Najnowsze wpisy, strona 236


paź 31 2008 WYRZECZENIE SIĘ DOSTATKU
Komentarze: 0

 Siedzieliśmy w cieniu olbrzymiego drzewa, zwróceni ku zieleniejącej dolinie. Dzięcioły kuły w pobliżu, a mrówki wędrowały długim szeregiem, tam i z powrotem, pomiędzy dwoma drzewami. Wiatr od morza niósł zapach dalekich mgieł. Góry błękitniały w zadumie; czasem wydawały się bliskie, ale dziś były odległe. Mały ptaszek przyleciał pić wodę z kałużki która się utworzyła koło dziurawej rynny. A dwie szare wiewiórki, o ogromnych puszystych ogonach, goniły się po drzewie, wbiegały na sam wierzchołek, a potem w szalonym pędzie zbiegały w dół na ziemię, by znów pędzić z powrotem na szczyt drzewa. Towarzysz mój był niegdyś bardzo bogatym człowiekiem, ale wyrzekł się całego swego majątku. Posiadał dawniej wielkie dobra, którymi zarządzał z przyjemnością i dużym poczuciem odpowiedzialności; miał dobre serce i lubił być szczodrym; darów nie skąpił i prędko o nich zapominał; był też dobry dla swych pracowników i dbał o ich potrzeby. Robienie majątku przychodziło mu łatwo w tym świecie gdzie tylu goni za pieniądzem. Nie był wcale podobny do ludzi dla których rachunki bankowe i lokaty kapitałów są niejako ważniejsze od nich samych; którzy czują się osamotnieni i pełni obaw wobec ludzi i ich żądań i zamykają się w specyficznej atmosferze swego bogactwa. Nie był despotyczny w rodzinie, ale też nie poddawał się jej zbyt łatwo; miał wielu przyjaciół, lecz wcale nie dlatego że był bogaty. Opowiadał iż pozbył się wszystkich swych majętności, gdyż pewnego dnia, podczas jakiegoś czytania, uderzyła go nagle myśl juk bezgranicznie głupie jest jego ciągłe pomnażanie swego majątku i cały ten otaczający go dostatek. Zachował dla siebie tylko tyle ile było konieczne, starał się prowadzić życie najprostsze i szukać odpowiedzi na pytanie: czym właściwie jest życie, jaki jest jego sens i cel, czy istnieję coś poza czysto fizycznymi pożądaniami i potrzebami organizmu. Jest względnie łatwo zadawalać się małym, podobnie jak nie mieć dużo rzeczy gdy się jest w podróży i zmierza do określonego celu. Żywe pragnienie szukania głębszych, wewnętrznych wartości uwalnia nas od wielu psychologicznych skomplikowań jakie stwarza posiadanie; ale oswobodzenie się od rzeczy zewnętrznych nie czyni jeszcze życia prostym. Zewnętrzny ład i prostota nie koniecznie wyrażają spokój i prostotę wewnętrzną. Prostota w rzeczach zewnętrznych jest dobra, gdyż daje nam pewną swobodę i jest gestem rzetelności wobec siebie; ale dlaczego zaczynamy zawsze od zewnętrznej, a nie od wewnętrznej prostoty? Czy chcemy przez to siebie i innych przekonać o szczerości naszej intencji? Po co mamy siebie przekonywać? Uniezależnienie się od przedmiotów wymaga prawdziwej inteligencji, a nie gestów i udowodnień; a wszak prawdziwa inteligencja nie jest cechą należącą do naszego "ja". Gdy zdamy sobie w pełni sprawę jakie psychologiczne czynniki kryją się w każdym posiadaniu, sama ta świadomość oswobadza nas, i nie potrzeba nam wówczas dramatycznych gestów ni potwierdzeń. Ale gdy tego jasnego rozpoznawania (awareness) brak, uciekamy się do różnych praktyk, dyscyplin, wyrzeczeń. Nie jest ważne czy posiadamy dużo czy mało, ważną jest prawdziwa inteligencja. Prawdziwie rozumny człowiek zadawalając się małym przestaje być niewolnikiem własności. Ale zadowolenie a prostota to dwie rzeczy całkiem różne. Pragnienie - czy to zadowolenia czy prostoty - zawsze nas wiąże i stwarza różne skomplikowania. Spokojna radość przychodzi wraz ze zdawaniem sobie sprawy z tego co jest; a prostota - wraz z niezależnością, od tego co jest. Dobrze jest być prostym zewnętrznie, ale stokroć ważniejsza jest prostota i jasna trzeźwość wewnętrzna. Jasność myśli i widzenia nie rodzi się ze zdecydowanego i wyraźnie do celu zmierzającego intelektu. Umysł nie może nigdy tej jasności stworzyć. Może się przystosować, może ułożyć i uporządkować myśli, ale to nie będzie ani jasnością ich ani prostotą. Czyny pochodzące z woli wywołują zamęt, gdyż wola nawet najszlachetniejsza jest zawsze narzędziem pragnienia. Wola wzrostu i stawania się, chęć bycia kimś choćby najbardziej wartościowym i szlachetnym, może wprawdzie dać nam dyrektywę, wyznaczyć kierunek, przetorować drogę wśród chaosu, ale ten proces prowadzi do odosobnienia, a prostota i przejrzystość z odosobnienia nie mogą się zrodzić. Czyn płynący z woli może chwilowo oświetlić pierwszy plan akcji, co jest potrzebne dla bezpośredniego działania, ale nie rozjaśni i nie oczyści podłoża, czyli dalszego planu; gdyż sama wola z niego wypływa i przezeń jest zasilana. Podłoże ją żywi, a wola może sprężyć i znacznie wzmóc kryjące się w nim potencjalne możliwości, ale nie zdoła nigdy oczyścić go, ani prześwietlić. Prostota nie należy do intelektu i nie z niego się rodzi. Świadomie przyjęta, prostota jest tylko przebiegłym przystosowywaniem się dla obrony przed bólem i przed rozkoszą, jest zamykaniem się w sobie, które stwarza zamęt i pogłębia różne konflikty. A tarcia i rozterki sprowadzają zawsze mrok, zarówno wewnątrz nas jak i na zewnątrz. Jasność i prostota nie mogą iść w parze z rozterką; tylko wolność od wszelkich konfliktów - a nie przezwyciężanie ich - rodzi prostotę. To, co jest raz przezwyciężone, musi być zwyciężane wciąż i wciąż od nowa, a więc rozterka przedłuża się bez końca. Chcąc sobie zdać sprawę czym są rozterki i konflikty, trzeba zrozumieć pragnienie. Pragnienie może wyabstrahować z siebie obserwatora - tego który ma rozumieć; ale takie rozszczepianie i uwznioślanie pragnień będzie tylko odkładaniem rozumienia na przyszłość, zamiast wejścia w nie teraz, zaraz. Obserwator i obserwowane nie są dwoma odrębnymi czynnikami; jest to proces jednolity i tylko poznając doświadczalnie tą jednolitość, - tj. stopienie się obu czynników, w jedno - możemy się oswobodzić zarówno od pragnień jak od rozterek. Ale pytanie: jak można poznać fakt jedności tego procesu, nie powinno w ogóle powstać. Musi to samo się stać; a staje się tylko wtedy, gdy jesteśmy czujnie odbiorczy (passive awareness) wobec wszystkiego co w nas zachodzi. Nie można zrozumieć czym jest przeżycie spotkania z jadowitym wężem, siedząc wygodnie w fotelu w swoim pokoju i tylko wyobrażając je sobie, lub spekulując nad tym domniemanym faktem. Aby naprawdę spotkać węża trzeba się odważyć wyjść poza miasto, poza jego sztuczne światła i brukowane ulice i pójść śmiało w przyrodę. Myśl może tylko pamiętać i rejestrować, ale nie jest w stanie doznać wolności od rozterek, bowiem prostota, czyli przejrzystość, nie należą do dziedziny umysłu.

hjdbienek : :
Audio 
paź 30 2008 Ewa Demarczyk - Piosenki Zygmunta Koniecznego...
Komentarze: 0

ewa demarczyk - piosenki zygmunta koniecznego - 06. taki pejzaz

hjdbienek : :
Kosmos 
paź 30 2008 Discovery - Jak skończy się świat ? -...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 30 2008 CISZA
Komentarze: 0

Była to potężna, świetnie naregulowana maszyna, szła pod górę lekko i bez zmiany w odgłosie motoru, wrażliwa na najlżejszy ruch akceleratora. Droga wiła się stromo ponad doliną, biegła wśród gajów pomarańczowych i rozłożystych orzechowych drzew. Po obu jej stronach sady ciągnęły się daleko, niemal na czterdzieści mil, aż do samego podnóża gór; przechodziła przez parę małych miasteczek, po czym biegła przez otwartą przestrzeń pomiędzy polami jaśniejącymi mocną zielenią łubinu, aby za chwilę - wijąc się znów spiralami - wyprowadzić na nagą, prawie pustynną równinę. Droga była gładka, odgłos motoru równy, a ruch na drodze nieduży. Miałem żywa świadomość krajobrazu, mijających nas od czasu do czasu samochodów, drogowskazów na skraju gościńca, siedzącej w wozie osoby i błękitu nieba; ale dusza pogrążyła się w ciszę. Nie był to spokój znużenia, wyczerpania czy też odprężenia; była to cichość żywa i czujna. Nie istniał punkt z którego by wypływała i nie było tego, kto by ją obserwował; doznający był nieobecny; pomimo urywanej rozmowy, nic nie przerywało milczenia. Gdy wóz toczył się szybko uderzał nas prąd wiatru; ale ciszy tej nie naruszało nic; była ona w szumie wiatru i w odgłosie motoru, i w zamienianych z rzadka słowach. Pamięć uprzednio doznanych milczeń i cisz wcale się nie nasuwała, myśl nie mówiła: "ach. jak cicho!" Nie było werbalizacji, czyli stwierdzania że obecne przeżycie jest podobne do tego, cośmy już niegdyś przeżyli; nie było żadnego ruchu myśli. Myśl nie rejestrowała wrażeń, przeto nie mogła schwytać tej ciszy, ani w nią wnikać; bo wszak słowo "cisza" nie jest ciszą. Zanim słowo się nie zrodzi myśl nie może operować, a więc doznający nie był zdolny zatrzymać tej ciszy w sobie, by móc się nią potem cieszyć. Ustał zwykły proces myślowy, który gromadzi, porównuje, przyswaja; ucichł wszelki ruch myśli. Samochód zatrzymał się przed domem. Szczekanie psa, wyładowywanie rzeczy i ogólne zamieszanie w niczym nie wpływało na tę przedziwną ciszę. Nic jej nie mogło zmącić, trwała nieprzerwanie. Wiatr szumiał wśród konarów sosen, długie cienie się kładły, dziki kot chyłkiem przemknął wśród krzaków A cisza była nienaruszona. Wibrowała ruchem, ale ten ruch jej nie rozpraszał. Nie było skupienia uwagi które by się dało rozproszyć. Rozproszenie następuje gdy uwaga odbiega ód głównego punktu zainteresowania, a w tej ciszy nie było w ogóle takiego punktu, więc też nie można było odeń się odchylić. Ruch nie był czymś od ciszy oddzielnym, zdawał się być w niej zawarty. Albowiem nie była to cisza martwoty, czy zaniku sił; była to cisza samego życia, wolnego od sprzeczności i tarć. Większości z nas, przeciwstawianie bólu i radości, wahania pomiędzy nimi, oraz impuls ku działaniu dają poczucie życia; a gdyby nam ten impuls odebrać czulibyśmy się straceni, bezwolni i niebawem popadlibyśmy w rozstrój. Ale ta cisza pulsowała wciąż odnawiającą się twórczością; taił się w niej ruch który nie miał początku, więc nie mógł mieć i końca, nie była również czymś co trwa. Wszelki ruch wymaga czasu, ale tu, w tej ciszy, nie istniał czas. Czas to mniej i więcej, bliżej i dalej, wczoraj i jutro; a w tej ciszy wszystkie porównania znikły. I nie była to cisza która się kończy, aby znów się rozpocząć; była w niej jakaś jedyność i niepowtarzalność. Sprytne podstępy intelektu nie mogły się tu wślizgnąć. Gdyby cisza ta była złudzeniem, intelekt byłby w jakimś do niej stosunku, chwytałby się jej lub ją odrzucał, przeracjonalizowałby ją albo też z subtelnym zadowoleniem pogrążył się w nią, i z nią zjednoczył; ale że nie był w żadnym do niej stosunku, więc nie mógł ani jej przyjąć, ani odsunąć. Umysł może operować tylko tym, co jest jego tworem, co się z niego wywodzi, ale nie pozostaje w żadnym związku z tym, czemu sam nie dał życia. A ta cisza nie z niego płynie, nie ma z nim nic wspólnego, więc intelekt nie może ani jej uchwycić i pogłębiać, ani się z nią jednoczyć i utożsamiać. Treść tej ciszy jest dla słów niewyrażalna.

hjdbienek : :
Audio 
paź 29 2008 Ewa Demarczyk - Niebo złote Ci otworzę...
Komentarze: 0

Ewa Demarczyk - Niebo złote Ci otworzę - Baczyński

hjdbienek : :
Kosmos 
paź 29 2008 Discovery - Jak skończy się świat ? -...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 29 2008 WIERZENIA
Komentarze: 0

Byliśmy wysoko w górach; a był to czas posuchy; przez wiele miesięcy nie było ani kropli deszczu, aż strumyki ucichły i powysychały. Sosny świeciły brązem, a niektóre całkiem uschły; ale wiatr wciąż w nich grał. Góry ciągnęły się pasmami, jedno za drugimi aż do widnokręgu. Większość zwierząt leśnych uszła w nieco chłodniejsze strony, ku lepszym pastwiskom i strefom łowów; pozostały tylko wiewiórki - a z większych ptaków sroki; było też trochę drobniejszego ptactwa, ale to nie odzywało się w dzień. Sucha sosna, wybielała w przeciągu wielu upalnych dni, była piękna nawet w swej śmierci, pełna siły, wdzięku i niesentymentalnego uroku; ziemia była twarda, ścieżyny kamieniste i pełne kurzu. Niewiasta która nas przyszła odwiedzić mówiła iż należała do paru religijnych zrzeszeń, ale w końcu zatrzymała się przy jednym. Pracowała dla niego, propagowała jego idee, jeżdżąc niemal po całym świecie z wykładami. Opuściła rodzinę, wyrzekła się wygód i wielu innych miłych rzeczy dla dobra tej organizacji; przyjęła jej teorie, nauki, wskazania, szła za jej przywódcami; usiłowała medytować. Była wielce ceniona i szanowana zarówno przez członków, jak przez kierowników. A teraz - opowiadała dalej - słysząc co mówiłem o różnych ideologiach i organizacjach, o niebezpieczeństwie łudzenia się, oszukiwania siebie itp. wystąpiła z tego stowarzyszenia i porzuciła całą jego działalność. Już nie obchodziło ją zbawianie ludzkości; zajęła się swą nieliczną rodziną, jej trudnościami i kłopotami; zagadnienia szerszego świata niewiele ją dziś interesowały. Czuło się w niej pewną gorycz, choć na zewnątrz wyglądała na łagodną i wielkoduszną, gdyż - jak się wyrażała - życie jej zdawało się zmarnowane. Po tylu latach zapału i pracy, gdzież się dziś znajdowała? Co się z nią stało? Skąd to otępienie, smutek, ociężałość i wielkie znużenie? Czemu w tym wieku zajmowały ją jeszcze drobnostki? Jakże łatwo niszczymy delikatną wrażliwość naszej natury! Ciągłe walki i tarcia, lęki, niepokoje, ucieczki, stępiają prędko myśl i pustoszą serce; sprytny a usłużny intelekt rychło podsuwa nam jakieś zastępcze wartości, zamiast czujnego oddźwiękania na samo życie. Zajmują nas rozrywki, rodzina, polityka, wierzenia i bogi, a nie miłość i przejrzystość myśli. Jasność myśli zatraca się wśród różnych wierzeń i nagromadzonej wiedzy, a miłość wśród powierzchownych wrażeń. Czyż z wierzeń może się zrodzić myśl jasna i przenikliwa? Czy zamykające nas w swym ciasnym kręgu przekonania mogą sprowadzić rozumienie? Po co właściwie trzymamy się tak uporczywie pewnych wierzeń, czyż nie zaciemniają one tylko i tak przeładowanego różnymi pojęciami umysłu? Na to aby rozumieć to co jest nie potrzeba wcale określonych wierzeń, trzeba tylko patrzyć uważnie i widzieć jasno rzecz każdą, a to oznacza prosty, bezpośredni kontakt ze wszystkim co nas otacza, bez udziału pożądań ni pragnień. To one wnoszą zawsze zamęt, a wierzenia są tylko ich odmianą i przedłużeniem. Przejawy pragnień są złożone i nieuchwytne; gdy ich nie rozumiemy, wierzenia tylko wzmagają w nas konflikty, tarcia i antagonizmy. Przekonania nazywa się także wiarą, a wiara również jest schronieniem i przystanią dla pragnień. Uważamy ideologie za bodźce do czynu. Dają nam one specyficzną siłę która płynie z ich wyłączności; a że większość z nas koniecznie chce coś robić, przeto wierzenia czy ideologie stają się dla nas nieodzowną potrzebą. Zdaje się nam iż nie mając określonych przekonań nie potrafimy działać, że to ideologie wskazują nam coś, dla czego warto pracować i żyć. Dla większości z nas życie nie ma żadnego sensu, poza tym, jaki mu nadają wierzenia i ideologie; więc przekonania nasze w tej czy innej dziedzinie stają się ważniejsze od samego życia. Jesteśmy pewni że powinniśmy żyć według wzoru jaki nam one przedstawiają; bez jakiegoś wzoru czy przykładu jakże byśmy mogli w ogóle działać? Więc podstawą naszych czynów stają się idee; czyn nasz wypływa z pojęć i wyobrażeń, przeto one nabierają stokroć większego znaczenia od samego czynu. Czy to, co należy do dziedziny intelektu, choćby najwybitniejszego i najbardziej przenikliwego, może kiedykolwiek zrodzić taką pełnię czynu aby ten sprowadził zasadniczy przemianę całej naszej istoty, a co za tym idzie i radykalną przemianę społecznego ładu? Czy pojęcia i wyobrażenia prowadzą do całkowitości czynu? Wprawdzie idea może pobudzić do szeregu czynności, ale będzie to tylko działalność, a ta jest czymś zgoła innym aniżeli czyn. Działalność nas ogranicza - łapie nas jak w oka sieci - a gdy dla takiej lub innej przyczyny urywa się, czujemy się zupełnie zgubieni, a całe nasze życie traci sens i cel. Stajemy przed pustką. Świadomie lub nieświadomie czujemy niebezpieczeństwo tej pustki w sobie, więc idee i nieustające zajmowanie się jakąkolwiek działalnością nabierają ogromnego znaczenia. Staramy się zapełnić ową pustkę jakimś wierzeniem lub ideologią i jakakolwiek działalność staje się nieodzowna jak haszysz. Jesteśmy gotowi poświęcać się dla niej i wyrzekać się, znosić wszelkie niewygody, poddawać się różnym złudzeniom. Działalność wynikająca z wierzeń i przekonań jest destrukcyjna, sieje zamęt wokoło; na razie może się zdawać sprawna i dobrze zorganizowana, więc i konstruktywna, ale w skutkach swych niesie zawsze walkę i udrękę. Każde wierzenie - religijne czy polityczne, - zaślepia, więc uniemożliwia nam zrozumienie człowieka, a bez tego rozumienia nie może istnieć prawdziwy czyn.

hjdbienek : :
Audio 
paź 28 2008 Ewa Demarczyk - Na moście w Avignon
Komentarze: 0

Ewa Demarczyk - Na moscie w Avignon

hjdbienek : :
Kosmos 
paź 28 2008 Discovery - Jak skończy się świat ? -...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
paź 28 2008 "JA"
Komentarze: 0

Naprzeciwko nas siedział człowiek wysoko usytuowany, posiadający dużą władzę; był tego w pełni świadom, wyrażały to wszystkie jego ruchy, gesty, spojrzenia, czuło się że ani na chwilę nie zapomina o swej ważności. Miał wysokie stanowisko w rządzie; a ludzie którzy go otaczali zwracali się doń z uniżonością, prawie służalczo. Mówił do kogoś podniesionym głosem, iż zajmowanie mu czasu jakimiś drobnymi urzędowymi sprawami jest zgoła niewłaściwe, a nawet oburzające. Narzekał gderliwie na robotę swoich podwładnych; a obecni zdawali się go słuchać z pewnym nerwowym napięciem. Lecieliśmy wysoko - 18,000 stóp nad ziemia - ponad zwałami chmur; przez raz po raz otwierające się w nich dziury widniał błękit morza. A gdy obłoki jeszcze bardziej się rozsunęły, dostrzegało się góry pokryte śniegiem, wyspy i szerokie otwarte zatoki. Jakże dalekie i piękne wydawały się stąd samotne domy i małe wiosczyny! Rzeka rwała z gór ku morzu; płynęła przez duże miasto pełne kurzu i dymu, wody jej stawały się tu brudne i mętne, ale już nieco dalej, za miastem, były znów przejrzyste i jasno błyszczały w słońcu. O parę foteli od nas siedział oficer w mundurze, a pierś jego zdobiły liczne wstążeczki i ordery. Był równie pewny siebie i swej wyższości jak ów wysoki urzędnik. Czuł swą przynależność do klasy odrębnej, a istniejącej na całym świecie. Dlaczego chodzi nam tak bardzo o uznanie, o stwierdzanie ważności naszej osoby, o oznaki szacunku? Co jest przyczyną takiego snobizmu ? Czemu tak się uparcie trzymamy odrębności naszego imienia, stanowiska, zdobytych osiągnięć i majętności? Czy anonimowość jest poniżająca? Czy być nieznanym jest hańbą? Dlaczego szukamy usilnie towarzystwa ludzi sławnych i popularnych? Czemu nie znajdujemy zadowolenia po prostu w byciu sobą - tym czym jesteśmy? Czy to na tyle nas przeraża i zawstydza, że imię, stanowisko, tytuły i przeróżne dobra nabierają tak wielkiego znaczenia? Byłoby naprawdę ciekawe przekonać się jak silne jest w nas to pragnienie poklasku i uznania. W podnieceniu bitwy dokonuje się niezwykłych niemal niewiarogodnych czynów, które nam zyskują ludzki szacunek a nawet cześć; mianuje się bohaterem ludzi którzy zabijają swych bliźnich. Dzięki sprytowi i poparciu, albo zdolnościom i wydajności pracy, człowiek się wspina po społecznej drabinie prawie do jej wierzchołka, ale ten nie jest dlań nigdy szczytem, gdyż w upojeniu powodzeniem pożąda coraz większych wyżyn. Interes, biuro, kraj - stają się niejako nami samymi, utożsamiamy się z nimi; wszak od nas zależą decyzje, w naszym ręku spoczywa władza. Zorganizowane religie rozdają również stanowiska i honory, i tam możemy się stać kimś ważnym, wpływowym i wyodrębnionym od innych. Podobnie się dzieje gdy zostajemy uczniem jakiegoś nauczyciela - Guru, mistrza, lub uczestniczymy w ich pracy. To również przydaje nam ważności, bowiem jesteśmy ich przedstawicielami, bierzemy udział w ich odpowiedzialności, mamy coś do rozdawania innym, którzy to przyjmują. Wprawdzie dajemy w imieniu naszych Guru, ale sami jesteśmy pośrednikami. Można przywdziać szalę mnicha lub wszystkiego się wyrzec prócz kawałka płótna na biodrze, ale to wciąż nasze "ja" się wyrzeka, "ja" czyni ten czy inny gest. Więc tą czy inną drogą, w sposób subtelny czy jaskrawy, nasze "ja" jest żywione i zasilane. Pomijając wszelkie jego aspołeczne i szkodliwe działania, możemy spytać dlaczego nasze "ja" ma się w ogóle ciągle utwierdzać? Przecie znajdujemy się nieustannie w wirze przykrości i zmartwień, a przyjemności pojawiają się z rzadka, dlaczegóż więc nasze "ja" tak uparcie się trzyma wewnętrznych j zewnętrznych rozkoszy, czemu goni za tym, co nieuchronnie musi przynieść cierpienie i udrękę? Pożądanie jakiejś konkretnej działalności jako przeciwieństwa negacji i bierności, zmusza nas do ciągłych usiłowań aby czymś być; tylko dzięki tym wysiłkom czujemy że żyjemy, że życie nasze ma jakiś cel, a ufamy iż w miarę postępu potrafimy odrzucić wszystkie przyczyny tarć i udręczeń. Wydaje się nam że bylibyśmy niczym gdyby nasza działalność ustała, bylibyśmy wówczas straceni a życie nasze nie miałoby żadnego sensu; więc tkwimy nadal w tych tarciach, antagonizmach, chaosie. A jednocześnie czujemy że istnieje gdzieś jakaś "inność", coś wielkiego, tak zupełnie niepodobnego do nędzy naszego życia. l stąd rozterka i ciągła ze sobą walka. Im wspanialsze formy na zewnętrz, na pokaz, tym większe wewnętrzne ubóstwo; ale oswobodzenia się od niego nie da nam szata mnicha, ani wyrzeczenie. Przyczyną tej wewnętrzne pustki jest nieustająca żądza stawania się czymś; ale jakkolwiek wielkie czynilibyśmy wysiłki tej pustki nie zdołamy wypełnić nigdy. Możemy od niej uciekać, w sposób prymitywny lub wielce wyrafinowany, ale jest ona z nami wciąż, równie nieodstępna jak nasz własny cień. Możemy odwracać się od tej pustki, nie chcieć w nią spojrzeć, a przecie ona ciągle i nieodmiennie trwa. Żadne wzbogacanie się. żadne wyrzeczenia - pozory, maski, jakie nasze "ja" przybiera - nie przysłonią nigdy tego wewnętrznego ubóstwa. Przez wewnętrzne lub zewnętrzne działania nasze małe "ja" wciąż się stara wzbogacić, urosnąć, nazywając to zbieraniem doświadczeń, lub też inne nadając temu imiona, zależnie od chwilowej potrzeby lub upodobania. "Ja" nie znosi anonimowości, nie chce jej nigdy przyjąć; może przywdziać nową szatę, przybrać nowe imię, ale podstawą jego istnienia jest zawsze poczucie tożsamości. Proces ciągłego utożsamiania się, któremu ulegamy wszyscy - przeszkadza w zdawaniu sobie sprawy (awareness) z naszej właściwej natury. Ten, wciąż narastający proces utożsamiania się rozbudowuje i utrwala nasze "ja" - a dzieje się to zarówno wówczas gdy coś popieramy, podtrzymujemy, jak i wtedy gdy czemuś się przeciwstawiamy; a takie działanie ogranicza nas i zamyka, nieraz nawet szerokim ale zawsze nieprzekraczalnym kręgiem. Każdy wysiłek naszego "ja" aby czymś być, a czymś innym nie być, jest oddalaniem się od tego, czym ono w istocie jest. Czymże jest to "ja" jeśli mu odebrać imię, poczucie własności, cechy, zamiłowania i antypatie, czymże ono jest? Czy po odebraniu tych wszystkich właściwości "ja" w ogóle by istniało? To strach naszego "ja" przed własną nicością rzuca nas w ciągłe działanie; ale w istocie nasze "ja" jest niczym, jest pustką. Gdy nas stać na spojrzenie w tą pustkę bez zmrużenia oczu, na pozostanie sam na sam z tą pełnią bólu oddzielnością, strach znika i zachodzi zasadnicza, dogłębna przemiana. Jednak aby się ona mogła dokonać trzeba przeżyć tę nicość do dna, w czystym doznawaniu; a temu zazwyczaj przeszkadza obecność "obserwatora", doznającego. Podobnie jeśli pragniemy przeżyć tę pustkę aby ją przekroczyć, czyli wznieść się poza nią, czy ponad nią, czyste doznawanie nie może zaistnieć; bowiem w tym pragnieniu to samo nasze "ja" trwa nadal. Jeśli podmiot, doznający, świadomie coś przeżywa, nie jest to już stanem czystego doznawania. A właśnie czyste doznawanie tego co jest, bez chęci nazywania, analizowania itd. przynosi wolność od tego co jest.

hjdbienek : :