Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Nawet na tej wysokości upal był nieznośny. Wszystkie okiennice były rozpalone. Równy warkot motoru był niemal kojący i wielu pasażerów drzemało w swych fotelach. Ziemia daleko w dole pod nami skrzyła się w tym upale niekończącym się brązem, przeplatanym od czasu do czasu łatami zieleni. Wkrótce lądowaliśmy; żar stał się prawie nie do zniesienia, była to prawdziwa męka; nawet w cieniu budynku zdawało się że głowa pęknie. Był to środek lata, a kraj prawie pustynny. Wznieśliśmy się niebawem znów, samolot wzbijał się coraz wyżej, chcąc dotrzeć do strefy świeżych wiatrów. Pilot podciągał maszynę wyżej i wyżej. Dwóch nowych pasażerów zajęło przeciwległe miejsca. Rozmawiali tak głośno iż musiało się słyszeć każde słowo. Zaczęli mówić dość spokojnie, ale wkrótce głosy nabrzmiały gniewem; były to pretensje i urazy tak częste w zażyłych stosunkach. Tak się unosili iż zapominali że nie są sami, reszta pasażerów dla nich nie istniała, w swym zacietrzewieniu nie widzieli nikogo po za sobą. Złość i gniew mają zawsze tą cechę izolowania ludzi; podobnie jak smutek oddzielają nas od innych, i, przynajmniej na pewien czas, przecinają wszelką możliwość porozumienia. Gniew daje nam chwilowo swoista siłę i żywotność, właśnie dzięki temu oddzieleniu się i jakby odrzuceniu w siebie; ale tai się w nim także jakaś dziwna rozpacz. Odosobnienie jest zawsze rozpaczą. Złość wyrażająca się rozczarowaniem, zazdrością, chęcią dokuczenia komuś, jest gwałtownym wyładowaniem energii, które nam chwilowo sprawia przyjemność bo usprawiedliwiamy w nim siebie. Gdy potępiamy innych kryje się w tym zwykle usprawiedliwianie siebie. Bez pewnego rodzaju zadowolenia z własnej osoby - cnoty swojej, czy prawości - lub też odwrotnie: bez poniżania czy niedoceniania siebie, czymże jesteśmy? Używamy wszelkich środków dla samoutwierdzenia; a gniew jak i nienawiść są jednym z najłatwiejszych po temu sposobów. Zwykłe rozgniewanie się - nagły wybuch gniewu o którym w chwilę później się zapomina - jest jednak czymś zupełnie innym aniżeli świadomie żywiona i myślą zasilana złość, która szuka sposobności by dokuczyć, zranić, zaszkodzić. Zwykłe zirytowanie się może mieć po prostu fizjologiczne przyczyny, które łatwo usunąć; ale złość wyrastająca z psychologicznego podłoża jest o wiele bardziej złożona i trudniejsza do zrozumienia, a co za tym idzie i do pozbycia się jej. Większość z nas nie ma nic przeciw wybuchom gniewu, znajdujemy dla nich zawsze jakieś usprawiedliwienie. Dlaczegóż nie mamy się oburzać gdy np. ktoś źle postępuje w stosunku do kogoś, albo nas samych? l powstaje w nas gniew tak zwanego "świętego oburzenia". Nigdy nie stwierdzamy po prostu "jestem zły" i koniec; a wchodzimy w wielce złożone tłumaczenia przyczyn naszego gniewu, czy oburzenia. Nigdy nie przyznajemy że ogarnia nas zazdrość czy gorycz, a staramy się od razu wytłumaczyć je i usprawiedliwić. Mówimy że miłości zawsze towarzyszy zazdrość, lub że postępowanie czyjeś zupełnie słusznie nas rozgoryczyło. I właśnie takie wyrozumowane tłumaczenie słowne, czy też myślowe, podtrzymuje i zakorzenia w nas złość, nadając jej celowość i siłę. Tłumaczenie, ciche czy głośne, staje się jakby tarczą, zasłoną która chroni nas przez koniecznością ujrzenia siebie takimi jakimi jesteśmy. Lubimy aby nas chwalono, miłe nam są pochlebstwa, wciąż się czegoś dla siebie spodziewamy, a gdy to nie przychodzi czujemy się rozczarowani, budzi się w nas gorycz lub zawiść. l wówczas gwałtownie albo spokojnie obwiniamy kogoś innego, mówimy że to on jest winien naszemu rozgoryczeniu. I ten inny staje się bardzo ważny, bo od niego zależy nasze samopoczucie, radość, siła; dzięki niemu coś osiągamy, spodziewamy się jakiegoś dla siebie wypełnienia; więc tak niezwykłą nadajemy mu wagę, że musimy go chronić, posiadać. I oto on staje się naszą ucieczką przed sobą; a gdy nagle czujemy się odrzuceni w siebie z powrotem, ogarnia nas lęk spojrzenia we własny stan i ten strach zmienia się w złość, która różne przybiera formy - zawodu, rozczarowania, pretensji, goryczy, zazdrości, itp. Żywienie przez dłuższy czas złości w postaci żalu czy pretensji do kogoś, wymaga antidotum, neutralizującego czynnika w postaci przebaczenia; ale owo narastanie złości jest o wiele bardziej znaczące i ważkie niż przebaczenie. Przebaczenie staje się zgoła niepotrzebne tam, gdzie się nie gromadzi złość; a jest niezmiernie ważne tam, gdzie rośnie pretensja, uraza, żal. Natomiast gdy nie ma poczucia krzywdy, ani też upodobania w pochlebstwach, a jednocześnie i twardej obojętności, rodzi się samorzutnie współczucie i miłosierdzie. Żadne działanie woli nie może nas uwolnić od złości, gdyż w samej woli kryje się gwałtowność. Wola wykwita z pragnień, z żądzy stania się czymś; a pożądanie w samej swej naturze jest zdobywcze i władcze. Tłumić złość wysiłkiem woli to przenosić ją tylko na inną płaszczyznę, nadając jej inne miana, ale to nie zmienia faktu iż pozostaje ona tym czym była. tj. tym samym gniewem. Aby się uwolnić od gniewu - co nie oznacza bynajmniej kultywowania jego odwrotności w postaci łagodnej słodyczy - trzeba przede wszystkim zrozumieć pożądanie. Nie istnieje żaden duchowy element zastępczy, stanowiący przeciwwagę pożądania; toteż nie można pożądań ani tłumić, ani uwznioślić. Musi w nas powstać ciche i bezstronne - nie przechylające się na żadną stronę w wyborze - zdawanie sobie sprawy (awareness) z pożądań, a ta, niejako odbiorcza ich świadomość, zmieni się w bezpośrednie doznawanie, bez podmiotu, bez doznającego, który swoim przeżyciom nadaje imiona i nazwy.
Gość mój mówił iż przez wiele lat uprawiał to, co nazywał medytacją; trzymał się pewnych metod po przestudiowaniu licznych na ten temat książek; przebywał również pewien czas w klasztorze gdzie rozmyślano po parę godzin dziennie. Stosunek jego do tych spraw nie był sentymentalny, nie rozczulał się też nad dziejami swych wysiłków i ofiar. Mówił że po wielu latach praktyki zdobył w pewnym stopniu opanowanie umysłu, jednak i teraz zdarza się czasem że myśl wymknie się z pod jego kontroli; nie znajduje też żadnej radości w swej medytacji; a owe dobrowolnie narzucone sobie dyscypliny czynią go nieco oschłym i surowym. Nieraz ogarnia go zniechęcenie do tego wszystkiego. Należał do kilku tzw. religijnych zrzeszeń, ale teraz porzucił je i samodzielnie szuka Boga, którego znalezienie wszystkie one obiecywały. Ale lata mijają, starzeje się i poczyna się czuć znużony. Prawdziwa medytacja ma dużą wagę, bo oczyszcza umysł, a jeśli nie umie on odsuwać myśli i pozostawać pusty, nie może się nigdy odnowić. To, co nieprzerwanie trwa - więdnie i martwieje. Umysł po prostu wiotczeje i zużywa się przez nieustanne powtarzanie tych samych myśli, przez tarcia przy niewłaściwym jego używaniu, przez pobudliwość wrażeniowo-nerwową, która go stępia i nuży. Opanowanie umysłu nie jest tak ważne jak przekonanie się co stanowi jego zainteresowania. Nasze "ja" - umysł - to kłębek sprzecznych zainteresowań, a to co nazywamy koncentracją - poddaniem go dyscyplinie - jest jeno zasilaniem jednego zainteresowania, by mogło wziąć górę nad innymi. Wszelka dyscyplina jest wzbudzaniem oporów, a gdzie jest opór tam nie ma rozumienia. Opanowany umysł nie jest nigdy wolny, a tylko wolność umożliwia odkrywanie. Trzeba dużej bezpośredniości aby móc odkrywać ruchy naszej psychiki - naszego "ja" na każdym z poziomów jego przejawiania się. Choć niektóre odkrycia mogą wcale nie być przyjemne, jednak wszystkie ruchy naszej psychiki trzeba odsłonić, zdemaskować i zrozumieć; a wszelkie dyscypliny i metody niweczą bezpośredniość dla odkrywania konieczną. Wszystkie one, choćby najdoskonalsze, urabiają myśl wedle pewnego wzoru i ją zatrzymują w pewnym schemacie. Umysł dostosowuje się do tego w co ćwiczenia go wdrożą, ale to na czym się wzoruje nie może być Prawdą. Metody i dyscypliny są narzuconą rutyną, więc nigdy nie mogą dopomóc w obnażaniu siebie. Mogą one wzmocnić umysł w dążeniu do celu, ale ów cel będzie jeno obrazem rzutowanym przez nasze "ja", więc nie może być Rzeczywistym. Wyobrażamy sobie Prawdę, Rzeczywiste, na swe własne podobieństwo, a metody i dyscypliny ten obraz używotniają. Tylko w odkrywaniu może być prawdziwa radość; w nieustannym odsłanianiu - od chwili do chwili - wszystkich ścieżek naszego "ja", wszystkich jego ruchów - myśli, uczuć, reagowań. A to "ja", na jakimkolwiek poziomie działa, nie przekracza nigdy granic umysłu. Wszystko cokolwiek myśl jest w stanie pomyśleć zachodzi w jego obrębie; nie może on pomyśleć nic co by nie stanowiło cząstki jego natury; nie można myśleć o nieznanym, o niewiadomym. Nasze "ja" w każdej sferze swego działania pozostaje zawsze w dziedzinie znanego: a choć istnieje wiele warstw psychiki o których powierzchniowa codzienna nasza świadomość nic nie wie, niemniej przeto wszystkie one znajdują się w obrębie poznawalnego. Ruchy i reakcje naszego "ja" przejawiają się i odsłaniają w stosunku naszym do zjawisk i ludzi, a gdy te stosunki nie zamykają się w ramach przyjętych form i konwencjonalizmu, dają nam świetną sposobność do odkrywania siebie. Stosunki te bowiem są zawsze wyrazem naszego "ja"; a chcąc jego reagowania zrozumieć trzeba zdawać z nich sprawę i bacznie je obserwować - ale bez żadnej chęci wartościowania ani wyboru, gdyż sam wybór jest podkreślaniem jednego zainteresowania w przeciwstawieniu do innego. Ta czujna czysta świadomość (awereness) jest rozpoznawaniem zmiennych ruchów naszego "ja", bez rozszczepiania go na obserwatora i obserwowane. A gdy tak patrzymy, wówczas umysł oswobadza się od wszystkiego co zebrał, staje się pusty; "ja" - ów gromadzący podmiot - przestaje istnieć. Wszystko co się uzbierało i przechowało, wszystkie wspomnienia, i obrazy pamięci stanowią właśnie nasze "ja"; nie jest ono jakąś odrębną od nagromadzonych dóbr istnością. "Ja" oddziela się od swych charakterystycznych cech, wyodrębnia się jako obserwator, czuwający, zarządca, by tym skuteczniej się zabezpieczyć i nadać sobie trwałość wśród wszystkiego co jest zmienne i przemijające. A tylko jednolite, integralne doznawanie oswobadza nas od dwoistości. W tym jednolitym stanie ogarniamy rozumieniem, w momentalnym błysku, całkowity proces stanowiący naszą psychikę, zarówno powierzchniową, dostrzegalną, jak i ukrytą, i to od razu w jej całokształcie, a nie częściowo i ułamkami. Wtedy sny, jak i codzienne nasze czynności stają się procesem dalszego oswobadzania się, opróżniania psychiki od balastu przeszłości. A umysł, aby móc coś przyjąć musi być zupełnie pusty; ale sama chęć opróżnienia go, po to by mógł coś otrzymać, jest znaczną przeszkodą, jakże często zakorzenioną w naszej naturze; to również należy wszechstronnie, a nie jednopoziomowo zrozumieć. Żądza przeżyć musi całkowicie się wypalić, a to może się stać gdy doznający nie żywi się doświadczeniami i ciągłą o nich pamięcią. Umysł musi być oczyszczony, nie tylko w swych świadomych ale i w głębszych ukrytych warstwach; musi wyrzucić z nich wszystko, a to się dokonuje gdy przestajemy nadawać imiona każdej rzeczy, każdemu zjawisku i przeżyciu; gdyż nazywanie - określanie tym czy innym terminem - wzmacnia trwałość istnienia tego, który przeżywa, zasila jego pragnienie ciągłości, używotnia jego jednostkową, wyodrębniającą się pamięć. Trzeba w głębokiej ciszy ogarnąć świadomością cały ten proces nazywania i zrozumieć go wszechstronnie. Nadajemy nazwy zjawiskom i przeżyciom nie tylko po to aby się porozumiewać z innymi, ale także aby przeżyciom naszym dodać wagi i trwałości, aby je łatwo było odtworzyć w pamięci, a więc i powtórzyć. Ów proces nazywania musi ustać, i to nie tylko na powierzchni naszej psychiki, ale aż do głębi, we wszystkich warstwach jej wewnętrznej struktury. Jest to zadanie trudne, zarówno do zrozumienia jak i do wykonania; albowiem całe nasze świadome życie składa się z procesów nazywania, nadawania imion i terminów doświadczeniom, z rejestrowania ich i skrzętnego przechowywania w pamięci, żeby potem w nią sięgać dla poznawania i określania dalszych przeżyć. Właśnie ten proces żywi i zasila tą ułudną, iluzoryczną istność - tj. tego który doznaje - nadając mu jakby oddzielne od przeżyć i doznań istnienie. Tam gdzie myśl ustaje tam i myśliciel znika. To myśli stwarzają myśliciela, a ten się od nich wyodrębnia by nadać sobie trwałość i ciągłość istnienia, bo same myśli są zmienne i nietrwałe. Wolność nastaje gdy cała nasza istota, zarówno w swych powierzchniowych jak i głębinowych warstwach zostaje oswobodzona od przeszłości, od tego co było. Wola jest wyrazem pragnienia; gdzie jest działanie woli, gdzie robimy wysiłek dla zdobycia niezależności i oswobodzenia się od wszystkiego co przeszłe, tam nie może zaistnieć prawdziwa wolność, tam istotne oczyszczenie całej naszej psychiki nie jest możliwe. Gdy wszystkie, tak liczne, warstwy naszej świadomości są w całkowitym spokoju, przeniknięte głęboką ciszą, wówczas, ale dopiero wówczas, niezmierzone może się pojawić. A wraz z nim owo szczęście, które jest poza czasem i twórczość która niesie odnowienie.
Gwar i zapachy miasta wdzierały się przez otwarte okno. W dużym publicznym parku siedzieli ludzie w cieniu drzew i przeglądali ostatnie wiadomości - te wszechświatowe plotki. Gołębie plątały się u ich nóg, szukając smacznych okruchów, a dzieci bawiły się na trawnikach, po których tańczyły cienie rozchwianych drzew. Towarzysz mój był reporterem, bystrym i szybkim; prosił o wywiad ale poza tym chciał również poruszyć pewne osobiste problemy. Gdy ukończył wywiad dla pisma które przedstawiał, zaczął mówić o swym fachu i jego wartości - nie z punktu korzyści materialnych - a roli jaką odgrywa dziś na świecie. Był człowiekiem zdolnym, sprytnym, nieprzeciętnym i zadufanym w sobie. Przechodził szybko szczeble dziennikarskiej kariery i widział w niej dużą przyszłość. Intelekt nasz tak jest przeładowany wiadomościami, iż uniemożliwia nam niemal całkowicie bezpośrednie doznawanie. Doświadczanie przyjemności lub cierpienia jest bezpośrednie, indywidualne; ale interpretując je już się wzorujemy na cudzym zdaniu, na społecznych i religijnych autorytetach. Sami jesteśmy wytworem oddziaływujących na nas myśli i wpływów innych ludzi; jesteśmy niejako tych wpływów wypadkową; kształtuje nas i niewoli religijna i polityczna propaganda. Świątynia, kościół, meczet, wywierają na nas nieustający nacisk, rzucają dziwny cień na nasze życie; a polityczne ideologie tylko pozornie dają dużo materiału dla myśli. Propaganda urabia nas i niszczy. Zorganizowane wyznania są mistrzami propagandy, używają wszelkich środków by ludzi przekonywać, a potem ich pod swym wpływem utrzymać. Jesteśmy kłębkiem zmąconych reakcji, a to co stanowi centrum naszego "ja" jest równie niepewne jak obiecywana nam przyszłość. Same słowa mają dla nas wprost niewiarogodne znaczenie; wywierają bezpośredni wpływ na nerwy, i te wrażenia nerwowe są dla nas ważniejsze od treści która się ukrywa pod symbolami. Obraz, symbol, dźwięk, sztandar nabierają niebywałego znaczenia; czerpiemy siły nie z istoty rzeczy, a z podstawionych zastępczych znaczeń. Czytamy o przeżyciach innych ludzi, obserwujemy jak inni się bawią, cytujemy ich wypowiedzi, idziemy za ich przykładem. Panuje w nas pustka, więc staramy się ją zapełnić słowem, wrażeniem, wyobraźnią, nadzieją; ale pustka wciąż trwa. Wszelkie powtarzanie czy odtwarzanie minionych wrażeń, choćby były pełne miłych i szlachetnych wzruszeń, nie może byś doznawaniem; a ciągłe powtarzanie tego samego rytuału, tych samych słów, czy modlitw, jest jeno wrażeniowo przyjemnym odczuciem, któremu lubimy nadawać wzniosłe miana. Ale doznawanie to nie wrażeniowe odczucia; te emocjonalno-wrażeniowe reakcje muszą ustąpić wkrótce przed tym co jest; zaś tego co jest nie da się zrozumieć przy pomocy wrażeń jedynie. Zmysły nasze biorą w tym udział, ale rozumienie czy doznawanie dzieje się poza i ponad zmysłami; wrażenia staja się ważne dopiero gdy doznawanie mija, wtedy to słowa nabierają dużego znaczenia, a wpływ symboli nadmiernie wzrasta; wówczas nawet taki gramofon słowny może nas zachwycać. Doznawanie zachodzi w jednej chwili i kończy się; nie ma ciągłości, nie przedłuża się; to, co można rozciągnąć w czasie i przedłużyć należy zawsze do dziedziny wrażeń, na jakimkolwiek poziomie by się pojawiały. Powtarzane wrażenia mogą się pozornie wydawać nowym przeżyciem, ale w istocie nie są one nigdy nowe. Nowe jawi się tylko w lotnej chwili doznawania, a to jest możliwe dopiero wówczas gdy żądza wrażeń i poszukiwanie silnych przeżyć doszczętnie w nas zagasną. Chęć powtarzania jakiegoś przeżycia jest charakterystyczną, a zawsze ograniczającą cechą żądzy wrażeń, jest ich składową częścią; a wzbogacanie pamięci jest tylko ich ekspansją. Chęć powtórzenia jakiegoś doświadczenia czy co własnego, czy cudzego, prowadzi do zaniku wrażliwości, do martwoty. A powtarzanie prawdy staje się fałszem. Prawdy nie można powtarzać ani jej propagować, czy też używać dla jakiegoś celu. To, co się daje używać i powtarzać jest pozbawione życia, mechaniczne, statyczne. Tylko rzeczy martwej można używać, ale nie prawdy. Można zaprzeczyć prawdzie, zabić ją, a wtedy jej używać, ale wówczas nie jest to już prawda. Propagandyści nie dbają o poznawanie prawdy, obchodzi ich tylko uchwycenie w organizacyjne karby wrażeniowych emocji ludzi, w religijnej czy politycznej, społecznej czy osobistej dziedzinie. Propagandysta - religijny czy świecki - głosić Prawdy nie może nigdy. Doznawanie przychodzi gdy żądza wrażeń wypali się do cna, gdy wszelkie określanie i nadawanie nazw ustaje. Nie ma myśli bez słów, procesu myślowego bez werbalizacji, kto jest w nią wplątany jest niewolnikiem ułudy pożądań.