Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
Dążenie do bezpieczeństwa w stosunkach z ludźmi rodzi nieuchronnie smutek i lęk. To szukanie zabezpieczenia powoduje niepewność. Czy znaleźliście kiedykolwiek uczucie bezpieczeństwa w swych relacjach z ludźmi? Znaleźliście? Większość z nas pragnie poczucia bezpieczeństwa i wzajemności w miłości. Czy to jednak jest miłość, gdy każdy z nas pilnuje własnego bezpieczeństwa, własnej szczególnej drogi? Nie jesteśmy kochani, bo nie wiemy, jak kochać. Czym jest miłość? Słowo to jest tak obciążone, tak nadużywane, że niezbyt chętnie je stosuję. Każdy mówi o miłości. Każdy magazyn, każda gazeta, każdy misjonarz mówi nieustannie o miłości. Kocham jakąś książkę, kocham góry, kocham rozrywki, kocham swą żonę, kocham Boga. Czy miłość jest pojęciem? Jeśli nim jest, to można ją hodować, żywić, pieścić, pobudzać i tłamsić, jak wam się podoba. Gdy mówicie, że kochacie Boga, co to znaczy? Znaczy to, że kochacie projekcję swej wyobraźni, projekcję samego siebie, przybraną w pewne formy poważania zgodnie z tym, co uważacie za wzniosłe i święte. Tak więc powiedzenie "kocham Boga" jest absolutnym nonsensem. Gdy czcicie Boga, czcicie samych siebie. I to nie jest miłość. Ponieważ nie potrafimy rozwiązać zwykłego ludzkiego problemu, który zwany jest miłością, przeto uciekamy w świat abstrakcji. Miłość może stanowić ostateczne rozwiązanie wszystkich ludzkich trudności, problemów i wysiłków. Wobec tego, co mamy począć, by odkryć, czym jest miłość? Czy odwołać się do definicji? Kościół zdefiniował ją w pewien sposób, społeczeństwo w inny. Istnieje poza tym wiele odmian tych definicji i odstępstw od nich. Czy uwielbianie kogoś, sypianie z kimś, wymiana emocji, koleżeństwo – czy to jest to, co jest pojmowane jako miłość? Było to normą, wzorcem, a wreszcie stało się bardzo osobiste, zmysłowe i ograniczone, tak że religie orzekły, iż miłość jest czymś o wiele więcej. W tym, co jest nazywane ludzką miłością, istnieje przyjemność, współzawodnictwo, zazdrość, pragnienie posiadania, zatrzymania i panowania, wymiany myśli. Ale znając złożoność tego wszystkiego, religie twierdzą, że istnieje inny rodzaj miłości – boski, piękny i nieprzekupny. Na całym świecie tak zwani święci utrzymują, że nawet przyglądanie się kobiecie jest czymś z gruntu złym. Powiadają oni, że nie można zbliżyć się do Boga, jeśli człowiek pobłaża sobie seksualnie. Dlatego odrzucają oni miłość seksualną, choć trawi ich potrzeba seksu. Odrzucając jednak życie seksualne, pozbywają się oczu i języka, gdyż wyrzekają się całego piękna ziemi. Głodzą swe serca i umysł, stają się wysuszonymi istotami ludzkimi. Wygnali piękno, bo piękno związane jest z kobietą. Czy można podzielić miłość na świecką i świętą, na ludzką i boską, czy też jest tylko jedna miłość? Czy miłuje się tylko jednego czy wielu? Gdy mówię "kocham cię", to czy to wyłącza miłość do kogoś innego? Czy miłość jest osobista czy bezosobista? Moralna czy niemoralna? W obrębie rodziny czy poza rodziną? Jeśli kochacie ludzkość, to czy możecie kochać kogoś indywidualnie? Czy miłość jest sentymentem? Czy miłość jest uczuciem? Czy miłość jest przyjemnością? Czy jest pożądaniem? Wszystkie te pytania świadczą o tym, że mamy pewne wyobrażenia o miłości, wyobrażenia o tym, czym ona powinna być lub nie powinna być, że mamy pewien wzorzec lub kodeks zbudowany przez kulturę, w której żyjemy. Aby więc zgłębić problem, czym jest miłość, musimy najpierw uwolnić go od narośli i nawarstwień wielu stuleci, odrzucić wszelkie ideologie i idee tego, czym miłość być powinna lub nie powinna. Rozdzielanie czegoś na to, czym powinno być, i na to, czym jest, jest najbardziej zwodniczym sposobem traktowania życia. Jakże więc mam się zabrać do odkrycia tego, czym jest ten płomień, który nazywamy miłością? Nie chodzi mi o to, jak mam to komuś wytłumaczyć, lecz co oznacza ona sama. Przede wszystkim, odrzucę wszystko, co mówi o tym Kościół, społeczeństwo, książki, moi rodzice i przyjaciele, ktokolwiek inny. Pragnę bowiem odkryć sam dla siebie, czym jest miłość. Jest to ogromny problem, który dotyczy całej ludzkości. Miłość ma tysiące definicji i ja sam jestem skrępowany tym lub innym wzorcem, zależnie od tego, co lubię lub z czego się w tej chwili cieszę. Czyż więc nie powinienem najpierw, jeśli chcę ją zrozumieć, uwolnić się od własnych skłonności i uprzedzeń? Pragnienia me wprawiają mnie w stan zamieszania i wewnętrznego rozdarcia. Powiadam więc sobie: "Najpierw wyrwij się z zamętu, który jest w tobie. Może będziesz mógł odkryć, czym jest miłość, poprzez ustalenie, czym ona nie jest". Rząd mówi: "Idź i zabijaj w imię miłości do swego kraju". Czy to jest miłość? Religia mówi: "Wyrzeknij się seksu w imię miłości do Boga". Czy to jest miłość? Czy miłość jest pożądaniem? Nie mów: nie. Dla większości z nas ona jest pożądaniem, pożądaniem przyjemności osiąganej przez zmysły, przez seksualne zetknięcie i spełnienie. Nie jestem przeciw płci, ale też widzę, co się z nią wiąże. Tym, co seks chwilowo ci daje, jest całkowite zapomnienie o sobie. Potem wracasz z powrotem do swego zamętu. Dlatego pragniesz powtarzać raz za razem ten stan, w którym nie ma zmartwień, problemów ani twojego "ja". Oto mówisz, że kochasz swą żonę. Z tą miłością jest związana seksualna przyjemność, przyjemność posiadania w domu kogoś, kto opiekuje się twoimi dziećmi i kto gotuje. Masz oparcie w żonie. Ona oddała ci swe ciało, swe uczucia, swe poparcie, daje ci pewne poczucie bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia. Po czym odchodzi od ciebie. Znudziła się lub odeszła z kimś innym. Cała twoja równowaga emocjonalna została zachwiana, a to zakłócenie, którego nie lubisz, jest nazywane "zazdrością". Jest w niej ból, niepokój, nienawiść i przemoc. Toteż w rzeczywistości mówisz: "Dopóki należysz do mnie, dopóty kocham cię, ale z chwilą, gdy przestaniesz być moja, znienawidzę cię. Dopóki mogę ufać, że zaspokoisz moje potrzeby seksualne i inne, dopóty będę cię kochał, ale z chwilą, gdy przestaniesz dawać mi to, czego chcę, przestanę cię lubić". Jest więc między wami antagonizm, rozdział, a gdy czujecie się rozdzieleni, nie ma miłości. Jeśli potrafisz żyć z żoną bez wytwarzania wszystkich tych sprzecznych stanów, tych nie mających końca wewnętrznych sporów, to może poznasz, czym jest miłość. Będziecie wtedy zupełnie wolni, ty i ona. Gdy jednak we wszystkich swych przyjemnościach zależysz od niej, jesteś jej niewolnikiem. Jeżeli człowiek kocha, to musi być wolny nie tylko od innych, ale też od siebie. W tej przynależności do drugiego, w tym psychicznym dożywianiu się kosztem drugiego, w tej zależności od niego zawsze musi być niepokój, lęk, zazdrość, wina. Dopóki jest lęk czy strach, dopóty nie ma miłości. Umysł trawiony smutkiem nigdy nie pozna, czym jest miłość. Sentyment i emocje nie mają nic wspólnego z miłością. A zatem miłość to nie przyjemność i nie pożądanie. Miłość nie jest wytworem myśli, która jest przeszłością. Myśl w żaden sposób nie może hodować miłości. Miłość nie jest ogrodzona żywopłotem i uwięziona w zazdrości, ponieważ zazdrość rodzi się z przeszłości. Miłość jest zawsze czynną teraźniejszością, a nie "będę kochał" lub "kochałem". Jeżeli znacie miłość, nie pójdziecie za nikim. Miłość nie zna posłuszeństwa. Kiedy kochacie, nie ma miejsca ani na szacunek, ani na brak szacunku. Czy wiecie, co to znaczy naprawdę kogoś kochać, kochać bez nienawiści, bez zazdrości, bez gniewu, bez chęci mieszania się do tego, co on robi lub myśli, bez potępienia, bez porównywania? Czy tam, gdzie jest miłość, możliwe jest porównywanie? Gdy kochacie całym sercem, całym umysłem, całym ciałem, całą swą istotą, czy dokonujecie porównań? Gdy całkowicie zapominacie o sobie dla tej miłości, nic poza nią nie istnieje. Czy miłość zna odpowiedzialność i obowiązek, i czy używa tych słów? Czy wtedy, gdy czynicie coś z obowiązku, jest w tym jakaś miłość? W obowiązku nie ma miłości. Struktura obowiązku, którym istota ludzka jest spętana, niszczy ją. Dopóki zmuszeni jesteśmy robić coś z obowiązku, dopóty nie kochamy tego, co robimy. Tam, gdzie jest miłość, nie ma obowiązku ani odpowiedzialności. Niestety większość rodziców myśli, że są odpowiedzialni za swe dzieci, i to poczucie odpowiedzialności przybiera formę nakazywania, co dzieci powinny, a czego nie powinny robić, czym powinny, a czym nie powinny się stać. Rodzice chcą, aby ich dzieci miały zabezpieczoną pozycję w społeczeństwie. To, co nazywają oni odpowiedzialnością, stanowi część tego powszechnego poważania, które uwielbiają. A wydaje się, że tam, gdzie istnieje "powszechny szacunek", nie ma ładu. Ludziom tym chodzi tylko o to, żeby stać się doskonałymi mieszczuchami. Podczas gdy przygotowują swe dzieci do tego, by "pasowały do kroju" społeczeństwa, sami prowadzą wojny, podtrzymują konflikty i brutalność. Czy to nazywacie opieką i miłością? Prawdziwa opieka oznacza działanie podobne do opiekowania się drzewem lub młodą rośliną. Należy je podlewać, znać ich potrzeby, dać im najlepszą ziemię, doglądać ich łagodnie i czule. Jednak gdy przygotowujecie swe dzieci do tego, by "pasowały do kroju" społeczeństwa, przygotowujecie je na zabicie. Gdybyście kochali swe dzieci, nie byłoby wojen. Kiedy tracicie kogoś bliskiego, płaczecie. Czy przyczyną tych łez jesteście wy sami, czy też zmarły? Kto powoduje szloch, wy sami czy ktoś inny? Czy płakałeś kiedyś z tego powodu, że twój syn padł na polu bitwy? Płakałeś, ale czy łzy płynęły dlatego, że litowałeś się nad sobą samym, czy też dlatego, że litowałeś się nad zabitą ludzką istotą? Jeśli płaczesz z litości nad sobą samym, to twoje łzy nie mają znaczenia, bo zajmujesz się tylko sobą. Jeżeli płaczesz dlatego, że zostałeś osierocony przez osobę, w którą włożyłeś dużo uczucia, w rzeczywistości nie było to uczucie. Jeżeli już opłakujesz swego brata, który umarł, to jego opłakuj. Bardzo łatwo opłakiwać siebie z tego powodu, że "on odszedł". Płaczesz pozornie, masz bowiem ranę w sercu nie z powodu śmierci brata, ale przez litowanie się nad sobą. A litość nad sobą zatwardza twe serce, zamyka cię, otępia i ogłupia. Czy to jest miłość, kiedy płaczesz nad sobą? Kiedy płaczesz dlatego, że jesteś samotny, że zostałeś opuszczony, że nie masz już władzy ani wpływu, kiedy narzekasz na swój los, na swe środowisko? Zawsze ty we łzach. Z chwilą, gdy to zrozumiesz, zetkniesz się z tym tak bezpośrednio, jakbyś dotykał drzewa, słupa lub ręki – ujrzysz, że smutek został stworzony przez ciebie samego, że smutek jest wytworem myśli, że jest owocem czasu. Przed trzema laty miałeś brata. Teraz jesteś samotny, bo on nie żyje, nie ma nikogo, od kogo mógłbyś oczekiwać pociechy lub koleżeństwa – i to wyciska ci łzy z oczu. Wszystko to możesz zaobserwować, jeśli tylko przyjrzysz się sobie. Możesz to całkowicie dostrzec w jednym momencie, nie tracąc czasu na analizy. Możesz w jednej chwili ujrzeć całą strukturę i naturę tej marnej, małej istoty, którą określają słowa "ja" i "moje" (moje łzy, moja rodzina, mój naród, moja wiara, moja religia) – ujrzeć całą brzydotę, która jest w tobie. Jeśli widzisz to swym sercem, a nie umysłem, jeśli dostrzegasz to z głębi serca, to znalazłeś klucz do tego, jak położyć kres smutkowi. Smutek i miłość nie mogą iść ze sobą w parze, choć w świecie chrześcijańskim wyidealizowano cierpienie, rozpięto je na krzyżu i otoczono czcią zakładając, że nie da się ujść przed cierpieniem inaczej niż tylko tą jedną, szczególną bramą. To stanowi o całej strukturze wyzysku religijnego społeczeństwa. Gdy więc pytasz, czym jest miłość, możesz być zbyt przerażony, by chcieć usłyszeć odpowiedź. Może ona prowadzić do zupełnego przewrotu, może rozbić rodzinę. Możesz odkryć, że nie kochasz swej żony, męża lub dzieci, możesz zburzyć dom, który zbudowałeś, możesz już nigdy nie przekroczyć progu świątyni. Jeśli jednak będziesz chciał znaleźć odpowiedź, to dostrzeżesz, że strach czy obawa nie jest miłością, że posiadanie i panowanie nie jest miłością. Odpowiedzialność i obowiązek to nie miłość, litowanie się nad sobą to nie miłość, udręka z tego powodu, że nie jest się kochanym, to nie miłość. Miłość nie jest przeciwieństwem nienawiści, tak samo jak pokora nie jest przeciwieństwem próżności. Jeśli więc potrafisz wszystko to wykluczyć, nie siłą, ale działając tak, jak deszcz zmywa z liści pył wielu dni, to może wówczas pojawi się ten dziwny kwiat, za którym człowiek zawsze tęskni. Jeśli nie będziecie mieć w sobie miłości – nie kropelek miłości, ale miłości w całej jej obfitości – jeśli nie napełnicie się nią, to świat stoczy się i ulegnie zniszczeniu. Pojmujecie intelektualnie, że istotna jest solidarność między ludźmi i że miłość jest jedyną drogą. Ale kto was nauczy kochać? Czy jakaś metoda, jakiś system, jakiś autorytet powie wam, jak kochać? Jeśli ktoś wam to powie, nie będzie to miłość. Czy potrafisz powiedzieć sobie: "Będą się ćwiczył w miłości. Będę dzień za dniem siedział i rozmyślał o niej. Będę się ćwiczył, by być łagodnym i szlachetnym, zmuszę się do tego, by zwracać uwagę na innych"? Czy oświadczysz, że możesz się zmusić do miłości, wyrobić w sobie wolę kochania? Ale oto jeśli będziesz ćwiczyć dyscyplinę i wolę kochania, miłość ucieknie przez okno. Stosując jakąś metodę czy system "miłowania", możesz dojść do niezwykłej bystrości umysłu, stać się łagodniejszy lub osiągnąć stan braku skłonności do przemocy, ale to wszystko nie będzie miało nic wspólnego z miłością. W tym rozdartym, pustynnym świecie nie ma miłości, bo największą rolę odgrywają tu przyjemność i pożądanie. A przecież bez miłości wasze codzienne życie nie ma sensu. I nie możecie kochać, jeśli nie ma piękna. Piękno nie jest tym, co widzicie: pięknym drzewem, pięknym obrazem, pięknym budynkiem lub piękną kobietą. Piękno istnieje tylko wtedy, gdy twoje serce i umysł wiedzą, czym jest miłość. Bez miłości i związanego z nią poczucia piękna nie ma cnoty, i wiecie to bardzo dobrze. Rób, co chcesz, ulepszaj społeczeństwo, karm biednych – wyrządzisz im tylko więcej szkód. Bez miłości w waszych sercach i umysłach jest tylko brzydota i ubóstwo. Gdy jednak zaistnieje miłość i piękno, wówczas wszystko, co uczynicie, będzie słuszne, wszystko, co zrobicie, będzie dobre. Jeśli wiecie, jak kochać, możecie czynić, co wam się podoba, gdyż miłość rozwiąże wszelkie problemy. Docieramy więc do głównego punktu rozważań. Czy bez specjalnych rozmyślań, bez zmuszania się, bez książek, bez pomocy nauczyciela czy mistrza, umysł może odnaleźć miłość, zobaczyć ją tak, jak widzi się piękny zachód słońca? Wydaje mi się, że jedna rzecz jest absolutnie konieczna, a mianowicie żarliwość pozbawiona interesowności: żarliwość, która nie jest wynikiem jakiegoś zobowiązania lub przywiązania, żarliwość, która nie jest żądzą. Człowiek, który nie wie, czym jest żarliwość, nie pozna nigdy miłości, gdyż miłość pojawia się tylko tam, gdzie istnieje zupełne zapomnienie o sobie. Umysł, który szuka, nie jest owym żarliwym umysłem. A napotkanie miłości bez poszukiwania jej to jedyny sposób jej odnalezienia; bezwiedne spotkanie z nią, nie zaś wynik wysiłku czy doświadczenia. Taka miłość, przekonasz się, jest bezczasowa. Taka miłość jest zarazem osobista i bezosobista, obejmuje jedną istotę i wiele istot. Pachnie jak kwiat, a wy możecie go wąchać lub przejść obok. Kwiat jest dla każdego i jednocześnie dla tego, kto zechce wdychać głęboko jego woń i patrzeć nań z rozkoszą. Dla kwiatu nie ma znaczenia, czy ktoś stoi w ogrodzie bardzo blisko niego, czy też znajduje się dalej, albowiem kwiat jest pełen zapachu, którym dzieli się z każdym. Miłość jest czymś nowym, świeżym, ożywczym. Nie ma dnia wczorajszego ani jutrzejszego. Istnieje poza zamętem myśli. Tylko niewinny umysł wie, czym jest miłość. A niewinny umysł potrafi żyć w świecie, który nie jest niewinny. Znaleźć tę niezwykłą rzecz, której człowiek szuka bez końca, poświęcając się i wielbiąc, rozwijając związki krwi i uprawiając seks, szukając różnych form przyjemności i bólu, można wtedy, gdy myśl dochodzi do zrozumienia samej siebie i w sposób naturalny dociera do swego kresu. Miłość nie ma wtedy swego przeciwieństwa, jest bezkonfliktowa. Ktoś może zapytać: "Jeśli odnajdę taką miłość, to cóż stanie się z moją żoną, dziećmi, rodziną? Przecież muszą mieć zabezpieczenie". Jeśli ktoś zadaje takie pytanie, to znaczy, że nigdy nie wyszedł poza pole myśli, poza pole świadomości. Gdybyście się choć raz znaleźli poza tym polem, nie zadawalibyście nigdy takich pytań, ponieważ wiedzielibyście wtedy, czym jest miłość, w której nie ma myśli, a zatem i czasu. Możecie o tym czytać, zahipnotyzowani i oczarowani, ale wyjść teraz poza myśl i czas, a tym samym poza smutek, to znaczy być świadomym, że istnieje ów wymiar zwany miłością. Nie wiecie, jak dojść do tego niezwykłego źródła. Cóż więc robicie? Skoro nie wiecie, co należy robić, nic nie robicie. Absolutnie nic. Wpadacie w wewnętrzne milczenie. Czy wiecie, co to znaczy? To znaczy, że nie szukacie, nie pragniecie, do niczego nie dążycie. Wtedy nie ma w ogóle środka. I jest wtedy miłość.
Kusi mnie, by powtórzyć historię o wielkim uczniu, który udał się do Boga i poprosił, by Ów nauczył go prawdy. Biedny Bóg rzekł: "Przyjacielu mój, dziś jest tak gorąco, proszę cię, przynieś mi szklankę wody". Uczeń wyszedł i zapukał do drzwi pierwszego napotkanego domu. Otworzyła mu je piękna młoda kobieta. Uczeń zakochał się w niej, wkrótce ożenił się z nią, mieli kilkanaścioro dzieci. Ale oto pewnego dnia zaczął padać deszcz. Padał nieprzerwanie. Wezbrały strumienie, ulice zostały zalane, a domy porwane przez wodę. Uczeń i jego żona wzięli dzieci na plecy, a gdy woda zaczęła ich zalewać, uczeń zawołał: "Panie, proszę cię, ocal mnie!" Pan odrzekł wówczas: "A gdzie jest ta szklanka wody, o którą cię prosiłem?" Jest to trafna opowieść, gdyż większość z nas myśli w kategoriach czasu. Człowiek żyje w czasie. Wymyślanie przyszłości stało się jego ulubioną zabawą w ucieczkę. Sądzimy, że w miarę upływu czasu mogą się w nas dokonać zmiany, że stopniowo da się w nas zaprowadzić porządek – krok za krokiem i dzień po dniu. Ale czas nie przynosi ładu ani pokoju. Musimy więc przestać myśleć w kategoriach stopniowości. Znaczy to, że dla pragnącego pokoju nie ma jutra. Musimy zaprowadzić ład natychmiast. Gdy pojawia się rzeczywiste niebezpieczeństwo, czas znika. Następuje natychmiastowe działanie. Ale my nie dostrzegamy niebezpieczeństwa wielu naszych problemów i dlatego wynajdujemy czas jako środek ich przezwyciężenia. Czas nas oszukuje, gdyż nie czyni nic, by nam pomóc w przeprowadzeniu zmiany w nas samych. Czas jest ruchem podzielonym przez człowieka na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a człowiek, dopóki go dzieli, dopóty pozostaje zawsze w konflikcie. Czy uczenie się jest sprawą czasu? Pomimo upływu wielu tysięcy lat nie nauczyliśmy się, że istnieje lepszy sposób życia niż nienawiść i wzajemne zabijanie. Jeśli mamy zmienić to życie, z którego zrobiliśmy coś tak monstrualnego i bezsensownego, to zrozumienie problemu czasu ma wielkie znaczenie. Po pierwsze, należy zrozumieć fakt, że możemy patrzeć na czas tylko z tą świeżością i niewinnością umysłu, którą już mieliśmy. Tak gnębią nas i wprawiają w zamieszanie liczne nasze problemy, że zgubiliśmy się w tym zamieszaniu. Cóż robi człowiek, który zgubił się w lesie? Co czyni przede wszystkim? Zatrzymuje się. Zatrzymuje się i rozgląda dokoła. Ale my, im bardziej jesteśmy zakłopotani i zagubieni w życiu, tym szybciej gonimy w koło, szukając, pytając, żądając i żebrząc. Toteż pierwszą rzeczą, którą bym zaproponował, jest zatrzymanie się. Gdy zatrzymamy się wewnętrznie, psychicznie, umysł nasz stanie się bardzo spokojny, bardzo jasny. I wtedy będziemy mogli spojrzeć na kwestię czasu. Problemy istnieją tylko w czasie, to znaczy wtedy, gdy mamy do czynienia z jakimś zagadnieniem w sposób niezupełny. To niezupełne zetknięcie się z nim stwarza problem. Gdy stawiamy czoło jakiejś trudności życiowej w sposób częściowy, fragmentaryczny, lub staramy się uciec od niej, czyli walczymy z nią poprzez niepoświęcanie jej uwagi, wówczas stwarzamy sobie problem. A problem trwa tak długo, jak długo nie poświęcamy mu pełnej uwagi i jak długo spodziewamy się, że "pewnego dnia" rozwiążemy go. Czy wiemy, czym jest czas? Nie czas na zegarku, nie czas chronologiczny, lecz czas psychologiczny? Jest to przerwa pomiędzy pojęciem a działaniem. Oczywiście pojęcie służy osłanianiu samego siebie. Jest to wyobrażenie własnego bezpieczeństwa. Działanie jest zawsze natychmiastowe. Nie należy ono ani do przeszłości, ani do przyszłości. Czyn zawsze ma miejsce w teraźniejszości. Ale działanie jest tak niebezpieczne, tak niepewne, że przystosowujemy się do wyobrażenia, które – jak mamy nadzieję – zapewni nam pewne bezpieczeństwo. Przyjrzyjmy się temu w nas samych. Mamy pewne pojęcie o tym, co jest dobre, a co złe, czym jestem ja, czym jest społeczeństwo, i zgodnie z tym wyobrażeniem czy koncepcją działamy. Działanie w zgodzie z pojęciem odbywa się przez przybliżanie się do niego i stąd rodzi się zawsze konflikt. Pojęcie, przerwa i działanie. W przerwie znajduje się pole czasu. Przerwa jest w swej istocie myślą. Gdy myślimy, że jutro będziemy szczęśliwi, wtedy wyobrażamy sobie, jak osiągamy pewien rezultat w czasie. Myśl na podłożu obserwacji, pragnienia i ciągłości tego pragnienia, które jest podtrzymywane przez inną myśl, powiada: "Jutro będę szczęśliwa. Jutro osiągnę powodzenie. Jutro świat będzie piękny". Tak to myśl stwarza tę przerwę, która jest czasem. Teraz pytamy, czy możemy zatrzymać czas? Czy możemy żyć w takiej pełni, aby dla myśli nie było jutra, o którym by myślała? Bo czas to smutek. To znaczy, że wczoraj lub przed tysiącem wczorajszych dni kochałeś czy miałeś przyjaciela, który odszedł. Pamięć o tym trwa w tobie. Wspominasz różne przyjemne i nieprzyjemne chwile, oglądasz się wstecz, pragniesz, masz nadzieję, żałujesz. I w ten sposób, wałkując to wciąż na nowo, myśl rodzi smutek i nadaje czasowi ciągłość. Dopóki istnieje ten przedział czasu zrodzony przez myśl, dopóty musi istnieć smutek, musi istnieć ciągłość lęku. Toteż narzuca się pytanie, czy można zlikwidować ten przedział? Jeśli mówicie: "Czy to się kiedykolwiek skończy?", to jest to już pojęciem, już chcecie coś osiągnąć. Dlatego macie znowu przerwę na myślenie. Znowu jesteście schwytani. Zajmijmy się teraz sprawą śmierci. Dla większości ludzi jest wielkim problemem. Wiemy, że śmierć towarzyszy nam każdego dnia. Czy można spojrzeć jej w oczy w sposób tak całkowity, żeby w ogóle nie robić z niej problemu? Aby w ten sposób stawić jej czoło, trzeba odrzucić wszelkie wierzenia, nadzieje i wszelki lęk. W przeciwnym razie zetkniemy się z nią z już gotowym wnioskiem, wyobrażeniem i obmyślonym niepokojem, a tym samym, zetkniemy się z nią w czasie. Czas to przedział pomiędzy obserwatorem a przedmiotem obserwowanym. Oznacza to, że obserwator, czyli ty, obawiasz się spojrzeć w oczy temu, co nazywa się śmiercią. Nie wiesz, co to znaczy. Wierzysz w reinkarnację, zmartwychwstanie, w coś zwanego duszą, atmanem, istotą duchową, która nie zna czasu i którą obdarzasz różnymi imionami. Ale czy sam stwierdziłeś, że dusza istnieje? Czy też jest to pojęcie przekazane? Czy istnieje coś trwałego, ciągłego, co jest poza myślą? Jeżeli myśl może o tym myśleć, to znajduje się to w obrębie pola myśli, i dlatego nie może być trwałe. W polu myśli nie istnieje nic trwałego. Odkrycie, że nie ma nic trwałego, ma ogromne znaczenie, gdyż tylko wtedy umysł jest wolny, tylko wtedy można obserwować. Wynika z tego wielka radość. Nie można się lękać nieznanego, bo nie wiecie, czy nieznane istnieje. Wobec tego nie ma się czego lękać. Śmierć jest słowem, a to właśnie słowo, wyobrażenie, z którego wyrasta myśl, stwarza strach. Tak więc albo uzasadniacie rozumowo swój strach przed śmiercią i zgłaszacie swój sprzeciw wobec tego, co nieuniknione, albo wynajdujecie niezliczone wierzenia mające chronić was od strachu przed śmiercią. Dlatego istnieje luka pomiędzy wami i rzeczą, której się lękacie. W tej przerwie czasowo-przestrzennej musi istnieć konflikt, który oznacza lęk, niepokój i rozczulanie się nad sobą. Myśl, która rodzi lęk przed śmiercią, mówi: "Odsuń to, unikaj tego, trzymaj się od tego jak najdalej, nie myśl o tym". Ale wy myślicie o tym. Gdy mówicie: "Nie chcę o tym myśleć", już myślicie, jak uniknąć tej myśli. Boicie się śmierci, bo odsuwacie ją od siebie. Oddzieliliśmy życie od umierania. Przedział między życiem i umieraniem jest strachem. Ten przedział, ten czas, stworzony został przez strach. Życie jest naszą codzienną udręką, codzienną obelgą, smutkiem i zamętem. Tylko czasem otwiera się okno na zaczarowane morza. Nazywamy to życiem i lękamy się umrzeć, choć jest to koniec niedoli. Wolimy raczej lgnąć do tego, co znane, niż spojrzeć w oczy nieznanemu. Znane to nasz dom, meble, rodzina, własny charakter, praca, wiedza, sława, nasza samotność, nasi bogowie. To małe istnienie kręcące się nieustannie w kółko zgodnie z ograniczonym schematem zgorzkniałej egzystencji. Mniemamy, że życie jest zawsze teraz, a umieranie czeka nas w odległym czasie. Nigdy jednak nie podaliśmy w wątpliwość, czy ta walka o codzienne życie jest w ogóle życiem. Chcemy poznać prawdę o reinkarnacji, pragniemy dowodów istnienia duszy po śmierci, nasłuchujemy, co mówią jasnowidzący i jakie są wyniki badań psychologicznych. Ale nigdy nie pytamy, jak należy żyć, żyć codziennie z radością, z zachwytem, pięknie. Zaakceptowaliśmy życie takim, jakim jest, z całą jego udręką i rozpaczą, przyzwyczailiśmy się do niego i myślimy o śmierci jako o rzeczy, której należy starannie unikać. Ale śmierć jest niezwykle podobna do życia, gdy wiemy, jak należy żyć. Nie można żyć, nie umierając. Nie można żyć, jeśli w każdej minucie nie umieracie psychicznie. Nie jest to tylko rozumowym paradoksem. By żyć całkowicie, by żyć w pełni każdego dnia, jak gdyby każdy dzień miał w sobie nowy czar, trzeba umierać dla wszystkiego, co wczorajsze, bowiem w przeciwnym razie żyje się mechanicznie, a zmechanizowany umysł nie może nigdy poznać, czym jest miłość lub czym jest wolność. Większość z nas boi się umrzeć, bo nie wie, co to znaczy żyć. Nie wiemy, jak należy żyć, i dlatego nie wiemy, jak należy umierać. Dopóki boimy się życia, dopóty będziemy się bać śmierci. Człowiek, który nie boi się życia, nie boi się też poczucia niezabezpieczenia, bowiem rozumie, że psychicznie, z wewnętrznego punktu widzenia, bezpieczeństwo nie istnieje. A gdy nie ma poczucia bezpieczeństwa i jest tylko nie mający końca ruch, wtedy życie i śmierć są tym samym. Człowiek, który żyje bez konfliktu, który żyje w pięknie i miłości, nie lęka się śmierci, bo kochać to umierać. Jeśli umieracie dla wszystkiego, co znacie, włączając w to swą rodzinę, pamięć, wszystko, co odczuwaliście, wtedy śmierć okazuje się oczyszczającym i zarazem odmładzającym procesem. Wtedy śmierć rodzi nieskazitelność. A tylko nieskazitelni są żarliwi, nie zaś ludzie, którzy wierzą lub chcą odkryć, co dzieje się po śmierci. Aby odkryć teraz, co się dzieje, gdy umieracie, musicie umrzeć. To nie żart. Musicie umrzeć, nie fizycznie, lecz psychicznie, wewnętrznie, umrzeć dla rzeczy, które pokochaliście i dla rzeczy, które napawają was goryczą. Jeśli umrzecie dla jednej ze swych przyjemności, najmniejszej lub największej, oczywiście bez przymusu, to wówczas będziecie wiedzieć, co to znaczy umierać. Umierać to mieć umysł całkowicie pusty, wolny od codziennych pragnień, przyjemności i udręk. Śmierć jest odnową, przemianą, w której myśl w ogóle nie działa, bo myśl jest stara. Gdy pojawia się śmierć, pojawia się coś całkiem nowego. Wolność od tego, co znane, jest śmiercią. I wtedy żyjecie.
Ani cierpienia spowodowane przez stłumienie, ani brutalna dyscyplina w celu dostosowania się do wzorca, nie prowadziły i nie prowadzą do prawdy. Aby dojść do prawdy, umysł musi być całkowicie wolny, bez śladu jakiegokolwiek zniekształcenia. Przede wszystkim zapytajmy siebie, czy naprawdę chcemy być wolni? Czy, gdy mówimy o wolności, mówimy o zupełnej wolności czy też o wolności od czegoś niegodnego, nieprzyjemnego lub niepożądanego? Pragniemy być wolni od bolesnych i złych wspomnień, od nieszczęśliwych doświadczeń. Ale chcemy zarazem zachować swe przyjemne pojęcia i powiązania. A zachować jedno bez drugiego jest niemożliwe, gdyż, jak widzieliśmy, przyjemność jest nieodłączna od bólu. Toteż każdy z nas musi zdecydować, czy chce, czy też nie chce być całkowicie wolny. Jeżeli powiemy sobie, że tak, to musimy zrozumieć naturę i strukturę wolności. Czy to jest wolność, gdy jesteśmy wolni od czegoś – wolni od cierpienia, wolni od jakiegoś lęku? Czy też wolność jest czymś całkowicie innym? Możemy być wolni, na przykład, od zazdrości, ale czy ta wolność nie jest reakcją, a wobec tego wcale nie jest wolnością? Możemy się bardzo łatwo uwolnić od dogmatu, analizując go i odrzucając, ale motywem tego uwolnienia się może być reakcja, bo pragnienie uwolnienia się od dogmatu może mieć źródło w tym, że nie jest on już modny lub dogodny. Można też uwolnić się od nacjonalizmu, bo się wierzy w internacjonalizm, lub dlatego, że z ekonomicznego punktu widzenia nie uważa się za potrzebne trzymać się głupich, nacjonalistycznych dogmatów, flagi i innych rupieci. Można to łatwo odrzucić. Albo można zareagować przeciw jakiemuś duchowemu czy politycznemu przywódcy, który przyrzekł wam wolność jako rezultat dyscypliny lub buntu. Czy jednak taki racjonalizm, taki logiczny wniosek, ma coś wspólnego z wolnością? Jeśli ktoś mówi, że jest wolny od czegoś, to jest to reakcja, która potem stanie się inną reakcją, powodującą inną postać konformizmu, inną postać dominacji. W ten sposób możecie spowodować łańcuch reakcji i każdą z nich uważać za wolność. Ale to nie jest wolność. To tylko nieprzerwane następstwo modyfikacji przeszłości, do których lgnie umysł. Współczesna młodzież, jak każda młodzież, buntuje się przeciw społeczeństwu, co samo w sobie jest dobre. Jednak sam bunt nie jest wolnością, bo jest reakcją, a reakcja ta ustanawia swój schemat, który człowieka zniewala. Człowiekowi wydaje się, że to coś nowego. Tymczasem wcale tak nie jest. To tylko coś starego w odmiennej formie. Każda społeczna lub polityczna rewolta powróci w końcu do starej, dobrej "mieszczańskiej" mentalności. Wolność zjawia się tylko wtedy, gdy człowiek widzi i działa, lecz nigdy w wyniku rewolucji. Widzieć to działać, a działanie takie jest natychmiastowe, podobne do działania w obliczu niebezpieczeństwa. Nie ma wtedy miejsca na zastanawianie się, dyskusję czy wahanie. Niebezpieczeństwo zmusza do czynu i dlatego "widzieć" znaczy "działać" i "być wolnym". Wolność jest stanem umysłu. Nie wolność od czegoś, lecz poczucie wolności. Wolność powątpiewania i kwestionowania wszystkiego. Wolność jest tak intensywna, aktywna i żywa, bo odrzuca wszelką postać zależności, niewolnictwa, konformizmu i stronniczości. Taka wolność oznacza, że się jest zupełnie samym. Czy umysł wychowany w kulturze tak bardzo uzależniającej od środowiska i jego tendencji może w ogóle znaleźć wolność, która oznacza zupełną samotność, która nie zna przywództwa, tradycji ani autorytetu? Ta samotność jest wewnętrznym stanem umysłu, który nie zależy od żadnego bodźca czy wiedzy i nie jest rezultatem żadnego doświadczenia czy rozumowania. Większość z nas nie jest nigdy wewnętrznie samotna. Istnieje różnica pomiędzy samotnością i odosobnieniem, odcięciem się od innych. Wszyscy wiemy, co to znaczy wyizolować się. Osiągamy to, budując wokół siebie mur, który nas chroni przed zranieniem czy zadraśnięciem, lub wpadając w zobojętnienie, które jest inną formą udręki, albo też żyjąc w jakiejś wymarzonej wieży z kości słoniowej. Samotność jest czymś całkiem innym. Nie jesteśmy nigdy samotni, ponieważ jesteśmy pełni wszelkich wspomnień, uwarunkowań i pogłosów dnia wczorajszego. Nasze umysły nigdy nie są czyste i wolne od wszelkiego nagromadzonego śmiecia. Aby być samotnym, trzeba umrzeć dla przeszłości. Gdy jesteś samotny, całkowicie samotny, bez przynależności do rodziny, narodu, kultury czy określonego kontynentu, wtedy masz poczucie, że jesteś człowiekiem obcym. Człowiek, który jest w ten sposób zupełnie samotny, jest niewinny i ta niewinność uwalnia umysł od smutku. Dźwigamy na sobie brzemię tego, co tysiące ludzi powiedziało, oraz pamięć wszystkich swoich niepowodzeń. Porzucić to wszystko zupełnie, to znaczy być samotnym. Umysł, który jest samotny, jest nie tylko niewinny, ale i młody. Nie w sensie czasowym czy ze względu na wiek, lecz młody, niewinny i żywy bez względu na wiek. Tylko taki umysł może zobaczyć to, co jest prawdą, i to, co się nie daje ująć w słowach. W tej samotności człowiek zaczyna rozumieć konieczność życia samym sobą, takim jakim jest, a nie takim, jakim – w jego mniemaniu – powinien być lub jakim był. Spróbuj popatrzeć na siebie bez drżenia, bez fałszywej skromności, bez lęku i bez usprawiedliwiania się czy potępiania, i żyć samym sobą, takim jakim teraz jesteś. Tylko wtedy, gdy żyjemy z czymś w bezpośrednim kontakcie, zaczynamy to rozumieć. Z chwilą, gdy do tego przywykniemy, gdy przywykniemy do swego niepokoju, zazdrości, zawiści czy czegokolwiek innego, już z tym nie współżyjemy. Gdy mieszkamy nad rzeką, po kilku dniach już nie słyszymy szumu wody. Gdy mamy w pokoju obraz, który widzimy codziennie, tracimy go z oczu po tygodniu. Podobnie z górami, dolinami, drzewami. To samo z naszą rodziną, mężem, żoną. Aby żyć z czymś takim, jak zazdrość, zawiść czy niepokój, nie wolno się nigdy do nich przyzwyczaić, nigdy się z nimi pogodzić. Trzeba się o nie troszczyć jak o dopiero co zasadzone drzewo, chroniąc je przed słońcem i przed burzą. Musicie o nie dbać – ani nie potępiać, ani nie usprawiedliwiać. A zatem – zacząć kochać. Nie znaczy to polubić uczucie zazdrości czy niepokoju, jak to bywa u wielu ludzi, ale starać się czuwać. W ten sposób możemy, wy i ja, współżyć z tym, czym teraz jesteśmy, wiedząc, że jesteśmy tępi, nadwrażliwi, lękliwi, że wierzymy, iż przeżywamy wielką miłość, choć wcale tak nie jest, że jesteśmy łasi na pochlebstwa. Czy potrafimy z tym wszystkim żyć, nie godząc się na to i nie potępiając tego, lecz po prostu obserwując i nie popadając przy tym w chorobliwy stan, nie ulegając przygnębieniu ani uniesieniu? Zadajmy sobie teraz kolejne pytanie. Czy ta wolność, ta samotność, to obcowanie z całą strukturą tego, czym jesteśmy – czy to wszystko się z czasem nie załamie? Czyli, inaczej mówiąc, czy wolność osiąga się stopniowo? Oczywiście nie, jeśli bowiem wprowadzimy czas, to staniemy się jego niewolnikami. Nie można uwalniać się stopniowo. To nie jest sprawa czasu. Następne pytanie. Czy możemy stać się świadomi tej wolności? Jeśli ktoś mówi, jestem wolny", to nie jest wtedy wolny. Podobnie z człowiekim, który mówi Jestem szczęśliwy". W momencie, gdy mówi jestem szczęśliwy", żyje wspomnieniem czegoś, co minęło. Wolność może się pojawić tylko w sposób naturalny, a nie przez jej pragnienie, życzenia i tęsknotę. Nie znajdziecie jej też, wyobrażając sobie, czym ona jest. Aby się zjawiła, umysł musi nauczyć się patrzeć na życie będące w ciągłym ruchu, bez więzów czasu, gdyż wolność leży poza polem świadomości.