Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
Wcielenie w Grecji w czasach antycznych, w nieokreślonym europejskim kraju podczas inkwizycji i we Francji w czasie rewolucji francuskiej (1789-1799). Relacjonuje Andrea R., 40 lat, malarka, zamężna, troje dzieci.
Sytuacja przed powrotem
W rozmowach o jej przeżyciach we wcześniejszych wcieleniach Andrea opowiadała mi, iż zetknęła się z kilkoma inkarnacjami natury bardziej lub mniej dramatycznej, z których wszystkie miały wspólne konsekwencje dla jej obecnego życia. Mówiąc prościej, można by wzór karmiczny, który opanował Andreę przed terapią reinkarnacyjną, opisać przy pomocy pojęć: samozaparcie, dostosowanie, podporządkowanie, trudności w podejmowaniu decyzji, a jednocześnie wewnętrzny bunt przeciwko swojemu zachowywaniu się.
Andrea od dziecka podporządkowywała się życzeniom i wymaganiom ludzi, z którymi była związana uczuciowo. Zawsze czyniła to, czego inni od niej wymagali, jednak zawsze zdawała sobie sprawę z tego, iż zapiera się własnej tożsamości i własnych potrzeb. Wewnętrznie buntowała się przeciwko swojemu uległemu zachowaniu i bardzo ubolewała nad jego skutkami.
I tak na przykład nie osiągnęła zawodu, którego chciała się właściwie wyuczyć, lecz ten, który odpowiadał rodzicom. Po zakończeniu nauki bardzo szybko wyszła za mąż i zrezygnowała z jego wykonywania. Również ta rezygnacja stała w wyraźnej sprzeczności z jej właściwym wewnętrznym życzeniem. Z upływem lat jej stosunek do męża stał się wysoce problematyczny, gdy również musiała mu się podporządkować i nie mogła urzeczywistniać się tak, jak odpowiadało to jej osobowości. Andrea opisała swoje podstawowe, życiowe uczucia, które przez lata decydowały o tym, że zawsze czuła się obca i nie na swoim miejscu, zawsze czuła się jak outsajderka. Jakkolwiek cierpiała nad tym, to jednak w nie wyjaśniony sposób była bardzo ufna.
Trudności stały się dla Andrei powodem do szukania pomocy i możliwości ich rozwiązywania u różnych terapeutów. Na tej drodze doszła do przekonania, że korzenie jej problemów tkwią gdzieś w odległej przeszłości. Podczas najróżnorodniejszych psychoterapii Andrea dochodziła do granicy, której przekroczenie było całkowicie niemożliwe. Postępy i rezultaty leczenia nie zadowalały jej, szukała więc jakiejś efektywnej możliwości na gruncie, gdzie można by rozwiązać problemy i trudności związane z jej sposobem postępowania. Możliwość taką znalazła wreszcie w terapii reinkarnacyjnej, dzięki której mogła stać się człowiekiem takim, jakim w rzeczywistości jest.
Następnie Andrea relacjonowała niektóre związki karmiczne, odnalezione w swoich powrotach do poprzednich wcieleń.
Pierwszy powrót
„Znajdowałam się w antycznej Grecji. W tamtym życiu byłam inkarnowana jako chłopiec i dowiedziałam się, co oznacza przeżyć życie, które nie jest moim własnym życiem. W wieku mniej więcej siedmiu lat obiecałam umierającej matce zostać kapłanem. Na podstawie mojej przychylności i sytuacji, w jakiej złożyłam obietnicę, weszłam ochoczo na drogę, która była jednak sprzeczna z moją wewnętrzną istotą i nie odpowiadała absolutnie moim wyobrażeniom o przyszłości. Natychmiast dostrzegłam, że jedynie na skutek emocjonalnego przywiązania do matki będę musiała zrezygnować z własnego życia. Ale matka nie żyła i stąd też nie mogłam wycofać się z ówczesnej obietnicy.
W wieku dwunastu lat wstąpiłam do zakonu. Czułam się bardzo nieszczęśliwa i czułam, że właściwie znajduję się w całkowicie chybionym miejscu. A przecież odrzucałam tę myśl i pozostawałam w zakonie. Na podstawie „dobrowolnego przymusu", na drodze zakonnej, uczyłam się podporządkowania, i posłuszeństwa. Doświadczyłam osobiście, jak ciężko jest pogwałcić własną wolę i musieć żyć.
Do wieku dorosłego podciągnęłam się w owych ciężkich ćwiczeniach i egzaminach, które powinny ze mnie zrobić kapłana. Wreszcie byłam tak zaawansowana w edukacji, że mogłam wziąć udział w postępowaniu inicjacyjnym na przyszłego duchownego. Wybrani do czekających ich obowiązków uczniowie zostali przygotowani do ciężkich doświadczeń. Tylko ci, którzy sprostają twardym wymaganiom, będę mogli później założyć szaty kapłańskie. W ten sposób osiągnęłam znaczną wiedzę duchową. W związku z wtajemniczeniem na kapłana musiały być przeprowadzone określone próby odwagi. Zaczęłam się wobec tego faktu buntować. Mój opór wewnętrzny był tak silny, że otwarcie przeciwstawiłam się egzaminowi, aczkolwiek było mi wiadomo, w jakie wkraczam niebezpieczeństwo. Opór wobec inicjacji karany był śmiercią. Moi nauczyciele żądali ode mnie, abym jeszcze raz dokładnie przemyślała decyzję. Ponieważ rozumiałam, iż doświadczenia duchowe, którym podlegałam podczas kształcenia, były dla mnie bardzo ważne i pełnowartościowe, popadłam w pewnego rodzaju wewnętrzne rozdwojenie. Nie wiedziałam, jaką powinnam podjąć decyzję. Ostatecznie pozostałam jednak przy swoim uporze wobec poddawania się próbom. Jak przewidywały zasady zakonu, zostałam za to zabita".
Drugi powrót
W drugim i trzecim wcieleniu, jak relacjonowała Andrea w naszej rozmowie, zaistniał już pewien kontakt z jej dzisiejszym mężem. Ponieważ Andrea w prawie wszystkich wcieleniach, które przypomniała sobie w obecnym życiu, aby rozwiązać karmiczne konflikty, posiadała podobną strukturę osobowościową i podobny wzór zachowania, wydało mi się faktem szczególnie godnym uwagi, iż dwoje ludzi ponownie się spotyka, żeby wspólnie pracować nad ich indywidualnymi tematami. Wyglądało to tak, jakby dwoje partnerów scaliło się w ich karmicznym wzorze, tak że każdy napotykał swoje doświadczenie badawcze. Jeżeli owymi nośnymi elementami w obecnym życiu nie jest miłość i wspólne nowe zadania, partnerzy rozchodzą się bez resentymentów, uczuć winy czy zemsty wobec siebie, skoro jeden lub oboje przetworzyli i rozwiązali ich karmiczne wzory.
Ze zrozumiałych powodów Andrea nie chciała odtwarzać swojego życia z czasów inkwizycji ze wszystkimi szczegółami. Jak wiemy z historii, metody tortur i wykonywania wyroków przez inkwizytorów były tak niewyobrażalnie okrutne, że się ich bez potrzeby nie odtwarza. Stąd też chcemy opuścić tu dokładny opis tamtych wspomnień.
Ci, którzy są oswojeni z terapią reinkarnacyjną, wiedzą, że wystarczy minione doświadczenia jeszcze raz przeżyć i przecierpieć. Kto te doświadczenia sam czynił, relacjonuje je zapewne znacznie bardziej obciążony niż przy sprawozdaniu z nawet pełnego grozy filmu. Ostatecznie nie rozmawiamy chętnie w tonie gawędziarskim o ciosach losu, które musieliśmy znosić nawet w tamtym życiu! Dlatego też nie zależy mi na sensacyjnych relacjach, chodzi mi raczej o to, aby pokazać, jakie przeżywaliśmy, po części bardzo ciężkie, doświadczenia i jak możemy je dzisiaj rozwiązywać i uwalniać się od nich.
Powinno więc nam wystarczyć, że Andrea w tamtym wcieleniu już jako młoda kobieta zajmowała się leczeniem ludzi. Znała się na ziołach leczniczych i mogła pomagać wielu chorym. W języku inkwizycji wiele takich kobiet nazywano czarownicami, torturowano i palono je na stosach. Również Andrea doznała podobnego losu. W tamtym wcieleniu, w wieku około dwudziestu lat, została oskarżona jako czarownica i po pełnych męczarni torturach spalona na stosie. Katolicki inkwizytor, który kazał ją spalić, jest jej dzisiejszym mężem. Andrea doświadczyła, co znaczy znaleźć się bezradnie we władzy innego człowieka.
Trzeci powrót
W tamtym wcieleniu dzisiejszy mąż Andrei był jej bratem. Przypomniała ona sobie życie we Francji w czasie rewolucji francuskiej.
„Już jako dzieci byliśmy z moim bratem rywalami. Zabiegaliśmy o miłość matki. Gdy byliśmy dorośli, przenieśliśmy naszą rywalizację na kobiety. Byłem bardzo lekkomyślny i życiowo wesoły, ale też cokolwiek nieodpowiedzialny. Moje życie miłosne było rozpustne. Jakkolwiek byłem żonaty, nagminnie oszukiwałem moją żonę.
Brat był bardzo życzliwy wobec mojej żony i nie znosił mego postępowania. Denerwowały go bardzo moje awantury i miłosne afery. W beztroskim stylu życia nie brałem jednak poważnie tych zastrzeżeń i pogróżek, lekceważyłem je całkowicie, gdy wściekał się na mnie i bardzo mnie nienawidził. Pewnego dnia doszło do straszliwego zatargu, który tak się nasilił, że brata ogarnęła furia. Rzucił się na mnie i walczyliśmy ze sobą zaciekle. Nagle chwycił nóż i pchnął mnie nim. Ostatnie uczucie, jakie mogę sobie przypomnieć, to było niewiarygodne zdziwienie. Byłem całkowicie zdumiony tym wydarzeniem. W swojej beztrosce i otwartości nie mogłem wprost uwierzyć, że mój brat mnie zabił".
Analiza
Andrea w jej greckim wcieleniu doświadczyła tego, że aby spełnić życzenie matki, prowadziła całkowicie obce sobie życie. Doznała wewnętrznego rozdwojenia i samozaparcia. Mimo posiadanej możności przetwarzania, osiągnęła punkt, gdy wszystkie podejmowane przez nią wysiłki zawodziły. Podjęła więc decyzję, że musi pozostać wierną sobie, chociaż groziła jej kara śmierci.
Andrea doświadczyła bardzo dokładnie jednego: jak to jest, kiedy człowiek urzeczywistnia się w sposób sprzeczny ze swoją istotą. Przeżywała związane z tym uczucia, jak uczucie obcości, samo rezygnacji, podporządkowania własnych życzeń i potrzeb oraz dostosowywania się do żądań innych. Znajdowała się w stanie ciągłej wewnętrznej walki, która skończyła się tym, iż sama jednak podjęła rozstrzygającą decyzję. To bardzo trudne dla niej rozstrzygnięcie wtedy nie było jeszcze karane śmiercią.
Ów nie rozwiązany konflikt znów wydostał się na powierzchnię w tym życiu. Andrea jeszcze raz przyjęła karmiczny wzór w swoim zachowaniu, w którym podporządkowała się swoim rodzicom i partnerowi. Znów czuła, iż sama zapiera się siebie i coraz mocniej dąży do tego, aby wreszcie stanąć na własnych nogach. Jej wewnętrzny bunt nie dawał się już stłumić. Jednocześnie narastał w niej strach przed ukaraniem, jeżeli przeciwstawi się innym ludziom.
Jako ofiara inkwizycji, Andrea doświadczyła przemocy ludzi, którzy mogli decydować o jej życiu lub śmierci. W tamtym wcieleniu, akuszerki i znającej się na leczeniu, służyła zdrowiu swoich bliźnich. Musiała jednak przejść przez straszliwe doświadczenie okrutnego gwałtu innych ludzi na niej.
W rywalizacji ze swoim bratem we francuskim wcieleniu Andrea żyła bardzo egoistycznie i bez poczucia odpowiedzialności. Doświadczyła więc czynienia tego, co się chce bez względu na innych. Używała przyjemności i była ślepa na głębsze uczucia bliźnich. Z prawie dziecinną naiwnością przyglądała się agresji, którą wywołała w bracie. Absolutnie nie była świadoma, jakie nieszczęścia ją obciążają. We własnej niefrasobliwości znajdowała się ponad realnością, tak jak gdyby nie miała z nią nic do czynienia. Stąd też będzie bardzo trudno doprowadzić ją do tej właśnie realności.
Także w tamtym wcieleniu nie mogła rozwiązać swego dążenia do niezależnego urzeczywistniania się i kształtowania życia według własnego życzenia. Wprawdzie przeprowadziła swoją wolę, ale popadła w drugą krańcowość i postępowała lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie.
Te trzy inkarnacje, które Andrea relacjonowała, wskazują bardzo dokładnie, jaki karmiczny temat chciałaby ona rozwiązać. Z jednej strony zależy jej na tym, aby duchową wiedzę oddać w służbę ludzkości, z drugiej strony chciałaby móc urzeczywistniać się w sposób od nikogo niezależny. W oparciu o jej karmiczne wzory taka synteza przez długi czas była uciążliwa. Sądziła, że należy albo ofiarować się i podporządkować władzy innych, albo bez względu na innych wyłamać się. To wyjaśniało jej ciągły bunt i opór, którego ostatnio nie mogła przełamać. Była nieprzystosowana i nie postępowała według swoich wewnętrznych impulsów. Znamienne dla Andrei poczucie odpowiedzialności i jej głęboka wiedza wydawały się stać w sprzeczności z jej dążeniem do urzeczywistniania się i swobodnego rozwoju.
Struktura osobowościowa męża Andrei wskazuje silnie na problematykę władzy, stąd też nasilanie jej własnych problemów w małżeństwie.
Widać tu bardzo dokładnie, jak dwa karmiczne wzory dwojga ludzi mogą się uzupełniać. Władcze postępowanie męża Andrei skłaniało ją znów do podporządkowania się, a jednak jej wewnętrzny bunt nie pozwalał na takie dalsze postępowanie. Andrea zmierzyła się ze swoimi konfliktami i ostatecznie uwolniła się w gruntownym procesie poznawczym i w procesie przetwarzania.
Rezultaty terapii
Terapia Andrei trwała około roku. W tym czasie często zapadała, przed swoimi powrotami do dawnych wcieleń, na zapalenie spojówek. Wskazywało to, jak silnie ciało może być uzależnione od wewnętrznych procesów wyjaśniających. Andrea dowiadywała się bardzo wiele o swoich poprzednich wcieleniach i to, co widziała, było po części bardzo bolesne. Na dostrzeganie karmicznych problemów na płaszczyźnie fizycznej reagowały jej oczy, podczas gdy przed poszczególnymi powrotami „wydawała się już prawie zamknięta w sobie". Zapalenie spojówek po powrocie w interesujący sposób szybko zanikało. Oznaczało to, że Andrea faktycznie mogła uwolnić się od bolesnych doświadczeń i przetworzyć je. Jej ciało dostarczało ścisłych dowodów tyczących jej psychicznego samopoczucia.
Dziś Andrea ma rozwiązane problemy karmiczne. W jej życiu zewnętrznym znalazły swoje skutki zmiany wewnętrzne. Andrea uczy się nowego zawodu, który odpowiada jej własnej istocie. Urzeczywistnia się bez uczucia winy i polega w pełni i całkowicie na sobie. Gdy ją poznałam, stała przede mną jako świadoma i wrażliwa kobieta. Miałam uczucie, jak gdyby stał przede mną ktoś, kto odnalazł sam siebie i kroczy swoją drogą. Nic więc dziwnego, że Andrea na pytanie, jaki nadać jej w książce pseudonim, odpowiedziała: „Nie muszę wcale zmieniać personaliów. Stoję całkowicie i w pełni za tym, co tu opowiedziałam".
Pierwszy powrót do poprzedniego wcielenia: śmierć w jaskini żmij. Południowa Ameryka w indiańskim buszu, czas nieokreślony. Drugi powrót: śmierć przez ścięcie, Francja w czasie rewolucji francuskiej (1789 - 1799). Relacja Reinera A., 27 lat, studenta śpiewu, nieżonatego.
Sytuacja przed powrotem do dawnego wcielenia
Reiner relacjonuje, że już jako dziecko radował się bardzo śpiewem. Posiadał przepiękny głos i śpiewał publicznie w różnych chórach. W wieku dwunastu lat nagle całkiem stracił głos. Od tego momentu ulegał on przez całe lata wielu najróżnorodniejszym chorobom szyi, krtani, szczęk, przełyku itp. Jego fizyczne cierpienia uczyniły mu z życia na ponad dziesięć lat piekło. Do tego doszło duchowe obciążenie i ból, że nie będzie mógł nigdy śpiewać, co ostatecznie prowadziło do ciężkiej depresji.
Udał się do jednego z niezliczonych terapeutów. Jednak w niewyjaśniony sposób stan Reinera pogarszał się coraz bardziej. Pewnego dnia stracił również słuch. Jego ciężkie położenie zmuszało go do chodzenia od jednego lekarza i terapeuty do następnych. W ten sposób pewnego dnia poddał się terapii reinkarnacyjnej. Dalszymi symptomami, które wydawały się wskazywać na nie przetworzone przeżycia z wcześniejszego wcielenia, były różne wyolbrzymione i częściowo nierealistyczne lęki, którymi reagował w przypadku dotknięcia jego szyi. Przykładowo, wpadał po prostu w panikę, gdy ktoś dotknął z tyłu jego szyi albo chciał objąć go ramieniem. Ponadto często miał duże trudności u dentysty z otworzeniem ust i nierzadko w takich i podobnych sytuacjach następował u niego szczękościsk.
Reinera prześladował narastający lęk przed żmijami i innymi gadami. Obrazy żmij wywoływały w nim długotrwały i głęboki wstręt i odrazę. Jego reakcje uderzająco przekraczały normalną miarę strachu przed żmijami i pająkami.
W naszych rozmowach Reiner opowiadał, że podczas terapii reinkarnacyjnej przypominał sobie więcej wcieleń pozostających w ścisłym związku z okolicami szyi i ze śpiewem. W nawiązaniu do nich zrelacjonował dwa powroty, w których „czerwona nić" między jego problemami z głosem w obecnym życiu może być szczególnie wyraźnie dostrzeżona.
Pierwszy powrót
„Widzę się jako mała dziewczynka, mniej więcej dziesięcio - dwunastoletnia. Moje włosy są czarne i dosyć potargane. Mam na sobie prostą, podobną do worka, krótką sukienkę z grubego materiału. Jestem sama w gęstej puszczy. Wokół mnie wysokie drzewa i nieprzenikniona gęstwina. Z małego wzgórza widzę polanę. Chodzi o miejsce religijnego kultu indiańskiego. Indianie poustawiali tu swoje świętości - drewniane rzeźby z wielkimi oczami i ustami. Usta tych figur mają zęby. Między brwiami znajduje się tak zwane trzecie oko, w które powkładane są diamenty i inne kamienie szlachetne wielkiej wartości. Statuy symbolizują bóstwa miejscowych plemion.
Na pagórek zakradłam się w zamiarze kradzieży tych szlachetnych kamieni. Wiem, że miejsca kultu są surowo strzeżone i znane mi jest niebezpieczeństwo, jakie mi grozi. Każdy, kto hańbi indiańskie świętości, jest karany śmiercią.
Rozglądając się dookoła, idę cicho, ostrożnie do jednej statuy. Prostuję się, aby uchwycić kamień z trzeciego oka i wyjąć go. To udaje mi się także. Gdy opuszczałam z powrotem rękę, zawiesiłam się swoją narzutką na ostrych zębach rzeźby. Przepełniona strachem próbowałam wracać. Nagle z lasu, który otaczał polanę, wyłonili się różnokolorowo pomalowani Indianie, ozdobieni piórami i różnymi kamieniami.
Zdrętwiałej ze strachu udaje mi się jeszcze ukradzione diamenty schować szybko do ust. Ale Indianie zauważyli kradzież i natychmiast dostrzegli, że kamienie próbuję ukryć w ustach. Nie mam żadnej szansy ucieczki.
Jeden Indianin zażądał ode mnie natychmiastowego zwrotu diamentu. Jednak w mojej dziecinnej nadziei, że uda mi się uciec, kręcę przecząco głową i bronię się przed otworzeniem ust. Dwaj silni Indianie chwytają mnie za ręce i mocno trzymają, trzeci natomiast odgiął mi głowę do tyłu i ścisnął nos. Wiję się z całej siły, usiłuję się uwolnić. Czwarty Indianin podszedł do mnie z przodu. W jednej ręce trzymał zaostrzony kawałek drzewa, w drugiej duży kamień. Zaostrzony kij wsadził mi między zęby, rozwarł siłą szczęki, wyjął diament z moich ust, a obu pozostałym, którzy wciąż jeszcze trzymali mnie za ramiona, wydał rozkaz zastosowania wobec mnie kary. Obaj Indianie odprowadzili mnie stamtąd i wrzucili do jaskini pełnej żmij. Sparaliżowaną z przerażenia, dotykają mnie, groźnie syczą wokół. Na nogach czuję ich zimne ciała. Ten widok i kotłowanina pełzających i syczących wokół mnie zwierząt doprowadza mnie do obłędu. Nagle czuję, jak ciężka, gruba żmija wspina się na mnie. Wiem, że zaraz będę umierała. Centymetr po centymetrze ta wielka żmija sunie do góry. Jak sparaliżowana przeżywam owo przerażające zdarzenie, aż jej głowa wysunęła się ponad moje barki. Swoim grubym ciałem owinęła się wokół mojej szyi i udusiła mnie. Śmierć przyjęłam po tych pełnych grozy przeżyciach jako prawdziwe wyzwolenie".
Drugi powrót
„Znajduję się w wytwornym salonie w towarzystwie francuskiej szlachty i daję występ wokalny. W kosztownej sukni stoję obok fortepianu i śpiewam.
Nagle słychać z zewnątrz straszliwy tumult. Krzyki dochodzą do tego pomieszczenia, drzwi otwierają się gwałtownie i do środka wpada dzika, uzbrojona tłuszcza. Szlachta zostaje przez powstańców okrutnie wyrżnięta.
Nagle kilku rewolucjonistów dostrzegło i otoczyło mnie. Przyglądają mi się pożądliwie i stroją sobie ze mnie ordynarne żarty. Staję się obiektem sadystycznej zabawy i ogólnego szyderstwa. Przywódca tej strasznej bandy podszedł do mnie, pogroził mi szablą i polecił zaśpiewać. Stałam śmiertelnie przerażona. Wszędzie w sali leżą krwawiące ciała gości wieczornego spotkania, z których część jęczy i rzęzi. Sfora czeka na mój występ. Drżącym głosem śpiewam bez fortepianu pośród jęków i lamentów rannych. Mój śpiew brzmi tak cienko i słabo, że powstańcy trzęsą się ze śmiechu, drwią i naśmiewają się ze mnie. Mają zabawę z mego upokorzenia i udręki. Ja się wstydzę, trzęsę się i szlocham tak, że całe moje ciało drży. Gdy nie mogłam wydobyć z siebie już głosu, przywódca tego ludowego powstania szablą odciął mi głowę".
Analiza
W obu wcieleniach naruszona została szyja - raz przez uduszenie, raz przez ścięcie głowy. Wyjaśnia to nadwrażliwość, jaką Reiner okazywał w tym życiu już od wczesnej młodości dla szyi, gardła i zębów (rozwarcie szczęk przez Indianina w puszczy). Również we francuskim wcieleniu obdarzony był śpiewaczym talentem. Okrutne przeżycie z rewolucjonistami spowodowało głębokie urojenia, które stały się przyczyną iż również w tej egzystencji wykonywanie śpiewu zostało zakłócone.
W swoim obecnym życiu Reiner podjął ponownie nie rozwiązany temat. Już jako dziecko ujawniał talent śpiewaczy i chciałby go urzeczywistniać Nagła utrata głosu i inne fizyczne oraz psychiczne symptomy zmuszały go, po prostu, do zajęcia się tymi elementami swojego ciała.
Ponieważ Reiner w obu dotychczasowych wcieleniach na skutek gwałtownego urazu szyi utracił życie nie miał możliwości przetworzenia urazowych przeżyć, dlatego też musiał uzyskać możliwość wyciągnięcia owej problematyki na zewnątrz. Docierała do niego z jednej strony przez wolę śpiewania, a z drugiej przez ściśle z nią związane fizyczne nasilające się cierpienia, które przeszkadzały urzeczywistnieniu jego chęci. Z powodu tych uzewnętrznianych uporczywie fizycznych oraz duchowych problemów, których tradycyjnymi metodami nie można było wyleczyć, Reiner został zmuszony zająć się nimi głębiej. Ostatecznie dotarł on do karmicznych korzeni swojego problemu mianowicie, do wiedzy, że ma nagromadzonych w sobie więcej wcieleń. Również ta niezwykła obawa przed żmijami została w związku ze śmiercią w jaskini wyjaśniona.
Reiner opowiadał o dalszych interesujących fenomenach ze swojego życia, których wyjaśnienie znalazło się we wcieleniu z okresu rewolucji francuskiej
Jego nauczyciela muzyki zastanawiało, iż zawsze cofał się do tyłu, gdy śpiewał obok pianina lub fortepianu. Aczkolwiek publiczne śpiewanie sprawiało mu wielką radość, odczuwał zawsze nie wyjaśnioną potrzebę cofania się. Znów w tym przypadku dostrzegam paralelę do przeżyć francuskiej śpiewaczki, zmuszanej przez swoich morderców do śpiewania. Owa zmora zachowała się w duszy Reinera. W każdym razie, gdy śpiewał przed publicznością, wkraczało nie uświadomione wspomnienie tamtej sytuacji i powodowało tak samo nie uświadomiony impuls cofania się przed zagrożeniem. Po powrocie do opisanego wcielenia zaniknęła całkowicie potrzeba cofania się.
Rezultat leczenia
Prócz zaniknięcia opisanych już symptomów, Reiner po zakończeniu terapii znowu mógł śpiewać. Faktycznie odzyskał on w pełni swój głos, tak że mógł podjąć studia wokalne. Opisane powroty do dawnych wcieleń miały miejsce już wiele lat temu. Reiner nie miał więcej podobnych problemów albo zachorowań w tym zakresie. Jest on nadzwyczaj utalentowany i śpiewa już od dłuższego czasu publicznie z dużymi sukcesami
„Jestem młodą, może dwudziestoletnią, kobietą i żyję we Włoszech, w Toskanii. Moja rodzina jest bardzo wytworna. Należymy do szlachty, jednak nie do arystokracji. Jestem pełna wdzięku, nieśmiała, powściągliwa, ale niespecjalnie piękna, a do tego jeszcze usposobiona artystycznie, uczuciowo, współczująco i społecznie. Mam dwie starsze siostry. Jedna jest prawdziwą pięknością, ale zimna i egoistyczna. Podziwiam ją potajemnie, aczkolwiek ona traktuje mnie pogardliwie.
Pewnego dnia zostaliśmy zaproszeni na wielki bal. Odbywał się on w domu francuskiej rodziny szlacheckiej. Znajdowałam się z moją siostrą w sali balowej. Wyglądała pięknie, ale też i ja w swojej kosztownej toalecie byłam bardzo piękna. Czułam się bardzo dobrze. Nagle zostałyśmy pozdrowione przez przystojnego młodego mężczyznę. Przedstawił się jako syn właścicieli domu. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, lecz on interesował się tylko moją siostrą. Poprosił ją do tańca i można się było dokładnie zorientować, jak bardzo podnieca go jej chłodny dystans.
Smutna patrzyłam na tych dwoje tańczących. Miałam nadzieję, że ów młody mężczyzna wyczuje zimną i wyrachowaną naturę mojej siostry i nie zakocha się w niej. Wiedziałam, że ona igra z uczuciami mężczyzn. Nie mogła go uszczęśliwić, do tego ja byłam powołana!
A jednak udało się mojej siostrze uwieść go. Zawsze dostawała to, co chciała! Próbowałam tego młodego człowieka bronić przed nią, lecz on wyśmiał mnie i sądził, że jestem tylko zazdrosna. Czułam się przydybana i upokorzona. Wkrótce potem poślubił moją siostrę. Ona przeniosła się do niego do Francji, ja pozostałam w domu moich rodziców we Włoszech. Pewnego dnia otrzymaliśmy wiadomość, że ojciec młodego szlachcica umarł. Udaliśmy się w podróż do Francji, aby wziąć udział w pogrzebie. Strasznie się bałam ponownie spotkać tego młodego człowieka, gdyż wciąż jeszcze kochałam go.
W czasie naszych odwiedzin szybko zorientowałam się, że młody szlachcic jest nieszczęśliwy. Moja siostra tyranizowała go. Trwoniła jego pieniądze i miewała stosunki z innymi mężczyznami. Ponieważ był o wiele słabszy i bardzo wrażliwy, nie mógł się bronić przed jej postępowaniem. Trzymała go całkowicie w garści, natomiast on był wobec niej całkowicie uległy i unikał jakiejkolwiek konfrontacji.
Pewnego dnia spostrzegłam, że mój szwagier już od rana pije. W jego pokoju znalazłam w szufladzie różne trunki. Byłam przerażona i odczułam potrzebę dopomożenia mu. Ale było mi wstyd, ponieważ nie uprawniona przeszukałam jego szufladę, co przemilczałam. W jakiś czas potem wróciłam z rodzicami do Włoch.
Minęło kilka lat. Jestem wciąż jeszcze niezamężna i ciągle żyję w domu rodziców. Pewnego dnia otrzymałam list od siostry. Prosiła mnie usilnie, bym przyjechała do Francji. Była bardzo chora, a jej mąż nie mógł się nią opiekować. Aczkolwiek nie ceniłam specjalnie mojej siostry, czułam się zobowiązana zastosować się do jej życzenia. Pojechałam więc do Francji. Po przybyciu na miejsce udałam się natychmiast do jej pokoju. Znalazłam ją bardzo mizerną i osłabioną. Opowiedziała mi, że wydała na świat dziecko, które jednak po ciężkim porodzie umarło. Później zorientowałam się, że zostałam przez nią okłamana. Oczekiwała dziecka od innego mężczyzny i przy próbie przerwania ciąży była bliska śmierci.
Poszukałam szwagra i znalazłam go w jego pokoju całkowicie pijanego. Ucieszył się jednak, gdy mnie zobaczył i prosił, abym pozostała tam, gdyż ani on, ani moja siostra nie byli w stanie zajmować się domem i służbą. Jakkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, jak wielki ciężar biorę na siebie, zgodziłam się z miłości do niego.
Stałam się więc dziewczyną do wszystkiego. Starałam się utrzymać dom w porządku, nadzorować personel, grać rolę pielęgniarki i towarzyszki mojej siostry oraz troszczyłam się o mojego zawsze pijanego szwagra.
On był przekonany, iż moja siostra nigdy nie wróci całkowicie do zdrowia. Była prawie zawsze za słaba, aby wstać, i cały czas leżała w łóżku. Jej stan czynił ją niezadowoloną i grymaśną. Zamieniała się w rodzaj złej jędzy i szykanowała mnie z czystej złośliwości. Znosiłam jej zachowanie, ponieważ chciałam być w pobliżu szwagra. Mijały lata i szwagier okazywał mi coraz więcej zainteresowania. Żył całkowicie zamknięty w sobie, jedynie ze mną przebywał chętnie i prowadziliśmy długie rozmowy. Czuł się rozumiany przeze mnie. W całkowitej tajemnicy zaistniał między nami cierpiętniczy stosunek.
Stan zdrowia siostry pogarszał się coraz bardziej. Odczuwałam wobec niej jednocześnie współczucie i niechęć. Czasem przyłapywałam się na myślach, że chciałabym, by umarła. Chętnie rozpoczęłabym z moim szwagrem życie od początku. Byłam całkowicie przekonana, że byłby ze mną szczęśliwy. Czas płynął, lecz nic nie zmieniało się w naszym położeniu. Byłam szczęśliwa, że szwagier odwzajemniał moją miłość i nieszczęśliwa ze względu na nasze potajemne stosunki. Pewnego dnia ustaliłam, iż jestem w ciąży. A przecież, oczekiwanie dziecka od mężczyzny, którego kochałam, ze względu na nasz stan musiało być ukrywane. Szwagier był zrozpaczony. On również cieszył się z naszego dziecka, lecz nie widział wyjścia. Byliśmy oboje zbyt tchórzliwi, aby ujawnić nasz stosunek. Najlepszy byłby mój wyjazd, lecz nie mogłam się zdobyć na pozostawienie go. Mogłam jeszcze ukrywać brzemienny stan przy pomocy odzieży, ale już niedługo każdy będzie mógł dostrzec, że jestem przy nadziei. Mój brzuch był coraz większy, ja zaś miałam uczucie, że siostra zaczyna się czegoś domyślać. Sytuacja się zaostrzała.
Szwagier znów zaczął pić. Uciekał w świat swoich lęków i zostawiał mnie samą sobie. Pewnego dnia usłyszałam krzyki dochodzące z pokoju siostry. Pędzę schodami do góry i jestem świadkiem straszliwej kłótni. Ona wie o naszym stosunku i żąda od szwagra, bym natychmiast opuściła ten dom. Nagle woła głośno o pomoc. Otwieram drzwi i wpadam do pokoju. Mój szwagier, który jest całkowicie pijany, stracił panowanie nad sobą i próbował ją udusić przy pomocy poduszki. Ten widok jest dla mnie szokiem i stanęłam jak osłupiała. Gdy odzyskałam panowanie nad sobą, siostra leżała nieruchomo w łóżku. Szwagier wyczerpany opuścił pokój.
Podchodzę bliżej i ściągam z jej twarzy poduszkę. »Ona nie żyje«, myślę. W przekonaniu, że szwagier ją zamordował, popadam w panikę. On zostanie skazany jako morderca, a ja nie będę go oglądała. »On musi uciekać i to natychmiast«, postanowiłam. Wydawało mi się to jedynym rozwiązaniem. Gorączkowo rozważam, dokąd on może się udać. Muszę go z pewnością wysłać, zanim morderstwo zostanie wykryte. Idę do pokoju szwagra. Całkowicie apatyczny leży na kanapie i chociaż ledwo sam może mówić, rozumie, co chcę mu powiedzieć.
Nagle widzę drogę wyjścia. W mojej ojczyźnie pewien mój daleki krewny jest opatem odległego klasztoru. Tam może się schronić! Piszę list do tego opata, w którym proszę o udzielenie szwagrowi schronienia. Jak opętana przygotowuję ucieczkę mojemu ukochanemu. Pakuję mu najpotrzebniejsze rzeczy i prowiant, robię szkic położenia klasztoru i siodłam konie. Gdy byłam pewna, że nie ma w pobliżu żadnego służącego, wyprowadziłam mojego szwagra. Opuściliśmy dom przez tylne drzwi. Na zewnątrz panowała ciemna noc. Idziemy cicho do stajni. Ja płaczę, a szwagier bierze mnie w ramiona. »Gdy się to znów uspokoi, przyjedziesz i wyprowadzisz mnie z klasztoru. Przeniesiemy się do innego kraju i zaczniemy wraz z naszym dzieckiem nowe życie«. Wsiadł na konia, ja dałam mu szkic i list. »Kocham cię i będę każdego dnia czekał na ciebie«, zapewnił mnie na pożegnanie i odjechał. Patrzę za nim, aż zniknął w ciemnościach nocy.
W domu ustaliłam, co muszę następnie czynić, by zatuszować morderstwo. Jakkolwiek byłam już całkowicie wyczerpana, musiałam udać się do pokoju siostry, żeby usunąć ślady walki. Zbliżam się do jej łóżka. Poduszka zakrywała jeszcze połowę jej twarzy. Podnoszę ją do góry, by nią wstrząsnąć i wsunąć pod jej głowę. Wszystko ma tak wyglądać, jak gdyby zmarła śmiercią naturalną. Ponieważ była już tak długo chora, może lekarz nie wysunie żadnych podejrzeń. Gdy chciałam ułożyć ją w normalnym położeniu, dostrzegłam, że bardzo lekko oddycha!
W nieopisanej panice wybiegam do mojego pokoju, zamykam się i padam nieprzytomna. Gdy obudziłam się, był już jasny dzień. Z przemęczenia i rozpaczy jestem prawie niezdolna do zebrania myśli. Nagle ktoś puka do drzwi. »Kto tam?«, pytam przerażona. Rozpoznałam głos lekarza i wpuściłam go do środka. Natychmiast zorientował się, w jak złym stanie się znajduję. Dał mi środek na uspokojenie i wysłał pokojówkę po śniadanie, potem usiadł i zrelacjonował mi swoją wizytę u siostry. Ona jest wprawdzie bardzo osłabiona, ale opowiedziała mu o próbie morderstwa. Obwiniła również mnie jako pomocnicę. Lekarz uważał za swój obowiązek porozumieć się z policją. »Chociaż do tej pory nie mogę znaleźć żadnego dowodu potwierdzającego oświadczenie pani siostry, muszę zastosować się do jej życzenia. Ona upiera się, aby panią i pani szwagra wskazać jako morderców«.
Położenie wydaje mi się bez wyjścia. Ucieczka szwagra będzie dodatkowo wzmacniała podejrzenie, a moja ciąża była oczywistym motywem. Również mnie pozostawała natychmiastowa ucieczka. »Chcę z nim i z moim dzieckiem żyć na wolności«, to była ta myśl, która dała mi siłę decydować się na wszystko. Ulżyło mi to, że morderstwo nie doszło do skutku i cieszyłam się, iż będę mogła odwiedzić niezwłocznie szwagra w jego kryjówce. Także ja zapakowałam tylko najpotrzebniejszą odzież i jedzenie, założyłam na siebie lekką, ciepłą narzutkę i niepostrzeżenie opuściłam dom. Mój stan nie pozwalał mi na jazdę konną. Zagrażałoby to dziecku. Idę więc pieszo i mam nadzieję nająć na kilka dni powóz.
Kiedy było jeszcze jasno, znalazłam się na właściwej drodze w pobliskim lesie. Tu nikt nie będzie szukał kobiety w zaawansowanej ciąży. Gdy się ściemni, wejdę znów na gościniec. W ten sposób przez kilka dni nie będę odnaleziona. Jak się spodziewałam, po niecałym tygodniu przejeżdżał obok powóz, jadący w kierunku południowym. Z uczuciem ulgi wsiadłam do niego i wracałam do mojej ojczyzny.
Aby wejść do domu, znów czekam, aż się ściemni. Nie chciałam być przez nikogo widziana, gdy będę szukała rodziców. Zapewne otrzymali już od siostry wiadomość, być może szuka mnie także już tutaj policja. Gdy zapadł zmierzch, wśliznęłam się przez służbowe wejście do domu rodziców. Wchodzę do pokoju mojej matki, która zbladła ze strachu, gdy mnie ujrzała. Jak to przewidywałam, rodzice wiedzą już o wszystkim.
Matka jest bardzo smutna z powodu tego nieszczęścia, które wtargnęło do naszej rodziny. Powiedziała mi, że ojciec chce mnie natychmiast wydać policji, gdy tylko pojawię się w domu. Ale matka kocha mnie jak przedtem. Kazała mi wziąć gorącą kąpiel w jej łazience, przyniosła mi świeżą odzież i coś do jedzenia. Mogłam tę noc spędzić w jej pokoju, ale znów musiałam opuścić dom, zanim obudzi się służba.
O świcie ubieram się i rozstaję z matką. Dała mi trochę pieniędzy i wyśliznęłam się znów na zewnątrz. Z bolącym sercem żegnam się z moim ukochanym domem, którego już nigdy nie ujrzę.
Ponieważ od kilku dni po raz pierwszy dobrze się wyspałam i najadłam, czułam się bardzo uspokojona. Udaję się na polną drogę i wędruję na południowy zachód, gdzie znajduje się klasztor, w którym ukrywa się szwagier. Z powodu ciężaru dziecka, które znajduje się w moim brzuchu, posuwam się wolno do przodu. Pieniędzmi matki mogę jednak opłacić nocleg i jedzenie u rolnika albo w gospodzie. Czyni to mój uciążliwy, pieszy marsz nieco lżejszym. Ponieważ w tej pustej okolicy nie jeżdżą powozy, potrzeba mi kilku tygodni, aby dotrzeć do klasztoru. Wreszcie docieram tam i pełna radości pukam do drewnianych drzwi. Otwiera mi jakiś mnich. Jest bardzo zdziwiony tak niezwykłym gościem, ale wyraża jednocześnie gotowość przyprowadzenia opata. Szczęśliwa padam na ławkę na podwórku klasztoru i czekam. Opat pozdrowił mnie przyjaźnie, a ja wyjaśniłam mu przyczyny przybycia. Ledwo mogę doczekać się mojego ukochanego. Gdy jednak opat wahał się, zorientowałam się, że coś się tu nie zgadza. Po długim milczeniu poinformował mnie, że szwagier wstąpił do zakonu i chce zostać mnichem. Jestem przerażona.
Gdy znów odzyskałam mowę, proszę go zapłakanym głosem, abym mogła sama porozmawiać ze szwagrem. Opat okazał mi współczucie i posłał jednego mnicha, by go przyprowadził. Po pewnym czasie mnich wrócił i powiedział mi, że szwagier nie chce mnie widzieć. On zdecydował się czynić pokutę i resztę swojego życia spędzić w klasztorze, dlatego też nie chce ze mną rozmawiać. Jak ogłuszona opuściłam klasztor. Usiadłam na pniu drzewa i płakałam aż do zmroku. Dziecko rusza się w moim brzuchu i wiem, że nigdy nie będzie ono miało swojego domu. Drogę do rodzinnego domu mam zamkniętą, mój ukochany porzucił mnie, pieniądze są na wyczerpaniu. Dokąd mam się udać? Co mam począć ze sobą i dzieckiem? Rodziła się we mnie rozpacz i nieprzytomna złość. Ślepa nienawiść do szwagra objęła mnie w posiadanie. Bez celu błądziłam po nocy. Nagle stanęłam nad głębokim wąwozem. Przede mną prostopadła przepaść słabo oświetlona przez księżyc. Widzę tę głębię. Z dala dociera do mnie szum górskiego strumienia. Długi czas stoję i wpatruję się w tę głębię. Łzy spływają mi po twarzy i modlę się. Potem proszę moje dziecko o wybaczenie i śpiewam mu ostatnią i jedyną pieśń, którą jego matka powinna mu śpiewać. Z tą smutną pieśnią na ustach skaczę w przepaść - oboje jesteśmy nieżywi".
Analiza
W opisanym wyżej wcieleniu Krystyna została gorzko rozczarowana przez mężczyznę. W odróżnieniu od chwiejnego charakteru jej ówczesnego ukochanego, posiadała ona bardzo mocną osobowość i zdolność kochania. Znalazło to swój wyraz w tym, że w chaotycznych stosunkach w domu swojej siostry przyjęła na siebie rolę pomocnicy. Krystyna wzięła na siebie wielki ciężar. W jej własnej strukturze osobowości zdolność do bezinteresowności, miłości bliźniego oraz poświęcenie nie są jeszcze wyzwolone, tzn. Krystyna ma jeszcze do opanowania nie wykonane zadanie badawcze. To zadanie badawcze znajduje swój wyraz w jej świadomości i braku poczucia własnej wartości. Krystyna czuje się poddaną siostry. Jako kobieta uważa się za mniej wartościową niż siostra, aczkolwiek doskonale zna jej słabe punkty.
Ów kompleks mniejszej wartości ujawnia się bardzo dokładnie w momencie, gdy Krystyna zakochała się w młodym szlachcicu i jednak natychmiast się wycofała, gdy ten zainteresował się jej siostrą. Krystyna cierpi i wycofuje się. W czasie tego wcielenia krystalizuje się bardzo jasno, jak Krystyna coraz mocniej rozpracowuje „swój temat". Wplątuje się w skomplikowany stosunek miłosny z partnerem, który wprawdzie jej miłość odwzajemnia, lecz jest zbyt słaby i egoistyczny, aby w pełni odpowiedzialnie i w sposób prawy dać wyraz swoim uczuciom. Również on jest uwikłany w swoją karmę i znajduje się w sytuacji, która musi się nieuchronnie zaostrzyć. Jego rzeczywista ucieczka, brak odpowiedzialności i egoizm wychodzą na jaw, gdy porzuca Krystynę krótko przed urodzeniem wspólnego dziecka. Tym samym wprowadza ją na drogę bez wyjścia. Krystyna nie może się przeciwstawić ani swojemu ukochanemu, ani rodzicom, ani społeczeństwu, unika więc konfrontacji i wybiera śmierć. Gdyby Krystyna posiadała poczucie własnej wartości, oceniłaby swoje położenie całkiem inaczej i odpowiednio do tego również inaczej by się zachowała.
Zadanie badawcze Krystyny w tamtym wcieleniu nie zostało jeszcze zakończone, podejmuje je ona ponownie w obecnym życiu. Szuka partnera, z którym jednak obawa związania się wynika z jej poczucia mniejszej wartości, kompleksu mniejszej wartości wobec mężczyzn. Stale powtarza sytuację, w której zostaje porzucona, gdy ma partnera i powinno dojść do trwałego związku. Również nie przetworzona złość i rozpacz wypływają na powierzchnię w tych dezintegrujących stosunkach. Dlatego nosi ona w sobie w tym życiu poczucie winy (wobec siebie samej i nie narodzonego dziecka), bowiem w omówionym tu wcieleniu stosunki między matką i dzieckiem zostały przez nią zawinione. Dlatego w teraźniejszym życiu tak bardzo pragnie tego, aby ofiarować dziecku życie i dać mu miłość matczyną, którą wtedy czuła w sobie, a która jednak wskutek okoliczności nie mogła być urzeczywistniona.
Jak widać w przypadku Krystyny, karmiczny wzorzec ciśnie bardzo silnie na rozwiązanie, które doprowadziłoby do tego, by nasilenie jej cierpień w obecnym życiu nie pogłębiało się więcej.
Wyniki leczenia
Terapia reinkarnacyjna Krystyny trwała mniej więcej rok. W tym czasie przetworzyła ona opisane wyżej wcielenie, jak również kilka innych, które także łączyły się z owym zespołem tematów. Mogła przezwyciężyć uczucie mniejszej wartości, pozbyła się nieufności wobec mężczyzn oraz obawy, że zostanie porzucona. Rozpłynął się również jej lęk egzystencjalny, gdy zrozumiała, że - po pierwsze - w obecnej rzeczywistości potrafi sobie bardzo dobrze radzić i - po drugie - że są partnerzy, którzy mają poczucie odpowiedzialności za dziecko i kobietę. Zrozumiała, iż warta jest tego, aby pokochał ją mężczyzna, który spełni jej wymagania, a ona całą swoją istotą odpowie w ten sam sposób.
Rok po ukończeniu terapii Krystyna poznała swojego dzisiejszego męża. Rok później wyszła za mąż i wkrótce urodziła dziecko. Krystyna czuje się dzisiaj, jakby uwolniła się od wielkiego ciężaru i wiedzie harmonijne oraz szczęśliwe życie.