pragnienia jest sama w sobie sprzeczna. A muszę

zrozumieć naturę pragnienia, zanim będę mógł zrozumieć konflikt. My sami znajdujemy się w stanie sprzeczności,

a ten stan sprzeczności ma źródło w pragnieniu, bo pragnienie jest pogonią za przyjemnością i unikaniem bólu,

który w niej jest.

Widzimy więc, że pragnienie jest źródłem wszystkich sprzeczności, zarazem ochotą na coś i brakiem ochoty,

rozdwojeniem działania. Gdy robimy coś przyjemnego, nie wymaga to wcale wysiłku. Lecz przyjemność niesie z

sobą ból i wtedy rozpoczyna się walka, która ma na celu uniknięcie bólu. To z kolei jest stratą energii. Skąd bierze

się to rozdwojenie? Istnieje oczywiście rozdwojenie w przyrodzie, podział na mężczyznę i kobietę, światło i

ciemność, noc i dzień. Ale dlaczego jesteśmy wewnętrznie, psychicznie rozdwojeni? Proszę przemyśleć to ze mną,

nie czekając, abym to sam wyjaśnił. Musicie ćwiczyć swój umysł. Moje słowa są tylko zwierciadłem, w którym

macie oglądać siebie samych. Skąd więc bierze się to psychiczne rozdwojenie w nas? Czy stąd, że

przysposabiano nas zawsze do porównywania tego "co jest" z tym "co być powinno"? Zostaliśmy uwarunkowani

przez to, co jest słuszne, i to, co jest błędne, dobre i złe, moralne i niemoralne. Czy rozdwojenie nie powstało w

wyniku naszej wiary w to, iż myśląc o przeciwieństwie gwałtu, zazdrości, zawiści i przeciętności, łatwiej się od nich

uwolnimy? Czy nie posługujemy się przeciwieństwem jak dźwignią, za pomocą której da się usunąć to, co jest? A

może jednak jest to ucieczka od tego, co dzieje się teraz?

Czy posługujecie się przeciwieństwem jako środkiem pomagającym uniknąć tego, z czym nie wiecie, co

począć? A może dlatego, że w ciągu tysięcy lat propagandy mówiono wam, że musicie mieć jakiś ideał –

przeciwieństwo tego, co jest – aby jakoś dać sobie radę z teraźniejszością? Gdy macie taki ideał, wydaje się wam,

że pomoże on wam uwolnić się od tego, co jest. Ale nigdy się to nie dzieje. Możecie do końca życia głosić ideę

niezadawania gwałtu i przez cały ten czas być źródłem przemocy.

Macie swe wyobrażenia tego, jakimi powinniście być i jak powinniście postępować, ale w rzeczywistości stale

działacie inaczej. Widzicie więc, że zasady, wierzenia i ideały prowadzą w sposób nieunikniony do hipokryzji i

nieuczciwego życia. To ideał tworzy przeciwieństwo tego, co jest. Jeśli więc wiecie, jak żyć z tym, co jest,

przeciwieństwo nie jest potrzebne.

Wysiłki upodobnienia się do kogoś innego lub do swego ideału są jedną z głównych przyczyn sprzeczności,

zamieszania i konfliktu. Cokolwiek uczyniłby umysł, w którym na jakimś poziomie panuje zamieszanie, i tak

pozostanie on w stanie pomieszania. Każde działanie zrodzone z zamieszania rodzi dalsze zamieszanie. Widzę to

bardzo jasno. Widzę to tak jasno, jak widzi się jakieś bezpośrednio zagrażające niebezpieczeństwo fizyczne. Cóż

więc robię? Przestaję działać "w imieniu" zamieszania. A zatem całkowitym działaniem jest niedziałanie.

hjdbienek : :
Audio 
paź 11 2008 Muzyka relaksacyjna - Kojacy Spiew Ptakow
Komentarze: 0

01 - Muzyka relaksacyjna - Kojacy Spiew Ptakow

hjdbienek : :
paź 11 2008 David Wilcock 2012 Mix - Upgrade do 4 Gęstości...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 11 2008 GWAŁT – GNIEW – USPRAWIEDLIWIANIE I...
Komentarze: 0

 

 

Strach, przyjemność, smutek, myśl i gwałt są wzajemnie powiązane. Większość z nas znajduje przyjemność w

używaniu przemocy, w pałaniu niechęcią do kogoś, nienawiścią do jakiejś szczególnej rasy lub grupy ludzi,

antagonistycznymi uczuciami do bliźnich. Ale w umyśle, w którym wszelka skłonność do stosowania przemocy

zanikła, panuje stan radości różniącej się całkowicie od przyjemności stosowania przemocy oraz od

towarzyszącego temu konfliktu uczuć nienawiści i strachu.

Czy możemy dotrzeć do samego źródła przemocy i uwolnić się od niego? Jeżeli nie, to będziemy żyć w ciągłej

walce. Jeśli chcesz w ten sposób żyć – a najwyraźniej większość ludzi tego chce – to tylko tak dalej. Jeśli

powiadasz: "Przepraszam, ale przemoc i gwałt nigdy nie ustaną" – to nie możemy się ze sobą porozumieć, gdyż

już udało ci się zablokować. Jeśli jednak powiadasz, że możliwy jest inny sposób życia, to możemy się ze sobą

porozumieć.

Zastanówmy się więc – my, którzy możemy się porozumieć – czy w ogóle można całkowicie położyć kres

każdej formie przemocy w nas samych i mimo to żyć nadal w tym potwornie brutalnym świecie. Sądzę, że jest to

możliwe. Nie chcę mieć w sobie ani tchnienia nienawiści, zazdrości, niepokoju czy strachu. Pragnę żyć całkowicie

w pokoju. Co nie znaczy, że chcę umrzeć. Chcę żyć na tej cudownej ziemi, tak obfitej, tak bogatej i tak pięknej.

Pragnę patrzeć na drzewa, kwiaty, rzeki, łąki, na kobiety, chłopców i dziewczęta, a równocześnie żyć całkowicie w

pokoju z samym sobą i ze światem. Czy mogę to zrobić?

Jeśli potrafimy obserwować przemoc, nie tylko poza sobą, w społeczeństwie (wojny, rozruchy, antagonizmy

między narodami i walki klasowe), ale również w nas samych, to może potrafimy wyjść poza krąg przemocy.

To bardzo złożony problem. W ciągu wielu kolejnych stuleci człowiek stosował gwałt i przemoc. Na całym

świecie religie starały się to poskromić i żadnej się to nie udało. Toteż jeśli mamy dotrzeć do sedna tego problemu,

musimy – jak mi się zdaje – traktować go co najmniej bardzo poważnie, jako że wprowadzi on nas na całkiem

nowe obszary. Jednakże jeśli dla intelektualnej rozrywki chcemy tylko pobawić się tym problemem, to nie

zajdziemy daleko.

Myślicie może, że wy sami traktujecie tę sprawę bardzo poważnie, ale dopóki inni ludzie na świecie nie odniosą

się do niej równie poważnie i nie będą gotowi, by cokolwiek dla niej uczynić, dopóty na nic zda się cały wasz

wysiłek. Ja nie dbam o to, czy inni traktują rzecz poważnie czy nie. Sam traktuję ją poważnie, i to wystarczy. Nie

jestem stróżem mego bliźniego. Sam, jako istota ludzka, przeżywam bardzo mocno problem przemocy i chcę

dopilnować, abym sam jej nie używał. Lecz nie mogę powiedzieć ani wam, ani nikomu innemu: "Nie dopuszczaj się

gwałtu!" Nie miałoby to sensu, jeśli wy sami tego nie chcecie. Jeżeli więc naprawdę chcecie ten problem pojąć, to

kontynuujmy wspólnie podróż badawczą.

Czy problem gwałtu istnieje poza nami czy w nas? Czy chcecie rozwiązać problem w otaczającym was świecie,

czy też opatrujecie znakiem zapytania samą skłonność do gwałtu, którą macie w sobie? Jeżeli jesteście wolni od

niej w sobie, to wyłania się pytanie: "Jak mam żyć w świecie pełnym przemocy, gwałtu, zaborczości, zachłanności,

chciwości i brutalności? Czy nie zostanę zniszczony?" Jest to nieuniknione pytanie, które nieustannie się powtarza.

Gdy ktoś zadaje takie pytanie, to – moim zdaniem – nie żyje w pokoju. Kto bowiem żyje w pokoju, nie ma takich

problemów. Może być uwięziony, bo odmawia wstąpienia do wojska, lub rozstrzelany za odmowę udziału w walce,

ale to, że będzie rozstrzelany, nie jest dlań problemem. Niezmiernie ważną sprawą jest to zrozumieć.

Staramy się zrozumieć gwałt jako fakt, a nie jako pojęcie. Jako fakt, który istnieje w istocie ludzkiej, a istota

ludzka to ja sam. Aby przeniknąć ten problem, muszę być w stosunku do niego zupełnie bezbronny, otwarty.

Muszę siebie wystawić przeciw sobie – niekoniecznie siebie przeciw wam, bo wy możecie nie być zainteresowani.

Lecz ja muszę się znajdować w takim stanie umysłu, który chce ujrzeć tę sprawę prawidłowo aż do końca, nie

zatrzymując się w żadnym punkcie i nie mówiąc, że dalej nie pójdę.

Jest dla mnie oczywiste, że jestem skłonną do gwałtu istotą ludzką. Doświadczyłem skłonności do gwałtu w

gniewie, w swych seksualnych popędach, w nienawiści, w stwarzaniu wrogości, w zazdrości i temu podobnych

sytuacjach. Doświadczyłem tego, poznałem to i mówię sobie: "Chcę zrozumieć cały ten problem – nie tylko jakiś

jego fragment, na przykład w postaci wojny, ale też tę agresywność człowieka, która istnieje w zwierzętach i

stanowi ich cząstkę".

Gwałt to nie tylko zabijanie bliźnich. Skłonność do niego przejawia się, gdy używam ostrych słów, gdy czynię

gest wyrzucający kogoś za drzwi, gdy ze strachu jestem posłuszny. Gwałtem jest więc nie tylko zorganizowana

rzeź w imię Boga, społeczeństwa lub kraju. Gwałt może być o wiele subtelniejszy, o wiele głębszy, my zaś

usiłujemy zgłębić ten problem gwałtu aż do dna.

Czy jesteście hindusami, muzułmanami czy chrześcijanami, Europejczykami czy kimkolwiek innym, jest w was

skłonność do gwałtu. Czy wiecie, dlaczego tak jest? Bo oddzielacie się od reszty ludzkości. Rodzicie gwałt,

oddzielając się od reszty ludzi z powodu wiary, narodowości, tradycji. Toteż człowiek, który stara się zrozumieć

gwałt, nie należy do żadnego kraju, do żadnej religii, do żadnej partii politycznej czy systemu partyjnego. Zajęty jest

wyłącznie próbą pełnego zrozumienia ludzkości.

Istnieją dwa podstawowe sposoby myślenia o problemie gwałtu. Jedni twierdzą, że "skłonność do gwałtu jest

człowiekowi wrodzona", inni zaś, że "gwałt jest wynikiem społecznego i kulturalnego dziedzictwa, w którym żyje

człowiek". Nas jednak nie obchodzi kwestia, do której szkoły należymy. To nie ma znaczenia. Ważny jest fakt, że

jest w nas skłonność do gwałtu, a nie uzasadnienie tego.

Najpospolitszym objawem gwałtu jest gniew. Uważam, że gdy ktoś zaatakuje moją żonę czy siostrę, słusznie

jestem zły. Gdy ktoś napada na mój kraj, atakuje moje pojęcia, zasady czy mój sposób życia, to mam prawo

popaść w gniew. Gniewam się również, gdy podważa się moje błahe poglądy lub zmienia nawyki. Gdy ktoś

nadepnie mi na odcisk lub obrazi mnie, popadam w gniew. Gdy ktoś ucieka z moją żoną i ogarnia mnie zazdrość,

wówczas uważam, że mam prawo być zazdrosny, bo żona jest moją własnością. W każdym z tych wypadków

gniew jest moralnie usprawiedliwiony. Ale zabijanie dla kraju jest też usprawiedliwione. O co więc nam chodzi, gdy

mówimy, że gniew stanowi cząstkę gwałtu? Czy myślimy o gniewie w kategoriach jego "słuszności" lub

"niesłuszności" ze względu na nasze skłonności lub środowiskowe wzorce, czy też chcemy obserwować sam

gniew? Czy w ogóle istnieje słuszny gniew? Czy jest tylko sam gniew? Nie ma dobrego czy złego wpływu. Jest

tylko wpływ. My sami, gdy nam to nie dogadza, nazywamy go złym wpływem.

Już samo to, że chronimy i osłaniamy swą rodzinę, kraj, kawałek barwnej tkaniny zwany flagą, wierzenia, idee,

dogmaty, każdą rzecz, której pragniemy lub którą posiadamy – już sam fakt ochraniania oznacza gniew. I to gniew

bez wyjaśniania czy usprawiedliwiania go, bez mówienia "muszę chronić swe dobro", "miałem prawo się

rozgniewać" lub "gniewać się, cóż za nonsens!" Czy potrafimy patrzeć na gniew sam w sobie? Czy potrafimy

patrzeć nań całkiem obiektywnie, co oznacza, że ani go nie bronimy, ani nie potępiamy? Czy potrafimy?

Czy mogę obserwować kogoś z was, jeśli jestem usposobiony do niego wrogo, lub jeśli myślę, że jest to

cudowna osoba? Mogę to uczynić tylko wtedy, gdy potrafię nań patrzeć z pewną uwagą, wolną od każdego z tych

uczuć. Czy zatem potrafię w ten sam sposób patrzeć na gniew, to znaczy tak, że jestem wtedy otwarty w stosunku

do problemu, że nie stawiam oporu, że obserwuję to niezwykłe zjawisko, nie reagując na nie?

Bardzo trudno jest patrzeć na gniew beznamiętnie, gdyż stanowi on cząstkę mnie, ale próbuję to robić. Jestem

ludzką istotą skłonną do gwałtu bez względu na to, czy jestem czarny, żółty, biały czy czerwony. Nie obchodzi

mnie, czy tę skłonność do gniewu odziedziczyłem, czy też wytworzyło ją we mnie społeczeństwo. Interesuje mnie

tylko pytanie o to, czy w ogóle można się od niej uwolnić. Uwolnić się od skłonności do gwałtu to dla mnie

wszystko. Jest to dla mnie ważniejsze niż seks, pożywienie czy stanowisko, gdyż gwałt mnie zatruwa. Niszczy

mnie i niszczy świat, a ja chcę to zrozumieć, chcę się go pozbyć. Czuję się odpowiedzialny – nie są to puste słowa

– i mówię do siebie: "Mogę coś zrobić tylko wtedy, gdy będę sam wolny od gniewu, od gwałtu, od przynależności

do grupy". I to poczucie, że muszę zrozumieć swą skłonność do gwałtu, zaszczepia we mnie ogromną siłę i pasję

odkrywania. Ale by uwolnić się od skłonności do gwałtu, nie mogę jej tłumić, nie mogę się jej wyprzeć, nie mogę

powiedzieć: "Tak, jest ona częścią mnie i trudno" albo: "Nie chcę jej mieć". Muszę się jej przyjrzeć, muszę ją

zbadać, muszę się dobrze z nią zapoznać, a nie mogę tego osiągnąć, jeśli będę ją potępiał lub usprawiedliwiał. A

my potępiamy ją lub usprawiedliwiamy. Dlatego powiadam: "Na razie wstrzymuję się zarówno z potępianiem jej, jak

i z usprawiedliwianiem".

A jeśli chcecie położyć kres gwałtowi i przemocy, jeśli chcecie położyć kres wojnom, to ile chcecie w to włożyć

energii, dać z siebie? Czy nic to dla was nie znaczy, że zabija się wasze dzieci, że bierze się do wojska waszych

synów, tam zaś dopuszcza się wobec nich przemocy i wydaje na rzeź? Nic to was nie obchodzi? Na Boga, jeśli

was to nie obchodzi, to co was porusza? Troska o pieniądze? Miłe spędzanie czasu? Zażywanie narkotyków? Czy

nie widzicie, że ta skłonność do gwałtu, która jest w was, jest zgubą dla waszych dzieci? Czy może dostrzegacie to

tylko jako problem oderwany od rzeczywistości?

Zatem, jeśli was to interesuje, starajcie się całym sercem i umysłem rozwiązać problem. Nie rozsiadajcie się

wygodnie, mówiąc: "Dobra, powiedz nam o tym wszystkim". Podkreślam, że nie możecie ani gniewu, ani

skłonności do przemocy obserwować oczyma, które potępiają albo usprawiedliwiają, i że jeśli gwałt i przemoc nie

są dla was palącym problemem, to nie uda wam się tych dwóch odczuć usunąć. Musicie się więc najpierw uczyć.

Musicie uczyć się, jak obserwować gniew – jak obserwować swego męża, żonę lub dzieci. Musicie słuchać

polityków i uczyć się, w jaki sposób nie jesteście obiektywni, dlaczego potępiacie lub usprawiedliwiacie.

Powinniście dowiedzieć się, że potępiacie i usprawiedliwiacie, albowiem stanowi to element struktury społecznej, w

której żyjecie; że jesteście uwarunkowani jako Niemcy, Hindusi, Murzyni, Amerykanie czy ktokolwiek, kim się

akurat urodziliście, z całym zamroczeniem umysłu, które to uwarunkowanie powoduje. Aby nauczyć się, aby odkryć

coś zasadniczego, musicie mieć zdolność do wnikania głęboko. Jeśli dysponujecie tępym narzędziem, to nie

możecie wniknąć głęboko. To, co czynimy, jest ostrzeniem narzędzia, którym jest umysł. Umysł ten został stępiony

przez wszelkie usprawiedliwienia i potępienia. Możecie wnikać głęboko tylko wtedy, gdy wasz umysł jest ostry jak

igła, a twardy jak diament.

Nie ma sensu siedzieć i pytać: "W jaki sposób mogę uzyskać taki umysł?" Musicie tego chcieć, tak jak chcecie

zjeść posiłek. Chcąc mieć taki umysł, musicie najpierw zobaczyć, że tym, co go stępiło i ogłupiło, jest poczucie

zabezpieczenia, które tworzy wokół was mur i stanowi część potępienia lub usprawiedliwienia. Jeśli umysł potrafi

się tego pozbyć, wtedy można go obserwować, badać, przenikać i może dojść do stanu pełnej świadomości całego

problemu.

Powróćmy więc do kwestii centralnej. Czy można z siebie wykorzenić skłonność do gwałtu? Powiedzieć komuś:

"Nie zmieniłeś się, dlaczego?" – stanowi już formę przemocy. I ja tego nie robię. Nie chcę was przekonywać do

czegokolwiek. To sprawa waszego życia, nie mojego. To, w jaki sposób żyjecie, jest waszą sprawą. Pytam się

tylko, czy jest możliwe dla istoty ludzkiej, żyjącej psychicznie w społeczeństwie, uwolnić się wewnętrznie od

skłonności do gwałtu i przemocy? Jeśli jest to możliwe, to już sam ten proces uwalniania się wykształci odmienny

sposób życia w świecie.

Większość z nas zaakceptowała przemoc jako sposób życia. Dwie straszne wojny nie nauczyły nas niczego

oprócz budowania coraz większej ilości przegród między ludźmi – to znaczy pomiędzy wami a mną. Ale ci z nas,

którzy pragną uwolnić się od przemocy – jak mają to zrobić? Nie sądzę, aby można było cokolwiek osiągnąć na

drodze analizy, czy to naszej własnej, czy "lekarskiej". Może potrafimy zmienić nieco siebie, żyć nieco spokojniej, z

nieco większym uczuciem miłości, ale samo przez się nie da nam to pełnego postrzegania. Muszę jednak wiedzieć,

jak analizować, bowiem umysł mój staje się niezwykle ostry, gdy analizuje. Te cechy ostrości, uwagi i powagi

doprowadzą nas do pełnego postrzegania. Nie ma takich oczu, które dzięki jednemu "rzutowi oka" mogłyby od razu

zobaczyć cały problem. Taka jasność widzenia jest możliwa tylko wtedy, gdy się potrafi dostrzec szczegóły. Potem

można dokonać skoku.

Niektórzy z nas, chcąc uwolnić się od gwałtu i przemocy, wymyślili utopijne pojęcie "niestosowania przemocy".

Sądzimy, że hołdując ideałowi przeciwstawnemu przemocy, będziemy mogli się od niej uwolnić. Ale to niemożliwe.

Mieliśmy i mamy niezliczone ideały, wszystkie księgi święte są ich pełne, a mimo to nadal używamy przemocy.

Dlaczego więc nie zająć się samą przemocą? Dlaczego mamy zapomnieć o tym słowie?

Jeśli chcemy zrozumieć to, co dzieje się teraz, musimy poświęcić temu całą uwagę i użyć całej swej energii.

Rozpraszamy tę uwagę i energię, gdy tworzymy fikcyjny, idealny świat. Czy możemy całkiem porzucić ideał?

Człowiek, który traktuje rzecz poważnie i gorąco pragnie odkryć, czym jest prawda, czym jest miłość, nie ma w

ogóle żadnego pojęcia na ten temat. Żyje tylko tym, co jest.

Aby badać fakt, jakim jest skłonność do przemocy, nie możemy go osądzać, z chwilą bowiem, gdy zajmiemy

stanowisko potępiające, przestaniemy go widzieć takim, jakim jest. Gdy mówimy, że kogoś nie lubimy lub

nienawidzimy, jest to faktem, choć brzmi strasznie. Jeśli się temu faktowi przyglądamy i wnikamy weń całkowicie,

wtedy on znika. Jeśli mówimy: "Muszę przestać nienawidzić" czy: "W sercu mym powinna być miłość", wtedy

żyjemy w obłudnym świecie o podwójnych kryteriach. Żyć całkowicie, żyć w pełni, w teraźniejszości – to żyć tym,

co jest, tym, co jest teraz, bez usprawiedliwiania. Wtedy problem rozumiemy tak całkowicie, że się z nim

rozstajemy, albowiem jasne widzenie problemu oznacza, że jest on rozwiązany.

Czy jednak potrafimy jasno ujrzeć oblicze gwałtu i przemocy – oblicze przemocy nie tylko z zewnątrz, ale i od

wewnątrz – to znaczy, czy potrafimy uwolnić się całkowicie od przemocy, nie przyjmując ideologii mającej nas od

przemocy uwolnić? Wymaga to bardzo głębokich medytacji, a nie tylko słownej zgody lub sprzeciwu.

Przeczytaliśmy wiele twierdzeń, ale czy naprawdę je zrozumieliśmy? Nasz umysł jest uwarunkowany, podobnie

jak sposób życia, cała struktura społeczeństwa, w którym żyjemy. Nie pozwala nam to spojrzeć na fakt i uwolnić się

od niego natychmiast. Powiadamy: "Przemyślę to, zastanowię się, czy mogę uwolnić się od gwałtu. Spróbuję się

uwolnić". Jest to jedno z najokropniejszych stwierdzeń, jakie możemy uczynić. Nie ma miejsca na próbowanie, na

robienie tego, na co możemy sobie pozwolić. Albo to robimy, albo nie. Oto gramy na zwłokę, gdy dom się pali. Dom

się pali z powodu przemocy i gwałtu w całym świecie oraz w nas samych, a my mówimy:

"Pozwól, że to przemyślę. Jaka ideologia jest najlepsza, by ugasić pożar?" Jeżeli dom się pali, to czy można się

spierać o kolor włosów człowieka, który niesie wodę?

hjdbienek : :
Audio 
paź 11 2008 01 - Muzyka relaksacyjna - Kojacy Spiew Ptakow...
Komentarze: 0

01 - Muzyka relaksacyjna - Kojacy Spiew Ptakow

hjdbienek : :
paź 11 2008 The Quantum Apocalypse - napisy PL
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 11 2008 ZAJMOWANIE SIĘ SOBĄ
Komentarze: 0

 

 

Zanim posuniemy się dalej w naszych rozważaniach, chciałbym was zapytać, co jest waszym zasadniczym i

trwałym, życiowym zainteresowaniem? Odrzucając na bok wszelkie uniki i traktując pytanie bezpośrednio i

rzetelnie, cóż odpowiedzielibyście? Czy wiecie to sami?

Czy to nie samym sobą najbardziej się interesujesz? Większość z nas odpowiedziałaby tu twierdząco, gdyby

odpowiedziała zgodnie z prawdą. Interesujemy się swym rozwojem, swą pracą zarobkową, swą rodziną, tym

małym zakątkiem ziemi, w którym żyjemy, lepszą pozycją zawodową, uzyskaniem większej władzy itd. Sądzę, że

byłoby logiczne, gdybyśmy przyjęli, że większość z nas interesuje się głównie sobą.

Niektórzy jednak powiedzą, że źle jest zajmować się przede wszystkim sobą. Cóż w tym złego, poza tym, że

rzadko przyznajemy się do tego uczciwie i rzetelnie? Jeśli już to czynimy, to raczej ze wstydem. Tak jest,

interesujemy się głównie sobą, lecz z rozmaitych ideologicznych lub tradycyjnych względów uważamy, że to

niewłaściwe. Lecz to, co się o tym myśli, jest nieważne. Po co wprowadzać dodatkowo czynnik oceny? To jest

pewne pojęcie, wyobrażenie. Faktem natomiast jest, że zasadniczo i trwale człowiek interesuje się samym sobą.

Powie ktoś może, że większą satysfakcję przynosi pomaganie bliźnim niż myślenie o sobie. Jakaż to różnica?

Nadal interesujemy się sobą. Jeśli większą satysfakcję daje nam pomaganie innym, interesujemy się tym, co nam

daje większe zadowolenie. Po co wprowadzać wyimaginowane pojęcie? Po co to podwójne myślenie? Dlaczego

nie przyznać: "Tym, czego naprawdę pragnę, jest satysfakcja bądź seksualna, bądź będąca efektem pomocy

udzielonej bliźniemu, bądź satysfakcja bycia wielkim świętym, uczonym czy politykiem"? Przecież to ten sam

proces. Satysfakcja, jakkolwiek ją uzyskamy – oto czego pragniemy. Mówimy, że chcemy wolności, ale chcemy jej

dlatego, że da nam ona, jak sądzimy, satysfakcję. Ostateczną satysfakcję stanowi dla nas urzeczywistnienie siebie.

To, czego naprawdę szukamy, to satysfakcja wolna od rozczarowania.

Większość z nas gorąco pragnie satysfakcji, jaką daje pozycja społeczna. Boimy się być nikim. Społeczeństwo

jest tak zbudowane, że obywatela zajmującego szanowane stanowisko traktuje się z wielką grzecznością,

natomiast pomiata się człowiekiem bez stanowiska. Każdy pragnie pozycji, czy to w społeczeństwie, czy w

rodzinie, czy po prawej ręce Boga. Ta pozycja musi być respektowana przez innych, gdyż inaczej nie jest nią w

ogóle.

Musimy zawsze znajdować się na scenie. Wewnątrz jesteśmy kłębkami nędzy i nieszczęścia. Dlatego

zewnętrzne uznanie daje nam wielkie zadowolenie. To pragnienie pozycji, prestiżu, władzy, uznania społecznego,

bycia "kimś", jest pragnieniem dominacji. Chęć panowania jest formą agresji. Święty, który z pozycji świętości dąży

do dominacji, jest równie agresywny jak kurczak dziobiący na wiejskim podwórku. A powodem tej agresywności

jest strach.

Strach to jeden z największych problemów w życiu. Umysł ogarnięty strachem żyje w zamęcie i w konflikcie.

Dlatego jest skory do gwałtu, dlatego jest zniekształcony i agresywny. Nie śmie odejść od swych schematów

myślenia. Rodzi się w nim obłuda. Dopóki nie wyzwolimy się od strachu, choćbyśmy wspięli się na najwyższą górę

i odkryli wszystkich bogów, dopóty będziemy wciąż pozostawać w ciemności.

Żyjąc w takim zepsutym, ciemnym społeczeństwie, otrzymawszy wychowanie oparte na współzawodnictwie, z

którego strach się rodzi, wszyscy jesteśmy strachem obciążeni. Jest to okropne uczucie, które paczy, wikła i stępia

nasze życie.

Istnieje strach fizyczny, jest to jednak reakcja odziedziczona po zwierzętach. Nas zajmują lęki psychiczne, jeśli

bowiem zrozumiemy głęboko zakorzenione w nas lęki psychiczne, to potrafimy stawić czoło i lękom fizycznym.

Natomiast zajmowanie się jedynie lękami zwierzęcymi nie pozwoliłoby nam nigdy zrozumieć lęków psychicznych.

Wszyscy boimy się czegoś – nie ma strachu abstrakcyjnego. Zawsze strach odnosi się do czegoś określonego.

Czy znacie swe lęki? Lęk przed utratą pracy, brakiem pożywienia, brakiem pieniędzy, lęk przed opinią sąsiadów

czy brakiem powodzenia, obawa utraty pozycji społecznej, strach przed ośmieszeniem, pogardą, bólem, chorobą,

niewolą, niezaznaniem miłości, utratą żony lub dzieci, przed śmiercią, życiem w świecie gorszym niż śmierć, strach

przed nieskończoną nudą, przed życiem niezgodnym z cudzymi o nas wyobrażeniami, przed utratą wiary – te i

inne, niezliczone obawy i lęki. Czy znacie swe własne obawy? I co w związku z tym czynicie? Czy uciekacie przed

nimi, czy wynajdujecie może jakieś pojęcia i wyobrażenia, którymi się przed strachem osłaniacie? Ale ucieczka

przed strachem powoduje tylko jego nasilenie.

Jedną z większych przyczyn strachu jest to, że nie chcemy zobaczyć siebie takimi, jakimi jesteśmy. Toteż, tak

samo jak swe lęki i strachy, powinniśmy zbadać wszystkie drogi ucieczki od nich, jakie w miarę czasu stworzyliśmy.

Jeśli umysł i intelekt starają się strach przezwyciężyć, stłumić go, zapanować nad nim, wytłumaczyć go, to

powstaje tarcie i konflikt, którego skutkiem jest zmarnowanie energii.

Po pierwsze, zapytać trzeba siebie, czym jest strach i jak powstaje? Co rozumiemy przez samo słowo "strach"?

Pytam o to, czym jest strach, a nie o to, czego się boję.

Prowadzę pewien tryb życia, myślę w pewien sposób, mam pewne poglądy, hołduję wierzeniom czy dogmatom,

i nie chcę, aby cokolwiek zakłócało te formy życia, gdyż tkwię w nich z korzeniami. Nie chcę, aby je zakłócano,

gdyż zakłócenie wytwarza stan niewiedzy, którego nie lubię. Skoro odrywa mnie to od wszystkiego, co znam i w co

wierzę, chcę być rozumowo pewny sytuacji, ku której zmierzam. Tak to komórki mózgu wytworzyły pewien schemat

i rozum wzbrania się stworzyć nowy schemat, bo nie jest pewny. Ruch od pewności do niepewności nazywamy

strachem.

W tej chwili, gdy siedzę tutaj, nie boję się. W chwili obecnej nie boję się, nic się nie dzieje, nikt mi nie grozi ani

niczego mi nie odbiera. Ale poza chwilą obecną istnieje głębsza warstwa umysłu, która świadomie lub

nieświadomie myśli o tym, co może zdarzyć się w przyszłości, lub martwi się, że może się coś z przeszłości

wyłonić i porazić mnie. Dlatego boję się przeszłości i przyszłości. Myśl włącza się i powiada: "Strzeż się, aby się to

powtórnie nie zdarzyło" albo: "Przygotuj się na przyszłość. Przyszłość może być dla ciebie niebezpieczna.

Dorobiłeś się czegoś, lecz możesz to stracić. Jutro możesz umrzeć, żona może od ciebie uciec, możesz stracić

pracę. Możesz nie osiągnąć sławy. Możesz stać się samotny. Powinieneś zabezpieczyć swe jutro tak, aby być go

pewnym".

A teraz zwróćcie uwagę na własną, szczególną formę strachu. Przyjrzyjcie się jej. Obserwujcie swą reakcję na

nią. Czy potraficie patrzeć na nią bez odruchu ucieczki, usprawiedliwiania, potępiania czy tłumienia? Czy potraficie

patrzeć na strach bez słowa, które wywołuje strach? Czy potraficie, na przykład, patrzeć na śmierć bez słowa, które

wzbudza strach przed śmiercią? Czyż samo słowo nie wywołuje tu drżenia, podobnie jak słowo "miłość" wzbudza

sobie tylko właściwy dreszcz i wyobrażenia? Czy ten obraz śmierci, który masz w umyśle, pamięć tylu śmierci,

które widziałeś, oraz skojarzenie tych zdarzeń z tobą samym – czy to wyobrażenie nie powoduje strachu? A może

właśnie teraz boisz się zbliżającego się końca, a nie wyobrażenia tego końca? Czy to słowo "śmierć" powoduje

strach, czy też sam fakt kresu życia? Jeśli to słowo lub wspomnienie wzbudza strach, to nie jest to w ogóle strach.

Przypuśćmy, że przed dwoma laty chorowaliście i pamięć cierpienia spowodowanego przez chorobę mówi

wam: "Uważaj, abyś znów nie zachorował". W ten sposób pamięć i związane z nią skojarzenie powoduje strach.

Ale przecież to nie jest j strach, bo w danym momencie jesteś zdrów. To myśl, która zawsze jest stara, bowiem

myśl jest reakcją pamięci, a wspomnienia zawsze są stare – to ona wywołuje uczucie strachu, choć w

rzeczywistości nie ma go. W danej chwili jesteś przecież zdrów. Ale doświadczenie, którego pamięć pozostała w

umyśle, wywołuje myśl: "Uważaj, abyś znów nie zachorował".

Widzimy więc, że myśl wywołuje pewien rodzaj strachu. Ale czy w ogóle istnieje strach poza myślą? Czy strach

jest zawsze skutkiem myśli, a skoro tak, to czy istnieje inny rodzaj strachu? Boimy się śmierci, to znaczy czegoś,

co może zdarzyć się jutro, pojutrze, po jakimś czasie. Pomiędzy chwilą obecną a tym, co się może stać, istnieje

odległość w czasie. Myśl doświadczyła tego stanu. Na podstawie obserwacji śmierci mówi: "Umrę". Myśl powoduje

strach przed śmiercią. Gdy tego nie czyni, czy strach w ogóle istnieje?

Czy strach jest rezultatem myśli? Jeśli nim jest, to dlatego, że myśl jest zawsze stara, a strach też jest zawsze

stary. Jak powiedzieliśmy, nie ma nowej myśli. Gdy ją rozpoznajemy, jest już stara. Toteż to, czego się boimy, jest

powtórzeniem czegoś starego – myślą o tym, co było i rzutowane jest w przyszłość. Dlatego myśl ponosi

odpowiedzialność za strach. Że tak jest, możemy się sami przekonać. Gdy bezpośrednio stajemy w obliczu

czegoś, nie doznajemy strachu. Tylko gdy włącza się myśl, pojawia się strach.

Nasuwa się więc nam pytanie, czy umysł mógłby całkowicie, w pełni żyć w teraźniejszości? Tylko taki umysł nie

znałby strachu. Aby to zrozumieć, trzeba zrozumieć strukturę myśli, pamięci i czasu. Dzięki temu zrozumieniu –

zrozumieniu nierozumowemu, niewerbalnemu, ale zrozumieniu całym sercem, umysłem i swą istotą – uwolnimy się

od strachu. Wtedy umysł będzie mógł posługiwać się myślą, nie tworząc strachu.

Myśl, podobnie jak pamięć, jest oczywiście niezbędna w codziennym życiu. Jest ona tylko narzędziem, które

służy nam do porozumiewania się, wykonywania pracy zawodowej itd. Myśl jest reakcją na pamięć nagromadzoną

dzięki doświadczeniu, wiedzy, tradycji, czasowi. Na podłożu pamięci reagujemy, a reakcją tą jest myślenie. Myśl

jest więc w pewnych dziedzinach ważna. Jednak gdy myśl jako wyobrażenie przyszłości i przeszłości rzutuje na

psychikę, stwarzając zarazem strach i przyjemność, wtedy umysł tępieje, a bierność umysłu staje się czymś

nieuniknionym.

Dlatego zadaję wciąż pytania: "Dlaczego myślę o przyszłości i przeszłości w kategoriach przyjemności i bólu,

skoro wiem, że myśl ta powoduje strach? Czy nie można powstrzymać oddziaływania myśli na psychikę (w innym

wypadku strach nie będzie miał nigdy końca)?"

Jedną z funkcji myśli jest ciągłe zajmowanie się czymś. Większość z nas pragnie, aby nasz umysł był stale

zajęty, dzięki czemu chronieni jesteśmy przed własnymi wizerunkami. Boimy się pustki w sobie. Boimy się spojrzeć

na swe lęki.

Możemy wiedzieć o swych lękach, czy jednak jesteśmy ich świadomi w głębszych warstwach swego umysłu?

Jak zamierzamy odkryć swe lęki, skoro są ukryte, nieznane? Czy możemy podzielić strach na świadomy i

podświadomy? To bardzo ważne pytanie. Specjaliści, psychologowie, psychoanalitycy podzielili strach na głębokie

i powierzchowne warstwy. Jeżeli jednak będziesz brał pod uwagę to, co mówię na ten temat ja albo psychologowie,

to zrozumiesz nasze poglądy, nasze teorie, dogmaty i wiedzę, ale nie uda ci się pojąć samego siebie. Nie możesz

siebie zrozumieć na podstawie teorii głoszonych przez Freuda, Junga czy przeze mnie. Teorie innych nie mają dla

ciebie żadnego znaczenia. To siebie samego musisz zapytać, czy strach należy dzielić na świadomy i

podświadomy? A może jest to tylko strach wyrażany przez ciebie w różnych formach? Istnieje tylko pragnienie. To

ty pragniesz. Zmieniają się przedmioty pragnienia, ale pragnienie pozostaje to samo. Może więc istnieje tylko jeden

strach. Boisz się wszystkiego, ale strach jest tylko jeden.

Pojmując, że strachu nie można dzielić na rodzaje, dostrzegamy, że znika dla nas w ogóle problem

podświadomości.

A więc psychologowie i psychoanalitycy wprowadzili nas w błąd. Widząc, że strach jest prostym ruchem,

wyrażającym się w rozmaity sposób, i dostrzegając ten ruch, a nie przedmiot, ku któremu on się kieruje, stajemy

wobec wielkiego pytania: Jak można go dostrzec, bez podziałów stosowanych przez umysł?

Istnieje tylko strach niepodzielny. W jaki sposób umysł, który myśli fragmentami, może obserwować go w

całości? Czy w ogóle może? Prowadzimy życie podzielone i potrafimy dojrzeć strach niepodzielny przez pryzmat

podzielnego procesu myślenia. Cały mechanizm procesu myślenia polega na rozbijaniu wszystkiego na fragmenty.

Kocham, nienawidzę, jesteś moim wrogiem, a ty przyjacielem. Moje szczególne idiosynkrazje i skłonności, moja

praca zawodowa, moje stanowisko, mój prestiż, moja żona, moje dziecko, mój kraj, twój kraj, mój Bóg, twój Bóg.

Wszystko to opiera się na podzielności myśli. A myśl ta spogląda na niepodzielny stan strachu i usiłuje, patrząc

nań, redukować go do fragmentów. Dlatego przekonujemy się, że umysł może oglądać strach w całości tylko

wtedy, gdy nie ma ruchu myśli.

Czy potrafimy obserwować strach bez wysnuwania wniosków, bez włączania nagromadzonej o nim wiedzy?

Jeżeli nie, to obserwujemy przeszłość, a nie strach. Jeżeli potrafimy, to po raz pierwszy obserwujemy strach bez

zakłóceń wywoływanych przez przeszłość.

Możemy tak obserwować tylko wtedy, gdy umysł jest bardzo spokojny, podobnie jak możemy usłyszeć, co ktoś

mówi, gdy nasz umysł nie rozmawia akurat sam z sobą, prowadząc nie kończący się dialog o swych problemach i

niepokojach. Czy potrafimy w ten sam sposób spojrzeć na swój strach, nie próbując go usunąć ani zastąpić jego

przeciwieństwem – odwagą, ale po prostu patrząc na niego i nie próbując uciec przed nim? Gdy mówimy "muszę

nad nim panować, muszę się go pozbyć, muszę go zrozumieć" – staramy się umknąć przed nim.

Potrafimy obserwować chmury, drzewo czy bieg wody w rzece z dość spokojnym umysłem. Nie są one dla nas

tak ważne. Jednak oglądać siebie samego jest o wiele trudniej, bowiem wtedy występują praktyczne potrzeby, a

reakcje są szybkie. Toteż, gdy bezpośrednio mamy do czynienia ze strachem, rozpaczą, osamotnieniem,

zazdrością czy jakimkolwiek innym ponurym stanem umysłu, czy potrafimy wówczas patrzeć nań tylko tak, by

umysł był spokojny i mógł go widzieć?

Czy umysł potrafi widzieć strach, a nie różne jego formy – oglądać sam niepodzielny strach, a nie to, czego się

boimy? Jeśli patrzymy tylko na szczegóły strachu lub próbujemy po kolei dawać sobie radę ze wszystkimi

obawami, to nigdy nie dojdziemy do problemu centralnego, jakim jest nauczenie się koegzystencji ze strachem.

Aby móc żyć z czymś tak żywym jak strach, umysł i serce muszą stać się niezwykle subtelne i zdolne do

niewysnuwania wniosków. Dzięki temu będą mogły śledzić każde drgnienie strachu. Jeżeli tedy będziemy go

obserwować i współżyć z nim – a nie trzeba nam na to całego dnia, bo wystarczy minuta lub sekunda, by poznać

całą naturę strachu – jeśli będziemy współżyć z nim całkowicie, to w sposób nieunikniony zadamy sobie pytanie:

Kim jest istota żyjąca ze strachem? Kto obserwuje strach, dostrzega wszystkie drgnienia różnych form strachu, jak

również ma świadomość podstawowego faktu, jakim jest strach? Czyż obserwator nie jest martwą istotą, istotą

statyczną, która nagromadziła dużo wiedzy i informacji o sobie? Czy ta martwa istota obserwuje natężenie strachu i

z nim żyje? Czy obserwator jest przeszłością, czy też żywą istotą?

Jaka jest twoja odpowiedź? Nie odpowiadaj mnie, odpowiedz sobie. Czy ty, obserwator, jesteś martwą istotą

obserwującą żywą istotę, czy też jesteś żywą istotą obserwującą żywą istotę? W obserwatorze bowiem istnieją dwa

stany.

Obserwator jest cenzorem, który nie chce strachu. Obserwator stanowi ogół wszystkich swych doświadczeń

związanych ze strachem. Toteż obserwator jest oddzielony od tego, co nazywa strachem. Istnieje przedział

pomiędzy nim a strachem.

On zawsze usiłuje go przezwyciężyć lub uciec od niego i wobec tego toczy ciągłą walkę pomiędzy sobą a

strachem – walkę, która powoduje tak wielką stratę energii.

Obserwując przekonasz się, że obserwator jest tylko kłębkiem pojęć i wspomnień nie mających zgoła

znaczenia. Jednak strach rzeczywiście istnieje, a ty starasz się go zrozumieć w oderwaniu od rzeczywistości,

czego oczywiście nie możesz dokonać. Czy jednak w rzeczywistości obserwator, który mówi "boję się", jest czymś

różnym od przedmiotu obserwacji, którym jest strach? To obserwator jest strachem. Gdy to zrozumie, nie będzie

już tracił energii na uwolnienie się od strachu. Wtedy zniknie przedział przestrzennoczasowy pomiędzy

obserwatorem a obserwowanym przedmiotem. Gdy spostrzeżesz, że stanowisz cząstkę strachu, a nie coś od

niego oddzielonego, gdy zauważysz, że to ty jesteś strachem, wtedy nie będziesz mógł z nim już nic zrobić; wtedy

strach całkowicie zniknie.

hjdbienek : :
Audio 
paź 11 2008 Muzyka relaksacyjna - Odgłosy burzy
Komentarze: 0

Muzyka relaksacyjna - Odgłosy burzy

hjdbienek : :
paź 11 2008 "Umysł Ponad Materią" (Mind Over...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 11 2008 POGOŃ ZA PRZYJEMNOŚCIĄ
Komentarze: 0

Powiedzieliśmy , że radość jest czymś całkiem różnym od przyjemności. Spróbujmy

teraz zastanowić się, na czym polega przyjemność i czy można w ogóle żyć w świecie, w którym nie byłoby

przyjemności, lecz tylko poczucie ogromnej radości i szczęścia.

Wszyscy uczestniczymy w pogoni za przyjemnościami w tej czy innej postaci – w pogoni za przyjemnością

intelektualną, zmysłową, kulturalną, przyjemnością poprawiania, mówienia innym, co mają robić, naprawiania zła

społecznego, czynienia dobra, przyjemnością większej władzy, większej fizycznej satysfakcji, większego

doświadczenia, większego zrozumienia życia i posiadania wszelkich umiejętności umysłu; największą zaś

przyjemnością jest oczywiście posiadanie Boga.

Przyjemność stanowi o strukturze społeczeństwa. Od dzieciństwa aż do śmierci, skrycie, chytrze albo jawnie

uganiamy się za przyjemnością. Toteż jakakolwiek jest forma naszej przyjemności, powinniśmy – moim zdaniem –

widzieć ją jasno, gdyż ona kieruje naszym życiem i nadaje mu kształt. Dlatego też ważne jest dla każdego z nas

odkryć, co stanowi tę przyjemność i zbadać to dokładnie, ostrożnie i delikatnie. Znalezienie przyjemności i

podtrzymywanie jej stanowi podstawową potrzebę życia; bez niej egzystencja staje się nudna, głupia, pusta i

bezsensowna.

Można więc zapytać, dlaczego życiem nie może kierować l przyjemność? Powód jest bardzo prosty.

Przyjemność musi o przynieść ból, frustrację, smutek i strach, a wskutek strachu – przemoc i gwałt. Jeśli chcemy

żyć w ten sposób, żyjmy tak. Większość ludzi czyni to przecież. Ale jeśli chcecie być wolni od smutku, musicie

zrozumieć strukturę przyjemności.

Zrozumieć przyjemność, to nie znaczy ją negować. Nie potępiamy jej, ani nie mówimy, że jest dobra lub zła. Ale

skoro już jej szukamy, róbmy to z otwartymi oczami, wiedząc, że umysł, który stale szuka przyjemności, musi

koniecznie znaleźć jej cień, ból. Nie można ich oddzielić, chociaż szukamy przyjemności i staramy się uniknąć

bólu.

Dlaczego właściwie umysł tak domaga się przyjemności? Dlaczego popełniamy czyny szlachetne i

nieszlachetne ze względu na przyjemność? Dlaczego ponosimy ofiary i znosimy cierpienia nanizane na cienką

nitkę przyjemności? Czym jest przyjemność i jak ona powstaje? Zastanawiam się, czy ktokolwiek z was zadał sobie

to pytanie i szukał odpowiedzi aż do końca?

Przyjemność powstaje w czterech fazach. Są nimi: postrzeżenie, wrażenie, dotknięcie i pożądanie. Powiedzmy,

że widzę piękny samochód. Reakcją na oglądanie go jest wywierane na o mnie wrażenie; dotykam go albo też

sobie wyobrażam, jak o dobrze bym się w nim czuł, a wtedy zjawia się pragnienie posiadania go i zaimponowania

innym. Albo widzę obłok czy górę wyraziście rysującą się na tle nieba, lub też liść, który właśnie rozwinął się na

wiosnę, czy też głęboką dolinę pełną piękna i uroku, wspaniały zachód słońca lub piękną twarz, żywą i inteligentną,

a nieświadomą swej piękności (w odwrotnym przypadku nie byłaby już piękna). Patrzę na to wszystko z głęboką

przyjemnością i gdy to obserwuję, wówczas nie istnieję jako obserwator, jednak jest samo to czyste piękno, jak

miłość. Przez chwilę ja, ze wszystkimi swoimi problemami, niepokojami i niedolą, jestem nieobecny, a istnieje tylko

ta cudowna rzecz. Mogę na nią patrzeć z radością i za chwilę o niej zapomnieć, albo też włączy się umysł. Wtedy

zaczyna się problem. Umysł zacznie rozmyślać nad tym, co widział, i jakie to było piękne. Mówię sobie, że rad bym

to zobaczyć jeszcze wiele razy. Myśl zaczyna porównywać, oceniać i powiada: "Jutro muszę to znów mieć".

Ciągłość doświadczenia, które dało radość przez chwilę, zostaje podtrzymana przez myśl.

To samo dzieje się z pragnieniem seksualnym i każdą inną postacią pożądania. W pragnieniu nie ma nic złego.

Reakcja jest jak najbardziej normalną rzeczą. Jeśli ktoś wbija mi szpilkę, zareaguję na to, chyba że jestem

sparaliżowany. Ale wtedy włącza się myśl i doznaną rozkosz przemienia we wspomnienie. Myśl chce powtórzyć

doznanie, a im częściej je powtarza, tym bardziej mechaniczne ono się staje. Im więcej o nim myślisz, tym większą

siłę nadaje myśl przyjemności. W ten sposób myśl, za pomocą pragnienia, stwarza i podtrzymuje przyjemność,

daje jej ciągłość. Dlatego naturalna reakcja pragnienia tego, co piękne, zostaje wypaczona przez myśl. Myśl

przekształca ją we wspomnienie, a wspomnienie żywi się powtarzającym się raz za razem rozmyślaniem o niej.

Oczywiście, pamięć ma swe zastosowanie na pewnym poziomie. W codziennym życiu nie moglibyśmy bez niej

w ogóle działać. Na tym polu musi być sprawna. Jednak istnieje stan umysłu, w którym bardzo mało jest dla niej

miejsca. Umysł, który nie jest okaleczony przez pamięć, jest naprawdę wolny.

Czy zauważyliście kiedykolwiek, że reagując na coś w pełni, całym sercem, prawie nie używamy pamięci?

Jedynie gdy na wyzwanie życia nie odpowiadamy całą swą istotą, pojawia się konflikt i walka, które niosą ze sobą

zamieszanie, przyjemność lub ból. Walka rodzi wspomnienia. Te dołączają się do innych wspomnień i wywołują

wspólnie reakcję. Wszystko, co jest skutkiem pamięci, jest stare i dlatego nigdy nie jest wolne. Nie ma takiej rzeczy

jak wolność myśli. To czysty nonsens.

Myśl nigdy nie jest nowa, gdyż myśl jest odpowiedzią pamięci, doświadczenia, wiedzy. Ponieważ myśl jest

stara, przeto sprawia, że rzecz, na którą spoglądaliśmy z rozkoszą i na którą przez chwilę reagowaliśmy w pełni,

staje się stara. Czerpiemy przyjemność z tego, co stare, nigdy z tego, co nowe. Bowiem w tym, co nowe, nie ma

czynnika czasu.

Jeśli potrafimy patrzeć na każdą rzecz, nie dopuszczając, by wtargnęła w nią przyjemność – na ptaka, barwę

sań, piękno mieniącej się w słońcu wody, czy też na cokolwiek, co sprawia rozkosz – jeśli potrafimy patrzeć nie

pragnąc, by doświadczenie się powtórzyło, to wówczas nie będzie bólu ani strachu, ale wielka radość.

To właśnie walka o powtórzenie i przedłużenie przyjemności przeobraża ją w ból. Zaobserwujmy to w sobie. Już

samo pragnienie powtórzenia przyjemności rodzi ból, gdyż nie jest ona taka sama jak wczoraj. Walczymy o

uzyskanie tej samej rozkoszy nie tylko ze względu na poczucie estetyczne, ale i dla osiągnięcia tej samej

wewnętrznej jakości umysłu. Czujemy się więc dotknięci i zawiedzeni, gdy nie jest to nam dane.

Czy zaobserwowaliście, co się w was dzieje, gdy odmówi się wam drobnej przyjemności? Jeżeli nie uzyskacie

tego, co chcecie, stajecie się niespokojni, pełni zazdrości i nienawiści. Czy zauważyliście, jaka toczy się w was

walka, gdy odmawiana wam jest przyjemność picia, palenia czy seksu? Wszystko to jest formą strachu. Boicie się,

że nie dostaniecie tego, czego pragniecie, lub że stracicie to, co macie. Gdy wasza wiara lub ideologia jest

naruszana lub rozbijana przez logikę lub życie, to czyż nie boicie się cierpieć samotnie? Wiara ta w ciągu lat

dawała wam zadowolenie i satysfakcję. Kiedy jest wam zabierana, czujecie się opuszczeni, opustoszali, a strach

pozostanie w was dopóty, dopóki nie znajdziecie sobie innej formy przyjemności, innej wiary.

Wydaje mi się to tak proste, a ponieważ jest to tak proste, wzbraniamy się dostrzec tę prostotę. Lubimy

wszystko komplikować. Jeżeli żona odchodzi od ciebie, to czyż nie jesteś zazdrosny? Czyż nie jesteś zły? Czy nie

nienawidzisz mężczyzny, który ją pociągnął ku sobie? A czymże to wszystko jest, jak nie strachem przed tym, że

stracisz coś, co ci dawało dużo przyjemności, towarzystwo, poczucie bezpieczeństwa i satysfakcję posiadania?

Tak więc gdy zrozumiemy, że gdziekolwiek szukamy przyjemności, tam musi pojawić się i ból, zgodnie z tym

żyjmy jeśli tego chcemy – ale bądźmy w pełni tego świadomi. Jeżeli chcemy skończyć z przyjemnością, co równa

się położeniu kresu cierpieniu, to musimy zwrócić uwagę na strukturę przyjemności. Nie można się od niej odciąć –

jak czynią to mnisi i sannyasi, którzy nawet nie spoglądają na kobiety, uważając to za grzech, i wskutek takiego

postępowania tracą witalność swego umysłu – lecz trzeba dojrzeć całe znaczenie i rolę przyjemności. Będziemy

wtedy przeżywali wielką radość. Nie możemy jednak o niej myśleć. Radość jest natychmiastowa, nagła, a gdy

myślimy o niej, zamieniamy ją w przyjemność. Życie w teraźniejszości jest nieustannym postrzeganiem piękna i

wielkim rozkoszowaniem się nim bez szukania w tym przyjemności.

hjdbienek : :