W ciągu wieków człowiek szukał czegoś poza sobą, poza materialnym dobrobytem – czegoś, co nazywamy
prawdą, Bogiem czy rzeczywistością w jej stanie pozaczasowym, czegoś, czego nie mogą zakłócić niesprzyjające
okoliczności, myśli czy ludzkie zepsucie.
Człowiek zawsze zadawał sobie pytanie: czym jest wszystko wokół? Czy życie ma w ogóle jakiś sens? Widząc
nieustanny chaos, brutalność, rewolucje i wojny, nie mające końca rozłamy na tle religijnym, ideologicznym i
narodowym, człowiek pyta z poczuciem głębokiego niepokoju: co należy czynić? Czym jest to, co nazywamy
życiem? Czy istnieje coś poza nim? I nie znajdując tej bezimiennej rzeczy, która ma tysiące imion i która od wieków
stanowi przedmiot ludzkich poszukiwań, żywi wiarę – wiarę w zbawiciela lub jakiś ideał. Wiara zaś jest źródłem
przemocy.
W tej ciągłej walce, zwanej przez nas życiem, staramy się ułożyć kodeks postępowania zgodny z obyczajami
społeczeństwa, w którym się wychowaliśmy, komunistycznego czy innego. Jako hindusi, muzułmanie,
chrześcijanie przyjmujemy wzory zachowania zgodne z naszą tradycją. Oglądamy się za kimś, kto by nam
powiedział, co wypada, a czego nie wypada robić, która myśl jest słuszna, a która błędna. Skoro reagujemy
automatycznie, kierując się takim wzorcem zachowania i myślenia, to stajemy się jakby mechanizmami
społecznymi. Na sobie samych możemy to zresztą bardzo łatwo zaobserwować.
Od stuleci karmią nas gotową wiedzą nauczyciele, święci, autorytety i dzieła. Prosimy: "Powiedz nam wszystko
o tym, co znajduje się za górami, co znajduje się poza ziemią?", a otrzymana odpowiedź i opisy zadowalają nas.
Oznacza to, że żyjemy słowami, a życie nasze jest jałowe i puste. Żyjemy jakby "z drugiej ręki"; żyjemy tym, co
nam ktoś powiedział; żyjemy, kierując się swymi przekonaniami lub będąc pod przymusem sytuacji, jaką tworzy
nasze środowisko. Jesteśmy wynikiem wszelkiego rodzaju wpływów i nie ma w nas niczego nowego, niczego
oryginalnego, pierwotnego i jasnego.
W ciągu całej historii religii jej przywódcy zapewniali nas, że jeżeli będziemy dopełniać pewnych obrzędów,
powtarzać pewne modlitwy lub mantry, stosować pewne rytuały, tłumić pragnienia, kontrolować myśli, wyciszać
namiętności, ograniczać swe apetyty i powstrzymywać się od zaspokajania seksualnych pragnień, to dzięki
takiemu umartwieniu umysłu i ciała znajdziemy coś poza samym życiem. To właśnie czyniły w ciągu wieków
miliony tak zwanych religijnych ludzi, już to żyjąc w odosobnieniu na pustyniach, w górach, w jaskiniach albo
wędrując od wsi do wsi z żebraczymi miseczkami, już to grupowo skupiając się w klasztorach i zmuszając swoje
umysły do uznania jakiegoś ustalonego wzorca myślenia. Ale umysł udręczony, umysł złamany, umysł, który
pragnie uciec od wszelkiego zgiełku, który wyrzekł się zewnętrznego świata i z powodu dyscypliny i konformizmu
stał się tępy -jeżeli taki umysł, choćby najdłużej szukał, cokolwiek znajdzie, to znajdzie to tylko na miarę własnego
zniekształcenia.
Aby więc odkryć, czy poza tą niespokojną, występną, opartą na współzawodnictwie egzystencją istnieje coś
jeszcze – moim zdaniem – trzeba podejść do sprawy całkiem odmiennie. Tradycyjne podejście zwraca się od
obwodu ku środkowi, by stopniowo, poprzez ćwiczenia i wyrzeczenia, w miarę upływu czasu człowiek mógł
docierać do owego kwiatu wewnętrznego, owego wewnętrznego piękna i miłości. W rzeczywistości czyni on
wszystko, aby stać się ciasnym, małym i tępym. Oczyszczając się po trosze, powoli korzysta z czasu, który będzie
przecież jutro czy w następnym życiu, aż w końcu dochodzi do środka. Okazuje się, że nie ma tam nic, ponieważ
jego umysł stał się niezdolny, tępy i niewrażliwy. Obserwując ten proces, zastanawiamy się, czy nie istnieje jakieś
całkiem odmienne podejście do zagadnienia: czy nie można zacząć od środka?
Świat przyjmuje i stosuje tradycyjne podejście. Pierwotną przyczyną bezładu w nas jest szukanie rzeczywistości
przez kogoś nam obiecanej; idziemy mechanicznie za kimś, kto zapewnia nam wygodne życie duchowe. Jest to
niezwykle dziwne, że choć większość z nas przeciwstawia się tyranii politycznej czy wszelkiej formie dyktatury, w
tym wypadku przyjmujemy cudzy autorytet i poddajemy się tyranii, by zwichnąć swój umysł i wykrzywić swą drogę
życia. Jeśli jednak całkowicie odrzucimy (i to aktywnie, a nie tylko rozumowo) wszelkie tak zwane autorytety
duchowe, wszelkie obrzędy, rytuały i dogmaty, to stwierdzimy, że znajdujemy się w konflikcie ze społeczeństwem,
tracimy szacunek społeczny. Ale zasługująca na szacunek istota ludzka nie może żadną miarą zbliżyć się do
rzeczywistości, która jest nieskończona i niezmierzona.
Zaczynacie więc od zaprzeczenia czegoś, co jest absolutnie fałszywe – od odrzucenia tradycyjnego podejścia.
Jeśli jednak odrzucenie to jest tylko swego rodzaju reakcją, natychmiast stworzycie sobie nowy wzorzec, który
znowu zamknie was w pułapce. Jeżeli powiecie sobie w głębi ducha, że odrzucenie tradycyjnego podejścia jest
świetnym pomysłem, ale nic więcej w tej sprawie nie zrobicie, to nie będziecie mogli pójść naprzód. Jeśli natomiast
odrzucicie tradycyjne podejście, ponieważ dotarło do was, że jest bezsensowne, jeżeli odrzucicie je z pełnym
zrozumieniem, ponieważ jesteście wolni i nie boicie się tego zrobić, to tym samym stworzycie w sobie i dookoła
was chaos, ale będziecie mogli wydostać się z pułapki, jaką stanowi ludzkie poważanie. Wtedy odkryjecie, że już
dłużej nie trzeba szukać. A to jest pierwsza umiejętność, jaką trzeba zdobyć: nie szukać. Bowiem kiedy szukacie,
tak naprawdę "oglądacie tylko wystawy sklepowe".
Na pytanie o to, czy istnieje Bóg, prawda, rzeczywistość – jakkolwiek zechcecie nazwać problem, który was
dręczy – nie udzielą wam odpowiedzi ani księgi, ani kapłani, ani filozofowie czy zbawiciele. Oprócz was samych
nikt i nic nie odpowie wam na to pytanie, dlatego też musicie poznać siebie. Niedojrzałość polega jedynie na
zupełnej nieznajomości siebie. Zrozumienie samego siebie jest początkiem mądrości.
A czymże jest każdy z was, czym jest indywidualne ja? Sądzę, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy istotą
ludzką a indywidualną jednostką. Indywidualna jednostka jest ściśle zlokalizowana, żyje w konkretnym kraju,
przynależy do określonej kultury, określonego społeczeństwa i określonej religii. Istota ludzka jako taka nie jest
umiejscowiona. Jest wszędzie. Jeżeli indywidualna jednostka działa tylko w ściśle określonym zakątku ogromnego
pola życia, to tym samym jej działalność nie jest powiązana w pełni z całością. Toteż należy pamiętać, że mówimy
tu o całości, a nie o części, gdyż w tym, co większe, mieści się to, co mniejsze, a nie odwrotnie. Indywidualna
jednostka jest drobną, słabo wyposażoną i sfrustrowaną istotą, która zadowala się swymi małymi bogami i małymi
tradycjami, natomiast istota ludzka interesuje się powszechnym dobrobytem, powszechną nędzą i powszechnym
zamętem w świecie.
My, ludzkie istoty, jesteśmy tacy, jakimi byliśmy przez miliony lat: chciwi, zawistni, agresywni, zazdrośni,
niespokojni i zrozpaczeni, czasami z przebłyskami radości czy miłości. Jesteśmy prawdziwą mieszaniną
nienawiści, strachu i łagodności; jest w ,nas jednocześnie i przemoc, i pokój. Dokonano zewnętrznego postępu od
wozu zaprzężonego w woni do odrzutowca, ale pod względem psychologicznym człowiek nie zmienił się. Strukturę
społeczeństwa na całym świecie tworzą ludzie, a zewnętrzna struktura społeczeństwa jest rezultatem wewnętrznej,
psychologicznej struktury naszych ludzkich powiązań, gdyż poszczególna jednostka jest wynikiem całego
doświadczenia, wiedzy i postępowania człowieka. Każdy z nas jest magazynem całej przeszłości. Jednostka jest
człowiekiem, a ten całą ludzkością. Cała historia człowieka jest w nas zapisana.
Zaobserwujcie, co się obecnie dzieje w was i poza wami, w otaczającej was kulturze konkurencji – w kulturze, w
której ludzie pragną władzy, stanowiska, prestiżu, nazwiska, sukcesu i wszystkiego, co się z tym łączy.
Obserwujcie osiągnięcia, z których jesteście tak dumni – to całe pole zwane przez was życiem. Występuje w nim
konflikt w każdej formie międzyludzkich stosunków, konflikt rodzący nienawiść, antagonizm, brutalność i nie
kończące się wojny. To pole, owo życie, jest wszystkim, co znamy, a że nie jesteśmy w stanie zrozumieć wielkiej
walki o byt, tym samym boimy się jej i uciekamy przed nią na wszelkie subtelne sposoby. Trwoży nas też nieznane:
boimy się śmierci, obawiamy się tego, co czeka nas po dniu jutrzejszym. Boimy się tego, co znamy, i zarazem
tego, co nie jest nam znane. Takie jest nasze codzienne życie i nie ma w nim nadziei. Dlatego każda odmiana
filozofii, każda koncepcja religijna jest tylko ucieczką od aktualnej rzeczywistości, od tego, co jest.
Wszystkie zewnętrzne formy zmian spowodowanych przez wojny, rewolucje, reformacje, prawa i ideologie
zawiodły całkowicie, jeśli wziąć pod uwagę problem zmiany zasadniczej natury człowieka, a tym samym
społeczeństwa. Jako istoty ludzkie żyjące w niewiarygodnie potwornym świecie, postawmy sobie pytanie: czy to
społeczeństwo oparte na współzawodnictwie, brutalności i strachu może mieć kres? Mam na myśli nie
intelektualną koncepcję, nie nadzieję, lecz bezwzględny stan: świeży, odnowiony i niewinny umysł tego
społeczeństwa, dzięki któremu można by stworzyć całkiem odmienny świat. Sądzę, że może do tego dojść tylko
wtedy, gdy każdy z nas przyjmie do wiadomości zasadniczy fakt: my, jako jednostki, jako ludzkie istoty, jesteśmy
całkowicie odpowiedzialni za obecny stan świata, i to niezależnie od tego, w jakiej części świata żyć nam wypadło i
do jakiej kultury przynależymy.
Każdy z nas ponosi odpowiedzialność za każdą wojnę, gdyż sami jesteśmy agresywni, egoistyczni, przepojeni
szowinizmem, ideologiami i uprzedzeniami. To wszystko nas dzieli. Stanowimy cząstkę tego potwornego
społeczeństwa wraz z jego wojnami, podziałami, szpetotą, brutalnością i zazdrością, ponieważ przyczyniamy się
do tego wszystkiego naszym codziennym życiem. Dopiero wtedy zaczniemy działać, gdy zdamy sobie sprawę – i
to nie rozumowo, ale naprawdę, tak jak rozpoznajemy, że jesteśmy głodni lub że cierpimy z powodu bólu – iż
jesteśmy odpowiedzialni za cały istniejący chaos, za wszelką nędzę całego świata.
Cóż jednak istota ludzka może uczynić, co możecie wy albo ja uczynić, by stworzyć całkiem odmienne
społeczeństwo? Pytanie jest zasadnicze. Czy w ogóle można cokolwiek zrobić? Co my możemy zrobić? Czy ktoś
nam to powie? Ludzie nam to mówili. Tak zwani przywódcy duchowi, którzy rzekomo rozumieją te sprawy lepiej od
nas, mówią nam to, starając się wcisnąć nas w nowy schemat i podług niego ukształtować. Niedaleko nas to
zaprowadziło. Przemądrzali i uczeni ludzie również mówili swoje, lecz to nie posunęło nas o wiele dalej. Mówi się
nam, że wszelkie ścieżki prowadzą do prawdy – ścieżki, którymi dążą hindusi, chrześcijanie czy muzułmanie – że
wszystkie one wiodą do tej samej bramy. Jeżeli spojrzeć na to trzeźwo, jest to oczywistą niedorzecznością. Do
prawdy nie wiodą żadne ścieżki, bo to jest pięknem prawdy, że jest ona żywa. Ścieżka może prowadzić do rzeczy
martwej, gdyż rzecz martwa tkwi w jednym miejscu, jest statyczna. Gdy ujrzycie, że prawda jest czymś żywym,
poruszającym się, nie znającym spoczynku, że nie ma ona świątyni, meczetu czy kościoła, że nie może was do niej
zaprowadzić żadna religia, żaden nauczycie!, żaden filozof, nikt w ogóle, wtedy też zrozumiecie, że żywym
elementem prawdy jest to, czym obecnie jesteście – wasz gniew, wasza brutalność, wasza przemoc, rozpacz,
cierpienie i smutek. Zrozumienie tego wszystkiego jest prawdą i możecie ją pojąć tylko wtedy, gdy dowiecie się, jak
należy na te problemy w waszym życiu patrzeć. Nie można tego ujrzeć przez pryzmat ideologii, słów, uczucia
nadziei czy strachu.
Widzicie więc, że nie możecie się na nikim oprzeć. Nie ma przewodnika, nie ma nauczyciela, nie ma autorytetu.
Jesteście tylko wy – wasz stosunek do innych ludzi i do świata – poza tym nie ma nic. Zrozumienie tego albo
wywoła w was wielką rozpacz, z której zrodzi się cynizm i rozgoryczenie, albo też spoglądając prosto w twarz
rzeczywistości, ujrzycie, że nikt inny, tylko wy jesteście odpowiedzialni za świat, za siebie samych, za to, co
myślicie, co czujecie i co robicie. Zniknie wtedy wszelkie litowanie się nad sobą. Zazwyczaj bowiem dobrze się
czujemy, mogąc zrzucić winę na innych ludzi, a jest to tylko forma litowania się nad sobą samym.
Czy potrafimy więc, wy i ja, dokonać w sobie – bez jakiegokolwiek zewnętrznego wpływu, bez przekonywania,
bez strachu przed karą – dokonać w samej treści naszej istoty całkowitej rewolucji, przeobrażenia, tak abyśmy już
nie byli brutalni, gwałtowni, współzawodniczący, niespokojni, lękliwi, zazdrośni, zawistni, ale byśmy byli wolni od
przejawów swej natury zbudowanej przez zepsute społeczeństwo, w którym toczy się nasze codzienne życie?
Trzeba przyjąć na samym początku, że nie próbuję tu sformułować żadnej filozofii ani teologicznej konstrukcji
pojęć czy religijnych koncepcji. Wszelkie ideologie wydają mi się idiotyczne. Ważna jest nie filozofia życia, ale
obserwacja tego, co się obecnie w naszym codziennym życiu dzieje. Jeżeli będziecie bardzo dokładnie
obserwować i badać to, co się dzieje, przekonacie się, że życie opiera się na intelektualnej koncepcji i że intelekt
nie stanowi całego pola istnienia; jest tylko jego fragmentem. Fragment zaś, choćby jak najprzemyślniej układany
obok innych, choćby obciążony najbardziej starożytną tradycją, pozostaje nadal tylko drobną cząstką bytu, a my
mamy do czynienia z całością życia. Widząc, co dzieje się na świecie, zaczynamy pojmować, że nie ma granicy
pomiędzy zewnętrznym a wewnętrznym procesem – jest tylko jeden jednolity proces. Jest on całkowitym, pełnym
ruchem: ruchem wewnętrznym, który wyraża się na zewnątrz, i zewnętrznym, który oddziałuje z kolei na
wewnętrzny. Wydaje się, że trzeba tylko umieć na to spojrzeć, jeśli bowiem umiemy patrzeć, to cała sprawa staje
się bardzo jasna. Patrzenie zaś nie wymaga ani filozofii, ani nauczy cielą. Nie potrzeba wam nikogo, kto by mówił,
jak należy patrzeć. Po prostu patrzycie.
Czy potraficie – widząc ten wizerunek, widząc go nie jako słowa opisu, ale w rzeczywistości – przeobrazić
siebie łatwo i spontanicznie? To jest moment decydujący. Czy można przeprowadzić pełną rewolucję w psychice
człowieka?
Zastanawiam się, jaka jest wasza reakcja na to pytanie. Możecie powiedzieć: "Nie pragnę zmiany", i większość
ludzi jej nie chce, zwłaszcza ci, którzy czują, że są należycie zabezpieczeni pod względem społecznym i
ekonomicznym lub trzymają się dogmatów wiary i wystarcza im akceptacja siebie oraz taki stan rzeczy, jaki jest, co
najwyżej nieco ulepszony. Ta grupa ludzi nas nie interesuje.
Możecie też odpowiedzieć subtelniej: "To jest zbyt trudne, to nie dla mnie". W takim wypadku już
zablokowaliście siebie, przestaliście dociekać i nie ma sensu iść dalej.
Możecie jeszcze rzec: "Widzę konieczność zasadniczej zmiany wewnętrznej w sobie, lecz jak mam to zrobić?
Proszę, wskaż mi drogę, pomóż mi w tym". Jeżeli tak mówicie, nie jesteście zainteresowani samą zmianą, nie
obchodzi was naprawdę zasadnicza rewolucja – szukacie tylko metody, systemu dokonywania zmiany.
Jeżeli byłbym tak ograniczony, że podałbym wam jakiś system, zaś wy bylibyście tak ograniczeni, że
zaczęlibyście się nim kierować, to kopiowalibyście tylko, naśladowalibyście, przystosowywalibyście się i
akceptowalibyście. Kiedy już dokonalibyście tego, natychmiast powstałby konflikt między wami a ustanowionym w
was cudzym autorytetem. Czulibyście, że musicie zrobić to lub tamto, ponieważ wam tak ktoś zalecił, a jednak nie
potrafilibyście tego robić. Macie bowiem swe osobiste skłonności i możliwości, ulegacie naciskom, które kłócą się z
systemem, do którego – waszym zdaniem – powinniście się stosować. Stąd biorą się sprzeczności. Oto
prowadzicie więc podwójne życie, tkwiąc pomiędzy ideologią systemu a codziennością waszego życia. Starając się
dostosować do ideologii, tłumicie siebie, a prawdą nie jest ideologia, lecz to, czym jesteście. Jeśli staracie się
badać siebie według kogoś innego, to na zawsze pozostaniecie ludźmi "z drugiej ręki".
Człowiek, który mówi: "Chcę się zmienić, powiedz mi, jak to zrobić?", pozornie mówi bardzo poważnie, bardzo
serio, ale w rzeczywistości tak nie jest. Pragnie on autorytetu, po którym spodziewa się, że ów zrobi w nim
porządek. Wymuszony z zewnątrz porządek musi zawsze zrodzić zamęt. Potraficie tę prawdę dostrzec rozumem,
ale czy potraficie obecnie zastosować ją tak, aby wasz umysł nie wyobrażał już sobie żadnego autorytetu – książki,
nauczyciela, żony czy męża, rodziców, przyjaciela czy społeczeństwa? Ponieważ zawsze dotąd działaliśmy w
obrębie jakiegoś wzorca czy jakiejś formuły, formuła stała się ideologią i autorytetem. Z chwilą jednak, gdy
naprawdę zrozumiecie, że pytanie "W jaki sposób mogę się zmienić?" ustanawia tylko nowy autorytet w miejsce
starego, wówczas skończycie z autorytetem na zawsze.
Ustalmy to jeszcze raz jasno. Każdy z nas widzi już, że musi się zmienić zupełnie, aż do sedna swojej istoty.
Nie może dłużej zależeć od tradycji, bo ona właśnie doprowadziła do tego kolosalnego rozleniwienia, akceptacji i
posłuszeństwa. Żadną miarą nie może oczekiwać od kogokolwiek pomocy w zmienianiu siebie – ani od
nauczyciela, ani od Boga, ani od religii, ani od żadnego systemu, ani od żadnego zewnętrznego nacisku czy
wpływu. Cóż zatem począć?
Przede wszystkim: czy potraficie odrzucić wszelki autorytet? Jeżeli to potraficie, oznacza to, że już pozbyliście
się obawy. Cóż się wtedy dzieje? Gdy odrzucacie coś fałszywego, co nosiliście w sobie od pokoleń, gdy odrzucacie
jakiś ciężar, co się wówczas dzieje? Macie wtedy więcej energii, nieprawdaż? Macie większe możliwości, macie
więcej siły i energii życiowej, jesteście bardziej przedsiębiorczy. Jeżeli tego nie czujecie, oznacza to, że nie
odrzuciliście jeszcze brzemienia, nie pozbyliście się balastu autorytetu.
Gdy go jednak zrzucicie i będziecie mieć w sobie energię, która w ogóle nie zna strachu – strachu przed
pomyłką, strachu przed zrobieniem czegoś dobrego lub złego – to czy sama ta energia nie będzie
przeobrażeniem? Potrzeba nam ogromnej ilości energii, a my ją rozpraszamy przez strach. Jednak w chwili gdy
jest ona w nas – a rodzi się ona z odrzucenia wszelkiej formy strachu – sama ta energia powoduje radykalną
przemianę wewnętrzną. I nie musicie już nic czynić w związku z tym.
Tak więc pozostawieni jesteście samym sobie – i taka jest sytuacja człowieka, który traktuje ten problem
poważnie. Gdy już nie oglądacie się na nikogo i od nikogo nie oczekujecie pomocy, wtedy jesteście na tyle wolni,
by dokonywać odkryć. Wolność wyzwala też energię; a wolność nie może zrobić nic złego. Wolność jest zupełnie
różna od buntu. Gdy w kimś jest wolność, nie ma mowy o czynieniu dobra i zła. Jesteście wolni i z tego centralnego
punktu działacie. Od tej chwili nie ma strachu, a umysł, który się nie boi, jest zdolny do wielkiej miłości. A miłość
może czynić, co zechce.
Toteż wypada nam teraz uczyć się siebie samych – nie opinii mojej czy jakiegoś psychoanalityka lub filozofa,
bowiem gdy uczymy się siebie według kogoś innego, uczymy się tylko jego, a nie siebie. Przystępujemy zatem do
uczenia się tego, czym aktualnie jesteśmy.
Zrozumiawszy, że chcąc dokonać całkowitej przemiany w strukturze swej psychiki, nie możemy opierać się na
żadnym zewnętrznym autorytecie, spotykamy się z nieskończenie większą trudnością odrzucenia swego własnego
wewnętrznego autorytetu, autorytetu swych odrębnych, drobnych doświadczeń i nagromadzonych opinii, wiedzy,
pojęć i ideałów. Jeśli wczorajsze doświadczenie czegoś was nauczyło, to staje się ono nowym autorytetem – ten
autorytet dnia wczorajszego jest równie szkodliwy jak autorytet sprzed tysięcy lat. Aby zrozumieć siebie, nie
potrzeba wcale ani autorytetu dnia wczorajszego ani autorytetu sprzed tysięcy lat, ponieważ jesteśmy żywymi
istotami zawsze w ruchu, nigdy w spoczynku. Gdy patrzymy na siebie podług martwego autorytetu z dnia
wczorajszego, nie udaje nam się zrozumieć żywego ruchu ani piękna i wartości tego ruchu.
Aby być wolnym od wszelkiego autorytetu, własnego i cudzego, trzeba umrzeć dla wszystkiego co wczorajsze
tak, aby wasz umysł był zawsze świeży, zawsze młody, nieskalany – pełen energii i pasji. Tylko w tym stanie
człowiek się uczy i obserwuje. Do tego potrzeba wielkiego stopnia czujnej świadomości, świadomości tego, co się
w was dzieje, bez poprawiania czegokolwiek i bez osądzania, co być powinno, albowiem w chwili, gdy cokolwiek
poprawiacie, ustanawiacie zarazem nowy autorytet, nową cenzurę.
Tak więc przystępujemy razem do badania siebie samych, ale nie w ten sposób, że jedna osoba wyjaśnia, a wy
w miarę czytania zgadzacie się lub nie zgadzacie z nią; chodzi o to, by podjąć wspólnie podróż, odkrywczą podróż
do najtajniejszych zakątków swego umysłu. By podjąć taką podróż, musimy czuć się lekko; nie możemy dźwigać
brzemienia opinii, przesądów i wniosków – całego starego wyposażenia, zgromadzonego w ciągu ostatnich dwóch
lub wielu tysięcy lat. Zapomnijcie o wszystkim, co wiecie o sobie; zapomnijcie o wszystkim, co kiedykolwiek
myśleliście o sobie; startujemy z miejsca, w którym nic o sobie nie wiemy.
W nocy padał silny deszcz, a teraz niebo zaczyna się przejaśniać; mamy nowy, świeży dzień. Przeżyjmy ten
świeży dzień tak, jakby to był jedyny dzień. Zacznijmy razem swą podróż, pozostawiwszy poza sobą wszelkie
wspomnienie dnia wczorajszego – zacznijmy rozumieć siebie po raz pierwszy.