Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
Kusi mnie, by powtórzyć historię o wielkim uczniu, który udał się do Boga i poprosił, by Ów nauczył go prawdy. Biedny Bóg rzekł: "Przyjacielu mój, dziś jest tak gorąco, proszę cię, przynieś mi szklankę wody". Uczeń wyszedł i zapukał do drzwi pierwszego napotkanego domu. Otworzyła mu je piękna młoda kobieta. Uczeń zakochał się w niej, wkrótce ożenił się z nią, mieli kilkanaścioro dzieci. Ale oto pewnego dnia zaczął padać deszcz. Padał nieprzerwanie. Wezbrały strumienie, ulice zostały zalane, a domy porwane przez wodę. Uczeń i jego żona wzięli dzieci na plecy, a gdy woda zaczęła ich zalewać, uczeń zawołał: "Panie, proszę cię, ocal mnie!" Pan odrzekł wówczas: "A gdzie jest ta szklanka wody, o którą cię prosiłem?" Jest to trafna opowieść, gdyż większość z nas myśli w kategoriach czasu. Człowiek żyje w czasie. Wymyślanie przyszłości stało się jego ulubioną zabawą w ucieczkę. Sądzimy, że w miarę upływu czasu mogą się w nas dokonać zmiany, że stopniowo da się w nas zaprowadzić porządek – krok za krokiem i dzień po dniu. Ale czas nie przynosi ładu ani pokoju. Musimy więc przestać myśleć w kategoriach stopniowości. Znaczy to, że dla pragnącego pokoju nie ma jutra. Musimy zaprowadzić ład natychmiast. Gdy pojawia się rzeczywiste niebezpieczeństwo, czas znika. Następuje natychmiastowe działanie. Ale my nie dostrzegamy niebezpieczeństwa wielu naszych problemów i dlatego wynajdujemy czas jako środek ich przezwyciężenia. Czas nas oszukuje, gdyż nie czyni nic, by nam pomóc w przeprowadzeniu zmiany w nas samych. Czas jest ruchem podzielonym przez człowieka na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a człowiek, dopóki go dzieli, dopóty pozostaje zawsze w konflikcie. Czy uczenie się jest sprawą czasu? Pomimo upływu wielu tysięcy lat nie nauczyliśmy się, że istnieje lepszy sposób życia niż nienawiść i wzajemne zabijanie. Jeśli mamy zmienić to życie, z którego zrobiliśmy coś tak monstrualnego i bezsensownego, to zrozumienie problemu czasu ma wielkie znaczenie. Po pierwsze, należy zrozumieć fakt, że możemy patrzeć na czas tylko z tą świeżością i niewinnością umysłu, którą już mieliśmy. Tak gnębią nas i wprawiają w zamieszanie liczne nasze problemy, że zgubiliśmy się w tym zamieszaniu. Cóż robi człowiek, który zgubił się w lesie? Co czyni przede wszystkim? Zatrzymuje się. Zatrzymuje się i rozgląda dokoła. Ale my, im bardziej jesteśmy zakłopotani i zagubieni w życiu, tym szybciej gonimy w koło, szukając, pytając, żądając i żebrząc. Toteż pierwszą rzeczą, którą bym zaproponował, jest zatrzymanie się. Gdy zatrzymamy się wewnętrznie, psychicznie, umysł nasz stanie się bardzo spokojny, bardzo jasny. I wtedy będziemy mogli spojrzeć na kwestię czasu. Problemy istnieją tylko w czasie, to znaczy wtedy, gdy mamy do czynienia z jakimś zagadnieniem w sposób niezupełny. To niezupełne zetknięcie się z nim stwarza problem. Gdy stawiamy czoło jakiejś trudności życiowej w sposób częściowy, fragmentaryczny, lub staramy się uciec od niej, czyli walczymy z nią poprzez niepoświęcanie jej uwagi, wówczas stwarzamy sobie problem. A problem trwa tak długo, jak długo nie poświęcamy mu pełnej uwagi i jak długo spodziewamy się, że "pewnego dnia" rozwiążemy go. Czy wiemy, czym jest czas? Nie czas na zegarku, nie czas chronologiczny, lecz czas psychologiczny? Jest to przerwa pomiędzy pojęciem a działaniem. Oczywiście pojęcie służy osłanianiu samego siebie. Jest to wyobrażenie własnego bezpieczeństwa. Działanie jest zawsze natychmiastowe. Nie należy ono ani do przeszłości, ani do przyszłości. Czyn zawsze ma miejsce w teraźniejszości. Ale działanie jest tak niebezpieczne, tak niepewne, że przystosowujemy się do wyobrażenia, które – jak mamy nadzieję – zapewni nam pewne bezpieczeństwo. Przyjrzyjmy się temu w nas samych. Mamy pewne pojęcie o tym, co jest dobre, a co złe, czym jestem ja, czym jest społeczeństwo, i zgodnie z tym wyobrażeniem czy koncepcją działamy. Działanie w zgodzie z pojęciem odbywa się przez przybliżanie się do niego i stąd rodzi się zawsze konflikt. Pojęcie, przerwa i działanie. W przerwie znajduje się pole czasu. Przerwa jest w swej istocie myślą. Gdy myślimy, że jutro będziemy szczęśliwi, wtedy wyobrażamy sobie, jak osiągamy pewien rezultat w czasie. Myśl na podłożu obserwacji, pragnienia i ciągłości tego pragnienia, które jest podtrzymywane przez inną myśl, powiada: "Jutro będę szczęśliwa. Jutro osiągnę powodzenie. Jutro świat będzie piękny". Tak to myśl stwarza tę przerwę, która jest czasem. Teraz pytamy, czy możemy zatrzymać czas? Czy możemy żyć w takiej pełni, aby dla myśli nie było jutra, o którym by myślała? Bo czas to smutek. To znaczy, że wczoraj lub przed tysiącem wczorajszych dni kochałeś czy miałeś przyjaciela, który odszedł. Pamięć o tym trwa w tobie. Wspominasz różne przyjemne i nieprzyjemne chwile, oglądasz się wstecz, pragniesz, masz nadzieję, żałujesz. I w ten sposób, wałkując to wciąż na nowo, myśl rodzi smutek i nadaje czasowi ciągłość. Dopóki istnieje ten przedział czasu zrodzony przez myśl, dopóty musi istnieć smutek, musi istnieć ciągłość lęku. Toteż narzuca się pytanie, czy można zlikwidować ten przedział? Jeśli mówicie: "Czy to się kiedykolwiek skończy?", to jest to już pojęciem, już chcecie coś osiągnąć. Dlatego macie znowu przerwę na myślenie. Znowu jesteście schwytani. Zajmijmy się teraz sprawą śmierci. Dla większości ludzi jest wielkim problemem. Wiemy, że śmierć towarzyszy nam każdego dnia. Czy można spojrzeć jej w oczy w sposób tak całkowity, żeby w ogóle nie robić z niej problemu? Aby w ten sposób stawić jej czoło, trzeba odrzucić wszelkie wierzenia, nadzieje i wszelki lęk. W przeciwnym razie zetkniemy się z nią z już gotowym wnioskiem, wyobrażeniem i obmyślonym niepokojem, a tym samym, zetkniemy się z nią w czasie. Czas to przedział pomiędzy obserwatorem a przedmiotem obserwowanym. Oznacza to, że obserwator, czyli ty, obawiasz się spojrzeć w oczy temu, co nazywa się śmiercią. Nie wiesz, co to znaczy. Wierzysz w reinkarnację, zmartwychwstanie, w coś zwanego duszą, atmanem, istotą duchową, która nie zna czasu i którą obdarzasz różnymi imionami. Ale czy sam stwierdziłeś, że dusza istnieje? Czy też jest to pojęcie przekazane? Czy istnieje coś trwałego, ciągłego, co jest poza myślą? Jeżeli myśl może o tym myśleć, to znajduje się to w obrębie pola myśli, i dlatego nie może być trwałe. W polu myśli nie istnieje nic trwałego. Odkrycie, że nie ma nic trwałego, ma ogromne znaczenie, gdyż tylko wtedy umysł jest wolny, tylko wtedy można obserwować. Wynika z tego wielka radość. Nie można się lękać nieznanego, bo nie wiecie, czy nieznane istnieje. Wobec tego nie ma się czego lękać. Śmierć jest słowem, a to właśnie słowo, wyobrażenie, z którego wyrasta myśl, stwarza strach. Tak więc albo uzasadniacie rozumowo swój strach przed śmiercią i zgłaszacie swój sprzeciw wobec tego, co nieuniknione, albo wynajdujecie niezliczone wierzenia mające chronić was od strachu przed śmiercią. Dlatego istnieje luka pomiędzy wami i rzeczą, której się lękacie. W tej przerwie czasowo-przestrzennej musi istnieć konflikt, który oznacza lęk, niepokój i rozczulanie się nad sobą. Myśl, która rodzi lęk przed śmiercią, mówi: "Odsuń to, unikaj tego, trzymaj się od tego jak najdalej, nie myśl o tym". Ale wy myślicie o tym. Gdy mówicie: "Nie chcę o tym myśleć", już myślicie, jak uniknąć tej myśli. Boicie się śmierci, bo odsuwacie ją od siebie. Oddzieliliśmy życie od umierania. Przedział między życiem i umieraniem jest strachem. Ten przedział, ten czas, stworzony został przez strach. Życie jest naszą codzienną udręką, codzienną obelgą, smutkiem i zamętem. Tylko czasem otwiera się okno na zaczarowane morza. Nazywamy to życiem i lękamy się umrzeć, choć jest to koniec niedoli. Wolimy raczej lgnąć do tego, co znane, niż spojrzeć w oczy nieznanemu. Znane to nasz dom, meble, rodzina, własny charakter, praca, wiedza, sława, nasza samotność, nasi bogowie. To małe istnienie kręcące się nieustannie w kółko zgodnie z ograniczonym schematem zgorzkniałej egzystencji. Mniemamy, że życie jest zawsze teraz, a umieranie czeka nas w odległym czasie. Nigdy jednak nie podaliśmy w wątpliwość, czy ta walka o codzienne życie jest w ogóle życiem. Chcemy poznać prawdę o reinkarnacji, pragniemy dowodów istnienia duszy po śmierci, nasłuchujemy, co mówią jasnowidzący i jakie są wyniki badań psychologicznych. Ale nigdy nie pytamy, jak należy żyć, żyć codziennie z radością, z zachwytem, pięknie. Zaakceptowaliśmy życie takim, jakim jest, z całą jego udręką i rozpaczą, przyzwyczailiśmy się do niego i myślimy o śmierci jako o rzeczy, której należy starannie unikać. Ale śmierć jest niezwykle podobna do życia, gdy wiemy, jak należy żyć. Nie można żyć, nie umierając. Nie można żyć, jeśli w każdej minucie nie umieracie psychicznie. Nie jest to tylko rozumowym paradoksem. By żyć całkowicie, by żyć w pełni każdego dnia, jak gdyby każdy dzień miał w sobie nowy czar, trzeba umierać dla wszystkiego, co wczorajsze, bowiem w przeciwnym razie żyje się mechanicznie, a zmechanizowany umysł nie może nigdy poznać, czym jest miłość lub czym jest wolność. Większość z nas boi się umrzeć, bo nie wie, co to znaczy żyć. Nie wiemy, jak należy żyć, i dlatego nie wiemy, jak należy umierać. Dopóki boimy się życia, dopóty będziemy się bać śmierci. Człowiek, który nie boi się życia, nie boi się też poczucia niezabezpieczenia, bowiem rozumie, że psychicznie, z wewnętrznego punktu widzenia, bezpieczeństwo nie istnieje. A gdy nie ma poczucia bezpieczeństwa i jest tylko nie mający końca ruch, wtedy życie i śmierć są tym samym. Człowiek, który żyje bez konfliktu, który żyje w pięknie i miłości, nie lęka się śmierci, bo kochać to umierać. Jeśli umieracie dla wszystkiego, co znacie, włączając w to swą rodzinę, pamięć, wszystko, co odczuwaliście, wtedy śmierć okazuje się oczyszczającym i zarazem odmładzającym procesem. Wtedy śmierć rodzi nieskazitelność. A tylko nieskazitelni są żarliwi, nie zaś ludzie, którzy wierzą lub chcą odkryć, co dzieje się po śmierci. Aby odkryć teraz, co się dzieje, gdy umieracie, musicie umrzeć. To nie żart. Musicie umrzeć, nie fizycznie, lecz psychicznie, wewnętrznie, umrzeć dla rzeczy, które pokochaliście i dla rzeczy, które napawają was goryczą. Jeśli umrzecie dla jednej ze swych przyjemności, najmniejszej lub największej, oczywiście bez przymusu, to wówczas będziecie wiedzieć, co to znaczy umierać. Umierać to mieć umysł całkowicie pusty, wolny od codziennych pragnień, przyjemności i udręk. Śmierć jest odnową, przemianą, w której myśl w ogóle nie działa, bo myśl jest stara. Gdy pojawia się śmierć, pojawia się coś całkiem nowego. Wolność od tego, co znane, jest śmiercią. I wtedy żyjecie.
Ani cierpienia spowodowane przez stłumienie, ani brutalna dyscyplina w celu dostosowania się do wzorca, nie prowadziły i nie prowadzą do prawdy. Aby dojść do prawdy, umysł musi być całkowicie wolny, bez śladu jakiegokolwiek zniekształcenia. Przede wszystkim zapytajmy siebie, czy naprawdę chcemy być wolni? Czy, gdy mówimy o wolności, mówimy o zupełnej wolności czy też o wolności od czegoś niegodnego, nieprzyjemnego lub niepożądanego? Pragniemy być wolni od bolesnych i złych wspomnień, od nieszczęśliwych doświadczeń. Ale chcemy zarazem zachować swe przyjemne pojęcia i powiązania. A zachować jedno bez drugiego jest niemożliwe, gdyż, jak widzieliśmy, przyjemność jest nieodłączna od bólu. Toteż każdy z nas musi zdecydować, czy chce, czy też nie chce być całkowicie wolny. Jeżeli powiemy sobie, że tak, to musimy zrozumieć naturę i strukturę wolności. Czy to jest wolność, gdy jesteśmy wolni od czegoś – wolni od cierpienia, wolni od jakiegoś lęku? Czy też wolność jest czymś całkowicie innym? Możemy być wolni, na przykład, od zazdrości, ale czy ta wolność nie jest reakcją, a wobec tego wcale nie jest wolnością? Możemy się bardzo łatwo uwolnić od dogmatu, analizując go i odrzucając, ale motywem tego uwolnienia się może być reakcja, bo pragnienie uwolnienia się od dogmatu może mieć źródło w tym, że nie jest on już modny lub dogodny. Można też uwolnić się od nacjonalizmu, bo się wierzy w internacjonalizm, lub dlatego, że z ekonomicznego punktu widzenia nie uważa się za potrzebne trzymać się głupich, nacjonalistycznych dogmatów, flagi i innych rupieci. Można to łatwo odrzucić. Albo można zareagować przeciw jakiemuś duchowemu czy politycznemu przywódcy, który przyrzekł wam wolność jako rezultat dyscypliny lub buntu. Czy jednak taki racjonalizm, taki logiczny wniosek, ma coś wspólnego z wolnością? Jeśli ktoś mówi, że jest wolny od czegoś, to jest to reakcja, która potem stanie się inną reakcją, powodującą inną postać konformizmu, inną postać dominacji. W ten sposób możecie spowodować łańcuch reakcji i każdą z nich uważać za wolność. Ale to nie jest wolność. To tylko nieprzerwane następstwo modyfikacji przeszłości, do których lgnie umysł. Współczesna młodzież, jak każda młodzież, buntuje się przeciw społeczeństwu, co samo w sobie jest dobre. Jednak sam bunt nie jest wolnością, bo jest reakcją, a reakcja ta ustanawia swój schemat, który człowieka zniewala. Człowiekowi wydaje się, że to coś nowego. Tymczasem wcale tak nie jest. To tylko coś starego w odmiennej formie. Każda społeczna lub polityczna rewolta powróci w końcu do starej, dobrej "mieszczańskiej" mentalności. Wolność zjawia się tylko wtedy, gdy człowiek widzi i działa, lecz nigdy w wyniku rewolucji. Widzieć to działać, a działanie takie jest natychmiastowe, podobne do działania w obliczu niebezpieczeństwa. Nie ma wtedy miejsca na zastanawianie się, dyskusję czy wahanie. Niebezpieczeństwo zmusza do czynu i dlatego "widzieć" znaczy "działać" i "być wolnym". Wolność jest stanem umysłu. Nie wolność od czegoś, lecz poczucie wolności. Wolność powątpiewania i kwestionowania wszystkiego. Wolność jest tak intensywna, aktywna i żywa, bo odrzuca wszelką postać zależności, niewolnictwa, konformizmu i stronniczości. Taka wolność oznacza, że się jest zupełnie samym. Czy umysł wychowany w kulturze tak bardzo uzależniającej od środowiska i jego tendencji może w ogóle znaleźć wolność, która oznacza zupełną samotność, która nie zna przywództwa, tradycji ani autorytetu? Ta samotność jest wewnętrznym stanem umysłu, który nie zależy od żadnego bodźca czy wiedzy i nie jest rezultatem żadnego doświadczenia czy rozumowania. Większość z nas nie jest nigdy wewnętrznie samotna. Istnieje różnica pomiędzy samotnością i odosobnieniem, odcięciem się od innych. Wszyscy wiemy, co to znaczy wyizolować się. Osiągamy to, budując wokół siebie mur, który nas chroni przed zranieniem czy zadraśnięciem, lub wpadając w zobojętnienie, które jest inną formą udręki, albo też żyjąc w jakiejś wymarzonej wieży z kości słoniowej. Samotność jest czymś całkiem innym. Nie jesteśmy nigdy samotni, ponieważ jesteśmy pełni wszelkich wspomnień, uwarunkowań i pogłosów dnia wczorajszego. Nasze umysły nigdy nie są czyste i wolne od wszelkiego nagromadzonego śmiecia. Aby być samotnym, trzeba umrzeć dla przeszłości. Gdy jesteś samotny, całkowicie samotny, bez przynależności do rodziny, narodu, kultury czy określonego kontynentu, wtedy masz poczucie, że jesteś człowiekiem obcym. Człowiek, który jest w ten sposób zupełnie samotny, jest niewinny i ta niewinność uwalnia umysł od smutku. Dźwigamy na sobie brzemię tego, co tysiące ludzi powiedziało, oraz pamięć wszystkich swoich niepowodzeń. Porzucić to wszystko zupełnie, to znaczy być samotnym. Umysł, który jest samotny, jest nie tylko niewinny, ale i młody. Nie w sensie czasowym czy ze względu na wiek, lecz młody, niewinny i żywy bez względu na wiek. Tylko taki umysł może zobaczyć to, co jest prawdą, i to, co się nie daje ująć w słowach. W tej samotności człowiek zaczyna rozumieć konieczność życia samym sobą, takim jakim jest, a nie takim, jakim – w jego mniemaniu – powinien być lub jakim był. Spróbuj popatrzeć na siebie bez drżenia, bez fałszywej skromności, bez lęku i bez usprawiedliwiania się czy potępiania, i żyć samym sobą, takim jakim teraz jesteś. Tylko wtedy, gdy żyjemy z czymś w bezpośrednim kontakcie, zaczynamy to rozumieć. Z chwilą, gdy do tego przywykniemy, gdy przywykniemy do swego niepokoju, zazdrości, zawiści czy czegokolwiek innego, już z tym nie współżyjemy. Gdy mieszkamy nad rzeką, po kilku dniach już nie słyszymy szumu wody. Gdy mamy w pokoju obraz, który widzimy codziennie, tracimy go z oczu po tygodniu. Podobnie z górami, dolinami, drzewami. To samo z naszą rodziną, mężem, żoną. Aby żyć z czymś takim, jak zazdrość, zawiść czy niepokój, nie wolno się nigdy do nich przyzwyczaić, nigdy się z nimi pogodzić. Trzeba się o nie troszczyć jak o dopiero co zasadzone drzewo, chroniąc je przed słońcem i przed burzą. Musicie o nie dbać – ani nie potępiać, ani nie usprawiedliwiać. A zatem – zacząć kochać. Nie znaczy to polubić uczucie zazdrości czy niepokoju, jak to bywa u wielu ludzi, ale starać się czuwać. W ten sposób możemy, wy i ja, współżyć z tym, czym teraz jesteśmy, wiedząc, że jesteśmy tępi, nadwrażliwi, lękliwi, że wierzymy, iż przeżywamy wielką miłość, choć wcale tak nie jest, że jesteśmy łasi na pochlebstwa. Czy potrafimy z tym wszystkim żyć, nie godząc się na to i nie potępiając tego, lecz po prostu obserwując i nie popadając przy tym w chorobliwy stan, nie ulegając przygnębieniu ani uniesieniu? Zadajmy sobie teraz kolejne pytanie. Czy ta wolność, ta samotność, to obcowanie z całą strukturą tego, czym jesteśmy – czy to wszystko się z czasem nie załamie? Czyli, inaczej mówiąc, czy wolność osiąga się stopniowo? Oczywiście nie, jeśli bowiem wprowadzimy czas, to staniemy się jego niewolnikami. Nie można uwalniać się stopniowo. To nie jest sprawa czasu. Następne pytanie. Czy możemy stać się świadomi tej wolności? Jeśli ktoś mówi, jestem wolny", to nie jest wtedy wolny. Podobnie z człowiekim, który mówi Jestem szczęśliwy". W momencie, gdy mówi jestem szczęśliwy", żyje wspomnieniem czegoś, co minęło. Wolność może się pojawić tylko w sposób naturalny, a nie przez jej pragnienie, życzenia i tęsknotę. Nie znajdziecie jej też, wyobrażając sobie, czym ona jest. Aby się zjawiła, umysł musi nauczyć się patrzeć na życie będące w ciągłym ruchu, bez więzów czasu, gdyż wolność leży poza polem świadomości.
Zanik skłonności do przemocy, którym właśnie się zajmowaliśmy, to niekoniecznie stan umysłu, w którym panuje pokój z sobą samym, a więc i pokój we wszystkich stosunkach z ludźmi. Stosunki międzyludzkie opierają się na tworzeniu wyobrażeń, na mechanizmie obronnym. Każdy z nas buduje sobie wyobrażenia o innych, dotyczy to wszelkich stosunków. Stosunki międzyludzkie są stosunkami między wyobrażeniami, a nie między samymi istotami ludzkimi. Żona ma pewne wyobrażenie o swoim mężu – być może nieświadomie, niemniej je ma – a mąż ma pewne wyobrażenie o swej żonie. Każdy ma wyobrażenie zarówno o swoim kraju, jak i o sobie samym. Stale wzmacniamy te wyobrażenia, dodając do nich coraz nowsze szczegóły. I te właśnie wyobrażenia wchodzą w pewne stosunki. Faktycznie stosunki między dwiema lub wieloma istotami kończą się całkowicie z chwilą, gdy powstają wyobrażenia. Stosunki oparte na wyobrażeniach nie mogą oczywiście nigdy zrodzić pokoju, gdyż wyobrażenia są fikcyjne, a nie można żyć w oderwaniu od rzeczywistości. A przecież wszyscy to właśnie robimy: żyjemy pojęciami, teoriami, symbolami i wyobrażeniami o własnej osobie i o innych. Stworzyliśmy je, a one wcale nie są rzeczywistością. Wszystkie nasze stosunki, bez względu na to czy dotyczą one własności, pojęć czy ludzi, zasadniczo opierają się na tworzeniu wyobrażeń i przez to powodują konflikty. W jaki więc sposób osiągnąć całkowity pokój w sobie samym i we wszystkich relacjach z ludźmi? Pomimo wszystko życie polega na poruszaniu się na arenie międzyludzkich stosunków – jeżeli tak nie jest, to nie ma życia w ogóle. Gdy życie opiera się na abstrakcjach, wyobrażeniach czy spekulatywnych przypuszczeniach, to takie abstrakcyjne życie musi w sposób nieunikniony prowadzić do stosunków będących polem walki. Czy jest więc możliwe, by człowiek żył w zupełnym spokoju wewnętrznym, wolny od wszelkiej formy przymusu, naśladownictwa, tłumienia czy sublimacji? Czy może on – nie w jakimś fantastycznym, mitycznym, abstrakcyjnym świecie, lecz w codziennym życiu, w domu i w pracy – zaprowadzić taki lad w sobie, który stanowiłby jakość żywą i nie zamkniętą w ramkach pojęć, ową niezmąconą ani na moment ciszę wewnętrzną? Sądzę, że powinniśmy bardzo starannie rozpatrzyć tę kwestię, gdyż w świadomości naszej nie ma ani jednego punktu, który nie byłby tknięty konfliktem. We wszystkich naszych stosunkach – z najbliższymi osobami, z sąsiadami, ze społeczeństwem w ogóle – ten konflikt istnieje. Konflikt ów jest sprzecznością, stanem podziału, separacji, rozdwojenia. Obserwując samych siebie i nasze powiązania ze społeczeństwem, przekonujemy się, że na każdym poziomie naszego bytu istnieje konflikt, który powoduje albo bardzo powierzchowne reakcje, albo niszczące skutki. Człowiek uznał konflikt za konieczny składnik codziennej egzystencji, ponieważ zaakceptował współzawodnictwo, zazdrość, chciwość, zdobywanie i agresywność jako naturalny sposób życia. Jeżeli uznajemy taki sposób życia, to akceptujemy także taką strukturę społeczeństwa, jaka jest. I żyjemy w zgodzie z powszechnymi wymogami poważania. Właśnie to pęta większość z nas, wszak w większości pragniemy być godni szacunku. Gdy zbadamy swój umysł i serce, sposób swego myślenia oraz sposób swego odczuwania i działania w codziennym życiu, wtedy zaobserwujemy, że dopóki dostosowujemy się konformistycznie do wzorców postępowania społecznego, dopóty życie musi być polem walki. Z chwilą gdy przestaniemy akceptować te wzory – a żaden religijny człowiek nie powinien akceptować takiego społeczeństwa – uwolnimy się od psychologicznej struktury społeczeństwa. W większości jesteśmy bogaci w to, co społeczne. Społeczeństwo i my sami stworzyliśmy w sobie chciwość, zawiść, gniew, nienawiść, zazdrość, niepokój – tego wszystkiego mamy nadmiar. Rozmaite religie na całym świecie głosiły ubóstwo. Mnich wkłada na siebie specjalną szatę, zmienia imię, goli głowę, zamyka się w celi i składa śluby ubóstwa i czystości (na Wschodzie ma tylko jedną opaskę na biodra, jedną szatę i jada jeden posiłek dziennie), a my wszyscy odnosimy się z szacunkiem do takiego ubóstwa. Ale ludzie, którzy przywdziali szaty ubóstwa są jeszcze wewnętrznie, psychicznie bogaci w to, co społeczne, gdyż nadal pragną stanowisk i prestiżu, przynależą do tego lub innego zakonu, do tej lub innej religii, żyją nadal w zgodzie z podziałami ustanowionymi przez kulturę czy tradycję. To nie jest ubóstwo. Ubóstwo to całkowite uwolnienie się od społeczeństwa, choćby się miało nieco więcej szat i jadało nieco więcej posiłków dziennie – dalibóg, kogóż to obchodzi? Ale, niestety, u większości ludzi istnieje pęd do pokazania się. Ubóstwo staje się cudownie piękną rzeczą, gdy umysł jest wolny od społeczeństwa. Trzeba stać się ubogim wewnętrznie, gdyż wtedy człowiek niczego nie szuka, nie żąda, nie pragnie – niczego! Tylko to wewnętrzne ubóstwo może ujrzeć prawdę o życiu, w którym nie ma konfliktu. Takie życie jest błogosławieństwem, którego nie można otrzymać w żadnym kościele czy świątyni. W jaki więc sposób możemy uwolnić się od psychologicznej struktury społeczeństwa, co byłoby jednoznaczne z – uwolnieniem się od samej istoty konfliktu? Nietrudno jest przycinać i obcinać niektóre gałęzie konfliktu, ale my pytamy, czy można żyć w całkowitym wewnętrznym, a tym samym i zewnętrznym, spokoju? Co nie oznacza, że chodzi tu o wegetowanie czy trwanie w bezruchu. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, byśmy byli dynamiczni, pełni życia i energii. Aby zrozumieć jakiś problem i uwolnić się od niego, potrzeba bardzo dużo żarliwie podtrzymywanej energii, nie tylko energii fizycznej i intelektualnej, lecz także energii niezależnej od jakiegokolwiek motywu, bodźca psychologicznego czy narkotyku. Jeśli jesteśmy zależni od jakiegoś bodźca, to już sam ten bodziec przytępia umysł i pozbawia go wrażliwości. Stosując jakiś narkotyk, możemy wprawdzie na chwilę obudzić w sobie tyle energii, by ujrzeć problem bardzo jasno, ale potem powracamy do swego pierwotnego stanu. W rezultacie coraz bardziej uzależniamy się. Wszelkie sposoby pobudzania energii – kościoły, alkohol lub narkotyki, pisane albo mówione słowa – nieuchronnie prowadzą do uzależnienia się od źródła energii. Ta zależność nie pozwala jasno widzieć, a tym samym nie pozwala także mieć wystarczająco dużo energii. Niestety wszyscy psychicznie zależymy od czegoś. Dlaczego zależymy? Skąd się bierze potrzeba zależności? Odbywamy tę podróż wspólnie. Nie oczekujcie, abym wam powiedział, jakie są przyczyny waszej zależności. Jeśli będziemy wspólnie dociekać, to wspólnie dokonamy odkrycia, i będzie to wasze własne odkrycie, a dzięki temu, że będzie wasze, obudzi w was witalną energię. Co do mnie, odkrywam, że zależę od czegoś – powiedzmy, że od słuchaczy, którzy pobudzają mnie. Przemawiając do dużej grupy ludzi, czerpię z tego pewien rodzaj energii. I dlatego zależę od nich, bez względu na to, czy się ze mną zgadzają czy nie. Im bardziej się nie zgadzają, tym więcej dają mi energii. Jeśli się zgadzają, rzecz staje się bardzo płytka i pusta. Odkrywam więc, że potrzebuję słuchaczy, ponieważ przemawianie do ludzi bardzo mnie pobudza. Ale dlaczego tak jest? Dlaczego jestem zależny? Ponieważ ja sam jestem płytki i pusty, ponieważ nie mam nic w sobie, bo nie mam w sobie źródła, które by zawsze było pełne i obfite, w ciągłym ruchu i żywe. Dlatego zależę. Odkryłem przyczynę. Czy jednak odkrycie przyczyny uwalnia mnie od zależności? Odkrycie przyczyny ma charakter czysto intelektualny i dlatego, oczywiście, nie uwalnia umysłu od zależności. Samo intelektualne przyjęcie do wiadomości jakiegoś pojęcia czy emocjonalna zgoda na jakąś ideologię nie mogą uwolnić umysłu od zależności od czegoś, co nas pobudza. Od zależności uwalnia umysł dopiero rozpoznanie całej natury i struktury pobudzenia i zależności oraz tego, jak ta zależność ogłupia umysł, przytępia go i pozbawia aktywności. Tylko widzenie całości problemu uwalnia umysł. Muszę więc zastanowić się, co to znaczy widzieć całość? Jak długo spoglądam na życie z jakiegoś szczególnego punktu widzenia, czy to ze względu na jakieś ulubione doświadczenie, czy to w aspekcie specjalnej, przyswojonej przeze mnie wiedzy, która stanowi mój fundament, moje "ja" – tak długo nie mogę widzieć całościowo. Przyczynę mej zależności odkryłem intelektualnie, w słowach, za pomocą analizy, ale cokolwiek jest badane przez myśl, musi stawać się fragmentaryczne. Dlatego tylko wówczas mogę coś widzieć całościowo, gdy myśl mi nie przeszkadza. Wtedy dopiero widzę fakt swej zależności. Widzę teraz to, co jest. Widzę to, nie oceniając, czy mi się to podoba, czy nie. Nie pragnę uwolnić się od tej zależności ani od jej przyczyny. Obserwuję to, a kiedy w ten sposób obserwuję, widzę cały obraz, a gdy zaś umysł widzi cały obraz, staje się wolny. Odkrywam, że powodem rozpraszania energii jest dzielenie na fragmenty. Odkryłem główną przyczynę rozproszenia energii. Może się wam zdawać, że nie ma straty energii, jeśli się naśladuje, jeśli się przyjmuje autorytet, jeśli się zależy od kapłana, rytuału, dogmatu, partii lub jakiejś ideologii. Ale przyjęcie i kierowanie się jakąś ideologią, dobrą czy złą, świętą czy bezbożną, jest działalnością zdążającą do podziału i dlatego stanowi przyczynę konfliktu. Zaś konflikt musi nieodwołalnie powstać, gdy istnieje przedział pomiędzy tym, co powinno być, a tym, co jest. Każdy zaś konflikt powoduje utratę energii. Jeśli stawiacie sobie pytanie: "Jak mam się uwolnić od konfliktu?", to stwarzacie tylko nowy problem, a przez to wzmagacie konflikt. Jeśli natomiast widzicie daną sprawę jako fakt – jeśli patrzycie na nią tak, jak się patrzy na jakiś konkretny przedmiot, jasno i bezpośrednio – wtedy rozumiecie istotę prawdy o życiu, w którym nie ma konfliktu. Ujmijmy to jeszcze inaczej. Porównujemy zawsze to, jakimi jesteśmy, z tym, jakimi powinniśmy być. Sprzeczność powstaje nie tylko, gdy się porównujemy z czymś lub z kimś, lecz także gdy porównujemy się z tym, kim byliśmy wczoraj. Dlatego istnieje konflikt pomiędzy tym, co było, a tym, co jest. Tylko wtedy, gdy nie ma w ogóle porównywania, istnieje to, co jest, a żyć z tym, co jest, oznacza żyć w pokoju. Wtedy można skierować całą uwagę ku temu, co jest w nas – czy to będzie rozpacz, brzydota, brutalność czy strach, niepokój i samotność – i żyć tym w sposób pełny. Nie ma wtedy sprzeczności, a zatem i walki. Ale my stale porównujemy siebie z tymi, którzy są bogatsi, mądrzejsi, bardziej zdolni, bardziej wykształceni, bardziej uczuciowi, sławniejsi, bardziej tacy albo siacy. To "bardziej" odgrywa niezmiernie doniosłą rolę w naszym życiu. To ciągłe przymierzanie się do czegoś lub kogoś stanowi jedną z zasadniczych przyczyn konfliktu. Skąd jednak w ogóle bierze się ta skłonność do porównywania? Dlaczego porównujesz się z innymi? Porównywania tego uczono cię od dzieciństwa. W każdej szkole porównuje się ucznia A z uczniem B i uczeń A niszczy swą istotę, aby stać się takim jak uczeń B. Jeżeli nie porównujesz się z nikim, gdy nie masz żadnego ideału, gdy nie ma przeciwieństwa czy czynnika powodującego rozdwojenie, gdy już nie walczysz o to, aby być kimś innym – cóż wtedy dzieje się z twoim umysłem? Umysł twój przestaje stwarzać przeciwieństwa i staje się wysoce inteligentny, wysoce wrażliwy, zdolny do ogromnej żarliwości, która jest witalną energią. Bez tej ostatniej nie można dokonać niczego. Jeżeli nie będziesz porównywać siebie z kimś innym, będziesz tym, czym jesteś. Spodziewacie się, że dzięki porównywaniu będziecie się rozwijać, rosnąć, że staniecie się inteligentni i piękniejsi. Ale czy tak będzie? Faktem jest to, czym jesteście, a przez porównywanie rozdrabniacie się, co jest marnowaniem energii. Widzenie siebie bez porównań daje nam ogromną energię. Jeżeli będziecie patrzeć na siebie bez porównywania, to będziecie ponad porównywaniem, i nie znaczy to, że umysł będzie trwał w bezruchu, zadowolony z siebie. Widzimy więc, w jaki sposób umysł marnuje energię, która jest tak niezbędna do zrozumienia całości życia. Nie pragnę widzieć, z kim jestem w konflikcie. Nie pragnę znać peryferyjnych konfliktów swej istoty. Pragnę poznać, dlaczego w ogóle konflikt istnieje. Gdy stawiam sobie to pytanie, widzę zasadniczą kwestię, która nie ma nic wspólnego z drugorzędnymi konfliktami i ich rozwiązaniem. Zajmuję się centralną kwestią i postrzegam – a może i wy także – że sama natura pragnienia, jeśli się jej właściwie nie rozumie, prowadzi nieuchronnie do konfliktu. Pragnienie zawsze wikła się w sprzecznościach. Pożądam rzeczy sprzecznych, co nie znaczy, że powinienem zniszczyć pragnienie, stłumić je, opanować lub wyidealizować – po prostu widzę, że pragnienie jest sprzeczne samo w sobie. Nie przedmioty pragnienia, lecz sama natura pragnienia jest sama w sobie sprzeczna. A muszę zrozumieć naturę pragnienia, zanim będę mógł zrozumieć konflikt. My sami znajdujemy się w stanie sprzeczności, a ten stan sprzeczności ma źródło w pragnieniu, bo pragnienie jest pogonią za przyjemnością i unikaniem bólu, który w niej jest. Widzimy więc, że pragnienie jest źródłem wszystkich sprzeczności, zarazem ochotą na coś i brakiem ochoty, rozdwojeniem działania. Gdy robimy coś przyjemnego, nie wymaga to wcale wysiłku. Lecz przyjemność niesie z sobą ból i wtedy rozpoczyna się walka, która ma na celu uniknięcie bólu. To z kolei jest stratą energii. Skąd bierze się to rozdwojenie? Istnieje oczywiście rozdwojenie w przyrodzie, podział na mężczyznę i kobietę, światło i ciemność, noc i dzień. Ale dlaczego jesteśmy wewnętrznie, psychicznie rozdwojeni? Proszę przemyśleć to ze mną, nie czekając, abym to sam wyjaśnił. Musicie ćwiczyć swój umysł. Moje słowa są tylko zwierciadłem, w którym macie oglądać siebie samych. Skąd więc bierze się to psychiczne rozdwojenie w nas? Czy stąd, że przysposabiano nas zawsze do porównywania tego "co jest" z tym "co być powinno"? Zostaliśmy uwarunkowani przez to, co jest słuszne, i to, co jest błędne, dobre i złe, moralne i niemoralne. Czy rozdwojenie nie powstało w wyniku naszej wiary w to, iż myśląc o przeciwieństwie gwałtu, zazdrości, zawiści i przeciętności, łatwiej się od nich uwolnimy? Czy nie posługujemy się przeciwieństwem jak dźwignią, za pomocą której da się usunąć to, co jest? A może jednak jest to ucieczka od tego, co dzieje się teraz? Czy posługujecie się przeciwieństwem jako środkiem pomagającym uniknąć tego, z czym nie wiecie, co począć? A może dlatego, że w ciągu tysięcy lat propagandy mówiono wam, że musicie mieć jakiś ideał – przeciwieństwo tego, co jest – aby jakoś dać sobie radę z teraźniejszością? Gdy macie taki ideał, wydaje się wam, że pomoże on wam uwolnić się od tego, co jest. Ale nigdy się to nie dzieje. Możecie do końca życia głosić ideę niezadawania gwałtu i przez cały ten czas być źródłem przemocy. Macie swe wyobrażenia tego, jakimi powinniście być i jak powinniście postępować, ale w rzeczywistości stale działacie inaczej. Widzicie więc, że zasady, wierzenia i ideały prowadzą w sposób nieunikniony do hipokryzji i nieuczciwego życia. To ideał tworzy przeciwieństwo tego, co jest. Jeśli więc wiecie, jak żyć z tym, co jest, przeciwieństwo nie jest potrzebne. Wysiłki upodobnienia się do kogoś innego lub do swego ideału są jedną z głównych przyczyn sprzeczności, zamieszania i konfliktu. Cokolwiek uczyniłby umysł, w którym na jakimś poziomie panuje zamieszanie, i tak pozostanie on w stanie pomieszania. Każde działanie zrodzone z zamieszania rodzi dalsze zamieszanie. Widzę to bardzo jasno. Widzę to tak jasno, jak widzi się jakieś bezpośrednio zagrażające niebezpieczeństwo fizyczne. Cóż więc robię? Przestaję działać "w imieniu" zamieszania. A zatem całkowitym działaniem jest niedziałanie.