Archiwum listopad 2009, strona 10


Audio 
lis 05 2009 Adam Bytof - Świadomość Świadka - Medytacja...
Komentarze: 0

Adam Bytof - Świadomość Świadka - Medytacja (Www Autohipnoza Pl)

hjdbienek : :
Clipy 
lis 05 2009 Pink Floyd - Comfortably Numb Pulse 1994...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 05 2009 Discovery HD - Zostać Mężczyzną w Afryce...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 05 2009 ZATRZYMYWANIE KOŁA SANSARY
Komentarze: 0

Zwykle czujemy, że jest jakiś problem i staramy się go rozwiązać. To błąd. Spróbujmy zachować się w sposób nieprzewidywalny. Zróbmy coś, co odbiega od rutynowych działań. Nie stosujmy wciąż tych samych wykrętów, by nie być tu i teraz. W jakiś sposób tak się dzieje, że dharma wydaje nam się czymś odległym od życia. Traktujemy ją zwykle jako system filozoficzny lub przyspieszony kurs rozwoju i nawet gdy zachęca się nas do stosowania jej w codziennym życiu, w chwilach, gdy rzeczywiście potrzebujemy pomocy, wszelkie nauki nie na wiele się zdają. Gdy targają nami emocje, czujemy się zranieni lub bliscy samobójstwa, propozycja, by usiąść i pomedytować, wydaje się kiepskim żartem. Wielu z nas sądzi, że medytacja jest nieskuteczna i nie przystaje do realiów życia. Uważamy, że aby dotrzeć w głąb własnej psychiki, potrzebna jest pomoc psychologa i terapia grupowa. Nie widzę niczego złego w szukaniu fachowej porady. W wypadku wielu ludzi dobry psycholog może zdziałać cuda. Mając dystans do naszych problemów, może służyć pomocą w przezwyciężaniu lęku i rozwijaniu pozytywnego stosunku do rzeczywistości. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że dharma ma dużo większą moc oddziaływania. W sposób radykalny nie tylko pomaga nam pokonać nerwicę i depresję, lecz także dostrzec piękno w nas samych i w otaczającym nas świecie. Rzecz w tym, by mieć dość wiary w dharmę, by pamiętać o niej, gdy znajdziemy się na dnie, a świat wokół wyda się koszmarem. Nie uważajmy dharmy za odskocznię od prozy codziennego życia ani za ideał, do którego może kiedyś uda nam się dorosnąć. Traktujmy ją jak pożywną strawę lub pozbawione skutków ubocznych lekarstwo - panaceum na wszelkie dolegliwości. Musimy wykorzenić swoje nawyki, a w szczególności nawyki umysłu. Pamiętam dzień, gdy stało się dla mnie jasne, jak umysł kreuje rzeczywistość, w której żyjemy. Niewolniczo powielamy te same schematy zachowań, a one niezmiennie wywołują wciąż te same skutki. Refleksje takie ogarnęły mnie, gdy kończyły mi się pieniądze i zacząłem się z tego powodu niepokoić. Niemal fizycznie czułem ciężar odpowiedzialności, jaki na mnie spoczywał. Stopniowo strach przeradzał się w panikę. Czułem, że muszę koniecznie znaleźć jakieś wyjście. Dopóki tak się nie stało, nie mogłem ani na chwilę się odprężyć, dostrzec, że świat wokół rozkwita, cieszyć się blaskiem słońca. Ta sytuacja nie była niczym nadzwyczajnym. Wielokrotnie bywałem bez grosza, nigdy jednak aż tak nie wyprowadzało mnie to z równowagi. Nie wiem, dlaczego ten dzień był przełomowy. Być może zadziałały tu lata praktyki, gdy starałem się uczciwie i bezstronnie odnosić do wszystkich doświadczeń lub gdy medytując, wracałem wciąż na nowo do rzeczywistości. W każdym razie tamtego dnia dotarło do mnie, w czym rzecz. Nie będąc w jakimś szczególnie podniosłym stanie ducha, nagle zdałem sobie sprawę z tego, co robię. Mało tego, byłem w stanie powiedzieć sobie "stop". Przestałem miotać się nerwowo, jak to miałem w zwyczaju starając się wykorzystać każdą chwilę, by zrobić coś pożytecznego, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu. Myśl "przecież tylko ja mogę uratować sytuację" przemknęła mi wtedy przez głowę. Zdecydowałem jednak poczekać i zobaczyć, jak świat sobie poradzi bez mojej interwencji. Może legnie w gruzach, lecz czasami po prostu trzeba dać mu tę szansę. Najtrudniej było powstrzymać się od działania. Bezczynność była czymś zupełnie sprzecznym z moim charakterem. Czułem się tak, jakbym próbował zatrzymać ogromne rozpędzone koło i obrócić je w przeciwnym kierunku. Na tym właśnie polega dharma: odmieniamy bieg rzeczy, działamy wbrew ustalonym nawykom, odwracamy proces kostnienia rzeczywistości, zatrzymujemy koło sansary. Pierwszym krokiem jest uchwycenie momentu, gdy staramy się wymknąć rzeczywistości. Zwykle czujemy, że jest jakiś problem i staramy się go rozwiązać. To błąd. Spróbujmy zachować się w sposób nieprzewidywalny. Zróbmy coś, co odbiega od rutynowych działań. Nie stosujmy wciąż tych samych wykrętów, by nie być tu i teraz. W buddyzmie często mówi się, aby postępować wbrew temu, co oczywiste. Słyszymy: "uczyń coś, co budzi twoją odrazę", "Spocznij na posłaniu nabitym gwoździami". Gdy Trungpa Rinpocze przebywał jeszcze w Tybecie, jego nauczyciel Khenpo Gangszar udzielił mu wskazówek, jak żyć w ten właśnie sposób. Nazwał je naukami o niedualistycznej naturze rzeczywistości. Gdy spytaliśmy Rinpocze, co stało się z jego mistrzem po ich ucieczce z Tybetu, odpowiedział, że dobiegły go wieści, iż podczas gdy inni skierowali się do Indii, Khenpo Gangszar udał się w stronę Chin. Ten rodzaj nauk zastosowany w życiu może w zasadniczym stopniu zmienić nasz sposób postrzegania rzeczywistości. Moim pierwszym krokiem była decyzja, by nie działać więcej siłą rozpędu. Był to rodzaj testu, jakiemu poddałem nauki Buddy, aby sprawdzić, czy istotnie to my sami tworzymy rzeczywistość, a wszystko, co postrzegamy, jest jedynie projekcją naszego umysłu. Każda cząstka mnie domagała się powrotu do starych nawyków. Wciąż jednak miałem w pamięci słowa nauk mówiące, że dopóki nie przestaniemy trzymać się kurczowo pojęcia dobra i zła, świat będzie nam się objawiał jako przyjazne bóstwa i groźne demony. Chciałem zbadać, czy to prawda. Nie bałem się, że przez takie eksperymenty popadnę w zbytnią surowość, gdyż wcześniej pod wpływem praktyki stałem się przyjaźnie nastawiony do swych myśli i emocji. Jakoś tak się dzieje, że zaprzyjaźnienie się z samym sobą jest warunkiem postępu w rozwoju duchowym. Zawsze, czy medytujemy czy słuchamy nauk, powinniśmy pamiętać o rozwijaniu życzliwości. Kiedyś, po zakończeniu kursu, który prowadziłem w Teksasie, pewien mężczyzna podziękował mi za wskazówkę, by uważać na ton głosu, gdy w czasie praktyki określamy to, co dzieje się w naszym umyśle jako myślenie. Gdy głos jest surowy, dobrze jest powtórzyć to, co się mówiło, raz jeszcze - łagodniej. "Naprawdę, wziąłem to sobie do serca" - powiedział. - "I teraz, gdy mój umysł gdzieś zawędruje, mówię do siebie - to tylko myśli, chłopie". Jednak nawet po latach praktyki wielu z nas przesadza z surowością. Medytujemy z poczuciem winy, jak gdyby ktoś miał nas rozliczyć z naszych błędów. Chcielibyśmy pozbyć się wstydu za siebie samych, boimy się, że ktoś w końcu odkryje, jak marnymi praktykującymi jesteśmy. Stare porzekadło głosi, że buddysta to ktoś, kto medytuje, lub ktoś, kto czuje się winny, że nie medytuje. I to wcale nie jest śmieszne. Zgodnie z jedną z najważniejszych wskazówek powinniśmy się odprężyć i rozpogodzić. W pracy z naszym rozchwianym, pomieszanym umysłem bardzo pomaga myśl, że praktykując, docieramy do łagodności, która jest w nas i pozwalamy jej się rozprzestrzeniać. Pozwalamy, by łagodność stępiła ostrze samokrytycyzmu i niezadowolenia. Niektórym jest o wiele łatwiej zaakceptować innych niż siebie samych. Wydaje się nam, że współczucie zarezerwowane jest dla innych i nigdy nie przychodzi nam do głowy, by odczuwać je wobec siebie. Z mojego doświadczenia wynika, że dopiero gdy odrzucimy wszelkie nakazy dotyczące praktyki, stopniowo zaowocuje ona większą przytomnością umysłu oraz ufnością. Krok po kroku, nic nie planując, pragnąc jedynie być uczciwym i życzliwym, stajemy się odpowiedzialni za swoje życie na tym nieprzewidywalnym świecie, w tej wyjątkowej chwili, w tym cennym ludzkim ciele. W końcu dojrzałem do tego, by zwolnić obroty napędzanego nawykami umysłu, stałem się mniej przewidywalny. Choć nie było to łatwe, zacząłem zachowywać się inaczej niż do tej pory. Odczuwałam coś, co Trungpa Rinpocze nazwał tęsknotą za sansarą, a co polegało na przemożnym pragnieniu, by rozwiązać jakiś problem. Jednak moja ciekawość nauk była silniejsza niż tęsknota za przeszłością. Wyruszałem w nieznane. A to, czego doświadczałem, było prawdziwe w przeciwieństwie do wzniosłych teorii, których tyle wcześniej poznałem. Nie wiedziałem, co się wydarzy, lecz wszystko było lepsze niż rutyna, którą pozostawiłem za sobą. Każde działanie, każda myśl i emocja mają znaczenie. Nie istnieje inna droga. To tu możemy zastosować nauki, tu możemy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego medytujemy. Jesteśmy na ziemi jedynie przez krótką chwilę. Nawet gdybyśmy dożyli 100 lat, nasze życie byłoby zbyt krótkie, by doświadczyć wszystkich jego cudów. Każde działanie, każda myśl, każde wymówione słowo jest dharmą. Czy jesteśmy gotowi, by łapiąc się na próbie uciekania od rzeczywistości, nie czuć przy tym zażenowania? Czy próbujemy ujrzeć w sobie nie stwarzającego problemy dziwoląga, lecz typową ludzką istotę, która w każdej chwili może zerwać z rutyną i stać się nieprzewidywalna? Z doświadczenia wiem, że gdy przybieramy taką postawę, nasze myśli zwalniają. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestrzeń wokół nas się powiększa, łatwiej jest nam oddychać, tańczyć i być szczęśliwym. Dharma ma moc uzdrawiania. Jest w stanie uleczyć nasze zastarzałe rany, których źródłem jest nie grzech pierworodny, lecz niezrozumienie - doświadczane od tak dawna, że już go nie dostrzegamy. Nauki mówią, by odnosić się ze współczuciem do siebie i do swoich uwarunkowań, wiedząc, że nie są one czymś niezmiennym. Tkwimy w pułapce starych nawyków, chwytamy i zatrzymujemy rzeczywistość, co wywołuje wciąż te same myśli i reakcje. Tak tworzymy swój świat. Gdy choć na moment staniemy się tego świadomi, automatycznie zbudzi się w nas sprzeciw. Będziemy zdolni odwrócić proces zastygania rzeczywistości, którą sami stwarzamy, powstrzymać kurczenie się obszaru naszych doświadczeń, zrzucić przygniatający nas ciężar i wyruszyć w nieznane. Gdyby ktoś chciał zapytać, jak to zrobić, odpowiedź jest prosta. Potraktuj dharmę, jako coś bardzo osobistego, zgłębiaj ją całym sobą i o nic się nie martw.

hjdbienek : :
Audio 
lis 04 2009 Adam Bytof - Indukcja LD
Komentarze: 0

Adam_Bytof_-_Indukcja_LD

hjdbienek : :
Clipy 
lis 04 2009 Willie Nelson - Ray Charles - Georgia on...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 04 2009 Discovery HD - Zostać Mężczyzną w Afryce...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
lis 04 2009 ZŁUDZENIE WYBORU
Komentarze: 0

Dopóki nie zrodzi się w nas gotowość, by wyrzec się wszystkiego, nie doświadczymy świata w pełni. Samaja oznacza, że niczego już nie zatrzymujemy, nie zapewniamy sobie drogi odwrotu, nie szukamy innych rozwiązań ani też nie odkładamy spraw na później. Nauki buddyjskie kierowane są do ludzi, którzy nie mają zbyt wiele czasu do stracenia. Dotyczy to nas wszystkich. Zgodnie z tymi naukami przekonanie, że mamy mnóstwo czasu na załatwienie swoich spraw i możemy odłożyć praktykę duchową na później jest czystą iluzją. To największa przeszkoda, która wraz z głęboko zakorzenionym w nas nawykiem, by uciekać myślami od tego, czym właśnie się zajmujemy mąci klarowność widzenia, zaciemnia nasze myśli. Wiedząc, że dzisiejszej nocy stracimy wzrok, ogarnęlibyśmy tęsknym spojrzeniem każde źdźbło trawy, każdy pyłek kurzu. Po raz ostatni przyjrzelibyśmy się temu, co nas otacza: chmurom, kroplom deszczu, tęczy. Gdybyśmy wiedzieli, że jutro ogłuchniemy, każdy dźwięk stałby się dla nas skarbem. Nauki wadżrajany próbują nas uczulić na fakt, że zostało nam niewiele czasu, że nasze ludzkie życie jest bezcenne. W wadżrajanie istnieje coś, co nazywamy związkiem samaja. Oznacza on, że traktujemy każde doświadczenie jako część duchowej praktyki. Po okresie intelektualnych dociekań uczeń może poczuć potrzebę głębszego związku z nauczycielem. Gdy obie strony akceptują się wzajemnie i darzą pełnym zaufaniem, pojawia się między nimi nieuwarunkowana więź samaja. Wówczas, cokolwiek się wydarzy, uczeń nie opuści mistrza i zawsze, nawet będąc skrajnie pomieszanym, będzie mógł liczyć na jego wsparcie. Uczeń i nauczyciel są ze sobą związani tak, jakby poprzysięgli sobie wspólnie osiągnąć oświecenie. Innym określeniem samaja jest "święte przymierze", lecz świętość ta nie oznacza oderwania od przyziemnych spraw. Samaja to opowiedzenie się po stronie zdrowego rozsądku i normalności, jest jak małżeństwo z otaczającą rzeczywistością. Zawiera jednak pewien podstęp. Przypomina to stan amnezji. Myślimy, że do nas należy decyzja, z kim się wiążemy. Nie wiemy jednak, że tak naprawdę jesteśmy w tym związku od zawsze. W samaja jest ukryty podstęp, ponieważ wbrew naszym wyobrażeniom, nie wybieramy sami zdrowego podejścia do rzeczywistości - tak naprawdę nie mamy żadnego wyboru. Ten podstęp, który uświadamia nam, że nie istnieje nic lepszego niż teraźniejszość i nasz obecny stan umysłu wypływa z głębokiego współczucia. Jest to rodzaj żartu, który nauczyciele wadżrajany obmyślili w przypływie dobrego humoru, gdy głowili się "jak postawić te biedne, zdezorientowane istoty w sytuacji, w której nie będą miały innego wyjścia, niż dostrzec, że są już oświecone". Poszukiwanie alternatywy dla chwili obecnej jest z punktu widzenia samaja jedyną przeszkodą w postrzeganiu świata jako miejsca świętego, jako sacrum. Pędzimy przez życie zaabsorbowani szukaniem coraz piękniejszych widoków, coraz doskonalszych brzmień czy bardziej wzniosłego stanu umysłu, nieświadomi, że wystarczy zatrzymać się w środku tego chaosu i rozejrzeć wokół. Ujrzymy wtedy, że stoimy w centrum świętej mandali. Wijemy się jak robaczek przybity szpilką do środka tarczy, nie zdając sobie sprawy z tego, że choć jesteśmy w kropce, to trafiliśmy w dziesiątkę. W wadżrajanie opisywane są różne rodzaje samaja, lecz wszystkie one pomagają nam zrozumieć, że tkwimy w pułapce rzeczywistości. Pozostajemy w niej, choć rozpaczliwie chcielibyśmy się uwolnić. Nie ma jednak innego sposobu na odnalezienie sacrum. Musimy porzucić nadzieję na schronienie w innym, lepszym świecie. Jedyne, co nam pozostaje, to zgodzić się na obecną rzeczywistość, ze wszystkim, co się z nią wiąże: niestrawnością, bezsennością, niepokojem czy zachwytem. Najważniejsze rodzaje zobowiązań to samaja ciała, mowy i umysłu. Pierwsze z nich są związane z ciałem, z formą, ze wszystkim, co możemy ujrzeć na własne oczy i co do czego nie mamy wątpliwości. Mówi się, że cechą samaja ciała, mowy i umysłu jest ciągłość, że są one podobne rzece, która nieprzerwanie płynie. Nieczęsto jednak udaje nam się tego doświadczyć. Gdy nasza percepcja się wyostrza, stajemy się zwykle niespokojni i nerwowi. Świat śmieje się do nas, kokietuje nas na wszelkie sposoby, jesteśmy jednak zbyt pochłonięci sobą, by to dostrzec. Gdy patrzymy naprawdę uważnie, wszystko staje się bardziej żywe i wyraziste, a jednocześnie mniej realistyczne i namacalne. Nie chodzi jednak o to, by ujrzeć coś innego niż osobę siedzącą przed nami. Nadal widzimy, jak sterczą jej włosy, zauważamy też, że ptak siedzący na parapecie trzyma w dziobie gałązkę. I to patrzenie na wszystko, co nas otacza, szeroko otwartymi oczami pomaga nam uwolnić się od cierpienia sansary. Gdy w tak żywy i przejrzysty sposób postrzegamy świat, nie możemy już nie dostrzec zawartej w nim prawdy. Trafia ona do nas bezpośrednio - nie wymaga komentarza, nie kryje się za symbolami. Czerwona poduszka nie oznacza namiętności, a ruchliwa mysz - niespokojnego umysłu. Mysz jest jedynie myszą, a poduszka - poduszką. To samo dotyczy dźwięków, tych najzwyklejszych, codziennych - od chrapania osoby śpiącej u naszego boku po dzwonek budzika wyrywający nas ze snu. Nietrudno zwrócić uwagę na nagłe, głośne dźwięki, które podrywają nas z miejsca, lub nieznośny hałas nie pozwalający nam się skupić. Ale czy zdarza nam się usłyszeć szelest kartek czytanej właśnie książki albo skrzypienie stołu, przy którym piszemy? Czy wiemy, jak brzmi nasz własny głos? Zwykle wydaje nam się obcy. To bardzo pouczające - posłuchać samego siebie. Zaobserwować, jak słowa, które wypowiadamy oddziałują na otoczenie, w jaki sposób ich energia wytrąca nas z martwoty sansary. Nawet gdy jesteśmy sami, wydajemy mnóstwo dźwięków, a każde ziewnięcie, kichnięcie, siorbnięcie lub mlaśnięcie budzi nas z uśpienia. Samaja polega na tym, że nie unikamy swojego doświadczenia. Jeżeli przestaniemy zakładać, że istnieją jakieś inne, piękniejsze, bardziej inspirujące brzmienia, wszystko, co usłyszymy, wyda nam się nagle pełne życia i uroku. Podobnie rzecz się ma z umysłem. W miarę praktyki zaczynamy dostrzegać, że myśli nie zanikają, stają się natomiast bardziej precyzyjne i subtelne. Wydaje się nam, że nie można tak po prostu nic z nimi nie robić, że musimy dokonać jakiegoś wyboru, zdecydować, co dobre, a co złe. Jest to jednak łamanie zobowiązań samaja, podobnie jak szukanie rozwiązania problemu czy nawet samo myślenie, że w ogóle istnieje jakiś problem i jego rozwiązanie. Daje nam to wyobrażenie, jak trudno żyć zgodnie z samaja. W tradycji buddyjskiej mówi się, że utrzymywać samaja to jak dbać o lustro, by było zawsze czyste. Gdy tylko je wypucujemy, zaraz osiada na nim kurz. Związek samaja budowany jest na fundamencie naszego doświadczenia. Każdy moment nieuwagi może go zaburzyć. Na szczęście równie łatwo go naprawić, powracając do bycia tu i teraz. Trungpa Rinpocze w sadhanie mahamudry w pięknych słowach opisuje samaja ciała, mowy i umysłu: "Wszystko, co widzimy, co przejawia się w pustce, jest nierzeczywiste, jednak wciąż ma formę". A dalej tłumaczy, że forma ta jest nieoddzielna od naszego nauczyciela: "Wszystko, co słyszymy, jest jedynie echem pustki, jednak wciąż istnieje". A te zwykłe dźwięki towarzyszące nam w codziennym życiu są jednocześnie głosem naszego nauczyciela. Wszystkie nasze myśli i wspomnienia, "dobre i złe, radosne i smutne", wszystkie one "roztapiają się w pustce, są jak ptak, który przelatuje nad nami, nie pozostawiając śladu". Te myśli i wyobrażenia są umysłem naszego mistrza. Nagle zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nauczyciel i doświadczenie to jedno. Uświadamiamy sobie, że nie ma alternatywy dla naszego doświadczenia, że jest, jakie jest - i nie będziemy mieć innego. Wówczas doświadczenie staje się naszym najważniejszym nauczycielem. Mówi się w buddyzmie, że praktykujący stale powinien odczuwać niepokój. Pozostawanie przez cały czas czujnym i przytomnym jest tak nam obce, że wytrąca nas zupełnie z równowagi. Pewnego dnia po wielu godzinach medytacji poczułem się tak poirytowany, że z trudem mogłem usiedzieć na miejscu. Wszystko mnie drażniło, nawet drobinki kurzu. Gdy opowiedziałem o tym później Trungpie Rinpocze, stwierdził, że aby tak intensywnie praktykować, trzeba mieć całkowicie zdrowy i przytomny umysł, co osiąga się w miarę treningu. W związku z samaja często wspomina się o oddaniu. Chodzi o bezwarunkowe opowiedzenie się po stronie zdrowia psychicznego i doświadczania rzeczywistości takiej, jaka jest. Ludzie często pragną, by ktoś ich bezwarunkowo pokochał i sami też gotowi są taką miłość ofiarować. Spodziewają się, że owo uczucie ich uszczęśliwi, lecz dzieje się tak tylko dopóty, dopóki wszystko idzie po ich myśli. Każdy, kto zakosztował małżeństwa wie, jakim ogromnym jest ono wyzwaniem, jak trudno jest ustąpić, pójść na kompromis, wytrzymać w związku, gdy czujemy się zagrożeni. Jak trudno szczerze zaakceptować to, co się z nami dzieje. Po prostu poczuć, jak wali nam serce, trzęsą się nogi lecz nic nie robić. Niewielu z nas jest w stanie wytrzymać w takiej sytuacji, nie szukając odwrotu. W latach 60 mieszkałem w Nowym Meksyku i często chodziłem do łaźni tureckiej. Upierałem się, by zawsze siedzieć blisko drzwi - ze strachu, że nie zdążę się stamtąd wydostać. Gdy temperatura wzrastała, a para stopniowo wypełniała pomieszczenie, wydawało mi się, że się żywcem ugotuję. Ponieważ jednak byłem w pobliżu drzwi, dawało mi to pewność, że zawsze zdążę wyskoczyć, i jakoś wytrzymywałem. Oczywiście przeżyłbym także, gdybym siedział dalej, jednak niepokój odbierałby mi wówczas całą przyjemność. Wracając do samaja - nie uda nam się zdobyć miejsca blisko drzwi. To jest właśnie najbardziej perfidny i zbawienny zarazem podstęp. Musimy w pełni doświadczyć wszystkiego, co nas spotyka, gdyż to jedyny sposób, by odkryć prawdę o świecie, by doświadczyć sacrum. Zanim będziemy gotowi sprostać temu wyzwaniu, czeka nas długa droga. Zaczynamy tacy, jakimi teraz jesteśmy - zdezorientowani i rozhukani - i poddajemy się oddziaływaniu medytacji i nauk. Bierzemy sobie do serca wszelkie wskazówki i staramy się zastosować je w praktyce. Włożony w to wysiłek sprawia, że nasz umysł stopniowo zaczyna się uspokajać. Nie spodziewajmy się jednak, że od razu staniemy się doskonali - gotowi, by usiąść z dala od drzwi. Potrzeba na to lat, prowadzonego z wyczuciem treningu i gruntownych przemyśleń. Dopiero wtedy będziemy mogli zaufać pierwotnej mądrości swojego umysłu. Uświadomimy sobie, że mądrość i dobroć są czymś fundamentalnym i znacznie potężniejszym niż gniewne zaślepienie. W miarę praktyki odkrywamy zatem mądrość. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że istniała ona w nas zawsze, podobnie jak zakryte chmurami niebo i słońce, tylko jej nie widzieliśmy. Teraz, w pełnym świetle, dochodzimy do wniosku, że wcale nie mamy ochoty uciekać. Do najwybitniejszych uczniów wielkiego Naropy należał Marpa Tłumacz. Wybierając się w jedną ze swych podróży z Tybetu do Indii, wziął ze sobą złoto jako dar dla swego nauczyciela. Marpa był człowiekiem bardzo odważnym i obdarzonym silnym charakterem. Gdy rodzina i przyjaciele w trosce o niego, jako że był już niemłody i schorowany, proponowali, by wziął ze sobą towarzysza, nie chciał nawet o tym słyszeć. Po długiej wędrówce dotarł do Naropy i ofiarował mu złoto, zatrzymując jednak niewielką część dla siebie. Miał na to rozsądne wytłumaczenie: czekała go wszak długa droga do domu, więc musiał mieć przy sobie trochę grosza. Naropa zapytał: "Czy wydaje ci się, że potrafisz mnie oszukać?". Wtedy Marpa oddał mu wszystko, co miał. Nauczyciel cisnął złoto w powietrze i rzekł: "Cały świat jest dla mnie złotem". I w tym momencie Marpa wejrzał w naturę rzeczywistości głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Dopóki nie zrodzi się w nas gotowość, by wyrzec się wszystkiego, nie doświadczymy świata w pełni. Samaja oznacza, że niczego już nie zatrzymujemy, nie zapewniamy sobie drogi odwrotu, nie szukamy innych rozwiązań ani też nie odkładamy spraw na później. Związek samaja, czy to ze światem zjawiskowym traktowanym jako nauczyciel, czy z jakąś konkretną osobą, jest oparty na łagodności. Stopniowo, w miarę jak łagodniejemy i odprężamy się, rezygnujemy również z postawy obronnej i łatwiej jest nam prawidłowo odbierać płynące zewsząd sygnały. Związek samaja z nauczycielem wadżrajany pomaga nam uzmysłowić sobie fakt, że jeśli byliśmy w stanie nawiązać go z jedną osobą, jest to możliwe również wobec całego świata. Szczególną cechą tej więzi jest jej bezwarunkowość i nieodwracalność; klamka już zapadła i cokolwiek się stanie, nie możemy się wycofać. Najzdolniejszym uczniem Marpy był Milarepa. Aczkolwiek ich wzajemne relacje były bardzo trudne, Milarepa nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten właśnie nauczyciel jest w stanie pomóc mu w osiągnięciu oświecenia. Zwrócił się zatem z prośbą: "Pomóż mi urzeczywistnić prawdziwą naturę umysłu. Moje ciało, mowa i umysł należą do ciebie". I wtedy się zaczęło... Milarepa nagromadził mnóstwo złej karmy, zabijając i raniąc wielu ludzi. Aby się jej pozbyć i oczyścić, musiał przejść ciężkie próby i wiele wycierpieć. Marpa kazał mu budować wieże, a gdy te były już na ukończeniu - burzyć i zaczynać od początku. Z czasem ręce Milarepy przypominały jedną wielką ranę. Mimo czynionych wysiłków był stale obrażany i krytykowany. Nie mógł się też doprosić o nauki. Nic jednak nie mogło zachwiać jego wiary w nauczyciela. I rzeczywiście, Marpa, choć rzadko to okazywał, kochał swego ucznia całym sercem, a sposób, w jaki go traktował, miał pomóc mu się przebudzić. Za każdym razem, gdy Milarepie udawało się przezwyciężyć swoje nawyki, zniechęcenie i dumę i dostosować się do okoliczności, ciężar, który go przytłaczał, stawał się nieco mniejszy. Aż nadszedł moment, gdy wyzbył się wszystkiego. Wówczas Marpa udzielił mu nauk, a i ich związek był od tej pory przesycony jawnym ciepłem i czułością. Lecz każdy proces wymaga czasu. Na początku mamy tak silnie zakorzeniony odruch ucieczki, że jedyne, na co nas stać, to eksperymentowanie z tego rodzaju związkiem. Robimy to w trakcie medytacji, mając do pomocy jedynie garść instrukcji. Lata mijają, a my cierpliwie praktykujemy powracanie wciąż od nowa do teraźniejszości. Formalne złożenie ślubowań samaja i wejście w bezwarunkowy związek z nauczycielem jest jak włożenie głowy w paszczę lwa. Musimy dobrze się zastanowić, zanim jakiemuś lwu zaufamy na tyle, by powierzyć mu swą głowę. Ja dochodziłem do tego stopniowo. Gdy po raz pierwszy spotkałem Trungpę Rinpocze, pomyślałem: "Nie przekonuje mnie ten człowiek". Dlatego też przeprowadziłem się do Kolorado, aby móc częściej go widywać. Zbliżyliśmy się do siebie, jednak ciągle miałem wątpliwości. Były ku temu powody. Zachowanie Rinpocze często wzbudzało we mnie strach i oburzenie. Nie mogłem mu zaufać, a co więcej, nie byłem pewny, czy darzę go uczuciem. Pamiętam, jak w czasie pewnego odosobnienia płakałem godzinami wpatrując się w jego zdjęcie, zrozpaczony, że nie potrafię wykrzesać z siebie dostatecznego oddania. Jednak mimo wszystko nie rezygnowałem, starałem się go lepiej poznać. Był jedyną osobą, której mogłem zwierzyć się ze swych słabości, jedyną, która była w stanie przejrzeć mnie na wylot. Od czasu do czasu, w chwilach gdy najmniej się tego spodziewałem, mówił coś do mnie. Jego pytania czy komentarze były tak celne, że wprawiały mnie w osłupienie. Dużo czasu musiało upłynąć, dużo więcej niż w wypadku innych praktykujących, zanim upewniłem się, że mogę mu powierzyć swoje życie, że niezależnie od tego, co powie lub uczyni, pozostanie ogniwem łączącym mnie z sacrum. Mój stosunek do Rinpocze zmieniał się w miarę otrzymywania nauk i stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, jak bezgraniczna jest jego dobroć i jak bezmierny jego umysł. Nadszedł wtedy moment, gdy jedynym miejscem, w jakim chciałem przebywać, była paszcza lwa. Twierdząc, że samaja to podstęp, chcę powiedzieć, że ten rodzaj związku zmusza nas do przyjęcia do wiadomości, iż w kwestii naszej relacji ze światem nie mamy wyboru. To ego przekonuje nas, że jest inaczej, że możemy sami decydować, jaki kształt przybierze nasz związek z rzeczywistością. Pogląd, że mamy wybór, nie pozwala nam dostrzec świętości otaczającego nas świata. Działa jak opaska na oczach, stopery w uszach i inhalator kontrolujący oddech - odcina nas zupełnie od rzeczywistości. Jesteśmy tak uwarunkowani, że w momencie, gdy zaczyna być gorąco, lub choćby istnieje taka możliwość, bierzemy nogi za pas. Rzecz jednak w tym, by wytrwać na rozgrzanym siedzeniu i odczuć cały urok tego doświadczenia. Czy jesteśmy w związku samaja z nauczycielem czy też nie, cała sprawa właśnie na tym polega. Co zatem postanawiamy? Czy dalej szukamy poczucia bezpieczeństwa i tak kierujemy własnym życiem i wpływamy na otoczenie, by uzyskać potwierdzenie swoich poglądów, czy też staramy się zgłębić maitri? Ta kwestia pozostaje otwarta. Do czego dążymy? Czy zadowalają nas drobne sukcesy i swojskie otoczenie czy też decydujemy się na desperacki krok w nieznane?

hjdbienek : :
lis 03 2009 Z.KRÓLICKI Hipnoza Motywacja
Komentarze: 0

Z.KRÓLICKI Hipnoza Motywacja

hjdbienek : :
Clipy 
lis 03 2009 Wycieczka przez Rzeczywistość
Komentarze: 0

hjdbienek : :