Komentarze: 1
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Rozpoznaj nietrwałość, cierpienie oraz stan bez ego w najbardziej prozaicznych sytuacjach i bądź ciekaw swoich reakcji. Odkryj sam dla siebie, czym jest spokój. Odkryj prawdę, że u podstaw nasza sytuacja jest pełna radości. Istnieją trzy prawdy, trzy znamiona egzystencji - nietrwałość, cierpienie oraz stan bez ego. Terminy te, choć opisują podstawowe własności egzystencji, budzą lęk. Łatwo nabrać przekonania, że są one czymś złym - to jednak tak, jakby myśleć, że u podstaw naszego istnienia leży jakiś błąd. Okazuje się jednak, że nietrwałością, cierpieniem i stanem bez ego można się cieszyć. Podstawą naszej egzystencji jest bowiem pełnia radości. Nietrwałość jest wartością, którą niesie z sobą rzeczywistość. Tak jak pory roku następują po sobie - zima zamienia się w wiosnę, wiosna w lato, lato w jesień - tak wszystko ulega ciągłym przemianom. Dzień przechodzi w noc, jasność w ciemność - i na odwrót. Nietrwałość jest istotą wszystkich zjawisk. Niemowlęta stają się dziećmi, dzieci nastolatkami, potem dorosłymi, wreszcie starzeją się, aż w końcu umierają. Nietrwałość to spotkania i rozstania. To początek i koniec miłości. Nietrwałość jest gorzko-słodka, jak odnajdywanie po latach fragmentów nowej niegdyś koszuli w narzucie uszytej z kawałków. Nie szanujemy nietrwałości. Nie cieszymy się nią; tak naprawdę staje się ona przyczyną naszej rozpaczy. Jest naszym bólem. Próbujemy się jej oprzeć, wytwarzając przedmioty, które - jak mówimy - będą trwały wiecznie, produkując rzeczy, których nie trzeba prać, prasować. Usilnie zaprzeczając, że wszystko ciągle się zmienia, gubimy, niestety, poczucie świętości życia. Zapominamy, że jesteśmy częścią naturalnego porządku rzeczy. Na nietrwałości zasadza się harmonia. Jeśli nie walczymy z przemijaniem, żyjemy w harmonii z rzeczywistością. Wiele kultur czci ten związek. Istnieją ceremonie, które akcentują wszystkie przemiany w życiu, od narodzin aż do śmierci; osobne rytuały wyznaczają spotkania i rozstania, moment wyruszenia na wojnę, klęskę lub zwycięstwo. My również moglibyśmy doceniać nietrwałość, szanować ją i cieszyć się nią. Ale co z cierpieniem? Dlaczego mielibyśmy cieszyć się cierpieniem? Czy to nie trąci masochizmem? Nasze cierpienie powstaje przede wszystkim z lęku przed nietrwałością. Ból jest głęboko zakorzeniony w jednostronnym, wypaczonym rozumieniu rzeczywistości. Cóż to za pomysł, że możliwe jest odczuwanie przyjemności bez bólu! A jednak to dość powszechny pogląd i przeważnie mu hołdujemy. Przyjemność i ból idą ze sobą w parze, są nierozłączne. I można się nimi cieszyć. Doświadczamy ich codziennie. Narodziny są bolesne i radosne. Śmierć także jest bolesna i radosna. Wszystko. co dobiega końca, jest zarazem początkiem czegoś innego. Ból nie jest karą, a przyjemność nie jest nagrodą. Radość i cierpienie są nierozdzielne. Uciekamy przed nieszczęściem, zamiast przyjrzeć się, jak współgra ono z radością. Nie chodzi o to, aby pielęgnować jedno, a unikać drugiego, lecz by we właściwy sposób odnieść się do sytuacji, w której się akurat znajdujemy. Jeśli istnieje tylko radość, zaraz pojawia się arogancja. Jeśli doświadczamy jedynie cierpienia, tracimy z oczu rozległe horyzonty swojej wizji. Radość podnosi na duchu i uświadamia, jak piękny i ogromny jest świat. Cierpienie z kolei rodzi pokorę. Wspaniałość naszej radości łączy nas ze świętością świata. Ale kiedy sytuacja się zmienia i czujemy się nieszczęśliwi - łagodniejemy. Nasze serce dojrzewa. Cierpienie to grunt, na którym rozwija się zrozumienie dla innych. Można się więc cieszyć zarówno radosną inspiracją jak i nieszczęściem. Możemy być wielcy i zarazem mali. Czy możemy cieszyć się również stanem bez ego? Często myślimy o nim w kontekście wielkiej straty, ale w rzeczywistości stan bez ego, nasz naturalny stan, niesie z sobą wiele korzyści. Jego zaakceptowanie przypomina odzyskanie po latach wzroku lub słuchu. Stan bez ego jest niczym promienie słońca, które rozchodzą się na zewnątrz, choć są niematerialne. Podobnie, kiedy nie jesteśmy zbytnio przejęci sobą, w naturalny sposób promieniuje z nas uważność. Stan bez ego jest tym samym co pierwotna dobroć albo natura buddy - to nasze nieuwarunkowane istnienie. Jest czymś, co zawsze mieliśmy i czego nigdy tak naprawdę nie tracimy. Ego można zdefiniować jako wszystko, co przesłania naszą pierwotną, wrodzoną dobroć. Czym, z perspektywy doświadczenia, jest to, co ego zasłania? To nasze doświadczenie bycia w pełni tu i teraz, które pozwala nawiązać bezpośredni kontakt z istotą naszego przeżycia. Stan bez ego to stan umysłu przepełnionego przeświadczeniem o świętości świata. To nieuwarunkowane dobre samopoczucie oraz nieuwarunkowana radość, obejmujące wszystkie elementy naszego doświadczenia. Jak zatem cieszyć się nietrwałością, cierpieniem oraz stanem bez ego w życiu codziennym? Przede wszystkim, kiedy stykamy się z nietrwałością możemy ją rozpoznać jako nietrwałość. Nie musimy szukać ku temu specjalnych okazji. Ot, kończy ci się atrament w samym środku pisania bardzo ważnego listu - rozpoznaj to jako przejaw nietrwałości stanowiący część całego cyklu egzystencji. Kiedy ktoś się rodzi, rozpoznaj to jako przejaw nietrwałości. Kiedy ktoś umiera, rozpoznaj to jako przejaw nietrwałości. Kiedy ukradną ci samochód, rozpoznaj to jako przejaw nietrwałości. Kiedy się zakochasz, rozpoznaj to jako przejaw nietrwałości i pozwól, by w ten sposób to radosne doświadczenie nabrało większej wartości. Kiedy związek dobiega końca, rozpoznaj to jako przejaw nietrwałości. Istnieją niezliczone przykłady nietrwałości w naszym codziennym życiu, od momentu, kiedy się budzimy, do chwili, gdy zasypiamy, a nawet podczas snu. Minuta po minucie. Rozpoznawanie nietrwałości to praktyka, która może trwać przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy już rozpoznamy nietrwałość, spróbujmy uświadomić sobie, jak na nią reagujemy. Obudźmy w sobie ciekawość. Zwykle na to, co nas spotyka, reagujemy w utarty sposób. Rozgoryczeniem albo poczuciem szczęścia, zachwytem lub rozczarowaniem. Nie ma w tym ani polotu, ani poczucia humoru. Zatem gdy w wydarzeniach wokół nas rozpoznamy nietrwałość, przyjrzyjmy się swoim reakcjom. To właśnie nazywa się uważnością, przytomnością, ciekawością lub dociekliwością. Niezależnie od tego, jak ją nazwiemy, to bardzo pomocna praktyka. Polega na dokładnym poznawaniu samego siebie. Gdy w naszym życiu pojawia się cierpienie, możemy je rozpoznać jako cierpienie. Kiedy nie dostajemy tego, czego chcemy, lub kiedy dostajemy to, czego nie chcemy, kiedy chorujemy, kiedy się starzejemy, kiedy umieramy - w każdej z tych sytuacji możemy rozpoznać cierpienie. Jeśli damy wówczas upust swojej ciekawości, możemy zauważyć własne reakcje i być ich świadomi. Na ogół albo jesteśmy rozgoryczeni i czujemy się oszukani, albo jesteśmy szczęśliwi i poprzestajemy na odczuwaniu błogostanu. Zawsze jednak jest to reakcja nawykowa. Tymczasem moglibyśmy zobaczyć, jak pojawia się kolejny impuls i jak w tym momencie dajemy mu się porwać. Co zresztą samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe. Tak się po prostu dzieje, gdy nawykowo reagujemy na przyjemność i ból naszej egzystencji. Możemy to teraz zobaczyć, nie próbując tego wartościować. Kiedy pojawia się stan bez ego, rozpoznajemy go jako stan bez ego - może to być spontaniczne odczucie mijającej chwili, czysta percepcja zapachu, obrazu lub dźwięku, poczucie otwarcia na emocje lub myśli. Rozpoznajemy go, zamiast zamykać się w ciasnych granicach samego siebie. Kiedy dostrzegamy w swoim życiu przestronność, kiedy wykorzystujemy chwilę przerwy w nieustannym dialogu z samym sobą - nagle zauważamy to, co znajduje się tuż przed naszym nosem, jasnym i świeżym spojrzeniem ogarniamy rzeczywistość, nie zmieniając jej ani nie poprawiając. Wszystko to możemy rozpoznać jako stan bez ego. To nie musi być nic wielkiego. Stan bez ego jest zawsze dostępny jako świeżość, otwartość; prosta przyjemność zmysłowych percepcji. Ciekawe, że doświadczamy go również wtedy, gdy nie wiemy, co się dzieje, gdy tracimy punkt odniesienia, gdy jesteśmy w szoku, a nasz umysł "zatrzymuje się". Zobaczmy, jak wówczas reagujemy. Czasami stajemy się bardziej otwarci; czasem szybko się zamykamy. Zauważamy jednak swoje reakcje, jesteśmy świadomi i ciekawi ich oraz tego, co się dalej wydarzy. Często stan pokoju jest uważany za czwartą prawdę, czwarte znamię naszej egzystencji. Nie chodzi tu o pokój rozumiany jako przeciwieństwo wojny. To raczej dobre samopoczucie, które pojawia się, kiedy potrafimy dostrzec, że nieskończone pary przeciwieństw wzajemnie się uzupełniają. Jeśli istnieje piękno, musi też być brzydota. Jeśli istnieje dobro, to w opozycji wobec zła. Jeśli istnieje mądrość, nie można jej oddzielać od głupoty. To stara prawda, którą mężczyźni i kobiety, ludzie tacy jak my, odkrywali przez bardzo długi czas. Pielęgnując ciekawość, chwila po chwili, możemy zwyczajnie odkryć, że z dnia na dzień zrodził się w nas pokój. Więc nie traktuj niczego, jakby było z góry ustalone i oczywiste, nie wierz we wszystko, co słyszysz. Bez cynizmu i bez naiwności szukaj żywych właściwości dharmy. Rozpoznaj nietrwałość, cierpienie oraz stan bez ego w najbardziej prozaicznych sytuacjach i bądź ciekaw swoich reakcji. Odkryj sam dla siebie, czym jest spokój. Odkryj prawdę, że u podstaw nasza sytuacja jest pełna radości.
Zazwyczaj myślimy o samotności jako o czymś niepożądanym. Niespelniona tęsknota za miłością nie jest miłym gościem w świecie naszych uczuć. Niesie niepokój, rodzi napięcie, wzbudza chęć ucieczki i znalezienia kogoś lub czegoś do towarzystwa. Kiedy w samym środku tego, co się wydarza, będziemy umieli odnaleźć spokój, wówczas nawiążemy więź z odprężającą i kojącą samotnością, która odmieni nasze lękowe schematy. Na drodze środka nie ma punktu odniesienia. Umysł pozbawiony punktu odniesienia nie analizuje siebie, nie przywiązuje się ani nie lgnie do niczego. Ale jak to w ogóle możliwe, żeby nie było punktu odniesienia? Aby osiąnąć taki stan, trzeba przezwyciężyć swój głęboko zakorzeniony, nawykowy stosunek do świata: pragnienie, by wszystko działo się w określony sposób. "Umrę, jeśli nie pójdę w prawo albo w lewo!" Kiedy nie możemy udać się w prawo lub w lewo, czujemy się, jakby trzymano nas w szpitalnym oddziale zamkniętym. Jesteśmy samotni, przepełnieni niepokojem, którego chcieliśmy uniknąć, kierując się w prawo albo w lewo. Takie napięcie może być trudne do zniesienia. Jednak przez te wszystkie lata zwracania się w prawo lub w lewo, stawiania na "tak" lub na "nie", kierowania się życzliwością lub złością, niczego tak naprawdę nie rozwiązaliśmy. Poszukiwanie bezpieczeństwa za wszelką cenę przynosiło jedynie chwilową ulgę. Zupełnie jak zmiana pozycji nóg podczas medytacji. Gdy ból w nogach zaczyna nam bardzo doskwierać, zmieniamy pozycję. Czujemy chwilową ulgę, ale po dwóch minutach znów mamy ochotę się poruszyć. Wiercimy się tak bez przerwy w poszukiwaniu wygody, a satysfakcja, którą odczuwamy, okazuje się krótkotrwała. Wiele słyszymy o cierpieniu sansary, słyszymy też o wyzwoleniu. Niewiele jednak wiemy o tym, jak bolesne jest przejście od stanu mentalnego zablokowania do wolności. Proces uwalniania się od tego stanu wymaga niesłychanej odwagi, wiąże się bowiem z całkowitą zmianą postrzegania rzeczywistości. To prawie tak, jakbyśmy zmieniali strukturę naszego kodu DNA. Modyfikujemy wzorzec zachowania, który nie jest wyłącznie naszą cechą. To wzorzec ogólnoludzki: rzutujemy na otaczający nas świat nieskończoną liczbę możliwych rozwiązań. Moglibyśmy na przykład mieć bielsze zęby, ładniejszy trawnik oraz lżejsze, wolne od wysiłku i zmartwień życie. A potem moglibyśmy żyć długo i szczęśliwie. Te schematy powodują ciągły niedosyt i koniec końców przynoszą dużo cierpienia. Jako istoty ludzkie nie tylko poszukujemy odpowiedzi, ale również czujemy, że zasługujemy na to, by ją znaleźć. Tymczasem nie tylko na nią nie zasługujemy, ale wręcz nas ona unieszczęśliwia. Zasługujemy bowiem nie na odpowiedź, lecz na coś o wiele lepszego. Zasługujemy na urzeczywistnienie właściwej każdej czującej istocie natury buddy, na drogę środka, na otwarty stan umysłu, który potrafi odprężyć się i w paradoksie, i w niejednoznaczności. Tak jak dotychczas unikaliśmy niepewności, tak teraz doświadczamy objawów związanych z abstynencją - "odstawiamy" bowiem przekonanie, że istnieje jakiś problem i że ktoś, gdzieś, musi temu zaradzić. Droga środka jest szeroka, ale trudno nią podążać, ponieważ kłóci się to z odwiecznym neurotycznym wzorcem, wspólnym nam wszystkim. Kiedy czujemy się samotni, bezradni, chcemy wykonać ruch w prawo lub w lewo. Nie mamy natomiast ochoty usiąść i wczuć się w to, co czujemy. Nie chcemy przejść przez "odwyk". A do tego właśnie zachęca nas droga środka. Nakłania nas, byśmy obudzili w sobie odwagę, która tkwi w każdym bez wyjątku, również w tobie i we mnie. Medytacja dostarcza sposobów, aby ćwiczyć się w drodze środka - sztuce pozostawania tam, gdzie się jest. Pomaga przestać oceniać to, co powstaje w naszym umyśle. Pomaga przestać chwytać się tego, co się pojawia. Wszystko, co zwykle nazywamy dobrym lub złym, podczas medytacji traktujemy po prostu jako myślenie - bez dramatyzowania towarzyszącego wartościowaniu zjawisk. Pozwalamy, by myśli przychodziły i odchodziły niczym bańki mydlane, które znikają pod dotknięciem piórka. Utrzymywanie podstawowej dyscypliny przygotowuje nas do zaniechania zmagań i odkrycia świeżego, bezstronnego stanu umysłu. Czujemy, że problem doświadczania pewnych uczuć, takich jak samotność, znudzenie czy niepokój, powinniśmy rozwiązać szczególnie pilnie. Jeśli nie potrafimy odnaleźć w nich spokoju, trudno nam będzie wytrwać na drodze środka, gdy się pojawią. Pragniemy zwycięstwa albo przegranej. Pochwały lub nagany. Kiedy na przykład ktoś nas porzuca, nie chcemy poczuć w pełni towarzyszących temu bolesnych uczuć. Odnajdujemy wówczas w sobie dobrze nam znaną tożsamość ofiary. Albo unikamy kontaktu z dojmującym bólem, wybuchając i mówiąc sprawcy naszych cierpień, co o nim myślimy. Odruchowo chcemy stłumić ból, w taki czy inny sposób, sprowadzając wszystko do emocji zwycięstwa albo porażki. Zazwyczaj myślimy o samotności jako o czymś niepożądanym. Niespełniona tęsknota za miłością nie jest miłym gościem w świecie naszych uczuć. Niesie niepokój, rodzi napięcie, wzbudza chęć ucieczki i znalezienia kogoś lub czegoś do towarzystwa. Kiedy w samym środku tego, co się wydarza, będziemy umieli odnaleźć spokój, wówczas nawiążemy więź z odprężającą i kojącą samotnością, która odmieni nasze lękowe schematy. Tę dobrą, kojącą samotność można rozpisać na sześć efektów jej oddziaływania, sześć jej aspektów: wyciszenie pragnień, zadowolenie, unikanie zbędnych działań, pełna dyscyplina, rezygnacja z błądzenia w świecie pragnień oraz nieszukanie poczucia bezpieczeństwa w dyskursywnym myśleniu. Wyciszenie pragnień to gotowość do bycia samotnym i nieszukania pomocy w chwilach, gdy wszystko w nas woła o cokolwiek, co przyniosłoby nam pociechę i poprawiło nastrój. Praktykując taką samotność, zasiewamy nasiona, dzięki którym w przyszłości pierwotny niepokój zmniejszy się. Na przykład podczas medytacj i za każdym razem, gdy stosujemy metodę zauważania myśli, zamiast za nimi podążać, ćwiczymy się w zwyczajnym byciu tu i teraz, bez poczucia oddzielenia. Dziś jeszcze nie potrafimy być tu i teraz bardziej, niż potrafiliśmy wczoraj, przedwczoraj, w ubiegłym tygodniu czy roku. Jednak po pewnym czasie zaangażowanej i konsekwentnej praktyki wyciszania pragnień coś ulega zmianie. Odczuwamy ich mniej, nasza Bardzo Ważna Życiowa Historia już nas tak nie uwodzi. Kiedy więc pojawia się samotność, a nam udaje się wytrzymać z towarzyszącym temu niepokojem przez półtorej sekundy, podczas gdy wczoraj nie mogliśmy wytrzymać nawet jednej - oznacza to, że wkraczamy na ścieżkę wojownika. Ta droga wymaga odwagi. Im mniej się pogrążamy, im mniej się miotamy, tym większą satysfakcję czerpiemy z obcowania z kojącą samotnością. Jak mawiał jeden z mistrzów zen, rosi Katagiri: "Można być samotnym, a mimo to nie czuć się wyobcowanym". Drugim aspektem samotności jest zadowolenie. Jeśli nic nie posiadamy, nic nie mamy do stracenia. Nic, prócz zaprogramowanego poczucia, że mamy dużo do stracenia. Źródłem tej obawy jest lęk - przed samotnością, przed zmianą, przed tym wszystkim, z czym nie można sobie poradzić, przed nieistnieniem - a także nadzieja na uniknięcie tego lęku i obawa, że sami dla siebie nie możemy stanowić punktu odniesienia. Jeśli poprowadzimy linię przez środek, będziemy wiedzieli, kim jesteśmy po prawej, kim zaś po lewej stronie. Nie wiemy jednak, kim jesteśmy, jeśli nie wybierzemy żadnej ze stron. W takiej sytuacji zupełnie nie wiemy, co zrobić. Nie mamy żadnego punktu odniesienia, żadnej wskazówki. Możemy wówczas albo wystraszyć się, albo zatrzymać się i zaakceptować sytuację. Zadowolenie to synonim kojącej, akceptującej samotności. Porzucamy wiarę, że ucieczka od samotności może przyniesć nam trwałe szczęście, radość, dobre samopoczucie, odwagę czy siłę. Zazwyczaj musimy porzucać to przekonanie miliony razy, świadomie powtarzając to samo wciąż od nowa, zawierając przyjaźń z własnym bezgranicznym rozdrażnieniem i strachem. I wtedy niepostrzeżenie coś zaczyna się zmieniać. Okazuje się, że możemy po prostu być samotni, bez możliwości wyboru, zadowoleni ze swego miejsca w świecie, uczestnicząc w rozmaitych aspektach tego, co się akurat wydarza. Trzecim aspektem samotności jest unikanie zbędnych działań. Kiedy samotność bardzo nam dokucza, szukamy czegoś, co nas od niej uwolni. Ogarnia nas niepokój, który nazywamy samotnością, a nasz umysł szaleje, gorączkowo usiłując znaleźć towarzyszy, którzy ukoją rozpacz. To właśnie nazywa się zbędnym działaniem. Owo bezustanne wynajdywanie sobie zajęcia, żeby nie czuć żadnego bólu. Zbędnym działaniem może stać się obsesyjne marzenie o prawdziwej miłości, ciągłe rozdmuchiwanie drobnych spraw, a nawet samotna wyprawa na pustkowie. Rzecz w tym, że poprzez te wszystkie przejawy aktywności szukamy towarzystwa w ten sam nawykowy sposób, używając swoich starych metod, by uciec przed demonem samotności. Czy nie możemy po prostu usiąść spokojnie i spojrzeć na siebie z odrobiną szacunku i współczucia? Czy musimy wciąż uciekać od swojej samotności? A może spróbować zapanować nad sobą w chwilach, kiedy ogarnia nas panika i odprężyć się w przeżywaniu samotności? Jak powiedział japoński poeta Ryokan: "Jeśli chcesz odnaleźć znaczenie, przestań gonić za wieloma rzeczami jednocześnie". Pełna dyscyplina to kolejny aspekt kojącej samotności. Przejawia się w ten sposób, że niezależnie od sytuacji jesteśmy gotowi spokojnie powrócić do chwili obecnej. To jest właśnie samotność rozumiana jako pełna dyscyplina. Jesteśmy wówczas gotowi usiąść w bezruchu - po prostu być, w samotności. Nie musimy szczególnie celebrować tego stanu. Możemy siedzieć nieruchomo na tyle długo, by uświadomić sobie, jak rzeczy mają się naprawdę: jesteśmy samotni od zawsze i nie ma niczego, czego moglibyśmy się uchwycić. Co więcej, wcale nie stanowi to problemu. Właśnie ta sytuacja pozwala nam odkryć rzeczywisty wymiar istnienia. Nasze nawykowe przekonania - wyobrażenia o tym, jakimi rzeczy są - powstrzymują nas od postrzegania wszystkiego w świeży i otwarty sposób. Mówimy zwykle: "Tak, tak, wiem". Ale tak naprawdę nie wiemy. W gruncie rzeczy nic nie wiemy. Nie istnieje żadna pewność. Naga prawda boli, więc chcemy od niej uciec. Jednak powracanie i ponowne podejmowanie prób odzyskania stabilności umysłu w obliczu doświadczenia tak dobrze znanego jak samotność jest tym rodzajem dyscypliny, dzięki któremu możemy uświadomić sobie istotę gnębiących nas w naszym życiu wydarzeń. Kiedy uciekamy przed niejednoznacznością samotności, oszukujemy sami siebie. Rezygnacja z błądzenia w świecie pragnień to kolejny aspekt kojącej samotności. Błądzenie w świecie pragnień oznacza ciągłe szukanie czegoś, co przyniesie nam ulgę - jedzenia, alkoholu czy towarzystwa innych ludzi. Znaczenie słowa "pragnienie" obejmuje również uzależnienie: sposób, w jaki chwytamy się rzeczy, kiedy coś się wydarza, pragnąc, żeby znów wszystko było w porządku. Ta właściwość naszych działań jest przejawem niedojrzałości. Ciągle chcemy wrócić do domu, otworzyć lodówkę i znaleźć w niej pełno ulubionych przysmaków. A kiedy jest ciężko, mamy ochotę jak dawniej krzyknąć: "Mamo!" Ale podążanie ścieżką duchowego rozwoju oznacza właśnie porzucenie domu, bezdomność. Rezygnacja z błądzenia w świecie pragnień to nawiązanie bezpośredniego kontaktu z naturą rzeczy. Samotność nie jest problemem. Nie jest sprawą do załatwienia. Podobnie jak wszelkie inne doświadczenia, które mogą nam się przytrafić. Innym aspektem kojącej samotności jest nieszukanie poczucia bezpieczeństwa w dyskursywnym myśleniu. Oto właśnie straciliśmy grunt pod nogami. Gra skończona. Nie ma wyjścia. Już nawet nie szukamy wsparcia w tej nieustającej rozmowie ze sobą o tym, jakie coś jest albo nie jest, czy w ogóle jest czy nie jest, czy powinno być takie czy inne, czy może być czy nie może. Dzięki kojącej samotności nie spodziewamy się odnaleźć bezpieczeństwa w wewnętrznym dialogu. Dlatego właśnie uczymy się nadawać mu etykietkę "myślenie". Ta wewnętrzna paplanina obiektywnie nie istnieje. Jest przezroczysta i nieuchwytna. A my mamy ją jedynie zauważyć, dotknąć i pozwolić, by odeszła bez wywoływania wielkiego hałasu. Dzięki kojącej samotności możemy uczciwie i bez agresji przyjrzeć się swojemu umysłowi. Pozwala nam ona stopniowo porzucać wyobrażenie o tym, kim powinnyśmy być lub kim chcemy być, a także kim według innych powinnyśmy lub chcemy być. Porzucamy to wyobrażenie i po prostu patrzymy - ze współczuciem i poczuciem humoru - na to, kim jesteśmy. Wówczas nasza samotność przestaje być zagrożeniem, utrapieniem czy karą. Kojąca samotność nie rozwiązuje życiowych problemów, nie zapewnia stałego gruntu pod nogami. Jest wezwaniem do wejścia w świat pozbawiony punktu odniesienia, bez dzielenia go na dwie strony i przypisywania mu trwałej natury. To właśnie jest droga środka albo inaczej uświęcona ścieżka wojownika. Oto budzisz się rano i nagle bez powodu ogarnia cię ból wyobcowania i samotności. Czyż nie chciałbyś wykorzystać tej chwili jako szansy? Zamiast dręczyć się przypuszczeniami, że pewnie dzieje się coś strasznego, czy nie mógłbyś odprężyć się i dotknąć bezmiernej przestrzeni ludzkiego serca dokładnie w tej właśnie chwili smutku i tęsknoty? Gdy nadarzy się okazja, spróbuj.