Archiwum listopad 2008, strona 5


lis 08 2008 OSAMOTNIENIE
Komentarze: 0

Straciła niedawno syna i nie wiedziała co począć ze sobą. Tak była zgnębiona i smutna, tyle miała czasu do zapełnienia, tak jej to wszystko ciężyło że wolałaby umrzeć. Wychowywała go starannie, rozumnie, z miłością; dała mu najlepsze wykształcenie umieszczając w świetnej szkole a potem na uniwersytecie. Nigdy go nie psuła, ale miał wszystko czego chłopak w jego wieku mógł potrzebować. Cała jej miłość skupiła się na nim, cała nadzieja i duma; on jeden był jej ukochaniem, gdyż z mężem rozstała się dawno. Umarł dzięki niewłaściwej diagnozie, po operacji którą lekarze uznali za "udaną" - dodała ze smutnym uśmiechem. A teraz oto została sama i całe jej życie zdawało się rozbite. Płakała długo po jego śmierci, aż wypłakała wszystkie łzy, a teraz została tylko ta straszna, tępa pustka. Tyle snuła planów dla nich obojga... Znikło wszystko; jest sama, zupełnie stracona. Lekki wiatr niósł się od morza, miękki, orzeźwiający, a pod drzewem było cicho. Góry płoniły w dali jasnymi barwami; sroki tuż obok przekomarzały się głośno; krowa ze swym cielątkiem szła drogą, wiewiórka śmignęła na drzewo i usiadłszy na gałęzi, machała puszystym ogonkiem, skrzecząc donośnie. Miała błyszczące oczka i ostre pazurki. Jaszczurka wygrzewała się na słońcu, a po chwili schwytała muchę. Wierzchołki drzew chwiały się lekko w wietrze; a wspaniały kształt uschłego drzewa rysował się ostro na tle nieba. Było ono wybielone przez słońce i piękne w swej śmierci. Obok stało inne, także suche drzewo, ale ciemne i pochylone, widać uschnięte niedawno. Kilka obłoków wisiało nieruchomo nad dalekimi górami. Jakże dziwną jest samotność, jak straszną! Nie mamy nigdy odwagi podejść do niej zbyt blisko, a gdy się to czasem zdarzy, czym prędzej przed nią uciekamy, jesteśmy gotowi uczynić wszystko by tej samotności ujść lub ją czymkolwiek zasłonić. Świadomie lub nieświadomie usiłujemy jej uniknąć, albo ją przezwyciężyć. Ale zarówno unikanie jak przezwyciężanie samotności jest daremne. Możemy tłumić ból, odwracać odeń oczy, ale on trwa równie żywy w głębi. Możemy zatracać się w tłumie, a przecie pozostać dojmująco samotni; możemy zagłuszać się w jak najenergiczniejszej działalności, a jednak poczucie samotności zakrada się cicho w serce i nie ustępuje; odłożysz na chwilę robotę i już ją czujesz. Nie da się jej również utopić w zabawie ani pijatyce, można ją tylko chwilowo zagłuszyć lub stłumić; albo samemu rzucić się w zapomnienie zabawy czy alkoholu, ale gdy śmiech i rozbawienie minie, gdy działanie trunku wywietrzeje, samotność wychyli się znów z całą siłą. Możemy snuć ambitne plany, być upojeni powodzeniem "albo władzą nad ludźmi, bogactwem czy wiedzą, możemy szukać zapomnienia w rytuałach i nabożeństwach, ale pomimo wszystko ból samotności jak żądło w sercu kłuje i trwa. Możemy żyć tylko dla kogoś kochanego - syna, ojca, czy Mistrza, - lub dla własnego talentu który chcemy w pełni rozwinąć i wyrazić, a przecie samotność, jak mroczny cień wisi nad nami wciąż. Możemy miłować lub nienawidzić, możemy uchodzić od niej w najróżnorodniejszy sposób, zależnie od naszego charakteru i temperamentu, od psychologicznych dążeń i potrzeb, a jednak samotność jest z nami wciąż, czuwa, czeka, oddala się jeno na chwilę, aby rzucić się znów na nas z całą siłą . Osamotnienie jest zdawaniem sobie sprawy z naszego odosobnienia; a czyż nasze działania nie zamykają nas ciągle w sobie? Czy myśli nasze i wzruszenia, chociaż są ekspansywne, nie są zarazem wyłączne, czy nie zasilają w nas nieustannie oddzielności? Czy w naszych stosunkach z ludźmi nie staramy się o przewagę nad nimi, czy nie podkreślamy naszych praw, czy nie bronimy naszego stanu posiadania, stwarzając przez to wciąż sprzeciwy i opory? A czy nie dzielimy pracy na "moją" i "waszą"? Czy nie utożsamiamy się z jakimś zespołem, grupą, narodem, a choćby nawet z paru najbliższymi ludźmi? Czyż całe nasze życie nie jest przejawem skłonności do izolowania się, wyodrębniania, odgraniczania od innych? Wszystkie ruchy i działania naszego "ja", na każdym poziomie i w każdej sferze są oddzielające; a poczucie osamotnienia jest uświadomieniem sobie tego przez nasze "ja", gdy wszelka działalność ustaje. Działalność, czy to fizyczna czy psychologiczna, jest środkiem do wyrażania i rozszerzania siebie - do ekspansji - a gdy się działanie urywa, uderza nas boleśnie świadomość pustki naszego "ja". Całe życie nam schodzi na zapełnianiu czymkolwiek bądź tej pustki, czasem w sposób szlachetny, to znów marny i mały. Można by twierdzić że z punktu społecznego zapełnianie tej pustki czymś szlachetnym nie jest bynajmniej szkodliwe, a jednak - wszelkie łudzenie się przynosi wcześniej czy później - choć może nie od razu - nieskończoną mękę i spustoszenie. Tego palącego pragnienia by zapełnić tę pustkę, czy też od niej ujść - co na jedno wychodzi - nie można stłumić ani uszlachetnić; bowiem któż - jaka istność - miałaby tłumić albo uwznioślać, czyż nie byłaby ona tylko inną odmianą tego samego pragnienia? Przedmioty pożądania mogą być różne, ale czyż istota jego nie będzie zawsze podobna, ta sama? Można zmienić przedmiot pożądania, przejść od trunków do wyobrażeń i ideologii, ale nie rozumiejąc samego procesu pożądania nie możemy uniknąć ułudy. Nie istnieje w nas oddzielna od pożądań istota, jest tylko pragnienie, nie ma tego który pragnie. Pożądanie przybiera o różnym czasie różne formy i maski, zależnie od naszych zainteresowań i korzyści. Pamięć tych różnorodnych chęci i korzyści spotyka nowe, co powoduje zderzenie, i w tym starciu rodzi się ten, który wybiera i który utwierdza siebie jako odrębną i oddzielną od pragnienia istność. Ale istność ta nie jest od twych cech odrębna; istota która usiłuje zapełnić pustkę, albo od niej uciec, która chce ujść od niecałkowitości i osamotnienia, nie jest bynajmniej czymś innym od tego, czego chce uniknąć; sama jest tym. Nie może uciec od siebie samej, wszystko co może zrobić to siebie zrozumieć; bo wszak sama jest tą pustką, tą samotnością, tym smutkiem, a dopóki uważa je za oddzielne od siebie, będzie trwać w ciągłej rozterce i ułudzie. Dopiero gdy w bezpośrednim przeżyciu pozna że sama jest swą własną samotnością, oswobodzi się od lęku. Strach istnieje tylko w związku z jakimś wyobrażeniem, a wyobrażenie jest odpowiedzią pamięci w formie myśli. Myśl jest rezultatem doświadczeń; a choć może zastanawiać się i spekulować nad pustką i mieć pewne wrażeniowe jej odczucie, jednak nie jest w stanie doznać tej pustki i samotności "nago" i bezpośrednio. Słowo "samotność", ze wszystkimi asocjacjami lęku i bólu, przeszkadza w doznawaniu tej samotności bezpośrednio, na nowo. Słowo jest pamięcią, a gdy jakieś słowo traci zupełnie swe znaczenie, wówczas dopiero stosunek pomiędzy doznającym a doznawanym zmienia się, staje się bezpośredni, mierzący w sam rdzeń, a nie dokonuje się poprzez słowo, pamięć, pojęcie; wówczas doznający jest doznawaniem; i tylko to daje wolność od lęku. Miłość i samotność nie mogą nigdy iść w parze; gdy czujemy osamotnienie możemy być pewni że nie kochamy. Możemy wprawdzie ukrywać pustkę pod słowem "miłość", ale gdy przedmiot tej miłości nie jest z nami, albo nie odpowiada tym samym uczuciem, wówczas odczuwamy boleśnie ową pustkę i uderzenie zawodu. Używamy słowa "miłość" jako ucieczki od siebie, od naszej własnej połowiczności. Chwytamy się i trzymamy kogoś kochanego, stajemy się wyłączni i zazdrośni, tęsknimy gdy odjeżdża, jesteśmy zmiażdżeni i zupełnie straceni gdy umiera; rzucamy się wtedy w coś co by nam dało jakąś pociechę - wierzenie, rytuały, gorączkową działalność, - coś co by się stało wartością zastępczą. Ale czyż to jest miłość? Miłość nie jest pojęciem, wyobrażeniem, ideą, ani też skutkiem obcowania z kimś. Miłość nie jest czymś, czego by można używać jako ucieczki od siebie, od własnej małości i nędzy; a gdy to czynimy stwarzamy nierozwiązalne zagadnienia, matnie, tragedie. Miłość nie jest abstrakcją; ale poznać jej rzeczywistość można tylko wtedy gdy pojęcia, wyobrażenia, idee i sam intelekt przestaną w nas być dominującym czynnikiem.

hjdbienek : :
Audio 
lis 08 2008 Marek Grechuta - Dni, ktorych nie znamy -...
Komentarze: 0

! WWW.POLSKIE-MP3.TK ! marek grechuta - dni, ktorych nie znamy - zlota kolekcja - 07. gdziekolwiek

hjdbienek : :
Nauka 
lis 08 2008 Wielkie pytania - Dlaczego istniejemy? 1/3...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 08 2008 ŚWIADOMOŚĆ
Komentarze: 0

Olbrzymie białe obłoki, jak morskie bałwany pieniste, unosiły się na krańcach cichego błękitu nieba. O paręset stóp niżej jaśniał szafir zaginającej się łukiem zatoki, a daleko na horyzoncie rysował się stały ląd. Był cichy jasny wieczór; hen na widnokręgu widniał słup dymu z sunącego statku. Pomarańczowe gaje rozciągały się aż do stóp góry na której staliśmy, a mocny zapach pomarańczowego kwiecia napełniał powietrze. Wieczór stopniowo błękitniał, jak to się działo zawsze w tych górach; samo powietrze zdawało się błękitne, a jaskrawa biel pobliskich domów traciła swą ostrość w tej delikatnej niebieskawej poświacie. Szafir morza zdawał się zalewać ląd i otulać go swą barwą, a góry jaśniały również przejrzystą błękitnością. Był to widok jak z bajki; chwila niezmiernej ciszy. Choć dochodziły nas różne wieczorne głosy z oddali, cisza je połykała, zlewały się z nią i myśmy również w niej zatonęli. Dziwną miała własność ta cisza, zdawała się odnawiać rzecz wszelką i zmywać z niej kurz i ból wieków i odświeżać jej serce. I oczy nasze również ta cisza spłukała, a myśl wgarnęła w siebie i roztopiła. Ryk osła dał się słyszeć z oddali, echa roznosiły się po dolinie, a cisza przyjmowała je wszystkie. Dzień się kończył śmiercią wszystkich wczorajszych dni, a w śmierci tej taiło się odrodzenie, wolne od smutku przeszłości. Z bezmiaru tej ciszy wyłaniało się nowe życie. W pokoju gdzieśmy się wkrótce znaleźli, gość czekał na rozmowę; siedział na pozór spokojnie, ale czuć w nim było ukryte napięcie. Pochodził z miasta, wskazywało na to świetnie leżące na nim ubranie, które zupełnie nie pasowało do tej zapadłej wiosczyny i skromnego pokoju. Począł opowiadać o swych zejściach, o trudnościach swego zawodu, o troskach rodzinnego życia i natarczywości pożądań. Twierdził iż ma dość rozsądku by z tymi trudnościami dawać sobie rady, bezradny był jedynie wobec zmysłowych żądz. Był żonaty, miał dzieci, ale to nie wystarczało. Jego życie seksualne stało się ostatnio zawiłym problemem i dręczyło go do szaleństwa. Radził się lekarzy i psychoanalityków, ale rady ich nie rozwiewały trudności, a przecie chce i musi dotrzeć do jej sedna. Jakże nam spieszno do rozwiązania wszystkich naszych zagadnień! Jak uporczywie szukamy odpowiedzi, wyjścia, środków zaradczych! Nigdy nie staramy się przyjrzeć danej sprawie czy trudności uważnie, a w podnieceniu i pośpiechu chwytamy się pierwszej lepszej odpowiedzi nieodmiennie przez własne pragnienia podyktowanej. Sami stwarzamy problem, a rozwiązania szukamy poza sobą. Goniąc za rozwiązaniem unikamy uważnego zbadania samego zagadnienia, właśnie o tą ucieczkę najczęściej nam idzie. Wówczas odpowiedź staje się najważniejsza, a nie pytanie. Ale odpowiedź nie jest czymś od pytania oddzielnym, rozwiązanie kryje się w samym zagadnieniu, nie gdzieś poza nim. A gdy odpowiedź oddzielamy od sedna problemu tworzymy nowe trudności i nowe powstają, pytania, np.: jak zrozumieć odpowiedź, jak ją rozwinąć, jak teoretyczne ujęcie zastosować w praktyce itd. A że uporczywe szukanie odpowiedzi jest oddalaniem się od samego zagadnienia, przeto gubimy się niebawem wśród własnych tworów - pojęć, przekonań, ideałów i przeżyć i oddajemy cześć tym "domorosłym bóstwom", a stąd popadamy w coraz większy zamęt i znużenie. Jest stosunkowo łatwo dojść do jakiegoś określonego wniosku, ale jest bardzo trudno zrozumieć całość zagadnienia; wymaga to zupełnie innego podejścia, w którym nie będzie się ukrywać nawet najlżejsza chęć uzyskania natychmiastowej odpowiedzi. Nie można czatować na odpowiedź, trzeba być wolnym od tej chęci aby móc w pełni zrozumiej dane zagadnienie. Tylko ta wolność umożliwia łatwe skupienie uwagi, gdyż myśli nie rozpraszają wówczas żadne drugorzędne tematy. Dopóki jest w nas opór wobec jakiegoś problemu, dopóty nie jesteśmy w stanie ogarnąć go zrozumieniem, bowiem ten sprzeciw rozstrzela uwagę. Zrozumienie może przyjść dopiero gdy nawiąże się kontakt i bezpośrednie obcowanie z daną sprawą, a te się nie ustalą póki jest w nas sprzeciw, protest, walka czy lęk, albo bierne poddanie się. Trzeba przede wszystkim ustalić nasz właściwy do danego problemu stosunek, jest to pierwszy krok ku zrozumieniu go; ale jak może taki stosunek zaistnieć jeśli nam chodzi o to, aby czym prędzej danej kwestii się pozbyć, wszak chęć znalezienia jak najszybszej odpowiedzi jest właśnie tym. Odpowiedni stosunek to bezpośrednie spokojne "obcowanie", a nie jest ono możliwe póki w nas trwa czynny lub bierny opór wobec problemu. Rodzaj naszego podejścia do zagadnienia jest ważniejszy od niego samego, gdyż nasze podejście je warunkuje i ono określa jego rozwiązanie i cel. Środki i cel nie są różne od naszego stosunku, a ten decyduje o losie zagadnienia. Czyli najważniejszym w tym wszystkim jest nasz stosunek, nasze podejście do rzeczy, gdyż zawarte w nim przesądy, lęki i oczekiwania nieuchronnie problem zabarwiają. Bezstronne, spokojne, - od wartościowania wolne - zdawanie sobie sprawy z rodzaju naszego podejścia stworzy żywy kontakt z zagadnieniem. Jest ono wytworem naszego "ja", więc przede wszystkim to "ja" musimy zrozumieć; "ja" i "mój problem" czy trudność, nie są to dwa różne, oddzielne od siebie procesy. Ja sam jestem problemem który zachodzi mi drogę. Działania naszego "ja" są zastraszająco jednostajne; jakże są nudne, błahe, denerwujące, bezsensowne! Jego sprzeczne, wciąż ze sobą walczące pożądania, nadzieje, oczekiwania i żale, wszystkie jego zniechęcenia, jego zdobycze i majaki pochłaniają i niewolą nas, a przecie są nieważkie i beztreściowe, a wszystkie jego odruchy i działania wiodą do znużenia. Ciągle się wspina i ciągle zsuwa się w dół, wciąż za czymś goni i rozbija o przeszkody, wciąż zdobywa i wciąż traci, i wciąż usiłuje wyrwać się z tego męczącego kręgu małostek. Ucieka w zewnętrzną działalność, w rozkoszne złudzenia, w pijaństwo czy rozpustę, chwyta się książki, radia, studiów, sztuki, zabawy itd. Jego zdolność tworzenia złud jakże jest złożona a niewyczerpana! Te "domowego wyrobu" ułudy są przezeń ciągle tworzone, są to własne wyobrażenia ideałów, bałwochwalcze koncepcje o mistrzach, guru, zbawicielach, o przyszłości jako o środku do samowywyższenia się, do ekspansji itd. A usiłując ujść od tej nużącej jednostajności nasze "ja" goni za wewnętrznymi i zewnętrznymi wrażeniami i wciąż się nimi podnieca. Zastępują one samowyrzeczenie i samozaparcie się i w tych środkach zastępczych zatraca się. I czasem mu się to nawet udaje, ale wkrótce zwiększa to tylko jego znużenie. Goni za tymi namiastkami, to za jedną, to za po drugą, a każda z nich stwarza nową, jej właściwą trudność, rozterkę, cierpienie. Szukamy zapomnienia się wewnątrz i na zewnątrz: jedni zwracają się do religii, inni do pracy, czy jakiejś działalności. Ale nie ma sposobu na zapomnienia o swym "ja". Wewnętrzny czy zewnętrzny zgiełk może je przytłumić, ale za chwilę znów podnosi głowę, w innej ukazuje się postaci, odrębną przybiera maskę; gdyż to, co się stłumi grozi zawsze wybuchem i musi znaleźć ujście. Zapominanie się w zmysłowych rozkoszach czy w alkoholu, w studiach, czy w religii, więzi nas, i stajemy się uzależnieni od tych ucieczek, to od czego się uzależniamy urasta w zagadnienie. Jeśli spodziewamy się znaleźć oswobodzenie się od siebie, samozapomnienie i szczęście w trunku, uwielbieniu, czy w mistrzu, to na czym polegamy, od czego się uzależniamy, zmienia się w trudność, w złożone zagadnienie. Uzależnianie się rodzi chęć posiadania, zawiść, lęk i wówczas ten lęk i jego przezwyciężenie stają się palącą troską. W naszym poszukiwaniu zadowolenia i szczęścia wciąż stwarzamy różne problemy i trudności i wpadamy w ich sieci. Znajdujemy pewne zadowolenie w zapomnieniu się jakie nam daje życie seksualne, więc używamy go jako środka do osiągnięcia pożądanego stanu. Zadowolenie czy szczęście z pomocą czegoś, lub dzięki czemuś, nieuniknienie sprowadza udrękę i konflikty, gdyż środki stają się wówczas ważniejsze od samego celu; tj. szczęścia. Jeśli piękno tego krzesła które stoi przede mną daje mi zadowolenie, tedy staje się ono ogromnie dla mnie ważne, chcę je ochraniać i bronić przed innymi, i w tym wysiłku i walce radość z jego piękna jaką na początku odczuwałem zatraca się i zapomina, zostaję po prostu sam ze zwykłym krzesłem. Samo w sobie krzesło ma niewielkie znaczenie, to ja nadałem mu ogromną wagę czyniąc zeń środek ku mojej radości. W tym wypadku środek zastępuje to, czego miał nam dostarczać, innymi słowy staje się namiastką przyjemności. Gdy środkiem do szczęścia jest dla mnie człowiek, tarcia, rozterki, cierpienie zwiększają się niepomiernie. Jeśli stosunek mój z człowiekiem opiera się na używaniu go ku czemuś, czyli na robieniu z niego narzędzia służącego moim celom, czyż może od wyjść poza najbardziej zewnętrzny i powierzchowny? poza taki który może istnieć pomiędzy tym, który używa czegoś, a używanym przedmiotem? Jeśli używam ciebie dla dostarczenia sobie przyjemności, czyż nawiązuję z tobą prawdziwym jakikolwiek kontakt i żywy stosunek? Istotny stosunek to obcowanie z drugim człowiekiem, to "komunia" z nim, na różnych poziomach, w różnych psychologicznych sferach; a czyż istnieje prawdziwy kontakt i obcowanie gdy ja ciebie używam tylko jako narzędzia dla zaspokojenia mej przyjemności, lub tęsknoty do szczęścia? W takim używaniu ku czemuś drugiego człowieka czy nie kryje się raczej chęć wyodrębnienia się od niego, spodziewając się znaleźć w tym zadowolenie? I to oddzielanie się nazywam stosunkiem do niego; ale w istocie nie ma w tym żadnego z nim kontaktu, tym mniej obcowania. To obcowanie, aż do jednoczenia się - komunii wewnętrznej - może istnieć tylko wówczas gdy nie ma w nas ani odrobiny lęku, a tam gdzie jest używanie, czyli wyzyskiwanie drugiego człowieka, a więc i uzależnianie się od niego, tam zakrada się zawsze przejmujący strach i ból. Nic nie może istnieć w odosobnieniu, więc usiłowania naszego "ja" do wyodrębnienia się i oddzielenia, prowadzi tylko do jego zahamowań i jałowej udręki. Chcąc uciec od poczucia własnej niecałkowitości, szukamy wypełnienia siebie w ideach, poglądach, ludziach i rzeczach; i powracamy do punktu z któregośmy wyszli - uciekamy się do środków zastępczych, do namiastek. Trudności i zawiłe problemy będą istnieć zawsze tam gdzie "ja" bierze górę; a na to aby sobie jasno uświadomić co jest, a co nie jest ruchem i wyrazem naszego "ja", potrzeba nieustannej czujności. Owa czujność nie jest wyćwiczoną uwagą, jest wszechstronną jasnością myśli, wolną od wyborów i wartościowań - czyli czystą świadomością (awareness). Wyrobiona uwaga tylko zasila nasze "ja", staje się znów namiastką i uzależnieniem się. Zaś jasna świadomość nie jest umyślnie wywoływana ani wyrobiona przez ćwiczenia i praktyki; jest to ogarnianie zagadnienia w jego całości, zarówno w powierzchniowej jak głębszej, ukrytej postaci. Chcąc aby się nam odsłoniły te głębsze pokłady trzeba zrozumieć wpierw widzialną, zewnętrzną stronę problemu; ale owo ukryte nie ujawni się zanim powierzchniowy umysł nie ucichnie i nie uspokoi się. Werbalizacja - rozpraszanie się w słowach - zdradza słabą i płytką umysłowość, a przeżycia które zawsze lubimy gromadzić, wciąż się powtarzają. Jasna świadomość nie jest sprawą postanowienia, ani woli. gdyż trzymanie się ustalonego wolą kierunku wywołuje opór i sprzyja wyłączności. Świadomość - wolna od wartościowania - to ciche obserwowanie tego co jest; a w tej bezstronnej cichości całokształt zagadnienia sam się przed nami rozwija i daje się wszechogólnie i wszechstronnie zrozumieć. Żadne zagadnienie nie może znaleźć rozwiązania jeśli rozpatrywać je będziemy tylko na jednym - jemu właściwym - poziomie i jest ono zjawiskiem wielce złożonym, więc trzeba ogarnąć rozumieniem całość jego procesu, wszystkie jego postacie i przemiany. Starać się rozwiązać problem tylko na jednym poziomie, czy to fizycznym czy psychologicznym, to zapraszać nowe zawiłości i udręki. By mógł w pełni się przed nami odsłonić, potrzeba jasnej świadomości, tej czujnej odbiorczości która ukazuje nam od razu całokształt danego procesu. Miłość nie jest wrażeniem ani emocją. Wrażenia dają początek myślom poprzez symbole i słowa. Emocje i myśli zastępują miłość, zajmują w nas jej miejsce. Ale należą one do intelektu, podobnie jak żądze zmysłowe, które intelekt rozbudza i podtrzymuje wspomnieniami dawniej doznanych rozkoszy. Intelekt podnieca namiętności i popędy zmysłowe, wywołując w pamięci obrazy przeżytego i sam się nimi rozkoszując. Umysł składa się z rozmaitych, a sprzecznych pożądań, pragnień, zainteresowań, z całą im właściwą gamą wrażeń; te zderzają się ze sobą gdy jedno lub drugie zaczyna brać górę nad innymi, i tak się tworzy złożony, niepokojący problem. Jedne wrażenia są przyjemne inne przykre, a nasze "ja" trzyma się pierwszych uparcie i staje się ich niewolnikiem. Te więzy są źródłem nowych zagadnień i trudności, gdyż "ja" jest kłębkiem sprzecznych wrażeń. Unikanie wrażeń przykrych jest także niewolą, której towarzyszą specyficzne trudności i złudzenia. To umysł nasz, to "ja" jest twórcą tych niezliczonych problemów, toteż nie może ich nigdy rozwiązać. Ale miłość nie należy do sfery "ja", nie ma z intelektem nic wspólnego; gdy jednak intelekt zaczyna się wtrącać, rodzą się wrażenia, które lubi nazywać miłością. Tę oto "intelektualną miłość" można roztrząsać, myśleć, porównywać, ubierać w dowolne szaty. Umysł może się delektować obrazami doznanych w przeszłości, jak i przewidywanych w przyszłości rozkoszy, a tym samym podsycać żądzę, na jakimkolwiek poziomie. Miłość nie może istnieć w polu działania intelektu. Umysł jest polem lęków i kalkulacji, zawiści i żądzy władzy, porównań i sprzeciwów, więc dla miłości nie ma tam miejsca. Zarówno zazdrość jak i pycha należą do intelektu, ale one - to nie miłość. Miłość i procesy intelektualne nie mają żadnego punktu stycznego więc nigdy nie mogą się spotkać. Gdzie wrażenia przeważają tam nie ma miejsca na miłość. Wówczas tylko ruchy myślowe wypełniają serce, a miłość staje się "niewiadomą", nieznanym za którym się tęskni, które się czci. Zostaje uznana za ideał, a w ideały się wierzy i ich się używa. I oto intelekt zapanowuje wszechwładnie, a miłość to już tylko słowo, wrażenie, mit. Można ja wówczas porównywać, mówić: "ja kocham więcej, ty kochasz mniej" itd. Prawdziwa miłość nie jest osobista, ani też bezosobista; miłość jest stanem bytu w którym wrażenie jako myśl nie istnieje.

hjdbienek : :
Audio 
lis 07 2008 Marek Grechuta - Dni, ktorych nie znamy -...
Komentarze: 0

! WWW.POLSKIE-MP3.TK ! marek grechuta - dni, ktorych nie znamy - zlota kolekcja - 06. swiecie nasz

hjdbienek : :
lis 07 2008 Odliczanie do wieczności cz 7
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 07 2008 SAMOOBRONA
Komentarze: 0

Był to człowiek znany, zajmował stanowisko które dawało mu dużo sposobności do szkodzenia innym, czego też nieraz nie omieszkał bez wahania robić. Był przebiegły, płytki, małoduszny, pracował dla własnej korzyści jedynie. Powiedział mi iż nie chodzi mu o omawianie żadnych zagadnień, po prostu tak się złożyło że tu przyszedł, więc oto jest. Ze wszystkiego co mówił i czego nie domawiał wynikało jasno iż miał ogromne ambicje, że lubił narzucać swe poglądy innym i urabiać ich na własną modłę; był brutalny gdy mu się to opłacało, a uprzejmy gdy chciał coś uzyskać. Okazywał względy ludziom na wyższych od siebie stanowiskach; równych sobie traktował z nieco wyniosłą tolerancją, a niższych niemal nie zauważał; nie raczył np. nawet spojrzeć na kierowcę samochodu który go przywiózł. Był majętny i to w nim wyrobiło podejrzliwość; przyjaciół miał niewielu. O dzieciach swych mówił jakby miały służyć tylko jego rozrywce, bo - dodawał - "nie mogę znieść samotności". Ktoś wyrządził mu niegdyś dużą krzywdę, a że nie mógł mu tym samym odpłacić, gdyż człowiek ów był po za jego zasięgiem, przeto wynagradzał to sobie wywierając niejako swą zemstę na tych, których mógł dosięgnąć. Sam nie rozumiał dlaczego nieraz bez żadnej widocznej przyczyny bywał brutalny, dlaczego chciał często dokuczyć tym, których, jak twierdził, kocha. Powoli, w miarę mówienia, jakby odtajał, i zdawał się być niemal życzliwy. Oczywiście była to życzliwość chwilowa, która znikłaby natychmiast gdyby napotkała opór, albo gdyby od niej czegoś zażądano. Ale że nic się od niego nie chciało, był swobodny i na krótką chwilę nawet serdeczny. Chęć wyrządzenia komuś krzywdy, dokuczenia słowem, gestem, czy też sięgając jeszcze głębiej, zaznacza się silnie u wielu ludzi, jest rzeczą częstą i zastraszająco przyjemną. Sama obawa aby nas ktoś nie dotknął wywołuje chęć dokuczenia innym; czyli urażanie i krzywdzenie jest rodzajem obrony siebie. Owa samoobrona przybiera nieraz dziwne formy, zależnie od okoliczności i charakteru człowieka. O, jakże łatwo jest ranić ludzi! Jak wielkiej potrzeba dobroci i subtelności by nigdy nikogo nie ukrzywdzić! Ranimy innych bo sami jesteśmy poranieni przez nasze własne walki, rozterki, cierpienie. Im większą jest nasza wewnętrzna męka tym żywszą chęć dokuczenia innym. Niepokój i chaos wewnętrzny skłania nas do szukania jakiejś zewnętrznej ochrony, a im bardziej bronimy siebie tym większą jest nasza brutalność wobec innych. O co nam tak bardzo chodzi? co staramy się tak ochraniać i bronić? Oczywiście nasze pojęcie o sobie, na każdym poziomie i w każdej sferze. Gdybyśmy nie chronili tego pojęcia, tego centrum zaborczości i gromadzenia, "ja" i "moje" przestałoby istnieć. I bylibyśmy wówczas niesłychanie wrażliwi, bezbronni, otwarci, czujnie świadomi wszelkich odruchów i przejawów naszej psychiki, zarówno w jej powierzchniowych jak i utajonych warstwach. Zazwyczaj wcale nie pragniemy odkrywania ścieżek i chodów naszego "ja", przeto bronimy się przed wszystkim co może naruszyć nasze pojęcie o sobie; to pojęcie jest niezmiernie płytkie, ale że większość z nas żyje na powierzchni siebie, więc zadawalają nas ułudy. Chęć dokuczenia innym jest głęboko zakorzenionym instynktem. Żywimy w sobie urazy, niechęci, pragnienie odwetu, a nagromadzenie ich wzmaga naszą żywotność i poczucie aktywności; a to, co się w ten sposób nagromadzi musi znaleźć wyładowanie, toteż znajduje ujście w gniewie, złości, obelgach, lekceważeniu, zaciętości, albo też w ich odwrotnościach, np. umyślnie przyjętej uprzejmości, wyrabianej łagodności itp. Właśnie to gromadzenie żalów, uraz, goryczy i żądzy odwetu wymaga antidotum w postaci przebaczenia; przebaczenie jest niepotrzebne tam, gdzie się nie zachowuje żalu, ani poczucia krzywdy. Co jest przyczyną że tak skrzętnie przechowujemy w pamięci pochlebstwa i obelgi, krzywdy i serdeczności? Bez tego gromadzenia różnych wzruszeń i ich reakcji, po prostu nie istniejemy; jesteśmy niczym jeśli nie mamy imienia, przywiązań, wierzeń, przekonań. I właśnie lęk przed tą nicością zmusza nas do gromadzenia, i tenże - świadomy lub nieświadomy - strach, pomimo całej naszej zachłanności w gromadzeniu, sprowadza w nasze życie rozkład i spustoszenie. Jeśli potrafimy zobaczyć ten strach w całej jego prawdzie, ta prawda nas odeń oswobodzi; ale nie uczyni tego żadne rozmyślne postanowienie przezwyciężenia go i zdobycia wolności. W istocie jesteśmy niczym. Możemy posiadać imię, tytuł, własności, majątek, władzę i sławę, ale pomimo tych wszystkich ochraniających nas dóbr, jesteśmy jako nic. Możemy nie być świadomi tej pustki, tej nicości, albo po prostu nie chcieć w nią spojrzeć i ją uświadomić, ale ona wciąż jest, cokolwiek byśmy robili aby jej nie widzieć i od niej ujść. Możemy starać się od niej uciec w najróżniejszy sposób; przez osobiste lub kolektywne okrucieństwo; przez jednostkowe lub wspólne rytuały i modlitwy; albo też przez zdobywanie wiedzy, lub oddawanie się rozrywkom; ale czy we śnie czy na jawie pustka w nas nieodmiennie trwa. Poznać nasz do tej nicości stosunek i nasz przed nią strach, możemy tylko przez zdawanie sobie sprawy - a bez chęci wartościowania - z naszych ciągłych ucieczek. Nasz stosunek do owej pustki nie jest stosunkiem odrębnej indywidualnej istoty, nie jesteśmy badaczem który ją obserwuje; bez nas czyli bez myśliciela, bez obserwatora nie ma jej, znika. Myśliciel i owa nicość to jedno; my i owa pustka to jedno łączne zjawisko, a nie dwa odrębne, niezależne od siebie procesy. Jeśli ja - obserwujący, myśliciel - obawiam się do niej zbliżyć jako do czegoś co mi jest przeciwne i wrogie, tedy wszelki ruch jaki ku niej uczynię doprowadzi nieuniknienie do nowego złudzenia, a więc do nowych rozterek i męki. Ale gdy przyjdzie ku nam odkrywcze przeżycie że pustka to my sami, wówczas strach - który trwa tylko dopóki myśliciel uważa iż jest od swych myśli oddzielny i stara się wejść z nimi w jakiś stosunek odpada i znika, i dopiero wtedy myśl może zupełnie ucichnąć; a w tej ciszy, w tym spokoju, objawia się Prawda.

hjdbienek : :
Audio 
lis 06 2008 Marek Grechuta - Dni, ktorych nie znamy -...
Komentarze: 0

! WWW.POLSKIE-MP3.TK ! marek grechuta - dni, ktorych nie znamy - zlota kolekcja - 05. tango anawa

hjdbienek : :
lis 06 2008 Odliczanie do wieczności cz 6
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 06 2008 POJĘCIE A FAKT
Komentarze: 0

Była od wielu lat zamężna, ale nie mieli dzieci, nie mogła ich mieć, i głęboko nad tym cierpiała. Każda z jej sióstr miała liczne potomstwo, czemuż tylko ona jedna była jak pod klątwą? Wydano ją za mąż bardzo wcześnie, wedle panującego zwyczaju; i wiele musiała przejść, lecz miewała również okresy cichej radości. Maż jej miał posadę w jakimś wielkim przedsiębiorstwie, czy urzędzie państwowym. On także cierpiał nad tym że nie mieli dzieci, ale ostatnio zdawał się już godzić z losem; zresztą, -- dodała - był lak bardzo zajęty. Nie trudno było wywnioskować że trzymała go w ręku, chociaż niezbyt twardo. Opierała się na nim, więc z konieczności musiała mieć nad nim przewagę. Nie mając dzieci w nim szukała wypełnienia; spotykało ją jednak rozczarowanie, gdyż mąż był słaby, nie dawał jej oparcia, musiała sama decydować o wszystkim. W biurze - mówiła z uśmiechem - uważano go za pedanta, surowego i wymagającego; ale w domu był łatwy i uległy. Chciała aby się dociągał do jej pojęć, usiłowała nagiąć go - oczywiście łagodnie - do pewnych ram jej własnych wyobrażeń; ale się to nie udawało. W rezultacie nie miała nikogo na kim by mogła się oprzeć, nie miała kogo kochać. Wyobrażenia są dla nas ważniejsze od faktów; własne pojęcia o tym jakim ktoś powinien być, ma większe znaczenie aniżeli to, jakim jest. Przyszłość więcej nas zwykle interesuje i pociąga niż teraźniejszość. Obraz, symbol, maję większa wagę niż to, co faktycznie istnieje; staramy się wciąż nad tym co jest wznosić jakieś nadbudówki idei, wzorów, wyobrażeń, i tym sposobem stwarzamy sprzeczność pomiędzy tym co jest, a tym co powinno by być. Ale owo "powinno" to wyobraźnia, fikcja, i pomiędzy tą ułudą a aktualnością powstaje starcie; sprzeczność ta nie istnieje w samych faktach, istnieje w nas. Nasze własne majaki przemawiają do nas więcej aniżeli to co jest; twory wyobraźni pociągają nas i zadawalają więcej aniżeli to, co rzeczywiście istnieje, toteż się ich z uporem trzymamy. I oto fikcji nadajemy realność i uważamy za prawdę, a to co jest w istocie prawdą zdaje się nam złudą; i chwytają nas tryby starć pomiędzy wyobrażaną rzeczywistością a domniemaną ułudą. Dlaczego, dobrowolnie czy nieświadomie, trzymamy się uparcie pojęć - tych tworów wyobraźni -a odsuwamy, czy się odwracamy, od tego co jest? Oto pojęcie, wzór, schemat, są projekcją naszej własnej psychiki, lubowanie się nimi jest rodzajem samouwielbienia i wyrazem tęsknoty do własnej trwałości. Pojęcie, idea staje się źródłem energii potrzebnej do rządzenia, kierowania, urabiania innych, a utwierdzania siebie, i wśród tych pojęć - rzutowanych przez naszą psychikę - nasze "ja" nie może nigdy ucichnąć i zniknąć; czyli wzory i idee tylko wzmacniają i rozszerzają to "ja"; a my i to uważamy za miłość. Kocham syna czy męża i chcę go widzieć takim, jakim się mnie podoba, czyli chcę aby był czymś innym niż jest. Jeśli chcemy zrozumieć to, co jest, musimy odsunąć wzory, idee i majaki wyobraźni; owo oddalenie ich jest trudne tylko wtedy, gdy w nas nic nie woła o zrozumienie tego co jest. Rozterka istnieje w nas, starcie zachodzi pomiędzy fikcją a tym, co jest, gdyż pierwsze - ten własny twór - daje nam większe zadowolenie aniżeli to, co rzeczywiście istnieje. Dopiero gdy musimy stanąć przed tym co jest twarzą w twarz, ów obraz ulega rozbiciu; więc idzie tu nie tyle o zagadnienie jak uwolnić się od tworów własnej wyobraźni, ile o spojrzenie "prosto w oczy" temu co jest. Możemy temu sprostać dopiero gdy zrozumiemy cały proces samozadowolenia, czyli ruchy i ścieżki naszego "ja" Wszystkim nam idzie o samowypełnienie, choć może każdemu w inny sposób: jedni szukają go we władzy, inni w majątku, jeszcze inni w dzieciach, mężu, ojczyźnie, czy ideologii, albo w służeniu, w ofierze, czy też w przewodzeniu innym, lub odwrotnie w poddaniu się im. Ale czy samowypełnienie w w ogóle istnieje i jest osiągalne? Wszak przedmiot w którym szukamy wypełnienia jest zawsze przez nas samych obrany, jest projekcją naszego "ja", więc można powiedzieć że tęsknota do wypełnienia jest tylko odmianą żądzy przedłużenia ciągłości swego bytu. Świadomie lub nieświadomie sami wybieramy różne sposoby ku samowypełnieniu, a wybór nasz wypływa z chęci znalezienia trwałego zadowolenia, innymi słowy dążenie do samowypełnienia jest pogonią za utrwaleniem naszych pragnień. Pragnienia i tęsknoty są zawsze przemijające, nie posiadają stałego punktu oparcia, mogą utrzymywać przez pewien czas przedmiot którego się chwytają, ale same w sobie nie posiadają trwałości. Jesteśmy tego instynktownie świadomi, więc usiłujemy nadać trwałość jakiejś idei, wierzeniu, jakimś rzeczom czy związkom z ludźmi; ale że i to jest niemożliwe, stwarzamy doznającego, obserwatora, jako trwałą, nieprzemijającą istność, owo "ja" odrębne i od pragnień oddzielne, myśliciela wyodrębnionego od swych myśli. Ale to oddzielanie jest najoczywiściej sztuczne, nieprawdziwe, i wiedzie do niekończących się złudzeń. Dążenie do trwałości jest podstawą nieustannej tęsknoty do samowypełnienia; ale nasze "ja" nie może nigdy zdobyć tego upragnionego stanu, bowiem samo jest znikome i przemijające, więc i to w czym szuka wypełnienia jest z konieczności nietrwałe, znikome. Trwanie, tj. ciągłość "ja", to upadek i rozkład, ciągłość nie zawiera w sobie czynnika przemiany, ani jednego tchnienia "nowego". "Ja" musi skończyć się aby prawdziwie nowe mogło się objawić. Bo "ja" jest pojęciem, wyobrażeniem, ideą, jest ono kłębkiem wspomnień, a każde dalsze szukanie samowypełnienia jest tylko dalszym ciągiem, snuciem ciągłości pojęć i przeżyć. Przeżycia zawsze nas ograniczają i uwarunkowują; podmiot doznający zawsze się oddziela i wyodrębnia od doświadczanego; więc trzeba wyzbyć się przeżyć, i uwolnić od ich pożądania. Pragnienie samowypełnienia jest jednym więcej sposobem przykrywania wewnętrznej pustki i ubóstwa, tai się, w nim zawsze smutek i ból.

hjdbienek : :